Gdy jesienią 2001 roku świętowaliśmy z koleżankami i kolegami zwycięstwo SLD
----------------------
Kiedy mgr. Kwaśniewski zdobył drugą kadencję w w pierwszej turze poczułem jak by mi mój własny Naród napluł w twarz.
W odruchu skrajnej rozpaczy włączyłem Radio Maryja.
Akurat wyniki wyborów komentował ( a raczej jak mi się w tedy wydawało bredził ) Ojciec Dyrektor.
Ojciec Dyrektor zwycięstwo Kwaśniewskiego skomentował w sobie właściwym ewangelijno - przypowieściowym stylu.
Mówił, że Polacy są jak Ci zaklęci pod Giewontem rycerze i że się kiedyś przebudzi i pogoni komunistów.
Powiem szczerze, że pomyślałem wtedy : co ten Dziadzina pier .... ?
Ale spójrzmy z tamtej perspektyw na to co stało się później. Czy aby na pewno Ojciec Dyrektor się mylił ?
Bo kto w tedy mógł przypuszczać, że już za kilka lat dwie prawicowe partię PO i PiS wygrają wybory ? Że do sejmu wejdzie LPR & Samoobrona ?
Największą straconą szansą minionej dekady była koalicja POiPiS spełnienie marzeń wszystkich Polskich patryjotów.
Koalicja PiS LPR Samoobrona powstała w celu marginalizacji PO w sejmie też nie była najgorsza ale zaczęło się Polskie piekiełko i jadąc Naszym wieszczem Narodowym : Miałeś chamie złoty róg teraz ostał Ci się ino sznur.
Można obśmiewać Ojca Rydzyka ale trudno mu nie odmówić wizjonersko - ewangelickiej daleko zwrotności. Bo kto wtedy w 2001 roku przypuszczał że już nie długo Polską będą rządzić na zmianę dwie prawicowe partie ( Po i Pis)
A CO Z NOWĄ DEKADĄ ?
Kiedy Irlandia stała się narzędziem Boga i odrzuciła lucyferjański traktat lizboński z dziką rozkoszą rzuciłem się na komentarz A.Michnika w GW dotyczący tej sytuacji. Naczelny Namaściciel Autorytetów Moralnych straszył Nową Jugosławią.
Jakiś czas temu ukazał się w KP wywiad w którym pojawia się teza o możliwości podzielenia przez EU losu dawnej Jugosławii :
http://www.krytykapolityczna.pl/Opinie/KrastevEuropamusiwymyslicnanowopanstwobioraceobywatelawopieke/menuid-197.html
Patrząc na kłopoty Euro na rosnącą siłę anty europejskiej prawicy na wpadanie w spiralę zadłużenia coraz to nowych krajów EU (Grecja & Irlandia jak na razie ) lewica powinna przygotować się na rozpad EU. Może nie w dosłownej formie ale o śmierci państwa narodowego i narodzinach federalistycznej EU można zapomnieć.
Tak jak kiedyś Ojciec Dyrektor przewidział ( ??? ) upadek post komuny i przebudzenie Narodu tak być może ( ??? )
A . Michnik & Michał Sutkowskie przewidzieli rozpad EU.
Czego sobie i wszystkim czytelnikom portalu lewica.pl życzę w tej nowej nadchodzącej dekadzie.
Szczerze mówiąc, teza wydaje mi się dosyć absurdalna, w każdym razie nie bardzo widzę jakie by można znaleźć argumenty na jej poparcie.
Jest jak widać zróżnicowany. O ile Jakub Majmurek zauważa załamanie się i ograniczenia dotychczas wysuwanych alternatyw i nadziei, choćby tych wiązanych z "partiami pluralistycznymi" czy "antykapitalistycznymi" lub państwowotwórczą lewicą południowoamerykańską, to Jarosław Klebaniuk ewoluuje dopiero z pozycji SLD na pozycje "prawdziwej lewicy", nadziei dopatrując się w tej ostatniej, która według Jakuba Marmurka już została spisana na straty.
Jakub Majmurek zdaje sobie sprawę, że i one odchodzą w przeszłość - nie wiadomo tylko co je ma zastąpić, skoro "Próby budowania 'partii antykapitalistycznych' funkcjonujących w logice liberalnej demokracji (NPA we Francji, Riffondazione Comunista we Włoszech) okazały się jeszcze większą klęską".
Majmurek stawia na coś nowego: "Europejska lewica potrzebuje radykalnie nowej formuły organizacji, reprezentacji, działania". Nie wiadomo jednak na co.
Jarosław Klebaniuk zadowala się tym co zostało i jeszcze się rusza, nawet tu na krajowym podwórku (np. PPP). Nie bierze pod uwagę opinii przedmówcy, albo ją po prostu bagatelizuje.
