Przypis 40 pracy Pawła Szelegieńca brzmi: Taktyka jednolitego frontu robotniczego została opracowana na IV Kongresie Kominternu w 1921 roku. Zakładała ona sojusz kierownictw partii komunistycznej i socjaldemokratycznej, oraz związków zawodowych, tak by wszystkie strony miały możliwość przedstawiania ogółowi robotników swoją politykę. Dzięki takiemu posunięciu komuniści mogli na oczach całych mas demaskować zdradziecką politykę socjaldemokratów i tym samym przyciągać je na swoją stronę. Nie wykluczało to w żadnym razie wspólnych akcji (np. przeciw faszyzmowi, przeciw ofensywom liberałów), przeciwnie, nowa taktyka była przede wszystkim nastawiona na wspólne działanie niemal całego proletariatu, z którego to miał on wyciągnąć wnioski o charakterach obu głównych partii robotniczych. Istniała stalinowska forma frontu robotniczego tzw. tzw. "front robotniczy z dołu", polegający na tym, że KP działa tylko na robotników socjaldemokratycznych, przy braku porozumienia z reformistycznym kierownictwem. Zdaniem Lwa Trockiego wyrzeczenie się "jednolitego frontu z góry" było jednocześnie wyrzeczeniem się w ogóle tej taktyki, bowiem odcięło realną możliwość oddziaływania na socjaldemokratycznych robotników.
Przypis ten niewątpliwie wymaga skomentowania.
UWAGI WSTĘPNE
Po pierwsze, taktyka jednolitego frontu robotniczego "od góry" w konkretnie historycznych warunkach Drugiej Rzeczpospolitej nie sprawdziła się. I to bynajmniej nie z winy KPRP-KPP, która nota bene dołożyła wielu starań, by front taki mógł zaistnieć przynajmniej na szczeblu lokalnym, choćby okazjonalnie (1 Maja). Tak się składa, że po uzyskaniu niepodległości kierownictwo PPS stanęło na jawnie antyrewolucyjnych, antykomunistycznych i państwowotwórczych pozycjach. Ani mu w głowie było współdziałanie z nielegalną i wywrotową KPP, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych i rewolucyjnych. Lokalne organizacje partyjne i związki zawodowe współpracujące z komunistami, w nomenklaturze PPS: skomunizowane, były zwyczajnie rozwiązywane. Podobnie w latach 20. potraktowano jednolitofrontowe, robotnicze instytucje kulturalno-oświatowe czy wcześniej rady delegatów robotniczych (PPS rozbiła rady). W tej sytuacji jedynie skuteczną wobec PPS okazała się taktyka jednolitego frontu "od dołu" (WALKA O ROBOTNICZE MASY), uwzględniająca wszakże ewentualne porozumienie z kierownictwem PPS lokalnego szczebla. Taktykę jednolitego frontu "od góry" i "od dołu" jednocześnie skutecznie stosowano wobec robotniczych i włościańskich partii mniejszości narodowych (za co osobiście odpowiadał J. Czeszejko-Sochacki, który z kierownictwem tych partii kontaktował się w Sejmie). Trzeba pamiętać, że w rozumieniu PPS jednolity front z góry wykluczał udział komunistów. Polska Partia Socjalistyczna w praktyce realizowała hasło jednolitych frontów robotniczych bez komunistów. Należy zatem odróżniać stalinowską teorię socjalfaszyzmu od taktyki jednolitofrontowej "od dołu". W praktyce i pod naciskiem stalinowskiego Kominternu, wraz z postępem stalinizacji, pod koniec lat 20. trudno było oczywiście uniknąć schematyzmu.
UWAGI SZCZEGÓŁOWE
Taktykę jednolitego frontu robotniczego, jako metodę walki, wysunęła Międzynarodówka Komunistyczna na III Kongresie, w połowie 1921 roku. Już w trakcie Kongresu przeciwko tej taktyce opowiedzieli się niektórzy przedstawiciele włoskiej, austriackiej i niemieckiej partii komunistycznych, odrzucając jakiekolwiek współdziałanie między partiami komunistycznymi i socjaldemokratycznymi.
W odpowiedzi Lenin wskazał na konieczność stosowania właściwych metod walki z centrystami i konieczność prawidłowej realizacji jednolitego frontu klasy robotniczej. Skrytykował "niektóre spośród najlepszych i najbardziej wpływowych odłamów Międzynarodówki Komunistycznej", które "niezupełnie właściwie zrozumiały to zadanie, przebrały nieco miarę 'w walce z centryzmem'". Zdaniem Lenina, choć przebrały one miarę "w stopniu niewielkim, ale niebezpieczeństwo, jakie stąd wynikało, było ogromne (...) przebranie miary, gdyby tego błędu nie skorygowano, zgubiłoby niechybnie Międzynarodówkę Komunistyczną" (W.I. Lenin, "List do komunistów niemieckich", Dzieła, t. 32, ss. 552-553). Po wystąpieniu Lenina oczywistym było, że zwalczając centrystów stosować należy metody, które nie odsuwałyby ich od ruchu rewolucyjnego.
L. Trocki następująco przedstawił politykę bolszewików w stosunku do organizacji robotniczych i partii ewoluujących na lewo od reformizmu: "W Piotrogrodzie w 1917 r. istniała organizacja 'międzydzielnicowców' obejmująca około 4000 robotników. Organizacja bolszewicka liczyła w Piotrogrodzie dziesiątki tysięcy robotników. Tym niemniej, komitet piotrogrodzki bolszewików we wszystkich sprawach zawierał porozumienie z 'międzydzielnicowcami', uprzedzał ich o wszystkich swych planach i tym ułatwiał pełne zespolenie.
Można zaoponować, że 'międzydzielnicowcy' byli politycznie bliscy bolszewikom. Lecz sprawa nie ogranicza się do 'międzydzielnicowców'. Gdy mieńszewicy-internacjonaliści (grupa Martowa) przeciwstawili się socjalpatriotom, bolszewicy robili dosłownie wszystko, by doprowadzić do współdziałania z martowcami i jeśli w większości przypadków nie udało się tego osiągnąć, to bynajmniej nie z winy bolszewików. Dodać trzeba, że mieńszewicy-internacjonaliści formalnie pozostawali w obrębie wspólnej partii z Ceretelim i Danem.
Ta sama taktyka, lecz w bez porównania szerszej skali została powtórzona w stosunku do lewicowych socjal-rewolucjonistów. Bolszewicy wciągnęli część lewicowych eserowców nawet do Komitetu Wojskowo-Rewolucyjnego, tj. organu przewrotu, chociaż w tym czasie lewicowi eserowcy wciąż jeszcze należeli do wspólnej partii z Kiereńskim, przeciwko któremu przewrót był bezpośrednio skierowany. Oczywiście, nie było to zbyt logiczne ze strony lewicowych eserowców i dowodziło, że w głowach mieli nie wszystko po kolei. Lecz gdyby czekać na moment, gdy we wszystkich głowach wszystko będzie po kolei, na świecie nigdy nie doszłoby do zwycięskich rewolucji" (Lew Trocki, Rewolucja niemiecka a stalinowska biurokracja, Wrocław 1989, s. 62).
Jak słusznie zauważa Felicja Kalicka: "Problem jedności działania proletariatu - zespolenia do walki z burżuazją jak najszerszych mas robotniczych - przewija się przez całą historię ruchu robotniczego w okresie międzywojennym. Jest on w istocie swej podporządkowany centralnemu problemowi tego ruchu - walce o przebudowę ustroju społecznego, o socjalizm. (...)
Podstawową ideą taktyki jednolitego frontu jest włączenie do walki jak najszerszych rzesz robotników zarówno zorganizowanych w różnych partiach, jak i znajdujących się poza partiami. (...) wciągnięcie do aktywnych wystąpień rewolucyjnych bardziej zacofanych robotników oraz innych warstw społecznych” (F. Kalicka, Problemy jednolitego frontu w międzynarodowym ruchu robotniczym 1933-1935, Warszawa 1962, ss. 5-6).
Podstawowym celem komunistów za czasów Lenina było pozyskanie większości klasy robotniczej dla rewolucyjnej walki o władzę. Poprzez jednolity front z robotnikami (przede wszystkim socjaldemokratycznymi) dążyli oni do wyrwania ich spod wpływów reformizmu, oportunizmu i centryzmu. Hasło jednolitego frontu "od dołu" miało znaczenie wręcz zasadnicze, zmienną była jedynie taktyka w stosunku do przywódców pozostałych partii robotniczych. Stosunek do tych partii pozostawał jednak zawsze krytyczny, choć nie zawsze oparty był na solidnej analizie konkretnych zachowań.
Zasadnicze znaczenie miało pozyskanie poprzez jednolity front robotniczy, czyli jednolity front z robotnikami (!), większości klasy robotniczej dla rewolucyjnej walki o władzę. IV Kongres Międzynarodówki Komunistycznej (koniec 1922 r.) stwierdził, że "rzeczywisty sukces taktyki jednolitego frontu wyrasta z dołu, bezpośrednio z samego gąszcza mas robotniczych", bowiem "pod wpływem coraz bardziej wzrastającej ofensywy kapitału żywiołowo rodzi się wśród robotników nieodparte dążenie do jedności".
Taktyka jednolitego frontu robotniczego "od dołu" od początku nie była kwestionowana. Spornym był stosunek do przywódców innych partii robotniczych czy w ogóle innych partii działających w środowisku robotniczym. Taktyka ta zresztą nieodłączna była od pertraktacji i prób porozumienia się z "górą" innych partii działających wśród robotników, co napotykało często na opór z obu stron, przy czym stosunek przywódców partii socjaldemokratycznych do jednolitego frontu z komunistami i do rewolucji był z reguły jednoznacznie negatywny.
18 grudnia 1921 r. Komitet Wykonawczy MK opublikował tezy "O jednolitym froncie robotniczym i stosunku do robotników należących do II Międzynarodówki, do Międzynarodówki 2 i pół i Międzynarodówki Amsterdamskiej, oraz do robotników popierających organizacje anarcho-syndykalistyczne". Dokument ten uściślał taktykę jednolitego frontu i wskazywał, jak należy ją stosować w zależności od konkretnych warunków krajowych. Na przeszkodzie "najbardziej szerokiej i całkowitej jedności w praktycznej działalności mas" przy "zabezpieczeniu sobie pod względem organizacyjnym pełnej swobody ideologicznego oddziaływania na klasę robotniczą" w ramach jednolitego frontu stały wpływy innych partii działających w środowisku robotniczym i kierownictwa tych partii, które odrzuciły tezy grudniowe i wydany 1 stycznia 1922 r. wspólnie przez MK i Profintern apel do mas pracujących z wezwaniem do zorganizowania jednolitego frontu przeciw kapitałowi i wojnie.
