jak zwykle u Zgliczyńskiego. Jako człowiek "bezkompromisu", wyłuskał z Kapuścińskiego te koniunkturalne obsuwy i zakłamki, które pisarz popełnił w atmosferze zaszczucia przez nowy system. Nie chce mi się bowiem wierzyć, że to konformizm skłaniał go do chwalenia komunizmu za komuny i kapitalizmu za kapitalizmu. A może się mylę? Może i to trzeba by odbrązowić. W końcu to dzieło jest wielkie, człowiek - zazwyczaj znacznie mniejszy.
Jako rówieśnik autora książki i autora recenzji w jednym się z tym drugim nie zgadzam. Pisarzy mamy dzisiaj całkiem niezłych. NIKE raczej nie dostają grafomani. Po prostu czasy są na inną poezję, inną prozę. Narracje w literaturze zostały zastąpione zabawami słowem, groteską, żonglowaniem konwencjami. Jeśli ktoś tego nie lubi, to rzeczywiście musi wracać do książek sprzed czterdziestu lat. Albo wynosić głośne biografie w entuzjastycznych recenzjach.
O "warsztacie dziennikarskim" Domosławskiego. FOTOGRAFIE
Pamięci R.Kapuścińskiego, w 7 rocznicę ataku na Irak.
http://poland.indymedia.org/pl/2010/03/50400.shtml
"Dziennikarz nie jest do wynajęcia. I tu jest moim zdaniem pies pogrzebany. Domosławski po prostu w to uwierzył, biorąc za dobrą monetę wskazania swoich mistrzów – (...) Adama Michnika (...)"
Adam Michnik - "nie do wynajęcia" ???
Adam Michnik - członek rad nadz. i zespołow doradczych
Council FR, Comm.for Liberation fo Iraq, Freedom House
(pod przywództwem b.szefa CIA, J.Woolseya), itd.
(prowojennych think-tanków sponsorowanych przez kompleks militarno-przemysłowy USA: Rayteon, Boeing, Exxon-Mobil, etc )...
tej recenzji nie ma nawet pobieżnego zreferowania rozdziałów czy wątków tematycznych książki Domoslawskiego. Nie ma tam również rzeczowego odniesienia się do publikacji Kapuścinskiego.
dotychczas ukazało się książek o Kapuścińskim?
Bo recenzent twierdzi, że półki się od nich "uginają"?
"W tej recenzji nie ma nawet pobieżnego zreferowania rozdziałów czy wątków tematycznych książki Domoslawskiego"
bo to nie spis treści
służy przedstawieniu treści, tematyki i problematyki omawianej książki. Jej autor może, jeśli już koniecznie chce, na marginesie zaznaczyć swoje oceny.
Recenzja nie może natomiast zamieniać się w wyznanie o stosunku autora do całego świata: to lubię, a to mi się nie podoba.
sztywniak z ciebie. i do tego mało krytyczny.
„Kapuściński – non – fiction”
26 lutego 2010 roku na półkach księgarń ukazała się książka Artura Domosławskiego pod powyższym tytułem. Jej ukazanie zostało poprzedzone nagłośnieniem, jakie spowodowała wdowa po Ryszardzie Kapuścińskim, Alicja, która wystąpiła do sadu, domagając się wstrzymania dystrybucji. Dodatkowej pikanterii sprawie nadało wycofanie się Wydawnictwa „Znak” z publikacji, mimo, że to na ich zlecenie książka powstała, a i ponieśli znaczne koszty opłacając podróże autora szlakiem wypraw Kapuścińskiego po całym świecie. Książkę ostatecznie opublikowało wydawnictwo „Świat Książki” i z ich punktu widzenia zamieszanie wokół jej tekstu oznaczało darmową reklamę, dzięki czemu pierwszy, spory, bo ponad 45 tysięczny nakład rozszedł się w kilka dni.
Pani Alicji Kapuścińskiej nie podobają się wątki osobiste opisane przez Domosławskiego – małżeńskie zdrady, wieloletnia kochanka, fatalne relacje z córką. Pretensje Pani Alicji są zrozumiałe – zawsze w swoim życiu chroniła stronę prywatną swojej rodziny. Dziś w dobie intelektualnych zer zwanych celebrytami, wystawiających swoje życie osobiste na oczy prymitywnej gawiedzi, ta postawa zasługuje na szacunek. Dla żony pisarza jej mąż żyje i żyć będzie tak długo, jak i ona. On tylko odszedł na chwilę.
