Chcą ograniczyć o 10 proc. zatrudnienie w budżetówce rządowej, nie ograniczając jednocześnie ilości urzędniczej "papierologii", którą mają do wykonania. Skutkiem tego będą tylko większe kolejki w urzędach skarbowych i tym podobnych instytucjach. Chyba że dziurę łatać będą stażyści pracujący za stypendia niższe od płacy minimalnej. Za Tuska ilość biurokratycznych procedur do wykonania rośnie dużo szybciej niż miało to miejsce za Marcinkiewicza i Kaczyńskiego.
Biurokracja rozrosła się do przerażających rozmiarów i chwała każdemu, kto ja ograniczy. Nie Tuskowi akurat, bo on markuje działania. Ale osobom, które wprowadzą w życie całościowy plan wycięcia z 30 - 50 % urzędników państwowych, którzy żyją na koszt pracowników. Ale do tego już teraz należy nie usuwać ludzi, lecz ograniczyć przywileje - wszelakie służbowe telefony, samochody, posiłki, dodatki i całą masę bardzo kosztownych przywilejów, których zwykły człowiek pracy nie ma. Skoro obcina się wszystkim, to w pierwszej kolejności administracji.
A ta ani demonstrantów, ani ich czerwonego autobusu na pewno nie dostrzegła i nie usłyszała ich orkiestry i ich gwizdków. Ich protest więc skończył się tylko taką sobie zabawą pozorująca walkę o poprawę ich bytu. Czy warto zatem był? Chyba jednak tak, jeżeli doprowadzi ich to do utraty wiary w mądrość niewidzialnej ręki i przestaną wiązać z nią jakiekolwiek nadzieje...
to mnie szlag trafia. Żyć z cudzych pieniędzy i jeszcze mieć pretensje. Szczyt bezczelności.
Nie bądź naiwny. Przeciętni urzędnicy zarabiają niewiele i ledwo wiążą koniec z końcem. Przywileje typu służbowe telefony i samochody, darmowe wyżerki dotyczą kadry kierowniczej i urzędników wyższego szczebla. Tych na pewno nie ruszą.
Nie bardzo rozumiem: jesteś zwolennikiem państwa minimum obywającego się prawie bez urzędników czy też uważasz, że urzędnicy powinni wypełniać funkcje państwa pracując społecznie?
i mogę potwierdzić, że na dzień dobry dostawało się 1200-1300 zł netto. Mowa oczywiście o ludziach z wyższym wykształceniem. Komórki są tylko dla dyrektorów departamentów i ich zastępców, a samochody służbowe dla ministrów. Nie są to kokosy, zwłaszcza jak na Warszawę.
Nie są "wycinani" ci urzędnicy czy też inni pracownicy państwowych jednostek budżetowych,(choćby Ci zwalniani ostatnio z gospodarstw pomocniczych), którzy faktycznie mogą liczyć na dodatkowe przywileje. Wyrzuca się tych, którzy zarabiali przez całe lata często niecałe 1000 złotych.
Tych ludzi państwo polskie potraktowało jak "zbędny element", którego należy wyrzucić na zieloną trawkę i pozostawić z niczym. Niestety do dzisiaj dobrze się mają mity, jakoby w całej budżetówce ludzie dostawali przez lata "ogromne apanaże". Prawda jest zgoła inna. W wielu placówkach budżetowych na pracownikach przez lata oszczędzano, dając im zwyczajne ochłapy.
Te protesty tak naprawdę to jest "krzyk rozpaczy" i to też nie wszystkich pracowników (na pewno niestety nie tych, którym była przez wiele lat wypłacana jałmużna) gdyż "związki zawodowe" niestety spełniają co najmniej dwuznaczną rolę. Zdolne są tylko do pobierania składek, które w istocie nie wiadomo na jakie cele są potem przeznaczane, starannie chcąc się przypodobać przełożonym, praktycznie nie interesują się losem pracowników.
Obecnie mamy kilkaset tysięcy urzędników. Do sprawnego funkcjonowania państwa minimum potrzeba kilkadziesiąt tysięcy. Reszta jest niepotrzebna i powinna sobie poszukać innego zajęcia. Ci co są potrzebni to oczywiście powinni być dobrze opłacani.
Tłumaczę jak komu dobremu, że bez likwidacji mnóstwa biurokratycznych procedur, którymi ci urzędnicy muszą się zajmować, likwidacja 10 proc. etatów to będzie zwykły populizm wyborczy na użytek tych, którzy są przekonani, że w urzędach się kawę pije i nic nie robi. Naprawdę nie tędy droga. Ten populizm skończy się jeszcze większymi kolejkami w urzędach. Rządzącym łatwiej jest, zamiast likwidować zbędne przepisy, puszczać oczko, że walczymy z nadmiarem zatrudnienia w urzędach państwowych.
Inną kwestią jest pogląd, że - w dobie procedur unijnych i rozliczania projektów i unijnych środków - można zmniejszyć liczbę urzędników o 8 czy 10 razy i reszta sobie poradzi z dotychczas wykonywanymi zadaniami. Taki manewr byłby możliwy tylko w wypadku wygrania wyborów przez Korwin-Mikkego, zmiany Konstytucji, zachowania zaledwie 6 ministerstw, wystąpienia z Unii Europejskiej i większości organizacji międzynarodowych oraz oddania całej sfery publicznej (z wyjątkiem wojska, policji i dyplomacji) w ręce prywatne.
zgadza się
Mam pytanko.
$LD to może się jeszcze poszczycić współpracą ze związkami?
Bo zidiociałe OPPZ już od dawna trzyma z POrabańcami.
Czyli nie jest prawdą, że potrzeba 8 czy 10 razy mniej urzędników niż obecnie do sprawnego funkcjonowania państwa. Byłoby to możliwe tylko w przypadku zmian konstytucyjnych, o których pisałem w poprzednim poście.
pracę urzędów można i należy zracjonalizować w oparciu o możliwości jakie daje technika - w uk wzrasta ilość rzeczy, które można z urzędami załatwić przez internet, nie mówiąc o rzeczach, które nawet bez wiedzy petentów dzieją się za pośrednictwem elektroniki - dziś nawet zwykły list, czy aplikacja wypełniona i wysłana pocztą zostaje zeskanowana i formie pdf dociera do urzędnika - urzędy działają w ten sposób szybciej i sprawniej i mniej urzędników potrzeba
tia, najlapiej w stylu pro-komu? spolce kolesi zdzicha oraz rycha ?:)
nie skąd, najlepiej w stylu "nic nie robimy i tak już wszystko się rozpadło"
W czerwcu 1956 r wybuchlo powstanie bo wladza obciela robotnikom i tak juz glodowe pensje o 1/3.
Gdzies czytalem ze w polce wg oficjalnych statystyk zyje 8 mnl osob ponizej minimum egzystencji.
Obecne place nawet gdy dwie osoby pracuja w rodzinie nie pozwalaja na osiagniecie minimum socjalnego.
Wystarczy iskra a wybuch nie powstanie jak w Poznaniu.
wybuchu nie będzie, nie ma przeciw komu walczyć, nie ma komu dawać nadziei, nie ma już pzpr przeciw któremu można było walczyć, wróg nie ma twarzy, jeszcze żadna rewolucja nie zmieniła niczego na lepsze, po każdej był tylko większy głód i chaos, już nie ma ruchów robotniczych, jest tylko rząd garniturów i kredyty do spłacenia
Czemu 30-50%, a nie np. 47-63%?