W 2007 poziom nakładów wynosił 1,6% PKB. Moim zdaniem to przyzwoicie. Może problem w dystrybucji?
"Zaniedbywanie doktorantów dziś. Jutro polska nauka będzie tylko pomnikiem".
Pomnikiem czego? W Polsce studiuje prawie 2 mln studentów.
"Ponad 60% studentów(1,13 mln w 2007 r.) płaci za studia, których jakość jest więcej niż wątpliwa i pozostaje w zasadzie poza kontrolą państwa i jego agend. Uczelnie stają się fabrykami mało znaczących dyplomów... ...Z perspektywy rodzącej się Europejskiej Przestrzeni Badawczej (ERA -European Research Area) aktualne polskie problemy, z którymi szkolnictwo wyższe nie może (lub nie chce) się uporać, wyglądają na całkowicie nieistotne." prof dr hab. Marek Kwiek.
Otóż nie "młodzi naukowcy". Wraz z wprowadzeniem systemu bolońskiego doktoranci spadli do statusu STUDENTÓW, niestety. To są teraz STUDIA 3 stopnia.
I teraz jeszcze pytanie, jakie dziedziny owi doktoranci uprawiają. Jeśli to fizyka jądrowa, chemia albo ekonomia, czyli coś według kapitalistów pożytecznego, z czego można będzie zrobić bombę albo broń chemiczną lub np. prostu naciągnąć ludzi na kasę, to mają duuuże szanse na sute stypendia dodatkowe. Jeśli to muzykologia albo filozofia, to mają się cieszyć, że żyją. Na tym polega system boloński własnie.
Dość ciekawa dyskusja na ten temat wywiązała się na CIA.
http://cia.bzzz.net/wroclaw_protest_doktorantek_i_doktorantow_0
Oni sie juz nawet z tym nie kryja co zamierzaja zrobic:)
http://biznes.onet.pl/bielecki-ministrem-ds-deregulacji,18490,3169352,1,news-detal
"W najbliższym czasie szef rządu ma natomiast powołać nowego sekretarza stanu, który będzie odpowiadał za deregulację. Według nieoficjalnych informacji ze źródeł zbliżonych do władz partii duże szanse na objęcie tego stanowiska ma Jan Krzysztof Bielecki."
I powolali skutecznego deregulatora, i milionera przy okazji ktory w zyciu zadnej firmy nie zalozyl i nie prowadzil, w zasadzie takie typowe polskie zero na wysokim indeksie...
Na tym w ogóle polega władza kapitału, chyba bez różnicy czy to system boloński, czy dajmy na to "florencki".
http://www.youtube.com/watch?v=yGZ7Z2LQ7Xc
Pan Kwiek ładnie się nauczył na anglojęzycznych uniwersytetach i teraz pięknie się stara nam tu w grajdołku wytłumaczyć, że już budżet nie może płacić za edukację, bo obiektywne procesy, bo koniec państwa dobrobytu, bo globalizacja, bo ciężko jest - a tak się z tą literaturą w językach obcych utożsamił, że nawet zapomniał, że to państwo dobrobytu to nie w całej Europie było, ale nic to, smaruje, przepisuje zawzięcie po angielsku słówka, a OZB mu wierzy.
jest dosyć zasadnicza:
1. status doktoranta - dotychczas był traktowany jako pracownik, teraz, wraz z wdrożeniem systemu bolońskiego - jako student. To oznacza że doktorant nie ma rozmaitych świadczeń pracowniczych (co wychodzi przy okazji np. ciąży), po prostu "studiuje sobie", a więc ma robić to, co władza generalnie oferuje studentom - czyli myć podłogę po nocach w Mc Donaldsie, to i zarobi na studia.
2. cel uniwersytetów - dotychczas, wbrew temu co piszesz, w systemie kapitalistycznym właśnie, w Europie Zachodniej uniwersytety były ostoją rozwoju względnie wolnej myśli, a wywodziło się to od Humboldtowskiej idei szkoły wyższej; w opozycji do uniwersytetów katolickich liczne tzw. "wolne" uniwersytety europejskie jako swój cel definiowały poszukiwanie prawdy, podobny cel przyświecał uniwersytetom w Polsce. Obecnie po zdemolowaniu straszaka w postaci Bloku Wschodniego kapitalizm nie musi już tego tolerować i w Bolonii określono cel uniwersytetów jako bycie "motorem gospodarki opartej na wiedzy".
