CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI!
cześć jego pamięci
Znaczącą rolę Mieczysława Krajewskiego jako prekursora transformacji PRL odnotowaliśmy już w połowie lat osiemdziesiątych.
GRA W CHOWANEGO
(na marginesie tekstu Mieczysława Krajewskiego "Wewnątrzustrojowa przebudowa socjalizmu w Polsce")
Minione 40-lecie nie skąpiło nam mocnych wrażeń, a jednak lata 80. trudno zlekceważyć jako kolejne ogniwa, nie ostatnie, długiego łańcucha bezskutecznych prób i błędów w dziele reformowania naszej gospodarki. Załamanie obecnej dekady jest bezprecedensowe z tego chociażby względu, że jest to najdłuższy z dotychczasowych kryzysów (od 1979 r., kiedy to po raz pierwszy mieliśmy do czynienia ze spadkiem dochodu narodowego). Poziom życia rodzin pracowniczych nie powrócił do tego sprzed 10 lat, w zamian zaś mamy nasilenie zróżnicowania społecznego, nieokiełznaną inflację oraz rozczłonkowanie gospodarki na niewspółdziałające ze sobą atomy, pozbawione nawet dotychczasowej fikcji centralnego planowania (np. niespójności CPR dotyczące nakładów na budownictwo mieszkaniowe i oczekiwanych-zakładanych wyników). Reforma gospodarcza, zapoczątkowana przed 7 laty, nie doprowadziła do tego, by mechanizm gospodarczy z większą skutecznością zaczął odpowiadać potrzebom społecznym. Reforma, nie rozwiązując dawnych problemów, dołożyła nowe. Zasadnicze znaczenie mają jednak problemy zadawnione, skumulowane skutki minionych dziesięcioleci.
Nieefektywność gospodarki polskiej nie była długo tajemnicą. Od zakończenia planu 6-letniego datuje się ciąg prób reformowania gospodarki narodowej, a tendencja polega na przechodzeniu od modelu przeciwstawnego modelowi kapitalistycznemu do coraz bardziej zbliżonego. Okazuje się, że aby gospodarka była efektywna muszą istnieć chociażby elementy mechanizmu rynkowego. Walka, w minionych okresach, toczyła się o to, jak szeroki miałby być zasięg tego mechanizmu.
Zmiany w systemie zarządzania doprowadziły do weryfikacji koncepcji parametrycznych. Okazało się, że instrumentalne potraktowanie mechanizmu rynkowego z kontrolą organu centralnego nie zdało egzaminu. Jednocześnie, państwo jako centrum zarządzające gospodarką i planujące uważane jest za gwarancję realizacji interesu ogólnospołecznego. W reformie lat 80. doszło do głosu przekonanie, że interes ten najlepiej zabezpieczy jednak mechanizm rynkowy. W zasadzie więc, ostatnie okopy są tutaj wykopane. Doświadczenie wskazuje wszak, że utrzymywanie się silnej pozycji centrum nie zapewnia bezpieczeństwa socjalnego społeczeństwu. Tę legitymizację centrum usiłuje zastąpić inną, chociaż brak tu argumentów. Pozostaje więc przy tej, uzasadniając swą nieudolność tym, że poprawa sytuacji jest uzależniona od dobrej woli społeczeństwa, mającej się przejawić w jego zwiększonej skłonności do podejmowania wysiłków produkcyjnych.
1. Przyspieszenie strukturalne a doganianie kapitalizmu
Niezależnie od ideologicznych frazesów, punktem odniesienia dla biurokracji pozostaje zawsze kapitalizm z jego wyższą efektywnością gospodarowania. Było tak i w okresie powojennym, kiedy to od 1948 r. zaczęto realizować "model radziecki", który przyniósł w konsekwencji podstawową industrializację. Jak pisze M. Krajewski, dzięki niej Polska znalazła się na poziomie przedwojennych krajów kapitalistycznych, co przedstawia jako fakt ze wszech miar pozytywny. Jednak nie jest tak, iżby kraje rozwijały się powtarzając etapy rozwoju innych krajów. Struktura przemysłowa Polski, w wyniku tego pierwszego "przyspieszenia strukturalnego" stała się nieco mniej zacofana, niemniej jednak zacofaną pozostając... Nie dawała bowiem możliwości wyrobienia sobie ewentualnie dobrej - związanej ze źródłami postępu technicznego i technologicznego - pozycji. Jednocześnie, ze względu na cechy modelu społeczno-politycznego, zepchnięte przez autora na margines jako wtórne wobec spraw techniczno-ekonomicznych, model socjalizmu nie nabrał cech odpowiadających za instytucjonalizację potrzeb społecznych. Nie został więc stworzony mechanizm wiążący owe potrzeby z decyzjami gospodarczymi. Istniało tu więc duże pole dla arbitralności biurokratycznej i chociaż powoływanie się na przypadkowości w historii nie jest związane z taką samą aurą powagi, jak podpieranie się prawami konieczności, to jednak nie należy obrażać się na fakt, że konieczności realizują się mimo wszystko poprzez przypadki. Nie miejsce tu na powtarzanie znanych krytyk organizacji zarządzania gospodarką narodową, chodzi nam o podkreślenie tezy, że od samego początku socjalizm nie był w Polsce tworzony jako alternatywa wobec kapitalizmu, ale jako jego "zawistny rywal". (Aby nie być posądzonym o utopijność, musimy stwierdzić, że próba modelu alternatywnego została podjęta w Jugosławii, na tyle jednak niekonsekwentnie, że i tam skończyło się na sfalsyfikowaniu hipotezy o możliwości wyjścia z zacofania metodami rynkowymi przy istnieniu biurokratycznego rozdzielnictwa i dyspozycji dochodem narodowym).
Według opinii dzisiejszych ekonomistów, polski model reformy idzie coraz bardziej w kierunku przejmowania reguł i mechanizmów gospodarki rynkowej. Triumf zwolenników tego rozwiązania byłby jednak przedwczesny, albowiem wszystkie dotychczasowe reformy wykazywały, że rozbijają się one o bariery biurokratyczne. Z jednej strony, mamy obiektywną niemożność "dogonienia" wysoko rozwiniętych krajów kapitalistycznych z przyczyn prozaicznych - mianowicie moce produkcyjne krajów kapitalistycznych są tak rozwinięte, że wejście jeszcze jednego konkurenta byłoby z mety ukrócone. Wystarczy wziąć pod uwagę doświadczenia walecznych "małych tygrysów" z Azji południowo-wschodniej, żeby przekonać się, iż dostosowanie gospodarki do międzynarodowego, kapitalistycznego podziału pracy musi rozrywać stare struktury tradycyjnej gospodarki jednocześnie je petryfikując, gdyż nawet najnowocześniejszy przemysł nie jest w stanie wchłonąć całości siły roboczej danego kraju. Układy tradycyjne "pracują" na niskie koszty gałęzi nowoczesnych - stąd atrakcyjność owych obszarów dla lokalizowania filii wielkich, ponadnarodowych korporacji.
Z drugiej strony, argument o koniecznych kosztach "przyspieszenia" wykorzystuje biurokracja pragnąc uchodzić w oczach społeczeństwa za strażnika interesu ogólnospołecznego. Wiadomo bowiem, że kapitalizm nie jest rozwiązaniem dla Polski, ale czy jedynym pozostającym nam rozwiązaniem jest panowanie biurokracji? 40 minionych lat pokazało, że biurokracja potrafi jedynie szukać rozwiązania i wyjścia z nieefektywności w metodach gospodarki kapitalistycznej, chociaż warunkiem czyniącym całe to przedsięwzięcie utopijnym jest niemożność zrezygnowania biurokracji z przywilejów. Pora tu wyjaśnić, że pod pojęciem biurokracji nie kryją się specjaliści różnych dziedzin zarządzania i kierowania gospodarką, ale te stanowiska, które jako pozornie specjalistyczne są obsadzone na zasadzie nomenklatury, a ludzie je zajmujący pełnią funkcję wąskiej specjalizacji - stosunków ze szczeblami wyższymi hierarchii biurokratycznej. Działania tej grupy pozorują organizację pracy oraz planowanie, a w gruncie rzeczy są grą o maksymalizowanie korzyści w stosunkowo krótkim czasie na zasadzie rabunkowego wyzyskiwania sił wytwórczych. M. Krajewski pomstuje na "lobby węgla i stali", nie chcąc przyjąć do wiadomości, że jest to tylko przejaw mechanizmu działania biurokracji. Inne lobby nie uzdrowi kraju, gdyż reguły gry biurokratycznej polegają na marnotrawieniu środków, a każda próba gospodarności osłabia automatycznie pozycję danej dziedziny ekonomiki narodowej, a raczej - stojącej za nią biurokracji. Globalna nieefektywność jest wygodnym parawanem i tylko spadnięcie poniżej przeciętnej jest karalne. "Normalna" rotacja w ramach szukania kozła ofiarnego jest mechanizmem zmuszającym do maksymalizowania korzyści z czasowej dyspozycji środkami produkcji, bez względu na koszty marnotrawstwa. Chroniczny stan kryzysowy gospodarki sprawia, że kolejne ekipy na różnych szczeblach muszą odchodzić, a wraz z tą koniecznością narasta konieczność marnotrawstwa.
Tymczasem, M. Krajewski usiłuje przerzucić odpowiedzialność za ten mechanizm na barki pracowników. Dziwi się, że marnotrawstwo pleni się na każdym stanowisku, od robotnika do premiera. I na zdziwieniu poprzestaje, jakby wymiar marnotrawstwa na stanowisku roboczym był porównywalny z tym, jakie ma miejsce na stanowisku premiera.
Szczególnie oburzającym jest insynuowanie, że drugie przyspieszenie strukturalne nie nastąpiło w Polsce, w latach 1956-1959, z winy "postawy roszczeniowej" (jak to zostało w latach 80. zgrabnie określone w raporcie Kubiaka) społeczeństwa, a zwłaszcza wielkoprzemysłowej klasy robotniczej ukrywającej swe partykularne interesy za parawanem "lobby przemysłu ciężkiego". Wystarczyłoby przypomnienie nagich faktów: według przewidywań, realizacja planu 6-letniego miała przyczynić się do podniesienia poziomu życia o 40-60%. Po zakończeniu planu, oficjalnie podano, że liczba ta wynosi 27%, natomiast po dojściu do władzy Gomułki, statystycy skorygowali ją na... 13%, czyli rocznie następował wzrost stopy życiowej w granicach błędu statystycznego. Dodać tu warto jeszcze jeden wskaźnik obrazujący "lukratywność interesu", jaki wielkoprzemysłowa klasa robotnicza zrobiła na planie 6-letnim. Wypadki śmiertelne w górnictwie w 1954 r. zamknęły się liczbą 668 (w tym 592 w KWK), podczas gdy w 1964 r. było ich 262 (197 w KWK), a w 1986 r. - 149 (108), Stopa życia spadała więc, a wymuszanie powstrzymania tego spadku i lekka zwyżka w latach 1956-1959 była wynikiem postawy obronnej robotników. Natomiast zastanawiać powinno niewystępowanie efektu podażowego owych wielkich inwestycji planu 6-letniego. M. Krajewski wystąpienie tego efektu obwarowuje dodatkowo koniecznością wykorzystania rezerw prostych systemu. Autor dostrzega jedynie techniczny aspekt marnotrawstwa, nie interesuje go marnotrawienie pracy ludzkiej. Kolejne ekipy marnowały bądź zaprzepaszczały szanse, jakie dawały rezerwy wewnętrzne czy zewnętrzne, ale krytyce podlegają przyczyny, że takie zjawiska mogły zachodzić. Nie interesuje go zaprzepaszczanie szans budowy modelu alternatywnego wobec kapitalizmu.
