lewicowe feministki są niebezpieczne dla systemu, to dlaczego system ma je popierać?
System już dawno by upadł, gdyby popierał swoich wrogów.
Lewicowy feminizm to zaprzeczenie seksizmu systemowych neoliberalnych seksistek,lansowanych jako "feministki" przez korporacyjne media
Dunin to nie lewicowa feministka.
Mam pytanie kim jest Zuzanna Dąbrowska czy prof.Szyszkowska czy to nie lewicowe feministki które potępiają seksizm,w tym neoliberalny,postliberalny.
Precz z seksistkami tzw. "feministkami"
Lewicowe feministki mogą łatwo pozyskać dla swej sprawy lewicowych mężczyzn. Jedne/jedni i drugie/drudzy walczą bowiem z nierównościami społecznymi jako takimi, których ofiarą kobiety padają po prostu częściej niż mężczyźni.
Siostry Dunin i Bochniarz budzą odrazę jako popierające opresyjny system. Są tym bardziej niebezpieczne, że przyciągają i kanalizują energię społeczną w umacnianie kapitalizmu. Mówiąc dosadniej - pod fałszywymi hasłami feminizmu zaprzęgają kobiety w służbę niemoralnego systemu społeczno-politycznego. Celem, który zostanie osiągnięty będzie rozmnożenie się różnych Thatcher, Rice czy Suchockich, a więc antyegalitarnych kobiet sukcesu, szkodzących większości kobiet i mężczyzn. Jest to oczywiście pewna forma przebijania "szklanego sufitu", ale nie o to chyba chodzi, żeby zwyrodniałych mężczyzn zastąpić zwyrodniałymi kobietami.
Jeszcze moment, a okaże się, że siostra Henryka i siostra Kinga, mimo posiadanego genderu, stoją po innej stronie barykady niż zdecydowana większość Polek (i Polaków). Ojej, i co wtedy?
Zadaniem lewicy jest walka o równość płci - z patriarchatem, ale nie - w imię matriarchatu.
myślicie, ile osób wzięłoby udział w manifie, gdyby do przyjścia na nią - zamiast Środy, Dunin i Bochniarz - zapraszały publicystki Recyklingu idei i Bez dogmatu?
Manify nigdy by nie uzyskały takiej siły, gdyby nie środowisko ,,Gazety Wyborczej''
Oczywiste jest to że w takim kraju jak Polska masowy feminizm może być tylko pop- feminizmem w stylu ,,Wysokich Obcasów''
obecnie nie ma juz wlasciwie sporu co do tego, ze manifa nie jest zadnym wartym uwagi przejawem akcji prospolecznej; stala sie zwykla walka czesci kobiet o wladze, w ramach neoliberalnego super-dzikiego kapitalizmu i system ten - kolejna dzika walke na arene wprowadzajac - tylko i wylacznie umacnia; im wieksze jest poparcie dla mainsrimowych postulatow tego typu ruchow, w stylu parytety w udziale w dzikiej walce do wladzy, tym tak na prawde oddalamy sie od jakiegokolwiek istotnego celu spolecznego, co wiecej wzrost jak zauwazanie poparcia,
zupelnie typowego dla oglupionego polskiego narodu, w tym kontekscie moze tylko przerazac, dokladnie tak samo jak tzw. "prawybory"
w zasadzie wszystko to co sie dzieje przypomina juz stara anegdote o wspanialym umozliwieniu klientowi wyboru w sklepiku osiedlowym napoju albo kokakola albo sprajt...
- zwłaszcza tym, którzy posługują się zwrotem neoliberalne seksitki - umknęło, że sama Dunin również określa się mianem lewicowej feministki. Spór dotyczy zatem przede wszystkim taktyki.
