@"konferencja naukowa poświęcona historii polskiego anarchizmu.".
Powinni zaprosić Rokitę, Klicha, Skibę itp, itd.
ćwiczenia z historii stosunków międzynarodowych 1815-1918, bardzo je sobie ceniłem, z pracowników naukowych US z jakimi miałem do czynienia uważam go za jednego z najlepszych.
Anarchiści u władzy, jako znawcy jej mechanizmów, mogą stać się sprawnymi technokratami, a w niektórych przypadkach nawet tyranami. Niejeden buntownik wyrastał na utrwalacza systemu, rewolucjonista na kontrrewolucjonistę ;].
Anarchizm to pewna postawa kontestatorska i wolnościowa, swego rodzaju - stan mentalnościowy / psychiczny... Aby jednak osiągnąć korzystną pozycję w ramach panującego systemu trzeba być konformistą, a nie - buntownikiem, szczurem, a nie - wolnym ptakiem. Smutne, ale prawdziwe.
Swoją drogą - interesujący, a słabo rozwinięty jest wątek powiązań myśli anarchistycznej z antyklerykalną czy wręcz, idącą już dalej, antyreligijną... Jest to widoczne szczególnie na przykładzie filozofii Bakunina, skądinąd polemisty Marksa.
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,731 - Dziś być może Bakunin, oprócz kościołów, równie ostro krytykowałby "świątynie kapitału" takie jak banki czy centra handlowe, a w okresie dyktatur (pseudo)komunistycznych "bożyszcza mas" takie, jak np. Stalin czy Mao...
Chociaż Bakuninowska wizja antyautorytarnego społeczeństwa ludzi wolnych i dobroczynnych wydaje się mało realistyczna... :'
nie robiono i na czym to ja nie byłem, czas pomyśleć nad socjalistyczną konferencją, może w lutym...
Nie wątpimy, że teza tytułowa jest jak najbardziej aktualna, zwłaszcza, gdy nie zawęża się jej do mniejszościowych odłamów lewicy.
Stąd istotny jest kontekst tezy tytułowej: "O lewicy zaczęto pisać tylko negatywnie, co jest w pewnym sensie zrozumiałe z punktu widzenia strategii obronnych, postponujących dominujące dotąd doktryny, także zupełnie niesłusznie - te z okresu międzywojennego. Okres PRL-u spowodował niesamowite spustoszenie w ludzkich umysłach. Jednak w tej chwili można już mówić o tym, że nadszedł czas, aby spojrzeć na dzieje lewicy dużo bardziej obiektywnie. Całkowicie obiektywnie się nie da, ponieważ nie istnieje coś takiego jak historia obiektywna" - zauważa słusznie dr Radosław Skrycki.
Już tylko z tej wypowiedzi wynika, że koniunkturalnie postponowane są przede wszystkim dominujące dotąd doktryny lewicowe, również te z okresu międzywojennego.
Tematykę anarchizmu zostawmy zatem anarchistom, historykom i hobbystom. Zajmijmy się raczej wiodącymi doktrynami lewicowymi, które znalazły się nie przypadkiem pod ostrzałem prawicy. Anarchizm i trockizm w Polsce to margines. Próby rewindykowania dorobku tych odłamów lewicy nie przypadkiem są tolerowane. W ogólnej ocenie historyków i polityków to przecież marginalia. Tolerancja tej lewicy z odzysku w zasadzie nic nie kosztuje.
Nie zmienia bowiem stanu rzeczy - scena polityczna (w tym również ta historyczna okresu międzywojennego, ale również ta z historii najnowszej, okresu przełomu - lat 80. i 90.) pozostaje skutecznie zawłaszczona przez prawicę.
"Anarchizm i trockizm w Polsce to margines. Próby rewindykowania dorobku tych odłamów lewicy nie przypadkiem są tolerowane. W ogólnej ocenie historyków i polityków to przecież marginalia. Tolerancja tej lewicy z odzysku w zasadzie nic nie kosztuje.
Nie zmienia bowiem stanu rzeczy - scena polityczna (w tym również ta historyczna okresu międzywojennego, ale również ta z historii najnowszej, okresu przełomu - lat 80. i 90.) pozostaje skutecznie zawłaszczona przez prawicę."
Niestety kolejne ośrodki, instytucje zajmujące się badaniem dziejów historii ruchu robotniczego są likwidowane albo "znikają" w niewyjaśnionych okolicznościach. Współczesne grupy, partie "prawdziwej lewicy" natomiast wolą odwoływać się do tych nurtów i tradycji ideowych na lewicy, które są w miarę wygodne, akceptowalne przez dominujące siły reakcji politycznej, nie stanowią zbędnego "balastu" z którego należałoby się szczególnie tłumaczyć przed prawicą. Bardziej wygodne dla nich samych jest nawiązywanie do anarchizmu czy trockizmu, albo przynajmniej prawicowych i antykomunistycznych odłamów w szeroko pojętym ruchu robotniczym. Prawica polityczna może się cieszyć z takiego obrotu spraw.
Tytułowa teza dr Radosława Skryckiego nie przypadkiem nie jest rozwijana w wywiadzie. Ani Natalia Królikowska, ani portal internetowy lewicowo.pl nie są tym po prostu zainteresowani. Twórcy portalu lewicowo.pl akcentują przecież na każdym kroku swój zoologiczny antykomunizm, podobnie zresztą jak większość polskich anarchistów i tzw. wolnościowców.
Ku ich zaskoczeniu wraz z doktryną komunistyczną w okresie transformacji kapitalistycznej "utonęła" także odradzająca się Polska Partia Socjalistyczna. Jak można się było spodziewać na marginesie polityki pozostał również anarchizm i trockizm. Albowiem "W reformującej się Polsce pojawiły się zagrożenia dla jakichkolwiek lewicowych tradycji, 'ponieważ wszystko, co miało jakikolwiek związek z marksizmem i socjalizmem utożsamiano z ideologią i praktyką rozpadającego się systemu'" (Rafał Chwedoruk, "Socjaliści z Solidarności w latach 1989-1993", Wydawnictwo Sejmowe 2004 r., s.6).
W tym kontekście nie dziwi "deprecjacja i negacja dorobku [komunistycznej nurtu ruchu robotniczego, ale również] tradycji socjalistycznej, choćby przez pomijanie jej w badaniach naukowych" (tamże, s.7).
Przy okazji wypada zauważyć, że pozostałe nurty lewicowe w okresie transformacji żwawo włączyły się w postponowanie każdymi sposobami tradycji komunistycznego odłamu ruchu robotniczego, utożsamiając ją ze stalinizmem.
Ćwierk wieku po transformacji kapitalistycznej możemy już podsumować osiągnięcia konkurencyjnych doktryn lewicowych na kolejnym polu walki - na gruncie historii, gdy ręka w rękę z ideologami prawicy rozprawiali się oni z komunizmem w wersji hard i soft stalinowskiej, za stalinowskie uznając nawet takie ugrupowania, jak powstała w połowie 1983 r. Grupa Samorządności Robotniczej.
Myślę, że ta krucjata rozpoczęła się już nawet na długo przed latami 80-tymi i 90-tymi. Rozpoczęła się ona z pojawieniem się tzw. rewizjonizmu, kiedy każdy kto kontestował ten rewizjonizm z konsekwentnie marksistowskich pozycji, był wytykany palcem, albo po prostu był wkładany do worka z napisem "bolszewia" czy "stalinizm". Właśnie ostatnio znalazłem archiwalny wywiad telewizyjny z udziałem J. Kaczyńskiego, A. Michnika i... prof. J. Ładoszem. Jest on o tyle ciekawy, bo pokazuje, iż w istocie osoby związane z opozycją demokratyczną doskonale sobie zdawały sprawę, że w Polsce marksizm i komunizm "na szczęście się skończyły" pod koniec lat 60-tych, a zasługą kolejnych ekip rządowych w PRL-u było to, że były coraz bardziej pragmatyczne i aideologiczne.
Z drugiej strony te same osoby celowo i dobitnie podkreślały, że walczą albo walczyły z jakąś "komuną", "reżimem komunistycznym" w imię tego, kto rzeczywiście reprezentuje tzw. interes narodowy i państwowy i jest bardziej niezależny od Moskwy. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że przynajmniej te twardo stojące na antykomunistycznych pozycjach nurty w "S" razem z prawicą i reformistami z PZPR przyczyniły się do wzrostu takich nastrojów antykomunistycznych, antylewicowych.
Pokłosiem tego jest dzisiejszy stosunek grup lewicowych czy osób przyznających się do poglądów lewicowych do przeszłości, tradycji i historii ruchu robotniczego.
Ten stosunek w zasadzie wynika z takiego nadgorliwego wsłuchiwania się, co w tej kwestii mają do powiedzenia różni prawicowcy, kiedyś "zasłużeni opozycjoniści", nawet być może w jakimś okresie życia związani z lewicą, zawsze służący "dobrą radą" jaka powinna być lewica, jaką wersję historii marksizmu, ruchu robotniczego powinna sobie wybierać, by być tolerowaną, akceptowaną współcześnie. Ten "głos doradczy" dlatego jest jeszcze w stanie przełknąć sympatie dla anarchizmu czy trockizmu w jego sekciarskich postaciach, choć same takie postawy ideowe uznaje co najwyżej "za etap poszukiwań do tej już właściwej drogi" czyli do poprawnej socjaldemokracji lub liberalizmu.
W młodości dzieci możecie się wyszumieć, nie wadząc nikomu. Na starość "przyznacie nam rację", może wspólnie z nami postawicie wtedy pomnik I. Daszyńskiemu, by podkreślić swoją lewicową poprawność, na pewno już nie przeszkadzającą interesom państwa kapitalistycznego...
które żalą się w komentarzach, że ich nędzne i żałosne "tradycje" (branie szmalu z Kremla i rozbijania ruchu robotniczego) są dzisiaj mało popularne, "zapominają" o jednym. O ile tradycje lewicy niekomunistycznej (PPS, anarchizm itd.) nie są przypominane od dawna, o tyle "tradycje" komuszków były urzędowo, w masowych nakładach i pod ochroną cenzorskiej pałki wtłaczane do głów przez 45 lat PRL-u. I nic to nie pomogło - po trupie nikt nie płakał, a chętnych do wskrzeszania brak. No i żal komunistyczną d... ściska.
Andrzeju, są oczywiste. Niczego innego nie można było przecież oczekiwać od prawicy i od "twardo stojących na antykomunistycznych pozycjach nurtów" tzw. drugiej "Solidarności". Powierzchownie opisana i niezbadana pozostaje postawa ugrupowań przyznających się do tradycji i miana lewicy społecznej.
Pojawiły się już co prawda pierwsze opracowania dotyczące lewicy postsolidarnościowej, z wymienioną już pracą Rafała Chwedoruka, ale wymagałyby one pogłębienia właśnie w tym aspekcie.
Co do trockizmu, wydaje nam się, że akcent na trockizm w jego sekciarskich czy niesekciarskich postaciach niewiele wnosi do sprawy, zwłaszcza, że niesekciarskie odłamy były w tym czasie nie mniej antykomunistyczne, niż te sekciarskie. Czasem bywało nawet odwrotnie - casus Spartakusowców, którzy gotowi byli "zbrojnie" bronić wysuniętych pozycji wojsk radzieckich w Afganistanie, nawet wówczas gdy wojska radzieckie opuściły już Afganistan. Głupich trockistów nigdy nie brakowało - sporadycznie spotykaliśmy działaczy z otwartą głową i dużą kulturą polityczną. O niesekciarskim doświadczeniu w pracy politycznej w ruchu robotniczym można było tylko pomarzyć. Znamy jednak parę wyjątków. Ich udział procentowy był jednak nikły, a rozpoznanie sytuacji w Polsce żadne.
prezentujecie tu myślenie w stylu peereli: nas, komunistów, nie wzięli i nie dali.
