- papierowym tygrysem liberalów udających lewicę
lewicy można realizować tylko w suwerennym państwie narodowym.
Żadnej "globalnej odpowiedzi" na "wyzwania kapitalizmu" nie ma. Nie liczę altwerglobalistycznych iwentów i konf, bo to commedia dell`arte.
trzeba wrócić do korzeni a zatem do egalitaryzmu i to głównie w sferze chleba. Tymczasem SLD siadła na jakimś krzaczku, którego nawet nie potrafi nazwać. Dopóki z niego nie odfrunie, będzie wraz z nim karlała. Uśmiechy, nawet najprzystojniejszych przywódców, przed tym karleniem jej nie uratują. A powrót jest prosty: znów jej krzaczkiem powinna powinna stać się praca dla każdego, chleb dla każdego i dach nad głową dla każdego. Amen.
ludzie niestety chcą też czegoś takiego jak Sens
Widocznie poczucie sensowności życia daje im obecnie prawicowa wizja świata (Bóg, Honor, Ojczyzna, ,,Dziś nie ma prawicy i lewicy itd'';)
Moim zdaniem lewica potrzebuje podkreślania że właśnie codzienna solidarność jest podstawą patriotyzmu i więzi narodowej. No i jeszcze wykazać to na jakimś przykładzie- np samorządu gdzie zdobyłaby władzę i gdzie jakość życia była by zasadniczo wyższa niż gdzie indziej, gdzie np udałoby się zaktywizować ,,społeczności lokalne'' ku jakimś wspólnym celom
tylko łopatologicznie wielu lewicowcom przypomniał, że 2x2 jest 4 a nie 5, w co uwierzyli i do czego chcieli niektórzy nadal chcą przekonać swoich zwolenników. To im się nie udało i nie udaję, dlatego kurczą się jak słynna skóra Balzaka. Za to przypomnienie jego autorowi należy się wielkie uznanie, bo zwrócił nim uwagę na istotne kwestie związane z przyszłością lewicy a może w ogóle jej dalszym istnieniem.
Owszem, masz rację, "Nie tylko chlebem człowiek żyje" - ktoś napisał. Ale napisał też, że najpierw musi być syty albo przynajmniej mieć nadzieje, że nim będzie. I właśnie te zawołania mogą być tą nadzieją, jeżeli nią nie są też niewiele znaczą. Czy nie zauważyłeś, że zawsze łączy się je chlebem lub z chleba wyprowadza?
Oto jest pytanie.
Akurat to nie jest w Polsce takim znowu wyimaginowaniem.
A gdzież ty widzisz dziś indywidualizm? Chyba żaden system nie jest tak w gruncie rzeczy kolektywistyczny, jak ten obecny. To już nawet tzw. komuna paradoxerweise była bardziej indywidualistyczna.
odpisałem Ci pod liczącą już ileś dni notką o zarejestrowaniu kandydatury Leppera. Toczyła się tam wtedy dość aktywna dyskusja i po prostu przeoczyłem Twój post - a przyznam, że ciekaw jestem Twojej odpowiedzi.
bo myślę, że jest powód raczej do niepokoju.
Jeśli dobrze się przyjrzysz i przeanalizujesz zmiany społeczne w znanym nam świecie choćby poprzedniego stulecia to powinieneś sam dojść do wniosku, że socjalizm ustępuje miejsca indywidualizmowi.
Dzieje się tak niewątpliwie pod wpływem myśli liberalnej, która uzyskała przewagę nad myśla społeczną.
Społeczeństwo dzisiaj to zbiór indywidualistów, których prawa stawia się ponad prawa zbiorowości (demokracja liberalna), nastąpiła dewaluacja Dobra Wspólnego, *najważniejsza jest własność osobista*(D.Tusk). Ma to określone skutki, których nie chce mi się tu wymieniać licząc na Twoją wyobraźnię.
Jest jeszcze nieliczna grupka ludzi którzy przebąkują coś o solidarności, ale to już chyba „ostatni mohikanie”.
"Jeśli dobrze się przyjrzysz i przeanalizujesz zmiany społeczne w znanym nam świecie choćby poprzedniego stulecia to powinieneś sam dojść do wniosku, że socjalizm ustępuje miejsca indywidualizmowi."
