Wczoraj tj. w Wigilię wracałem z pracy do domu przejeżdżając obok hipermarketu. Była godzina 15.00. Zauważyłem jeszcze sporo samochodów na parkingu, a więc całkiem niemała liczba osób robiła o tej porze zakupy. Pomyślałem sobie, że Polacy to taki naród, który składa się z jednostek myślących tylko o sobie.
Uprzejmie donoszę (sam na siebie), że wczoraj rano kupiłem gazetę, a kilka minut przed godz. 16. pieprz mielony. Mam nadzieję, że klasa robotnicza mi to wybaczy (za drugim razem byłem w sklepie, w którym właściciel z własnej inicjatywy stał za ladą :P).
Szał zakupów czy zakupoholizm rzeczywiście jest jednym z przejawów kapitalizmu, ale nie wiem czy zmieni się to zakazami czy tego typu akcjami, natomiast drobne zakupy czy usługi (jak zatankowanie benzyny na trasie) są potrzebne czasem nawet od święta.
Pieprz mielony jest - to dobrze. A co zrobisz jak zabraknie soli? Dziś zamknięty nawet sklepik, w którym sprzedaje sam właściciel, a na CPN-ie soli nie mają...
twoje bardzo dowcipne komentarze powalają. Chcesz być smieszny? Jesteś.
Poza tymi, którzy w pracują w normalnym wymiarze godzin i bezrobotnymi, nie mało jest jeszcze takich, którzy pracują po kilkanaście godzin dziennie, uczestnicząc w wyścigu szczurów. To oni zakupy robią często w ostatniej chwili. Hipermarkety do tego nadają się najlepiej. Ostatecznie pozostają jeszcze stacje benzynowe.
Żeby pewne rzeczy wyrugować z życia społecznego należałoby zmienić cały system, a nie tylko godziny pracy hipermarketów w wigilię.
Sierpień 80 walczy ze skutkami a nie przyczynami. Jaki sens ma rozdawanie tych ulotek i liczenie na litość zaganianych klientów? Doprawdy żaden! Urząd Rady Ministrów i Sejm to instytucje w które należy uderzyć a nie zabawa z rozdawaniem ulotek. Nie tędy droga związkowcy drodzy. Marnujecie swoje siły na jałowe akcje. Chyba, że jednym ich celem jest to, żeby szeregowi związkowcy zauważyli że ktoś się o nich upomina i nabór nowych członków do związku w hipermarketach - czyli taka akcja promocyjna związku... Ale w takim razie zastanówcie się, czy warto bawić się w partię polityczną i tracić cenną energię z wyborów na wybory. Bo taka aktywność korzyści politycznych wam nie przyniesie
Reszta się nie liczy.
Rację ma BB pisząc, że tylko zmiana systemu rozwiąże wiele z obecnych problemów, w tym np. przestrzeganie kodeksowego czasu pracy. Problem w tym, że większość ludzi tego nie rozumie, mnie wierzy w możliwość jakichkolwiek zmian. A żeby coś zmienić trzeba do ludzi dotrzeć i ich zorganizować. Nie wystarczy wydrukować ulotki z hasłem "O nowe rewolucje październikowe"
BB naucza całą lewicę jak ma się zorganizować ale sam w życiu niczego nie zorganizował, więc jako nauczyciel jest mało wiarygodny.
1) Rozdawanie ulotek z apelem o litość konsumentów raczej nie zmieni sytuacji pracowników hipermarketów, choć niektóre sieci handlowe, chcąc uniknąć szumu medialnego odpuściły i skróciły godziny pracy w wigilię.
2) Tesco nie odpuściło, a olewczy stosunek konsumentów do akcji ulotkowej mocno wkurzał pracowników Tesco (widziałem to na własne oczy w wigilię)
3) Przesłanie do pracowników Tesco - skoro nie możecie liczyć na litość kupujących, załóżcie związki zawodowe i groźbą strajku wymuście na zarządzie skrócenie godzin pracy.
Klasa robotnicza poznaje świat empirycznie i dzięki akcji PPP i Sierpnia zdobyła nowe doświadczenie. Może wyciągnie z tego prawidłowe wnioski. Najpierw związki zawodowe i partia robotnicza, a potem rewolucje październikowe.
Zacznijmy może od tego, że trudności w zorganizowaniu pracowników hipermarketów i usług w związkach zawodowych, nie mówiąc już o partii robotniczej, dostrzegają różni badacze świata pracy całkiem niezależnie od nas.
Wysiłki w celu zorganizowania pracowników hipermarketów i usług podejmowane są w Polsce już od kilkunastu lat, a efekty są niewspółmierne. Pamiętamy akcje Konfederacji Pracy OPZZ i "Solidarności". Ze względu na dużą fluktuację wśród pracowników handlu i usług, związki zawodowe w tym środowisku są słabe i nietrwałe.
Warto pamiętać, że Wolny Związek Zawodowy "Sierpień 80" ma solidne oparcie w tradycyjnej klasie robotniczej, nawet tej wielkoprzemysłowej. Rzecz w tym, że nic z tego nie wynika. Nie przekłada się to nawet na skład Polskiej Partii Pracy "Sierpień 80". Na listach wyborczych PPP do samorządów robotników jak na lekarstwo.
włóczykijas, pozwól, że z okazji zbliżającego się końca roku podzielę się głębszą refleksją.
Jestem na tym forum od maja 2005 r. i nie uwierzysz, ilu przewinęło się tu dyskutantów, którzy błysnęli i zniknęli. Nieobecności niektórych z nich szczerze żałuję (np. Michał, Wotan ;)), z innymi może nie zgadzałem się ale dużo wnosili merytorycznie do dyskusji (m.in. krik, Mechaniczna pomarańcza). Najwięcej jednak było drobnych cwaniaczków takich jak ty, co to w D. byli i g. widzieli ale wydawało im się, że pozjadali wszystkie rozumy i pouczali resztę o "jedynie prawdziwej lewicowości". Z tobą będzie tak samo: pokrzyczysz, pokrzyczysz, i znikniesz.
To, że jest ciężko i wielu mędrców - oprócz BB - o tym napisało, a także to, że pomimo akcji różnych central, uzwiązkowienie, ani bojowość pracowników handlu nie satysfakcjonują samozwańczego lidera polskiej lewicy nie znaczy, że każda akcja na rzecz organizowania pracowników tego sektora jest ślepą uliczką.
Udało się założyć WZZ " Sierpień 80" w Tesco na Śląsku, to wcześniej, czy później - z bożą pomocą, i bez pomocy BB - uda się i na Mazowszu.
A co do robotników na listach - oni wcale nie pchają się na te listy. Wielu, a może większość ma kompleks wykształcenia i nie bardzo wie co jako "wybrańcy ludu" na jakimkolwiek szczeblu władzy mieliby robić. Świadomi robotnicy, którzy wiedzą co, w jakim celu i w jaki sposób, pojawiają się dopiero jako wychowankowie silnej partii robotniczej.
Dla recenzentów, którzy sami nie mogą pochwalić się żadnymi sukcesami organizacyjnymi, wszystko co zrobi PPP będzie, zbyt małe, zbyt wolne i nie takie jak oni by chcieli.
Jak się nie ma kontrargumentów to się mówi: "Spieprz... pan".
Rumburaku, że nawet jeśli się uda Konfederacji Pracy OPZZ, "Solidarności" lub "Sierpniowi 80" zorganizować w związki zawodowe pracowników "Tesco" lub innych sieci handlowych w dowolnym procencie, to "klasą dla siebie" to oni nigdy nie będą, co dowiodła w innym wątku dyskusji E.B.
Z punktu widzenia PPP-"Sierpnia 80", "Solidarności" i OPZZ nie ma to żadnego znaczenia. Zapewne również z waszego.
O "nowych Rewolucjach Październikowych" możecie wspólnie ze Spartakusowcami i innymi posttrockistami tylko pomarzyć na "Władzy Rad".
Czyli zrozumiałeś? ;)
No skoro sama EB dowiodła, że robotnicy zorganizowani w związkach zawodowych nigdy nie będą klasą dla siebie, to rzeczywiście przesądza o bezcelowości wszelkich wysiłków na rzecz organizowania świata pracy. Pozostają tylko lewicowe kluby dyskusyjne albo rytualne samobójstwo na znak protestu przeciwko wszystkiemu i wszystkim.
Na zbiorowe samobójstwa pracowników hipermarketów w pewnym sensie mógłbyś nawet liczyć. Pracownicy ci bowiem z reguły nie utożsamiają się z klasą robotniczą, tym bardziej z rewolucyjną partią robotniczą. Odmiennie - grupowo i indywidualistycznie - postrzegają swoją sytuację.
Lemingi znane są z powodu bezpodstawnego mitu jakoby podejmowały masowe samobójstwo podczas migracji, czy fluktuacji kadr. Mit powtarzany jest w różnych odmianach, zazwyczaj nie opisując zjawiska jako świadomego gestu samobójstwa, lecz jako przypadkową masową śmierć wskutek różnych okoliczności. Niemniej w masowej kulturze funkcjonuje w odniesieniu do lemingów określenie "masowe samobójstwo".
Niektóre gatunki lemingów, gdy gęstość populacji zbytnio wzrasta, ulegają popędowi poszukiwania nowych miejsc pracy i siedlisk. Migrują indywidualnie i dużymi grupami. Lemingi umieją pływać, więc natrafiając na wodną przeszkodę w wędrówce podejmują próbę jej przebycia. Robią to nie kalkulując "opłacalności" ze względu na dystans czy prędkość nurtu wody, więc wiele z nich przy tym ginie. To wraz z niewyjaśnioną wyjątkową zmiennością populacji mogło przyczynić się do rozwoju i popularności mitu wśród pracowników hipermarketów.
Mit o "masowym samobójstwie" lemingów ma długą historię, a na jego popularność złożyło się wiele czynników. W 1955 Carl Barks, ilustrator w wytwórni Disneya, narysował do magazynu Uncle Scrooge Adventures komiks pt. "Leming z medalionem" (The Lemming with the Locket). Komiks powstał z inspiracji artykułem w magazynie The American Mercury z 1954 i przedstawiał ogromne ilości lemingów skaczących z norweskich klifów do morza. (Na podstawie tego komiksu z kolei powstał jeden z odcinków Kaczych Opowieści pt. "Ulubione zwierzątko Scrooge’a" albo "Ulubieniec Sknerusa", w oryginale Scrooge’s Pet).
Jeszcze większy wpływ miał film wytwórni Disneya White Wilderness (1958) pokazujący lemingi skaczące na pewną śmierć do morza. Scena ta została sfałszowana, podobnie jak poprzedzające ją sceny przedstawiające masową migrację tych zwierząt.