Sformułujcie program, dotrzyjcie do robotników, zorganizujcie protesty i demonstracje, to media nie będą mogły was zignorować.
że gdyby media wieszczyły 24 h na dobę o KPP, PPR, Mijalu, Hodży i ortodoksyjnym marksizmie, to poparcie dla tego nurtu lewicy byłoby takie samo, jak obecnie.
Ależ, ABCD, nie o media tu chodzi. Z tym nie będzie większego kłopotu. Chodzi o rzecz dużo poważniejszą - o spadek - po rewolucyjnym ruchu robotniczym. To dość pokaźny bagaż, który bynajmniej nie każdy może zrozumieć i udźwignąć (na pewno nie Durango 95), zwłaszcza gdy nie traktuje go, jak trockiści, wybiórczo. Trzeba bowiem krytycznie ogarnąć całą spuściznę po rewolucyjnym ruchu robotniczym. W naszym przypadku chodzi przede wszystkim o, jak zaznacza dr Radosław Skrycki, "zupełnie niesłusznie" postponowany spadek po zlikwidowanej przez Stalina Komunistycznej Partii Polski.
W 1993 r. nie zdecydowaliśmy się na ten krok. Dziś jesteśmy do tego przygotowani.
BB, napisaliście:
"Co do trockizmu, wydaje nam się, że akcent na trockizm w jego sekciarskich czy niesekciarskich postaciach niewiele wnosi do sprawy, zwłaszcza, że niesekciarskie odłamy były w tym czasie nie mniej antykomunistyczne, niż te sekciarskie."
I patrząc na osoby, które publicznie przyznają się do "trockizmu", wydaje się, że ich myślenie właściwie się w niewielkim stopniu zmieniło, a nawet pozostało do pewnego stopnia identyczne.
Głupoty po prostu pleciesz. W "żadnych masowych" nakładach "tradycja komuszków" nie była "wtłaczana do głów".
Nakłady książek dotyczących rewolucyjnego ruchu robotniczego czy ogólnie ruchu robotniczego, działaczy ruchu robotniczego, komunistycznego, myśli marksistowskiej w istocie były niewielkie i trudno dostępne. Powtarzasz mity, serwowane od lat przez prawicę i IPN. Treść tych książek wypełniana była dość krytycznymi ocenami, poglądami na temat rewolucyjnych nurtów w łonie ruchu robotniczego, luksemburgizmu czy internacjonalizmu.
Było to zresztą zgodne z pragmatyczną, nawet często demonstracyjnie patriotyczną linią partii. Co najwyżej faktyczni pasjonaci mieli dostęp do tych książek, osoby na co dzień zajmujące się badaniem dziejów tego ruchu.
Gdy ja sam zacząłem interesować się ruchem komunistycznym, rewolucyjnym i robotniczym, to nic nie znajdowałem w "domowej biblioteczce", co dotyczyłoby właśnie jego historii i myśli, doktryny politycznej.
Za to znajdowałem wiele książek Żeromskiego, Nałkowskiej czy poświęconych powstaniu warszawskiemu. Jeszcze w okresie bierutowskim wydano "Przedwiośnie" Żeromskiego. Tak wyglądała ta "indoktrynacja komunistyczna" o której klepią prawicowcy czy usłużni im IPN-owscy klakierzy...
Policja polityczna pojawiała się w każdym domu kazała każdemu obywatelowi przeczytać "Manifest komunistyczny" Marska i Engelsa lub zaznajomić się z przynajmniej jednym tomem dzieł Lenina.
no to sprawdzam te twoje wywody i sięgam na półkę. A tam np. Marks, Engels "Dzieła wybrane" - dwutomowa edycja z roku 1949 - 200 tysięcy nakładu. Albo "Kapitał" - drugie wydanie z roku 1955, 20 tysięcy nakładu (poprzednie też 20 tysięcy). Kilka wydań Lenina z lat od 1950 do 1978 - nakłady od 20 do 200 tysięcy, II, IV i VII wydanie. W sumie w 30-40 milionowym kraju samych "Marksów i Leninów" nadrukowano zdaje się po milionie. Do tego setki i tysiące tytułów - od broszur propagandowych, przez "klasyków" wszelkiej maści, po "opracowania naukowe" o KPP. Już nie mówiąc o radiu, telewizji, propagandzie oficjalnej itp.
To są twarde fakty, wyrażone np. adnotacjami podawanymi przez wydawców książek - i te twardym faktom możesz przeciwstawić jedynie wywody o mizerii "domowej biblioteczki", tak jakby dla marksisty jednostkowe deklaracje czy przeżycia miały jakiekolwiek znaczenie.
Durango 95 i ABCD pocieszają się, jak widać, jak mogą, z góry zakładając, że nasze rzekomo "komuszkowate" propozycje polityczne nie mogą liczyć na poparcie społeczne. Nie bardzo wiadomo zresztą o jaką tu skalę chodzi - zapewne o masową.
O masowym poparciu dla lewicy niekomunistycznej, antykomunistycznej, czy sukcesach Polskiej Partii Socjalistycznej, również nic nie wiadomo.
Wręcz przeciwnie - z Polskiej Partii Socjalistycznej wycofali się ostatnio Młodzi Socjaliści. Jednocześnie na swej stronie internetowej szczycą się oni udziałem w II Kongresie Partii Europejskiej Lewicy: "Na kongresie będziemy również My - Młodzi Socjaliści. Jako jedyna polska organizacja mamy w PEL status członka obserwatora. Naszymi delegatami na kongres będą: Marcelina Zawisza oraz Aleksander Gavlas."
Dodajmy zatem, że nowym przewodniczącym Partii Europejskiej Lewicy został Sekretarz Generalny Francuskiej Partii Komunistycznej, Pierre Laurent.
Jego zastępcy to: Alexis Tsipras (przewodniczący Synaspismos, Grecja), Marisa Matias (członkini Parlamentu Europejskiego, Bloco, Portugalia), Grigorij Petrenco (członek Komitetu Wykonawczego Komunistycznej Partii Republiki Mołdowa) i Maite Mola (Sekretarz ds. Międzynarodowych Hiszpańskiej Partii Komunistycznej). Nowym skarbnikiem został Dehm Diether (Die Linke, Niemcy).
Czyli - komuniści, postkomuniści i posttrockiści eurokomunistycznego chowu.
Pozostałe zaś partie polskiej lewicy wciąż znajdują się pod wpływem "postkomuny" lub posttrockizmu.
O rzeczywistych wpływach w Trzeciej R.P. prawdziwych socjalistów, socjaldemokratów, czy anarchistów możecie sobie tylko pomarzyć.
Skąd zatem ta zjadliwość wobec "komuszków"? Może czujecie się nieco stłamszeni?
Faktycznie, nie o taką komunę nam chodzi, ale i wy przecież nie bardzo wiecie o czym mówicie.
Najwyraźniej nie możecie pogodzić się z zaistniałą sytuacją, która bynajmniej nie promuje niekomunistyczną lewicę na pozycję hegemona. Nawet w roli tradycyjnej socjaldemokracji występują dziś "komuszki" i posttrockiści. To tam wchodzą oni, wypełniając puste miejsce po przesuwającej się ku centrum i jeszcze bardziej na prawo socjaldemokracji.
To, że pewne tytułu miały taki czy inny formalny nakład nie oznacza jeszcze wcale, że one wszystkie były rozdysponowane w społeczeństwie - tym bardziej na siłę, jak usilnie starasz się w tej dyskusji wmówić czytelnikom i mnie przy okazji. Głównie trafiały one do czytelni, bibliotek, instytucji państwowych.
Obraz czytelniczej rzeczywistości tamtych lat jest jednak inny niż chciałby tego R. Okraska. Niektóre książki np. biografię Karola Marksa napisaną przez Franciszka Mehringa (marksisty niemieckiego, długoletniego działacza socjaldemokracji niemieckiej, założyciela Komunistycznej Partii Niemiec) wydano tylko raz i to w pierwszej połowie lat 50-tych, w stosunkowo niewielkim nakładzie (jak na ówczesne realia) - bo tylko w trochę ponad 15-tysięcznym. Dla porównania, wspomniane "stalinowskie" "Przedwiośnie" było wydane w 30-tysięcznym nakładzie. Opracowanie o strajkach, demonstracjach robotniczych w Krakowie z lat 30-tych miało w sumie bardzo niewielki nakład, bo tylko około 5 tysięcy egzemplarzy. Poza osobami, które np. ze względów zawodowych zajmowały się historią, dostęp do takiej książki był w istocie bardzo ograniczony.
Opracowania dotyczące działaczy komunistycznych były rozdysponowane w podobnym lub mniejszym nakładzie.
Nie inaczej rzecz się miała w przypadku pism, artykułów tych działaczy. Dla porównania - ossolińskie opracowanie o Kazimierzu Wielkim miało nakład 150 tysięcy egzemplarzy. Historia polityczna Polski Mariana Eckerta była wydana w nakładzie 400 tysięcznym. Opracowanie historyczne dotyczące rewolucji 1905 roku autorstwa Stanisława Kalabińskiego i Feliksa Tycha miało nakład... "aż " 5 tysięczny. Wspominałem, ze działacze KPP nie byli za bardzo rozpieszczani na płaszczyźnie wydawanych o nich biografiach, to samo się tyczy samej przedwojennej partii komunistycznej, jeśli chodzi o opracowania, które dotyczyły jej. Monografia autorstwa F. Świetlikowej - "Komunistyczna Partia Robotnicza Polski 1918-1923" "rozeszła" się w "naprawdę olbrzymim" nakładzie prawie... 3-tysięcznym. "Indoktrynacja" szła pełną parą... Zapewne "komuszymi" opracowaniami były też te liczne o PPS-ie.
Te nakłady, różnorodność pozycji czytelniczych pokazują, że rzekoma "ostra indoktrynacja komunistyczna" w Polsce naprawdę była bardzo ograniczona i w istocie wcale ona nie służyła - jak to określił Durango - wtłaczaniu do głów za pomocą pałki "tradycji" komuszków... Na pewno większość domowych zbiorów książek na tej "ostrej indoktrynacji nie ucierpiało"... Powinieneś to wziąć pod uwagę, aczkolwiek wątpię byś był do tego zdolny.
"Przedwiośnie" miało znacznie większe nakłady niż wywody o KPP. Gdybyś miał więcej rozsądku, to nawet wiedziałbyś dlaczego: literatura piękna, zwłaszcza tak popularnego autora, ma zazwyczaj dużo więcej czytelników niż polityczna nowomowa czy naukowe opracowania historyczne. Również dzisiaj znacznie więcej osób czyta powieści Ziemkiewicza niż naukowe opracowania o historii NSZ.