***
Święte słowa - z tym zastrzeżeniem, że i za socjalizmu takie postawy przeważały ( wbrew retoryce państwowo-partyjnej).
Roman Kubicki :
"I znów się z Panem zgadzam. Przypomnę, że żyjący w pierwszej połowie XVIII w. Bernard Mandeville pisał: „Ludzie mogą chodzić razem do kościoła i żywić jednakowe przekonania ile im się tylko podoba; wszakże skłonny jestem mniemać, iż gdy modlą się o chleb powszedni, biskup obejmuje tą prośbą pewne rzeczy, o których zakrystian nie myśli zgoła.” Podobnie być może jest z niepewnością, z którą boryka się zarówno prezes banku zarabiający kilkaset tysięcy złotych miesięcznie, jak i człowiek bezrobotny. Prezes nie zna źródeł niepokoju bezrobotnego, bezrobotny – nie potrafi nawet wyobrazić sobie przyczyn niepokoju prezesa. Obowiązuje zatem zasada: Powiedz, czego się lękasz lub o co się martwisz, a powiem ci, kim jesteś.
Ale niepewność ma najpewniej niejedno imię i w różnych kostiumach pojawia się w naszym życiu. Chciałbym nie mieć wątpliwości, że niepewność, która karmi się lękiem o pracę, strachem przed głodem i bezdomnością, kompromituje społeczeństwo, w którym równocześnie przysłowiowy prezes zamartwia się, że być może jutro straci kilkanaście milionów, gdyby nie to, że z tego braku wątpliwości nic nie wynika. Jacek Kuroń marzył o socjalizmie z ludzką twarzą i o taki socjalizm walczył.
Zabrzmi to patetycznie, ale chyba nigdy w historii świata nie było takiej sytuacji, aby „rozsypało się” państwo, które było głównym właścicielem społecznych zasobów. Już nigdy nie udowodnimy, że droga wytyczona przez amerykańskich doradców reprezentujących prostacki liberalizm nie była jedyną możliwą drogą ustrojowych transformacji naszego państwa. I w ten sposób Jacek Kuroń „wywalczył” – mówiąc w lapidarnym skrócie – kapitalizm, który zwłaszcza w początkowym stadium odmawia prawdziwego człowieczeństwa wszystkim, którzy nie są odpowiednio zamożni. Czy socjalizm z ludzką twarzą jest niemożliwy?
Nie wiem! W artykule prof. Tadeusza Kowalika „Systemowe źródła obecnego kryzysu światowego” („Master of Business Administration”, IX-X 2009) znalazłem interesujący przypis: „Często wyraża się opinię, że bogaczy jest niewielu i podział ich majątku nie przyniósłby zmiany w położeniu licznych ubogich. Otóż w 1992 roku Bank Rezerwy Federalnej(!) opublikował obliczenie wskazujące, że gdyby podzielić majątek najbogatszych 10% pomiędzy 90% pozostałej ludności, to każda rodzina amerykańska otrzymałby 137 tys. dol. Była to wówczas suma, która wystarczała na zakup niewielkiego domu w miejscach nierekreacyjnych i niewielkomiejskich.”
Narzuca się, rzecz jasna, zarówno pytanie: kto by wówczas mieszkał w miejscach rekreacyjnych i wielkomiejskich? – jak odpowiedź, że miejsc rekreacyjnych i wielkomiejskich już po prostu nie było. Osobiście nie lubię miejscowości rekreacyjnych oraz wielkich miast, więc wizja taka mnie nie przeraża. Ale może nie przeraża mnie tylko dlatego, że jest to jedynie wizja?" - http://zygmuntbauman.pl/index.php/zycie-w-kontekstach/to-sie-musialo-predzej-czy-pozniej-stac/#comments
Gdyby to tylko chodziło o niepewność.
Pewien stopień niepewności jest ożywiający i budujący, zapobiegający marazmowi i chyba będzie zawsze towarzyszył człowiekowi.
Chodzi o to żeby niepewność egzystencjalna nie przekroczyła pewnej masy krytycznej, po przekroczeniu której człowiek zaczyna myśleć i postępować wbrew sobie ograniczając swój udział w życiu społecznym.