Nam nie wypada, musimy konstatację Jakuba Marmurka odnotować:
"Choć ze względu na odmienność specyfiki społecznej rozwiązania boliwariańskie nie przystają do realiów europejskiej lewicy, to na pewno ma ona nam wiele do powiedzenia w kwestii nowych form organizacji i działania. Z drugiej strony nie da się nie zauważyć, że zwłaszcza w Wenezueli eksperyment boliwariański znajduje się w impasie."
W Boliwii i Ekwadorze zapewne również. Nawet kubański przeżywa ciężkie chwile.
Na wyjście z zauważonego przez Jakuba Majmurka "impasu", "odmienności specyfiki społecznej" i wynikającego stąd "nie przystawania do realiów europejskiej lewicy" ograniczoną receptą mają być "nowe formy organizacji i działania", znane z doświadczeń lewicy i ruchów społecznych w Ameryce Południowej.
Rzecz w tym, że nowe i przystosowane do europejskich realiów, "pluralistyczne" i "antykapitalistyczne" pomysły lewicy i tzw. nowych ruchów społecznych nie sprawdziły się. Ba, poniosły jeszcze "większą klęskę", niż stare i struchlałe - socjaldemokratyczne i komunistyczne. Taką świadomość Jakub Majmurek już posiada.
Jarosław Klebaniuk do niej dorasta, jak chłopak ze wsi do chłopaka z miasta. Co widać, słychać i czuć.
Naiwnością była wiara w lewicowość SLD (tak światopoglądową, jak i ekonomiczną) i to jeszcze 2001 r., po tym jak jej "partia - matka" PZPR powołała Komisję Majątkową, SLD poparło naukę religii w szkołach (a nawet wprowadziło państwowe pensje dla katechetów) czy przyklepało, w osobie prezydenta Kwaśniewskiego, ratyfikację Konkordatu. Po tym jak SLD ochoczo poparło neoliberalne reformy po 1989 r. ... Obawiam się, że naiwnością jest również wiara w lewicowość np. PPP, biorąc pod uwagę dotychczasową karierę polityczną przodowników tej partii... :'
Nie ma lewicy ani prawicy, są tylko aparatczycy wykonujący odgórne zlecenia / osoby zabiegające - w ramach panujących struktur - o indywidualne korzyści i kariery. :'
Myślę, że to tendencja globalna, ale szczególnie nasilona i widoczna w Polsce.
...Nie ma lewicy ani prawicy, są tylko aparatczycy wykonujący odgórne zlecenia / osoby zabiegające - w ramach panujących struktur - o indywidualne korzyści i kariery...
To dokładny opis PPP.
Kryzys kapitalizmu zazwyczaj kojarzy się z szansą dla lewicy. Jarosław Klebaniuk pisze w związku z tym:
"Lewicowym priorytetem powinna być pomyślność ogółu obywateli, ich dobrostan, a ten niewiele ma wspólnego z wysokością PKB - najczęściej używaną miarą sukcesu nie tylko gospodarczego, ale i politycznego. Dlatego też po drugiej, według wielu ekonomistów niemożliwej do uniknięcia, fali kryzysu nie tylko środki zaradcze będą musiały być inne (już nie zwiększanie płynności, ale zapewne aktywna rola państwa w kreowaniu procesów społecznych), lecz także przedefiniowanie celów funkcjonowania państwa wydaje się nieuniknione. Oprócz tego, że stanowi aparat represji wobec kontestatorów systemu i opiekuna prywatnych przedsiębiorstw 'zbyt wielkich, by upaść' państwo powinno wreszcie podjąć się innej roli - zadbać o ogół obywateli."
Można się łatwo zgodzić z tym, że wysokość PKB nie jest dobrym miernikiem dobrobytu społecznego. Jest to miernik przystosowany do etapu ekspansji gospodarki kapitalistycznej, która tworzy pewną obfitość dóbr i usług podlegających wtórnym formom dystrybucji za pomocą klasowo zróżnicowanych dochodów. Jednak, zgodnie z tym, co pisze prof. Jan Dziewulski w swoim opracowaniu "Praca produkcyjna i dochód społeczny" (patrz: www.dyktatura.info), okres kryzysu ma charakter epoki wyjątkowej, przypominającej stan wojny. A w takim okresie w grę wchodzą nieco inne priorytety społeczne i gospodarcze. Zamiast mglistych sugestii na temat "kreowania procesów społecznych", które nic nie znaczą, wbrew specom od wskaźników dobrostanu, rośnie znaczenie materialnej produkcji zaspokajającej podstawowe potrzeby społeczeństwa. Mówiąc prościej: zamiast igrzysk ("procesów społecznych", czyli przerzucania uwagi na gadżety kultury nadkonsumpcji), społeczeństwo potrzebuje chleba.
Zaspokojenie tej potrzeby przestaje być możliwe przy wykorzystaniu recept keynesowskich, co zauważają dziś specjaliści chyba niemal powszechnie. Jaką inną receptę ma dziś lewica instytucjonalna, poza postulatem przekierowania "procesów społecznych"? Nie widać.