Niestety, dla nas, czytelników, rozdział z życiem wielkiego pisarza jest już zamknięty. Zostały nam Jego książki, reportaże, artykuły. Wpływ Kapuścińskiego na życie polskiej inteligencji jest olbrzymi – chyba sami sobie nie zdajemy sprawy, jak bardzo znaczący. Polska w trakcie drugiej wojny światowej straciła swoje stare wieloetniczne i wielokulturowe elity zamordowane w obozach koncentracyjnych i śniegach Syberii, rozstrzeliwane na ulicach polskich miast i w walkach Powstania Warszawskiego i Getta. Po 1945 tworzyły się nowe polskie elity. Autor „Cesarza” uosabiał drogę współczesnego polskiego inteligenta, który po drugiej wojnie światowej przeszedł długą drogę od chłopskich i robotniczych korzeni do pozycji równoważnej światowym intelektualistom. Kapuściński opisując Polskę i świat wyrastał z swych polskich doświadczeń. Jego droga życiowa zaczęła się w Pińsku, określanym, jako Polska C, gdzie jak to napisał, w wieku lat dwunastu wypasał krowy i nie miał dostępu do jakiejkolwiek literatury. W tym samym czasie jego ambitni rówieśnicy na zachodzie Europy czytali książki i pisali pierwsze wprawki literackie. Pod koniec życia dotarł do salonów elit intelektualnych Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Niemiec, dla których był partnerem: o jego opinie zabiegano, przyznano, że jego wiedza i doświadczenia z Polski i świata są ważne dla całej ludzkości..
Niewątpliwie najbardziej ugruntowane jest miejsce Kapuścińskiego, jako reportera opisującego dramatyczne zdarzenia polityczne i społeczne, jakie miały miejsce w Trzecim Świecie począwszy od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. „Wojna futbolowa”, „Heban”, a przede wszystkim dwa dzieła, które ugruntowały pozycję pisarza w kraju i zdobyły mu pozycję światową: „Cesarz” i „Szachinszach”.
Domasławski odsłania warsztat pisarski Kapuścińskiego – potwierdza krążące dotychczas nieoficjalnie zarzuty, że wiele zdarzeń i faktów, które opisuje nie miało miejsca, że charakterystyka wielu osób, często głównych bohaterów, nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Cesarz Hajle Selasie nie był tępym zamordystą, analfabetą nieczytającym książek i niepotrafiącym się nawet podpisać. Był inteligentnym człowiekiem, biegłym w literaturze, dużo i często pisał – nie tylko rozkazy i polecenia, ale także eseje literackie o kulturze swojego kraju. Jego piesek Lulu nie sikał na buty służby i nie było specjalnego służącego, który ten mocz wycierał. Kapuściński nigdy nie spotkał się z Che, – gdy przyjechał do Ameryki Łacińskiej, Guevara już nie żył.
Autor „Cesarza” miał odmienną metodę reporterską. Kapuściński obserwował świat i starał się zrozumieć przyczyny społecznych zmian.
Fakty w jego książkach to nie suchy rejestr wydarzeń. Fakty służą do prezentowania społeczeństw, podkreślają przyczyny i skutki buntów i rewolucji, zamachów i codziennego życia, są traktowane instrumentalnie, służą udowodnieniu pewnych tez. Sikający piesek ma podkreślić dystans między władzą i poddanymi, istnienie dwóch odrębnych i nieprzenikających się światów, wyobcowanie władcy ze swego narodu. Kapuściński opisując Etiopię lat sześćdziesiątych i Iran osiemdziesiątych opierał się na swoich polskich doświadczeniach, znajomości korytarzy władzy epoki Gomułki i Gierka. Zauważono już dawno, właściwie od momentu publikacji, że „Cesarz” bardziej niż Iran opisuje Polskę tych lat, ale właściwie opisuje każdą autorytarną władzę, a może każdą władzę, gdy do rządu dorwią się politycy z przypadkowego awansu. W Polsce lat pięćdziesiątych XX wieku mieliśmy ludzi z awansu społecznego oszołomionych dana im władzą, ale w Polsce początków XXI wieku mieliśmy lustracyjnych braci bliźniaków i ich akolitów, mamy byłego ministra, który się w nowej Polsce III Rzeczypospolitej dorobił znacznych pieniędzy pozwalających mu miło spędzać czas na polach golfowych Florydy, a mającego w głębokiej pogardzie własna ojczyznę.