Jako Zbyszek Kaźmierczak nie mam uprawnień reprezentować wiary, czy też poglądów całej organizacji. "OZB mu wierzy"
Być może usatysfakcjonuje cię inny pogląd bardzo mi bliski przedstawiony w materiałach do Kongresu Obywatelskiego?
Jan Filip Staniłko z UJ w Krakowie „...systemowa praca nad budowaniem nowej socjalistycznej kultury i nowego socjalistycznego człowieka (a zatem i socjalistycznego nauczyciela) są kontekstem określającym sytuację, w której znalazła się polska edukacja w 1989 roku. Nie zmienia to faktu, że pod względem szerokości i poziomu wykształcenia był to prawdopodobnie najlepszy system szkolnictwa w świecie.”
pan X chce podnieść swoje kwalifikacje, żeby więcej zarabiać, to musi sam inwestować w odpowiednie kursy.
Dlaczego doktorant ma być traktowany inaczej niż pan X?
Bo jest kandydatem do uprzywilejowanej korporacji?
w dobie kryzysu również uprzywilejowane korporacje muszą rezygnować z części dotychcasowych przywilejów.
A jeśli ktoś z urzędników korporacji naukowej chce poszukiwać prawdy, to może to robić - jak zresztą zalecał Kant - na własny rachunek. Żródła informacji, w bibliotekach i w internecie, są dostępne za darmo czy prawie za darmo. Kapitalizm nie zabrania z nich korzystać. Bardziej od tego przeszkadza w tym - nagminna w korporacji - wieloetatowość, która na "poszukiwanie prawdy" nie zostawia zbyt wiele czasu.
1050 zł miesięcznie???? To jakiś żart!!!! Płacenie takich pieniędzy komukolwiek to kpina a tym bardziej płacenie ich ludiom nauki!!!! A rząd Tuska chwali się, że jesteśmy szóstą gospodarką Europy. Raczej jesteśmy pierwszym zadupiem Europy!
Na niektórych uczelniach doktoranci nie dostają często wynagrodzeń nawet za prowadzenie ćwiczeń - z tego, co wiem tak jest np. na WPiA UJ (chyba, że coś się do tej pory zmieniło)... Nauka traktowana jest "po macoszemu", a największe pieniądze zbijają na uczelniach profesorowie, którzy się na nich niemal uwłaszczyli.
Rozwiązaniem nie jest jednak prywatyzacja, która doprowadziłaby zapewne do jeszcze większych nadużyć.
te 1500 zł jest za prowadzenie 1-2 lekcji tygodniowo.
Nauczyciel, których tych lekcji prowadzi kilkanaście razy więcej, dostaje porównywalne wynagrodzenie.
Dodajmy, że nauczyciel ma także obowiązek (często czasochłonnego) podnoszenia swoich kwalifikacji.
Skandalem nie jest niedopłacanie doktorantom, lecz uprzywilejowanie urzędników korporacji akademickiej (a nawet kandydatów do niej) w porównaniu chociażby z nauczycielami.
Młodzi Koledzy z Wrocławia nieśmiało się buntują i mają aż nadto racji. Podobno ma się w kraju aspiracje do bycia "społeczeństwem opartym na wiedzy"; zatem - o ile nie jest to takie sobie polskie gadanie - na tę wiedzę trzeba łożyć. A wiedza to niewyłącznie to, co obsłuży bieżące potrzeby rynkowe; to cały ten, z przeproszeniem, kapitał intelektualny. I jeszcze tradycja na domiar nieszczęścia - bez której znajomości lepiej nie otwierać buzi gwoli bredzenia o jakiejś tożsamości kulturowej i pokrewnych świętościach. Fizyka, muzykologia, filozofia, neurofizjologia - wszystko to jest wiedzą. Inna sprawa, czy akurat należy tak hojnie wspierać budżetowym groszem badania nad liturgiką tudzież mariologią.
Doktoranci są gratisową siłą roboczą w większości uczelni; bez nich, bez ich aspiracji i gotowości do znoszenia materialnej mizerii edukacja akademicka składałaby się wnet głównie z samych wykładów, dla 650. osób naraz. O tym, jak naprawdę dba się o standardy kształcenia akademickiego - w tym i o młodą kadrę - nic lepiej nie świadczy ponad NIEODPOWIEDZIALNE zreformowanie szkolnictwa ponadpodstawowego i otwarcie ciaśniutkich bram uczelni dla każdego, komu wciśnięto maturę. Za którą to "śmiałą" decyzją poszła jedna znacząca operacja, oczywiście oszczędnościowa (!). Czyli likwidacja etatów/umów dla asystentów i przerzucenie ich obowiązków na doktorantów. A mówią, że biedni nie mogą sobie pozwolić na lichotę...tyle że w Ministerstwie jeszcze o tym nie słyszeli.