Ale, oczywiście, sięga się po instrument państwa, które ma tym procesem zarządzać. Nie będzie możliwe sięgnięcie po oszczędności, aby napędzić gospodarkę, nie będzie zgody (ani środków), aby wpompować kolejne pieniądze w instytucje finansowe, które do kryzysu doprowadziły. Pozostaje nam więc albo "państwo stanu wojennego" skierowane do wewnątrz, albo "państwo stanu wojennego" skierowane na zewnątrz. Czyli albo reglamentacja, albo wyprawa po łupy wojenne.
Trudno tu pocieszać się wizją państwowego zarządzania kryzysem, "sprawdzonym" w Ameryce Łacińskiej. Tamte gospdoarki oparte są na produkcji surowców i mają jeszcze spore zaplecze w ludności wiejskiej, która pauperyzuje się w miarę rozwoju stosunków towarowych. W Europie tego nie mamy. Stąd taka mglistość postulowanych "procesów społecznych", którymi ma kierować państwo, czyli... aparat przymusu.
Podzielam w tym miejscu sceptycyzm anarchistów co do faktycznej roli państwa. Jakie rozwiązanie proponuje lewica skrajna? Uznanie pierwszeństwa chleba przed igrzyskami oraz powierzenie kierownia niezbędnymi procesami społecznymi przez społeczeństwo w sytuacji hegemonii klasy robotniczej.
Do redakcji: błagam! Zróbcie zakładkę "humor" i wrzucajcie tam wpisy duetu BB - lepszego kabaretu szukać ze świecą! Z góry dziękuję.
west, zabawne - opisałeś właśnie bazę społeczną faszyzmu. I to właśnie faszyzm prowadzi zawsze walkę na dwa fronty: przeciw plutokracji i proletariatowi (a we współczesnej populistycznej formie - też przeciw biurokracji państwowej).
Stawia Pan fantastyczną tezę:
"Wojny prowadzone przez George’a W. Busha w imię krzewienia protestanckiego chrześcijaństwa doprowadziły powstańców w okupowanych krajach od mobilizacji pod sztandarami innej monoteistycznej religii. "
choć wie o co w tej wojnie chodzi, o czym świadczy późniejszy fragment.
Prawdziwym problemem świata jest ogromna liczba ludności, o czym lewica powinna informować społeczeństwa i postulować model rodziny "2+1" na co najmniej sto lat, a nie chować głowy w piasek, bo to problem ogromnie niewygodny .
Zostało policzone, że ażeby zaspokoić potrzeby obecnej ludności na cywilizowanym poziomie, potrzebne będą zasoby pięciu takich globów jak Ziemia, co jest przecież niemożliwe w realizacji.
Ten powiększający się stan niedoboru surowców jest dziś
najważniejszą przyczyną nierówności społecznych, a nie jakiś tam wyzysk, o czym zawracają głowę rewolucjoniści.
Dziś rewolucja, to radykalna polityka demograficzna, o wiele bardziej radykalna niż w Chinach, bo nastąpi chaos i zagłada ( w pierwszym rzędzie biednych ).
I taką inicjatywę powinny podjąć partie lewicowe, o czym piszę bez nadziei jej na realizację.
lewica powinna informować społeczeństwa i postulować model rodziny "2+1"
-------------
Od lewa do prawa, dzień i noc mówią Nam że jest Nas za mało ( celowo używam pewnego uproszczenia ) i dla tego musimy dłużej pracować na coraz mniejsze emerytury. A liczby emigrantów których ponoć ( sic ! ) musimy przyjąć idą już w 10 milionów.
Żeby było jasne : ja nie mam nic przeciw modelowi 2 + 1 pod warunkiem że dotyczy muzułmańskich emigrantów którzy nic sobie nie robią z kurczących się zasobów ziemi i mnożą się na potęgę korzystając jako pierwsi w poprawno politycznej hierarchii dziobania z resztek państwa socjalnego.
Ja nie neguję wyzysku.
Będzie on istniał zawsze, dopóki będzie taka wielka nadwyżka chętnych do pracy. Czy to będzie pracodawca państwowy, czy prywatny, ta reguła zawsze się sprawdzi.
Musimy pracować dłużej na własne emerytury, bo obowiązuje na świecie neoliberalizm (który z liberalizmem ma jedynie
podobną nazwę) i kryterium zysku jest ważniejsze niż cele ogólnoludzkie.
W ten sposób na najważniejszą przyczynę biedy na świecie, jaką jest przeludnienie,nakłada się grabież biednych narodów przez silniejsze, co pogłębia stan zacofania tych pierwszych.
U nas w Polsce dodatkowo jest wielki problem z odpływem kapitałów do firm -matek ( co formalnie jest zabronione, ale powszechnie stosowane)co powoduje zubożenie budżetu państwa.