W tej sytuacji elastyczna taktyka jednolitego frontu robotniczego ("od dołu") z możliwością zawierania porozumień z różnymi szczeblami kierowniczymi (czyli w miarę możliwości "od góry") stała się zasadą obowiązującą. Dopiero V Kongres MK (czerwiec-lipiec 1924 r.), już po śmierci Lenina wyraźnie rozgraniczył "jednolity front robotniczy z dołu" od "jednolitego frontu robotniczego z góry", podkreślając, że pierwszy należy stosować "zawsze i wszędzie", drugi zaś "należy dość często stosować w tych krajach, gdzie socjaldemokracja stanowi znaczną siłę".
W praktyce do roku 1932, a nawet do czasu objęcia władzy przez faszystów w Niemczech, partie komunistyczne stosowały bardziej lub mniej elastyczną taktykę jednolitego frontu robotniczego "od dołu", walcząc z różnym skutkiem o robotnicze masy. Przy czym, wraz ze stalinizacją ruchu komunistycznego, zwaną bolszewizacją, zanikała elastyczność taktyki jednolitofrontowej, do głosu dochodził schematyzm i tzw. teoria socjalfaszyzmu, głosząca, że partie socjaldemokratyczne różnią się od partii faszystowskich jedynie tym, że posługują się inną frazeologią socjalną. Pewne podobieństwa zresztą istniały, w przypadku Polski ukształtowała się nawet PPS-dawna Frakcja Rewolucyjna, która poza propiłsudczykowskim charakterem stosowała również metody bojówkarskie w środowisku robotniczym i przeciw komunistom.
Późniejsze uelastycznienie taktyki jednolitofrontowej wiązało się z walką z ukształtowanym już faszyzmem i odstąpieniem od celów rewolucyjnych (fronty ludowe), a często i klasowych (fronty narodowe) - jej przejściowy i kapitulancki charakter jest aż nadto oczywisty.
Inną sprawą jest rozumienie przez L. Trockiego hasła jednolitego frontu robotniczego "od góry i od dołu jednocześnie". Naszym zdaniem, abstrahując od polemicznego aspektu z aktualną interpretacją kominternowską "jednolitego frontu z dołu", w gruncie rzeczy tylko werbalnie różni się ten zapis od elastycznie pojmowanego jednolitego frontu robotniczego "od dołu". Tym bardziej, że porozumienia "z górą" były wówczas nieosiągalne z przyczyn zasadniczych (obawa przed rewolucją, zbytnią radykalizacją mas i rosnącym wpływem komunistów).
Współczesne rozumienie taktyki jednolitofrontowej przez niektóre ugrupowania trockistów i posttrockistów jako "maszerować osobno, razem uderzać", które ich zdaniem oznacza "zgodną akcję w obronie interesów robotniczych, a jednocześnie pozwala na zderzenie konkurujących ze sobą opinii w kontekście wspólnego doświadczenia politycznego.(...) pozwala awangardzie zwracać się do odrębnych, a nawet wrogo nastawionych organizacji o przeprowadzenie wspólnej akcji" zawarte choćby w "Deklaracji Zasad i Elementów Programu Międzynarodowej Ligi Komunistycznej (Czwarto-Międzynarodówkowej)" - nie bierze pod uwagę tego, że postawa innych partii zależna jest nie od deklaracji, lecz od rzeczywistych interesów, zagrożeń i postaw mas robotniczych, które jedność rozumieją dosłownie.
W końcu rzecz sprowadza się do wzajemnej konkurencji i z rzadka do ewentualnej współpracy, o ile taka współpraca jest korzystna dla obu stron. Gdy jedna ze stron traci wpływy na rzecz drugiej współpraca może być tylko wymuszona, gdyż nacisk robotniczy o charakterze jednolitofrontowym jest zbyt duży, by go bagatelizować. Gdy nie ma mobilizacji i nacisku, nie ma współpracy. Do podobnych efektów prowadzi marginalizacja wpływów partii robotniczych.
Niestety te spory między socjaldemokratami a komunistami często już trockistów nie obchodzą...
Longinus Podbipięta Zerwikapturem zmienił awangardę w ariergardę.
Kto wie ilu chłopa przy tym padło?
Po GPR ani śladu.
Na prawym skrzydle Antonio das Mortes muchy w zbroje zakute potraktował packą.
Na lewym - Omega Doom ziarno od plew oddzielał.
Tak oto w wolną sobotę kończyli mokrą robotę.
a co sądzicie o naprawdę rewolucyjnej tezie: gdyby Bucharin wygrał walkę o władzę i doprowadził do restauracji kaptalizmu, ZSRR rządziłby na tej planecie?
Gdyby Bucharin wygrał walkę ze Stalinem, to Rosja nie miałaby ani jednej fabryki zdolnej produkować np. T34 i czyściłbyś dziś kible dla jakiegoś herrenvolka za Uralem (swoją drogą poszukiwana dziś praca przez emigrantów z rzekomo wolnej Polski).
Nie bylibyśmy tego tacy pewni. Nie przekonuje nas zwłaszcza teza Cezarego Sikorskiego z "Cieni NEP-u", która jak widać, ABCD, dla ciebie jest oczywista. Czy kontynuacja NEP prowadziłaby wprost do restauracji kapitalizmu? Gdyby tak było rządy partii komunistycznej w Chinach nie spędzałyby tobie i innym sen z oczu. Wielkie perturbacje w Chinach są pewne, ich rezultat z góry nie jest jednak przesądzony.
Współczesne Chiny to jednak nie Związek Radziecki końca lat 20.
Ten ostatni miał jeszcze przed sobą głód na Ukrainie i parę rewolucji na świecie. Gdyby nie przyspieszona kolektywizacja można było uniknąć głodu. Inaczej potoczyłyby się losy ruchu rewolucyjnego na tzw. Kresach - zachodniej Ukrainie i Zachodniej Białorusi. Niewątpliwie rosłaby w siłę Komunistyczna Partia Polski, KPZU i KPZB. Nie byłoby pożywki dla ukraińskich nacjonalistów.
Trocki tego nie wziął pod uwagę - my możemy. Nie jest on dla nas wyrocznią. Polski rewolucyjny ruch robotniczy ma swoje wielkie tradycje.
Kolektywizacja mogła mieć inny przebieg, gdyby zaczęła się wcześniej i miała charakter nie tyle przymusowy co pokazowy. Pozytywny przykład zadziałałby motywująco. Zwłaszcza w powiązaniu z innymi równie pozytywnymi przykładami, jak udana rewolucja w Chinach, czy postępy ruchu rewolucyjnego w Drugiej Rzeczypospolitej, bądź Niemczech. Hitler nie koniecznie musiał dojść do władzy. Postawilibyśmy na komunistów. Jak może być Bucharin, to mogą być i brandlerowcy.
Taka Białoruska Włościańsko-Robotnicza "Hromada", czy ukraiński Selrob to poważni sojusznicy Komunistycznej Partii Polski.
Trocki nie brał pod uwagę tego teatru walki i tego potencjału rewolucyjnego. Był jednak zbyt schematyczny. My przeciwnie. jesteśmy tutejsi. Tu są korzenie naszej rewolucji - nie gorsze od tych na wschodzie, czy tych na zachodzie.
Na południu mielibyśmy wówczas zwycięską rewolucję w Hiszpanii, za nią poszłaby Grecja i Włochy. We Francji do władzy też doszliby komuniści.
Twoi ideowi przodkowie zapewne wówczas szukaliby schronienia w Wielkiej Brytanii. Tam trafiliby w ręce rewolucjonistów. Niech już wam będzie - trockistów.
Komunistyczna Partia Polski wygrałaby walkę z PPS o robotnicze masy. Oczywiście w ramach jednolitego frontu robotniczego "od dołu", ewentualnych "odgórnych" porozumień nie odrzucając. Rewolucja w Drugiej Rzeczypospolitej byłaby wówczas faktem.
Jak sądzisz zjedlibyśmy ciebie wówczas żywcem? A może oswoili?
Nie byłoby Stalina, nie byłoby stalinizacji KPP, nie byłoby teorii socjalfaszyzmu. KPP nie zostałaby rozwiązana, wręcz przeciwnie - rosłaby w siłę. Załapujesz? To nawet Trocki by załapał. Niekoniecznie posttrockiści.
walki frakcyjne w KPP. Na czele partii stanąłby Leon Purman - żaden Domski, Leński, Kostrzewa czy Warski, "mniejszość" czy "większość". Nawet Ikonowicz mógłby się załapać ze swoim hasłem: ROBIĆ - NIE DYSKUTOWAĆ!
Jeśli już robić, to rewolucję!
Wielki szacun dla indymediów. org i Krzysztofa Puzyny.
A gdyby ciocia miała wąsy to by była wujkiem nie ciocią.
o IV Międzynarodówkę? Rozwiń tą myśl, bo nie rozumiemy? Czy sądzisz, że tylko IV Międzynarodówka była realną alternatywą? Jeśli tak, to już para Ługowska-Grabski wykazała, że tak nie było. To takie rojenia Trockiego. O to ci chodzi?
paradoksalnie, okazujecie się neoheglowskimi idealistami.
Związkowi RadZieckiemu nie zaszkodziły walki o władzę. Jego przyqwódcy - Stalin, Chruszczow, jeszcze zdrowy Breżniew czy Andropow byli całkiem niezłymi politykami. Związek załatwiły absurdalne założenia jego bazy gospodarczej.
Weźmy przykład. Lenin przyznawał, że na terenach zajętych przez Kołczaka był wolny handel zbożem. Czyli produkowano tam nadwyżki.
A w tym samym czasie Lenin wyliczał, ile bolszewicy mają pudów zboża i narzekał, że to ciągle za mało.
Przejdźmy do Breżniewa. Amerykanie ograniczają sprzedaż zboża do ZSRR w rewanżu za sukcesy radziecko-kubańskie w Afryce. W Związku wybucha głód.
A przecież ZSRR powinien mieć kłopoty wyłącznie z nadprodukcją zboża. Pod warunkiem, że chłopi pracowaliby na swoim.
gospodarka upaństwowiona miała pewne osiągnięcia w produkcji czołgów (za Stalina, bo później chyba i tu dała się wyprzedzić Amerykanom), ale pomyślmy: kto u kogo musiał kraść technologie - również zbrojeniowe? Niestety, Wywiad radziecki w USA.
A gdyby w ZSRR był kapitalizm plus interwencjonizm, to Rosjanie, lepiej wykształceni od Amerykanów, mieliby szansę wyprzedzić USA.
neoidealiści mogą przywiązywać wagę do drugorzędnego faktu, iż grupa rządząca w Chinach nadal nazywa się partią komunistyczną. Równie dobrze mogłaby się nazywać kółkiem fanów Mike`a Tysona.