1050, ABCD, 1050.
kosztują korepetycje?
Porownajmy ile w porównaniu z doktorantem zarabiałby nauczyciel, ktorego aktywność zawodowa sprowadzałaby się do uczenia przez 1,5 h w tygodniu.
Pobierałeś stypendium doktoranckie?
zasadniczą pracą w zamian za stypendium doktoranckie nie ma być nauczanie, tylko napisanie doktoratu.
te wszystkie kwoty pensji sa podane brutto, czy netto?
Roznica jest zasadnicza, wypadaloby to podac w artykule...
patrz wyżej.
Doktorat pisze się dla siebie. Tak samo, pracownik najemny X dla siebie uczy się np. włoskiego. I doktorant, i pracownik X chcą - jak to ująłem wczesniej - podnieść swoje kwalifikacje, żeby lepiej zarabiać.
Dlaczego pierwszy ma być dotowany z pieniędzy podatników, a drugi - nie.
Pisalem też wcześniej, ze nauczyciel też musi chodzić na kursy i pisać prace. Nawet nie w tym celu, żeby awansować, tylko - żeby nie stracić etatu.
A jemu stypendium się nie daje.
Sprawiedliwe to?
Chyba nie?
taki instrument demokracji, jak referendum.
Proponuję, marleno i rote, żebyście sworzyli zalążek komitetu, w którym zapyta się społeczeństwo, czy - a jeśli tak, to ile - chce ono płacić za pisanie rozpraw np. o wpływie wczesnego Althussera na późnego Ranciere`a.
Czy otrzymywałeś stypendium będąc studentem studiów doktoranckich?
Czy pytałeś społeczeństwa, czy chce sponsorować Twoje marne wypociny na temat filozofii niemieckiej?
żyje tylko dla siebie, gromadzi wiedzę dla siebie. Kto chce żyć we wspólnocie, uprawia naukę dla dobra wspólnego i z innymi się nią dzieli. Wtedy nic w tym dziwnego, że chetnie partycypują oni w kosztach jej powstawania.
to w czym problem:
na pewno zwolennicy dotowania studiów doktoranckich z pieniędzy podatników wygrają proponowane przeze mnie referendum.
- to akurat pojęcie z nauki, ale społecznej i Kościoła:)))
i na pewno odpowiedź byłaby wyższa niż 1050 zł.
Historia przeprowadziła już zresztą za nas kilka takich "referendów" - wszędzie tam, gdzie lud sięgał po władzę, starano się upubliczniać edukację.
O ich wynikach świetnie wiedzą macherzy neoliberalnego zwrotu z Bolonii, dlatego nie zapytali się o zdanie ludzi w referendum, bo świetnie wiedzą, co ludzie by im odpowiedzieli (a byłoby dokładnie nie to, co chcą usłyszeć) tylko firmę Ernst & Young oraz Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zleciło IM właśnie przygotowanie raportu "Szkolnictwo wyższe - diagnoza". Za kasę, która spokojnie wystarczyłaby na podwyżki dla wszystkich doktorantów w całym kraju.
murarz domy buduje
krawiec szyje ubrania
ale gdzieżby co uszył
gdyby nie miał mieszkania
a i murarz by przecie
do roboty nie ruszył
gdyby krawiec mu spodni
i fartucha nie uszył
tak dla wspólnej korzyści
i dla dobra wspólnego
wszyscy muszą pracować
mój maleńki kolego
tam, gdzie lud sięgał po władzę, starano się istotnie upowszechniać edukację.
Ale co wspólnego z edukacją ma korporacja, ktorej przywilejów bronisz?
Tyle, że jej urzędnicy prowadzą zajęcia za bezzasadnie wysokie wynagrodzenia.
To o wiele za mało, żeby mieć coś wspólnego z edukacją.
warto czytać literaturę. Również poważniejszą od tej, ktorą cytujesz.
Nie bronię przywilejów korporacji, bo jak wyłożyłam na początku tego wątku, doktoranci już NIE SĄ PRACOWNIKAMI SZKÓŁ WYŻSZYCH a więc nie są częścią tej "korporacji" - wręcz przeciwnie, są ich, trzymając się tej logiki, KLIENTAMI.
