Nawet nie wiedziałam, że nie ma już połączenia z Warszawy do Zagórza. Ileż to ludzi jeździło tym pociągiem w Bieszczady!
A teraz co? Pewnie mają wsiadać każdy we własne auto, tak? I lokalna ludność także?
Zagórz, nie "Zagórze".
Jeszcze do niedawna była to stacja końcowa dla dalekobieżnych pociągów pospiesznych m.in. z Warszawy (o ile pamiętam odjazd o 21.05), Łodzi Kaliskiej i chyba także z Gliwic - pociąg posp. "Bieszczady". To niewielkie miasteczko przez jakiś czas stanowiło dzielnicę sąsiedniego Sanoka; jeszcze w latach 80. na rozkładzie na dworcu Warszawa Wsch. widniał napis Sanok-Zagórz.
i czterech konduktorów. Sam widzialem, bo mieszkam w tych okolicach i raz miałem nieprzyjemność jechać szynobusem do Sanoka. Jeżeli mamy utrzymywać pociąg w którym jeździ kilka osób, po to tylko żeby kolejarze mieli prace, to lepiej byłoby kupić autobus i tych pracowników wozić tam i z powrotem. Autobus by spalił wielokrotnie mniej paliwa. Poza tym na trasie Jasło-Krosno-Sanok jeździ wiele PKS-ów. Często bywam w Jaśle i zawsze idę w ciemno na dworzec PKS i nie zdarzyło się żebym nie trafił na autobus. Jeżeli chodzi o połączenia dalekobieżne to na trasie Sanok-Krosn-Jasło-Rzeszow-Warszawa jeździ kilka prywatnych firm przewozowych. Jedna ma 5 kursów na dobę do Warszawy i 5 z powrotem. Pociąg z Krosna do Warszawy jedzie około 11 godzin a autokar prywatnej firmy 5,5. Połączenie kolejowe jest całkowicie niekonkurencyjne. Tak samo jest z połączeniami do Krakowa. Na tej trasie jeździ 5 prywatnych firm przewozowych i kilka PKS-ów. Czas jazdy busem z Krosna do Krakowa to 2,5-3 godziny a pociągiem 6 godzin. Transport pociągiem do Krakowa również jest niekonkurencyjny. Prywatnych firm przewozowych byłoby jeszcze o wiele więcej, gdyby socjalistyczne państwo nie blokowało rozwoju prywatnego transportu. W chwili obecnej założenie firmy zajmującej się regularnymi przewozami pasażerskimi to koszmar. Wobec powyższego nie widzę żadnego powodu aby utrzymywać puste pociągi.
Pewnie, jazda ciasnym i niebezpiecznym prywatnym busem z kolanami pod brodą przez kilka godzin to szczyt marzeń liberałów :)
niż pociągami. Pociągi zlikwidowali dlatego że woziły powietrze.
To może jeszcze Leopardzie powiesz, kto doprowadził do takiej sytuacji? Kto i w czyim interesie? Bo jeszcze końcem lat 90. oba "zagórze" (tj. warszawski i łódzki) puste bynajmniej nie chodziły.
Kto doprowadził? Wolny rynek! Dzisiaj do Warszawy i do Krakowa jeździ wiele prywatnych firm przewozowych. Jedna z nich ma nawet 5 kursów do Warszawy na dobę i 5 z powrotem. W zależności od frekwencji jedzie albo autokar albo bus. Nie wozi się powietrza. Podróż autokarem z Krosna do Warszawy trwa 5,5 godziny a pociągiem 11. Poza tym w ludzie wolą jeździć autokarami ze względu na to że pociągi są niebezpieczne. Transport kolejowy jest całkowicie niekonkurencyjny. Poza tym dzisiaj jest dużo więcej samochodów niż w czasach świetności pociągów.
W czyim interesie? Pasażerów, bo mają szeroką ofertę i szybki transport. Podatników, bo nie muszą dopłacać do pustych pociągów a firmy przewozowe nie generują strat, tylko przynoszą zyski.
Żaden rynek, lecz celowa polityka rządu działającego w interesie megakoncernów (w tym przypadku motoryzacyjnych).
"Pociąg Kiedyś Przyjedzie. Albo i nie.
Ostatnia nowa linia kolejowa w Polsce została zbudowana w roku 1987. Od czasu przywrócenia kapitalizmu, prowadzone są działania zmierzające do całkowitego zniszczenia Polskich Kolei Państwowych i przy okazji do jak największego obłowienia się na ich rychłej, całkowitej wyprzedaży. Juliusz Engelhardt – wiceminister infrastruktury ds. kolei – przyznaje, że stan kolejowej infrastruktury jest nieporównywalnie gorszy niż przed dwudziestoma laty. Czyli przed kontrrewolucją.