Patrząc na bazę, a nie ideologiczne pozory: W Chinach jest 100%-wy kapitalizm bez efektów walk związkowych czy epizodu państwa opiekuńczego.
chodzi mi o sensowność gdybania co by było gdyby Stalin nie doszedł do władzy KPP nie została rozwiązana a jej szefem został by Purman.
Do BB:wam sie chyba pomylili bracia Purmanowie bo to Stefan byl antystalinowskim komunista,sympatyzowal nawet z Opozycja KPP.Od Leona cuchnelo stalinizmem na kilometr.
www.socjalpatriotyzm.salon24.pl
Może AW chodzi o to, że Gomułka albo Leński, według przedstawionej tutaj przez Was symulacji, nie stanęliby na czele Komunistycznej Partii Polski.
A. Warzęchy trockiści mają monopol na prawdę,
Gdyby nie było stalinizacji KPP kierownictwo byłoby kolektywne. Stanowisko generalnego sekretarza miałoby podobny charakter jak w PPS. Trockiści dzielą ruch komunistyczny na trockistowski i stalinowski. Ten pierwszy jest trendy, drugi - passe. Skoro bracia Purmanowie nie byli trockistami byli więc z założenia passe. Dla Pawła Szelegienca głównym stalinowcem był wszak Jerzy Czeszejko-Sochacki. Bynajmniej nie sekretarz generalny KPP, Julian Leszczyński-Leński.
Nie o błąd zatem chodzi, lecz o zasadę.
Możemy na czele rewolucyjnej partii robotniczej równie dobrze postawić Jerzego Czeszejko-Sochackiego. Opinią Pawła Szelegieńca, czy trockistów nie musimy się w ogóle przejmować. Ich znaczenie w Drugiej Rzeczypospolitej było znikome.
Ważne jest co innego. omawiając taktykę jednolitego frontu robotniczego, wykazaliśmy, niekompetencję Lwa Trockiego (nie P. Szelegieńca) w tym jakże istotnym temacie. Walki frakcyjne mają to do siebie, że emocje przysłaniają często konkretne kwestie.
W dyskusjach między "mniejszością" a "większością" KPP zjawisko te było nagminne, jednostronność ocen zdumiewająca.
Trocki pod tym względem bynajmniej nie jest chlubnym wyjątkiem. Podobne wpadki zdarzały się nawet Róży Luksemburg, która nie potrafiła pogodzić się z odmiennym zdaniem działaczy organizacji krajowej SDKPiL, oskarżając ich nawet o współpracę z ochraną.
Dla zawodowych historyków to żadna nowina.
Stefan Purman był działaczem KPP do... 1937 roku, czyli również w latach 30-tych, gdy partia podlegała stalinizacji - i tak nieefektywnej, gdyż niedługo przecież potem partia ta została rozwiązana. Stefan Purman sprzeciwiał się likwidacji KPP jak i jej ścisłego kierownictwa. Leon Purman już kilka lat wcześniej popełnił samobójstwo.
Wypadałoby zatem bardzo istotne pytanie - czy komunista, który nie deklarował się jako zwolennik Trockiego, automatycznie zostawał stalinowcem. Czy Ch. Rakowski, który też miał swoje wzloty i upadki, nawet zdaje się dokonał w połowie lat 30-tych samokrytyki (czyli tak np. większość komunistów z Polskich, którym zarzucano absurdalne czyny) był już od momentu jej dokonania "stalinowcem"? Przecież to raczej nieprawdopodobne, biorąc pod uwagę jego późniejsze losy.
oczywiście wypadałoby zadać istotne pytanie
Do Andrzeja:przyklad Stefana Purmana nie jest odosobniiony.W KPP do konca jej istnienia zostalo wielu dzialaczy,ktorzy byli opozycyjnie nastawieni wobec Stalina i jego rzadzacej frakcji miedzi inynmi Leon Lipski i wlasciwie cala jego liczna i radykalna rodzina.Antystalinizm czy raczej w warunkach polskich glosno wyrazany antybiurokratyzm nie przeszkadzal im w siedzeniu do ostatka w partyjnym KC.Nie kazdy mial odwage Deutschera i Redlicha/Redlera czy samozaparcie Ludwika Hassa.
Liczyło się jeszcze coś takiego jak rozwaga, odpowiedzialność i możliwości działania, a te wbrew Stalinowi i MK były znikome. Świadczą o tym losy wymienionych przez Ciebie, socjalpatriotyzmie, działaczy KPP. Część z nich została trockistami, inni - jak bracia Lipscy zginęli z rąk stalinowskich siepaczy. W przypadku Leona Lipskiego decyzję o jego likwidacji wymuszono na kierownictwie PPR.
Na emigracji Izaak Deutscher na mógł rozwinąć szeroką działalność publicystyczną.
Ludwik Hass po wojnie i obozowej gehennie wrócił do kraju. Tak naprawdę to on, obok Kazimierza Badowskiego, jest ojcem współczesnego polskiego trockizmu. Ten ostatni, wychowany na Zachodzie, po powrocie do kraju nic nie napisał i raczej nic nie stworzył. W przeciwieństwie do niego Ludwik Hass pod każdym względem był płodny. Większość z jego prac ma istotne, nieprzemijające znaczenie, nie tylko dla tego nurtu ruchu komunistycznego.
Trudno jednak nie uwzględnić w tym bogatym dorobku jego obszernych analiz i raportów dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i kierownictwa PZPR. To całkiem pokaźna pryzma maszynopisów o wysokości... półchłopa - to ta druga, IPN-owska strona medalu.
Mit o niepokalanym poczęciu polskiego trockizmu nie da się obronić. W tych czasach nieomal każdy kto działał miał coś na sumieniu, to kwestia dramatycznych wyborów. Od tych wyborów nie wolni byli również trockiści.
ZOSTAJEMY ZATEM PRZY SWOIM PANTEONIE REWOLUCJONISTÓW.
Powiesz zapewne, że można było przecież, jak Leon Lipski, dać świadectwo prawdzie...
Wymienieni przez nas działacze takie świadectwa dali i to najwyższej marki - obaj popełnili samobójstwa. Jerzy Czeszejko-Sochacki we wrześniu 1933 roku, Leon Purman - pół roku później. To ich prawdy i wiary w idee komunizmu bronił Leon Lipski. On również oddał życie dla swojej rewolucyjnej robotniczej partii - nigdy nie pogodził się z jej rozwiązaniem.
W TYCH CZASACH TYLKO TO IM ZOSTAŁO.
Twoim zdaniem to mało? Mało?????!
socjalpatriotyzmie,
Dobrze akurat wiem kim byli bracia Lipscy, kim była również ich matka - Franciszka Lipska. Wszyscy byli związani z rewolucyjnym ruchem robotniczym. Bracia Leona zginęli zresztą w trakcie apogeum wielkiego terroru - wymierzonego również w działaczy Komunistycznej Partii Polski. Faktycznie, Leon Lipski zasiadał w KC KPP. Jego niesubordynacja względem likwidacji KPP, nieustępliwa postawa na rzecz powołania do życia nowej KPP, nowej rewolucyjnej partii robotniczej zasługują akurat na jak największe uznanie. Jego udział w KC jeszcze nie przekreśla jego osoby. Walczył po prostu o przetrwanie tej partii. Nie udało się.
I. Deutscher został wydalony z KPP, w zasadzie dopiero w 1933 roku. Zauważ jak długo partia, która podlegała "stalinizacji" pozwalała mu działać. Potem znalazł się w PPS, aczkolwiek i tam niedługo zagrzał miejsca, ze względu na swoje poglądy. Już po dwóch latach przestał być jej członkiem.
L. Hass współpracował z aparatem służb specjalnych PRL. Także jawni trockiści "mieli coś na sumieniu". Czy to ma ich wyróżniać na tle działaczy od których "cuchnęło stalinizmem na kilometr".
Do Andrzeja:ciezko nazwac donoszeniem opowiastki i utyskiwanie na kolegow-opozycjonistow przy wodce.Nieszczesciem Hassa bylo nieumiejetne dobieranie sobie kompanow do alkoholu.A "komunistyczne" SB dorobilo potem legende zlamanego trockisty.Ciekawe-nie donosil przez kilkanascie lat w lagrze w srodku tajgi,a na wolnosci zostal TW.No to na prawde jest historia chyba dla IPN.
Hmm, ciekawe dlaczego komuś przychodzi do głowy pytanie o to, na kogo miałby donosić pomocnik księgowego za kołem podbiegunowym?
Trzeba mieć ponadto poczucie humoru, aby wyczerpujące elaboraty na temat różnych środowisk, podporządkowane własnym celom i sympatiom politycznym, sporządzane w domu, na własnej maszynie do pisania, nazywać "utyskiwaniem na kolegów".
Zgodnie z przewidywaniem, dla własnego środowiska redakcji "Dalej!", ta linia obrony, polegająca na bagatelizowaniu sprawy - nawet za cenę zrobienia z Hassa apolitycznego durnia - jest lepsza od tej polegającej na twierdzeniu, że współpraca z bezpieczeństwem PRL była próbą bohaterskiej obrony "realnego socjalizmu" (teza spartakusowców).
Dla posttrockistów z "Dalej!" ta ostatnia teza jest w ogóle nie do przełknięcia, więc pozostaje wódka. Mimo wszystko, cenimy Ludwika Hassa bardziej niż oni i nie szmacimy go tą wódką jako usprawiedliwieniem.
Do EB:nie jestem ani spartakiem ani mandelowcem.Ani nawet sympatykiem Workers Liberty.Nie jestem trokiem.Tak samo jak reszta redakcji bloga.
www.socjalpatriotyzm.salon24.pl
Ale powtarzasz rzewne historyjki zmyślone przez członków redakcji "Dalej!", której członkiem jest syn Ludwika Hassa.
Nie podważysz w ten sposób pracy naukowej prof. Andrzeja Friszke "ANATOMIA BUNTU. Kuroń, Modzelewski i komandosi", Znak 2010. To solidne opracowanie, w której znajdziesz dowody współpracy Ludwika Hassa z MSW i SB.
Czasem wymiana zdań przeradza się w wymianę tzw. uprzejmości. Odważni inaczej redaktorzy "Władzy Rad", w odpowiedzi na krytyczne argumenty w dyskusji o IV Zjeździe "Sierpnia 80" i o roli radykalnej lewicy w Polskiej Partii Pracy, rozpoczęli w temacie zastępczym kanonadę pogróżek.
WYMIANA UPRZEJMOŚCI
31 marca 2010 Od "Władzy Rad":
"TO JEST DRAŃSTWO. Upublicznianie w Internecie danych osobowych ludzi, którzy posługują się nickami, to czyste draństwo. Ty kapusiu! Bezpieka będzie ci wdzięczna. Odwalasz za nich kawał roboty. Płacą ci za to, czy robisz to z głupoty?"