W maju 1982 kanadyjska telewizja CBC w cyklu The fifth estate (Piąta władza), programie typu śledczego, wyemitowała film Cruel Camera (Okrutna kamera), przedstawiający okrucieństwa wobec zwierząt w przemyśle rozrywkowym. W filmie wykazano, że całość była zaaranżowana: film White Wilderness nie był robiony w Norwegii, lecz w kanadyjskim stanie Alberta, gdzie nie ma lemingów; sfilmowane gryzonie kupiono nad Zatoką Hudsona i przywieziono do Calgary; przedstawiona wielka migracja była jedynie zręcznym montażem wielu ujęć wciąż tych samych kilkudziesięciu zwierząt; w kluczowej scenie "masowego samobójstwa" lemingi nie zeskakiwały z urwiska, ale były z niego zrzucane.
W bliższych czasach mit masowych samobójstw lemingów spopularyzowała m.in. gra Lemmings, w której zadaniem gracza jest powstrzymanie i właściwe ukierunkowanie bezmyślnego marszu gromady tytułowych "lemingów", które bez tej interwencji spadłyby z urwiska lub wpadły w inne pułapki.
Pracownicy hipermarketów latać nie umieją. Zdarzają się jednak wyjątki. Dla nich sieci handlowe mają specjalną propozycję - rytualnego uboju, przypomniał ją Angka Leu, w obyczajowym wątku dyskusji:
"Ptakowi ze związanymi nogami oskubuje się szyję z pierza, przegina głowę do grzbietu i lekko przeciąga nożem po szyi. Przecina się lekko dlatego, żeby ptaka nie zabić. W tym bowiem wypadku mięso stałoby się, jako pochodzące z padliny. W ten sposób zranionego ptaka wiesza się za nogi, głową w dół, aby wyciekła wszystka krew. Jeśli nie ma miejsca na wieszanie, stos konającego ptactwa można zwalić do koryta. Krew ma wyciekać 15 minut, lecz nie trzeba dodawać, że męczarnie ptactwa trwają dłużej, agonia bowiem nie następuje w ciągu kwadransa..."
(To opis koszernego uboju rytualnego za "Zielonymi Brygadami")
Kraków jest faktycznie bardzo duża. Jednak inaczej jest albo w miastach mniejszych jak np. Otwock albo też jak na Polskę dużych ale znajdujących się na tzw "ścianie wschodniej" Lublin, Białystok- tam pracują ludzie którzy często jako jedyną alternatywę mają niewielki kawałek ojcowizny za miastem.
Więc analiza BB czy EB nie jest do końca trafna. Zależy od regionu.
Natomiast jeśli chodzi o utożsamianie się z klasą robotniczą, wielkoprzemysłową- to problem taki dotyczy zarówno pracowników marketów jak i budowlańców mniej lub bardziej wyspecjalizowanych. W założeniach chodzi więc o metalowców, hutników, wbrew niegdysiejszej negatywnej ocenie Lenina włokniarzy którzy jednak zanikają. Ile procent klasy robotniczej Warszawy stanowią dzisiaj hutnicy?
A czy nawet modelowy przykład "marksizmu" E.B i W.B jeśli chodzi o robotników uznaje siebie za klasę rewolucyjną?
Chodzi nie tylko o to czy "uznaje". Liczy się jeszcze parę innych rzeczy, zwłaszcza newralgiczne miejsce w procesie produkcji. Rola robotników produkcyjnych i to zarówno tych wykwalifikowanych, jak i niewykwalifikowanych, jest po wieloma względami priorytetowa.
Skoro Polska Partia Pracy ma poprzez Wolny Związek Zawodowy "Sierpień 80" proste przełożenie na robotników produkcyjnych, to po co zawraca sobie głowę innymi grupami pracowniczymi, które nie koniecznie włączą się w decydującą walkę z kapitałem. Czyżby w partii tej był nadmiar rąk do pracy politycznej? Przecież owe grupy pracownicze i tak najpewniej opowiedzą się po silniejszej i lepiej zorganizowanej stronie. Ale to przecież już wiecie.
A może pewnych rzeczy Polska Partia Pracy nie chce po prostu ruszać - nie przypadkiem wzoruje się na socjaldemokracji.
Nie wydaje mi się, aby dobrym recenzentem BB był Rumburak, który przez całe swoje polityczne życie tylko przyłączał się entuzjastycznie do jakichś inicjatyw, w tym do takich, które tworzył BB. Bynajmniej nie na zewnętrznych "dopalaczach" od organizacji posttrockistowskich. Tyle w kwestii formalnej.
Ale skoro już nasz "geniusz organizacji" dał głos w obronie PPP, z którą to inicjatywą utożsamia się bez reszty, jak zresztą ze wszystkimi innymi, które jakoś specjalnie się mimo to nie rozwinęły, to uświadommy sobie parę rzeczy. Przede wszystkim, gdyby nie nasz 10-letni już nacisk, to polska radykalna lewica już dawno pogrzebałaby klasę robotniczą nie tylko w faktycznej działalności, ale nawet w retoryce, by nie rzec: frazeologii, rewolucyjnej. Co nie znaczy, że naszą argumentację przyjęła. Robotnik to dla nich taki sam symbol zamierzchłych czasów ich dziadków i pradziadków, jak Woodstock dla nostalgików pokolenia hipisów. Patrząc na regres świadomościowy w szeregach owej lewicy, nie mamy najmniejszej wątpliwości, że bez uporczywego kopania w zadek, "rewolucjoniści" są w stanie wyłącznie budować "uczciwą socjaldemokrację". Trudno oczekiwać wdzięczności... Oczywiście, po zbudowaniu solidnego, socjaldemokratycznego związku zawodowego (a niby jest po temu klimat? - gdzie ta analiza, która by to wykazywała? gdzie ten dowód w praktyce?), "rewolucjoniści" oczekują, że "masy" nabiorą spontanicznie świadomości klasowej. I to ma starczyć za przesłankę optymizmu. Bliżej im więc do wizji anarchistycznej niż do tradycji rewolucyjnej. I do wizji budowania sprawiedliwszego ładu społecznego w państwie burżuazyjnym. Liczenie na spontaniczność jest tym bardziej wliczone w koszty tej zabawy, że tzw. nowa radykalna lewica nie jest w stanie wspomóc procesu dojrzewania świadomościowego szerokiego świata pracy najemnej ze względu na wspomniany wyżej własny regres do stadium wczesnego niemowlęctwa. Jego dobitnym przejawem jest to, że jakakolwiek próba przeprowadzenia dyskusji merytorycznej spotyka się z gwałtownym protestem, pod pretekstem, że nie ma czasu ze względu na wymogi "działactwa".
Tymczasem, nawet jeśli koncepcja organizacji wyzysku w społeczeństwie kapitalistycznym nie należy do zakresu zagadnień zdroworozsądkowych, to tym bardzie nadaje się do wybicia jako kryterium odróżniające marksistów od reszty działaczy lewicowych. Tyle, że oni nie chcą się wyróżniać. W obecnej chwili chodzi przecież o mimikrę jako dyrektywę.
Odrzucając własny, krytyczny z pozycji marksistowskich, ogląd rzeczywistości, w której przyszło nam się znaleźć, lewacy z PPP uważają, że najważniejsze jest zbudowanie czegoś, czegokolwiek, aby tylko to coś zaistniało na scenie politycznej, a co dalej - to już następni mędrcy wymyślą, a oni się, oczywiście, utożsamią. Chyba że wcześniej pożegnają się z partią, co już niejednokrotnie się zdarzało. Głupie ruchy są, jak zawsze, bękartem...
W sumie udawane działanie członków PPP sprowadza się do organizowania hapeningów, które są chlebem powszednim kultury mieszczańskiej, tylko może mniej efektownym. Nie przebijecie łatwo "artystki" z Krakowa, która codziennie, przez kolejne 365 dni wspinała się na jedno drzewo w celu zamanifestowania "radosnego dziecka w każdym z nas". Członkowie PPP manifestują swe dziecięctwo w sposób dużo mniej chwytliwy. Postarajcie się trochę bardziej, chłopcy i dziewczęta!
Podstawą treningu każdej sztuki walki, są tzw. formy, czyli "walka z cieniem". Wy jednak trening mylicie z prawdziwą walką, dlatego nieustannie boksujecie się z cieniem. Rozumiem, że własność to filar marksizmu, a ponieważ w życiu nie założyłem żadnej własnej sekty, a jedynie przyłączałem się do cudzych, to do pięt nie dorastam wielkiemu właścicielowi BB.
Mimo to myślę, że happening w obronie interesów ludzi pracy jest lepszy niż internetowy słowotok byłych właścicieli sekt, obecnie pozbawionych własności.
BB, przepraszam, że się wam wpycham w tą marksistowska dyskusję między wódkę a zakąskę, ale czy nie sądzicie, że jeśli nawet wielkoprzemysłowa klasa robotnicza jest AWANGARDĄ walki to niezbędne są tejże awangardzie "oddziały pomocnicze" złożone choćby z ekspedientek? Lenin swojej rewolucji też by nie wygrał, gdyby nie pozyskał mas chłopskich.
Angka Leu, masz rację. Ale, jak zawsze, nie pełną. Chłopów, czy jak kto woli drobnomieszczaństwo, warstwy średnie, pozyskał Lenin dla rewolucji już w trakcie rewolucji, przejmując program "eserowski". Trzon sił skrajnej lewicy zdolnych i zdeterminowanych przeprowadzić rewolucję i samą partię bolszewicką budował "sekciarskimi" sposobami, nie stroniąc od walk frakcyjnych, słownych "jatek" i rozłamów. Na coś takiego nie zdobyła się Róża Luksemburg. Błąd swój przypłaciła życiem.
W walkach frakcyjnych, "leninowskich" rozłamach i "jatkach" rozwalił wszystko co miał, a nie pozyskał nikogo, ani robotników, ani chłopów ani nawet inteligencji pracującej, o gejach i feministkach nie wspominając.
Błąd ten mógłby przepłacić życiem, lub przynajmniej mordo-obiciem, gdyby w tzw. międzyczasie nie uzyskał statusu osoby pokrzywdzonej przez los, której lekarz kazał przytakiwać.
Pie-joku-ry, pie-jo,
Ni-ma-joko-gu-ta.
Pie-joku-ry, pie-jo,
Nima-joko-gu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Pie-joku-rypie-jo,
Ni-ma-joko-gu-ta.
Pie-joku-rypie-jo,
Ni-ma-joko-gu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Pie-joku-rypie-jo,
Nima-joko-gu-ta.
Pie-joku-rypie-jo,
Nima-joko-gu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Oj, ład-natojestład-na, bił-go-raj-skonu-ta.
Swój błąd przypłacił zarażeniem syfilisem i w następstwie śmiercią.