Nie zmienia to faktu, że w PRL ogromne nakłady miały komunistyczne teksty propagandowo-polityczne, a całkowitą bzdurą jest opinia, że nie trafiały one na rynek wydawniczy, lecz ginęły w instytucjach (argument o bibliotekach to już szczyt absurdu - biblioteki są właśnie instytucją upowszechniania, nie zaś ograniczania dostępu do danej książki). Tak się składa, że kawałek PRL-u jeszcze pamiętam i nawet w późnych latach 80., gdy komuniści już olewali komunizm, w moim małym mieście rodzinnym można było bez problemu kupić komplet dzieł Lenina, prace Marksa i innych "klasyków" - w księgarni przy głównej ulicy miasta była dla nich wydzielona wielka półka na wprost wejścia, w drugiej pod względem wielkości księgarni zajmowały też spory regał itd. Moja ciotka, która wówczas była dyrektorką "Domu książki", do dziś wspomina, jak masowo wciskali jej ten towar, który mało kto chciał kupować, ale eksponować go musiała.
A że ludzie tego za bardzo czytać nie chcieli z własnej woli? Ano nie chcieli, bo drętwe to, zazwyczaj niezbyt mądre, rzeczywistość dokoła zaprzeczała wywodom "klasyków", a rządząca partia skutecznie zohydziła komunizm. Miejcie pretensję do samych siebie, swoich poprzedników i idoli.
Podejrzewam, że masz problemy z czytaniem. Sam stwierdziłeś w tej dyskusji, jakie to "wielkie nakłady" miały książki podejmujące się tematyki o ruchu komunistycznym, komunizmie czy marksizmie. Podałem FAKTYCZNE nakłady niektórych z tych pozycji, traktujących o tej tematyce. Liczby te nie są zbyt wielkie. Okazuje się wręcz, że nakłady te nie były tak "masowe" jak starasz się to przedstawiać. Po prostu bredzisz. Myślę, że jak typowy antykomunista, Marksa i Lenina po prostu lekceważysz. Rozumiem, że gdybyś ty wtedy rządził i prawdziwa socjaldemokracja, po prostu żadne książki o Marskie i Leninie nie zostałyby wydane, bo ty uznałbyś je za drętwe. Bardzo dobrze, ze poniekąd to sugerujesz.
Z "Przedwiośniem" sprawa nie jest taka prosta, gdyż jest to powieść w istocie o politycznym przesłaniu, niekoniecznie prokomunistycznym, gdybyś zechciał wiedzieć.
Przykład choćby "Przedwiośnia" pokazuje, że w PRL dostęp do literatury (także tej pięknej) był dość szeroki i stosunkowo tani. Pokazuje on także, że prawica dzisiaj często ucieka się do zwykłej manipulacji, gdy stara się wmówić społeczeństwu, jakoby w ramach walki z analfabetyzmem, podsuwano mu tylko "literaturę marksistowską", "dzieła klasyków". To są zwyczajne łgarstwa. Ty też się do nich dostosowujesz.
Ten fragment wywodu Durango jest kapitalny - "Tak się składa, że kawałek PRL-u jeszcze pamiętam i nawet w późnych latach 80., gdy komuniści już olewali komunizm...". Rozumiem, że według Ciebie w latach 80-tych Polską "rządzili jeszcze komuniści"? To dość bałamutny pogląd bliski polskiej reakcji politycznej, która swoją drogą bardzo dobrze wie, że w Polsce wpływy ideowych komunistów od lat 60-tych były coraz mniejsze, by nie powiedzieć praktycznie żadne.
Stwierdzam, że w PRL-u masowo produkowano literaturę komunistyczną. Na to kinder-komunista mówi, że nie, nieprawda. No to mu podaję nakłady Marksów i Leninów, wielotysięczne, liczone w setkach tysięcy. No to kinder-komunista przekonuje, że były one tylko w instytucjach, a nie "dla ludzi" (przy czym uważa, że biblioteki ukrywają książki przed czytelnikami), no a poza tym jakaś tandetna książczyna o KPP miała nieduży nakład. No to mówię kinder-komuniście, że pamiętam Marksy i Leniny nawet w prowincjonalnych księgarniach, a on mi na to, że nie, bo gdy one tam leżały, to nie rządzili komuniści. Czyli wracamy do punktu wyjścia: ja twierdzę, że komunistyczną literaturę propagandową wydawano masowo i była bez trudu dostępna dla chętnych - nie ten czy inny tytuł, bo to bez znaczenia, że jakąś miernotę wydali w mniejszym nakładzie, lecz że ogół tej literatury miał gigantyczne nakłady, w tym gigantyczne nakłady mieli klasycy owej ideologii, co jest kluczowe z punktu widzenia jej propagowania. Co tym razem oznajmi kinder-komunista? Na pewno coś o IPN-ie, reakcji, no i o tym, że on ma książkę Emanuela Ziemowit-Kowalskiego "Wiekopomne dokonania KPP w drugim kwartale 1928 r. w Mławie na przedmieściach", a ona, co za podłość, ma nakład tylko 3200 egz.
Durango, zoologiczny "old"-antykomunisto,
Na początku tej "wymiany zdań" wspomniałeś, że tradycje "komuszków" były masowo "wtłaczane do głów za pomocą cenzorskiej pałki", więc nie wykręcaj kota ogonem. Nic nie napisałeś o Marskie i Leninie, tylko o ruchu, mającym brać "szmal od Kremla i rozbijać ruch robotniczy", który w PRL doczekać się miał opracowań historycznych, rzekomo publikowanych na "masową skalę". Najwyraźniej, jak już próbowałem dać Ci do zrozumienia, nie czytasz nawet tego, co już wcześniej napisałeś. Chamskie zaczepki słowne pokazują, że w twoim wypadku, pomimo trzydziestu kilku lat na karku, zatrzymałeś się na etapie dzieciaka z gimnazjum niezdolnego do przyjęcia faktów dotyczących nakładów literatury poświęconej historii rewolucyjnego ruchu robotniczego, działaczom robotniczym, socjalistycznym i komunistycznym. Zresztą, czy może to dziwić? Dałeś pokaz zaprzeczania sobie samemu. Z jednej strony uważasz, że władza bezlitośnie, w umasowiony sposób "wtłaczała społeczeństwu literaturę komunistyczną" (za taką, jak się okazuje, przyjmujesz już tylko pisma Marska i Engelsa, wydane w tomach, zazwyczaj dostępne w bibliotekach), by potem przyznać, że w zasadzie społeczeństwo do tej literatury nie zaglądało. Gdzie są efekty tego "nieustannego wtłaczania" do głów "propagandy komunistycznej"? Jeszcze raz się zapytam (gdyż nie uzyskałem wcześniej odpowiedzi), czy policja polityczna nachodziła domy, by dowiedzieć się kto czyta, czytał lub w ogóle nie miał przyjemności czytania dzieł Marksa lub Lenina?
Wspominasz nieustannie o tych dziełach Lenina. Jeden tom z wydania drugiego "dzieł wszystkich Lenina" "rozchodził się" w nakładzie 15 tysięcy egzemplarzy. Jest to niewiele więcej, niż w przypadku opracowań pisanych przez "miernoty" - jak określił je "wybitny socjolog i publicysta" czasopisma "Obywatel". Nic takiego nie stwierdziłem, że tomy dzieł Marska i Lenina znajdujące się na półkach księgarskich w latach 80-tych, świadczyły o tym jak marksistowskie czy komunistyczne były wtedy władze. Najwyraźniej rozumujesz przez taki pryzmat i dlatego uznajesz jeszcze ekipę Jaruzelskiego za w pełni identyfikującą się z komunizmem. Rozumiem, że dla Ciebie miernotą jest nawet przywołany już przeze mnie prof. Feliks Tych? Takie stawianie sprawy, świadczy o typowej dla dla rodzimych antykomunistów bufonadzie i ignorancji w podejściu do zagadnień traktujących o problematyce tradycji marksistowskiej, komunistycznej.
Przyjmijmy, Durango, że nie jesteś pedofilem - jedynie sadystą, który się pastwi nad "kinder-komunistą".
Pastwisz nad nim, czy może raczej chowasz za niego? Oto jest pytanie.
Najwyraźniej nie przeszkadzają ci "komuszki" z Polskiego Forum Społecznego. Czujesz się tam jak u siebie w domu? Podobnie jak Grzegorz Ilka w OPZZ?
Skazany jesteś na współpracę z socjalistami-dekownikami. OPZZ to przecież "komusze" gniazdo, a zasilająca "Przegląd Socjalistyczny" niemiecka Fundacja im. Róży Luksemburg to lepsza "postkomuna"?
Dookoła, jak widać, same "postkomuszki".
Nie masz się już gdzie schować? Może wrócisz do współpracy z Darkiem Zalegą, bądź "Głosem Robotniczym" LIT-owskiego GIPR-u?
Nam nie wmówisz, że jesteś lewicą postsolidarnościową? Raczej - neofitą.
To tak tytułem wstępu - w ramach zagajenia.
Rzecz w tym, że puste miejsce po socjaldemokracji na arenie krajowej i międzynarodowej zajmują w tej chwili komuniści, postkomuniści i posttrockiści.
Twój antykomunizm nie na wiele w tym towarzystwie się zdaje. Wynika raczej z braku ogłady i kłopotów z dostosowaniem się do pozostałych kameleonów.
Zostawmy już Partię Europejskiej Lewicy. Poszukajmy jakiejś wyspy - można tam się coś ostało. Chyba raczej nie. Brytyjska czy irlandzka PS to trockiści z CWI, koledzy tych z GPR/PPP.
Musi być wam strasznie ciężko na duszy, skoro nawet sztandarowi antykomuniści z PPS, tworzący twój portal internetowy lewicowo.pl w końcu zadekowali się w OPZZ i służą od lat wiernie wychowankom Akademii Nauk Społecznych KC PZPR, w rodzaju Jana Guza.
Można się na śmierć zapić.
Podziękuj Grzegorzowi Ilce. My dziękowaliśmy mu na przełomie 1986/1987 r. za pomoc w wydrukowaniu broszurki "Dokąd?" Grupy Samorządności Robotniczej-Komuniści. Później już tylko on nam dziękował, mniejsza za co. Ważne, że wówczas był jeszcze trzeźwy.
I tobie dziękujemy - dałeś nam pola i ustąpiłeś z pola. To się ceni.
Popłuczyny po Ruchu Postępowo-Radykalnym, z którego się wywodzisz, nie aspirują już do miana rewolucyjnej lewicy.
NASZE MIEJSCE JEST WRESZCIE WOLNE - WASZE ZAJĘTE!!!
Ale luksus! Aż głupio wychodzić, choć przecież nie bez boju, na swobodne pozycje.
Zrozum wreszcie JESTEŚMY SOBĄ - NIE MAMY PROBLEMÓW Z TOŻSAMOŚCIĄ. Nie sądzisz, że to spora przewaga?
O Remigiusz O. wiele mówi poświęcony mu fragment noty biograficznej z wikipedii - "Konsekwentnie odcina się od prób klasyfikowania jego publicystyki jako prawicowej czy lewicowej, choć często powołuje się na wartościowe elementy obu tradycji. Wynika to z przekonania, które stanowi jeden z ważniejszych wątków w jego publicystyce, że duża część współczesnych konfliktów politycznych wynika z (uświadomionej bądź nie) obrony partykularnych interesów i/lub dotyczy spraw drugorzędnych dla społeczeństwa jako całości. Stąd postuluje konieczność porzucenia tradycyjnych podziałów politycznych, które uważa za nieadekwatne wobec wyzwań współczesności, jak negatywne skutki globalizacji czy dominacja wielkiego kapitału nad interesami państw i jednostek."
P.S.