2. Uspołecznienie a reprywatyzacja - pozorny dylemat?
Tezę, że problem reprywatyzacji wobec uspołecznienia jest dylematem pozornym argumentuje autor w ten sposób, że silnie osadzone struktury społeczeństwa socjalistycznego są nam dane. Socjalizm stanowi uznane zjawisko w świecie współczesnym. Chociażby codzienność gospodarcza temu brutalnie przeczyła. Twierdzi nawet, że napływ obcego kapitału można odfetyszyzować patrząc na to zjawisko z innego punktu widzenia. A mianowicie, należy odwrócić zwroty wektorów i stwierdzić, że w kontakcie z socjalizmem... kapitał socjalizuje się. Są to kalambury, a te pozostawmy mistrzom słowa...
Rzeczywiście, można zgodzić się, że zabsolutyzowane pytanie: reprywatyzacja czy uspołecznienie jest pytaniem źle postawionym. Nasuwa się tylko refleksja, że nie istnieje teoria dowodząca, iż przechodzenie od własności społecznej do prywatnej jest procesem wzrostu efektywności gospodarowania, podczas gdy teorie dowodzące prawidłowości odwrotnej w celu usunięcia bariery przestarzałych stosunków społecznych dla rozwoju sił wytwórczych były konstruowane. Praktyka praktyką, ale gdy przez parę lat z rzędu daje jak najgorsze rezultaty, to czas pokusić się o spokojne rozważanie teoretyczne. Dotychczas teoria bywała dopisywana do decyzji politycznych.
Prawdziwość konkretnych tez zależy od konkretnej sytuacji historycznej. Zmiana formy własności nie będzie miała większego wpływu na szanse Polski w międzynarodowym, kapitalistycznym podziale pracy... Będzie miała za to wpływ na możliwości zarobkowe poszczególnych przedsiębiorczych jednostek, chociaż niekoniecznie w oczekiwanym kierunku, jeśli wziąć pod uwagę, że podłożem dobrobytu owych pełnych inicjatywy osobników jest nieformalne ciągnięcie korzyści z braku zainteresowanych własnością państwową ze strony powołanych do tego ludzi. Czy z faktu, że własność państwowa bywa słusznie określana jako własność "niczyja", wynika postulat jej uprywatnienia? Ale podążanie tym torem myślenia byłoby niezrozumieniem intencji autora. Tu chodzi o wyższe, użyjmy tego nadużywanego słowa - dialektycznie - rozwiązanie sprzeczności między własnością prywatną a społeczną. Autorowi chodzi bowiem o to, że socjalizm jako ustrój zaznaczający na każdym kroku swą wyższość nad niższością, asymiluje formy własności pozaspołeczne - rzecz nie w formie własności wszak, lecz w tym, w jakim interesie ta własność "działa". Gdyby socjalizm był realizacją podmiotowości klasy robotniczej, wtedy rzeczywiście nie byłby to problem drugorzędny. Rzecz w tym, że korzyści ze zmian przypadają zazwyczaj w udziale dotychczasowym beneficjentom. Tak więc, problem własności staje się dopiero problemem po tym, jak uda nam się go poprawnie metodologicznie sformułować dla konkretnych warunków, nie zaś "załatwić" prawiąc banały o neutralności w ogóle pewnych pojęć. Już Hegel określił, co należałoby rozumieć pod słowem "pojęcie", aby nie mylić go z pustymi sofizmatami.
W naszych warunkach, reprywatyzacja jest szansą dla nielicznych. W skali kraju zmiany form własności muszą dokonywać się w sposób niezwykle ostrożny (vide ciągnący się całe lata proces reprywatyzacji hutnictwa w Wielkiej Brytanii). Powodzenie takich zmian jest uzależnione od ogólnego stanu gospodarki narodowej. Zupełnie zaś nieistotne są te uwarunkowania, gdy korzyści ocenia się nie z punktu widzenia interesu społecznego, ale politycznego interesu biurokracji. Powstaje uzasadniona refleksja, że chyba należało ostrożniej podchodzić do kwestii upaństwowienia własności w latach 40., żeby nie trzeba było uzasadniać po latach, że wycofywanie się z tego jest tylko wycofywaniem się na "z góry upatrzone pozycje". Wskazuje się dziś słusznie, że proces upaństwowienia objął niepotrzebnie działy nie należące do przemysłu kluczowego. Do tego okresu bardziej pasowałyby leninowskie koncepcje kapitalizmu państwowego czy nawet NEP-u. Natomiast szukanie analogii dziś jest nieporozumieniem.
Tkwi tu pewien problem niezupełnie należący do sfery ekonomicznej. Otóż program upaństwowienia był koniecznością polityczną partii walczącej o władzę. To był wyróżnik. Inaczej można by było uznać, że pretendentów do realizacji każdego innego, mniej radykalnego programu, byłoby więcej. Kompromis był wykluczony. Nie idzie o prawienie morałów wstecz. Faktem jest jednak, że zbiurokratyzowana partia wciąż utrzymuje stanowisko wykorzystując do tego instrumentalnie programy - dziś nawet program reprywatyzacji. Zasady, takie jak upodmiotowienie klasy robotniczej są pomijane wśród rewindykacji norm leninowskich. Dziś wszak mamy sytuację, że program reprywatyzacji mogą realizować siły konkurencyjne, odpada wiec monopol programowy. Cóż pozostaje? Frazes o interesie ogólnospołecznym, którego gwarantem ma być ponoć biurokracja, ta sama, która społeczne fundusze spożycia wykorzystywała w celu zapewnienia sobie i tylko sobie komunistycznych zasad podziału, a po wykorzystaniu - systematycznie obniżała udział SFS w podziale dochodu narodowego. Jak więc chce biurokracja realizować swą "opiekuńczą funkcję"? W tej kwestii program nie istnieje, a brak takiego wyróżniającego programu jest zwykłym bankructwem politycznym. Trudno więc nie dziwić się zdziwieniu M.F. Rakowskiego, który żalił się nie tak dawno, że "komunista" czuje się pod pręgierzem opinii publicznej. Przepraszam, ale jakim programem legitymuje się "komunista"? Gdyby miał program, żadna etykietka nie byłaby kryterium rozstrzygającym.
Wydaje się, że to, co zostało powiedziane dotychczas w kwestii pozorności dylematu: uspołecznienie czy reprywatyzacja, jest wystarczające. Wdawanie się w ponadczasowe rozważania o wyższości nad niższością jest zajęciem jałowym i oddaje mu się wystarczająca liczba naukowców, byśmy mogli sobie ten trening mózgu w popperowskim "trzecim świecie" spokojnie darować. Kryterium rozstrzygającym dla dalszych rozważań jest zawarte w powyższym stanowisku. Reszta jest wyciąganiem wniosków.
3. Kilka odkryć autora
Tekst M. Krajewskiego dostarcza nam również pewnych wrażeń intelektualnych, zwłaszcza gdy autor dochodzi do sformułowania pewnych prawidłowości wieńczących jego analizę współczesnego stanu społeczno-gospodarczego Polski, z której pomimo tu i ówdzie padających gromów i gradobicia, wynurza się jasny obraz wyprany ze sprzeczności charakteryzujących każdy szanujący się proces historyczny. Historia, okazuje się, raźno kroczy szlakiem wytyczonym niezachwianą linią partii, co potwierdzają tezy KC i referatów tow. Gorbaczowa. Choćby dziś autor miał wątpliwości, jego analiza nie pozostawia niedomówień. Każda wątpliwość wymagała będzie "przepisania" na nowo całej analizy po to, by z równą pewnością siebie głosić tezy uładzone między sobą, aby nie rzucały się w oczy sprzeczności zasadnicze. Dopuszczalne są tylko sprzeczności subiektywne, przypadkowe. Jak je zwał, tak je zwał, grunt, że i one potrafią rozsadzić konstrukcję - nie pomagają szamańskie zaklęcia.
Pierwszym "odkryciem" M. Krajewskiego jest to, że kraje kapitalistyczne wysoko rozwinięte pobierają rentę techniczno-technologiczną na kształt renty przyrodniczej, daru przyrody. Ani słowem nie wspomina się tu o "nawozach" niezbędnych, by ta przyroda rodziła swoje dary. Wystarczy wziąć pestkę i zasadzić, a wyrośnie drzewo cytrynowe.
O to chodzi, że nie wyrośnie. W części, w której M. Krajewski składa rytualne pokłony na rzecz wyższości socjalizmu nad niższością kapitalizmu (tj. na początkowych stronach), wspomina się o nierównomierności rozwoju kapitalizmu. Ale też bez wyjaśnienia. Okazuje się, że zacofanie jest wynikiem niechęci wyjścia z zacofania.
Przeniesiona na grunt polski, teza o przyrodzonym charakterze renty techniczno-technologicznej okazuje się płaską apologią quasi-rynkowego (a raczej pseudo-rynkowego) mechanizmu eliminacji przedsiębiorstw słabszych na rzecz silnych. W gruncie rzeczy chodzi tu o postulat społecznego darwinizmu - żeby tak tknął to cholerne "lobby węgla i stali". Można by długo uzasadniać i ilustrować tezę, że zła struktura gospodarki narodowej decyduje, które przedsiębiorstwo jest słabsze, a które silniejsze, a więc mechanizm rynkowy sprzyja utrwaleniu złej struktury. Natomiast, aby mogło decydować kryterium "preferencja konsumenta", to ten musi być po prostu bogaty, aby mógł być suwerenny. Przy mechanizmie rynkowym, aby ukształtowała się prawidłowa struktura, społeczeństwo musi być bogate. Przekonywanie o tym jest jednak ewidentną stratą czasu wobec demagogii reformatorów, którzy uznali, iż jest akurat na odwrót, czyli, aby społeczeństwo mogło być "mądre", najpierw musi zaciskać pasa. (Działa tu prostackie podstawienie wyborów w mikroskali, czy nawet poziomu indywiduów, na miejsce deklarowanego przedstawienia kryterium wyboru w makroskali). Oczywista trudność polega na tym, co zrobić, aby społeczeństwo stało się bogate. Na pocieszenie można sobie powiedzieć, że to nie tylko nasz polski problem, a i rozwiązanie nie może być indywidualnym osiągnięciem pojedynczego kraju. Na pewno jednak nie osiągniemy deklarowanych rezultatów obiecując ludziom, że dzięki zróżnicowaniu i kombinowaniu metod rynkowych z biurokratycznymi bogactwo stanie się naszym udziałem. Taki cud nie byłby możliwy nawet w Kanie Galilejskiej. Pozorność problemu w jego sformułowaniu przez M. Krajewskiego jest analogiczna do tej, jaką sam wskazał na przykładzie kwestii uspołecznienie czy reprywatyzacja. Znowu słuszna teza, że nie należy bać się rynku została zafałszowana przez kontekst, w którym została postawiona. Biurokracja nie jest w stanie nie blokować mechanizmu rynkowego, gdyż poza nieistotnym faktem, że wywołałoby to skutki bardzo niekorzystne dla społeczeństwa, jednocześnie zlikwidowałoby możliwości czerpania przez biurokrację bezpośrednich korzyści z dyspozycji dochodem narodowym. Sposób, w jaki M. Krajewski przedstawia sprawę jest czysto "usługowy" i taki charakter ma jego "odkrycie". Rozumowanie autora ma na celu wykazanie, że Polskę gubią roszczeniowe postawy pracowników gospodarki państwowej.