Chodzi przede wszystkim o to żeby umożliwić rozwój i wykorzystanie swoich możliwości jak największej liczbie ludzi.
Czy socjalizm z ludzką twarzą jest niemożliwy ?
To pytanie prof. Kubickiego brzmi tak jakby jego autor był przekonany o niestosowności marzeń o socjalizmie. Mnie się wydaje , że socjalizm ma z natury ludzką twarz bo człowiek jest zwierzęciem społecznym, a właśnie postępujący indywidualizm odczuwam jako wynaturzenie, które prowadzi do regresu w rozwoju gatunku ludzkiego, być może jest to tylko moje złudzenie. Wychodząc jednak od podmiotowości człowieka i jego praw, czy miłości bliźniego nie można inaczej oceniać.
Może socjalizm kojarzy mu się z początkującym i daleko niedoskonałym systemem jaki panował w Polsce po wojnie, który miał jako zasadę od każdego wg. jego możliwości, każdemu według określonego standartu potrzeb, określonego uzyskiwanym poziomem sił wytwórczych. System był dyktaturą
*wiedzących lepiej*, bo inaczej wtedy być nie mogło, z całym arsenałem błędów i wypaczeń w dużej liczbie do uniknięcia, ale wyraźnie ewoluował do autorytarnego systemu przedstawicielstwa demokratycznego.
Socjalizm to Rzeczpospolita to Wspólny Dom, wspólna praca i wspólne dobro z zachowaniem pewnych różnic w poziomie życia obywateli, różnic zależnych od wkładu i jakości pracy, mieszczących się w pojęciu sprawiedliwości społecznej. Wspólne dobro naturalnie realizuje się kosztem umniejszenia praw jednostki i tu jest dylemat i problem.
Pytanie o socjalizm powinno raczej brzmieć:
Czy można zbudować system sprawiedliwości społecznej w którym wszyscy będą zadowoleni ?
Odpowiedź na to pytanie determinuje konkluzję, że mogą być systemy bardziej lub mniej sprawiedliwe.
"Często wyraża się opinię, że bogaczy jest niewielu i podział ich majątku nie przyniósłby zmiany w położeniu licznych ubogich. Otóż w 1992 roku Bank Rezerwy Federalnej(!) opublikował obliczenie wskazujące, że gdyby podzielić majątek najbogatszych 10% pomiędzy 90% pozostałej ludności, to każda rodzina amerykańska otrzymałby 137 tys. dol."
***
To nie jest takie proste - bo przy takiej operacji każda rodzina amerykańska otrzymałaby 137 tys. BEZWARTOŚCIOWYCH
dolarów.
Nie ma świecie tyle towarów, by każdy mógł kupić to, co pragnie, to są jedynie cyferki na koncie, za które ten towar dopiero trzeba wyprodukować i w tym jest cały problem.
Jeśli zdefiniujemy socjalizm jako ustrój z ludzką twarzą, to wtedy rzeczywiście każdy socjalizm jest zawsze ustrojem o ludzkiej twarzy. Od 1957 roku do 1989 roku żyłem w państwie, którego ustrój określany był jako socjalistyczny. Najpierw w tym państwie rządzili ludzie, którzy socjlistami byli także wtedy, gdy nie warto nimi było być. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przybywało w aparacie władzy ludzi, którzy z powodów pokoleniowych nigdy nie wąchali prawdziwego prochu rewolucji. osobiście uważam, ze żaden proch nie służy dobrze myśleniu.Obecnie chodzi mi o prawdziwy proch Solidarności. Wspólny dom kojarzy mi się z czworakami. Nie chcę mieszkać we wspólnym domu. Chce mieć własny dom, a w nim własny pokój i własny laptop. Z drugiej strony, ma Pan rację, człowiek jest zwierzęciem społecznym. Nie da się ukryć, że gdyby udało nam się zlikwidować prywatne samochody i zastąpić perfekcyjnie funkcjonującą komunikacją publiczną, świat byłby o wiele bardziej przyjazny i życzliwy. Przychodzi mi to do głowy, kiedy w miejskim korku siedzę sam w somochodzie ( a tak jest najczęściej)i widze dookoła siebie takich samych samotnych durniów jak ja.
proponuję Panu tekst, który napisałam 1 maja 2009 roku - http://passent.blog.polityka.pl/?p=564#comment-112048 , może się przyda.