Najważniejsze, żeby było "rewolucyjnie i narodowo". Nieważne skąd pochodzi kaska na takie "rewolucyjne i narodowe" przedsięwzięcia, można nawet dostać ją od Fundacji im. (komuszycy) Róży Luksemburg - http://lewicowo.pl/artykuly/2010/10/19/Rewolucyjnie-i-narodowo/
Najnowsza historia PPS zakwestionowała nawet tradycyjny w tej partii antykomunizm. Legł on w gruzach nie tylko w kontaktach z nami. Bezużyteczny okazał się zwłaszcza w stosunkach z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, z formacją powszechnie zwaną "postkomuną", z faktycznymi spadkobiercami PZPR.
Spójrz, co ma do powiedzenie w tej sprawie Rafał Chwedoruk:
"Próba wyjaśnienia sporu w PPS za pomocą osi dzielącej ruch socjalistyczny na zwolenników i przeciwników historycznego porozumienia z SLD byłaby złudna. Sytuację w PPS cechowała niejednoznaczność, wyraźna rywalizacja o podłożu ambicjonalnym. Przykładem komplikacji może być tu postawa J. Mulaka, który tradycyjnie sprzyjał idei porozumienia z SLD, tymczasem w czerwcu 1993 r. na posiedzeniu RN należał do przeciwników zawarcia takiej koalicji, aby niezadługo zostać kandydatem na senatora z listy... SLD! Działacze przeciwni związkowi ze spadkobiercami PZPR w kilka miesięcy po wyborach dokonali fuzji resztek wiernych im struktur z innymi ugrupowaniami używającymi nazwy PPS, tj. (o)PPS E. Osóbki-Morawskiego i Niezależną PPS kierowaną przez posła SLD M. Krajewskiego. Obie te grupy były sygnatariuszami SLD. G. Ilka podjął zaś działalność w strukturach OPZZ. Wydaje się zatem, że w decydującej mierze źródłem zamieszania w ruchu socjalistycznym były konflikty personalne. Niewątpliwe we wszechogarniającym chaosie było poparcie większości struktur partii, w tym tych najaktywniejszych dla idei porozumienia z SLD" (Rafał Chwedoruk "Socjaliści z Solidarności w latach 1989-1993", Wydawnictwo Sejmowe 2004, s. 62).
Twoja antykomunistyczna demagogia byłaby już w tej sytuacji bezużyteczna. A co dopiero mówić, gdy zważy się, że współpracującą wówczas z PPS Grupę Samorządności Robotniczej "można określić jako niestalinowski komunizm" (tamże, s. 244). Tak GSR postrzegana była przez działaczy socjalistycznych i "solidarnościowych". Tylko trockiści i posttrockiści demagogicznie i bezskutecznie piętnowali nas
mianem stalinowców, neostalinowców czy filostalinowców.
Jeśli wówczas takie chwyty nie były aprobowane, to i dziś nie przejdą.
niestety, ale człowiek, który uważa, że miliony egzemplarzy komuszej propagandy, produkowane przez ponad 40 lat i powszechnie dostępne, nie są masowym i nachalnym propagowaniem tegoż komunizmu - kwalifikuje się wyłącznie do Tworek. Mam nadzieję, że mają tam dostęp do internetu i będziesz mógł czytać Wikipedię, krynicę wszelkiej mądrości i prawdy ostatecznej. Można tylko współczuć komunistom takich tępych kadr, choć to pocieszające, bo gwarantuje, że ta czaszka już się nie uśmiechnie.
A że to propagowanie komunizmu nie przyniosło żadnych efektów, to już inna bajka - Polacy nie są w swej masie idiotami takimi jak kinder-rrrrrewolucjonista. I to by było na tyle - róbcie tu sobie z BeBe rrrrrewolucję grafomańską.
BB, napisaliście:
"Najnowsza historia PPS zakwestionowała nawet tradycyjny w tej partii antykomunizm. Legł on w gruzach nie tylko w kontaktach z nami."
Czyż to nie wynika z typowego dla "prawdziwej lewicy" w Polsce synkretyzmu ideowego i politycznego? "Prawdziwe lewice", różnej maści "radykałowie w gębie" z jednej strony puszczają oko do innych naiwnych radykałów, posługując się dość wyostrzoną retoryką (będą werbalnie czy nawet w publicystyce podkreślać swoją pogardę dla burżuazji), by następnie iść na "mocne trunki" z "postkomuszym" SLD lub działać z takimi "postkomuchami" jak Broniarzem czy Pilawskim, autorem jakże "komuszej" i nieco "zapomnianej" pozycji książkowej - "Skąd się biorą komuniści". Można bez najmniejszego trudu spostrzec, iż tego typu podejście do "uprawiania radykalnie i prawdziwie lewicowej polityki" dobrze się ma w dwóch najbardziej zaciekle rywalizujących ze sobą "prawdziwych lewicach", czyli w PPP i obozie "niekomunistycznej lewicy" - czyli chodzi tu właśnie o lewicowo.pl, kolejne, tym razem "prawdziwie polskie" forum społeczne, PPS.
Przecież w istocie nie chodzi o jakieś istotnie ważne różnice programowe, a o ambicyjki liderów, i to komu uda się wziąć kasę od "szwabskiej" fundacji z "komuszym", "antypolskim" patronem. W zależności od okoliczności zmienimy poglądy, odpowiednio je "wygładzimy", nawet staniemy się antykomunistami. "Radykalną młodzież" naprowadzimy na antykomunizm, w ostateczności na reformizm. Przecież oni w istocie tak myślą. Różnice między tymi środowiskami sprowadzają się do tego, iż niektórzy dostrzegając w PPP siłę "konsekwentnej lewicy" czy "partii robotniczej", działając w tej formacji, dostarczają demagogicznym i populistycznym antykomunistom "argumenty" do walki z rzekomą "komuną" czy "rewolucjonistami" z PPP. Tymczasem antykomuniści z nadania lewicowych grup, grupek - "antyPPP", w tej walce korzystają z środków "postkomuny", współpracują z nią.
To w jakimś też potwierdza, jaką to "komunę" reprezentują "postkomuniści" - może dlatego współpraca przebiega, jak dotychczas, w miarę spokojnie. Zapewne relacje między PPP a resztą "rodzinki" mogłyby ulec zmianie, gdyby temu nie przeszkadzały wyłącznie personalne spory i zagrywki.
w czym problem?
Drukarze zrobią ci w kilka dni każdą reedycję książki marksistowskiej, jakiej sobie zażyczysz.
To nie w tym tkwi problem. Problem tkwi gdzie indziej. Te nakłady książek o działalności rewolucyjnego ruchu robotniczego, czy wydarzeniach w których ten ruch, działacze z nim związani, brali udział, czy nawet tych już zupełnie "ideolo" zajmujących się marksizmem, w stosunku do innych rodzajów literatury naprawdę nie były wielkie, a tym bardziej szczególnie nachalnie propagowane. Czy można się dziwić, iż były one propagowane w "systemie socjalistycznym", w kraju tzw. realsocjalizmu? Współcześnie wydawane są książki traktujące o pozytywnej roli manipulacji w komunikacji językowej, lub przewodniki dla biznesmenów, nie wspominając już o "kulcie" Kołakowskiego czy innych liberałów, których książki są wszechobecne na półkach księgarskich. Durango to jednak nie oburza, on woli obrażać się na to, że w PRL wydawano klasyków. Zapewne, gdyby jemu przyszło objąć władzę po 1945 roku, zabroniłby wydania jakiegokolwiek pisma czy artykułu Marska i Lenina. Problemem współczesnej Polski jest chociażby to, że te dawne nakłady książek promujących "komuszą propagandę" współcześnie mogą się wydawać względnie "wielkie", ponieważ aktualne nakłady pozycji książkowych są wręcz śmiesznie małe, a biblioteki wręcz muszą się dopraszać osób prywatnych o nowe tytuły. PRL na polu zaopatrywania w nowe tytuły (niekoniecznie propagandowe) bibliotek czy księgarni mógłby stanowić wręcz wzór dla III RP, w której książki nie dość, ze są drogie, to i niedostępne.
Gdybym "przejął władzę", to ta władza nie zajmowałaby się wydawaniem książek ani zakazywaniem ich wydawania. Być może ta władza sugerowałaby, że Marksa warto czytać, a jeszcze bardziej warto myśleć swobodnie i bez cenzury o tekstach Marksa - bo tylko wtedy czytanie Marksa ma sens. Natomiast Lenin i reszta - niechby sobie komuchy wydawały to bez ustanku, gdyby tylko znaleźli czytelników. Bo to jest właśnie sedno problemu, który męczy i dręczy Kotarskich, a który to problem próbują przesłonić pyskowaniem, wycieczkami osobistymi i pustosłowiem: jeśli za Leninem nie stoi państwowa machina propagandowa i wydawnicza, to tego Lenina mało kto chce czytać. Również dziś, w tym podłym kapitalizmie, można bez trudu kupić za grosze książki z tekstami Lenina - w chwili obecnej na samym tylko Allegro jest niemal 300 takich książek, większość po kilka złotych za sztukę. Tylko czytelników brak - i bardzo dobrze.
Jak by nie patrzył, pomimo upadku "realnego socjalizmu", to właśnie na linii: komunizm - kapitalizm rozgrywa się zasadnicza debata naszej epoki. Pozostałe spory nie stawiają problemów cywilizacyjnych w równie pogłębiony sposób. Albo rozbijają się o jałowy, postpolityczny katastrofizm, albo są co najwyżej mutacją jedynego słusznego, kapitalistycznego rozwiązania dla całej ludzkości, które to rozwiązanie jest dla owej ludzkości katastrofą. Czyli też jałowe zabiegi.
Co nie znaczy, że nie mogą zwyciężyć dyskursy, które wyrastały z tradycji gruntownie przeciwstawnych marksizmowi. Zdobywają zwolenników różne nurty dające całościowe oglądy sytuacji społecznej, czy to konserwatywne, czy to libertariańskie, czy to nihilistyczne.
W PRL klasyków czytali ze zrozumieniem tylko ci, którym coś nie pasowało na linii idea a jej praktyczna realizacja. Byli oni nieliczni, bo reszta była zajęta własnymi sprawami, a kwestię idei załatwiała dla nich religia i wytyczne Kościoła.
Po 1945 roku istniała w Polsce recepcja marksizmu, żywa, chociaż nie jednoznaczna. I bardzo dobrze. Jednak w 1948 roku sami marksiści stalinowskiego chowu przerwali tę owocną dyskusję między różnymi nurtami. Co śmieszniejsze, po 1956 roku to ci najbardziej "zasłużeni" stalinowcy nawrócili się tak bardzo, że aż zostawili za sobą niegdysiejszych krytyków marksizmu. Walkę z "wypaczeniami" podjęli oni na gruncie filozofii humanizmu i personalizmu chrześcijańskiego, neokantyzmu itp., pozostawiając ludzi w przekonaniu, że cała dyskusja w kwestii marksizmu sprowadza się do zagadnień humanizmu i perspektywy jednostki. Bardzo naiwnie i anachronicznie brzmią już w tym okresie poglądy jeszcze-marksistów, podnoszących kwestie klasowe i społeczne. Tym bardziej w zderzeniu z "ulicą" dawni zwolennicy systemu w okresie stalinowskim, jak Kuroń czy Modzelewski, szybko ewoluują w zgodzie z tendencjami ogólnonarodowymi. Pod koniec lat 60-tych przestają być komunistami czy marksistami.