Odpowiedź: "Widzę, że dzielnie nawiązujesz do tradycji LBC rzucając takie oskarżenia. Daj przykład. Inaczej to zwykła potwarz. W.B."
1 kwietnia 2010
"Oto przykład: Jeśli jakiś bezpieczniak zastanawia się kto w tej lewicy jest i kryje się za nickami, to na twojej stronie denuncjacja.info znajdzie komplet - kto, kiedy, gdzie i z kim. To nie są oskarżenia, to są fakty. Jesteś niebezpiecznym, pseudolewicowym szkodnikiem. Kiedyś takich jak ty, po prostu likwidowano".
Odpowiedź: "Zajmij się lepiej własną stroną internetową. Wcześniej zdążyłeś już rozszyfrować nick Hartownia jako powszechnie znany 'duet BB' w dyskusji pod 'Komentarzem redakcji WR do tekstu Michała Nowickiego'. Miej przynajmniej odwagę cywilną przyznać się do beznadziejnej głupoty i wróć o ile potrafisz do dyskusji merytorycznej lub po prostu wycofaj się z bezpodstawnych oskarżeń. W.B.".
"Z kapusiami się nie dyskutuje, do kapusiów się strzela. Duet BB, to jednak nie imiona i nazwiska. Mogłeś podać, RUMBURAK to KOMISARZ, a to uno.
Prokuratura wznowiła sprawę, LBC. Psy jeszcze nie namierzyły wszystkich ludzi bo nie mogli rozszyfrować nicków, a ci których dorwali nie pękali i nie kapowali. Jeśli teraz dotrą do ludzi, których wcześniej nie znaleźli, to będziemy wiedzieli komu to zawdzięczać i cała lewica się o tym dowie. Ty wstrętny kapusiu!"
Odpowiedź: "Tchórzem jesteś podszyty. W.B." oraz "Lepiej zastanów się, co gadasz niczym zamroczony. W przypadku Twoim i Michała lepiej zająć się sportami ekstremalnymi niż polityką, adrenalina ta sama, a ryzyko upadku na głowę mniejsze. Uświadom sobie, że niezależnie od niechęci do naszej krytyki, Wasz pomysł na 'politykę' jest zdecydowanie odrzucany przez lewicę, na której poparcie tak liczysz E.B.".
2 kwietnia 2010
"Andrzeju, czy chcesz, żebyśmy opublikowali 'wymianę uprzejmości', czy też wolisz merytoryczną dyskusję lub rozmowy, od których się uchylacie?
Odpowiedź literacką (pod adresem Waszego patrona) znajdziesz w komentarzach na dyktatura.info. E.B. i W.B."(w załączeniu "Wymiana uprzejmości").
3 kwietnia 2010
"Nie strasz kapusiu. Niedobrze jest mnie straszyć, bo jak się boję, to boli straszącego.
Teraz widzę, że wszystko co najgorsze o tobie mówili jest prawdą. Jesteś politycznym i moralnym zerem i dlatego nikt normalny nie chce z tobą gadać. Za wszystko co zrobiłeś nadejdzie kiedyś czas zapłaty".
5 kwietnia 2010
"Widzę, że znalazłeś sobie wroga łatwiejszego niż burżuazja. A może tak Ci się tylko wydaje? Jeżeli normą w Waszym środowisku są osobnicy, którzy brak siły argumentu rekompensują argumentem siły, to trudno się dziwić, że odgrywacie rolę przydatnych, acz wstydliwych idiotów przy PPP.
Życzę przebłysków rozsądku z okazji minionych właśnie Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, jak to ładnie ujęliście na stronie organizacji młodzieżowej Waszej Partii. E.B.".
Aż dziw bierze, że nasi oszczercy jeszcze nie załapali, że takie, pozornie łatwe, oskarżenia, jak bumerang uderzą w nich samych ze zdwojoną siłą. Nie musieliśmy się nawet specjalnie trudzić. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie... Rolę miecza w tej sztuce odegrał prof. Andrzej Friszke:
"Wśród aresztowanych słabym ogniwem okazał się Ludwik Hass. Zatrzymany 20 marca 'pękł' jeszcze tego samego dnia podczas rozmowy z dwoma oficerami SB - Pawłowiczem i Opalińskim, którzy bardzo umiejętnie kusili, sugerując sporą wiedzę SB: 'pomimo, że pan prowadzi tego rodzaju konspiracyjny tryb życia, że panu się wydawało, że wszystkie spotkania, kontakty i rozmowy są nam nieznane, to ja tu pana muszę z błędu wyprowadzić'. Jednocześnie straszyli: 'No, siedzą ci ludzie, Modzelewski siedzi, Nowak siedzi, Kowalska siedzi. Mogę panu cytować całą listę nazwisk, nieprzypadkowo zestawionych. I pan się tu nie znalazł przypadkowo'. Sugerowali załamanie innych:
'Myśmy, pan wie, zrobili tu śledztwo. W pierwszej kwestii stosunku do Modzelewskiego i do innych. Myśmy ich wzięli z pierwszym dokumentem (nie kończy). Powiedzieliśmy: chłopaki, panowie, kochani, towarzysze, nie bawcie się.
[Hass] - Ja nie wiedziałem, że to tak wyglądało.
- Proszę pana, jeśli pan tak chce się tłumaczyć... Pan zna relację nie z jednego źródła, nie z jednych ust, pan wie, o co pytaliśmy, o co chodziło.
- W tym wypadku pan już jest w błędzie. Widocznie mi tego nie mówili, dlaczego pan?
- Proszę pana, jeżeli już ja coś mówię, to niech mi pan wierzy, że ja jestem tego w stu procentach pewny. Te nazwiska i tę małą ilość faktów, które ja tu rzuciłem, to ja mam na to... Nie bawmy się, nie pracujemy od dziś'.
Dalej oficer mówił, że może podyskutować o oddziaływaniu ideologicznym różnych nurtów, ale 'w tej chwili sam pan rozumie - jeśli wskazówka na zegarze przejdzie pewną godzinę, pan znajdzie się w sytuacji niemożliwej do podjęcia tej rozmowy.
- Zgoda.
- Po pierwsze - niech pan tego nie interpretuje jako przesłuchania. Jeśli - jeszcze raz podkreślam - jeśli wszystkie okoliczności, jakie miały miejsce zostaną przez pana wyjaśnione, wychodzi pan do domu dzisiaj, najpóźniej jutro. (...) Niech pan zacznie - kiedy pan się spotykał, gdzie i jak pan się spotkał, z kim pan się spotkał, z jakimi propozycjami.
Po chwili Hass rozpoczął: 'Więc w 1963 r. miałem pierwszy kontakt z Międzynarodówką.
- Przez kogo?
- Kuroń i Modzelewski. Przyjechał facet do nich, Belg, nazwiska nie wiem.
Dalej krótko opowiadał o spotkaniu z Belgiem, że 'Kuroń u niego zamawiał ten program', który przywieźli latem. Dodał też, że 'Kuroń i Modzelewski prowadzili jakieś rozmowy z Kołakowskim i Strzeleckim Janem. To było po tym, jak Strzelecki rozmawiał z kardynałem' Wyszyńskim. Hass opowiedział, że zadzwonił do niego 'facet z Krakowa' i chciał się spotkać. 'Pod koniec 63 r. Śmiech pojechał do Krakowa i przywiózł materiały'. W kilka chwil potem dorzucił: 'Modzelewski pojechał do tego faceta i przywiózł, to się nazywa, nie powielacz'. Wymienił nazwisko 'Batowski' i opisał jego przedwojenne losy, powiedział, że ma 65 lat, jest inżynierem chemikiem, u niego znajduje się 'literatura', a jeździł do niego parę razy Śmiech.
W dość swobodnie prowadzonej rozmowie Hass powiedział, że Modzelewski wspomniał o swoich spotkaniach z trockistą Maitanim, nie wykluczył innych spotkań Modzelewskiego i Kuronia z Dobbelerem, prócz tych w których sam uczestniczył. Opowiedział o swoich kontaktach z Kosseckim, któremu dał egzemplarz 'Listu' (swój egzemplarz rzekomo zniszczył w toalecie). Umiejętnie zagadnięty dał wyraz swojej niechęci do 'liberałów', w tym Władysława Bieńkowskiego, wskazał ważniejsze osoby w niektórych klubach dyskusyjnych Warszawy, ujawnił, że materiały trockistowskie przepisywał mu na maszynie prawnik Jerzy Jasiński, wyraził dość pochlebną opinię o Kosseckim i ujemną o Nowaku ('ten człowiek nie chce pracować rzetelnie, ale chce żyć i to go prowadzi taką olbrzymią amplitudą do awanturnictwa'). Powiedział, że Jan Józef Lipski nie tylko zbierał podpisy pod 'Listem 34', ale też ujawnił różnym osobom treść listu i podpisane nazwiska, nim je przekazał Słonimskiemu. Wymienił wiele osób z kręgu Klubu Krzywego Koła jako przedstawicieli pepeesowskiej prawicy, ale też podał kilka nazwisk osób, którym dał przywiezione z Krakowa przez Śmiecha egzemplarze IV Międzynarodówki.
Pod koniec rozmowy oficer powiedział: 'chcę panu zaproponować taką rzecz, trzeba siąść i napisać uczciwe oświadczenie, o tym wszystkim, co myśmy tu mówili, to znaczy zgodnie z przeprowadzoną rozmową, czy taką i taką propozycją. Do wiadomości władz Min. Spraw Wewn[ętrznych], podaje znane mi takie i takie rzeczy. (...) Wydaje mi się, że meritum całej sprawy to jest inspiracja zagraniczna (...) stamtąd płynie natchnienie'. Hass podzielił się swoim niepokojem o sytuację w domu, o żonę, pytał, czy oświadczenie mógłby napisać w domu, ale spotkał się z odmową.