Tak oto podsumował akcję "Nie rób zakupów 24 i 31 grudnia" Patryk Kosela na stronie internetowej PPP:
W wigilijny poranek 24 grudnia zakończyła się ogólnopolska kampania Polskiej Partii Pracy - "Sierpień 80" i Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień 80" przeprowadzona pod hasłem: "Nie rób zakupów 24 i 31 grudnia. Tu też pracują ludzie, którzy mają swoje rodziny i chcą z nimi spędzić święta". W jej ramach przeprowadzono akcje w 15 miastach w dniach od 20 do 24 grudnia, gdzie rozdano 150 tysięcy ulotek z apelem o powstrzymanie się od zakupów w Wigilię i Sylwestra.
Zakończenie akcji odbyło się za pośrednictwem akcji w Tychach i w Warszawie. Mówiono tam, że w pierwotnych założeniach cała kampania miała objąć 5 polskich miast, jednak olbrzymi oddźwięk i zainteresowanie spowodowały to, że diametralnie rozszerzono liczbę miast. Co więcej, klienci chętnie brali i czytali ulotki, bardzo często głośno deklarując powstrzymanie się w tych dwóch dniach od robienia zakupów oraz udzielając związkowcom słownego poparcia i gestów solidarności.
Tegoroczna akcja PPP - "Sierpień 80" i WZZ "Sierpień 80" przeciwko długim godzinom otwarcia sklepów wielkopowierzchniowych 24 i 31 grudnia przyniosła pierwsze pozytywne skutki. Wiele sieci handlowych takich jak np. Biedronka i Lidl skróciło godziny otwarcia swoich placówek handlowych do rozsądnej godziny 14.00.Z apelem o skrócenie czasu pracy wystąpili też: NSZZ "Solidarność", hierarchowie kościelni na czele z metropolitą katowickim, abp. Damianem Zimoniem, senator Platformy Obywatelskiej Jan Rulewski a także: Kongregacja Przemysłowo-Handlowa, Polska Izba Handlu czy Naczelna Rada Zrzeszeń Handlu i Usług.
Jako WZZ "Sierpień 80" i PPP - "Sierpień 80" czujemy satysfakcję, iż sama zapowiedź zorganizowania serii protestów przed sklepami sieci OBI poskutkowała wprowadzeniem w sklepach tej sieci ciepłych posiłków regeneracyjnych dla pracowników wykonujących pracę na zewnątrz - powiedział Bogusław Ziętek, przewodniczący Polskiej Partii Pracy. Posiłki te wydawane są od dnia 20 grudnia. W sieci OBI nasza walka jednak się nie kończy. W dalszym ciągu będziemy podejmować działania na rzecz podwyżek płac dla osób tam pracujących oraz zwiększenie zatrudnienia mówi Wojciech Nawrot, przewodniczący Komisji Zakładowej "Sierpnia 80" w OBI.
Partia i związek zapowiedziały, iż w kolejnych swych działaniach postarają się upomnieć także o prawa innych grup zawodowych, takie jak prawo do wypoczynku, prawo do stałej umowy o pracę i właściwych warunków pracy.
Dziękujemy za wyrazy sympatii i wsparcia dla całej akcji, a także włączenie się do niej osób spoza Polskiej Partii Pracy - "Sierpień 80" i związku "Sierpień 80", co pozwoliło na rozszerzenie naszej akcji na większą ilość miast. Przede wszystkim dziękujemy jednak zwykłym obywatelom, klientom sieci handlowych, tysiącom z nich, którzy ze zrozumieniem, sympatią i ogromną życzliwością przyjmowali naszą akcję, deklarując wsparcie i pozytywny odbiór naszego apelu - można przeczytać we wspólnym oświadczeniu WZZ "Sierpień 80" i PPP - "Sierpień 80".
Już tylko z tego "podsumowania" widać, że PPP-"Sierpień 80" podwiesza się pod akcję NSZZ "Solidarność", poczytując sobie za swoje zasługi odzew na akcję "Solidarności" wśród katolickiego kleru, a ściślej hierarchii katolickiej "na czele z metropolitą katowickim, abp. Damianem Zimoniem", czy solidaryzowanie się z akcją "solidarnościowego" senatora ze znienawidzonej podobno Platformy Obywatelskiej. Do wianuszka solidarnościowego wchodzą również takie lewicowe byty, jak: Kongregacja Przemysłowo-Handlowa, Polska Izba Handlu i Naczelna Rada Zrzeszeń Handlu i Usług.
Przede wszystkim nasza partia jest Polska.
To było do przewidzenia. W końcu z tej partii "konsekwentnie lewicowej i robotniczej" startują kapitaliści, pardon, miałem oczywiście na myśli tzw. uczciwych pracodawców.
"Do wianuszka solidarnościowego wchodzą również takie lewicowe byty, jak: Kongregacja Przemysłowo-Handlowa, Polska Izba Handlu i Naczelna Rada Zrzeszeń Handlu i Usług."
Istotnie, to bardzo "lewicowe" organizacje :-)
http://www.kph.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=121&Itemid=1
Nie od dziś wiadomo, ze tzw. uczciwi pracodawcy, "panowie pracodawcy" to sojusznicy żółtego związku zawodowego - NSZZ "Solidarność". Najwyraźniej PPP-Sierpień 80 też o takich sojuszników zabiega.
Ale chciałem w końcu zapytać. To kiedy bedzie ta wigilia? Kiedy mam nie kupować? Tradycyjnie? Przed świętami?
Mam nadzieję, że to nie jutro?
Bo pal licho, że ktoś tam pieprz musiał kupić... ja nie mam jeszcze Podmoskowskich Wieczierów! A bez tego w wigilie ponoć ani rusz.
jakkolwiek mam na uwadze iż trzeba protestować zauważalnie (podbno tylko wtedy i skutecznie), to jednak:
czy w inne dni można już jawnie kupować np po 18
i zgadzać się na przymusową pracę po godzinach
pod publiczną nazwą II czy III zmiany,
bo ani boze ani wszystkich swiętych ani antybolszewickie, choć przecież w trakcie wieczornego nabożeństwa
lub kolacji abp Głódzia?
i jeszcze: a co z walentynkami albo halloweenem czy wśrod pracowników handlu nie ma zakochanych czy weselących się mozliwą śmiercią np G. Kulczyk?
Czy związkom zawodowym został tylko Pan Bóg, a Komisja także w trzech stronach i demokracja nie mogą sprawić cudu?
Sto lat temu mawiano, że w Niemczech rewolucja nie wybuchnie, bo rewolucjoniści nie będą chcieli naruszyć zakazu deptania trawników. W Polsce rewolucja też nie wybuchnie, też z przyczyn psychologicznych. Gdyby u nas jakaś komunistyczna grupa ruszyła robić rewolucję, to pierwszymi, którzy zagrodzili by jej drogę byliby komuniści z konkurencyjnej grupy.
Pozycja obserwatora, jaką przyjąłem wycofawszy się z działalności po rozłamie w ATTAC, pozwala na trzeźwość oceny.
Jeśli nie łapiesz analizy EB, spróbuj zrozumieć wywody "sierpa i młota":
DOSTRZEŻENIE PROBLEMU - ZROZUMIENIE PRZYCZYN UPADKU. Prawdziwym problemem, przynajmniej w tej dyskusji, nie jest to, że traci na znaczeniu klasa robotnicza, ale konsekwencja
tego faktu, jakim jest stała utrata znaczenia lewicy. Stąd nawet rozumiem tę beznadziejną próbę trzymania się
robotnika za nogawkę i tę całą "prawdę", o którą walczy EB.
Ramię w ramię robotnicy i drobni przedsiębiorcy mówisz, AN? :-) Ciekawa koncepcja.
Robotnicy stracili na znaczeniu jako siła napędowa zmian. To prawda. Poszukujemy czegoś nowego. Beznadziejnie próbujemy się dostosować. Stąd rozkwit lewicy antyklerykalnej i obyczajowej, i beznadziejne poszukiwania nowej bazy lewicy tradycyjnej. Ale jaką to wspólnotę interesów można w tych grupach wyodrębnić? Sektor drobnotowarowy, drobnokapitalistyczny może mieć na krótką metę taki taktyczny sojusz z robotnikami. Np. w sprawie krzyża? ;-). Ale nawet w tych sojuszach cele będą różne. Wielki kapitał,
korporacje, obiektywnie mogą być wrogiem zarówno jednych, jak i drugich. Ale na innych poziomach. Celem
drobnego kapitału nie jest lepszy byt i wyzwolenie pracy, ale większy jego udział w wyzysku, wolna konkurencja i przełamywanie monopoli wielkokapitałowych we własnych egoistycznych interesach. Drobni kapitaliści wcale nie wątpią w kapitalizm. Oni co najwyżej wątpią w ten kapitalizm urządzony przez wielkie korporacje.