W jednym z poprzednich tekstów napisałem: Socjalizm czy indywidualizm, oto jest pytanie.
Zastanawiam się czy socjalizm jest jeszcze do uratowania, czy ulegniemy (albo współwytworzymy) indywidualistycznej aurze, która zdaje się rozwijać w naszych czasach.
Drugie pytanie które się z tym wiąże:
Czy można i czy warto odkłamać socjalizm, który w międzyczasie został dość gruntowie zakłamany za pomocą półprawdy i nieprawdy przy wykorzystaniu niedoskonałości jakie są właściwe rzeczywistości.
Czy warto wracać do, jak pisze Z. Bauman w jednej z ksiązek, do *historii, której bohaterowie (...) sądzili, że jeśli pogoń za szczęściem ma przynieść owoce w postaci rzeszy szczęśliwych jednostek, musi być ona wysiłkiem zbiorowym.*
Mało tego, nie tylko wysiłkiem zbiorowym, ale także i wyrzeczeniem się części wolności indywidualnej na rzecz Wspólnego.
Pewnie wpadnę w uproszczenie jeśli powiem, że silniejsi, lepiej wyposażeni, a zatem i głośniejsi będą tworzyć aurę indywidualizmu. Nie czują niepokoju egzystencjalnego w tak
przejmujący sposób jak ci słabsi. Może brak empatii. Ci pierwsi na ogół nie czują czym jest taki lęk. Jest to lęk, który w systemie neoliberalnego kapitalizmu nieuchronnie przeradza się w rzeczywistość poniżenia, wykluczenia, biedy, nędzy i biologicznego rozwiązania.
Ten rodzaj kapitalizmu, nie da się ukryć, wyrósł na glebie liberalizmu, który tworzy aurę indywidualizmu. Zwolennicy wolności siłą rzeczy stają się rzecznikami doboru naturalnego
i biologicznego wyniszczenia słabszych, coraz to nowych.
A może spełni się oczekiwanie, że biedni stopniowo wyginą z biedy i nastąpi okres szczęśliwości gdy wszyscy będą mieli dość pieniędzy, by spełniać swoje potrzeby !?
> Wspólny dom kojarzy mi się z czworakami. Nie chcę mieszkać we wspólnym domu.
Chce mieć własny dom, a w nim własny pokój i własny laptop. >
Mieszkałem kilka lat w domu, który nazywał się *czworakiem* moimi sąsiadami były rodziny robotników z zakładu w którym pracowałem. Byli to bardzo przyjaźni, pracowici ludzie, zawsze chętni do pomocy jedni drugim. Do dzisiaj wspominam dobrze tamte czasy chociaż nie miałem laptopa, a pracowałem po kilkanaście godzin dziennie za niewielkie pieniądze,
bo część wytworzonej wartości szła na tzw. świetlaną przyszłość.
Też chciałem mieć własny dom, a teraz już nie chcę, wolę mieszkać wśród ludzi w domu 6 rodzinnym gdzie ludzie szanują się wzajemnie, pomagają sobie i wykonują wspólnie prace w domu i wokół domu. W domu gdzie prawie wszyscy żyją z emerytur wypłacanych w ramach międzypokoleniowej umowy ubezpieczeń społecznych.
Ja nie wiem co jest lepsze. Moje sumienie każe mi być nieufnym do indywidualizmu jak i do miraży roztaczanych przez ich piewców.
Czytałem kiedyś wypowiedź internauty, że gdyby ludzi nie leczono, gdyby nie medycyna, to dzisiaj ludzie żyjący byliby wolni od chorób, bo dobór naturalny spowodowałby przetrwanie tylko najsilniejszych. Czy socjodarwinizm się spełni? Bardzo w to wątpię.