W obszernym 'Oświadczeniu dla Ministerstwa Spraw Wewnętrznych' Hass szczegółowo opisał swoje, Kuronia i Modzelewskiego kontakty z Dobbelerem oraz Badowskim, w tym znane mu fragmenty przebiegu przygotowań do powielenia programu w 1964 r. Ujawnił fakt rozmów Modzelewskiego w czasie jego pobytu we Włoszech z trockistami, w tym Liviem Maitanim, jednym z sekretarzy IV Międzynarodówki. Napisał, że na początku 1965 r. Modzelewski prosił go o spowodowanie, by z Krakowa została do Dobbelera wysłana pocztówka z widokiem wody (wodospadu, morza itp.), co było sygnałem do przerwania kontaktów i ostrzeżeniem. Obciążył Kuronia, oświadczając, że ten, wręczając mu 17 marca dwa egzemplarze 'Listu otwartego', powiedział, że jeden jest dla Hassa, a drugi 'mam przechować tak, aby kiedy będzie możliwość przekazać go IV Międzynarodówce. Byłem tym zaskoczony'. Zasypał Badowskiego, pisząc o tym, że był on osobą zaufaną zachodnich trockistów w Polsce i 'skrzynką' w Krakowie, do której przywożono spore ilości literatury. Wspomniał o spotkaniach z trockistami innych osób, w tym szczególnie obszernie informował o takich kontaktach literata Jana Wyki (ujawnił też, że spotkał się on z Giedroyciem w czasie podróży do Francji). Twierdził, że Wyka dąży do powołania grupy konspiracyjnej i podał wiele świadczących o tym faktów, wymieniając też kilka osób, które miały w tym uczestniczyć. Relacjonował, kto otrzymał od niego przemycone z Zachodu wydawnictwa trockistowskie, wymieniając m.in. Romualda Śmiecha jako łącznika z Badowskim, Zdzisława Szpakowskiego, Krzysztofa Dunina-Wąsowicza, Jana Stodolniaka i Jerzego Roberta Nowaka, który nawet miał pomagać w tłumaczeniu niektórych materiałów trockistowskich na język polski. Obciążył również siebie, przyznając się do przełożenia na język polski kilku artykułów z prasy trockistowskiej, które następnie dawał do przeczytania wymienionym osobom. Hass wspomniał także o wizytach w Polsce innych trockistów, którzy spotykali się z literatem Janem Kottem, ze Stefanem Marodym, Aleksandrem Drożdżyńskim, a 'możliwe', że i z Leszkiem Kołakowskim.
Oświadczenie Hassa stało się dla śledztwa podstawowym dokumentem, ujawniającym 'nielegalne' kontakty z trockistami i przygotowania do powielenia programu. Pozwalało też postawić zarzuty wielu innym osobom albo objąć je inwigilacją SB. Dostarczyło oficerom śledczym podstawy do zadawania konkretnych pytań zatrzymanym i utrudniło tym samym obronę. Choć wykonał polecenie, nie został zwolniony, ale otrzymał sankcję prokuratorską. Mimo to w dalszych obszernych wyjaśnieniach do protokołu potwierdzał i rozwijał zeznania składane od 27 marca przez Romualda Śmiecha. Zidentyfikował również na okazanej mu fotografii Dobbelera. W dalszych tygodniach uwięzienia pisał liczne charakterystyki osób wiązanych przez SB ze sprawą, a także innych, znanych w środowisku warszawskiej inteligencji. Charakterystyki te świadczą, że Hass był bystrym obserwatorem" (Andrzej Friszke "Anatomia Buntu", Kraków 2010, Wydawnictwo Znak, s. 238-241).
"Kompletne załamanie Hassa, oskarżenie siebie i innych można tłumaczyć traumatycznymi przejściami w ZSRR, wspomnieniem długich lat spędzonych w łagrze i na zesłaniu, które nadwyrężyły jego psychiczną odporność i pozbawiły go zdolności do przeciwstawienia się śledczym. Na pozór oschły i twardy, w istocie był człowiekiem złamanym, choć podejmując różne działania, o których wiedział, że mogą być powodem represji, chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Wystarczył jednak powrót po latach do celi więziennej, by wyzbył się wszelkich hamulców. Sytuacja rodzinna Hassa też była trudna - miał żonę Rosjankę i 12-letniego syna, którzy byli na jego utrzymaniu. Wszystko to razem doprowadziło do całkowitej kapitulacji już w 48 godzin po uwięzieniu, a następnie coraz głębszego zaprzaństwa. Hass mówił bowiem o rzeczach, które ze sprawą się nie wiązały, opisywał sprawy i wymieniał ludzi, o których SB nie miała żadnej wiedzy i nie mogła o to pytać. 'Posypanie się' Hassa było szybkie i znacznie głębsze, niż oficerowie MSW mogli się spodziewać. Może zdecydowało o tym właśnie doświadczenie więźnia sowieckiego, który mniemał, że 'organy' i tak wszystko wiedzą, a jeśli nie, to szybko się dowiedzą i będzie dodatkowo karany za 'nieszczerość' zeznań.
Podczas kolejnej, nieformalnej rozmowy z Hassem 13 kwietnia oficer Pawłowicz namawiał go do poszerzenia 'wyjaśnień' dotyczących 'liberałów', co spotkało się z pozytywną reakcją. Hass mówił o Bieńkowskim, Kołakowskim i Strzeleckim jako czołowych autorytetach 'liberałów', ale wymienił też jako osobę ważną Jerzego Duracza oraz Szymona Szechtera, krewnego Michnika: 'mały Michnik bywał u niego i Duracza, też to był taki jeden krąg'. Zwrócił uwagę na związki tych osób z Klubem Krzywego Koła (prawdziwe w wypadku Duracza). Wskazał na Wojciecha Ziembińskiego, który łączy kontakty w Klubie Krzywego Koła ze znajomościami w Klubie Inteligencji Katolickiej. 'U niego właśnie po zamknięciu Krzywego Koła ta liberalna część 'Krzywego Koła' odbywała od czasu do czasu spotkania w ilościach 30-40 osób'. Scharakteryzował drogę życiową i osobowość Michała Pankiewicza jako postaci ważnej w kręgach lewicowej inteligencji działającej w klubach. W tym kontekście wymienił też m.in. Mieczysława Bibrowskiego. Na koniec zgodził się spisać swoją wiedzę i uwagi na ten temat. Niechęć Hassa do 'liberałów' połączona z dużą, choć w znacznym stopniu plotkarską wiedzą, była osią obszernego elaboratu, w którym ukazał powiązania, kręgi towarzyskie, opinie i sposoby zachowania ludzi dawniej związanych z Klubem Krzywego Koła, ale nadal pozostających we wzajemnych kontaktach. Sporządził także opis sprawy powstania 'Listu 34', w tym podał wiele plotek związanych ze zbieraniem podpisów oraz liczne charakterystyki osób, m.in. swoich przyjaciół - Jerzego Nowaka, Sylwestra Szoka, Zdzisława Szpakowskiego, niektórych postaci KKK, m.in. Jana Józefa Lipskiego i Jana Wolskiego, oraz historyków z Instytutu Historii PAN, m.in. Jerzego Borejszy, Andrzeja Ajnenkiela. Marka M. Drozdowskiego, Krzysztofa Dunina-Wąsowicza.
12 maja w MSW doszło do spotkania Hassa z przedstawicielami Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej, którzy byli już po lekturze jego zeznań. Interesowały ich dodatkowe informacje o niewłaściwych kontaktach działaczy PZPR. Hass jednak zaczął od przedstawienia tragicznej sytuacji żony i syna: 'żona Rosjanka została zupełnie samotna, bo wiecie ja nie mam nikogo w Polsce (...) 14 lat temu ona miała zapalenie opon mózgowych, więc w tej chwili jest groźba powtórzenia się, co oznacza śmierć, a ja mam syna 13 lat (...) Na podwórku obezwali go, twój tato siedzi za to, że brał udział w napadzie na bank'.
Przechodząc do sprawy tłumaczył, że występował przeciw daniu powielacza Modzelewskiemu, bo liczył na to, że sprawa rozejdzie się po kościach. Na pytanie, czy 'ktoś starszy' stoi za 'Listem otwartym', odpowiedział, że nikt. Dodał też, że choć widział Kuronia i Modzelewskiego na tydzień przed rozpowszechnianiem 'Listu', oni nawet nie wspomnieli, że nad nim pracują. Opowiadając o Modzelewskim i Kuroniu, z szacunkiem wyrażał się o pierwszym oraz z widoczną niechęcią o drugim, mówił m.in., że 'był tym źródłem pomysłów, ambicji itd.' Rozmowy Hassa z CKKP miały miejsce także później - we wrześniu został dostarczony z więzienia do gmachu MSW na rozmowę z Romanem Nowakiem, szefem CKKP. Do celi miał wrócić zadowolony z przebiegu spotkania.
Zeznania zatrzymanego 21 marca studenta Romualda Śmiecha uzupełniały i uwiarygodniały zeznania Hassa, ale też obciążały innych. Śmiech przyznał, że w listopadzie 1963 r. na prośbę Hassa przywiózł od Badowskiego 40-50 egzemplarzy uchwał V Kongresu IV Międzynarodówki tłumaczonych na język polski. Kilka egzemplarzy przekazał Hassowi, który resztę polecił schować, a po pewnym czasie prosił o następne. Jakieś egzemplarze dał też Modzelewskiemu, Żelazkiewiczowi i Janowi Wszołkowi" (tamże, s. 241-242).
Na marginesie, a w zasadzie w przypisach, A. Friszke dodaje: "Zeznając 8 kwietnia, [Hass] mówił, że w powrocie do Polski z ZSRR pomogli mu J. Kott, prof. Adam Schaff, P. Ogrodziński i Z. Sznek, których znał ze Lwowa (...) Schaff był członkiem KC PZPR, Ogrodziński - ambasadorem w Indiach, Sznek - dygnitarzem MSW. Choć wymienił ich w pozornie niewinnym kontekście, to jednak w czasie takich przesłuchań nie było niewinnych kontekstów. Dalsze badania dotyczące załamania się ich karier pozwolą ustalić, czy znajomość z Hassem była wykorzystywana przeciw nim w toczących się rozgrywkach personalnych" (tamże, s. 241).
PRZED SĄDEM (NIE TYLKO HISTORII) O "KAPITALE" IV MIĘDZYNARODÓWKI
"Doprowadzony z więzienia Ludwik Hass złożył zeznania nieporównywalnie bardziej oszczędne od złożonych w śledztwie. Potwierdził, że jesienią 1964 r. otrzymał od Kuronia egzemplarz maszynopisu programu, a następnie Kuroniowi i Modzelewskiemu przekazał uwagi, których oni wysłuchali. Przyznał, że była mowa o powieleniu programu i 'marginesowo powiedziano, że skorzysta się z powielacza, który jest w Krakowie'. Przyznał też, że wysłał Śmiecha do Badowskiego, by powiedział, 'że jeśli jest powielacz, to moim zdaniem, nie powinien go dać. (...) Z Krakowa otrzymałem odpowiedź - prosiliby mnie, żebym się zastanowił, czy słuszny jest mój punkt widzenia z tym, żeby przeszkodzić tej imprezie'. Przywieziony przez Śmiecha list mieszczący się na jednej stronie Hass podarł zaraz po przeczytaniu. Na pytanie, dlaczego nie pytał, skąd jest ten powielacz, odpowiedział: 'No, proszę sądu, jestem jednak człowiekiem, który przeżył osiem lat obozu i miał za sobą dożywotnie zesłanie w krainie białych niedźwiedzi. Mnie tam uczono, że nie zadaje się pytań niedyskretnych. 17 lat pobytu nauczyło mnie tej zasady, że pytań się nie zadaje. Ja też nie zadawałem'.