Ale mylą się ci , którzy myślą, że jest to skutek bezmyślności kolejnych rządów, to jest raczej skutek przegrania przez Układ Warszawski zimnej wojny.
roku 2001, nie miało żadnego sensu świętować zwycięstwa SLD ("mówię, bom smutny i sam pełen winy").
Wtedy jednak można było jeszcze popełnić błąd, ufając że SLD jest "mniejszym złem", "da się przesunąć na lewo" itd. Lecz Miller i jego partia udowodnili wkrótce, że chodzi im o kapitalizm nie tyle z ludzką twarzą, co ze świńskim ryjem aferzysty.
Władzę nieoczekiwanie objął PiS. I co się stało? Nie zagroziły nam państwo wyznaniowe ani prawicowa dyktatura. Przeciwnie. Pewnych rzeczy nie dało się załatwić właśnie dlatego, że Kaczyńscy uparli się przeprowadzać wszystko przez procedury państwa prawa. W efekcie, Polska jest jedynym krajem poradzieckim (z wyjątkiem może Mołdowy), gdzie funkcjonariusze nomenklatury i służb specjalnych nie ponieśli nawet symbolicznej odpowiedzialności.
Czy tacy ludzie SB i WSI, jak Edward Mazur i Jan Kulczyk, jęczą gdzieś w kazamatach jako kozły ofiarne prawicy? Nie, hasają na wolności, konsumując aferalne dochody. Pierwszemu z PT w/w nie spadł nawet włosek z głowy za (prawdopodobne) zorganizowanie zamachu na komendanta głównego policji, generała Papałę.
Po roku 2007, z kolei, okazało się, iż Platforma i satelicka wobec niej SLD-owska pseudolewica nie są żadnym "mniejszym złem". Z tej samej perspektywy, PiS należy uznać za jedyną realną istniejącą opozycję wobec reżimu neoliberalnego.
Jeżeli nie ma obecnie możliwości obalić kapitalizmu, to niech w Polsce istnieje kapitalizm bez skrajnych nierówności, z ograniczoną do minimum korupcją i aktywnością mechanizmów klikowych, kapitalizm bez zglajschaltowanych mediów, które na komendę wymiotują nienawiścią tak, jakbyśmy żyli w kraju Kim Ir Sena.
Przydałoby się też państwo (w racjonalnym zakresie) suwerenne, które pilnuje swoich strategicznych interesów. I w którym, patrząc na polityka z czołówki, nie pyta się, dla którego z sąsiadów on pracuje.
Byłoby nieźle, gdybyśmy mieli znaczącą partię lewicową, która deklarowałaby, że chce zdobyć 50% głosów, lecz jeśli to jej się nie uda, to wyklucza koalicję z PO, a nie wyklucza jej z PiS.
Ale, ponieważ takiej partii nie ma i długo nie będzie, zostaje tylko jedna opcja: popieranie PiS-u.
Wiem, że do tego punktu prowadzi z lewicy długa droga. Jej przebycia wymaga przełamania szeregu strupieszałych dogmatów. A także - przejścia do porządku dziennego nad wieloma błędami strony PiS-owskiej (nie wyłączając nawet Kaczyńskich).
Ale poza tą drogą są tylko bankruci z SLD, którzy w tej chwili mogą jeszcze czuć się mocni, bo przejadają pieniądze ze sprzedanego Rozbratu. Zobaczymy jednak, co będzie za rok i kilka lat.
A z harcerskiej działalności "oddolnej" i niszowego wieszczenia ideologicznego miała już dość czasu wyjść jakaś sensowna opcja. Nie wyszła i nie wyjdzie.
PiS-u nie trzeba od razu kochać. Ale warto go - w miarę możliwości aktywnie - go poprzeć.
Jeśli autor zraził się do systemu partyjnego to zapraszam do działania wśród anarchistów.
nawet kiedyś pogadaliśmy sobie o tym w domu, że skąd miałoby się brać wciąż nowych tyle dusz? Według pewnych teorii zwierzęta z pewnego poziomu mogą jako ludzie inkarnować, ale też nie bez granic. I tylko te, stojące bliżej człowieka (psy?, małpy?). Biorąc pod uwagę - przyjmując że istnieje Wyższa Inteligencja=Bóg - że człowiek to nie tylko związki chemiczne w różnym stanie skupienia, lecz także sfera duchowa, i przyjmując, że w Ewolucji forma niższa przechodzi w formę wyższą, to człowiek stojąc na czele stworzenia nie miałby się skąd brać w takiej ilości. Czy to więc "trzeci świat" tak przeludnia Ziemię? U nich są ciągłe klęski, kataklizmy, duża śmiertelność. Europa i Rosja się wyludnia. W Afryce też nie ma przecież tak wielkiego przyrostu naturalnego, a dodatkowo ludność ginie z powodu susz, głodu i wojen. Kto i gdzie więc rozmnaża się w tak niekontrolowany sposób? Dane statystyczne można tworzyć dowolnie. W końcu to tylko cyfry na papierze napisane przez ludzi. Czy wysuwanie argumentu przeludnienia nie ma przypadkiem za zadanie wzbudzenia w nas przekonania, że powinno nas być mniej na Ziemi i powinniśmy wszelkie kataklizmy, choroby i wojny witać jak wyzwolenie od przeludnienia? W mojej rodzinie z potomków mojej generacji urodziło się tylko 1/4 następców. Większość moich koleżanek z klasy ma jedno dziecko. Tylko jeden kolega ma pięcioro dzieci, inni najwyżej dwoje, a paru żadnego. Gdy tak się rozejrzałam wokół, to więcej niż dwoje dzieci nie ma nikt z rocznika 50-60. Na czym więc polega to przeludnienie u nas? Czy może powinno nas u nas być mniej? I jak utrzymamy nasz Kraj? Czy mamy innym zabraniać się rozmnażać, a sami rozmnażać się powinniśmy? Intuicja mi mówi, że to jakaś lipa z tą teorią przeludnienia.