Wystarczy przytoczyć dane o długości czynnych linii kolejowych, by pojąć grozę sytuacji: „W 1990 r. było ich 24 tys. km, obecnie 19 tys. km. A do 2015 r. zniknie kolejne 4 tys. km. Zaniedbania są tak kolosalne, że nawet ponad 5 mld zł zarezerwowane w przyszłym roku na modernizację torów to kropla w morzu.” - alarmuje burżuazyjna Gazeta Wyborcza. Ślicznym zwieńczeniem dwóch dekad nicnierobienia były wydarzenia z 18 grudnia b.r., gdy od dawna nieremontowanym wrocławskim wiaduktom kolejowym zagroził mróz: Chaos, płacz i zgrzytanie zębów podróżnych, ale radość prywatnych autobusowych przewoźników. Przez ostatnie lata, kawałek po kawałeczku, ćwiartowano PKP na coraz mniejsze i coraz bardziej zbyteczne spółki i spółeczki (PKP Intercity, PKP Cargo i wiele, wiele innych), co ostatecznie spowodowało rozdzielenie systemów biletowych różnych spółek kolejowych i kompletny kogel-mogel. Do tego systematycznie likwidowano kolejne połączenia i podnoszono ceny biletów. Nie trzeba chyba wspominać o absurdalnych tzw. Tanich Liniach Kolejowych, zwanych „drogimi”, wypierających dotychczasowe pociągi pospieszne...
Oczywiście Ministerstwo Infrastruktury sypie jak z rękawa genialnymi pomysłami na uratowanie polskich kolei: Rząd chce stopniowo oddłużać spółkę PKP SA za pieniądze z budżetu i z Funduszu Kolejowego. Obecnie jej długi przekraczają 5 mld zł. W zamian PKP SA przekaże do skarbu państwa akcje zarządcy infrastruktury kolejowej, czyli spółki PKP Polskie Linie Kolejowe. Taka operacja jest na rękę wszystkim, którzy pragną całkowitej degrengolady państwowego przewoźnika. Takiego „uniezależnienia” PLK od PKP domaga się od Polski Komisja Europejska.
Drugim scenariuszem jest masowa prywatyzacja. Dotychczas w Europie przeprowadzili ją m.in. Brytyjczycy, a częściowo Słowacy i Węgrzy, którzy sprzedali towarowego przewoźnika MAV Cargo. Oczywiście teraz bardzo tego żałują, ale to już przysłowiowa musztarda po obiedzie. Jednak naszych „specjalistów od cudów” wcale to nie zraża. Przecież obywatele, a nie elity, ucierpią na wyprzedaży Polskich Kolei Państwowych. „Najpierw pod koniec 2010 r. na giełdę ma trafić PKP Intercity. W latach 2010-11 sprzedana miałaby być też trójmiejska SKM, Przedsiębiorstwo Napraw Infrastruktury, a w 2011 r. - PKP Energetyka (spółka zajmująca się dystrybucją energii elektrycznej). Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w 2011-12 r. sprywatyzowany będzie też towarowy kolos PKP Cargo. Właściciela ma zmienić też LHS (linia szerokotorowa), Telekomunikacja Kolejowa oraz PKP Informatyka. Spółka-matka, czyli PKP SA, pozostałaby przez kilka lat jako agencja restrukturyzująca majątek kolejowy, ale docelowo zostałaby zlikwidowana”. Rząd uroił sobie, że na tym paserstwie zarobi ponad 2,5 miliarda złotych. Ale co stanie się, gdy pieniądze się już skończą?
Gdy władzę w kraju objęły siły reakcji, ich zagraniczni mocodawcy postawili sobie za cel całkowite uzależnienie kraju od wielkiego kapitału. W tym celu kolejne rządy wyprzedawały krok po kroku majątek, stworzony wieloletnią ciężką i uczciwą pracą milionów obywateli. Państwowi przewoźnicy – jak PKS i PKP – również zostali przeznaczeni na odstrzał. Przedtem jednak, kolejne marionetkowe rządy dokładały wszelkich starań, aby uczynić tym przedsiębiorstwom jak największe szkody, również przez pozbawienie ich zaufania ze strony użytkowników. Również sprzedajne media „urabiają” opinię publiczną, aby przyszłą prywatyzację przyjęła z samobójczym entuzjazmem. Ale przecież „o takie Polskie” walczyła „Solidarność”. No i wywalczyła"
Ze strony www.kompol.type.pl
Od siebie dodam, że przez 20 lat liberalne szmaty systematycznie likwidowały lokalne połączenia kolejowe oraz świadomie, z pełną premedytacją nie modernizowały taboru kolejowego, by doprowadzic PKP do zupełnej ruiny, a później na prywatyzacji nachapać się, ile wlezie. Ileż to było też takich przypadków, że jakaś lokalna linia kolejowa była likwidowana, a później okazywało się, że zięć albo inny pociotek któregoś decydentów, który przyłożył do tego rękę jest właścicielem prywatnej firmy przewozowej. W "Nie" ukazała się na ten temat niezliczona ilość artykułów.