Odrębnym obszernym wątkiem było spotkanie z Dobbelerem, przy czym Hass nie wymieniał tego nazwiska, zaznaczając, że poznał je dopiero w śledztwie. Podkreślał też, że był on w Polsce jako gość Komitetu Centralnego ZMS, a więc jak najbardziej oficjalnie, prowadził też z władzami tej organizacji oficjalne rozmowy. Dwa spotkania z nim nie miały więc charakteru konspiracji. Rozmowy były ogólnikowe, swobodne. W końcu stycznia lub w lutym 1963 r. zaproszony przez Kuronia poszedł do mieszkania Modzelewskiego, gdzie Belg chciał się z nim zobaczyć, gdyż wiedział, że jest byłym więźniem stalinowskim. Potem w rozmowie padło pytanie, jaki jest stosunek IV Międzynarodówki do sporu radziecko-chińskiego. Kiedy ten temat się wyczerpał, Belg opowiedział o IV Międzynarodówce, jakie ma sekcje, jakie ma kontakty z innymi partiami robotniczymi. Cała rozmowa trwała około godziny. Podczas kolejnego pobytu Belga, wiosną tego roku, został zaproszony przez Modzelewskiego. 'Ponieważ uważam, że na rozmowy z cudzoziemcami nie trzeba zasięgać nigdzie zgody, przynajmniej ja nie wiedziałem, że trzeba, więc poszedłem'. Belg powiedział, że w zachodniej prasie była mowa o tym, jak robotnicy w Polsce przyjęli podwyżki cen węgla, światła, usług komunalnych. Wtedy Kuroń i Modzelewski opowiedzieli o znanych im incydentach - w Fabryce im. Róży Luksemburg i w hotelu robotniczym, który chciał poprzeć protestujące w 1962 r. pielęgniarki, ale one nie chciały nadmiernego rozgłosu. Prokurator zapytał, czy Kuroń i Modzelewski wyrazili zainteresowanie publikacjami IV Międzynarodówki, na co Hass powiedział: 'Tak. Padła wtedy taka propozycja, że dobrze by było, gdyby IV Międzynarodówka coś wydała w języku polskim, jakieś swoje uchwały'. Belg powiedział, że sprawa przekładu nie stanowi specjalnej trudności, zależy od kwestii finansowych. Nie było sprecyzowane, czy i kiedy to nastąpi. Potem o przewiezieniu tych materiałów dowiedział się przypadkiem od Kuronia.
Na pytanie prokuratora, dotyczące rozmowy z Belgiem wiosną 1963 r., Hass powiedział: 'tak były z nimi rozmowy, że IV Międzynarodówka, czy tam inaczej powiedzmy, że kierownictwo chciałoby się zapoznać z ich poglądami, że chciałoby, żeby oni napisali jakiś swój punkt widzenia'.
Hass potwierdził swoje wcześniejsze zeznania, że po listopadowej wpadce Modzelewski, który dostał chyba z Belgii kartkę z życzeniami, prosił o przekazanie do Krakowa, by wysłali do Belgii pocztówkę z widokiem wody. O przekazanie tej wiadomości Hass prosił Śmiecha.
Hass potwierdził, że 17 marca Kuroń przyszedł do niego bez uprzedzenia i przyniósł dwa egzemplarze 'Listu'. Powiedział 'jutro doręczamy. Masz jeden dla siebie, jeden do przechowania'. Na uwagę sądu, że w śledztwie mówił, iż jeden Kuroń 'zlecił mi przechować dla potrzeb IV Międzynarodówki' Hass zaprzeczył, by użył słowa 'potrzeb', natomiast nie był pewny, czy padła nazwa IV Międzynarodówki. O ten epizod pytał sąd, prokurator i obrona, Hass był jednak niepewny, ostatecznie na uwagę sądu, że powiedział 'dla IV Międzynarodówki', odrzekł: 'Proszę Wysokiego Sądu, ja w pierwszej wersji też tak powiedziałem, potem ja powiedziałem, 'być może, że tak''.
Postawa Hassa była dwuznaczna. Z jednej strony obciążał zeznaniami oskarżonych, potwierdzając zamiar publikacji programu i kontakty z Dobbelerem, czy dwuznaczne zainteresowanie IV Międzynarodówką, z drugiej - demonstrował swoją niezgodę na całą sytuację. Już w pierwszych zdaniach swoich zeznań zadał sądowi retoryczne pytanie: 'czy człowiek znajdujący się za kratami może być świadkiem?'. Potem na pytanie, dlaczego wręczając Kosseckiemu jeden egzemplarz 'Listu' zaznaczył, by nikomu go nie pokazywał, odpowiedział:
'Proszę Wysokiego Sądu, nie bądźmy naiwni. W naszych warunkach wszystko jest tak elastyczne, że nie ma się czemu dziwić. (...) Bo, co to znaczy swoboda przekonań. Swoboda przekonań, tylko że ja mam przekonania i chowam je głęboko w sercu, no to przecież nie trzeba nikomu gwarantować i tak nikt się nie dowie o nich, a jeśli za mówienie ich można być pociąganym, to nic dziwnego, że ta swoboda jest elastyczna.
Kiedy prokurator zwrócił się do niego per 'oskarżony', za co został zresztą upomniany przez sąd, Hass powiedział:
'No to haniebna pomyłka jest, znamienna.
S[ąd]: Niech się świadek zachowuje w sposób właściwy.
H[ass]: Jak się zachowuje oskarżony'.
Istotne dla sprawy były jednak nie te utarczki, ale istota zeznań obciążających oskarżonych, toteż zaraz po pytaniach obrońców Kuroń złożył oświadczenie, że po pierwsze, po wręczeniu Hassowi 'Listu' 'powiedział, że proszę go, aby te egzemplarze przechował. O celach, ani potrzebach, ani IV Międzynarodówce nie było mowy'. Po drugie, w czasie rozmów z Belgiem 'nie przyjmowałem żadnych zobowiązań dotyczących żadnych opracowań, ani ja, ani w mojej obecności Karol Modzelewski'. Po trzecie, 'w sprawie materiałów dotyczących IV Międzynarodówki, jak wynika z akt śledztwa, materiały te były kolportowane między innymi przez świadka Ferdynanda (sic!) Hassa i świadka Śmiecha, ja natomiast dostałem od nich jeden egzemplarz. tak że chciałem złożyć oświadczenie, że również nie zamawiałem żadnych materiałów IV Międzynarodówki'. Do tego oświadczenia dołączył się Karol Modzelewski, zaprzeczając też, by za pośrednictwem Hassa spowodował wysłanie pocztówki do Dobbelera jako umówionego znaku. W odpowiedzi Hass podtrzymał swoje zeznania, podkreślając, że są prawdziwe" (tamże, s. 286-289).
Według informacji tajnego współpracownika o pseudonimie X, pod którym to pseudonimem ukrywał się przyjaciel L. Hassa Józef Kossecki, "przed zeznaniami Hassa był niepokój. Robert i Żan pytali mnie, czy to możliwe, żeby Hass 'sypał'. Potem po zakończeniu rozmawiałem z żoną Jacka Kuronia, która powiedziała mi, że to co robi Hass to po prostu denuncjacja (...) Robert mówi, że Hass chce koniecznie, ŻEBY W TEJ SPRAWIE ZROBIŁA KAPITAŁ IV MIĘDZYNARODÓWKA I DLATEGO SYPIE [podkreślenie nasze - B.B.], nie rozumie tylko, po co mówił o tym, że dał ten list. (...) Do momentu zeznań Hassa byli wszyscy zadowoleni z przebiegu sprawy i zeznań świadków, zeznania Hassa budziły najwięcej obaw, a potem wywołały przygnębienie, Robert i młodzi koledzy Adama przewidywali, że teraz nie można spodziewać się uniewinnienia i trzeba liczyć się z wyrokiem 3-4 lat, z czego minimum 2 lata trzeba odsiedzieć".
Podobnie sprawę oceniał Jacek Kuroń, o czym donosił agent celny: "Kuroń po powrocie do celi był zdenerwowany, przede wszystkim zeznaniami Hassa. Jakkolwiek poznał je w śledztwie, to jednak liczył na to, że przed sądem je odwoła lub w części skoryguje na korzyść oskarżonych". Według donosiciela Kuroń "bardzo zawiódł się na Hassie i nie spodziewał się, że on poruszy i powie przed sądem o takich faktach, o których wiedzieli tylko oni dwaj. (...) Szczególnie miał mu za złe ujawnienie kontaktów z IV Międzynarodówką. 'Twierdzi, że jego zdaniem to nie kto inny, jak właśnie Hass był autorem ich sprawy i że właśnie wyłącznie zeznania Hassa zdecydowały'," (tamże, s. 290).
W otoczeniu Kuronia i Modzelewskiego tajnych współpracowników nie brakowało dzięki postawie Hassa i Śmiecha można ich było jednak nie ujawniać. Służby nie palą swojej agentury.
PROCES TROCKISTÓW
"Proces rozpoczął się 20 grudnia 1965 r. (...) Tym razem postępowanie toczyło się przy drzwiach otwartych i trwało przez kilkanaście dni.
Kazimierz Badowski przedstawił obszernie swój życiorys, w tym sprawę swojego uwięzienia w latach 1948-1949, którą określił jako przykład łamania prawa. O samej sprawie mówił podobnie jak w czasie śledztwa, starając się nie obciążyć nikogo, kto sam się już nie obciążył (Śmiech, Hass). Proces zdominował Ludwik Hass, który przez kilka dni przedstawiał swoje dramatyczne osobiste losy, ale przede wszystkim omawiał poglądy trockistów na różnych etapach dziejów ZSRR i ruchu komunistycznego, aż po czasy współczesne. Wypowiadał się negatywnie i agresywnie o stalinizmie, mówił, że stalinizm został wprawdzie obalony, ale staliniści pozostali u władzy. Program Kuronia i Modzelewskiego ocenił jako niedojrzały i sprzeczny z wieloma jego poglądami. Ich twierdzenie o nieuniknioności stalinizmu uznał za jego usprawiedliwianie. Hass starał się zmienić salę sądową w trybunę polityczną, a nie miejsce detalicznego ustalania powiązań i konkretnych działań, co mu się w znacznym stopniu udało. Mimo protestów, na wniosek prokuratora dołączono do akt sprawy jego oświadczenie. Hass odwołał swoje zeznania ze śledztwa, twierdząc, że w wielu miejscach są nieprecyzyjne, a składając je, nie przypuszczał, że sprawa trafi do sądu. Niemniej potwierdził spotkania i kontakty, które dla oskarżenia były dowodem 'zbrodni'. Kończąc, Hass zwrócił się do sądu ze słowami, że 'ferując wyrok będzie musiał wypowiedzieć się albo za XX Zjazdem KPZR, albo za Andrzejem Wyszyńskim'.