Czy tradycja i metodologia marksistowska nie ma żadnej wartości? Wystarczy zauważyć, że jedynymi humanistami, którzy zrobili na Zachodzie karierę naukową, byli wychowankowie starej szkoły marksistowskiej. Potrafią oni jeszcze jakoś uogólniać. Współcześni naukowcy polscy nie wychodzą poza przyczynkarstwo i faktografię.
Trudno było w PRL być marksistą w sytuacji, gdy jedyną sensowną kontynuacją tradycji marksistowskiej była krytyka biurokracji, a ta miała wszak w ręku władzę. Biurokracja korzysta z faktu, że wobec powszechnego przekonania, iż kapitalizm jest lepszym systemem, może pomijać krytykę jej samej - jako nie mającą poparcia społecznego ani środowiska naukowego. Do wykazywania wyższości kapitalizmu nie jest potrzebny marksizm, wręcz przeciwnie, a więc nie jest potrzebny inteligencji opiniotwórczej. Zainteresowany marksizmem jest tylko ten, kto nie odrzuca systemu radzieckiego jako takiego, ale zwalcza jego biurokratyczną narośl. Trudno się dziwić, że nie było popytu na pisma klasyków. Przeciwstawić biurokracji można było tylko klasę robotniczą, ale to się wiązało z kontrowersyjną koncepcją "dyktatury proletariatu", czyli tzw. dyktatury "ciemniaków" i ich przedstawicieli.
Gdy rozpadał się system, nie było opcji zdolnej do nadania temu rozpadowi kierunku prorobotniczego. Dlatego system pękł tak łatwo i przerodził się w to, co było przygotowywane od początku istnienia biurokracji - w kapitalizm, czyli w zawłaszczenie tytułu własności przez tych, którzy już nią dysponowali.
Rzecz w tym, że dziś akurat sytuacja się zmieniła. Czytanie klasyków nie jest już bajką o żelaznym wilku. Do wielu dotarło to, co się stało na początku lat 90-tych. Pisma klasyków nabierają dziś symptomatycznej aktualności i świeżości, w przeciwieństwie do zdezaktualizowanych mrzonek socjaldemokratycznego typu.
Durango,
Cóż, wikipedia zapewne nie, ale warto było również zajrzeć na stronę "Obywatela", gdzie znajduje się taki opis twoich dość krętych dróg poszukiwań "tożsamości ideowej i politycznej": "Ze środowiskami „alternatywnymi” – ekologicznymi, anarchistycznymi i radykalnie lewicowymi – związany od piętnastego roku życia. W 1997 r., jako jedna z niewielu osób w kraju, zaczął publikować jednocześnie w prasie przeciwstawnych nurtów politycznych, wskazując im „wspólne sprawy” (jak ekologia) oraz nowe sposoby postrzegania kluczowych problemów, m.in. dowodząc, że podział lewica – prawica staje się nieadekwatny wobec problemów neoliberalnej globalizacji. Do dziś opublikował ponad 500 artykułów w prasie anarchistycznej („Mat’ Pariadka”, „Inny Świat”, „A-tak”), lewicowej („Krytyka Polityczna”, „Dziś”, „Robotnik Śląski”), konserwatywno-prawicowej („Nowe Państwo”, „Życie”, „Fronda”, „Arcana”, „Czterdzieści i Cztery", „Stańczyk”) i ekologicznej („Zielone Brygady”, „Kropla”, „Biuletyn Polskiego Klubu Ekologicznego”, „Eko i My”), w pismach i pracach zbiorowych o charakterze eksperckim („Dialog”, „Colloquia Communia”, „Kultura Popularna”, „Ekologia i Społeczeństwo”, „Państwo i Społeczeństwo”), współpracował też jako publicysta z serwisem internetowym Polskiego Radia."
Czy temu też zaprzeczysz? Chyba nie powinieneś...
Tych wycieczek osobistych to znacznie więcej dopatrzyłem się w twoich wypowiedziach, Ale dość tego "przekomarzania", bo nawet nie warto...
Durango, permanentnie mylisz naszą perspektywę - moją, Kotarskiego, czy BB z perspektywą dygnitarzy KPZR czy władz państwowych PRL.
Wiem - jesteś zdolny tylko odpowiedzieć: różni was to, że tamci mieli władzę. Cóż, głodnemu chleb na myśli :). Chodzi jednak o coś zupełnie innego -coś czego z uporem nie chcesz dostrzec, nie będąc tu prekursorem. Zapewne podpisałbyś się pod każdym słowem przedmowy do książki Victora Serge pt. Losy pewnej rewolucji wydanej w międzywojniu.
Zacytuję więc obszerny, ale jakże wymowny fragment:
"Inteligentny i dobrej woli czytelnik, niechaj nim będzie robotnik polski, zdoła doskonale wyłowić i odróżnić agitację zamaskowaną i nie uwierzy w słuszność i możliwość zrealizowania założeń komunizmu. W tym właśnie przekonaniu pozwalam sobie szereg budzących się zastrzeżeń co do ideologii książki Serge'a wyraźnie i śmiało wysunąć.
Rewolucja bowiem kroczy utartym szlakiem, a owocem jej są „reformy" dokonywane na żywym człowieku. Wiwisekcja ludu jest tym eksperymentatorom potrzebna. Agitują i bałamucą nieświadomych, bo potrzebują królików doświadczalnych, bo potrzebują wiadomości i doświadczenia szereg razy powtarzalnego, które ma dać tym chirurgom pewnik na pytanie:
ile, jak wiele cierpień organizm fizyczny i duchowy człowieka potrafi znieść, — by zwycięska IV Międzynarodówka i jej przywódcy mogli po trupach wszystkich, którzy nie uznają „odrodzonej rewolucji", dojść do dyktatury.
Cóż nas może obchodzić, że trockiści nienawidzą Stalina i jego biurokracji. Dla nas, dla wszystkich nie komunistów i nie stalinowców pewne jest, że tworząca się IV Międzynarodówka traktuje nas na równi ze Stalinem za wrogów. Stalin zawadza Trockiemu z innych przyczyn, specjalnych, —my jesteśmy napiętnowani przez przyszły komunizm jako wrogowie, po których trupach trockizm może uzyskać władzę nad światem.
To są refleksje, jakie rodzą się przy czytaniu książki Serge'a, której treść powinniśmy wrazić sobie głęboko w pamięć jako groźne memento, co wystarcza za propagandę antykomunistyczną. Jak widzimy, są to ciekawe problemy, bo groźne i bezpośrednie. Komunizm Stalina jest formą okiełznaną przez warunki i stosunki uregulowane w świecie, a więc, jest to wróg otwarty — a więc, słabszy. Natomiast komunizm Trockiego, IV Międzynarodówki, to wróg ukryty, przyjmujący pozy ofiar krwawego terroru Stalina, budzący współczucie. Skutkiem tego narasta zainteresowanie, rozwija się w największej konspiracji, krzewi nienawiść do Sowietów stalinowskich, a jednocześnie wciska się w szeregi tych, którzy bronią się przed ekspansją, zakusami komunizmu sowieckiego i III Międzynarodówki. Trockizm dyskontuje każdą zbrodnię Stalina, sam ukrywając zatrute żelazo skrytobójców i usiłuje przedstawić się w opinii nieświadomych jako ten, który chce uszlachetnić przyszłe formy dyktatury proletariatu, jako ten Jan Chrzciciel, który ma prostować ścieżki wyznania Lenina, by zapanowały czasy triumfu „demokracji komunistycznej", to jest tych, których raczy w swej krwawej rozprawie z nami Trocki pozostawić przy życiu.
Czytając książkę Serge'a, to właśnie trzeba mieć na względzie, na każdym kroku i pamiętać, że na każdym zakręcie myśli autora czai się za węgłem przewrotna idea, pociągająca swą fałszywą szlachetnością i mirażem „przyszłego" szczęścia. Szczęście to ma rozdawać hojnie... IV Międzynarodówka komunistyczna.
Dziękujemy Serge'owi, że otwarł przed czytelnikiem perspektywy komunizmu, który przeglądając się w własnej retrospekcji jako rzeczywistości sowieckiej ochroni nas przed angażowaniem się do roli aktora reżyserowanej nowej sztuki komunizmu pod batutą Trockiego".
VICTOR SERGE
LOSY PEWNEJ REWOLUCJI
Z. S. R. R. 1917 —1936
WARSZAWA 1938
INSTYTUT WYDAWN. „BIBLIOTEKA POLSKA"
VICTOR SER GE
DESTIN D'UNE REVO LUTION
U. R. S. S. 1917 — 1936
EDITIONS
BERNARD GRASSET
PARIS 1937
AUTORYZOWANY PRZEKŁAD
JULIUSZA BAYKOWSKIEGO
DRUKIEM ZAKŁ. GRAF. „BIBLIOTEKA POLSKA" W BYDGOSZCZY, s.7-9
Komunizm jako mityczny straszak wywołujący falę mordów, to wprost opętanie pewnych ludzi. W tym celu instrumentalnie można nawet wykorzystać Trockiego czy Serge. Po co badać fakty, albo dochodzić czemu pomijając na chwilę nie zrozumiałą dla takich jak Durango, czy przedwojenni wydawcy książki Serge gehennę komunistów lat 30, zginął jeszcze w latach 80 za prawdziwe idee Lenina taki np Walerij Sablin:
http://antykapitalista19171959.salon24.pl/84925,dawid-jakubowski-prawdziwa-historia-polowania-na-czerwony-pazd
kinder-leninista znów robi kopiuj-wklej. Rewolucja zbliża się wielkimi krokami.
z niewdzięcznikiem Durango, bo rozum nakazywałby od razu go zlekceważyć. Tacy jak on liczą na słabą pamięć ludzi, zwłaszcza w sprawie kradzionych desek kupowanych na lewo przez jego dziadka. Bo musiałby jeszcze pomyśleć, że jednak pochodzi ze złodziejskiej rodziny. A tak, jeżeli zostanie nadal taki poprawny politycznie, to nikt mu tego pamiętać nie będzie. Bo on już w latach sześćdziesiątych walczył z "komuną" waląc grzmiąco w pieluchy.
Szkoda, Durango, szkoda. Mogliby być z Ciebie ludzie, a tak to tylko to, co jest.
Przecież według jakże demokratycznej opozycji, w PRL mieliśmy rzekomo do czynienia z własnością "niczyją". Trudno mówić o kradzieży własności "niczyjej". Skąd więc nagle ta drażliwość, Durango?
Ale mówiąc serio - "realny socjalizm", to była gospodarka niedoborów. Stwierdzono to naukowo i autorytatywnie. Oczywiste jest, że dobrych desek nie starczało dla wszystkich. W takich przypadkach o dostępie do dobrego surowca musiało decydować jakieś kryterium. Decyzję o tym, kto otrzyma dobry surowiec, a kto byle jaki, podejmował zapewne kierownik magazyniera. Rzemieślnik nie musiał wcale kraść. Nikt zresztą formalnie nie kradł. Ale za otrzymanie dobrego surowca kierownik państwowego składu wiedział, że będzie miał wymierną wdzięczność zadowolonego klienta. A taki petent-odbiorca z zakładu państwowego, jaką miałby motywację, aby wyrażać swą wdzięczność za dobre drewno? Dlaczego miałoby mu zależeć na dobrym drewnie? Przecież nie będzie dokładał z własnej kieszeni do tego, żeby jego zakład produkował wyśmienite okna. O, takiego!...; nagrodę dla przodownika w jakości i tak zgarnąłby jego przełożony, który i tak już siedział w jednej sitwie z sekretarzem POP i tylko pierś nadstawiał do odznaczeń.