Służbę zdrowia też toczy rak prywaciarskiego kurestwa. Liberałowie zostają dyrektorami szpitali, doprowadzają je do ruiny, a później - w nagrodę - dostają rządowe synekury. Sztandarowym przykładem niech będzie Ewa Kopacz, która, zanim została ministrem zdrowia, zadłużyła ZOZ w Szydłowcu na niebotyczne kwoty. Im bardziej ktoś zasłużony w zarzynaniu publicznej służby zdrowia, tym na więcej może liczyć.
Liberałowie to dziwki prywaciarzy - tych lokalnych i tych światowych. Wszystko zniszczą by oddać pola swoim mocodawcom. Prywata to ich religia.
Jakkolwiek daleko mi ideologicznie do UPR to jednak musze się zgodzić z Leopardem. Sam w miare regularnie jezdze na tej trasie bo mam rodzine w Krosnie i Rzeszowie. W tej chwili tylko prywatnymi liniami i jestem generalnie zadowolony i chyba nie tylko ja bo korzysta z tego sporo ludzi. A mówienie o rozklekotanych busach to duza niezyczliwosc albo po prostu sposob na udowodnienie tezy, bo co roku tabor się polepsza. Rozklekotane busy to raczej domena małych lokalnych połączen. Kiedys jeszcze jezdzilem expresem, ale w tej chwili polikwidowali pasujace mi kursy i od dobrych dwoch-trzech lat nie korzystam z pociagow. Zwlaszcza irytowała niegospodarność - kiedy nie było komu jechać, 10 wagonowe składy woziły powietrze. Kiedy studenci wracali po wakacjach/feriach/swietach to 4 wagony byly wypchane po brzegi. Kiedy byly duze koncerty to też nikt nie pokwapił sie zrobić rozeznania w sytuacji. Sam pamiętam kiedy musialem pare lat temu wracac z koncertu w spodku i czekałem kilka godzin do 3 nad ranem na PKS bo cala masa ludzi nie zmiescila sie do pociagow. Apropos PKSów, one się trzymają dobrze, duzo osob w miare nimi jezdzi tylko są strasznie WOLNE. A to przez długie przestoje, mają tak zrobiony grafik zeby wszedzie byc na czas i byly przerwy, ktore czasem nawet 1,5h-2h zajmuja.
Nie wiem kto doprowadzil do agonii PKP, ale pewnym jest że swoją cegiełke dołożyli sami, a wykorzystali to drobni kapitalisci [bo... umówmy sie... busiarze to żadne molochy] wykorzystali to z calkiem niezlym skutkiem.
Większość tego co napisałeś to prawda. Sytuacja współczesnej kolei jest taka jak sytuacja dyliżansów w czasach gdy kolej wynaleziono. Linie kolejowych jest coraz mniej bo są nieopłacalne, tak samo jak nieopłacalne były dyliżanse. Nikt też w kolej nie inwestuje, bo jest to przeżytek skazany na wymarcie. Na zachodzie istnieje tylko dzięki dopłatom. Absurdem byłoby inwestowanie w przeżytek, podczas gdy nie mamy porządnych dróg, obwodnic miast i lotnisk. Zauważ też że dzisiaj jest wielokrotnie więcej samochodów niż w czasach świetności kolei.
Co do tego mają lotniska? W krajach wielkości Polski lotniska to jednak głównie komunikacja międzynarodowa. Załóżmy, że kiedyś powstaną airporty Obice czy Masłów (zresztą istnieje od przedwojnia, kwestia rozbudowania) dla Kielc i Sadków w Radomiu; czy wtedy komunikacją między tymi sąsiednimi (60-70 km) miastami odbywać się będzie drogą lotniczą? W Europie jest i kolej, i sieć autostrad, i połączenia powietrzne. I bynajmniej nie kolidują one ze sobą.
Nie powtarzaj więc medialnych głupot z tymi lotniskami.
Transport kolejowy na odległość 60-70 kilometrów jest nieopłacalny. Na takie odległości wozi się ludzi autobusami i busami. Kolej na Zachodzie istnieje tylko dlatego że do niej dopłacają.