Wracając do kwestii początkowej to chyba nie chodzi o takie zdefiniowanie socjalizmu, żeby miał ludzką twarz, bo on ją ma, tego jestem pewien, tylko o to żeby uczynić aktywnymi politycznie i społecznie pryncypia socjalizmu, które tkwią w człowieku chociaż on nie zawsze sobie zdaje z tego sprawę. Może potrzebny jest złoty środek, a zatem jednak przyhamowanie będącego w ofensywie indywidualizmu.
"proponuję Panu tekst, który napisałam 1 maja 2009 roku - "
***
Przeczytałem i dalej nic z tego nie wynika.
Pokazała Pani na co wydają pieniądze bogacze - ale czy z tej
informacji przybędzie towarów dla pozostałych ?
Wiemy, że bogaci marnotrawią swój majątek na fanaberie,
ale wiemy też, że na świecie nie ma żadnej równowagi między będącym w obiegu pieniądzem, a towarem.
Żeby to lepiej Pani uzmysłowić powiem, że gdyby (teoretycznie) wszyscy bogacze zdjęci współczuciem dla
bezdomnych, zaczęli budować im domy, to po pierwsze natychmiast zabrakłoby materiałów budowlanych, a po drugie,
ich cena wzrosłaby do niewyobrażalnych kwot.
" gdyby (teoretycznie) wszyscy bogacze zdjęci współczuciem dla
bezdomnych, zaczęli budować im domy, to po pierwsze natychmiast zabrakłoby materiałów budowlanych, a po drugie,
ich cena wzrosłaby do niewyobrażalnych kwot"
- że materiałów mogłoby zabraknąć, to jestem w stanie sobie wyobrazić, ale dlaczego miałaby ich cena być niewyobrażalnie wysoka? Proszę wybaczyć, ale naprawdę tego nie rozumiem. Bo domów byłoby przecież więcej, a nie mniej. Więc dlaczego? Jakby przeczuwam, co Pan myśli, ale nikły to dla mnie trop i cel odległy.
Te domy to jedynie przelicznik, skala. Jeśli idzie o Amerykanów, to akurat sporo ludzi w domach już mieszka/mieszkało, tyle że zadłużonych i oni mogliby się od długu uwolnić.
> gdyby (teoretycznie) wszyscy bogacze zdjęci współczuciem dla bezdomnych, zaczęli budować im domy, to po pierwsze natychmiast zabrakłoby materiałów budowlanych, a po drugie,
ich cena wzrosłaby do niewyobrażalnych kwot.>
Święte słowa, z tym zastrzeżeniem, że do tej tezy przyjmował Pan założenie, że podczas gdy bogacze budują własnoręcznie
te domy wszyscy inni przypatrują się temu bezczynnie.
:)
[- że materiałów mogłoby zabraknąć, to jestem w stanie sobie wyobrazić, ale dlaczego miałaby ich cena być niewyobrażalnie wysoka? Proszę wybaczyć, ale naprawdę tego nie rozumiem. Bo domów byłoby przecież więcej, a nie mniej. Więc dlaczego? Jakby przeczuwam, co Pan myśli, ale nikły to dla mnie trop i cel odległy.]
Cena materiałów budowlanych by wzrosła ponieważ byłoby ich zbyt mało aby zaspokojić zapotrzebowanie na nie.
Na świecie jest wystarczająco miejsca dla kolektywistów (państwowców) i indywidualistów (wolnościowców). Cały problem w tym, że ci pierwsi od tysięcy lat uzurpują sobie prawo narzucania swej wizji życia tym drugim. Wolnościowiec nie ma nic przeciw, gdy ktoś chce sobie żyć w kolektywie, państwie, a nawet, podążając tym ciągiem, w kacecie. Natomiast kolektywistom Wolność przeszkadza zawsze; jedyna dopuszczalna przez nich wolność to swoboda dla działań kolektywu (która często staje się wolnością czynienia zła, czyli podobnie jak w przypadku przestępców).
Teoretycznie tak, ale warto nie zapominać przy tym, że wolnościowcy także nie wyjeżdżają na wyspy Kukuryku, żeby tam żyć w pełni wolności, tylko żyją w państwach, których obywatele tworzą społeczeństwa (na ogół dość solidarne), a ich wolnościowe dążenia i działania zmieniają organizację
i funkcjonowanie tych społeczeństw często wbrew woli dużej ich części.