Kolejnym odkryciem jest sformułowanie prawa podziału dla okresu II etapu reformy gospodarczej: "każdemu według pracy społecznie niezbędnej". Autor sugeruje nam, że osiągnęliśmy wyższy etap komunizmu, albowiem aby praca społecznie niezbędna mogła stać się bezpośrednim miernikiem wartości siły roboczej, sama praca musi mieć charakter pracy bezpośrednio społecznej. Alternatywą jest rynkowe uzgadnianie, post factum, ile pracy okazało się społecznie niezbędną, ile zaś zbędną. Kryterium niezbędności pracy w systemie antagonistycznym, tj. klasowym, jest względne, zależne od interesu klasy panującej, która określa użyteczność wysiłku produkcyjnego według kryterium własnego zysku. Kryterium to z reguły całkowicie rozmija się z potrzebami reszty społeczeństwa, czyli tego, co byłoby społecznie niezbędne w sytuacji, gdyby pracownicy wywalczyli swoją podmiotowość jako wytwórcy.
Tak więc, i to odkrycie M. Krajewskiego okazuje się tylko dorobioną teorią do potrzeb aktualnego etapu reformy, absolutyzującego konieczność ponoszenia kosztów nietrafionych alokacji przez społeczeństwo, a zwłaszcza przez pracowników gospodarki upaństwowionej.
Na zakończenie, może nie odkrycie, ile maleńka idylla taka. Temat: egalitaryzm. Jak na tle tego wszystkiego, co napisał zrodził się autorowi koncept doczepienia tu pojęcia egalitaryzmu - pozostanie zapewne na zawsze jego tajemnicą. Chyba, że autor liczy na zacietrzewienie tzw. opozycji, która nie zaneguje tu logicznego wynikania, albowiem dla niej, wszystko, co spod pióra "komunistów" - to obrona "urawniłowki". W ten sposób tworzy się legendę o płaskim egalitaryzmie jako idei podstawowej rządzącej biurokracji. Bliźniaczo muszą być skonstruowane mózgi, które w teorii i praktyce 40-lecia doszukują się i tępią egalitaryzm.
W jednym z numerów "Przeglądu Organizacji" prof. A.M. Zawiślak rzuca retoryczne pytanie: gdzie są ci wszyscy "fundamentaliści" socjalizmu z ich "rewizjonizmami", "anarchosyndykalizmami", "fetyszyzmami"?... I sugeruje, że prawdopodobnie przechodzą oni przyspieszone kursy przestawiania się na nowe myślenie. Pogłębiając optymizm prof. Zawiślaka sądzę, że pierwsi absolwenci tych kursów już chwycili za pióra...
Ewa Balcerek
O zmarłych powinno się mówić dobrze lub milczeć ale w tym przypadku muszę sprostować to co napisał Jarosław Klebaniuk.
Kongres zjednoczeniowy PPS miał miejsce w 1990r i dokonało się na nim zjednoczenie grup emigracyjnych i krajowych PPS tak więc w 1996r nie miało się już co jednoczyć. Mieczysław Krajewski w tym nie uczestniczył. Nie był członkiem PPS, nie mógł więc być członkiem CKW ani innych władz partii. W 1991r roku założył efemerydę o nazwie Niezależna Polska Partia Socjalistyczna - ugrupowanie to razem z Odrodzoną Polską Partią Socjalistyczną nie tworzyło żadnego bytu politycznego a było jedynie wykorzystywane przez SdRP do blokowania działań PPS. Po 1993r straciło rację bytu i całkowicie zanikło. W wyborach parlamentarnych 1993r M. Krajewski nie był kandydatem wystawionym przez PPS a przez SdRP. Jako poseł nie współpracował z Polską Partią Socjalistyczną.
Miałem wątpliwą przyjemność znać M. Krajewskiego ale z powodów o których pisałem na wstępie daruje sobie ocenę jego postaci.
z poważaniem
Robert Kuliński
MIRAŻ "NOWOCZESNEJ LEWICY"
Powracający na arenę polityczną po nieomal jedenastu latach zespół "Kontrpropozycji" nie miał większych trudności z określeniem się wobec kapitalistycznej transformacji. Jedyne trudności, jak przyznaje Redakcja, sprowadzały się głównie do braku środków finansowych, czyli do braku dotacji zapewniających komfort twórczy. Własne środki, a raczej rezerwy, wystarczyły na wydanie zaledwie jednego numeru. Faktu skrajnego ubóstwa środowiska reprezentowanego przez Mieczysława Krajewskiego (redaktor naczelny) i Stanisława Nowakowskiego (zastępca redaktora naczelnego, a zarazem sekretarz redakcji), a także braku społecznego poparcia, dowodzi jedenastoletnia przerwa. Monopol finansowy okazał się znacznie skuteczniejszy w tłumieniu swobodnej myśli niż znienawidzona cenzura! - jak słusznie zauważają redaktorzy ("Kontrpropozycje", nr 1(2) 2002, s. 6).
Okres "przymusowej przerwy twórczej" redaktorzy wolą zapewne pominąć milczeniem, jako że byli wówczas na "obcym żołdzie" - OPZZ i przyzwiązkowego, a zarazem SLD-owskiego, Ruchu Ludzi Pracy. Nota bene, na żołdzie OPZZ pozostają do dziś. Pierwszy, był demiurgiem RLP, obecnie zaś jest doradcą przewodniczącego OPZZ; drugi - aktualnie jest redaktorem naczelnym "Nowego Tygodnika Popularnego" (dawny "Związkowiec"), a niegdyś był prawą czy lewą ręką przewodniczącego OPZZ. Co zresztą na jedno wychodzi, skoro wieść gminna niesie, że przewodniczący OPZZ ma dwie lewe ręce, i to niezależnie od aktualnego wcielenia (Miodowicz-Spychalska-Wiaderny-Manicki). Obaj zatem reprezentowali i reprezentują tzw. środowisko post-PZPR-owskie.
Tu zaszła zmiana
Jak podają autorzy słowa "Od Redakcji", jedenaście lat temu był to zespół "jeszcze dość młodych naukowców, dziennikarzy i działaczy społecznych", zorientowanych propracowniczo (czytaj: pro-OPZZ-owsko). Dziś, nie tylko z racji wieku i stopni naukowych, ale i doboru nazwisk widać, że zaszła zmiana. Podziały zatarły się wzdłuż i w poprzek. Obecne środowisko opiniotwórcze, składające "kontrpropozycje" tworzą współpracownicy i Rada Naukowa, w której, obok dawnych rebeliantów i opozycjonistów, znaleźli się ministrowie i naukowcy, praktycy i teoretycy. Wymieńmy choćby prof. Tadeusza Kowalika i min. Jacka Kuronia, prof. Karola Modzelewskiego i wicepremiera Janusza Obodowskiego, prof. Juliusza Gardawskiego i prof. Leszka Gilejkę. O tym, że dawne i obecne podziały są często umowne, świadczy brak, z jednej strony, dr Ryszarda Bugaja, z drugiej, aktualnych ministrów pracy i finansów - prof. Jerzego Hausnera i prof. Grzegorza Kołodki, skądinąd często tu cytowanych ("12 punktów antykryzysowych wicepremiera G. Kołodki", tamże, s. 93). Cytowanych, warto dodać, daleko nie zawsze polemicznie, zawsze natomiast kurtuazyjnie, w trosce o "rzetelność dyskusji". Taka postawa przystoi nie tyle rezerwowej armii pracy, co rezerwie kadrowej, której rozgoryczenie nie zawsze daje się ukryć.
Zdeklarowanymi przeciwnikami są dla Redakcji ortodoksyjni liberałowie, chociaż sami twierdzą, że "pojęcie neoliberalizmu jest zbyt pojemne, dlatego nieprecyzyjne i mylące" (strach znaleźć się przypadkiem na linii strzału) oraz skrajna prawica.
"Ortodoksyjny liberalizm pod hasłami ograniczania państwa wprowadza nowy typ interwencjonizmu państwowego polegający na likwidowaniu tego, co po drugiej wojnie światowej zbudowano jako socjalne państwa dobrobytu w krajach skandynawskich, tego, co powstało jako nadreńska koncepcja społecznej gospodarki rynkowej, tego, co zrodziło się pod wpływem instytucjonalnego liberalizmu w USA, czyli mechanizmy zapewniające pokój społeczny. (...) Ortodoksyjni liberałowie 'oczyszczając' kapitalizm z dorobku instytucjonalnego liberalizmu niejako na nowo tworzą podstawy do odradzania się walki klasowej" (tamże, s. 5-6).
Trudno, by ktoś cieszył się z odrodzenia się podstaw do walki klasowej, a skoro odrzuca się wyciągnięcie wniosków klasowych z zaistniałego już faktu, to wychodzi na to, że "nowoczesna lewica", za jaką od początku chciał uchodzić zespół "Kontrpropozycji", stawia jako priorytet odbudowywanie mechanizmów zapewniających pokój społeczny i nadających gospodarce dynamikę wykluczającą odrodzenie się walki klasowej. Jeśli zaś nadzieje na zdynamizowanie gospodarki zawodzą, to i tak nadrzędną wartością pozostaje pokój społeczny.
W ten sposób redakcja, w zasadzie, na wstępie rozstrzygnęła dylemat, przed którym stanęła na początku: Czym ma być "nowoczesna lewica" i czym winna się ona charakteryzować? Niektórzy autorzy zapewne oburzą się na taką interpretację, jednak zapewne nie wszyscy szczerze.
O ile stara lewica kierowała się pojęciem i teorią walki klas, o tyle "nowoczesna lewica", po ewidentnym bankructwie "realnego socjalizmu", opowiedziała się jednoznacznie za kapitalizmem, pozostając od początku procesu transformacji w roli opozycji wewnątrzustrojowej, optując za zadeklarowaną w nowej konstytucji społeczną gospodarką rynkową, za deklarowaną modernizacją i restrukturyzacją - przeciw skrajnościom liberalnego kursu, za "ludzką twarzą kapitalizmu".
Tym samym, odrzucając zarówno rewolucyjną, jak i reformistyczną tradycję ruchu robotniczego i klasową konotację pojęcia lewicy społecznej, opozycja wewnątrzustrojowa pozostaje na gruncie konstytucji i gwarancji prawa własności, zarzucając liberałom, i to tylko tym ortodoksyjnym - zły wybór typu kapitalizmu, patrz: M. Krajewski, S. Nowakowski, "Transformacja wbrew Konstytucji", "Kontrpropozycje", nr 2 (3) 2002, s. 5-19.
Artykuł ten stanowi swoisty manifest redakcji. Między redakcją a zespołem współpracowników i Radą Naukową nie ma jednak spójności, co jest charakterystyczne dla całej formacji, która w dotychczasowych przemianach odegrała rolę godną pożałowania, za co dziś niektórzy przepraszają (Jacek Kuroń). Daleko jednak nie wszyscy. Nieczęsto towarzyszy temu głęboki namysł i zrozumienie problemów, które spotęgowała transformacja kapitalistyczna. Do chlubnych wyjątków należy z pewnością prof. Karol Modzelewski - wybrane fragmenty książki którego przynosi drugi numer ubiegłorocznych "Kontrpropozycji" (K. Modzelewski, "Dokąd od komunizmu?", s. 20-50, z książki pod tym samym tytułem z 1993 r.).
Szczególne znaczenie publikacji K. Modzelewskiego, chociażby ze względu na jej porządkujący i systematyzujący charakter nie wymaga dodatkowego uzasadnienia. Próbką niech będą takie stwierdzenia:
"Społeczna stronniczość liberalnych rządów i klasowy charakter prowadzonej przez nie polityki różnicowania dochodów bije w oczy. Jest to polityka odbierania biednym, aby dawać bogatym. (...) Towarzyszy temu inżynieria społeczna; zamiar stworzenia 'nowej klasy średniej', co w aktualnej nowomowie oznacza kapitalistów o dochodach wielokrotnie przewyższających średnią. (...)", s. 23-24, tamże.
"Spadek produkcji, dochodów i spożycia jest dziś w postkomunistycznej Europie głębszy niż podczas wielkiego kryzysu lat 1929-1933. Groźniej zapowiadają się również skutki obecnego załamania. Może ono okazać się trwałe. (...)"