Robotnik dużej firmy też zdaje sobie z tego sprawę i dobrze wie, że jego kolega zatrudniony u "prywaciarza" ulega większemu wyzyskowi niż on i ma jeszcze mniej praw. Ikonowicz próbuje poszerzyć bazę w zmienionej strukturze społecznej, choć nie ma zielonego pojęcia, jak do tej bazy dotrzeć. Tonąca lewica chwyta się brzytwy. EB mając tego świadomość pozostaje przy robotnikach, do których też nie wie zresztą, jak dotrzeć. Ale przecież dotarcie do robotników to małe piwo w stosunku do problemu dotarcia do pracowników handlu i usług. Może nawet nie dlatego, że zgodnie ze swoją prawdą EB widzi w nich nadal szczególny motor zmian, ile dlatego, że jest to zawsze obiektywnie łatwiejsze. A metody ku temu tradycyjne, historyczne. A i
stopień jej koncentracji wielokrotnie większy niż rozproszenie w handlu i usługach. No i są teoretyczne
przyczółki, jak związki zawodowe. Rachityczne i skorumpowane, ale są. Nawet nie chodzi o łatwiznę, bo to
wcale nie jest łatwizna, ile brak jakichkolwiek historycznych i teoretycznych koncepcji na dotarcie do tych,
którzy są najbardziej wyzyskiwani, ale zupełnie niezorganizowani, a nie są nimi dzisiaj wielkoprzemysłowi
robotnicy. Więc olać tych najbardziej pokrzywdzonych? Bo im już pomóc nie można, tak jak nie można pomóc
lumpenproletariatowi czy bezdomnym. Bo nic już w nich nie drzemie. Ta nowo definiowana klasa jest coraz większa i będzie jeszcze większa, a znaczenie klasy robotniczej dalej
będzie spadać. I jest to bezsprzecznie proces obiektywny. Odkrycie tego faktu nie jest niczym szczególnym. To
wynik prostej obserwacji. Węzłem gordyjskim po zdefiniowaniu nowej klasy jest niemożliwość dotarcia do niej z uwagi właśnie na to rozproszenie nie pozostawiające żadnego miejsca na działanie. I przez to niemożliwość stworzenia z niej bazy. Obiektywny proces stałego zmniejszania się liczebności klasy robotniczej, w tradycyjnym rozumieniu wytwórców, uderza w podstawy lewicy i stale ją osłabia. Nie muszę tego udowadniać, bo wystarczy się rozejrzeć, by dostrzec, że lewica staje się marginesem. Rozproszony, nie mniejszy, a wręcz większy wyzysk, nie jest tak uchwytny i wyraźny, jak to było w XIX-wiecznych fabrykach. Problem, nad
którym tu nieraz wielu boleje, problem świadomości klasy robotniczej jest zaś tysiąckrotnie większy w 2-3-
osobowych personelach setek tysięcy małych sklepików i firm rozsianych po całym kraju. Robotników wielkoprzemysłowych przynajmniej teoretycznie można podburzać, buntować od dołu. Sytuację pracowników handlu i usług można zmieniać praktycznie tylko od góry, bo oni nie są w stanie wyzwolić się sami. Można z nich stworzyć klasę w sobie, ale nie uda się zrobić z nich klasy dla siebie. W tej grupie nie ma żadnego poczucia wspólnoty. Ich nie da się zorganizować, a przynajmniej nikt na to jeszcze nie wpadł, jak to zrobić. Tej
olbrzymiej grupie, która nie protestuje, nie walczy jako grupa, można pomóc tylko poprzez prawo, a na to lewica nie ma już żadnego wpływu. I jeśli przez tyle lat nie powstała żadna partia reprezentująca interesy robotnicze, choć są bardziej czytelne, obiektywne i łatwiejsze w artykulacji, a robotnicy wielkoprzemysłowi jako tako skoncentrowani, to tym bardziej nie jest to możliwe wśród tej na nowo definiowanej klasy. Dostrzeżenie zmian społecznych i świadomość jeszcze większych trudności dla lewicy, i tak naprawdę ich
źródeł, jest niestety już tylko analizą upadku. Nie dającą żadnych recept. Nawet nie wiem, czy one istnieją.
(cytujemy za komentarzami lewica.pl i "Samorządnością Robotniczą" Nr 2/2010, s. 19-20).
Najpierw żyć, a potem filozofować - jak to mawiali starożytni ludzie.
Klasę "w sobie", tę obiektywnie istniejącą, uformowaną przez panujące stosunki produkcji, przekształca się w "klasę dla siebie" wnosząc do niej świadomość. To takie stare odkrycie, bodajże dziadka Marksa.
Technologia tego procesu wnoszenia świadomości klasowej polega na tym, że musi być czynnik wnoszący, czyli w praktyce partia, która samodzielnie, za pośrednictwem związków zawodowych, orkiestr zakładowych i wszelkich możliwych stowarzyszeń, klubów i kółek zrzeszających robotników wnosi świadomość klasową, świadomość odrębności własnych interesów i konieczności walki o ich realizację.
Kurczenie się ilościowe przemysłowej klasy robotniczej niewiele w tym zmienia. Celem wszelkiej działalności gospodarczej w kapitalizmie jest maksymalizacja zysku, a ten powstaje nie tylko w przemyśle. Kapitalista nie głowi się nad tym kto jest robotnikiem, a kto tylko pracownikiem. On myśli o zwiększeniu zysku i redukcji kosztów pracy. W przemyśle procesy produkcyjne podlegają coraz większej automatyzacji, zaś sektory, których nie da się zautomatyzować zostały przeniesione do Azji. Jeśli w Polsce 57 proc. pracujących zatrudnionych jest w sektorze usług, to znaczy, że wytwarzają tam kapitalistyczny zysk.
W XX w własną partię powołali – z rewolucyjnym skutkiem – robotnicy rosyjscy, mimo iż stanowili mniejszość w morzu chłopskiej biedoty. Sam fakt, czy robotnicy wielkoprzemysłowi stanowią większość czy nie – nie jest ani warunkiem koniecznym ani też wystarczającym do rewolucji.
No właśnie o to chodzi. Nie ma większego znaczenia, czy klasa robotnicza jest w większości czy w mniejszości. Nie od jej liczebności bowiem zależy to, rewolucja ma sens ekonomiczny i polityczny. Chociaż zapewne lepiej mieć większą armię ludzi powodowanych tym samym interesem klasowym, niż walczyć na różnych frontach z otaczającym morzem pośrednich interesów różnych warstw społecznych. Rzecz rozbija się o tęże świadomość. Siłą koncepcji Marksa w jego czasie był fakt, że dawała ona prostą i jednoznaczną odpowiedź na wyzwania i na ofensywę ideologiczną klasy panującej. Zasadniczą siłą koncepcji Marksa byłą jasna odpowiedź na pytanie: kto wytwarza wartość dodatkową? Takie terminy, jak zysk, były ukonkretyzowaniem i komplikacją wynikającą z faktu, że świat realny nigdy nie jest tak jednoznaczny, jak model mechanizmu.
Od tamtej pory lewica - ze względu na powodzenie kapitalizmu w przezwyciężaniu swoich problemów oraz ze względu na przyswajanie wybiórcze (a więc i rozbrajanie) marksizmu - zrezygnowała z kategorii wartości dodatkowej na rzecz właśnie zysku - czyli kategorii bardziej pragmatycznej, lepiej kojarzącej się z naukowością. Wartość dodatkowa została zresztą obśmiana jako coś nierzeczywistego przez szkołę subiektywistyczną, a za nią - odrzucona przez tzw. rewizjonizm w marksizmie, którego ambicją było pozostawienie z myśli Marksa tylko tego, co naukowe - wedle kryteriów burżuazyjnych. Rumburak, jako marksista pragnący zachować kontakt z naukowością, posługuje się w swoim dyskursie istotnie kategorią "zysk", a nie wartość dodatkowa. Któż bowiem widział wartość dodatkową? A ZYSK to Rumburak już na pewno widział.
Tymczasem, bez kategorii wartości dodatkowej, cała koncepcja Marksa jest o kant dupy potłuc. Choćby ze względu na zasadę "brzytwy Ockhama" - istnieją teorie lepiej tłumaczące mechanizm powstawania zysku niż teoria wartości dodatkowej Marksa, co było nie raz już pokazywane na przestrzeni ostatnich 150 lat.
Dlatego, jeśli Rumburak mówi o tym, że "celem wszelkiej działalności gospodarczej w kapitalizmie jest maksymalizacja zysku, a ten powstaje nie tylko w przemyśle", to ujawnia tylko, jak dalece w dzisiejszym marksizmie poszła degeneracja wiedzy w zakresie rozumienia Marksa. Nie ma sensu powoływanie się na Marksa przy takim stawianiu kwestii. Jeżeli wystarczy nam powierzchowna analiza mechanizmów rynkowych mających na celu osiąganie zysku, to nie ma potrzeby zastanawiać się nad sposobami realizacji wartości dodatkowej. Zadowalamy się bowiem stwierdzeniem, że kapitaliści jakoś tam zawsze sobie radzą z realizacją wartości dodatkowej, więc nie szukajmy problemu tam, gdzie go nie ma. Przy okazji jednak wylewa się całą teorię wartości opartą na pracy. A więc i faktycznie uznaje się, że do prowadzenia walki klasowej nie jest nam potrzebny marksizm - o czym wiedzą nie od dziś socjaldemokraci, którzy nie zajmują się bzdurami, tylko działają na rzecz polepszenia bytu, tak jak nasi dzielni radykałowie z Rumburakiem na czele.
Miano marksistów jest im jeszcze potrzebne tylko do tego, aby wabić młodych adeptów, którzy z dowolnych przyczyn poszukują po stronie marksizmu. I przerabiają ich na socjaldemokratyczną modłę.
Według Marksa bowiem, warunkiem koniecznym do powstania zysku jest wytworzenie wartości dodatkowej. Problem realizacji wartości dodatkowej, czyli uzyskanie zysku, to problem z innej sfery. W produkcji wartości dodatkowej (a nie zysku) skupia się istota stosunku wyzysku, stosunku między kapitalistą a robotnikiem. Tymczasem realizacja zysku obejmuje różne sposoby, w tym i konkurencję między samymi kapitalistami, np. wojny imperialistyczne, monopole albo ich ograniczanie itp.
Wartość dodatkowa może powstawać tylko w tych dziedzinach gospodarki, które mają zasadnicze znaczenie dla reprodukcji społeczeństwa. Mechanizm takiej reprodukcji można przedstawić modelowo jako społeczeństwo złożone wyłącznie z klasy kapitalistów (posiadaczy surowców i narzędzi produkcji) i klasy robotniczej (posiadaczy siły roboczej). Połączenie obu tych środków produkcji daje utrzymanie materialne społeczeństwu jako całości. Dlatego ważny jest tu element trzeci, często umykający uwadze, a mianowicie - ziemia (w naszym przykładzie reprezentowana przez surowce). Bogactwo - jak zauważa Marks - to efekt połączenia pracy i ziemi.
Dlatego nie jest bogactwem, materialną podstawą reprodukcji społeczeństwa, np. wytwarzanie przedmiotów sztuki czy nauki. Sztuka lub nauka są sferami cywilizacji, które mogą się rozwijać w momencie, kiedy społeczeństwo osiąga nadwyżkę wartości dodatkowej ponad niezbędne minimum zaspokajające potrzeby przetrwania producentów (tu: robotników i kapitalistów, których jedynym uzasadnieniem istnienia jest fakt, że reprezentują oni surowce i narzędzia produkcji).
Waga nauki czy innych dziedzin cywilizacyjnych wspomagających produkcję leży w podnoszeniu siły produkcyjnej pracy lub/i w oddziaływaniu na efektywność realizacji zysku przez dane społeczeństwo w jego rywalizacji z innymi społeczeństwami.
Dlatego rola klasy robotniczej nie jest taka sama, jak rola każdej innej grupy zawodowej. Daje się to zauważyć w momentach szczególnych w życiu gospodarki, kiedy to nagle dzieło sztuki bywa mniej warte od kromki chleba. Albo kiedy pękają bańki spekulacyjne, ponieważ nie znajdują oparcia w tzw. realnej gospodarce. Ziemia upomina się o należne jej miejsce w wytwarzaniu bogactwa na równi z pracą, kiedy obserwujemy szybujące w górę ceny surowców na światowych giełdach. Wtedy coś nam mówi, że jakiś ważny element został pominięty w naszych doskonałych teoriach ekonomicznych. Tutaj właśnie przejawia się to, co zazwyczaj ukryte pod powierzchnią - że wszystko, co zostanie wytworzone w danej jednostce czasu wymienia się na siebie wzajemnie w proporcji określonej przez tę jednostkę czasu, choćbyśmy nie wiem, jak szybko obracali pieniądzem. Oznacza to również jedno - że wszystkie zyski są tak naprawdę tylko efektem gry o sumie zerowej, zaś realny przyrost wartości daje wyłącznie wyzysk pracy produkcyjnej, wyrażający się w powstaniu wartości dodatkowej, w której ma swój udział ziemia i jej bogactwa.