Również uważam za słuszne rozróżnienie pomiędzy egalitarnym, prosocjalnym feminizmem, a neoliberalnym pseudofeminizmem, a raczej - kobiecizmem, którego głównym celem jawi się umożliwienie kobietom zajmowania stanowisk kierowniczych w przedsiębiorstwach prywatnych... Na pewno nie powinno wrzucać się wszystkich tzw. feministek do jednego "worka".
oznacza burzliwe nawet spory o parytet i tematy do niego zbliżone przy filiżance kawy i pełnym żołądku i obojętność wobec głodnych dzieci w nieogrzanym mieszkaniu. Czy jest więc cokolwiek więcej wart niż wypełnianie kawiarnianego czasu?
to jest mega mile zachowanie slonia w skladzie porcelany, ktory zamiast docenic gigantyczna prace i efekt nawet nieporownywalny z kongresem, bo na manifie przychodzi juz kolo 7 tys. ludzi, na kongresie bylo ile? 4 tys? kongres byl jeden, manif 11, i kompletnie inna grupa ludzka, od organizatorek poczawszy na gosciniach skonczywszy, i konkretnie dalej manifa zarabia sama na sibie, robi wszytsko sama od gazetek, postulatow, sojuszy, po zbieranie kup na trasie manify, i sama na to zarabia, i jest niezalezna w tym sensie, i przez 10 lat zbudowala baze na ktorej i dzieki ktorej m.in. mogl odbyc sie kongres, slowem skad gorsze siostry?? bo media mamy do dupy? Bo wola HB wedrujaca w tlumie niz zwiazkowczynie historycznie laczxace sily na jednej platformie? ja sie jakos do gorszych siostr nie poczuwam, sorry;)
Podzial na lewicowe feministki i inne prowadzi do samowykluczenia, marginalizacji i do polityki oblezonej twierdzy. Z taktycznego punktu widzenia praca na inny podzial bylaby politycznie bardziej oplacalna, tzn na podzial neoliberalne feministki kontra feministki.
Autorka i redaktorka artykulu ograniczaja kwestie lewicowego feminizmu do osob, wymieniajac przy tym kilka osob z Warszawy w tym wiekszosc poruszajacych sie w ramach krytyki kultury, przy czym panujaca, politycznie destruktywna i przyjmowana na wiare definicja gender jako tzw plci kulturowej (tozsamosci i roli), z nielicznymi wyjatkami, nie jest zastepowana innym ujeciem. De facto kreowany jest podzial na warszawski salon i warszawskie inne feministki. Coz nam z takiego podzialu? Ze ktosia sie czuje dobrze? Problem lewicowego feminizmu widzialabym inaczej, jako kwestie braku krytycznej siatki pojeciowej i jej zastosowan. W wielu tekstach identyfikujacych sie jako lewicowe pokutuje stara katolicka rama dobry/zly. (np panstwo jest zle, ale musimy sprawic, zeby bylo dobre dla kobiet, co skutkuje dodawaniem kobiet do opresyjnej struktury bez kwestionowania jej zalozen; parytet jest zly, ale bedzie dobry, jesli nauczymy kobiety jak dzialac w polityce. Nie ma mowy o tym z jakim programem politycznych i spolecznych zmian kobiety wchodza do polityki, nie mowiac o tym ze nie ma nawet szkicu takiego lewicowego programu). W lewicowej feministycznej siatce pojeciowej powinny byc krytyczne interpretacje gender jako relacji wladzy, intersekcjonalnosc gender, w tym analizy gender//klasa, relacje (zaawansowany finansowy) kapitalizm/patriarchat, pojecia podporzadkowania, wyzysku, i ucisku.
Niedawno ukazal sie tekst pisany z deklaracja, iz jest to krytyka feministyczna, przez osobe deklarujaca sie jako lewicowa.Niestety w tym ze tekscie wylacznie neoliberalna siatka pojeciowa dyskryminacji, a kobiety jako niezroznicowana grupa, jako ofiary, co daje autorowi tytul do wystepowania jako lewicowy obronca kobiet. Bardzo malo u nas feministycznej krytyki neoliberalizmu jako dyskursu czy ideologii, totez nawet osoby, ktore deklaruja sie jako lewicowe przez poslugiwanie sie ta siatka przyczyniaja sie do reprodukowania neoliberalnego rezimu prawdy.