"Zniszczenie mocy produkcyjnych odziedziczonych po socjalizmie sprowadziłoby nas do materialnego poziomu Trzeciego Świata. Jest to droga do Meksyku i Boliwii, stawianej nam za wzór skutecznej terapii monetarnej."
"Wybitni ekonomiści i historycy gospodarki Trzeciego Świata nieraz zwracali uwagę, że z niedorozwoju nie ma wyjścia w ramach liberalnych reguł gry (...). Pomysł, że droga postkomunistycznej Europy do nowoczesności i dobrobytu prowadzi przez Boliwię, wygląda absurdalnie. Niestety, droga po której idziemy, prowadzi właśnie do Boliwii. (...)"
"Jeżeli nie powstrzymamy regresu, to w ślad za gospodarką i budżetem będziemy musieli we wszystkim równać do Trzeciego Świata.
W Meksyku i Boliwii nie brak ludzi, którym powodzi się świetnie. Także w Polsce jest ich coraz więcej. Są u nas środowiska społeczne i grupy interesów, którym obecna strategia gospodarcza przynosi wielkie korzyści. W tych kręgach uważa się za rzecz naturalną, że wszystko, co nie jest dostatecznie efektywne i nowoczesne w stosunku do konkurencyjnych standardów rynku światowego, powinno z tej racji popaść w ruinę. Dla znacznej większości Polaków nie jest to jednak powód, by godzili się na ruinę potencjału, z którego żyją. Byłoby to wbrew naszym elementarnym interesom, a także - nie będzie chyba przesadą tak powiedzieć - wbrew interesowi narodowemu."
W swoich wywodach Karol Modzelewski bezpośrednio nawiązuje do dorobku prof. Witolda Kuli i szkoły ekonomistów i historyków gospodarczych Trzeciego Świata, a zatem do teorii zależności i sytuacji kolonialnej..., w jakiej znalazła się Polska.
"Pytanie, dlaczego jedne kraje świata weszły na drogę szybkiego uprzemysłowienia i rozwoju gospodarczego, gdy tymczasem inne nie mogą się wyrwać z zaklętego kręgu stagnacji i biedy - przewija się jak motyw wiodący przez całą twórczość naukową Witolda Kuli." (z posłowia Jerzego Jedlickiego do książki W. Kuli, Historia, zacofanie, rozwój, Warszawa 1983).
Zasługą Karola Modzelewskiego jest postawienie tego pytania tu i teraz i, tym samym, odrzucenie obowiązujących stereotypów myślenia.
(ex-GSR 28 stycznia 2003 r.)
Dr Mieczysław Krajewski był wspaniałym ideowym człowiekiem, świetnym naukowcem. Zawsze pomocny, uczynny i oddany. Na zawsze zostanie w mojej pamięci. Duża strata dla środowiska naukowego oraz polskiej lewicy.
Jakub Zamana, FMS
przepraszam ale chyba się jednak mylisz...
coś mi się wydaje że po pierwsze NPPS Krajewskiego była zwiazana z Prokopowiczem tym z Londynu...
po drugie że jednak w 1990 zjednoczyła się w PPS
(wtedy nie weszła OPPS Osóbki)
...
hmm po 1993 Krajewski faktycznie nie współpracował z PPS w sejmie...
w 1996 połaczyły się PPS 13 i PPS 11 - nie daję wiary żebyś to zapomniał
po tym kongresie poszliśmy jak mnie pamięć nie myli do siostry Piotra na wyżerkę...
Krajewski był w 11 razem z Mulakiem...
i być może był w ich CKW
...
cóż ja Krajewskiego nie znałem - niewiele mógłbym powiedzieć
myślę jednak że niegłupio byłoby powiedzieć
Niech spoczywa w pokoju.
pzdr.
Przemek Leniak
M.Krajewski nie miał nic wspólnego z emigracyjną NPPS - to środowisko razem z CKZ PPS w 1990r weszło w skład zjednoczonej PPS - jej lider Tadeusz Prokopowicz był we władzach PPS, od 1991 do 1994 jako Sekretarz ds. Międzynarodowych, później z racji wieku jako członek Rady Naczelnej.
Grupa Krajewskiego, tzw Odrodzona PPS i środowisko J. Mulaka to były grypy satelickie i swoje kierownictwo miały na Rozbrat - dosyć skutecznie były wykorzystywane do osłabiania PPS. Ale to już inna historia...
Resumując; M.Krajewski nie był członkiem PPS, nie był w CKW PPS i rzecz jasna nie był posłem związanym z Polską Partią Socjalistyczną.
Wiem, że dla wielu wydarzenia z przed 15-20 lat to już prehistoria ale trzeba dbać o prawdę.
ps.
Nie przypominam sobie takiej popijawki
popijawki nie było, akurat wtedy...
zwykły obiadek na Rynku był...
nie będę się z Tobą kłócił bo myślę że okazja nie za dobra na to...
to raz a dwa że w domu nie mam przecie lubelskiego archiwum w którym mógłbym sprawdzić
niby nie mieliśmy w Lublinie specjalnego kontaktu z 11
ale wydaje mi się że było tak jak napisałem
pogrzeb trochę w pamięci...
wiem że z perspektywy skarbnika 13 widzieć mogłeś inaczej
i jak widzę tamte emocje ci nie mineły
ale jak sam napisałeś sporo lat minęło...
13 już nie ma przecie i 11 nijak już jej nie zagraża...
no i dał Bóg że Rozbrat (a imię jego...) już nie będzie straszył...
bo sprzedany ma przecie być...
pzdr.
Nie ma co się zbytnio unosić - M.Krajewski był postacią marginalną i niech mu ziemia lekką będzie.
Co innego rzetelność historyczna; od października 1990 w Polsce była jedna Polska Partia Socjalistyczna a oprócz niej pojawiały się efemerydy używające zbliżonych nazw tzn Odrodzona i Niezależna - jedyna aktywność tych grupek to było wydawanie komunikatów o poparciu dla SdRP, Kwaśniewskiego a później SLD. Po 1993r aktywność tych środowisk praktycznie zamarła a to co ty nazywasz "zjednoczeniem" było przystąpieniem grupy emerytów.
W informacji na temat M.Krajewskiego są kłamstwa; w latach 1993-1994 byłem członkiem CKW PPS i nie przypominam sobie aby w PPS a tym bardziej w jej władzach był Krajewski. Posłem został jako bezpartyjny "ekspert" wystawiony przez SdRP - tak się składa, że byłem jedną z osób które w 1993r ustalały warunki wejścia PPS do Krajowego Komitetu Wyborczego SLD oraz naszych kandydatów na listach.
Trochę czasu minęło ale pamięć oraz domowe archiwum mam dobre.
Liczę, że te kłamstwa zostaną poprawione
pozdrawiam
R.K.
teraz to mnie wkurzyłeś
zobacz - człowiek umarł
to nie czas na twierdzenie że nasza prawda prawdziwsza
bo może tak się tylko nam wydaje
...
poza tym nie bądź znowu taki prawowierny
póście z SLD w 1993 skutkowało tym przecie że prawdziwi socjaliści - i tu ci dogryzę - tacy co to się PPS-u nie wyrzekli i sił im nie zbrakło
ot Ciołkoszowa chocby się na tę niby twoją prawowierność wypieli
i zdrajcą cię nazwali...
jak ci z tym?
ładnie to było starą socjalistkę tak oszukać
tak w bambuko zrobić?
...
ech Robert tak prawdę sobie w oczy mówiąc to wszyscy jesteśmy marginalni
i sądzę że wszystkim nam przyjdzie kiedyś umrzeć
i czyjaś prawda będzie prawdziwsza...
pzdr.
Wybacz ale trochę przeginasz. Sytuacja PPS była tak, że w 1993r nie mieliśmy wyjścia. Wejście do KKW SLD dało nam szanse na istnienie i konkretne działanie. Faktycznie wobec tego kroku część byłych emigracyjnych działaczy strasznie się oburzyła ale później kontakty ułożyły się normalnie. Lidia Ciołkoszowa do śmierci utrzymywała kontakty z nami - była honorową przewodniczącą PPS. Nie tylko Wąsik i Prokopowicz (którzy byli w RN PPS) ale przedstawiciele wszystkich grup emigracyjnych utrzymywali kontakt z nami i w miarę możliwości uczestniczyli w pracach partii.
Ta wymiana zdań między Robertem Kulińskim i Przemkiem Liniakiem niejednego może rozczarować. Próżno doszukiwać się w niej jakiś istotnych różnic merytorycznych, czy programowych między konkurującymi ze sobą nurtami Polskiej Partii Socjalistycznej o miano "nowoczesnej lewicy" i spadek po PPS.
Chyba jedyną istotną jest stosunek socjalistów do SdRP, SLD, czyli do formacji postpezetpeerowskiej, zresztą zmienny. I szerzej - do PRL.
Robert Kuliński, zgodnie z prawdą, wskazuje na instrumentalny stosunek obu współpracujących i konkurujących ze sobą formacji.
Przemek Liniak w gruncie rzeczy akceptuje symbiozę.
Taką też postawę reprezentował Mieczysław Krajewski, który niewątpliwie swoimi zabiegami zmierzał do neutralizacji PPS-owskich radykałów. Taka postawa w aurze wszechobecnego partyjniactwa, aby się materialnie przejawiać, musiała mieć swego mecenasa. Tym mecenasem był Ruch Ludzi Pracy OPZZ, w którym Mieczysław Krajewski pełnił programotwórcze funkcje, za czasów Macieja Manickiego nawet etatowo.
Po ustąpieniu Macieja Manickiego z funkcji Przewodniczącego OPZZ znalazł się na aucie. Jego "KONTRPROPOZYCJE" rozgłos zyskały w 2002 r. Wówczas Piotr Ikonowicz stracił już swoją pozycję w PPS. Po krótkiej walce frakcyjnej - epizodzie z Nurtem Radykalnym PPS - zdecydował się założyć własną partię - Nową Lewicę.
Robert Kuliński ewoluował w kierunku SDPL - jako członek Komisji Rewizyjnej znalazł się nawet we władzach tej partii.
Przemek Leniak, samodzielnie myślący członek PPS (od 1992 r.), co to i pracy fizycznej się nie boi, sam zaznaczył w jednej z internetowych dyskusji, że "człowiek jest z natury subiektywny - zawsze pisząc subiektywne sądy nawet się o obiektywizm nie staram - pisze co myślę i nie sadzę bym to ukrywał". Jak sam twierdzi nie można od niego wymagać "niemożliwego", gdyż "prawda jest bardzo smutna, bo wiesz nikt jej naprawdę nie zna ;-)" (forum.dziennik.pl, 28 luty 2008 r.).
Przemku, mylisz się, my ją znamy. W waszym sporze rację ma jednak Robert Kuliński.
CO KOMU PO TAKIEJ RACJI?
Smutno nam, Boże! - do robotniczej, klasowej i rewolucyjnej tradycji PPS nikt się w tym sporze nie odwołuje. Na pewno nie Mieczysław Krajewski.
Zważ to, Przemku Leniaku, na swój rozum... i nie broń przegranej sprawy.
Nam osobiście szkoda jedynie altstettinera - cały swój polityczny dorobek rozmienił na "drobne": "CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI!".
Smutno nam, Boże.
Co to znaczy,ze nie mieliscie wyjscia?W 1993 Unia Pracy samodzielnie zdobyla ponad 7% glosow.A wy po prostu daliscie SdRP legitymacje dzieki ktorej to SLD jest polskim clzonkiem Miedzynarodowki i jedyna partia socjaldemokratyczna w kraju (SDPL nie licze bo to odprysk SLD) a PPS tylko wspomnieniem.
www.socjalpatriotyzm.salon24.pl
każdy ma prawo do błędu, dlatego też teraz, nad świeżym grobem Mieczysława Krajewskiego nie będę wypominał mu błędów, słabości ani niczego, co złego uczynił klasie robotniczej, jeśli uczynił w moim osądzie. Nie ma teraz ani możliwości riposty ani poprawy. Nikogo też nie będę grzebał za życia, czego i Tobie życzę.