CAŁA KONCESJONOWANA LEWICA WYRZUCIŁA NAUKI MARKSA I LENINA DO ŚMIETNIKA A ZA TO LUD BIEDNY ZA TO WYRZUCIŁ ICH ZA MARGINES POLITYKI. PROSTA SPRAWA.
W czasach Lenina na świecie żyło trochę więcej niż miliard ludzi, dziś ponad 6 mld, a w 2050 będzie nas 9 mld.
Przez wcześniejsze wieki liczba ludności rzeczywiście nie rosła gwałtownie. Ludzie dziesiątkowani byli głównie chorobami ale i wojnami i to był "ewolucyjny" regulator
zaludnienia. Dziś dzięki obfitości pożywienia ( w stosunku do przeszłości),rozwojowi medycyny i związaną z nim długością życia, sytuacja zmieniła się radykalnie.
Świat , dzięki nowym technologiom ( np. farmom miejskim, tzw. fabrykom żywności) może wyżywić znacznie więcej ludzi, ale braknie energii, nawozów, leków, materiałów budowlanych na te "fabryki żywności" itd.
W Polsce "dzięki" neoliberalne polityce gospodarczej
problem przeludnienia nie jest tak wyraźny, gdyż przyrost naturalny jest minimalny, ale i on powinien jeszcze maleć
wbrew "polityce prorodzinnej". Przyszłością świata są nowe technologie, zrobotyzowanie produkcji, a nie osiągnie się tego w warunkach przeludnienia.
Także polityka imigracyjna powinna ulec zmianie.
Unia Europejska powinna zamknąć swe granice dla robotników
z innych regionów, obłożyć wielkim cłem wyroby europejskich
fabryk zlokalizowanych np. w Tajlandii, ogólne przewartościować dotychczasowy stosunek do krajów słabo rozwiniętych - zaprzestać rabunku ich surowców i siły roboczej, co w dalszej perspektywie zmusi także ich ( np. muzułmanów) do ograniczenia urodzin.
To będzie ta prawdziwa rewolucja naszych czasów, o której marzy p.EB.
I na dodatek Zachód musi się spieszyć z narzuceniem światu tych rygorów, dopóki militarnie może przeciwstawić się reakcji.
Gdzieś tu po drodze pozornie gubi się tradycyjne rozumienie lewicowości, ale też lewicowość rozumiana tak jak dotychczas, tzn."wszyscy ludzie są równi, niezależnie od ich wkładu w cywilizację światową" jest nie do utrzymania i dlatego traci na politycznym znaczeniu.
Albo ludzkość przeprowadzi takie reformy, albo zginie
w ciągu najbliższych dwustu lat, a może i szybciej.
A co do duszy - gdyby przyjąć bliski Pani zapewne pogląd o Duszy Wszechświata, to człowiek ma jedynie w niej udział,
nie tworzy odrębnego istnienia.