Zapłata, jaka otrzymują niektórzy z nich, to STYPENDIUM - nie pensja, podobnie jak stypendium otrzymują niektórzy studenci niższych szczebli. Reszta studentów i doktorantów nie otrzymuje stypendiów, a nawet musi płacić za studia. Jest to coraz powszechniejsze również wśród doktorantów.
A zatem broniąc przywilejów doktorantów uderzam w przywileje korporacji (Ty zaś czynisz odwrotnie) gdyż im gorzej klientowi, tym lepiej koropracji.
dzienni płacą za studia?
Pierwsze słyszę.
Doktoranci rzeczywiście są klientami - ale w terminologii stosowanej do opisu ustroju feudalnego. Mianowicie, są klientami korporacyjnych feudałów. Ich "praca" polega glównie na produkowaniu możliwie największej ilości pochlebstw pod adresem promotora.
się też zastanawiać, na czym polega użytecznośc rozpraw typu:
Wczesnego Althussera poźnym Rancierem. Czytanie dekonstrukcyjne według założeń metodologicznych prof.dr hab. Tymoteusza Głąb-Durnickiego.
Wstukując do wikipedii hasła Ranciere i Althusser otrzymam znacznie więcej informacji na ten temat, a uniknę bełkotu, pochlebstw i cytatów z Głąb-Durnickiego.
To wszystko za darmo.
ale musze zgodzic sie z ABCD. Wbrew pozorom, wiekszosc doktorantow wcale nie ma zle na tle innych nauczycieli w Polsce (zle maja Ci co nie chca pozowac...), szczegolnie kiedy dostaja kase na badania, stypendium, i jeszcze dostaja wyplate na 9/10 etatu za 40 kilka godzin w semestrze ok. 1200 zl/mc, niektorzy moga obrocic sie w okol roznych zrzeszen studenckich i korzystac z roznych niekoniecznie finansowych, ale dodatkow :). Suma sumarum doktorant zbiera ponad 2 tys zl (wyplata + stypa) miesiecznie na reke i ma wszystko oplacone, plus grant na badania ok. 20 tys zl, z 1/4 przeznaczja na badania (wybieraja tematy niekosztowne, przydzial jest rowny - paranoaja jakas), reszta na zaspokojenie swoich potrzeb konsumcyjnych, plus moze cos jeszcze... Doktorantowi w PL raczej smierc z przepracowania nie grozi, zawal itd.. to nie gornik, czy nauczyciel gimnazjum - ten moze dostac zawalu...
Na tle doktorantow z mojej uczelni maja moze fatalnie, w sensie finansowym, ale moja uczelnia nie jest w 3 setce uczelni na swiecie i np: badania nie moga byc fikcja... - a znam takich co miesiacami z uczelni nie wychodzili...
Panowie i panie doktoranci, zeby cokolwiek zadac, trzeba cos dac uczelni... mam nadzieje, ze Polski system zmieni sie, bo obecnie to cieple posadki do szybkiej emeryturki dla dzieci nowobogackich, a dawniej towarzyszy z PZPRu...
przykro mi, że twoja uczelnia nie jest w 3 setce, najwyraźniej jednak za mało z siebie dajesz.
dyzma postanowił, że macie ZA DOBRZE, bo wam śmierć z przepracowania nie grozi.
Oj, czy aby na pewno?
A o kim to śpiewał Jan Krzysztof Kelus w ciężkich czasach "transformacji":
Zarobić do Szwecji
Odpocząć do Grecji
po pierwszym zawale działacze studenccy...
Zbudować dziś mają tą drugą
choć pierwsza
dla jednych jest gorsza
dla drugich jest lepsza...
dyzma nie postanowil, jedynie zaobserowoal, ze NIE MAJA ZLE na tle...
a mi tez przykro, ale nie pojmuje postawy roszczeniowej u doktorantow, i to pewnie w wiekszosci popierajacych liberalow...
jezeli w ciezkich czasach transformacji spiewal o doktorantach, to niech pospiewa sobie o tych co nie maja nawet tego...
to konsumcjonizm czystej wody ale demoliberalna mlodziez, pracowac w Szwecji lub USA, wypoczywac w Grecji lub Wenecji, a studiowac na konto podatnika w Polsce... wiec co mieliby niby zbudowac w Polsce ?