Przepraszamy cię, Przemku, za literówkę w nazwisku.
Za PPS-y nie zamierzamy przepraszać.
Trudno nam się solidaryzować z duetem socjalpatriotycznym.
Inne wyjście oczywiście było. Wątpimy jednak by PPS samodzielnie mogła wywalczyć mandaty poselskie. Co innego w koalicji z Unią Pracy. Parcie na "szkło" i Sejm miało rozstrzygające znaczenie. W Trzeciej Rzeczypospolitej nie mogło przecież w ławach poselskich zabraknąć Polskiej Partii Pracy, a przede wszystkim Piotra Ikonowicza.
Gwarancję dawał tylko Sojusz Lewicy Demokratycznej. Trzech posłów - Piotr Ikonowicz, Cezary Miżejewski i nieodżałowany, nieżyjący już Andrzej Lipski plus senator Jan Mulak - to spory zadatek na partię.
Roztrwoniliście go nie przypadkiem.
Z takim "nowoczesno-lewicowym" i nowo-lewicowym programem z tradycyjną antykomunistyczną retoryką PPS była tylko kwiatkiem do SLD-owskiego kożuszka.
Co istotne, żaden z pozostałych odłamów przyznających się do tradycji Polskiej Partii Socjalistycznej nie wyartykułował nic bardziej oryginalnego i socjalistycznego. Wszyscy stawialiście, jak jeden mąż, na tworzenie "nowej klasy średniej" (wyjątek to tradycyjna robotnicza "szopka" Edmunda Szopki) i budowę - powiedzmy to otwarcie - demokracji i, co istotniejsze, kapitalizmu, oczywiście z "ludzką twarzą" i "społeczną gospodarką rynkową".
W prywatnym hobby Ikonowicza klasa robotnicza to już tylko oczekujący pomocy lokator.
Klasa robotnicza jako podmiot historii - to wam przez usta nie przejdzie. Możecie tylko jak Jan Mulak łagodzić antykomunistyczną i anty-PRL-owską retorykę, próbując bez powodzenia wygrać cokolwiek. Na tym polu nie było jednak większych różnic z SLD.
Wiesz, altstettinerze, trudno nie oddać ostatniego hołdu komuś, kto z nieboszczykiem kładzie się do grobu. Nie ma co uprawiać demagogii - "nieboszczyk nie zaripostuje". Powiem więcej, nawet nie może zaprotestować, kiedy ktoś mu się koło niego kładzie w jego trumnie.
Akurat z M. Krajewskim mieliśmy okazję ripostować sobie wzajemnie wcale nie tak znowu dawno, na jakimś spotkaniu organizowanym bodaj przez L. Lachowieckiego. Może dlatego nie mamy kompleksu winy; pozostajemy sobą.
Gorzej, gdy ktoś odczuwa przymus uwiarygodniania w oczach żałobników.
No, cóż, Zbyszku, nie masz się o co obrażać. Sam przecież użyłeś zwrotu: "cześć jego pamięci". To oczywiście drobna różnica - wolałem zacytować tow. Czesława: "CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI!".
Nie bądź taki zdawkowy i małostkowy - nad grobem nie wypada.
Niedawno zmarł prof. Jan Dziewulski, autor programu ekonomicznego zjednoczonej Polskiej Partii Socjalistycznej Piotra Ikonowicza i Jana Józefa Lipskiego. Jakoś go nie żałowałeś, podobnie zresztą jak cała nowa radykalna lewica z tą mniej radykalną "prawdziwą" i "kawiorową" włącznie.
Nekrologi ukazały się w "Gazecie Wyborczej". Fakt ten w tradycyjnej formie klepsydry odnotowały jedynie Stowarzyszenie Marksistów Polskich i Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza. W niecodzienny sposób - w marszu i w wirtualnym boju - "Dyktatura Proletariatu":
PECH TO NIE KATASTROFIZM
Ostatnia twoja wypowiedź, sierpie i młocie, wywarła nawet na nas pozytywne wrażenie. Najwyraźniej odrzucasz tytułową tezę artykułu Krzysztofa Nawrateka. Nie wydaje ci się, że "zmiany mogą przyjść same". I tu się zgadzamy - nam również. Katastrofistami nie jesteśmy - był nim prof. Józef Balcerek. On zresztą w przeciwieństwie do ciebie zawsze proponował alternatywne rozwiązania, GODNE obrońców PRL, choć sam należał do jego największych krytyków. Kolejnym wielkim katastrofistą, z którym mieliśmy okazję przystawać był prof. Jan Dziewulski - notabene wczoraj pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie bez udziału tzw. nowej radykalnej lewicy. On również nie widział już przyszłości dla wolnej, suwerennej i niezależnej Polski, choć do końca czując się członkiem Grupy Samorządności Robotniczej, proponował alternatywne ekonomiczne rozwiązania w duchu Polskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej i Stowarzyszenia Marksistów Polskich. Był bowiem również członkiem tych organizacji.
My wybraliśmy inną OPTYMISTYCZNĄ REWOLUCYJNĄ DROGĘ.
Naiwną?
Jak zwykle żartujesz.
Takich krytyków optymizmu nowej radykalnej lewicy, i w ogóle lewicy, jak my nigdzie nie znajdziesz. Apokalipsę możesz razem z nimi schować do kieszeni - ona nikogo już nie rusza. To tylko dowód, że Ernest Mandel nie miał już mocnych argumentów. "Barbarzyństwa" Róży Luksemburg było za mało by ruszyć takich jak tarak i nana. Rzecz w tym, że apokalipsa też ich nie rusza. Chrześcijanie przyzwyczaili się do złych proroctw. Ile to już razy przepowiadano koniec świata?
Katastrofizm Józefa Balcerka i Jana Dziewulskiego dotyczył jedynie losów Polski i krajów do niej podobnych, choć i przyszłość świata nie wydawała się im różowa, chyba że przyszłość Niemiec.
Rozumujemy trochę w innych kategoriach. Nie odmieniamy Polskę przez wszystkie przypadki, choć nie widzimy potrzeby poświęcenia jej na ołtarzu rewolucji światowej. Nie ma takiej potrzeby. Postaramy się bronić jej niepodległośi w ramach Socjalistycznych Stanów Zjednoczonych Europy czy Świata. Stać nas na to. Już dziś zaczynamy walkę o jej przyszłość.
SOCJALISTYCZNEJ POLSKI NIE DAMY WYMAZAĆ Z MAPY ŚWIATA!!!
CZEŚĆ OBROŃCOM JEJ PAMIĘCI!!!
Wspomniany przez nas prof. Jan Dziewulski, podobnie zresztą jak prof. Józef Balcerek, nie mieliby chyba wątpliwości, że dla obrony socjalizmu wystarczyłoby konsekwetnej lewicy nawet okienko w telewizji. Starzy belfrzy potrafiliby z tego skorzystać. Godzinka raz w tygodniu, powiedzmy o 20. Może być i po 22. Otworzylibyśmy drzwi dotąd dla nas zamknięte. Szansa przetrwania Polski Socjalistycznej rosłaby z każdą chwilą.
Okienka tego Grupie Samorządności Robotniczej jednak nie dano, choć byliśmy o krok. Kolportaż "Tygodnika Antyrządowego" w kiosku sejmowym (genialny pomysł Janka Tomasiewicza) dał nieoczekiwane rezultaty. Przedstawiciela "Tygodnika Antyrządowego" zaproszono do dyskusji w cotygodniowym programie telewizyjnym - wydelegowaliśmy prof. Jana Dziewulskiego. Pech program jeszcze przed jego debiutem został zdjęty z anteny.
Pech to nie katastrofizm.
DROGA JEST PROSTA - PRZEJDZIEMY NAWET PO ZERWANYCH MOSTACH!!!
Dziś jak przed laty zbieramy naszą małą - lotną - armię. Na przekór tarakom i Wajdzie. Coś chyba jesteśmy komuś winni.
A ty, sierpie, próbujesz nas zatrzymać, mamiąc KSS i Ikonowiczem.
On swojej wielkiej szansy w Sejmie i w mediach nie wykorzystał. Pytanie - czy drugą dostanie?
My gotowi jesteśmy z nim (i nie tylko z nim) rozmawiać o wszystkim. To on milczy. Nie zauważyłeś?
Ikonowicz bez "tuby" jest nikim?
P.S.: Naszym delegatem do okienka w telewizji był Jan Dziewulski, członek "Koalicji na lewo od PPS", który podobnie jak ekonomista Mieczysław Rakowski, poczuwał się do członkostwa w GSR, bowiem podobnie jak M.R. dobrowolnie opłacał składki członkowskie. Do "okienka" pretendował w imieniu GSR również Zbigniew Partyka. Wybór padł jednak na Jana - nigdy tego nie żałowaliśmy. I dziś nie żałujemy.
KAŻDY WYBIERA - KAŻDY UMIERA. IDEA ŻYJE.
WSZYSTKIE RĘCE NA POKŁAD!!!
Nasz statek powietrzny wciąż płynie.
Janku, żegnamy Cię salwą z wszystkich armat!!!!!
Przysięgamy - dorobek Twój ocalimy. Nic się nie zmarnuje.
Takich jak Ty nam potrzeba. Dzięki Tobie i takim jak Ty radę damy.
ZAPEWNE PRZEOCZYLIŚCIE - ZATEM PRZYPOMINAMY.
P.S.: Nie bierz, Zbyszku, tytułu naszego wpisu do siebie. Dla ciebie nie mamy nawet ślepych naboi.
stąd też nie wiedziałem o pogrzebie Janka Dziewulskiego, który darzył mnie ciepłą przyjaźnią, a także, o czym muszę tu wspomnieć, finansował nie tylko GSR, lecz także Nową Lewicę.
BB - jak zwykle czuję się rozstrzelany wszystkimi Twoimi kapiszonami...
Zbyszku, Jan Dziewulski nie raz błądził, nie zawsze również potrafił odmawiać takim wazeliniarzom jak ty. Wpłatę na Nową Lewicę też wyprosiłeś. Głupio mu było odmówić. Głupio mu było, że dał się złapać na taki prosty chwyt. Ciebie lubił. Pytał się nawet przed śmiercią co z tobą - przykro mu było, że idee łączącą Grupę Samorządności Robotniczej rozmieniłeś na drobne.
Co do Piotra Ikonowicza miał wyrobione zdanie - podzielił się nim przed dyktafonem. Umierał długo i miał jasny umysł jak nigdy.
MAMY CYTOWAĆ?
o wpłaty zawsze się prosi, chyba że znasz inne procedury. Jeśli ktoś poczuwa się do jakiejś wspólnoty, to przez grzeczność/z pobudek ideowych(niepotrzebne skreślić) wpłaca określoną kwotę. A czy warto dyskredytować postać proszącego wyssanymi z palca inwektywami typu 'wazeliniarz' to sam przemyśl i pamiętaj, zwłaszcza gdy sam będziesz prosił. A cytować z politycznego i naukowego dorobku Dziewulskiego możesz wszystko.
sprawę wpłaty raz na zawsze. Wpłacił, bo lubił ciebie. Miał żal do siebie, gdyż wyszło, że wpłacił na "partię Ikonowicza".
Z cytowaniem wstrzymamy się - nie będziemy dorobku Jana rozmieniać na drobne.
I z bzdury zrobiła się pyskówka. Na notatkę zwróciłem uwagę tylko dlatego, że jej autor napisał rzeczy które nie miały miejsca. Sprawa została wyjaśniona, tekst poprawiony i nie ma o czym dyskutować. Bohater notatki nie żyje i niech mu ziemia lekka będzie.