rzecz jasna można to widzieć tak, jak Pan to przedstawił. Co jednak z ludźmi "wstecznymi", jak np. ja? Ja bardzo chętnie sieję ręcznie, zbieram ręcznie, odśnieżam ręcznie itd. I po sobie widzę, że mi to w ogóle nie szkodzi. A niedawno wpadłam na ciekawy pogląd, że ludzkość idiocieje z powodu mechanizacji wykonywanych czynności, czynności prostych, nie wymagających od wykonującego nic poza przyciśnięciem guzika maszyny, robiącej za człowieka wszystko inne. Ludzie z braku bodźców, rozwijających ich percepcję, stają się ociężali umysłowo i coraz bardziej pozwalają się innym we wszystkim wyręczać, także w decyzjach dotyczących ich samych. Czy to o to Panu chodzi? Swego czasu pracowałam w fabryce obuwia "na kartonażu". Mieliśmy parę maszyn z Czechosłowacji, które to maszyny robiły pudełka na buty. W wyznaczone w maszynie miejsce wkładałam wzięty ze sterty szablon kartonowy, wciskałam kciukami dwa guziki jednocześnie, maszyna robiła ssssssffffufff! i gotowe pudełko było wyrzucane do skrzyni. Oczywiście była jedna maszyna do robienia spodów pudełek i inna do robienia wieczek tych pudełek. To był koszmar! Przez pierwszą chwilę jeszcze byłam ciekawa, jak to ta maszyna robi, ale bardzo szybko wiedziałam dokładnie, jak to przebiega i po paru dniach tej pracy chodziłam naładowana jak chmura burzowa. Więc się zwolniłam sama. Maszyna to nie wszystko, co decyduje o spełnionym życiu. Myślę, że każdy człowiek ma swoją "drogę do przejścia" i żadna maszyna mu tego nie jest w stanie ułatwić. I ponadto uważam, że celem życia człowieka nie jest przetrwanie od-do, lecz coś dużo większego, jak choćby rozwój duchowy, czy niechby tylko rozwój intelektualny, którego przy maszynie robiącej pudełka do butów zrealizować się nijak nie da.
No szkoda, bo myślałam, że u Pana zastanę "nieograniczoną niczym wszech przenikającą przezroczystość", a tu widzę wytyczony jasno własny ogródek. Potrzebne i to, ale czy koniecznie Panu? Co tam! Rok się jeszcze nie zestarzał, więc życzę Panu wszelkiej pomyślności w tym Nowym.
Myślę, że jak liczba ludności zmaleje do miliarda, to to w niczym nie ograniczy Pani potrzeby kontaktu z naturą ( gdyby
udało się Pani do tego czasu dożyć, czego życzę).
Maszyny mają zastąpić człowieka w ciężkiej i monotonnej pracy, o której Pani wspomina, a nie pogłębiać frustrację.
Problem przeludnienia świata to najważniejszy problem współczesności i nie da się go pominąć milczeniem.
I ja życzę Pani pomyślności w Nowym Roku, z konieczności,
trochę po terminie.
są powody, by mieś poważne wątpliwości, czy istnieje w ogóle taki problem, jak przeludnienie, a co dopiero, że on ma jakiekolwiek znaczenie.
Ktoś w ONZ policzył już dobrych parę lat temu, że współczesne rolnictwo jest w stanie wyżywić ponad trzydzieści miliardów ludzi. Tym, co to uniemożliwia, jest brak kontroli lokalnych społeczności nad sposobem użytkowania ziemi na obszarach przez nie zamieszkanych (która np. należy do zagranicznych biznesmenów produkujących bawełnę czy soję na paszę dla europejskich krów zamiast żywności dla miejscowych), podporządkowanie rolnictwa imperatywowi akumulacji kapitału a nie zaspokajania społecznych potrzeb, "wolny handel" itd.
Jak długo istnieje kapitalizm, głód będzie istniał niezależnie od tego, czy ludzi jest jeden, cztery, siedem czy dwadzieścia siedem miliardów, bo to kapitalizm, a nie przeludnienie, wytwarza głód.
To samo z eksploatacją zasobów naturalnych, zanieczyszczeniem środowiska itd - to nie liczba ludzi jest determinujaca, tylko stosunki produkcji.
Nawet bym wolał, aby to Pan miał rację, ale jest Pan w błędzie. Co do wyżywienia - zgoda, są technologie zdolne wyprodukować w systemie zamkniętym (bez utraty wody, z odzyskiem częściowym energii) wielkie ilości pożywienia. Ale nie tu jest pies pogrzebany. Proszę zwrócić uwagę na coraz to częstsze powodzie. Czy to przypadek, że ludzie budują swe domy w miejscach zalewowych ? - nie , to brak odpowiednich gruntów. Typowym przykładem jest tu polski Sandomierz - przez całe wieki miasto stało na wzniesieniu i powodzie , równie częste co obecnie, nie powodowały niemal żadnych strat, dopóki po drugiej stronie Wisły , na nisko położonych terenach nie wybudowano osiedla mieszkaniowego.
Wybudowano z głupoty, czy konieczności? - bo, że to są to tereny zalewowe, wiedziano od wieków.
Na tym jednym przykładzie poprzestanę, bo musiałbym wypisać litanię.
Jeśli chodzi o wodę i inne surowce to nawet szkoda gadać
- są na wykończeniu. Taki Egipt, który w starożytności nie miał więcej niż 7-8 milionów ludności, teraz liczy 80 mln
i lada dzień będzie prowadził wojnę o wody Nilu z państwami leżącymi w górze rzeki.
Krótko mówiąc- Pańskie informacje są błędne.
Obliczono, że wszystkie wytwory materialne człowieka i wszystkich żyjących obecnie ludzi możnaby zmieścić w sześcianie o wymiarach 2x2x2 mile.