Najpewniej zresztą to nie sam magazynier odstępował lepszy towar według swego uznania, ale robił to za wiedzą i nieoficjalną zgodą tego sukinkota, swego przełożonego. Wdzięczność rzemieślnika nie musiała się wyrażać w brzęczącej monecie. Ale czemu taki stolarz nie miałby zrobić kierownikowi (a może i magazynierowi) porządnych okien z dobrego materiału, po ulgowej cenie, w ramach rewanżu?
Krytycy PRL-u cierpią na rozdwojenie jaźni. Z jednej strony, PRL to dla nich straszliwy totalitaryzm, z drugiej, swoją rodzinę widzą w tym wszechobejmującym systemie jako nie wiadomo jak utrzymującą się oazę przyzwoitości i uczciwości, nieulegania "układom" itd., itp.
Więc, albo ten PRL to jednak nie czarno-szary scenariusz, albo - konsekwentnie, Durango - przyjmij, że nie można było się nie skurwić, choćby i zaniechaniem: "Moja chata z kraja".
Ciekawe, jak to byłoby możliwe w totalitaryzmie? Nie zadajesz sobie czasami takiego pytania? Co, bo nie musisz, bo dziś postrzeganie PRL w jednym kolorze jest "oczywistą oczywistością" i panującą ideologią? Bo wydaje Ci się, że nikt nie śmie upomnieć się o przegraną sprawę? A więc możesz bezkarnie pokazywać swoją arogancję wobec przegranych? Wielka mi odwaga! Czym to się różni od PRL-owskiego narzucania jedynie słusznej wykładni ideologicznej? W czym jesteś lepszy od ideologów PRL? Bo nie masz tej władzy? No, tylko, że dla Ciebie to nie jest przecież żadne usprawiedliwienie...
gdybyś była facetem i miała odwagę się przedstawić, to byśmy sobie inaczej pogadali na temat "złodziejskiej rodziny". Mój dziadek nie ukradłby nawet złotówki, ale takich rzeczy nie zrozumie przecież jakaś sądząca wszystkich wedle siebie ćwierćinteligentna utrzymanka bauera.
Ewo, ja nie zaprzeczam temu, co piszesz, że wiele osób w PRL musiało dokonywać powiedzmy trudnych wyborów moralnych i niewielu wyszło z tego całkiem bez szwanku. Zgadzam się też z tym, co mówisz o tym, że Durango byłby równie dobrym inkwizytorem a rebours co kacykowie strzegący linii ideologicznej w tamtych czasach.
Chodzi mi jednak o to, że to w obecnym systemie, nawet nieświadomie i zupełnie niewinnie wszyscy partycypujemy w wyzysku. Koltan to pierwiastek, wydobywany kosztem ciężkiej pracy również dzieci, wyzysku prowadzącego do fizycznego wyniszczania organizmu, a także krwawych wojen pomiędzy gangami w trzecim świecie, tam gdzie jest wydobywany, o partycypację w ogromnych zyskach z jego wydobycia. Tymczasem bez maleńkiego procesora zawierającego jakąś konkretną ilość tego pierwiastka nie zadziała żaden telefon komórkowy. Do tego w kapitalizmie jest znacznie częściej okazja, by się zeszmacić. I wiele nazwisk także byłych marksistów można tu wymienić.
Pora, w której przyszło nam dyskutować jest stosowna do czynienia takich porównań. Poza tym, że jest to dyskusja całkowicie jałowa.
Oponenci "realnego socjalizmu" w tym wątku dyskusyjnym wysuwają argument, że na krytykę owego "realsocjalizmu" odpowiada się wykazywaniem brzydkich stron kapitalizmu. O których oni przecież także wiedzą. Wiedzą więc też i o koltonie. Sami, oczywiście, odrzucają en bloc "komunizm" bez śladu zobiektywizowanej analizy, czym "własnoręcznie" sprowadzają zręcznie dyskusję do rywalizacji obustronnej demagogii. Bo tylko w ten sposób, unikając prawdziwej dyskusji na argumenty mogą jeszcze liczyć na pozór wyjścia z twarzą z tej dyskusji.
Tym bardziej nie ma powodu, rewolucjonerze, aby przyjmować głupie reguły dyskusji narzucane przez demagogicznych przeciwników politycznych. I dawać im możliwość ucieczki spod ściany, pod którą ich zapędziliśmy tutaj wspólnie. Wchodząc w ten sposób w dyskusję dajesz im tylko szansę uratowania skóry. Na głupotę nie musisz odpowiadać wszak głupotą, możesz być mądrzejszy. Chyba, że... nie możesz.
Jeżeli zarzucasz nam co najmniej groźne w skutkach mylenie się w ocenie sytuacji politycznej i brak wyczucia nastrojów, to weź łaskawie pod uwagę, że "bezwarunkowa obrona realnego socjalizmu", to jest obrona takich prominentnych biurokratów PZPR-owskich, jak Kwaśniewski, Miller i inni oraz akceptowanych przez nich planów Balcerowicza, Hausnera, Belki..., a nie ideałów SDKPiL czy KPP.
Jest to jednak zrozumiałe w przypadku ludzi, którzy wywodzą się z tradycji, która przez cały okres PRL nie miała nic wspólnego z kwestionowaniem władzy biurokracji, była co najwyżej "dworską krytyką" biurokracji, czyli jej krytyką na klęczkach. Sorry, rewolucjonerze, ale pamiętamy też Twoje zachwyty nad Wieczorkiewiczem. Do siebie stosuj więc przede wszystkim regułę nieulegania "wrażym wpływom". To, że ktoś jest milutki, to nie znaczy jeszcze, że nie jest wrogiem śmiertelnym.
Przykro nam, ale w PRL było trochę ludzi, którzy stali na stanowisku jednocześnie ANTYBIUROKRATYCZNYM ORAZ PROROBOTNICZYM i NIE KAPITALISTYCZNYM. Nie było więc tak, że istniał tylko wybór między systemem biurokratycznym a kapitalizmem. To jest wyłącznie teza propagandy stalinowskiej. A my się nie damy zastraszyć czy zaszantażować stalinowcom, tak jak nie daliśmy się zaszantażować czy zastraszyć posttrockistom.
Weź też pod uwagę, że biurokracja stalinowska OPOWIEDZIAŁA SIĘ za "realnym kapitalizmem", co było od początku przewidywane przez analizy prowadzone z pozycji marksistowskich, pogłębiane w okresie PRL.
NIE PRAW NAM WIĘC MORAŁÓW, PONIEWAŻ MYLISZ SIĘ CAŁKOWICIE ZARÓWNO POLITYCZNIE, JAK I HISTORYCZNIE. ZARÓWNO W SENSIE IDEOLOGICZNYM, JAK I PRAKTYCZNYM.
Ewo, przecieram oczy ze zdziwienia jak to, co napisałem ma się do intencji, które mi przypisujesz. Durango może się tylko cieszyć z takiego obrotu sprawy. Wszak wymarzoną sytuacją przeciwników lewicy rewolucyjnej, pragnącej alternatywnego modelu rozwoju świata, jest, gdy wśród tej lewicy jedni drugim skaczą do oczu, obrzucając się bezsensownymi i bezmyślnymi pomówieniami.
Próbuję zrozumieć o co Ci chodziło, gdy mój wpis o charakterze przyczynkarskim potraktowałaś jako atak personalny wymierzony w Ciebie, w dodatku kierowany jakąś solidarnością z grupą Millera czy Kwaśniewskiego, czy też nawet może obroną dziadka Durango. Jeśli chodzi o to ostatnie zagadnienie, to ja w takie dywagacje się po prostu nie mieszam, bo de facto o dziadku Durango nic nie wiemy. Moja uczciwość zawodowa, jako historyka, zakazuje mi wypowiadać się o konkretnym przypadku, gdy nie mam więcej danych, choć przecież wcale nie zakwestionowałem tego, co pisałaś o statystycznym obywatelu PRL, mimo, że wiem, że były także rodziny, które się wówczas nie zeświniły, ale jestem w stanie zgodzić się z Tobą, że nie było ich znowu bardzo dużo.
Jeśli pozwolisz, dopowiem jeszcze jeden przyczynek – były też rodziny, i z taką moim zdaniem możemy mieć do czynienia w przypadku rodziny Durango – które nienawiść do wszelkich nurtów komunizmu – WSZELKICH – wrzucanych w jeden worek w myśl choćby przedmowy do książki Victora Serge – przekazywały z mlekiem matki z pokolenia na pokolenie. I znów istnienie takich rodzin nie jest żadnym usprawiedliwieniem dla biurokracji, którego uparcie szukasz w mojej wypowiedzi ku wielkiej radości Durango. Dlatego próba zawstydzenia go od tej strony, że być może jego rodzina współodpowiada za stalinowską biurokrację, moim zdaniem – ale jest to podkreślam tylko przekonanie bez narzucania czegokolwiek – ani go ziębi, ani grzeje.
Podam przykład z własnej podstawówki na krótko przed wyborami 1989. Jeden kolega z klasy, wiedząc, że interesuję się historią ruchu robotniczego zadał mi pytanie: ty Dawid oczywiście jesteś za partią, tak ?
Nie wiedząc za wiele o tym, czym jest PZPR, odpowiedziałem tylko zdziwiony: Za jaką partią ?
A on mi odpowiada: no jak to, Lenin, Hitler (sic!), Stalin, Dzierżyński…
Powiedzmy dwa lata potem widziałem na ulicy jakiegoś emeryta z synem, który mówił do niego: a ja nie przebaczę żadnemu komuniście, bo oni tam wszyscy w Moskwie podpisywali…
„Wszyscy” i „komuniści” – a nie żadni tam antybiurokraci czy biurokraci, dla takich ludzi nie ma lepszych i gorszych, ani zwolenników czy przeciwników biurokracji . Nie ma też realsocjalizmu – są wszędzie tylko źli komuniści – i śmiem twierdzić, że gdyby nie aprobata dla przemian, opowiedzenie się po ich stronie całym sercem przez takich ludzi, żadna biurokracja nie dałaby rady, gdyby nastąpił silny opór, przeprowadzić swoich zamiarów o ostatecznym zniszczeniu realsocjalizmu. Gdyby robotnicy stanęli nawet przeciw biurokratom po stronie społecznych zdobyczy…
Jeszcze nie dość ? To zacytujemy wywiad z pochodzącą przecież z rodziny robotniczej Henryką Krzywonos, który dla Durango z pewnością jest dowodem, że istniała jeszcze jakaś fajna lewica o genezie antykomunistycznej :
„Dom był antykomunistyczny?
Antykomunistyczny bezwzględnie, od początku. Kiedy mój ojciec sobie wypił, otwierał czasem w nocy okno i wyzywał „czerwonych” od najgorszych. Dziecko takie rzeczy zapamiętuje. Rodzic, choćby był najgorszy, i tak jest dla dziecka wzorem. Poza tym w szkole miałam nauczycielkę, nazywała się Barańska, która była niesamowita i bardzo cięta. Ona nas uczyła historii, była niesamowicie ostra i mówiła prawdę.
Co mówiła?
No, o wszystkim, o Katyniu mówiła.”
Tak więc nawet prawdę o Katyniu można przełożyć na uniwersalny antykomunizm.