Poza tym wolność wolnościowców tak samo *często staje się wolnością czynienia zła* jak w przypadku kolektywistów.
Pan MisiekZ wykazał już ten związek miedzy ceną a popytem.
Gdyby wprowadzić ceny urzędowe, to naturalnie ich koszt nie ulegnie zmianie, ale za to definitywnie znikną z rynku
oficjalnego i pojawią się na czarnymi, w rezultacie domów wcale nie przybędzie, gdyż czarnorynkowa cena pochłonie większość z owych 137.000$. Ani w ZSSR ani tym bardziej w Polsce, nigdy nie udało się zlikwidować czarnego rynku.
Poza tym nie chodzi przecież o wprowadzenie państwa policyjnego, a o poprawę poziomu życia ludzi pracy.
Cały ten przykład jest ściśle teoretyczny i miał wykazać,
że zabranie bogaczom ich pieniędzy nie poprawi poziomu życia pozostałych - bo można kupić tylko ten towar , który jest w sprzedaży, a jeśli na rynku jest więcej pieniędzy niż towaru, to postępu nie będzie a inflacja.
W ZSSR przywracanie funkcjonowania gospodarki trwało wiele lat i związane było z koniecznością wprowadzenia terroru i kolosalnego obniżenia płac.
Ma Pan rację, życzliwych i przyjemnych, a także dobrych i odpowiedzialnych ludzi mozna znaleźć wszędzie. Częściej jednak tam, gdzie aktywna współpraca jest warunkiem przetrwania, rzadziej tam, gdzie współpracę zastępuje specjalistyczna, dobrza opłacana pomoc: wszelkie możliwe pogotowia i inne służby. Współczesny neoliberalny samarytanin osobiście nie udziela pomocy, lecz w najlepszym razie dzwowni po pomoc.
Prawdopodobnie wolnościowców utożsamiasz z liberałami (i tym podobnymi) i stąd też twoja ostatnia konkluzja - zupełnie błędna.
http://www.radiownet.pl/radio/wpis/6084/
Jeśli mam uznać swój błąd to proszę podaj mi swoją definicję
wolnościowca, bo może faktycznie coś pomyliłem.
Domyślam się, że przymuje Pan rzeczywistość taką jaka jest bez zamiaru je zmieniania (od zmieniania ma Pan polityków:), co najwyżej z zamiarem dostosowania się do niej. Nie wiem czy wolno nam refleksję nad tym co się dzieje i co będzie dalej traktować jak nieistotną żyjac sami we względnym spokoju. Ona z pewnością wróci do nas przy okazji kolejnego większego jeszcze kryzysu.
Mój przyjaciel w sytuacjach kryzysowych mawiał: *lepiej, żeby tego nie było* zaś w kwestii socjalizmu:
*W PRL żyło się lepiej bo nasze żony były młodsze*, a co do niepokojów:
*nie martw się o przyszłość, bo twoje zmartwienia mogą się zmarnować, gdy się okaże, że wszystko będzie dobrze*
Chciałbym żeby moje niepokoje się zmarnowały, jeśli ludzie jednak znajdą rozwiązania trapiących ich i narastających problemów.
Reasumując, nie wszysto da się załatwić w zindywidualizowanym społeczeństwie za pomocą wyspecjalizowanych ludzi, którzy na tym zarobią. Proszę pomyśleć o tym gdy będzie Pan tkwił w następnym korku na zatłoczonej ulicy (zbudowanej w PRL), wracając z weekendu.
Życzę przyjemnego weekendu i pozdrawiam.
Podejrzewam, że ponieważ myślenie nigdy nie przylega szczelnie do rzeczywistości, niemożliwe jest myślenie, które nie chce czegoś w niej zmienić. Przez ostatnie lata myślenie o Polsce zawłaszczone zostało przez tych wszystkich polityków i byznesmenów oraz ich "literackich przedstawicieli",którzy dobrze wyszli na zmianach ustrojowych. Tych, którzy nie wygrali, skazano na trwanie w nieobecnym dyskursie wykluczonych. Nie wiem, jak to wszystko zmienić