Kapuściński siebie i swoich rozmówców także traktował instrumentalnie – najważniejsze dla niego było pisanie, w którym przedstawiał swoja wizję świata. Sam osobiście z tym instrumentalnym traktowaniem swoich rozmówców się zetknąłem. Ktoś zarekomendował mnie Kapuścińskiego, jako faceta, który spędził wiele lat w Indiach, przemierzając je wzdłuż i wszerz. Spotkaliśmy się na godzinnej rozmowie – Kapuściński właściwie nie miał pytań, miał gotowe wnioski, do których szukał uzasadnienia. Teza – ruch lewicowy na subkontynencie to klasowe zmagania z burżuazją (a nasze spotkanie miało miejsce w 1997 lub 1998). Moje reakcje, stwierdzenia, że to nie tak – w górach Andhra Pradesh z wojskiem i policją walczą Adivasi, czyli pozakastowe plemiona górskie, a ich głównym wrogiem są biedni chłopi emigrujący na zamieszkałe przez nich tereny i robotnicy pozbawiający ich lasów i ziemi. Że to przede wszystkim konflikt etniczny i kastowy. że demokracja indyjska to pole starcia grup etnicznych, kastowych, narodowych – nie ma takich grup interesów ekonomicznych jak w Europie, nie ma interesów zawodowych – nawet związki zawodowe dzielą się na kasty. Widziałem, ze Kapuściński był wyraźnie niezadowolony – coś mu zepsułem, nie dostarczyłem niezbędnych argumentów.
Domosławski wyjaśnił mi przyczyny nieudanego spotkania. Dla autora „Cesarza” świat ukształtowała ideologia marksistowska i przekonanie, że postęp cywilizacyjny jest do osiągnięcia na drodze walki klasowej. Nie uważam tej postawy za naganną, jak to dziś próbują robić młodzi i niedoświadczeni życiowo, a i niezbyt wykształceni zapewne publicyści polskiej ułomnej intelektualnie prawicy. Dla młodego człowieka ze wschodnich kresów dawnej Rzeczypospolitej, który przeżył horror totalitaryzmów czasów drugiej wojny światowej, nowa Polska nie stworzyła ułudy postępu – ona go dała. W „Buszu po polsku” opisuje on awans setek tysięcy młodych ludzi ze wsi i małych miast. Daleki jest on od bzdur ówczesnej oficjalnej propagandy, ale jest prawdziwy. Budowniczowie Nowej Huty zmagają się z inną rzeczywistością, z wymaganiami nowoczesnego przemysłu, z życiem w wielkim mieście, z koniecznością zrozumienia nowego świata tak odległego od tradycji wiejskich społeczności.
Kapuściński jest po prostu jednym z nich. Identyfikuje się zarówno z chłoporobotnikami, jak i z ludźmi nowej władzy, równie nieokrzesanych jak on, ale z czasem zdobywających niezbędną wiedzę i kwalifikacje własnym wysiłkiem – jak Gierka, śląskiego górnika czy Gomułki, ślusarza z Krosna. Dziś młode pokolenie nie rozumie, jak daleko przeszli ci ludzie, ale nie byli sami, z nimi przeszło całe ich pokolenie. To nie neokomunistyczna propaganda, to po prostu prawda. Pisze o tym Domosławski w swojej książce o Kapuścińskim opisując jego kontakty na szczytach władzy oraz jako członka PZPR.