Co do PPS i wydarzeń z lat 90 to temat na oddzielna dyskusję. W dużym skrócie; gdyby nie wejście do KKW SLD to PPS skończyłby swoją historię. Po wyborach 1991r kiedy to PPS zamiast wystawiać swoją listę wsparł, zwłaszcza finansowo, Solidarność Pracy partia była w ruinie i długach. Do KKW SLD weszliśmy jako suwerenny podmiot, wystawiliśmy swoich kandydatów z których 3 zostało posłami- gdyby nie walki wewnętrzne i swoisty sabotaż były szanse na co najmniej 5-7 posłów bo niewiele zabrakło B. Lewandowskiemu w Toruniu, G Ślubowskiemu w Ostrołęce i nie wystawiliśmy kandydata w Białymstoku.
Szansy jaką dostaliśmy nie udało się w pełni wykorzystać ale mimo wszystko mając posłów zrobiliśmy sporo. Jakoś nie przypominam sobie aby w tamtym okresie różne grupy rewolucyjne, anarchistyczne które spotykały się w biurach PPS, powielały na naszym sprzęcie, korzystały z pomocy posłów, radnych czy działaczy partii narzekały na naszą obecność w SLD.
W PPS spędziłem ponad 10 lat i odszedłem bo miałem dosyć; awantur, pyskówek a zwłaszcza średniej klasy dawnego aparatu PZPR, który nie załapał się w SLD i poprzez PPS chciał zaistnieć w historii, ograniczając politykę partii do bycia cieniem SLD.
Dziś jestem w SDPL - nie jestem we władzach partii a jedynie w Komisji Rewizyjnej Warszawskiej Organizacji SDPL. Jestem socjalistą a nie rewolucjonistą. Skrajna lewica to dziś w Polsce margines zdolny tylko do walk wewnętrznych i nie widzę szans aby odegrała jakąkolwiek rolę w polityce.
Stawiasz na równi dobrowolne wpłaty Jana Dziewulskiego na Grupę Samorządności Robotniczej, której Jan czuł się członkiem, z wyproszoną przez ciebie wpłatą Jana na Nową Lewicę.
Znasz fakty, a jednak manipulujesz.
Jako GSR nigdy Jana Dziewulskiego, ani Mieczysława Rakowskiego nie prosiliśmy o wpłaty. Żaden z nich nie był nawet członkiem GSR. Co więcej wyraźnie zaznaczaliśmy, że ze względu na różnice polityczne taka ewentualność nie wchodzi w rachubę. Tymczasem oni czuli się członkami Grupy i manifestowali to dobrowolnymi wpłatami. Jan nigdy nie był przez nas nagabywany - poszedł po prostu za przykładem Mietka. Skoro Mietek wpłacał co miesiąc swoją składkę, to i jemu było wolno.
Nie pozostało nam nic innego tylko to zaakceptować.
W ich mniemaniu byli oni pełnoprawnymi członkami GSR. Stąd późniejsze rozczarowania, gdy okazało się, że nie akceptujemy ich propozycji programowych, różnych skądinąd.
Na stronie domowej Jana Dziewulskiego znajdziesz stosowną informację o jego przynależności, a ściślej poczuciu przynależności, do Grupy Samorządności Robotniczej.
O Nowej Lewicy nie znajdziesz tam ani słowa.
To jego decyzja - racz ją uszanować i nie mąć w sprawie. Chciałbyś, jak zwykle coś zachachmęcić - tym razem to jednak nie przejdzie.
Nosił wilk razy kilka - ponieśli i wilka.
W zasadzie mówisz prawdę i samą prawdę. Czasem tylko pomijasz nieistotne z twojego punktu widzenia fakty.
Ani Grupa Samorządności Robotniczej, ani współtworzona przez nas Grupa Inicjatywna Partii Robotniczej nigdy nie korzystały z waszego lokalu na Nowym Świecie i waszej małej poligrafii. Nie raz byliśmy stamtąd usuwani za kolportaż naszej prasy. Brałeś udział w takich akcjach, podobnie jak Cezary Miżejewski.
Osobiście niszczyłeś "szmatławce" podczas jednolitofrontowych manifestacji. Zapomniałeś?
To ci przypominamy.
Nasza przewaga propagandowa w latach 90. była przytłaczająca, a krytyka celna. Chciałbyś o tym zapomnieć? Ale to, jak koszmar, wraca.
Jan płacił nienagabywany, nieregularnie (jak tylko mógł i w miarę naszych nieregularnych kontaktów), na Nową Lewicę, choć poziom jego dochodów w tych czasach był niższy niż w latach 90-tych, gdy współpracował z GSR. Nie chciał też rozluźniać swych ówczesnych więzów politycznych, ale nie z Wami, tylko z PSPR, co oczywiście stanowiło poważną różnicę i co może mącić wasz odbiór, nie mój. Ogromny żal do Ikonowicza za konflikty w PPS blokował w sposób naturalny zbliżenie z Nową Lewicą, ale współpracował, choć na niewysokim poziomie, gdyż podziały zawsze idą w poprzek. Cóż mętnego w jasnej sprawie?
Obraz zdecydowanie wrogiej postawy Dziewulskiego wobec NL i niechętnego, wręcz pogardliwego stosunku do mnie po prostu jest nieumotywowany. Były różnice polityczne, odmienne wybory organizacyjne, ale także żywiołowa sympatia, przyjaźń i poczucie niebanalnej wspólnoty. Reszta to wasza projekcja.
Zbyszku, znowu konfabulujesz, przecież potwierdziliśmy, że ciebie lubił, i to dwukrotnie. Skąd zatem ten "obraz zdecydowanie wrogiej postawy Dziewulskiego wobec NL i niechętnego, wręcz pogardliwego stosunku do mnie"? Przecież nie z naszych wpisów.
Niechęć Jana Dziewulskiego do Piotra Ikonowicza jest głęboko umotywowana. Między projektem politycznym Nowej Lewicy w twoim wydaniu, a "partią Ikonowicza" jest zasadnicza różnica. Nie zauważyłeś jej - nie dziw, że Ikonowicz cię w pewnym momencie rozczarował. Nie przypadkiem wystąpiłeś z "partii Ikonowicza", z Nową Lewicą w sercu.
Jan był skutecznie odczarowany - obarczał Ikonowicza odpowiedzialnością za klęskę PPS. Mamy to na taśmie. Tobie wierzył na słowo. Wątpił, gdy ciebie nie było.
Zgadnij dlaczego zwrócił się do nas, gdy wiedział, że umiera, przecież nigdy nie lubił nas tak jak ciebie? Bratkowski był zawsze tym złym - ty tym dobrym. Może przejrzał na oczy?
Nie przyszło ci to do głowy? Na łożu śmierci widać lepiej.
Jan zachował jasny umysł do ostatniej chwili.
Czemu do ciebie nie zadzwonił? Nie zadajesz sobie takiego pytania. Polska Socjalistyczna Partia Robotnicza i Stowarzyszenie Marksistów Polskich w tym "sporze" w ogóle się nie liczą.
Jesteśmy jedynymi ideowymi spadkobiercami - taka była Jana wola. Racz ją uszanować.
Ale my się tą spuścizną chętnie podzielimy. Ponawiamy publicznie zaproszenie do redakcji "Samorządności Robotniczej". Już raz wyraziłeś zgodę. Co się stało, że zmieniłeś zdanie i nie raczyłeś nas o tym poinformować?
I Robrert Kuliński i ja byliśmy w tej samej PPS.
Ba nawet w tym samym OM PPS w 1992.
W żadnym wypadku nie reprezentujemy więc różnych nurtów.
hmm w 1993 i 1992 zanim jeszcze jak to określasz doszło do "instrumentalnej" współpracy PPS (13) z SDRP w ramach SLD
ja należałem do tych członków PPS-u którzy byli bardzo przeciwni jakiejkolwiek współpracy z postkomunistami
oczywiście trzeba brać pod uwagę ze ja 20 letni wtedy chłopak działałem w prowincjonalnym Lublinie wśród albo starszych ode mnie członków PPS jak Zenek Sawczuk czy Adam Bobryk albo wśród starszych stażem w PPS jak Paweł Skonecki czy Sławek Baczewski
a Robert Kuliński działał we Warszawie w zupełnie innych warunkach przecie...
konsekwencje aliansu PPS (13) z SDRP były również dla Warszawy i dla Lublina zupełnie inne...
Ikonowicz wystartował w Lublinie z drugiego miejsca (na pierwszym była Sierakowska) dopiero po interwencji Kwaśniewskiego
dostał się jak chyba wiesz nie z listy krajowej ale z okręgu
to był sukces jednak.
ważne sa jednak dalsze konsekwencje...
otóż w wyniku współpracy warszawskiej PPS (13) z Metalowcami
w Lublinie powstało biuro poselskie i jednocześnie biuro PPS w siedzibie ZZ Metalowcy
tak więc dość nagle dla nas musieliśmy żyć w symbiozie z ludźmi wcale nam ideowo nie bliskimi
ot chocby z śp. Stanisławem Gwożdziem
był on przede wszystkim związkowcem Metalowców
ale był również postkomunistą pełną gębą
...
w sumie jedyne co mogliśmy wtedy zrobić aby tej symbiozy nie akceptowac to zwyczajnie odejść z PPS
i tak zrobił Paweł Skonecki tak zrobił Sławek Baczewski a po kilku latach również Zenek Sawczuk...
ja zostałem.
uważasz że źle zrobiłem?
...
współpraca z śp. Stanisławem Gwożdziem nie była wcale a wcale łatwa
ale głównie dzieki staremu PPS-owcowi śp. Leonardowi "Leosiowi" Patyńskiemu (który dołączył do nas w 1992 przy okazji 100-lecia PPS) udało się naprawdę sporo osiągnąć
i śp. Stanisław Gwóźdź równiez wiele dobrego w PPS zrobił.
Leoś był członikem lubelskiej PPS w latach 1945-48, bratem zresztą innego znanego bardzo pepesiaka (z Frakcji Rewolucyjnej) śp. Tadeusza Patyńskiego dwukrotnego zresztą mistrza polski w tenisie stołowym (znali się obaj panowie dobrze z Mulakiem)
gdy odszedł Zenek Sawczuk - ostatni członek (sekretarz) dawnego LOKR PPS z lat jeszcze 80
my w Lublinie Puławach i Krasniku bez wzgledu na to czy byliśmy radykalni czy nieradykalni, zgodziliśmy się o ile pamietam jednogłosnie żeby wystąpić do CKW o zrobienie Leosia
pełnomocnikiem CKW na Lublin (jako tymczasową władzę zastępującą LOKR)
sam przekonywałem do tego Krystynę Całą, Andrzeja Lipskiego, Czarka Miżejewskiego i Piotra Ikonowicza
Leoś był człowiekiem który potrafił łaczyć
takich ludzi jak Gwóźdź, z takimi jak ja czy Piotrek Jastrzębski ba potrafił sciagnac takie tuzy do PPS jak prof. Stefan Symotiuk choćby...
hmm zapytajcie o Leosia chocby Grześka Nowickiego (przecie tu pisuje) znał Leosia niech wam powie co myśli...
...
ale po co to piszę?
po to żeby pokazać ci że racja radykałów (jak ich nazywasz)
oznaczała w konsekwencji totalny rozpierdziel partii
tak przecie sie stało w Warszawie ( i to nie jeden raz)
a racja owej symbiozy pozwoliła nam w Lublinie przetrwać i Ikonowicza i długie lata bez reprezentacji w parlamencie
sam nie wiem co było zresztą gorsze...
pzdr.
uważam ze nikt nie ma prawa do zawłaszczania PPS-u
nikt tez nie ma prawa do twierdzenia że oto jego PPS był prawdziwszy lepszy bardziej pepeesowy niż inny...
niby że Grupa Robotnik później PPS-RD ma większe prawo do czucia sie prawdziwymi?
nie rozśmieszajcie mnie...
bo sie nabawię zajadów...