Ziemia jest pusta.
jeżeli miało by zostać ludzi jeden miliard na świecie, to w jaki to sposób miało by się to odbyć? Według jakich kryteriów, kto by je ustanawiał i kto by o tym decydował - "kto do gazu,a kto do roboty".
Gdyby został jeden miliard, to jak wyglądała by Polska?
Gdyby "redukowano" ludność procentowo, to jedna szósta z nas to 6 milionów, czy coś koło tego. W sam raz, by się zmieścić w naszych dużych miastach, a wsie byłyby wyludnione. Horror!!!
Niemców by zostało dwa razy tyle, czyli ok. 12 milionów, natomiast w Indiach i Chinach po ok. 180 milionów.
Czy może należałoby wziąć pod uwagę wersje starsze, stosowane - na szczęści dla ludzkości - z niepowodzeniem i traktować depopulacją jedynie "mniej wartościowe" narody? Horror!!!
A co w takim razie z ludźmi niepełnosprawnymi? Z nich "pożytku" nie ma żadnego oprócz tego, że żyją, czyż nie?!?
W takim świecie, to ja nie chcę żyć: w świecie ludzi "pożytecznych", "odpowiednio wykorzystanych", "odpowiednio dostosowanych", "odpowiednio zagospodarowanych"...
Ponieważ uważam, że żaden człowiek nie ma prawa decydować o życiu i śmierci drugiego człowieka, o jego marzeniach, jego pragnieniach i tym, co jest dla niego dobre, a co nie, jestem zdecydowanie przeciwna wszelkim teoriom na temat "konieczności depopulacji".
Uważam, że jeżeli komuś jest na Ziemi za ciasno, to niech się sam "zdepopuluje", zutylizuje i przestanie zabierać miejsce.
Nie widzę żadnej humanitarnej metody zredukowania liczby ludności na Ziemi. Indianie na ten przykład kopulowali w zasadzie jedynie w celu posiadania potomstwa i dlatego nie było u nich "katolickich rodzin wielodzietnych - co rok prorok". Uczynienie ze spółkowania codziennej rozrywki musiało się skończyć przeludnieniem, bo nie da się na sto procent uniknąć zapłodnienia uprawiając tzw. płeć, czyli seks. Jeżeli w krajach przeludnionych posiadanie potomstwa jest jedyną gwarancją przeżycia w wieku starszym, to co się im dziwić, że chcą posiadać jak najwięcej dzieci?
Ludzie mający inne możliwości spędzenia przyjemnie czasu nie mają tyle dzieci. Tak liczne potomstwo jest na rękę kapitalistom, bo "towar ludzki" jest za darmo. Sami kapitaliści miewają dzieci niewiele, bo nie widzą potrzeby marnowania życia na wychowanie, nie widzą powodu marnowania pieniędzy na wyżywienie potomstwa, które im do niczego nie jest potrzebne, oprócz utrzymania linii.
To zwykłych ludzi wpędzono przy pomocy pornografii, burdeli i przykazań kościelnych o "małżeńskim obowiązku" w matnię bezrozumnego spółkowania, korzystnego rzekomo dla zdrowia. Dla zdrowia to trzeba myć zęby, i to pastą bez fluoru. Ale "uprawianie seksu" niesie za sobą niechciane ciąże = skrobanki, choroby weneryczne i inne - przenoszone drogą płciową, rozpady małżeństw z powodu niewierności, dzieci wychowywane przez rodziny zastępcze, podrzucane w torbach i walizkach na klatkach schodowych, u mężczyzn zachwianie poczucia wartości własnej - gdy hans nie chce jak chce jan, u kobiet nadżerki, raka szyjki macicy itd. itd.
Jak wszystko tak i rozmnażanie wymknęło się pozornie spod kontroli, choć było zamierzonym działaniem, dokładnie tak, jak bezrobocie.
Ten galimatias naprawi się według mnie sam. Pod warunkiem, że ludzie zaczną korzystać z rozumu. Wszystkie inne rozwiązania "depopulacyjne" idą w kierunku wojen i pandemii.
To Pańskie informacje są błędne, do tego stopnia, że nawet nie są informacjami w ścisłym sensie tego słowa.
Ludzie budują się w terenach zalewowych, bo już nigdzie więcej nie ma miejsca? No bez jaj, polecam wyjechać czasem z własnego miasta, miejsca na świecie jest od groma.