Z Kinga Dunin nie zgadzam sie w sprawie Bochniarz, ale nie odmawiam jej tytulu do lewicowo-feministycznych identyfikacji. Feminizmu powinien wlaczac zarowno opcje spolecznie zakorzenionego liberalizmu, krytyki foucaultowskiej jak i marksowskiej. Wtedy bedzie mozna ksztaltowac taki feminizm jako normę, a neoliberalny wypchnac na margines.
Komentarz Ewy Charkiewicz ustawia dyskusję o feminizmie w innej optyce niż ta, do której się ją zazwyczaj sprowadza. Warto się nad tą perspektywą polityczną zastanowić, ponieważ faktycznie, w sytuacji pogubienia się lewicy, ten całościowy program społeczno-polityczny ma szansę zajęcia w jakiejś mierze porzuconego miejsca.
W przeciwieństwie do "płytszych" form feminizmu, program propagowany przez Ewę Charkiewicz zmienia perspektywę oglądu. Trudno nie zrozumieć wzburzenia Ewy, skoro feministki sprowadzają swój "światopogląd" do przyczynkarskiego analizowania zagadnień polityczno-społecznych stawianych w tradycyjnym kształcie. W ujęciu Ewy Charkiewicz zarzut czyniony z neoliberalnych poglądów niektórych jego wyznawczyń jest równie nietrafiony, co poklepywanie "sióstr" po ramieniu za ich "lewicowość". Problem bowiem nie leży tutaj. Feminizm w ujęciu Ewy Charkiewicz jest próbą zrekonstruowania dotychczasowej historii społeczno-politycznej ludzkości z pozycji feministycznych. Z góry więc w takiej perspektywie muszą się mieścić różne opcje polityczne i światopoglądowe. Feministki nie mają przyłączać się do tego czy innego oddziału walki społecznej, ale mają narzucić nową perspektywę, w której podział na płci ma wymiar zasadniczy, określający wszystkie pozostałe podziały i konflikty.
Z tej perspektywy takie zjawiska, jak przyłączanie się neoliberałek do ruchu feministycznego jest zjawiskiem mało znaczącym dla prącego pewnie do przodu i POSTĘPOWEGO z samej swej natury feminizmu. Ten neoliberalny feminizm odpadnie niczym pryszcz na zdrowym ciele we właściwym momencie, a mianowicie w tym momencie, kiedy z perspektywy płci uciskanej zacznie się tworzyć program walki politycznej z wszelkim uciskiem. Zawracanie sobie głowy dziś odcinaniem neoliberalizmu jest działaniem szkodliwym z punktu widzenia nowego, delikatnego, bo właśnie kształtującego się ruchu będącego przyszłością świata. (No bo stare ramy zawiodły).
Nowa myśl polityczna - feminizm - rozwiązuje stare dylematy, ale ma - według Ewy Charkiewicz - większe szanse, ponieważ sięga do istoty podziału zakorzenionego w biologii, a nie do podziału "sztucznego", czyli do społecznego podziału pracy.
Można by było wskazywać na absurdalność tego projektu w sensie jego ahistoryczności, wtórności problematyki wobec problemu zróżnicowania społecznego, które pozostaje głównym, gdyż uzasadnienie zastępowania podziałów społecznych podziałami biologicznymi jakoś brzmi na poziomie werbalnym, ale nie broni się na poziomie filozoficznym - jak sądzę (rzecz do dyskusji).
Niemniej, ze względu właśnie na wskazane wyżej pogubienie się lewicy, a szczególnie tej radykalnej, która z powodu oślepienia kapitalistycznym blichtrem demokracji uległa propagandzie, że koncepcję sprzeczności wewnętrznych demokracji należy uzasadniać elementami obyczajowymi i feministycznymi (mimo tradycyjnego na lewicy dostrzegania kwestii kobiecej), z dyskursem feministycznym należy podjąć debatę poważną i merytoryczną. Tym razem feminizm nie zadowala się rolą "poputczika", ale właśnie nam, radykalnej lewicy, proponuje wspaniałomyślnie miejsce u swego boku w walce o lepszy świat.