...
a na koniec coś wam zacytuję z Krajewskiego
mówił tak w roku 1994 kiedy to jak chce Robert był poza prawdziwym PPS:
" Rezygnuję ze wstępnych słów i powiem, że w moim przekonaniu cała sprawa polega na tym, że się zmieniła sytuacja. Oto dotąd centroprawica liberalna była autorem programu dla Polski i podlegała ostrej recenzji z lewa. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie odmienna. Po raz pierwszy centrolewica ma program i podlega on rzeczywiście ostrej recenzji. Kiedy się komuś odbiera monopol na posiadanie programu dla Polski, rozumiem, że to go denerwuje. Ta sytuacja oczywiście mnie nie dziwi. Myślę, że ten fakt trzeba będzie przyjąć do wiadomości przede wszystkim dlatego, że moim zdaniem centroprawica liberalna była znakomita w burzeniu ustroju starego, niezdolna natomiast była, jak się okazało (widzimy to także na przykładzie doświadczeń angielskich), do dostatecznego consensusu, do wprowadzenia Polski na nową drogę, i dlatego, sądzę, musi to zrobić centrolewica. Poszerzanie sojuszu na lewo wydaje się jedynym rozwiązaniem dla Polski. Nie jest to stanowisko wyłącznie moje, ale także tej części PPS, która jest w Sojuszu Lewicy Demokratycznej"
hmm w tym sejmie zdaje mi się Czarek Miżejewski w co najmniej jednej komisji z Krajewskim współpracował...
Wypadałoby teraz podsumować dyskusję.
Zaczniemy, jakby to nie było zaskakujące od własnych błędów.
Mamy na myśli wymowne przejęzyczenie w komentarzu "Kwiatek do kożucha".
W związku z tym wypada nam przeprosić Polską Partię Pracy. Wybrała ona jednak inną drogę niż PPS, czy Nowa Lewica, pod wodzą Piotra Ikonowicza.
Zwolennikom Piotra fakt ten nie spędza jednak snu z oczu. Nawet na jawie śnią, że Piotr do wielkiej polityki wróci.
Bez pomocnej ręki Aleksandra Kwaśniewskiej czy Andrzeja Leppera, to niemożliwe.
Według altstettinera ma on jednak wszystkie atuty w swoim ręku.
I komu on to mówi?
"nano, o czym mówisz? nie mam zamiaru opluwać Ikonowicza i jak dotąd tego nie robiłem. Ikonowicz to świetny kompan, oddany człowiek lewicy, bezinteresowny, szczodry, dusza człowiek, tytan pracy, czuły ojciec, błyskotliwy polemista, wspaniały mówca, najbardziej utalentowany polityk lewicy mojego pokolenia, etc. Mógłbym tak jeszcze długo, ale od jesieni 2007 różnimy się politycznie. Tylko tyle i aż tyle"
(autor: altstettiner, data nadania: 2010-11-09 11:02:01).
Czy wyobrażasz sobie, Zbyszku, reakcję Jana na..., zwłaszcza, że "mógłbyś tak jeszcze długo".
Jan nie mógł tego już słuchać.
Chyba słucha cię już tylko Piotr Ikonowicz.
Tyle wazeliny - ani słowa krytyki. Jedynie zdawkowe: "różnimy się politycznie. Tylko tyle i aż tyle".
Komu to ma wystarczyć?
NIE OBRAŻAJ INTELIGENCJI JANA TOBIE ZABRAKŁO.
Akcenty i znaki przystankowe postaw sobie sam.
Tyle masz od nas wolności - "tylko tyle i aż tyle".
To pole kompromisu.
Mój stosunek do GSR jest taki sam jak do innych sekt - negatywny. Zachowywałeś się tak, że nie było innego wyjścia i musieliśmy cię wypraszać. Nie zmienia to faktu iż wiele środowisk korzystało z tego, że PPS była partią parlamentarną.
Przemku; z PPSem jest tak iż jego historia to jego przekleństwo. W latach 90 do tradycji ppsowskich przyznawały się partie od lewa do prawa - nawet PC wspominało o nim w swoim programie. Kongres zjednoczeniowy z 1990r załatwił sprawę formalnie; emigracyjny PPS połączył się z grupami krajowymi. Z powodów formalnych i prawnych to jest kontynuatorka partii powstałej w 1892r. To, że powstały grupy związane z SdRP-SLD używające nazwy PPS tzn Odrodzona i Niezależna to efekt tego przekleństwa i nadużycia. Czy ktoś kto nigdy nie był w PPS, ewentualnie był członkiem kilka miesięcy może uznawać się za spadkobiercę tradycji PPS? Jak widać mogli.
Ikonowicz startował w Lublinie ponieważ w Warszawie, Wrocławiu czy Radomiu bali się go koledzy z SLD.
I na koniec; sensem działalności politycznej nie jest trwanie ale skuteczne działanie. W 1993r PPS miał wybór; albo stanie się kilkuosobową sektą, bez biur i możliwości działania albo zyska szansę na skuteczne działanie. Z mojego punktu widzenia wybraliśmy dobrze a że nie udało mam się tego wykorzystać to inna bajka
Żeby móc działac to trzeba najpierw trwać.
jak nie ma ktosia do działania to i działania ni ma
my w Lublinie działalniśmy i przed Ikonowiczem (który był dla nas jednak bardziej garbem niz pomocą w czymkolwiek)
i po nim również...
mnie nie sciagneła do PPS poswiata Ikonowicza
sciagneła mnie lektura Robotnika CKZ PPS
tego który razem z duzym Robotnikiem PPS-RD przynosił do naszego liceum Paweł Skonecki...
...
nie było problemu w tym skad Piotr startował
pamiętasz jakieś opory z naszej strony?
problem był w tym że w d... (w małym poważaniu) mieliście to co robiliśmy lokalnie...
dla was liczyła się wasza wielga i jedyniesłuszna linia warszawki temu w znacznej mierze podporzadkowywaliście działalność lokalnych struktur...
angażowaliście nasz czas i chęc działania na wprost powiem - wasze szczeniackie wygłupy.
i nawet pojęcia nie macie co się działo w regionie...
nas zaś naprawdę nie interesowały wasze spory kłótnie i ambicyjki...
póki Zenek się miał ochote bawić w usługiwanie Piotrowi puty nasza organizacja więdła i marniała
co dało zorganizowanie biura w Lubartowie?
ludzie przychodzili i równie szybko odchodzili bo przychodzili jedynie załatwić jakiś swój krótkoterminowy interes
ba dochodziło do absurdów o których aż głupio mi pisać...
proponuję w tym celu priv leniak@op.pl
...
sami na siłe właczliście do PPS ludzi przypadkowych
w tym cały ten średni aparat PZPR którego miałes w rezultacie dość
a jednocześnie nie potrafiliście z tymi ludźmi pracować
ani nawet się dogadać
oto dlaczego Robercie nie udało się wykorzystać tamtego czasu
tu nie ma co zwalać na Krajewskiego czy Mulaka
tu trzeba się najpierw sobie dobrze przyjrzeć Robert
tę belkę sobie z oka wyjąć
ot co
pzdr.
Musisz trochę poczekać na "wyczerpującą" odpowiedź.
Na wstępie muszę wyjaśnić, że nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy radykałami. To, że przyznajemy się do tradycji rewolucyjnego ruchu robotniczego nie znaczy, że jesteśmy durni, jak twierdzi Robert Kuliński.
Grupa Samorządności Robotniczej zawsze dystansowała się od parcia "na szkło" i ławy poselskie. Nie miała również zadymiarskiej tradycji PPS-RD i pozostałych grup radykalnej lewicy czy prawicy. Koncentrowaliśmy się na kolportażu własnej prasy, w tym "Tygodnika Antyrządowego". Kolportaż i zawartość nieaprobowanych przez gremia kierownicze PPS tytułów, to główny powód wrogości Roberta Kulińskiego. Takiej wrogości nie było wówczas ze strony Piotra Ikonowicza, choć byliśmy wobec niego i PPS zawsze krytyczni.
Granica między "sektą" a partią jest płynna - zauważył to nawet Robert Kuliński, a często umowna.
W latach 1992-1995 próbowaliśmy zbudować zalążek partii, o jaką nam chodziło. W 1993 r. powołaliśmy Grupę Inicjatywną Partii Robotniczej. Nie musimy chyba dodawać, że nie wzbudziło to sympatii działaczy PPS i pozostałych grup radykalnej lewicy. Nie miejsce i nie czas wyjaśniać czego nam zabrakło.
Nie zamierzamy wobec tego was pouczać.
Kwestie organizacyjne łączą się jednak z programowymi i ogólną linią polityczną partii. Nie było nam po drodze z PPS, z "Solidarnością Pracy", z Unią Pracy, z SdRP i SLD. Nie przypadkiem w 1992 r. zawiązaliśmy wspólnie z innymi grupkami KOALICJĘ NA LEWO OD PPS. Straty PPS były odczuwalne - wówczas przyłączyli się do nas m.in., wspomniany już tutaj twórca ekonomicznego programu PPS prof. Jan Dziewulski, Małgorzata Motylińska, Janek Tomasiewicz.
Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem do GIPR-u przeszli by również inni. To chyba wystarczający powód do partyjniackiej niechęci, w przypadku Roberta Kulińskiego - wręcz nienawiści.
Nie wątpimy w zdolności M. Krajewskiego do współpracy "na lewo i na prawo". Na pewno, zajmując pozycję w centrum, był strawny dla obu stron ciążących ku centrum, ewentualnie niestrawny dla skrajnych skrzydeł czy to lewicy, czy prawicy.
Nic dziwnego też w tym, że centrum ma zazwyczaj najwięcej zwolenników.
Problem zaczyna się w momencie, kiedy centrum w swym zwycięskim pochodzie przez zbliżone opcje polityczne, uzurpuje sobie prawa także do pozycji radykalnych. Centrum uważa, że zajmuje całość tzw. rozsądnych poglądów lewicowych. Kto na lewo, ten wylatuje poza rozsądne granice, a więc i poza życie polityczne jako takie. Z tych pozycji M. Krajewski i jemu podobni uważają, że poglądy skrajnie lewicowe nie mają racji bytu, a ich reprezentantów nie bierze się w ogóle pod uwagę. Jest to sposób myślenia typowy zresztą dla wielu przedstawicieli lewicy, w tym dla Roberta Kulińskiego. Dlatego lewica skrajna, zanim zostanie w ogóle dopuszczona do prawa do wyrażenia swoich poglądów, musi najpierw wywalczyć sobie prawo do tego, aby była zauważona. Wolność i demokracja obowiązują dla opcji politycznych, które są już uznane. "Postkomuna" w jej SLD-owskim i opozycyjnym wcieleniu uzurpowały sobie prawo do decydowania o tym, komu się należy prawo do bytu politycznego. Nie powinni się więc dziwić, że mają recenzentów z lewa, którzy nie dadzą się sprowadzić do "politycznie poprawnych", ugłaskanych recenzentów, o których wspomina Krajewski - sprowadzających krytykę do zmiany warty w zależności od tego, czy "motłoch" się burzy, czy nie. Jak w najlepszej demokracji na świecie, w USA, gdzie tę komedię odgrywają demokraci i republikanie.