Jeszcze jedna istotna sprawa – zaangażowanie społeczne tych ludzi – zarówno członków KC jak i wielu szeregowych członków partii i wielu bezpartyjnych ludzi pokolenia, których młodość przeszła w latach wojny i wkrótce po niej. Ludzie ci byli zaangażowani społecznie, budowali nowy świat, ideologia władzy partii komunistycznej im w tym nie przeszkadzała, wprost przeciwnie, jej korzenie w oświeceniowej wierze w postęp stwarzał warunki dla rozwoju. Czy dziś jakakolwiek partia mówi, lub robi, gdy jest u władzy, o sytuacji setek tysięcy niedożywionych dzieci – ponad 22% polskich dzieci głoduje – oficjalne dane OECD, a także polskiego Ministerstwa Rozwoju Regionalnego w raporcie złożonym Komisji Europejskiej w roku 2009. To nie jest dziedzictwo PRL, to zdobycz III Rzeczypospolitej. Plena PZPR były w dużym stopniu poświęcone gospodarce i sprawom społecznym. Denerwująca była ich nowomowa, nadmiar propagandy, ale oni głęboko wierzyli, że tworzą nową Polskę – nie dla siebie, dla własnej wygody. Budowali szkoły, szpitale, przemysł. Możemy narzekać, ze powstał ciężki przemysł według radzieckich, de facto XIX wiecznych wzorców, huty, kopalnie, – ale funkcjonują one do dzisiaj, zapewniając tysiące miejsc pracy. Dziś prywatyzuje się to, co zbudowano w czasach PRLu – i bardzo wiele ulega zniszczeniu. Powinniśmy natomiast narzekać, ze współczesne młode pokolenie nie jest zaangażowane społecznie, że pozwoliło na zmarnowanie polskiego przemysłu, który ogromnym wysiłkiem zbudowali ich rodzice. Polskie stocznie, uważane w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku za polski przemysł narodowy, reprezentowały najwyższy poziom światowy – jeszcze do dziś zbudowane w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie statki pływają po morzach i oceanach pod flagami kilkudziesięciu krajów. Dziś podróż po Polsce to podróż wśród porzuconych ruin cukrowni, zakładów metalowych, chemicznych, tekstylnych. Polska w szybkim tempie ulega deindustrializacji. Niemcy, Francuzi, Japończycy, Koreańczycy nie zlikwidowali swoich stoczni – wprost przeciwnie, dalej w nie inwestują. W Niemczech zatrudnienie w przemyśle uległo znacznemu zwiększeniu – w liczbach bezwzględnych i względnych, jako udział procentowy w liczbie zatrudnionych.
Kapuścińskiemu ten nowy świat powstały w Polsce po 1989 roku zawalił się na głowę – nie tylko jemu. Także tym dwu milionom ludzi młodych i wykształconych, którzy wyemigrowali z Polski. To przecież tragedia dla każdego narodu, – ale nikt o tym dziś nad Wisłą nie pisze, nie ma publicznej debaty, jak to się stało, na czym polega błąd i kto jest za to odpowiedzialny. Roztrząsamy tematy bez znaczenia, lustrujemy ludzi niewygodnych z jakiegokolwiek powodu, przede wszystkim po to, aby nie rozważać spraw istotnych. Może ci aktywni, którzy coś od życia chcieli, po prostu wyemigrowali, a zostali tylko nieudacznicy, drugi sort oraz rzesze osób starszych, dla których jest już za późno aby ten kraj opuszczać?
Domosławski w biografii Kapuścińskiego pokazuje to zagubienie człowieka, który kształtował poglądy na świat Polaków w PRL w nowej rzeczywistością, która miała być pod każdym względem lepsza, a okazała się powrotem obskurantyzmu, cywilizacyjną zapaścią, władzą Rychów, Mirów i im podobnych.
Wydarzenia i ludzie, o których pisał Kapuściński w swoich książkach, dawno juz przeszły do historii – nie tylko cesarz Haile Selasie, wojna futbolowa Hondurasu z Salwadorem, wojny licznych stronnictw w Angoli. Dziś mamy nowe wojny, rewolucje i powstania. Dyskusja, czy autor był do szczegółu wierny, przekazując informację o wydarzeniach, których był świadkiem, lub które mu tylko opowiedziano, nie ma znaczenia.
Dziś cenimy Kapuścińskiego nie za wierność faktom, tylko za wnioski, jakie z nich wyciągał. Fakty służyły mu do udowadniania tez – a główna była pogarda dla innego – najczęściej biednego, niewykształconego człowieka w Polsce i krajach Trzeciego Świata.
Wiem, że w obecnie obowiązującej konwencji nie wypada pisać dobrze o czasach PRL, ale z książki Domosławskiego pojawia się kraj, gdzie dziennikarz po powrocie z kolejnej wyprawy składa raporty nie tylko odpowiednim służbom, bo to, wbrew zakłamaniu obecnych elit, normalna praktyka w państwach demokratycznych, gdy dziennikarz odwiedza kraj uznawany za wrogi lub niestabilny politycznie, ale jego książki i reportaże są czytane, omawiane, dyskutowane – nie zawsze życzliwie, ale zawsze bez wątpliwości z dużą uwagą, przez ówczesnych sekretarzy, w tym także tych pierwszych. Czy to samo możemy powiedzieć o dzisiejszych elitach politycznych? Czy one w ogóle cokolwiek czytają?
Dla mnie ten artykul jest rozmyty i przydlugi. Nie mogę jasno dostrzec, jakie poglądy chce autor przekazać pod grubą, zbyt warstwą tekstu. Wypada cenić czas czytelnika chyba?