Swoje wyjaśnienia ze śledztwa próbował odwołać Śmiech, ale replika Hassa bardzo mu to utrudniła. (...)
Postawa zaprezentowana na procesie zniwelowała w znacznym stopniu konfuzję, jaką spowodowały zeznania Hassa na procesie Kuronia i Modzelewskiego. Na sali sądowej w różnych dniach procesu było obecnych wiele osób, m.in. Grażyna Kuroniowa i Henryk Kuroń, Jan Józef Lipski, Wojciech Ziembiński, Bernard Tejkowski, Zdzisław Szpakowski, weterani ruchów lewicowych Jan Wolski i January Rzędziński, poeta Janusz Szpotański, uczestnicy grupy endeckiej Marian Barański, Henryk Klata, Leon Mirski, a także Józef Kossecki, studenci Barbara Toruńczyk, Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn, Wiktor Nagórski, Jan Lityński, Ewa Zarzycka i Andrzej Seweryn, oraz niewidomy Szymon Szechter i młoda kobieta, która robiła notatki, jak zauważył funkcjonariusz SB. Osobą tą była Nina Karsov.
Wyrok wydano 10 stycznia 1966 r. Wszyscy trzej zostali skazani na kary po 3 lata więzienia. (...)
Po powrocie do celi Badowski dziwił się wyrokowi na Śmiecha, ale go nie żałował. Oceniał, że 'taki wyrok należał mu się i Badowski podkreślił, że zarówno on jak i Hass byli na Śmiecha oburzeni, że nie potrafił 'zachować twarzy' w okresie śledztwa i szereg rzeczy niepotrzebnie powiedział i ujawnił'. Winę Śmiecha miał podkreślić Hass w swoim ostatnim słowie. 'Zgodnie z opinią Badowskiego było to powiedziane pod adresem studentów znajdujących się na sali, aby w przypadku, gdyby Śmiech został uniewinniony lub otrzymał wyrok w zawieszeniu 'spalić' go na terenie uniwersyteckim i akademickim'. Po ogłoszeniu wyroku obecni na sali ruszyli do Badowskiego i Hassa z gratulacjami, do Śmiecha nie podszedł nikt. Wysokość wyroku nie poruszyła Badowskiego. Wywodził nawet, że po zwolnieniu 'będzie mógł uchodzić za tzw. 'legalnego trockistę', każdy będzie mógł do niego przyjść na dyskusję polityczną. 'Przypomniał on, że takim 'legalnym komunistą' był przed wojną członek kierownictwa Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Polski Jan Hempel. Nieoficjalnie wszyscy o tym wiedzieli, ale nikt nie mógł go o to oskarżyć" (tamże, s. 320-323).
Od początku procesu trockistów "Sytuacja Śmiecha była szczególnie trudna. Złożył on na początku śledztwa obciążające innych zeznania i uchodził za tego, który 'posypał się' pierwszy. Ponieważ nie ujawniono podsądnym zeznań Hassa złożonych zaraz po jego aresztowaniu, nie on a Śmiech był uważany za głównego 'sypacza'. Badowski snuł nawet w celi, że mógł być prowokatorem. Pozbawiony środowiska, w którym mógłby szukać zrozumienia i rady, był skazany na samotne zmaganie się z niezwykle trudną sytuacją" (tamże, s. 318).
W trakcie obu procesów nie ujawniono oczywiście licznych tajnych współpracowników, których informacje przyczyniły się do wszechstronnego rozpracowania środowiska i sprawy. Nikt nie wiedział o wyjątkowej roli Andrzeja Mazura, znajomego J. Kuronia z Głównej Kwatery ZHP, który w MSW figurował jako tajny współpracownik "Wacław", ani o roli przyjaciela Ludwika Hassa Józefa Kosseckiego, tajnego współpracownika o pseudonimie "X". Oficjalne zeznania tego ostatniego były na tyle korzystne, że został nawet uraczony obiadkiem w towarzystwie rodziny Gómułków i żony Jacka Grażyny Kuroniowej.
"Wacław" i "X" mogli nadal spokojnie pracować.
To jednak nie zamyka sprawy.
SPRAWA HASSA
"Hass w więzieniu poszedł na współpracę z aparatem MSW już w marcu i kwietniu 1965 r., czego wyrazem było sporządzenie charakterystyk ludzi interesujących Służbę Bezpieczeństwa oraz pisanie szerszych opracowań. Główną uwagę poświęcał 'liberałom', jak określał inteligencję warszawską, wywodzącą się z różnych środowisk, ludzi partyjnych i bezpartyjnych, ale złączonych krytycznym stosunkiem do partii i jej metod rządzenia, kilka lat wcześniej udzielających się w Klubie Krzywego Koła lub innych klubach dyskusyjnych, a współcześnie pozostających w różnych nieformalnych relacjach i przyjaźniach. Wielu z nich Hass znał osobiście jako aktywny uczestnik spotkań KKK lub innych klubów. W kolejnych miesiącach napisał także dla kierownictwa MSW obszerne opracowanie o IV Międzynarodówce, jej koncepcjach ideologicznych, strukturze organizacyjnej, planach działania.
Te prace zostały wyjątkowo wysoko ocenione i 20 sierpnia 1966 r. dyrektor generalny MSW płk. Ryszard Matejewski przesłał do zastępcy dyrektora Biura Śledczego MSW ppłk. Stefana Miszewskiego notatkę z poleceniem skierowania Hassa na badania lekarskie. 'Szczegóły jego sprawy omówić z t. Szlachcicem' - dodawał. Hass już 23 sierpnia wniósł do generalnego prokuratora PRL podanie o udzielenie przerwy w odbywaniu kary z powodu trudnej sytuacji rodzinnej oraz własnych dolegliwości. Podobne podanie skierował do przewodniczącego Rady Państwa. Miało ono cechy partyjnej samokrytyki. ‘Niedocenianie sił wrogich socjalizmowi, działających zarówno w kraju, jak i w skali międzynarodowej, było moim głównym błędem politycznym. Pochodną od niego były pewne postępki, jakie doprowadziły mnie na ławę oskarżonych. Obecnie to rozumiem i na przyszłość wyciągnę z tego właściwe wnioski. Jednocześnie Prokuratura Generalna wystąpiła do Rady Państwa o akt łaski wobec Hassa i Śmiecha. Więzienie Hass opuścił 26 sierpnia. Sprawę zamykała decyzja Biura Politycznego KC PZPR z 6 października. Biuro wyraziło zgodę, by Rada Państwa darowała mu resztę kary.
Jak wynika z innych akt, Hass zgodził się na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa także po wyjściu z więzienia. Pod koniec września 1966 r. spotkał się z funkcjonariuszem SB, któremu opowiedział o plotkach, jakie krążą wśród 'liberałów' i 'rewizjonistów'. Polecono mu nawiązanie kontaktów ze Zdzisławem Szpakowskim, Adamem Michnikiem i ewentualnie Bernardem Tejkowskim. Sprawozdanie z rozmowy oficer sygnował jako notatkę ze spotkania z 'k.o. Woliński'. Rejestracja nastąpiła jeszcze w 1966 r. z numerem ewidencyjnym 9531. Był to początek wielu spotkań i dziesiątków raportów, jakie następnie k.o. 'Woliński' przekazał SB o sytuacji w krytycznych wobec władz środowiskach inteligencji warszawskiej i prowadzonych przez nią dyskusjach. Jego raporty były wysoko cenione, część z nich trafiała do wiceministra Szlachcica. Ważniejsze doniesienia pisał na własnej maszynie i w takiej postaci dostarczał oficerowi, co było wielką rzadkością (z reguły agent, nawet tak doskonały jak 'Wacław', ustnie przekazywał doniesienie, którego treść notował oficer). Niemniej do końca lat 60. SB nie ufała Hassowi, o czym świadczą raporty inwigilującego go współpracownika, które zawierały też bardzo negatywne opinie o władzach PRL, a także uniemożliwianie mu zdobycia stałego zatrudnienia. Mimo starań nie został przywrócony do pracy w PAN, a w 1969 r. uniemożliwiono mu druk opracowań w PWN. Być może ta ostatnia szykana była związana z pomarcowymi antysemickimi rugami, niemniej skutek był taki, że Hass w rozsyłanych pismach, a także rozmowach z funkcjonariuszami SB skarżył się na brak stałego źródła utrzymania. Zapewne jego zacieśnienie współpracy z SB w 1971 r. było związane z 'amnestią' w zakresie możliwości zarobkowania. Współpraca Ludwika Hassa ze Służbą Bezpieczeństwa trwała nieprzerwanie co najmniej do połowy lat 80" (tamże, s. 341-343).
Andrzej Friszke na marginesie dodaje: "Hass dostarczał systematycznie informacji o przebiegu spotkań w Towarzystwie Miłośników Historii i Towarzystwie Kultury Moralnej, o stosunkach w Instytucie Historii PAN i poglądach związanych z nim naukowców, o środowisku 'Więzi' (był zaprzyjaźniony ze Zdzisławem Szpakowskim i Wojciechem Ziembińskim), następnie o otoczeniu Ziembińskiego w ROPCIO, a także o kręgach podejrzewanych o przynależność do masonerii oraz o masonach polskich za granicą" (tamże, s. 343).
ŹRÓDŁA INFORMACJI
W tych okolicznościach nieco inaczej wypada gnojony i "palony" przez Hassa podczas procesu trockistów student Romuald Śmiech, powszechnie uznawany wówczas za "kapusia" numer 1, prowokatora i źródło informacji.
"Śmiech został zwolniony z więzienia 22 września. Funkcjonariusz SB złożył mu propozycję współpracy, nad którą obiecał się zastanowić. Na spotkaniu z oficerem tydzień później powiedział, że zerwał z trockizmem, zamierza wrócić do nauki, ale współpracy z SB nie podejmie. Naciskany przez esbeka 'oświadczył, że on nie nadaje się do tego rodzaju pracy. W jego charakterze jest szczerość i uczciwość, przez co nie widzi siebie w roli naszego współpracownika'". Andrzej Friszke sugeruje nawet, że "w konsekwencji tej odmowy Śmiech stanął (...) przed sądem, choć odpowiadał z wolnej stopy" (tamże, s. 318).
W tym kontekście łatwiej zrozumieć zachowanie Śmiecha, a zwłaszcza jego "odcięcie się od Hassa, który był dla niego 'wielkim autorytetem'" (s. 323). Nabiera ona zgoła nowego wymiaru. To "wielki autorytet" sypał i... się posypał.