Oczywiście, ma znaczenie to, aby jak najwięcej ludzi zyskiwało świadomość rewolucyjną. Problem w tym, że takie rozumienie społeczeństwa, jakie daje zradykalizowana świadomość potoczna jest bardziej podatne na wizję sprawiedliwości typu libertariańskiego chociażby niż marksistowskiego. Jeśli chodzi więc o wychowanie rewolucyjnych liberatarian, to nic prostszego - róbcie to, co dotychczas. Z ekspedientkami i studentami, wszystko jedno!
Marks tego nie powiedział, ale informatyk z wyższym wykształceniem, piszący na etacie kody oprogramowania dla firmy Microsoft, sprzedaje jej specyficzny towar pracę, a jednocześnie wytwarza wartość dodatkową. Praca, którą wydatkuje jest zarówno fizyczna (klepie przez 8 godzin w klawiaturę) jak i umysłowa, bo istotą tej pracy jest nie tylko czas wydatkowany na wytworzenie produktu, ale wiedza potrzebna do tego, by w ogóle przystąpić do jego wytwarzania. System jest więc odrobinę bardziej skomplikowany niż w XIX w, ale nadal źródłem kapitalistycznego zysku pozostaje nieopłacona wartość pracy robotnika/pracownika sektora usług. Innego źródła nie ma.
Jeżeli uważacie za konieczne używanie terminów powszechnie niezrozumiałych - wasza sprawa. Ja wolę pojęcia powszechnie zrozumiałe dla czytelnika. Lubię wulgaryzować marksizm, tak jak Lenin. On w stosownym momencie całą doktrynę sprowadził do hasła "pokój i ziemia". I o to właśnie chodzi.
Jest perły wykładać przed... warchlaka i Rumburaka.
Samorządność Robotnicza mnie już drukuje?
Mogliście powiedzieć, wygładziłbym ten tekst trochę na potrzeby gazety. Jakąś autokorektę zrobił itd. Na lewicę.pl pisze się, a zamiast korekty wciska przycisk wyślij... Do gazety, to zanim człowiek wyśle to się przynajmniej raz wcześniej przeczyta...
Ale ok, niech i tak będzie. Teraz już czekam tylko na moją wierszówkę ;-)
Zacznijmy może od obszernego cytatu:
"Ujmijmy to tak - używanie 'przestarzałego', wręcz ortodoksyjnego języka ma, w naszym przypadku, charakter celowy. Niejednokrotnie w historii pójście naprzód odbywało się wszak w 'antycznych szatach'.
Fakt, że zmieniał się charakter pracy robotnika jest obiektywny. Niemniej interpretacje tego faktu skutkowały w radykalniejszej postaci teorią o zaniku klasy robotniczej, a w wersji 'soft' koncepcjami o przekształcaniu się jej w szeroką klasę salariatu, w klasę pracowniczą z jej konsekwencjami politycznymi prowadzącymi do hegemonii drobnomieszczaństwa.
Nie należy zapominać o tym, że koncepcje te rozwijały się w okresie dołującego radykalizm lewicowy prężnego rozwoju kapitalizmu z jego obietnicami społecznymi, które zrodziły mit konwergencji przeciwstawnych systemów społeczno-ekonomicznych. Zauważając, że wyzysk Trzeciego Świata (peryferii) przyniósł krajom rozwiniętego kapitalizmu (centrum) uspokojenie walk klasowych ze względu na możliwość 'przekupywania' klasy robotniczej ochłapami z burżuazyjnego stołu, przeoczono jakoś to, że można było częściowo przerzucić najcięższą i najbrudniejszą pracę produkcyjną poza obręb krajów wysoko rozwiniętych. Dzięki zasadzie kosztów komparatywnych, kraje rozwinięte zajęły się najbardziej dochodowymi działami produkcji oraz dzięki tej dochodowości mogły rozwinąć rynek usług. Nie oznacza to jednak, że w skali globalnej uległa przedawnieniu reguła, iż podstawą życia społecznego jest wymiana z przyrodą. Przy okazji zaznaczam, że w naszej interpretacji nacisk kładziemy
na pracę produkcyjną, a niekoniecznie na pracę fizyczną jako na wyróżnik czy kryterium tworzenia wartości dodatkowej.
Szczególnie w Polsce, gdzie rozwój gospodarczy nie osiągnął nigdy poziomu wysokorozwiniętych krajów kapitalistycznych, anachronizm lekceważenia roli klasy robotniczej rzuca się w oczy. Tym bardziej, że nie jest on oparty na analizie faktów, ale na przejmowaniu (kalkowaniu) teorii i koncepcji tworzonych w okresie kapitalistycznej prosperity na Zachodzie.
Nietrudno zauważyć, że w miarę rozwoju gospodarczego krajów bogatych, zwiększa się wyzysk w krajach będących producentami surowców i produktów pozyskiwanych od przyrody (wyjątkami potwierdzającymi regułę mogą być Kuwejt czy Arabia Saudyjska, co ma swoje konkretne wytłumaczenie). Najogólniej, można powiedzieć, że nadbudowa cywilizacyjna może się wznosić na gmachu pracy produkcyjnej, która z kolei może zostać zminimalizowana dzięki wzrostowi produkcyjności, ale nie wyeliminowana. Marks zauważał wielką szansę rozwoju cywilizacji eliminującej nędzę dzięki wzrostowi wartości dodatkowej. Praca nieprodukcyjna stanowi sedno owej cywilizacji, ale nie nakarmi głodnego. Chyba że dzięki niesprawiedliwości relacji wymiennych między krajami (na wzór stosunków klasowych) uda się rozdzielić pracę produkcyjną od nieprodukcyjnej, rozerwać ich delikatną równowagę i przerzucić ciężar pierwszej na jeden kraj, zaś zgromadzić wszystkie korzyści w drugim - na centrum i peryferie kapitalizmu.
Generalnie: praca nieprodukcyjna tworzy wartości użytkowe i wymienne, praca produkcyjna tworzy ponadto wartość dodatkową. Dzięki wartości wymiennej pracy nieprodukcyjnej, ma ona zdolność przejmowania wartości dodatkowej, co sprawia wrażenie, że ona sama tworzy ową wartość. Tak właśnie kraje,
które są, np. potęgami w informatyce, mogą kupować sobie produkty potrzebne do reprodukcji swego społeczeństwa. Dlatego nie jest możliwe wolne upowszechnianie technologii, chociaż technicznie jest to całkowicie wykonalne. Dlatego problemem jest rozwiązanie kwestii organizacji produkcji, w której, jak mówi Marks, jest już zawarty sposób organizacji podziału. Niejasność w kwestii pracy produkcyjnej i
nieprodukcyjnej ma więc zasadnicze przełożenie na najważniejsze kwestie koncepcji teoretycznej i praktycznej
marksizmu" (EB "Zasadnicze przełożenie", komentarze lewica.pl, "Samorządność Robotniczą" nr 2, s 39-40).
Jak łatwo zauważyć nieprodukcyjna praca informatyka tworzy wartość wymienną, która ma zdolność przejmowania wartości dodatkowej.
Tyle i tylko tyle.
Ile w Polsce jest tych "grup komunistycznych" i jak liczne są to grupy? ;-) Większość z tych grup podczepia się pod organizacje o dość niejasnych celach i zamiarach, dokonujących różnych wolt o znaczeniu ideowym, politycznym. Działalność tych grupek głównie sprowadza się do szukania współpracy z trochę bardziej silniejszymi i zasobniejszymi organizacjami tzw. prawdziwej lewicy. Chęci do współpracy żadnej nie widać, niestety...
Tekst ładny, pełna zgoda, poza twoim podsumowaniem.
W fabryce oponiarskiej w Dębicy stałem obok gościa, który na kręcące się kółko nawijał płaty gumy i drutu. W efekcie tych czynności powstawał produkt - opona samochodowa. Ten gość to był robotnik wykonujący pracę produkcyjną.
Innym razem, w Niemczech widziałem fabrykę specjalistycznych kauczuków HNBR, w której na jednej zmianie pracowało, bodajże ośmiu ludzi. Dwóch w magazynie, wrzucających surowiec do instalacji, a następnie odbierających produkt z taśmy na wózki widłowe i chyba czterech albo sześciu siedzących w sterowni i gapiących się w monitory. To była fabryka chemiczna, i w zasadzie poza podawaniem surowca i monitorowaniem procesu, cała produkcja odbywała się w instalacjach, w których zachodziły stosowne reakcje. Miałem chwilę wahania, czy ci ludzie, robotnicy przemysłu chemicznego wykonują pracę produkcyjną, czy jedynie nadzorują proces produkcji, no i co z wartością dodatkową. Technologię produkcji kauczuków HNBR opanowały dwie firmy na świecie: niemiecka i japońska. Każda ma po dwie takie fabryki i te cztery zakłady zaspokajają cały światowy popyt.
Widziałem też prezentację dotyczącą offshoringu, w której amerykańska firma informatyczna z dumą prezentowała zdjęcia hal fabrycznych w Indiach, w których siedziały dziesiątki młodych informatyków piszących oprogramowanie w sposób iście przemysłowy. Efektem ich pracy był program komputerowy, czyli moim zdaniem produkt tak jak opona, posiadający wartość użytkową. Twoim zdaniem ich praca nie była pracą produkcyjną.
Zawsze chciałem te trzy przypadki przedstawić Marksowi i spytać co o tym sądzi. Niestety Karol od dawna nie żyje. Na szczęście EB ma z nim kontakt spirytystyczny i na pewno przekaże mi jego odpowiedź.
Marks był trochę zaspany, ale nie miał większego problemu z odpowiedzią na Twoje, Rumburaku, pytania.
Kwalifikacja prac musi brać pod uwagę kwestię charakteru pracy wykonywanej przez samego pracownika oraz kwestię charakteru produkcji.
Produkcja kapitalistyczna, nastawiona na maksymalizację zysku musi mieć, z definicji, charakter masowy. Inaczej nie ma sensu. Tylko ten charakter produkcji był w stanie zmienić społeczeństwo przedkapitalistcyzne w burżuazyjne, kapitalistyczne. Dlatego robotnik nadzorujący proces produkcji opon wytwarza wartość dodatkową, którą zagarnia kapitalista. Przyczynia się bowiem do przetwarzania surowców, czyli, nazwijmy to, produktów ziemi. Powstaje nowa wartość w sensie materialnym, a nie wyłącznie dochodowym, jak tego chce ekonomia burżuazyjna.