Tylko, że mnie nie chodzi o to, by …”zastraszać” Ciebie Ewo, po prostu zwracam uwagę na aspekt, który uważam za pominięty i idę dalej. Tak jak w poprzedniej wypowiedzi, odczytanej sprzecznie do moich intencji, chodziło mi tylko o zwrócenie uwagi, że w kapitalizmie nieświadomie nawet nie da się nie partycypować w wyzysku, o ile w PRL jakoś tam nieliczni mogli wyjść z tego z twarzą. Jednak nie traktowałem tego inaczej niż przyczynkarskie uzupełnienie.
Czy naprawdę warto tak dalece posuwać się w nadinterpretacji , w przypisywaniu jakichś nieprawdziwych intencji ? Warto wywlekać i nadinterpretować znajomość z Pawłem Wieczorkiewiczem, doszukując się wspólnego mianownika w środowiskowych znajomościach. Doszukując się nawet tego, że to Paweł Wieczorkiewicz zainspirował moje przejście na lewą stronę, instalując swego nieświadomego pożytecznego idiotę, agenta wpływu. Już raz taką genialną koncepcję wysunęliście jako Dyktatura Proletariatu. Nic jednak nie jest tak proste. Mój stosunek do Wieczorkiewicza nigdy nie był apologetyczny , było go za co krytykować .W swoich prowokacjach intelektualnych, które de facto kochał nade wszystko, potrafił posuwać się zarówno do żądań postawienia przed surowym sądem historii obozu londyńskiego, w tym kierownictwa sił zbrojnych, żądań rehabilitacji „kozła ofiarnego” Ławrientija Berii, jak też zbudowania pomnika Goeringowi za jego sprawność bojową w okresie I wojny światowej, czy domagania się rehabilitacji ofiar sprawiedliwości zwycięzców w Norymberdze na rzecz jednak osądzenia winnych tragedii Hiroszimy, albo też obrony poszczególnych komunistów, na rzecz głębokiego przekonania, że komunizm sowiecki udowodnił jakże zły to ustrój. Jednak już nawet ten ton wypowiedzi i to, że uznanym powszechnie za bożków polskich historycznych polityków i dowódców miał odwagę nazwać idiotami, sprawiło, że np. w środowisku polonii angielskiej stał się pod koniec postacią kontrowersyjną, podobno zresztą nie tylko za granicą, ale nie mam w zwyczaju przekazywać informacji przekazanych mi bez prośby o upowszechnienie. Równocześnie uderzając pięścią w stół potrafił powiedzieć, że Rosja i USA to tradycyjne mocarstwa imperialistyczne. Oczywiście mediom wystarczył antykomunizm. Podsumowując, trudno tutaj mówić o zachwycie jego poglądami, choć czasami w detalach dawało się go o czymś przekonać. Chodzi tylko o to, że istniała pewna różnica między poziomem takiej postaci, czy całej rzeszy jego epigonów z Durango włącznie. Lecz to też jedynie przyczynek, wynikający z poruszenia przez Ciebie tego tematu i przypisania mu takiego znaczenia, jakie wydało Ci się wygodne - dostrzeżenie różnic, nie oznacza braku krytycyzmu, a obalanie jednych mitów, nie oznacza utrwalania innych, co było klasyczną praktyką naukową Pawła W. Uważam, że zarzucając przeciwnikowi, że wrzuca nas do jednego worka ze zbiurokratyzowanym establishmentem, w dodatku gotowym poświęcić idee dla nachapania się, nie powinniśmy robić dokładnie tego samego nie dostrzegając różnic w obozie tegoż przeciwnika, nie uderzając naszą krytyką sedna problemu, lecz powtarzając mit o monolitycznie filonazistowskim naukowcu, instalującym swą nieświadomą agenturę.
Koniec tego przyczynka z mojej strony. Idę dalej. Mnie Twoja odpowiedź przypomniała coś smutnego – film, który oglądałem w dzieciństwie o Polaku, który uratował polsko –żydowskiego chłopaka i na końcu przechodzą oni kontrolę niemieckiego patrolu – nic nie zapowiada nieszczęścia, bo dzieciak ma wygląd stuprocentowo aryjski, genialnie podrobione dokumenty – i nagle mały mówi: Tate – w tym momencie pada strzał… Jednak to przełożenie bezmyślnych zachowań gdy w obliczu przyparcia wroga do muru nawet albo szans na to, które muszą wszystko popsuć ku radości tegoż wroga, ma swoje głęboko sięgające korzenie. Czy w dobie walki o władzę na Kremlu dosłownie każda frakcja, nie popsuła szans na odebranie władzy Stalinowi swoim sekciarstwem i polityczno-personalnymi animozjami wykluczającymi współpracę ? Czy np. ktokolwiek poparł samotny sprzeciw dość silnej frakcji oponenckiej w łonie Komunistycznej Partii Ukrainy pod wodzą Nikołaja Skrypnika ? Czy Trocki nie skłamał publicznie, że nie ma żadnego testamentu Lenina pomału zbliżając rękę z czekanem do swej głowy, byle tylko zapobiec zwiększeniu wpływów znienawidzonego Zinowiewa ? Jak zachowywali się Zinowiew i Kamieniew, którzy poniewczasie sami przyznali, że to oni udzielili Stalinowi zgody na aresztowanie Sułtana Galijewa w 1923 r., otwierając pomału drogę do masowych represji przeciw komunistom.
Ewo, podsumowując, nie umie mnie to nie drażnić, gdy to dawne sekciarstwo i szukanie wroga tam gdzie po prostu nie warto ku uciesze tego rzeczywistego przenosi się na współczesne relacje.
Wiem, że za chwilę przypiszesz mi, że w ten sposób chcę uciąć dyskusję, zamknąć Ci usta – nie mam takich intencji, choć owszem miło by było gdybyś zastanowiła się na przyszłość co piszesz, czy Twoje argumenty w jakikolwiek sposób mnie dotykają. Bo uwierz mi: ku memu zaskoczeniu kompletnie pomyliłaś moje intencje. Czy mogę Cię pokornie prosić o czytanie ze zrozumieniem ? Bez żadnego przypisywania mi „prawienia morałów” czy solidarności z biurokracją . Te zarzuty kompletnie mnie nie dotyczą i są tylko niemiłą niespodzianką.
Jeśli chciałeś mnie zabić belką z własnego oka, to Ci się, rewolucjonerze, udało. Jeśli zarzucasz mi złe odczytanie Twoich intencji, to mam jedną, prostą chyba do spełnienia, prośbę - nie próbuj odczytywać moich. W takich chwilach oparcia szukam w modłach do Matki Boskiej Marksistowskiej: "Broń mnie od przyjaciół, z wrogami sama sobie poradzę!"
Prawdę mówiąc, to Twoje intencje obchodzą mnie tyle, co resztki śniegu na ulicach. Pisałam o tym, co obiektywnie robisz swoimi "poprawkami" do mojej polemiki z Durango. Proces intencji pozostawiam takim inkwizytorom, jak Ty.
Sprowadzasz moją analizę do poziomu nany: "Dziadek Durango kradł drewno!" Opadają ręce i nogi. Tyle więc zrozumiałeś z mojej polemiki, co nana. Wybacz, ale to nie jest komplement.
Gdybyś mniej ulegał produkowanym przez samego siebie stereotypom, to może potrafiłbyś czytać ze zrozumieniem; ale nie wymagajmy niemożliwego...
Na koniec. Twoje gadki o naszym sekciarstwie to włóż między swoje bajki bajane wraz z P. Wieczorkiewiczem. Ten sam poziom "obiektywizmu". Jeśli tylko tyle potrafiłeś zrozumieć z naszego udziału w dyskusji o Białorusi, to..., eh, szkoda słów.
Przez pryzmat zdroworozsądkowych dygresji i analogii, Dawidzie, wszystko można odczytać w dwojaki sposób. Można, jak ty, eksponować chorobliwe ambicje, kłótliwość, pieniactwo, w końcu - sekciarstwo. Zawsze wychodzi na jedno - gdyby Róża Luksemburg zacytowała w swym wiekopomnym dziele (mówimy o "Akumulacji kapitału"), choć raz Rudolfa Hilferdinga nie byłaby tak "sekowana", ba nie byłoby nieporozumień i sprawy.
Sprawy mają się jednak zgoła inaczej. Zdroworozsądkowy podział na sekciarzy i nie sekciarzy, z zaznaczeniem, że ci drudzy to zdrowy odłam, zakwestionował niejaki Lew Trocki.
Cytat ten powtarzamy namolnie, co i tak ciebie i takich jak ty nie rusza. Najwyraźniej musimy to robić do skutku, a zatem jeszcze raz powtarzamy, zapewne nie ostatni:
"Reakcyjne epoki, takie jak nasza, nie tylko dezintegrują i osłabiają klasę robotniczą, izolując jej awangardę, lecz również obniżają ogólny poziom ideologiczny ruchu i odrzucają myślenie polityczne wstecz do etapów dawno już przebytych. W tych warunkach zadaniem awangardy jest ponad wszystko nie dać się porwać wstecznej fali - trzeba płynąć pod prąd. Jeśli niekorzystna relacja sił uniemożliwia awangardzie utrzymanie zdobytych wcześniej pozycji politycznych, trzeba utrzymać się przynajmniej na pozycjach ideologicznych, ponieważ jest w nich wyrażone drogo okupione doświadczenie przeszłości. Głupcom taka polityka wydaje się 'sekciarstwem'. W rzeczywistości tylko ona przygotowuje nowy gigantyczny skok naprzód wraz z falą nadchodzącego historycznego przypływu" (Lew Trocki "Stalinizm a bolszewizm").
Nie chodzi zatem o sekciarstwo - tylko o eklektyzm, deklarowany ekumenizm i, co najważniejsze, o zwykłą głupotę.
Głupków wśród komunistów, rewolucjonistów, trockistów i posttrockistów nie brakuje i nigdy nie brakowało.
Nie musisz się z nami zgadzać - wystarczy nam Trocki.
Jeśli Ewo nie życzysz sobie mojego udziału w dyskusji, proszę, wystarczy powiedzieć. Jeśli drażni Cię moja osoba, jako z definicji "rewizjonista" i współpracownik Pawła Wieczorkiewicza, powiedzieć nie zawadzi. Wydaje mi się, że dyskusja powinna opierać się na wzajemnym zrozumieniu - skomentuję tylko, że nie porównywałem tutaj niczyich wpisów, O NIC CIĘ NIE OSKARŻAŁEM w przeciwieństwie do Twojego potraktowania tego co chciałem uzupełniająco dodać jako zeszłoroczny śnieg. Trudno, jeśli tak dobrze Ci z cytatami klasyków, bez zbędnego śniegu do usuwania, nie śmiem czynić zbędnego tłoku
Ależ, rewolucjonerze, Twój udział w dyskusji wcale mnie nie drażni. Owszem, drażniłby mnie, gdybym kierowała się w wymianie poglądów na tematy polityczne jakimiś subiektywnymi zapewnieniami o przyjaźni. "Przyjaciel", rzecz jasna, nie "oskarża" o "sekciarstwo", ale tylko popadnięcie w taki błąd dobrotliwie wytyka. Zamiast odnosić się do argumentów merytorycznych, odwołujesz się tylko do swoich intencji - dobrotliwych, oczywiście. Jak na przyjaciół, to nadajemy na rozbieżnych falach.
Ewo, mnie to przeraża po prostu - bo przez cały czas odkąd prowadzimy polemiki za każdym razem razem z Włodkiem stosujecie nieprzerwany ciąg epitetów i argumentów ad personam pod moim adresem, tudzież insynuacji, niestety, ale najczęściej chybionych.