"Całkowicie odmienną postawę prezentował Kazimierz Badowski. Wobec zwolnienia Hassa jego dalszy pobyt w więzieniu był trudny do wytłumaczenia. Toteż do więzienia w Sztumie, gdzie odbywał karę, udał się 29 września 1966 r. ppłk. Jędrys z departamentu III MSW, by namówić Badowskiego do wystosowania prośby o ułaskawienie. Badowski odpowiedział, że jako ideowiec tego nie zrobi, takie pismo mogłoby być wykorzystane do celów sprzecznych z jego poglądami, na szkodę Polski i idei socjalizmu. Jeśli władze uznają, że jego wyrok jest za wysoki, mogą go zwolnić ze względu na wiek, stan zdrowia lub zasługi położone dla ruchu robotniczego przed wojną. W rozmowie o przedwojennej działalności oficer spostrzegł znakomitą pamięć Badowskiego, zapytał więc, dlaczego zeznając w śledztwie o wizytach osób z zagranicy, zasłaniał się lukami w pamięci. Wówczas Badowski powiedział, że ma fatalną pamięć do nazwisk. 'Ubolewał nad Kuroniem i Modzelewskim, że tacy zdolni młodzi ludzie muszą siedzieć w więzieniu i marnować swój talent'. Zaznaczył przy tym, że ich poglądy nie są trockistowskie i nie może się zgodzić z ich twierdzeniem o istnieniu klasy biurokratycznej. Jak wynika z notatek, Badowski chętnie odpowiadał na pytania dotyczące stosunku trockistów do Stalina lub powodów ich negatywnego stosunku do maoizmu, ale nie zamierzał ulec sprawie zasadniczej... napisania prośby o łaskę. We wnioskach oficer pisał:
1) Badowski nie napisze prośby o ułaskawienie, co zresztą podkreślał w czasie rozmowy wielokrotnie. Chętnie by natomiast wyszedł, ale by zrobiły to władze same z podanych przyczyn.
2) Działalności swej nie zaprzestanie z powodu przekonań o słuszności jego poglądów, z którymi się nie ukrywa. Działalność jego może być jedynie bardzo ostrożna.
3) Mimo powyższego uważam, że zwolnienie jego byłoby słuszne, biorąc pod uwagę, że aktywniejszy w działalności L. Hass został już zwolniony. Należy jednak już w tej chwili przygotować źródła informacji, które pozwoliłyby nam tę działalność kontrolować" (tamże, s. 343-344).
Spośród objętej procesem trójki trockistów "działalnością źródłową" profesjonalnie nie tylko jako historyk, ale i jako kontakt operacyjny "Woliński" trudził się jedynie Ludwik Hass.
W tych okolicznościach moglibyśmy sporo dorzucić na temat dalszej pracy politycznej i "źródłowej" trockisty, historyka, erudyty Ludwika Hassa, zwłaszcza w latach 80., ale wówczas uznano by nas powszechnie za "kapusiów" (tak zresztą już bywało - w ten oto sprytny sposób monopol na wspomnienia i prawdę historyczną próbują sobie zapewnić posttrockiści). Pozostawimy zatem na razie działkę tę prof. Andrzejowi Friszkemu, który jak wiadomo szykuje kolejne części monografii tzw. opozycji demokratycznej w PRL.
Opracowanie: E.B. i W.B.
Post Scriptum: Rumburak, komisarz, uno powiada "na twojej stronie denuncjacja.info znajdzie [się] komplet - kto, kiedy, gdzie i z kim. To nie są oskarżenia, to są fakty". Najwyraźniej w ocenie tego konserwatywnego pod względem obyczajowym trockisty, to my, a nie Borys Hass, jesteśmy prawowitymi spadkobiercami "wielkiego kapusia". Musimy to zapewne uznać, skoro o to samo oskarża nas w komentarzach na lewica.pl niejaki "krik". Dawno nie widzieliśmy takiego zaprzaństwa.
Paweł Szelegieniec jako historyk i działacz Grupy na rzecz Partii Robotniczej miał nie od dziś pewne kłopoty z zachowaniem obiektywizmu. Wyciągnął nawet z tego pewne wnioski. Próbuje już niuansować swoje oceny, ale tylko wewnątrz spluralizowanego ruchu trockistowskiego i trockizmu.
Ogólnie rzecz biorąc trzyma się obowiązującego w trockistowskiej wykładni historii i doktrynie schematu. Złem jest stalinizm i źli stalinowcy i staliniści (TO POJEMNY WOREK!!!). Rewolucyjne dobro jest wyłącznym udziałem trockistów, którzy co prawda mają pewne słabości, ale w sporach w ruchu komunistycznym nieistotne, czy wręcz pomijalne, albowiem powszechne w tym środowisku. Po za tym to tylko oni mieli rację i dar przewidywania. Nie wiadomo jedynie na ile lat naprzód, by nie powiedzieć wieków.
Poza trockizmem w zasadzie nic dobrego na "lewicy komunistycznej" się nie działo i dziać się prawa nie miało. Przy oczywistym skostnieniu w stalinizmie partii komunistycznych opcja taka jest pomijalna. Stąd do gloryfikacji i beatyfikacji tego nurtu brakuje jedynie spełnienia proroctw Lwa Trockiego i IV Międzynarodówki. Odpowiednie konsylium wydało już prawomocne orzeczenie: "analizy Trockiego w mniejszym bądź większym stopniu okazały się prawidłowe".
Tryumf trockizmu (rozumianego w zasadzie jako synonim "komunistycznego antystalinizmu") w tej sytuacji, przynajmniej na gruncie teorii i historii rewolucyjnego ruchu robotniczego, jest już pewnie przesądzony. Wystarczy trwać przy swym postanowieniu i, co najważniejsze, nie odpowiadać na krytykę płynącą z zewnątrz, czyli wrogą.
"Trockistożercom" nie można dać pola - lepiej ustąpić z pola walki. A takim polem jest również historia ruchu robotniczego.
Starcie nie jest nieuchronne. Współcześni trockiści i posttrockiści stawiają na obejście sporu - na instytucjonalne pozycje - zapominając, że na tym polu nie od dziś prym wiedzie prawica, która w Polsce prowadzi krucjatę w myśl całościowej zasady: "Musimy odrzucić i radykalnie zanegować całą tradycję lewicową - od jakobinizmu poczynając. Tradycja ta bowiem i ta mentalność są sprzeczne z fundamentami naszej tożsamości - katolickiej, chrześcijańskiej, polskiej narodowej, ale też łacińskiej, zachodniej. Jest to pilny i bezwzględny imperatyw (...) Nie wyzwolimy się intelektualnie, moralnie, a zatem i politycznie, dopóki nie uzmysłowimy sobie w pełni co nas zniewala. Bez gruntownego rozeznania w ideowych rumowiskach współczesności nie znajdziemy drogi do przyszłości" (T. Wituch, Narodowy bilans XX wieku, "Arcana" 1999, nr 2, s. 25).
Polska to zapewne indywidualny przypadek. Z pozycji Wspólnej Europy i Wielkiej Brytanii, trockistów to do niczego nie zobowiązuje, zwłaszcza w stosunku do bezgranicznego zła "stalinowskiego komunizmu". Można nawet występować w chórze i sforze w antykomunistyczną prawicą.
To wielka szansa posttrockizmu i kamień młyński u szyi.
JAK CHCĄ NIECH TRYUMFUJĄ I TONĄ RAZEM Z PRAWICĄ.
"Może AW chodzi o to, że Gomułka albo Leński, według przedstawionej tutaj przez Was symulacji, nie stanęliby na czele Komunistycznej Partii Polski."
Kiedy Gomułka stał na czele KPP?
"WEDŁUG
A. Warzęchy trockiści mają monopol na prawdę, "
Tak jestem zatwardziałym trockistą:)
Wasz sympatyk mnie skreślił jako zwolennik Leńskiego wy jako trockistę. Czyli jestem gdzie być powinienem, bać bym się zaczął jakbyście mnie obydwaj określali jako prawowiernego leninistę. Wtedy bym się nad sobą zaczął poważnie zastanawiać.
Spotkać nam się wypadnie
Lecz takie są widać wytyczne
By kochać Cię jak Irlandię
Ta zwrotka z przeboju KOBRANOCKI "Kocham Cię jak Irlandię" to klucz do genezy Grupy na rzecz Partii Robotniczej.
Założyciele tej organizacji - Florian Nowicki, Wojtek Orowiecki i Paul Newberry - nigdy zapewne nie byli pod urokiem Ludwika Hassa. Paul Newberry "Ofensywę" zakładał wśród młodzieży szkolnej. Później wsparł walkę frakcyjną w Nurcie Lewicy Rewolucyjnej, byłej pierwszej polskiej sekcji IV Międzynarodówki (mandelowców). W rezultacie wspólnie z braćmi Nowickimi i Wojtkiem Orowieckim powołał do życia w 2002 r. "Ofensywę Antykapitalistyczną", której działalność ze szkół przeniosła się na uczelnie.
Swoją "ulicę Fabryczną" Ofensywa Antykapitalistyczna szukała w Ożarowie przy okazji powołania Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego przy ożarowskich "Kablach".
Po likwidacji zakładu ulica przestała być fabryczną, a OKP straciło rację bytu. W tej sytuacji Ofensywa Antykapitalistyczna przyjęła wytyczne CWI, przekształciła się w Grupę na rzecz Partii Robotniczej, szukając swojej Irlandii.
Gdyby nie wejście do gry wyborczej Polskiej Partii Pracy nie byłoby dziś o czym gadać. A tak zabrawszy się po "drodze do partii robotniczej" ze Zbigniewem Marcinem Kowalewskim, Magdaleną Ostrowską i "nowym KOR-em" GPR wyszła na prostą prostopadłą do poszukiwań działaczy Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień 80", nad wspólną "drogę do partii robotniczej" przedkładając własną "ulicę Fabryczną". Na ulicy tej warszawscy GPR spotkali chłopców z krakowskiej Pracowniczej Demokracji.
I tak oto w grodzie Kraka połączyły się dwie polskie odnogi brytyjskiego posttrockizmu. Wygrała ta fabryczna.
I jak tu nie wierzyć w KOBRANOCKĘ, GDZIEŚ NA ULICY FABRYCZNEJ.
Andrzeju Warzęcho, tylko o monopol na prawdę, rację, alternatywne propozycje programowe i interpretację historii ruchu robotniczego. Jako redaktor "Władzy Rad" sięgasz przecież po bany. Kto nas zbanował - nie wy przypadkiem? Kto kogo zatem skreśla? Grupa Samorządności Robotniczej nie raz współpracowała z grupami trockistowskimi, nawet dziś w redakcji "Dyktatury Proletariatu" jest trockista - Piotr Strębski. Ostracyzm polityczny to nie nasz wymysł.
Komu zatem mydlisz oczy?
A my was skreślamy? Raczej opisujemy stan rzeczy.