Najczęściej robotnik nadzorujący proces produkcji jest przyuczony do pełnienia tej funkcji. Niekoniecznie musi to być wysokiej klasy fachowiec-technolog. Jeżeli jakąś funkcję da się uprościć do tego poziomu, że może ją wykonywać "małpa", jak to z pogardą wyrażają się o "robolach" liberałowie, to spuszcza się wykonywanie takiej funkcji na robotnika. Taki robotnik nie ma możliwości wykorzystania samodzielnie swojej wiedzy czy umiejętności, jaką nabył w trakcie owej pracy - brakuje mu środków finansowych na założenie własnego biznesu, ale przede wszystkim brakuje mu dostępu do surowców i brakuje mu fachowej wiedzy, dzięki której mógłby zaprogramować cały proces technologiczny, a nie tylko swoją mechaniczną czynność.
Inaczej jest w przypadku np. informatyka. Ten posiada wiedzę całościową i funkcjonalną samodzielnie we własnej głowie. A więc jest nie tylko "robolem" dla swojej firmy, ale i właścicielem najważniejszego tutaj środka produkcji - swojej fachowej wiedzy czy umiejętności. (Mamy tu do czynienia z zasadniczą różnicą w charakterze siły roboczej, którą zarówno robotnik, jak i informatyk sprzedają kapitaliście). Jego funkcja w relacji do kapitalisty polega na pomaganiu mu w przechwytywaniu wartości dodatkowej, wytwarzanej w sektorze produkcyjnym. Oczywiście, na poziomie zysku, nie widać gołym okiem różnicy między kapitalistą ze sfery produkcji a kapitalistą ze sfery obsługi (handlu, usług itp.) Ale marksista nie zatrzymuje się na poziomie powierzchni procesów rynkowych, lecz idzie w głąb, do mechanizmu wytwarzania wartości dodatkowej. Oczywiście, nie każdy informatyk od razu staje się Billem Gatesem albo choćby Łukaszem Fołtynem. Niemniej, buławę w tornistrze nosi, przez co ma zupełnie inne aspiracje społęczne niż prosty robotnik. Co do tego, to nie ma dwóch zdań.
Co do Twojego porównywania się z "pragmatyzmem" Lenina, to zauważ, proszę, że Lenin jednak trzymał azymut, co wykazał przy okazji stosunku do składu Rad Delegatów Robotniczych i do Konstytuanty. Tymczasem w Twoim przypadku mielibyśmy do czynienia z równoprawnym traktowaniem aspiracji ćwierć- i całkowitych inteligentów, co Leninowi ani się śniło.
Po pierwsze znam osobiście kilku byłych robotników prowadzących obecnie własne firmy produkcyjne, czyli będących kapitalistami. O.k. działa statystyczny charakter praw (prawidłowość przebija się przez wyjątkowość)ale z drugiej strony mówimy już o przemyśle informatycznym, który ma coraz bardziej charakter produkcji masowej. Mało który informatyk tworzy samodzielnie gotowy produkt, dużo częściej jakiś moduł - właśnie po to by nie przechwycił technologii całego produktu. Produkty te bywają tak złożone, że często ich wykonanie przekracza możliwości jednego człowieka, wymaga skoordynowanej, zorganizowanej pracy całych rzesz ludzi. Informatyk podobnie jak szeregowiec może i nosi buławę w plecaku, ale statystycznie na tym kończy. Przygotowanie programu komputerowego a następnie wprowadzenie go na rynek, to rzecz pracochłonna i kapitałochłonna, przekraczająca możliwości jednego człowieka. W praktyce więc informatyk sprzedaje kapitaliście wysoko wykwalifikowaną pracę wykonywaną w jednostce czasu (fabryki informatyczne w Indiach), a że tej wykwalifikowanej siły roboczej przybywa to jej cena spada.
Tak więc zarówno rolnik, sprytny robotnik jak i informatyk może zostać kapitalistą, ale przytłaczają większość z nich nie zostaje, a program komputerowy to taki sam produkt jak opona samochodowa, choć oczywiście o innym przeznaczeniu.
Twoje wywody (z wyjątkiem tych o szkole austriackiej) czytam zawsze z wielkim zainteresowaniem, to nadal uważam, że informatyk-robotnik, produkujący oprogramowanie w skali masowej, jest pracownikiem produkcyjnym ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Co zaś tyczy działalności praktycznej, to ja, podobnie jak Lenin trzymam kurs. Niestety jeden, czy nawet kilku, to za mało, aby narzucić słuszny kurs większości. Czasem, kiedy stawką jest utrzymanie potencjału organizacyjnego lewicy, trzeba pozwolić większości popełniać błędy i uczyć się na nich. Wasze i wam podobnych działania dezintegracyjne uważam za niezwykle szkodliwe. Gdyby Wielki Lenin nie napisał, że głupotę trudno odróżnić od sabotażu, to byłbym przekonany, że za całym rozbijactwem na lwicy stoją policyjni prowokatorzy.
Rumburak napisał:
"Co zaś tyczy działalności praktycznej, to ja, podobnie jak Lenin trzymam kurs. Niestety jeden, czy nawet kilku, to za mało, aby narzucić słuszny kurs większości. Czasem, kiedy stawką jest utrzymanie potencjału organizacyjnego lewicy, trzeba pozwolić większości popełniać błędy i uczyć się na nich. Wasze i wam podobnych działania dezintegracyjne uważam za niezwykle szkodliwe. Gdyby Wielki Lenin nie napisał, że głupotę trudno odróżnić od sabotażu, to byłbym przekonany, że za całym rozbijactwem na lwicy stoją policyjni prowokatorzy."
Faktycznie trzymasz kurs. Kurs ten sprowadza się do wazeliniarskiej postawy względem działań PPP, przyjętego przez tą partię kierunku programowego i praktycznego. Lenina w to nie mieszaj.
Kocurku jaka wazelina? PPP to najlepsze, co przydarzyło się polskiej lewicy od 20- lat, dlatego bronię partii przed atakami psycholi i policyjnej agentury. Bez PPP polską lewicę czeka następne 20 lat sekt, klubów dyskusyjnych i grup inicjatywnych. Taki wariant najbardziej odpowiada specom od ochrony porządku publicznego i ładu konstytucyjnego. Z tego powodu wszelkich prowokatorów należy tępić bezwzględnie i bez litości.
O ulepszaniu PPP, dyskutuję wyłącznie z członkami PPP.
Andrzeju, ja przyjmuję najprostsze kryterium: za komunistów uważam tych, którzy się sami za nich uważają. Żeby była jasność: ja nie uważam się ani za komunistę ani za antykomunistę. Wbrew pozorom tak też można.
Naprawdę jestem pełen podziwu, że dyskutujesz o "ulepszeniu PPP" z jej członkami. PPP musie się zmieniać na lepsze, gdy twierdzi tak "marksista-leninista", otwarty na współpracę z biznesem.
W "twojej" partii, jak i samej młodzieżówce, każda osoba odnosząca się z krytycyzmem do postaw, poglądów premiowanych przez tzw. górę była uznawana za "agenta służb specjalnych" lub przynajmniej insynuowano im, że działają na zlecenie służb. Wreszcie to przyznałeś.
"Czasem, kiedy stawką jest utrzymanie potencjału organizacyjnego lewicy, trzeba pozwolić większości popełniać błędy i uczyć się na nich. "
To teraz tak, bo ja już nic nie rozumiem. Czy wsadzanie na listy burzuji to błędy, czy też efekt nauki na błedach jakimi było wsadzanie na listy Ziobrów?
Sadząc po innym watku, gdzie aż piejesz z radości, że w końcu macie swojego Misztala w gminie, to chyba jednak to drugie.
Czy Ty jeszcze rozróżniasz co jest błędem a co nie? Czy tylko umiesz powiedzieć - słuszna linię ma nasza partia! A jest słuszna dlatego, że jest słuszna... i mamy "swojego" wójta!
W oczekiwaniu na merytoryczną odpowiedź EB zapamiętajmy te słowa Rumburaka: "PPP to najlepsze, co przydarzyło się polskiej lewicy od 20-lat, dlatego bronię partii przed atakami psycholi i policyjnej agentury. Bez PPP polską lewicę czeka następne 20 lat sekt, klubów dyskusyjnych i grup inicjatywnych. Taki wariant najbardziej odpowiada specom od ochrony porządku publicznego i ładu konstytucyjnego. Z tego powodu wszelkich prowokatorów należy tępić bezwzględnie i bez litości.
O ulepszaniu PPP, dyskutuję wyłącznie z członkami PPP."
A oto inna jego dzisiejsza - wczorajsza już - wypowiedź, w drugim wątku dyskusji, "pod PPP-owskim wójtem":
"Widzisz Wojtek co narobiłeś. Wielu twoich towarzyszy włożyło sporo wysiłku w budowę PPP. Jak na polskie warunki, wiele udało się osiągnąć. Zawsze może być lepiej, ale o poważnych sprawach należy rozmawiać z poważnymi ludźmi, a tak to tylko ścierwojady mają żer. I co przez to osiągnąłeś?"
Takich krytyków PPP-"Sierpień-80", jak Rumburak, brakuje nawet w naszych szeregach. Lubimy jak coś się rusza. Samo ścierwo nas nie pociąga. Najwyraźniej, zdaniem Rumburaka, to coś, co zostało po Polskiej Partii Pracy, "po najlepszym co przydarzyło się polskiej lewicy od 20 lat" już ledwo zipie. Czas dobić to coś - niech się nie męczy.
JEŃCÓW NIE BIERZEMY. Niech walczą do końca.
Nie przeraża nas poetyka Rumburaka. Taki koniec lewicowo-radykalnego wariantu PPP po prostu w głowie mu się nie mieści.
PATRZCIE I PODZIWIAJCIE - GŁOWA MU PĘKA! GINIE CZARODZIEJ RUMBURAK - RODZI SIĘ MAŁY CZŁOWIEK.
Kto nam dziś powie, że małe jest piękne?
Każda śmierć boli. Najmniej boli śmierć Rumburaka i lewicowo-radykalnego wariantu Polskiej Partii Pracy. Kogo to w ogóle obchodzi?
Zjawisko te nie będzie przecież miało żadnego wpływu na politykę w Polsce i w Europie.
Co innego śmierć lewicy. A o tym mówi w wywiadzie dla noworocznego "Newsweeka" filozof Slavoj Żiżek, odpowiadając na pytanie Macieja Nowickiego:
"NEWSWEEK: Jakie zjawisko będzie miało największy wpływ na politykę w Europie w najbliższej przyszłości?