Dzisiaj państwo dopłaca do nierentownych pociągów a rozwój transportu drogowego hamuje poprzez koncesje, zezwolenia, licencje itp. Wyobraź sobie co by było, gdyby w XIX wieku państwo dopłacało do dyliżansów a rozwój kolei hamowałoby podobnie jak dzisiaj rozwój transportu samochodowego. Dalej byśmy jeździli dotowanymi dyliżansami?
Do ilu km jest "nieopłacalny", a od ilu zaczyna się "opłacać" - tego nie wiem i nawet mnie nie ciekawi. Transport publiczny ma bowiem służyć społeczeństwu, a nie przynosić zyski.
----
[Na takie odległości wozi się ludzi autobusami i busami]
Zgadza się. Np. w Turcji czy Tunezji tak to wygląda.
----
{kolej to współczesne dyliżansy}
Czy wiedzą o tym np. w Belgii, RFN, Szwajcarii, Włoszech i innych krajach Europy?
ale w pociągu na trasie Jasło-Zagórz było 4-6 osób, więc jak to może być opłacalne?
Transport publiczny ma służyć społeczeństwu a nie przynosić zyski. I służy. Jeden przewoźnik ma 5 kursów na dobę do Warszawy a pozostali 2-3. Pociąg jak jeździł to miał tylko 2. Tylko lepiej żeby przy okazji przynosił zyski niż straty.
W Belgii, RFN, Włoszech do pociągów dopłacają, dlatego się utrzymują.
Przy podróży z Krosna do Warszawy komunikacja kołowa zawsze czasowo weźmie górę nad kolejową. Wynika to m.in. z braku bezpośredniej linii do stolicy. W Galicji ciągi komunikacyjne mają układ równoleżnikowy, stąd też wpisane w nie linie kolejowe, budowane przez Austriaków, prowadzą w kierunku Krakowa i Lwowa, jak np. w Królestwie do Warszawy, a w Polsce Zachodniej (Wielkopolska) oraz na Ziemiach Odzyskanych (Wrocław, Szczecin) - w stronę Berlina. To powoduje, że pociąg startując z Zagórza musi kluczyć, parę razy zmieniać kierunek jazdy. Jeszcze stosunkowo prosto odbywało się to w czasach PRL, gdy część składów, by osiągnąć most kolejowy pod Sandomierzem, puszczana była od Rzeszowa przez Kolbuszową, Nową Dębę i Jadachy, zatem równolegle z krajową dziewiątką; potem jakiś czas pociągi odbijały na północ w Dębicy (via Mielec), zaś po elektryfikacji linii ze Stalowej Woli szły początkowo na Przeworsk, na wschód - czyli w kierunku zupełnie już innym niż docelowy. Podobnie zresztą wyglądało przed wojną z pociągami z Warszawy do Lwowa, które chodziły albo przez Skarżysko-Kamienną (po otwarciu linii Radom-Warszawa w 1934), albo przez Lublin i Rozwadów. Polska Ludowa próbowała ten problem, będący następstwem zaborów, rozwiązać poprzez plany budowy linii Kielce-Tarnów, z czego zrealizowano odcinek do Buska Zdroju (zabrakło raptem parudziesięciu km przez Wisłę, bo z drugiej, galicyjskiej strony istniała już linia do Szczucina). Na marginesie: podobnież połączenie Kielc z Tarnowem było torpedowane przez lobby krakowskie, gdyż zbudowanie tej linii, którą by szły potoki na Słowację, Węgry i dalej na Bałkany, mogłoby wpłynąć na kolejową marginalizację Krakowa. To właśnie, w połączeniu z innymi czynnikami, np. brakiem elektryfikacji na niektórych odcinkach i ogólnie przestarzałą dziś infrastrukturą, znacznie wydłuża czas przejazdu.
Bynajmniej nie oznacza to, że linia z Zagórza musi zniknąć. Wręcz IDEALNIE pasuje ona dla międzymiastowego ruchu wahadłowego (!). Szlak ten spaja kilka relatywnie, tj. na miarę regionu sporych (30-50 tys.) i blisko siebie położonych miast, jak Sanok i Krosno, Jasło i Gorlice, niegdyś ośrodków zagłębia naftowego, o dużych tradycjach przemysłowych, a dziś, wbrew niechętnej ścianie wschodniej liberalnej propagandzie, całkiem prężnych gospodarczo. Biegnąca przez nie droga krajowa nr 28 jest często zapchana, niewykluczone więc, że część podróżnych, mając do wyboru ogólnie męczącą jazdę samochodem oraz przebijanie się przez centra miast, przekonałby się po jakimś czasie do kolei. Połączenie takie można by puścić przez Stróże nawet do Nowego Sącza, a najfajniej byłoby reaktywować całą linię transwersalną od Żywca po Stanisławów (ej, rozmarzyłem się).