Pomyśl jak zachowałabyś się na moim miejscu i jak długo zachowałabyś cierpliwość, gdyby ludzie, którzy w ogóle na początku nic o Tobie nie wiedzieli, zaczęli pisać: "Ile Ty właściwie Ewo masz lat, to taki głupi wiek" - nie wiem zresztą na jakiej podstawie pod tekstem o TKRP w pierwszej chwili wydałem Wam się hurrarewolucyjnym nastolatkiem. OK, kto nic nie robi nie błądzi, ale pomyśl co byś czuła, gdyby za chwilę ci sami ludzie doszli do wniosku, że jesteś agenturą Wieczorkiewicza, twierdząc, że robisz karierę, by za chwilę znów zmienić taktykę i uznać Cię za miłego półgłówka, który dąży rzekomo do sojuszy ze śmiertelnymi wrogami, już inne absurdy i czepianie się środowiskowych znajomości po drodze pomijając.
Czuję się cały czas, jakby wszystko co powiem, miało być użyte przeciw mnie. Dlaczego przypisujesz moim wcześniejszym wypowiedziom wymiar personalnego oskarżenia Cię o sekciarstwo, zamiast grzeczną właśnie prośbę: Ewa, idziesz niedobrą drogą. Wyjmujesz moje słowa o sekciarstwie, mające wymowę ogólną jako personalny zarzut. Nie rozumiesz nawet jak mnie boli ten sposób traktowania mojej dobrej woli. Nie czuję się swobodnie - rozumiesz ? Już po prostu boję się odezwać, i nie wiem co lepsze, czy przyznanie Wam od czasu do czasu racji, na zasadzie mądry ustępuje - zrobiłem tak, gdy niedawno ku memu zaskoczeniu, po mojej - cholera, skromnej wypowiedzi szarej myszki, przypisał mi, że jakoś tam mieszczę się w tradycji rewizjonistycznej. No to powiedziałem: tak - miejcie uciechę, skoro i tak nie chcecie się dać o niczym przekonać, skoro i tak wiecie lepiej. Moja wypowiedź była skromna, bo nie chciałem odstraszać nowych ludzi - taka jest prawda - choć drugą stroną medalu jest to, że nie wiem nigdy co z tego co powiem, wykorzystacie przeciw mnie.
Naprawdę ja nie chowam urazy - tylko nie chcę być za każdym razem chłopcem do bicia, po prostu dlatego, że to dla mnie potwornie nudne i jałowe. Wolałbym po prostu by ten styl polemik uległ choćby powolnej ewolucji, bo na razie widzę tylko nieustający regres plus Twoje i Włodka rewelacyjne samopoczucie, że ten czy inny klasyk Wam na wszystko odpowie, więc ja i wszyscy inni to tylko pałętający się pod nogami zeszłoroczny śnieg - przecież napisałaś, że tyle Cię moje intencje obchodzą. Oczywiście wiem, że moja osoba obchodzi Cię tylko o tyle, o ile wydaje Ci się, że możesz znaleźć jakiś wspólny mianownik między tym, że Wieczorkiewicz napisał kiedyś przedmowę do książki o trockizmie wiadomych autorów a jego znajomością ze mną - tylko, że ten wspólny mianownik istnieje, stety czy niestety, tylko w Twojej wyobraźni - ja z profesorem Wieczorkiewiczem nigdy nie prowadziłem bowiem dyskusji natury stricte politycznej, a już bynajmniej na temat współczesnej polityki ani też lewicy, o której wiedziałem wówczas bardzo niewiele. Właściwie jest mi przykro, że traktujesz te polemiki tak instrumentalnie, przypisując mi niestworzone intencje i jakże rozległe spiskowe powiązania, a do tego jeszcze, że jestem imbecylem pragnącym zjednoczenia z prawicą i z burżuazją stalinowską.
Czy możesz to jeszcze przemyśleć ? Czy już na to za późno ?
Już zamknięty tamten czas kolorowych dni
Przeleciało tyle lat niczym parę chwil
Tak daleko jesteś dziś, nawet nie wiem, gdzie
Pozostało kilka zdjęć, listy pokrył kurz
Ref.
Kochać cię,kochać cię
Już dzisiaj za późno
Wierzyć ci,wierzyć ci
Już dzisiaj za późno
Z tobą być,razem być
Już dzisiaj za późno
Kochać cię,kochać cię
Za późno już
Robi ze mną los,co chce,już nie bronię się
Brak mi sił walczyć znów i nie warto już
Gdybym kiedyś spotkał cię,nie obejrzę się
Sensu brak,finał znam tej tragedii snów
Ref.
Kochać cię,kochać cię
Już dzisiaj za późno
Wierzyć ci,wierzyć ci
Już dzisiaj za późno
Z tobą być,razem być
Już dzisiaj za późno
Kochać cię,kochać cię
Za późno już
Bez przesady - aż tak długo mnie nie znacie. Widzieliśmy się na żywo cztery razy na krzyż, więc wasze twierdzenie, że znacie już finał jest maksymalną przesadą. Uważam, że prowadząc de facto monolog ze mną, obracacie się wyłącznie w kręgu waszych wyobrażeń. Jeśli tak Wam z tym dobrze, nie śmiem sprowadzać Was na ziemię. Niestety mam poczucie, że to co ja uważam za sedno tej dyskusji, dla Was jawi się tylko jako mydlenie oczu, bajki pisane wspólnie z duchem Wieczorkiewicza. Niestety, macie pecha, bo ja traktuję moje argumenty poważnie i tak jak Wy formujecie swoje zarzuty z wiarą, ja też po prostu tak to widzę. Zapomniałem dodać, że do waszych gromadzonych przeciw mnie pieczołowicie coraz to nowych zarzutów, doszedł jeszcze jeden, że jestem inkwizytorem. Mało mnie to bawi - zresztą wystarczy, że wy śmiejecie się z własnych dowcipów. Naprawdę nie chcę wam zawadzać - jeśli zrobicie wreszcie coś pozytywnego dla socjalizmu, dla zmiany świadomości klasowej klasy robotniczej, zamiast toczyć te nie kończące się polemiki, ucieszę się na odległość, bo oczywiście w waszej "pluralistycznej" lewicy dla mnie miejsca przecież nie ma. Z góry założyliście, że znacie finał, a więc dziękuję za szczerość i dłużej się nie narzucam.
to uczucia nietrwałe i często ulotne. Miejsca na lewicy starczy dla wszystkich (kolejna twoja insynuacja - wykluczamy cię tylko z grona naszych przyjaciół). Dziękujemy za taką chorą miłość i przyjaźń. I dedykujemy ci piosenkę Moniki Brodki:
GRANDA
Nie polubię Cię
Jak powiedzieć prościej?
Zbliżysz się o krok
Porachuję kości
Nie polubię Cię
Twej koszuli pstrości
Zbliżysz się o krok
Porachuję kości
Kusisz zapachami
Prowokujesz gestem
Wodzisz za mną wzrokiem
Czterogłowym smokiem
Namierzasz radarami
Jestem jak ruchomy cel
Naostrzone zęby
Nie polubię Cię
Nie polubię Cię
Jak powiedzieć prościej?
Zbliżysz się o krok
Porachuję kości
Nie polubię Cię
Twej koszuli pstrości
Zbliżysz się o krok
Porachuję kości
Do pięciu liczę - znikaj!
Dwa, trzy, cztery, pięć
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć
Nie będzie dziś walczyka
Dwa, trzy, cztery, pięć
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć
Tropią mnie zwiadowcy
Węszą myśliwskie psy
Jak dziką zwierzynę
Co kruszeje żywcem
Zastawiłeś sidła
Zmieniłeś zasady gry
Zablokowałeś drogi
Zaryglowałeś drzwi
Dziękuję za piosenki - pomijając wszystko inne, lubię takie utwory, ekspresyjne, wyrażające emocje. Niczego nie insynuuję - mam tylko takie przykre dla mnie poczucie. Przyjaźń buduje się czasami mozolnie, jedząc razem niejedną beczkę soli, nie raz sobie dogryzając, czasem wymieniając nawet ostre przekleństwa i epitety, kłócąc się i godząc. Niestety towarzyszy mi przeczucie stawiania przez Was sprawy na ostrzu noża - bo już sugerowanie, że mam się nie zbliżać jest absurdem. Niczego takiego Wam nie zrobiłem i dobrze o tym wiecie.
To Wy zaczęliście nieprzyjemne jazdy pod moim adresem pod tekstem o TKRP, więc nie nadawajcie jakiejś rangi temu, że czasami wojowałem waszą bronią - w najlepszych przyjaźniach ludzie się kłócą, a potem godzą - ale Wam nie zależy na przyjacielu, tylko na lustrze, które przytaknie, że to Wy macie zawsze rację. Wtedy kiedy sami komuś ubliżacie, mieszacie ludzi z błotem jest OK, gorzej, gdy ktoś powie jedną choćby krytyczną uwagę nawet nie obejmującą tylko i wyłącznie Was. To czysta mentalność Kalego. Gorzej, bo Kali po prostu wychował się w regułach swego plemienia, ale umiał je jakoś przezwyciężyć, by troszczyć się o Stasia i Nel, by właśnie być przyjacielem.
I jeśli mówicie o moich insynuacjach, to zastanówcie się iloma insynuacjami raczycie choćby mnie - już byłem nastolatkiem, karierowiczem, agentem Wieczorkiewicza i idiotą, zostałem jeszcze inkwizytorem, a do tego przypisujecie mi porównania między wpisami i wmawiacie jak choremu jajko, co rzekomo z czego zrozumiałem.
Mam tego dość, bo tylko wciskacie mi i wmawiacie na siłę, co wam się w głowach ubrda, a co mnie się nie śni.
Ja w odróżnieniu od Was mógłbym powiedzieć: Nie domykajmy drzwi, ale nie traktujcie tego, jako zaproszenie, by przyciąć mi tymi drzwiami palce
Nie bardzo rozumiemy, skąd te poczucie wykluczenia z lewicy. Jesteś przecież członkiem Komunistycznej Partii Polski (bis), masz przyjaciół w Pracowniczej Demokracji i Nowej Lewicy, utożsamiasz się ze Zbigniewem Marcinem Kowalewskim i z niemal całą nową radykalną lewicą na czele z wielką, niesekciarską tradycją LBC i kultem Feliksa Dzierżyńskiego. Na arenie międzynarodowej stoi za tobą nie tylko Fidel Castro, ale również ruch komunistyczny, alterglobalistyczny, a nawet trockistowski i posttrockistowski, z małymi wyjątkami.
To my jesteśmy samotną latarnią. Tak bardzo chcesz ją zgasić, bo oświetla inną, "sekciarską", "gwiazdorską" drogę - świetlisty szlak?
MÓJ JEST TEN KAWAŁEK PODŁOGI
Znowu ktoś mnie podgląda
Lekko skrobie do drzwi
Strasznym okiem cyklopa
Radzi, gromi i drwi
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić
Meble już połamałem
nowy ład zrobić chcę
Tynk ze ścian już zdrapałem
Zamurować czas drzwi
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić
Wielkie dzieło skończyłem
Głód do wyjścia mnie pcha
Prężę się i napinam
Lecz mur stoi jak stal
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić
Mój jest ten kawałek podłogi
nie mówcie mi więc, co mam robić