SLAVOJ ŻIŻEK: Śmierć lewicy. Myślę, że nie zrozumieliśmy jeszcze rozmiaru porażki lewicy we wszystkich jej postaciach. Nie chodzi o to, że jest ona coraz słabsza, ale o jej koniec. Europejska lewica umierała dwa razy, po raz pierwszy jako lewica komunistyczna w roku 1989. Socjaldemokraci byli z tego bardzo zadowoleni, mówili: 'Wreszcie pozbyliśmy się totalitarnego partnera. Teraz mamy całe pole do zagospodarowania". Cóż, okazało się, że tak nie jest. Zamiast zagospodarować całe pole, znikają z pola widzenia.
Kto zajmie ich miejsce?
- Nowy podział już się dokonał. Zamiast tradycyjnej dwubiegunowości, podział na partię centrolewicową i centroprawicową, które zmieniają się u władzy, mamy dziś do czynienia z jedną formacją w centrum sceny politycznej: partią liberalnego kapitalizmu. Z obyczajowego punktu widzenia jest postępowa, opowiada się za legalizacją aborcji, za prawami dla homoseksualistów itd. Główną jej opozycją staje się prawica populistyczna.
Populistyczna prawica zajmie miejsce dawnej lewicy.
- Tak. To widać w wielu krajach postkomunistycznych, w Rumunii czy na Węgrzech, ale także w tych krajach zachodnich, które do niedawna były uważane za ucieleśnienie ideałów demokracji: w Holandii, Szwecji, Norwegii. Niektórzy mówią: "Nie przesadzajmy, to nie jest powtórka z lat 30. Ta populistyczna prawica nigdy nie zdobędzie władzy". Pewnie nie zdobędzie, ale problem polega na czymś innym. Centroprawica stawia na immobilizm (Polska wydaje się modelowa pod tym względem, dominuje liberalne centrum, które obawia się zbyt silnych zobowiązań, a polityka Platformy Obywatelskiej sprowadza się do ograniczania ryzyka). A jedynym ugrupowaniem, które jest dziś w stanie zagospodarować społeczne emocje, jest populistyczna prawica, podsycająca strach przed imigrantami i obcymi. To smutne, że tylko strach jest w stanie zmobilizować społeczeństwo, że nie mamy poza tym żadnej idei.
To pozbawia pola działania partie lewicowe, które dawniej były postrzegane jako partie sprzeciwu.
-Tydzień temu obejrzałem w Nowym Jorku wywiad z reżyserem Michaelem Moore'em, idolem radykalnej lewicy. Powiedział bardzo ciekawą rzecz: że coraz większą admiracją darzy skrajnych republikanów z Tea Party. Bo wciąż mają w sobie wiarę, pasję, agresję. A Obama go nudzi: jest zbyt miękki, chce rozmów, dialogu, boi się działać, tak jakby sam nie wierzył we własne słowa. Lewica miała obsesję, że zostanie uznana za archaiczną, dlatego do znudzenia powtarzała: "Nie, my nie jesteśmy przedstawicielami klasy robotniczej w dawnym stylu, nie mamy nic wspólnego ze związkami zawodowymi. Jesteśmy za postnowoczesnym kapitalizmem cyfrowym". Oni się wręcz brzydzili tak zwanym ludem, nie chcieli go. I pojawili się prawicowi politycy, którzy bez trudu lud im odebrali. Dziś tylko populistyczna prawica jest w stanie nawiązać kontakt ze zwykłymi ludźmi" ("Ludzie mi mówią: pan jest utopistą", Newsweek z 2.01.2011, s.30-31).
My nigdy tak nie mówiliśmy. Wręcz przeciwnie - zawsze byliśmy "archaiczni". Żiżek nas nie zauważył. Co więcej - nikt nas nie zauważa. Ze śmierci lewicy, jak feniks, powstaliśmy.
Nie dziwi mnie wyznanie Rumburaka o rozbieżności poglądów na szkołę austriacką. To dobrze tłumaczy całkowitą niezdolność do przyjęcia kategorii Marksowskich przez kogoś, kto czyta Marksa przez pryzmat Boehm-Bawerka i Bernsteina. Tym mniej może dziwić używanie argumentów o charakterze "policyjna prowokacja" w odpowiedzi na merytoryczną wypowiedź. W końcu Freikorpsy zamordowały Różę Luksemburg jako prowokatora rozbijającego rozsądną i mającą zdecydowane szanse powodzenia linię programową SPD. Trudno mi w związku z tym zdobyc się na słowa pocieszenia dla Rumburaka rozżalonego, że z winy naszej medialnej potęgi PPP nie potrafi zdobyć swoich wymarzonych 3% poparcia w wyborach parlamentarnych.
Przy okazji, chciałam odpowiedzieć Angka Leu, który ubolewa nad faktem, że komuniści sami sobie uniemożliwią jakikolwiek ruch przez wieczne wojny. To nie jest tak. Sytuacja naszego ruchu wymaga obrachunków i zaciętych dyskusji, wręcz walk. To jest normalne przy takim załamaniu ruchu i takim cofnięciu się fali (całkiem nieźle podsumował kryzys lewicy Żiżek - patrz wpis BB powyżej). Według nas, należy się bardzo dobrze przygotować do odwrócenia sytuacji (co nastąpi według wszelkich oznak na ziemi i niebie), kiedy wiele postaw może się nieoczekiwanie wyprostować. Ale warunkiem do tego jest świetne przygotowanie do takiej ewentualności.
Rozumiem, że macie dość Marksa i Lenina, więc odwołam się do innego autorytetu, z zupełnie innej mańki, co może wielu zaskoczyć, ale - jak podejrzewam - wielu radykałów jest pod wpływem fascynacji tego typu światopoglądem. A mianowicie, do Murraya Rothbarda, który stawia na ożywienie ideologiczne jako wiodące i jedynie zdolne przeciwstawić się marazmowi ("immobilizmowi" Żiżka) ogarniającego nurty zachowawcze tak na prawicy, jak i na lewicy: "Marksiści mieli rację uważając, że do zwycięstwa każdego programu radykalnej zmiany społecznej potrzebne są dwa zbiory warunków: 'obiektywne' i 'subiektywne'. Do warunków subiektywnych zaliczali istnienie świadomego ruchu poświęconego triumfowi konkretnego ideału społecznego (...), do warunków obiektywnych zaś - istnienie obiektywnej 'sytuacji kryzysowej' systemu (przy czym kryzys był tak silny, że go powszechnie zauważano, uznając za błąd samego systemu). Ludzie są tak stworzeni, że nie interesuje ich odkrywanie defektów istniejącego systemu tak długo, jak tylko wydaje się on znośnie działać. Jeśli nawet zainteresuje się nimi kilka osób, większość będzie uważać cały problem za abstrakcyjny, bez znaczenia dla ich codziennego życia i z tego powodu nie wymagający natychmiastowego działania - dopóki nie wybuchnie kryzys. Taki kryzys pobudza nagłe poszukiwanie nowych społecznych alternatyw - i właśnie wtedy kadry alternatywnego ruchu ('warunki subiektywne') MUSZĄ BYĆ GOTOWE DO PODANIA ALTERNATYWY, DO POWIĄZANIA KRYZYSU Z WRODZONYMI DEFEKTAMI SAMEGO SYSTEMU ORAZ WSKAZANIA, JAK SYSTEM ALTERNATYWNY ROZWIĄZAŁBY ISTNIEJĄCY KRYZYS I ZAPOBIEGŁ PODOBNYM ZAŁAMANIOM W PRZYSZŁOŚCI (podkr. - EB). Być może kadra alternatywna mogłaby udokumentować swoje wcześniejsze przewidywania i ostrzeżenia, dokonane jeszcze przed kryzysem.
Jeśli prześledzimy współczesne rewolucje, przekonamy się, że każda z nich (a) była wykorzystana przez istniejącą kadrę pozornie proroczych ideologów systemu alternatywnego oraz (b) byłą spowodowana przez załamanie samego systemu. W czasie rewolucji amerykańskiej szeroka kadra oraz masa oddanych sprawie libertarian była gotowa stawić opór zakusom Wielkiej Brytanii usiłującej położyć kres systemowi 'błogiego zaniedbania' w kolonii oraz ponownego narzucenia kajdan Imperium Brytyjskiego. W czasie rewolucji francuskiej libertariańscy filozofowie przygotowali ideologię mającą stawić czoła absolutystycznym ciężarom narzucanym na lud z powodu rządowego kryzysu fiskalnego. W Rosji w 1917 r. porażki wojenne doprowadziły do rozpadu systemu carskiego od środka, NA CO PRZYGOTOWANI BYLI IDEOLODZY RADYKALNI (podkr. - EB). Po I wojnie światowej we Włoszech i w Niemczech powojenne kryzysy ekonomiczne oraz klęski militarne stworzyły warunki triumfu faszystowskiej i narodowosocjalistycznej alternatywy. W Chinach w 1949 r. kombinacja przydługiej i wyniszczającej wojny oraz kryzysu ekonomicznego wywołanego galopującą inflacją oraz kontrolą cen pozwoliła na zwycięstwo komunistycznej rebelii.
Zarówno marksiści, jak i libertarianie, na swój własny, ale jakże różny sposób, wierząc w wewnętrzne sprzeczności obecnego systemu (dla pierwszych 'kapitalizmu', dla drugich etatyzmu i państwowej interwencji), doprowadzą w dłuższej perspektywie do jego upadku. W przeciwieństwie do konserwatyzmu, który nie dostrzega niczego prócz rozpaczliwego upadku 'zachodnich wartości' z ubiegłego stulecia, marksizm i libertarianizm są w dłuższej perspektywie optymistyczne.(...)" (M. Rothbard, "Etyka wolności", Fijorr Publishing, Warszawa 2010, s. 394-395).
Brak zastanowienia i działanie oparte na politycznym i jednostronnym kompromisie w nadziei, że radykalizująca się świadomość społeczeństwa poprowadzi spontanicznie w kierunku, który wydaje się nam pożądany, skutkuje tym, że "subiektywny" wysiłek zostaje spożytkowany na realizację programu, który w danym momencie ma lepsze warunki obiektywne. Chyba nie będzie rozbieżności zdań co do tego, który nurt: marksizm czy libertarianizm jest aktualnie, po upadku "realnego socjalizmu", w lepszym "obiektywnym" położeniu. Który cieszy się większym propagandowym oddziaływaniem na pragmatyków. Nurt dominujący może sobie lekceważąco pomijać rozbieżności teoretyczne jako nie mające wpływu na przebieg praktycznej walki. Jeżeli jednak przedstawiciele nurtu, który walczy o swoje miejsce lekceważą kwestie teorii, to na pewno nie oni będą nadawali kierunek walce, ale co najwyżej będą dryfować niesieni prądem. Nie tu miejsce na analizę libertarianizmu. Warto jednak zauważyć, że dla wielu jednak jest on tylko inną interpretacją koncepcji lewicowych, atrakcyjną chociażby z tego względu, że znosi rozróżnienie na lewicę i prawicę.