Mamy nadzieję, Przemku, że cię jeszcze nie wyczerpaliśmy. Bo temat jest frapujący. Nasze działania skierowane na związki zawodowe, PPS oraz inne grupy lewicowe w gruncie rzeczy dawały wam wolność wyboru. Kto chciał mógł wejść do Koalicji na lewo od PPS. Do Koalicji tej zgłosił się również Piotr Ikonowicz. Działania te mogły bowiem wzmocnić zarówno skrzydło lewicowe w PPS, jak i je osłabić. Wszystko zależało od Was i waszej otwartości na idee głoszone przez nas. Piotr Ikonowicz był zapewne na nie podatny. Może nawet bardziej niż prof. Jan Dziewulski czy Małgorzata Motylińska. Jednak jako lider partii musiał liczyć się z nastrojami w gremiach kierowniczych. O partyjnych "dołach" nikt wówczas nie myślał. Sam to zauważyłeś.
A te nastroje gremiów kierowniczych PPS nie były dla nas i lewicy specjalnie korzystne. Nawet pozycja Piotra Ikonowicza była na różne sposoby kwestionowana wewnątrz partii.
Robert Kuliński to jego pretorianin i mały pikuś. Większych graczy w PPS nigdy nie brakowało, no choćby Andrzej Malanowski. który przeszedł wkrótce niepyszny do Unii Pracy.
Rzecz w tym, że P. Ikonowicz nie po to doprowadził w 1990 r. do zjednoczenia PPS, by w 1992/1993 roku godzić się na rozłam. Walczył o inną stawkę, kwestie programowe zamiatając pod dywan. Pod tym dywanem trwała walka buldogów. Andrzej Malanowski wypadł z PPS w 1992 r. zapewne nie bez naszego udziału. 1993 przyniósł kolejne rozłamy - z tymi nie mieliśmy już nic wspólnego, choć z Grześkiem Ilką nigdy nie prowadziliśmy wojny.
Reasumując, wydaje się nam, że wolny wybór był jednak dużo lepszym rozwiązaniem.
Jak było w lubelskim wiesz lepiej od nas. Rozumiemy twoje racje (i rozgoryczenie). Postaraj się zrozumieć nasze - ważne nie tylko z kim, ale i o co walczymy. Można i z Mulakiem, kiedyś reprezentował on lewe skrzydło partii.
CZY KONIECZNIE TĄ PARTIĄ MUSIAŁA BYĆ POLSKA PARTIA SOCJALISTYCZNA?
Dziś wątpliwości ma nawet Robert Kuliński. To przecież jego słowa: "z PPS-em jest tak, iż jego historia to jego przekleństwo. W latach 90. do tradycji pps-owskich przyznawały się partie od lewa do prawa - nawet PC wspominało o nim w swoim programie. Kongres zjednoczeniowy z 1990r załatwił sprawę formalnie".
Wówczas chciał by formalnościom stało się zadość.
W przeciwieństwie do niego stawialiśmy na ideowe rozstrzygnięcia - partyjne emblematy i etykietki nas nie interesowały. I TAK NAM ZOSTAŁO.
..gdyby mogła fruwać, jak mawiał dr Strosmayer.
Jeżeli doceniam czyjeś niebanalne zalety, a mimo to nie idę z nim razem, to znaczy, że z innych względów, lub przynajmniej z jednego, ważnego wkurza mnie bardziej. W tym wypadku są to różnice polityczne, ale z tego powodu nie zamierzam negować oczywistych - dla mnie - zalet, tylko po to, by dać upust tej złości, by tylko wdeptać oponenta w trawę. A przynajmniej się staram, choć, przyznaję, nie zawsze wychodzi.
Talenty BB są przeogromne: erudycja, prawie doskonała pamięć zdarzeń, w których uczestniczył, konsekwencja, głębokie osadzenie w rewolucyjnej tradycji, piękny umysł, bezinteresowność, elastyczność i gotowość do dokonywania głębokich przewartościowań, och, mógłbym tak jeszcze długo...
wiesz jak wspominam sobie dawne czasy to jestem raczej ponownie zły niż rozgoryczony...
nam w Lublinie udało się.
tak dzięki pracy i zaangażowaniu tych o których już wspomniałem jak i tych o których nie wspomniałem
udało się nam.
a to nie jest powód do rozgoryczenia
owszem ja również miałem okres zniechęcenia i zwątpienia
ale już mi minął
...
cóż Robert pisząc słowa o przekleństwie historii chyba się nieco zdradził...
może po prostu jego środowisko popełniło błąd robiąc akurat PPS?
może trzeba było im iść w inną stronę od samego poczatku?
poniekąd o tym mówiła kiedys Zuzanna w rozmowie z Chwedorukiem - gdzieś na you tube są te filmiki pt. "Socjaliści z Solidarnosci"...
...
cóz ja bym akurat Roberta nie nazwał małym pikusiem
współpracowałem z nim i go cenię
z mojej perspektywy jest nie mniejszą legendą niż Truskawa z jego "Szafą grająca co grała żołnierzom z RPA"
i to pomimo tego że Truskawy nigdy nie poznałem a nawet na oczy swe nie oglądałem (ergo powinien być legendą wiekszą bo przecie wyobrażoną)
Robert działa w SDPL - jego prawo, tego mu wyrzucać nie będę
...
ale ja jestem tam gdzie chciałem i chcę być czyli w PPS
dla mnie to przekleństwo historii jest napędem a nie fatum :-)
majac wybór, wybieram PPS...
i zgodnie z taką piosenką jedną
nie jedną jeszcze paranoję zamierzam przetrwać robiąc swoje
pzdr.
Przemku - temat zaraz spadnie-jak coś mój e-mail to red25@poczta,onet.pl - odezwij się.
Co do PPS i straconej szansy to odpowiedź nie jest taka prosta i o naszej przegranej zadecydowało kilka elementów. Miło wspominam tamten okres, chociaż ciut szkoda mi straconego czasu. Z dumą mogę stwierdzić iż byłem jednym z pierwszych który już w 1992r namawiał do budowy nowej partii bez szyldu PPS, który wielce zasłużony był raczej balastem niż atutem. Czas pokazał, że miałem rację. Ale to już detal.
Bardzo proszę abyście przestali mnie rozśmieszać; GSR, GIPR czy sławetna inicjatywa "Na Lewo od PPS" to były ( i są nadal) miniaturki bez znaczenia. Kilku osobowe grupy wzajemnej adoracji. Z tego całego środowiska tylko Lewicowa Alternatywa (której byłem założycielem) okazała się bytem, który stworzył jakąś wartość polityczną. Ciekawe czy ktoś pamięta, że jej nazwę wymyśliliśmy na spotkaniu w warszawskim lokalu PPS?
altstettinerze, nasza polityczna oferta współpracy wciąż pozostaje aktualna.
Cóż, Przemku, jesteśmy dziś kompromisowo nastawieni - niech będzie duży pikuś. Lepiej poprzestańmy na tym - szkoda używać innych słów na taki przypadek. Kim może być członek Komisji Rewizyjnej mazowieckiej organizacji SDPL?
To retoryczne pytanie - nie musisz odpowiadać.
Tomka Truskawę znaliśmy osobiście - wraz z Małgosią Motylińską redagował "Warszawiankę". Przyjaźniliśmy się nawet. Dowód - obecność jego nazwiska w naszej redakcji "TRAS-bis". Artykułów jego próżno tam szukać. To już nie był ten Truskawa z "Warszawianki". Wchłonął go aparat mazowieckiej "Solidarności", bez reszty. Zszokowała nas wiadomość, że w związku tym był czymś w rodzaju eksperta-doradcy do spraw prywatyzacji. Podczas procesów prywatyzacji zakładu reprezentował oczywiście stronę związkową. Nie musimy chyba przypominać, że "Solidarność" akceptowała prywatyzację na określonych warunkach. Miał zatem swój udział w przekształceniach własnościowych, niekoniecznie socjalistycznych. Powiedzmy wprost - kapitalistycznych.
Poza tym był chyba w porządku? Gdy cała lewica socjalistyczna została usunięta przez Macieja Jankowskiego z Regionu Mazowsze on pozostał. Zdawało nam się, że nie tylko ideały, ale i partię zdradził. Widocznie nam się tylko zdawało.
Nas w każdym razie zawiódł. Po co komu legenda z takim finałem?
Zdaje się, że Robert Kuliński poszedł w jego ślady.
Tylko Ty zostałeś? Jeszcze Grzesiek Ilka - wrócił.
Czy było do czego, to inne pytanie?
PRZY NICH PIOTR IKONOWICZ TO WIELORYB, choć Ty go, Przemku, nie pochwalisz. A nam nie wypada.
Robercie, do ciebie. Mówisz: "Z dumą mogę stwierdzić iż byłem jednym z pierwszych który już w 1992r namawiał do budowy nowej partii bez szyldu PPS, który wielce zasłużony był raczej balastem niż atutem".
Ty tak mówiłeś. Inni zakładali. My też. Wyprzedziliśmy zatem nawet twoje myśli. Nie myśl o tym - będziesz miał zarwane święta.
Mamy dla was coś wyjątkowego i pocieszającego na Święta. Wyobrażacie sobie co by było, gdyby PPS się udało?
Nie jesteście w stanie sobie tego nawet wyobrazić?
Cieszcie się i radujcie, że tak się nie stało.
Gdyby nam się udało to w Polsce byłaby silna partia socjalistyczna.
BB-spotkanie pięciu osób to jeszcze nie jest proces zakładania partii a drobna popijawa. Nam się nie udało zbudować silnego PPS ale mimo wszystko coś tam zdziałaliśmy-wy ciągle jesteście na tym samym etapie
pozdrawiam
Nie pijemy. A gra jeszcze nie skończona. W 1992-1995 r. spróbowaliśmy. GIPR dociągnął do setki. Potem padł, jak krótkodystansowiec. Dziś masz przed sobą zatwardziałych maratończyków.
A tak a propos legendy Tomka Truskawy. Lubiliśmy go, podobnie jak Czarka Miżejewskiego. a nawet dużo bardziej. Oboje znaleźli się w stopce redakcyjnej naszych "TRAS-bis". Strach was wtedy obleciał. Gdyby nie Miżejewska i jej histeryczne "po moim trupie"... To była jego pierwsza żona, a nasze pierwsze doświadczenia. Pantoflarz?...
Nigdy nas nie lubiłeś, Robercie. Kto lubi prawdziwych "komuchów"?
A jednak - całkiem dobrze nam się współpracowało - z Czarkiem w "Praca, płaca, bhp", z Piotrem - w "dużym 'Robotniku'".
Najlepsi z czołówki PPS albo przeszli do nas, albo współpracowali z nami. Tego nie wymażesz z annałów i z pamięci... Rafała Chwederuka
Czarek zerwał współpracę, bo tak se zażyczyła jego urażona żona. Wymogła ona również taką decyzję na Ikonowiczu - współpraca z lewicą PPS została zerwana. To był pretekst - baliście się utraty pozostałych towarzyszy.
Tomek nie przeszedł do nas, bo poległ już wcześniej bynajmniej nie na polu chwały - jako ekspert-doradca poczuł smak władzy i całkiem niemałych pieniędzy. To płatna funkcja (plus etat w Regionie).
Tak przekupiono nie tylko jego, ale, co dużo istotniejsze, związkowców i klasę robotniczą, przynajmniej jej znaczącą część.
To się już nie powtórzy.
Ty jako przedstawiciel prywatnej inicjatywy w PPS nigdy tego nie zrozumiesz.
Dobrze się stało, że PPS wówczas poległo. Dobrze, że polegli posttrockiści. Gdyby nie to, ale byłaby chryja. Przecież nie mieliście wówczas nic do zaoferowania. I dziś nie macie.
CAŁOŚĆ STAWKI BIERZEMY MY.
Zobacz - nowy dzień już wstaje - CZAS WILKÓW.
PRZERWANA ZOSTAŁA OBŁAWA.
Taki stary basior, jak ja, mocno szarpie
WSZYSTKIE RĘCE NA POKŁAD!!! - ktoś już krzyczy.
To echo nam odpowiada.
PPS MILCZY.