Zastąpienie haseł i celów lewicowych przez prawicowy populizm podlany sosem liberalizmu społecznego na siłę interpretowanego jako wyraz lewicowości wymaga zdemaskowania. Trudno więc, wbrew tezie Angka Leu, aby walka na tym polu należała do gatunku bratobójczych.
Cytując obszernie głupka wystawiacie sobie świadectwo. Podkreślenia EB bardzo słuszne - stare prawdy marksizmu. Też sądzę, że ze względu na głębokość kryzysu, w nadchodzącej dekadzie kapitalizm zakończy żywot, a przynajmniej zaistnieją po temu optymalne warunki obiektywne.
Uważam natomiast, że BB, ze względów osobowościowych, nie nadaje się do przewodzenia komukolwiek. On tego zwyczajnie nie potrafi.
Dlatego ta kadra, o której pisze EB (warunek subiektywny zwycięstwa) i która być może wykorzysta stosowny moment, to nie będzie wasza dwójka. Będziecie biegać gdzieś w ogonie, olewani przez wszystkich i obszczekiwać, tak jak przez ostatnie 20-30 lat.
Z głową jak arbuz lub dynia.
Kto chce pestek?
Nie zajmujemy się rozdzielaniem miejsc w przyszłym rządzie rewolucyjnym, ale przygotowywaniem warunków subiektywnych.
Skoro tak dobrze idzie ze zrozumieniem wyjaśnień Rothbarda (nie dziwi mnie wcale, że radykałowie, dla których nie do końca jasna jest różnica między lewicą rewolucyjną a populistyczną prawicą), to przypomnijmy, co ten libertarianin mówił o strategii działania politycznego: "Strategia na rzecz wolności nie może obejmować żadnych środków, które szkodzą nadrzędnemu jej celowi lub są z nim sprzeczne - takich jak to wyraźnie czyni stopniowanie wprowadzania zmian. (...) A więc libertariański cel zwycięstwa wolności uświęca najszybsze możliwe środki służące do jego osiągnięcia, lecz środki te NIE MOGĄ przeczyć samemu celowi ani go niweczyć. (...) jeśli zatem libertarianin wzywa do natychmiastowego zniesienia państwa jako zorganizowanej machiny stosującej agresję oraz jeśli stopniowość w teorii jest sprzeczna z jej nadrzędnym celem (i dlatego też niedopuszczalna), to JAKI powinien być rodzaj strategii obranej przez niego w świecie, w którym państwo kontynuuje swoje istnienie aż nazbyt wyraźnie? Czy libertarianin musi koniecznie OGRANICZAĆ SIĘ do żądania natychmiastowego zniesienia państwa? Czy wymogi stopniowej transformacji w kierunku praktycznego osiągnięcia wolności są bezpodstawne? Z pewnością nie, gdyż bez nich nie byłoby nawet nadziei na osiągnięcie ostatecznego celu. Obowiązkiem libertarianina pragnącego osiągnąć swój cel maksymalnie szybko, jest spychanie obecnego ustroju w KIERUNKU wyznaczonego celu. Taka droga jest z pewnością trudna, gdyż zawsze istnieje niebezpieczeństwo utraty z pola widzenia, a nawet zniweczenia, ostatecznego celu, jakim jest wolność. Biorąc jednak pod uwagę stan świata z przeszłości i przewidywanej przyszłości, jest to kurs niezbędny do zwycięstwa wolności, o ile ma być ona kiedyś osiągnięta. Trzeba więc sformułować warunki okresu przejściowego, które (a) ZAWSZE muszą utrzymywać osiągnięcie wolności jako pożądany cel okresu przejściowego, (b) nie można nigdy podejmować kroków czy środków, które wyraźnie lub pośrednio temu celowi przeczą.
(...) W pomyśle kompleksowego planu na rzecz wolności istnieje jeszcze jeden błąd. Otóż sam niepokój i ustalone tempo zmian, sama ich kompleksowa natura sugerują, że w celu skonstruowania mapy drogowej w kierunku wolności możliwe jest, a nawet pożądane, KORZYSTANIE z państwa. (...)
Na przykład, libertarianie mogą się opowiadać za redukcją lub abolicją podatku dochodowego, nie powinni jednak równocześnie dążyć do zastąpienia go podatkiem obrotowym czy jakimś innym. (...) Nałożenie nowego podatku jest środkiem, który przeczy celom libertarianizmu. (...)
Czy znaczy to, że libertarianin nie powinien ustalać priorytetów czy koncentrować swej energii na kwestiach politycznych, które uważa za najważniejsze? Oczywiście, że nie. Ponieważ czas i energia każdego człowieka są ograniczone, nie sposó poświęcić jednakowej ilości czasu i energii na każdy aspekt libertariańskiego credo. Osoba wypowiadająca się lub pisząca na tematy polityczne musi ustalić priorytety, które przynajmniej częściowo będą zależeć od konkretnych potrzeb i bieżących okoliczności. (...) Libertarianin musi korzystać ze swej strategicznej inteligencji oraz wiedzy i za ich pomocą formułować priorytety w sferze politycznej. (...)
A zatem, warunkiem zwycięstwa wolności staje się edukacja - wszelkiego rodzaju nauczanie, od abstrakcyjnych teorii po zwykłe środki i gadżety mogące zachęcić potencjalnych konwertytów. Wrzeczy samej, edukacja stanowi zaadniczą cechę teorii strategii klasycznego liberalizmu.
(...) Aby idea wolności zatriumfowała, musi istnieć grupa aktywnych, oddanych sprawie libertarian, którzy mają wiedzę na temat wolności i są skłonni dzielić się nią z innymi. Krótko mówiąc, musi istnieć aktywny i świadomy RUCH libertariański. (...)
... w grę wchodzi zwłaszcza jeszcze jeden wymóg powstania skutecznego ruchu - w jego skład muszą wejść profesjonaliści lub osoby angażujące się w dyscyplinę, o której mowa, na pełny etat. (...)
... biorąc pod uwagę ogromne zróżnicowanie zainteresowań oraz umiejętności wśród ludzi, jego [ruchu] rdzeniem zawsze będzie profesjonalna mniejszość. Nie ma zatem niczego złowrogiego czy 'niedemokratycznego' w postulowaniu budowy 'awangardy' ruchu libertarian... (podkr. - MR)" (M. Rothbard, "Etyka wolności", s. 386-392)
Pomijając już interesującą kwestię, że anarchistyczna wręcz nienawiść do państwa w wydaniu libertariańskim nie spotyka się z wrogością tegoż państwa - co jest wytłumaczalne apologetycznym stosunkiem libertarianizmu do ochrony istniejącego systemu przywilejów społecznych i uzasadnieniu nierówności społecznych "prawami natury", mamy tu do czynienia z zasadniczą kwestią dialektyki między celem głównym ruchu a niecierpliwością wynikającą z potrzeby zaradzeniu złu tu i teraz.
Na puentę, Rumburaku, przyjdzie ci cierpliwie poczekać do nowego roku.
Duet BB mając w pogardzie libertarianizm jak widać przyjmuję praktykę chasydów. Czekajmy na Mesjasza, przestrzegajmy szabasu, nośmy jarmułki a piekło nas nie ominie! Tylko wielki cadyk BB zna prawdę!
Tak przecież chciałeś. Oto "nasza" BIAŁA FLAGA:
Gdzie oni są
Gdzie wszyscy moi przyjaciele -ele-ele-ele-ele-ele
Zabrakło ich
Choć zawsze było ich niewielu -elu-elu-elu-elu-elu
Schowali się
Po różnych mrocznych instytucjach -ucja-ucja-ucja-ucja-ucja
Pożarła ich
Galopująca prostytucja -ucja-ucja-ucja-ucja-ucja
Gdzie są moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam
Co to za pan
Tak kulturalnie opowiada
Jak się stara ładnie siedzieć i wysławiaaaaaaać
Ach co za ton co za ukłon
Co za wiara w każdym zdaniu
I jakie mądre przekonania -ania-ania-ania-ania-ania
Gdzie są moi przyjaciele
Bojownicy z tamtych lat
Zawsze było ich niewielu
Teraz jestem sam
Oto są oto wszyscy są
Przyjaciele moi z wielu stron
Co za pochód co za piękny krok
Maszerują ramię w ramię wprost
I w bamboszach, w garniturach
Z pidżamami pod pachami
Z posadami, podatkami i z białymi chorągwiami
Idą tłumy ich tłumy ich
Tłumy ich tłumy ich
Tłumy ich tłumy ich
Tłumy ich...
Gdzie oni są
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Zabrakło ich
Gdzie oni są
Gdzie oni są
Zabrakło ich...
Gdzie oni są są są są
są są są są są są są są...
"włóczykijas, pozwól, że z okazji zbliżającego się końca roku podzielę się głębszą refleksją.
Jestem na tym forum od maja 2005 r. i nie uwierzysz, ilu przewinęło się tu dyskutantów, którzy błysnęli i zniknęli. Nieobecności niektórych z nich szczerze żałuję (np. Michał, Wotan ;)), z innymi może nie zgadzałem się ale dużo wnosili merytorycznie do dyskusji (m.in. krik, Mechaniczna pomarańcza). Najwięcej jednak było drobnych cwaniaczków takich jak ty, co to w D. byli i g. widzieli ale wydawało im się, że pozjadali wszystkie rozumy i pouczali resztę o "jedynie prawdziwej lewicowości". Z tobą będzie tak samo: pokrzyczysz, pokrzyczysz, i znikniesz" - pisze Angka Leu.
Wybacz, Angka, kto im broni wrócić na forum. To ich wybór, na który złożyło się parę ważnych okoliczności. Ich pomysł na "pluralistyczną lewicę" nie ostał się na polu walki, a przecież - w przeciwieństwie do naszego - miał szerokie wzięcie i zaplecze.
Padła koteria Piotra Ikonowicza - wszyscy wymienieni przez ciebie delikwenci w niej ostro grali i z kretesem przegrali - wzięci w dwa ognie.
W nas bito ze wszystkich dział - efekt widzisz - tak powstała "Hartownia". Pamiętasz może, jakie chwyty stosował Wotan? Nie dziw się, że go zbanowano.
Zresztą, nie martw się. Oni inwestują w siebie i wrócą, jak Wotan wrócił w postaci ABCD i rozczarował cię.
Nic przecież nie stoi im na przeszkodzie. TYLKO MY.
Czekamy, kriku!
Może ukończyłeś tłumaczenie swojej ulubionej pracy Lwa Trockiego? Parę lat wystarczyło chyba, by uzupełnić przypisy?