Problem polega na tym, że o ile jeszcze w pierwszych dekadach po wojnie w wielu miejscach świata próbowano rozwijać polityczne projekty rozwoju podporządkowanego jakiemuś ogólnemu interesowi społecznemu widzianemu w dłuższej perspektywie niż zamknięcie bieżącego roku zyskiem (w takiej np Brazylii, by dać odpór nierównowadze zaludnienia kraju, zatłoczonego na południowym wschodzie, postanowiono wybudować nową stolicę w samym środku pustyni, do dzisiaj uważaną za jedną z najważniejszych realizacji architektonicznych XX wieku), to dzisiaj, jedyne, co rządzi mechaniką budowy osiedli, rozbudowy miast, fluktuacji ludności, jest imperatyw akumulacji kapitału. Na kilku poziomach. Buduje się osiedla tam gdzie to jest taniej lub się opłaca. Ludzie zjeżdżają się do wielkich miast w poszukiwaniu pracy, bo tylko wielekich miastach widzą jej możliwości, albo wręcz nigdzie indziej nie mogą uciec bo ich wiejskie tereny zostały przejęte przez wielki międzynarodowy kapitał agrarny (sojowy, bawełniany czy kukurydziany). Oczywiście miasta budowane kiedyś w takim układzie, żeby były zabezpieczone np od powodzi, dawno się już w takim układzie nie mieszczą. Najbardziej zagrożeni są oczywiście (patrząc w perspektywie światowej) ludzie biedni w wybudowanych na dziko, byle gdzie, więc często w terenach zalewowych, bo nikt o nie nie rywalizuje, slumsach, ale slumsy nie biorą się z liczby ludności, tylko z wypchnięcia tych ludzi ze wsi przez mechanizmy akumulacji kapitału, z wepchnięcia w ruinę zdezindutrializowanych miast, wreszcie, zwłaszcza w krajach Trzeciego Świata, slumsy są adresem gwałtownie deklasowanej klasy średniej, która straciła grunt pod nogami w obliczu procesów globalizacji neoliberalnej. Nikt w takiej sytuacji sam sobie nie założy miasta gdzieś dalej, bo jest skazany na poszukiwanie miejsca z jakimś dostępem do wartości dodatkowej, której akumulacja i konsumpcja koncentrują się w wielkich miastach.
Gdyby życiem społecznym zarządzał interes ogólnospołeczny i decyzje tego rodzaju podporządkowane byłyby potrzebom społecznym a nie przenajświętszej efektywności, to można by podejmować racjonalne decyzje o zakładaniu nowych ośrodków miejskich w innych lokalizacjach. Ale kapitał takiej decyzji nie podejmie, bo koszty inwestycji nie dają szans na szybki wzrost, uszczuplałyby więc "wartość dla akcjonariusza" itd.
Tak więc pudło - znowu stosunki produkcji i akumulacja kapitału, a nie "przeludnienie". Ziemia nie jest przeludniona i jeszcze za kolejne 5 miliardów ludzi - wciąż nie będzie.
Kolejna sprawa, że powodzi jest obecnie więcej wskutek bezprecedensowego zaburzenia równowagi klimatycznej przez przemysłową eksploatację planety. Ale tu znowu rozbijamy się o stojące u źródła problemu stosunki produkcji - dzieje się tak bowiem dlatego, że przemysł jest podporządkowany tylko jednemu celowi, osiąganiu zysku, nie przejmując się odsuniętymi na plan dalszy konsekwencjami społecznymi i ekologicznymi, ponieważ jest poza społeczną kontrolą, ponieważ jest pod kontrolą klasy właścicieli środków produkcji.
Pisze Pani:
"Według jakich kryteriów, kto by je ustanawiał i kto by o tym decydował - "kto do gazu,a kto do roboty"."
***
No, teraz to mnie Pani naprawdę zdumiała.
Co za głupstwa Pani pisze ?
Redukcja zaludnienia tak, ale poprzez regulację urodzin
w czasie nie krótszym niż sto lat.
Będą z tym mieli problem nieliczni wierzący w człowieczeństwo zygoty i podobnych fundamentalistycznych
głupstw, ale nie pozostali normalni ludzie.
Ludzkość wpadła w pułapkę własnej seksualności i choć wszyscy wiedzą, że droga wiedzie ku przepaści, to jak te osły nie potrafią zawrócić z tej drogi i zaradzić zbliżającej się tragedii póki czas.
Ludzkość zakładała od zawsze miasta "na surowym korzeniu", ale tylko w miejscach gdzie mieszkająca w nich ludność miałaby źródło utrzymania.
I dlatego nie da się założyć osiedli "wszędzie", a tylko tam gdzie jest infrastruktura, przemysł, woda lub wolne tereny
nadające się pod uprawę roli ( tzn. w miarę płaskie, dobrze nawilżone, ale nie okresowo zalewane).
A takich niezamieszkałych miejsc jest coraz mniej lub wcale.
Ale ja nie prowadzę z Panem sporu - wolno Panu mieć własne zdanie i mnie nic do tego.
A czy przypadkiem nie policzono ile zajmują oceany, morza góry, jeziora, pustynie i stepy?
A czy nie policzono jak wpływają na pozostałe tereny wielomiliardowe stada zwierząt rzeźnych ?
A czy nie policzono, które rzeki już wyschły, które akweny
wodne za chwilę znikną ?
Czy nie prowadzi się już wojen o wodę ? -np.wojna o Wzgórza Golan, co daje kontrolę nad Jordanem .
Gdyby Ziemia była "pusta" to czy ktoś prowadziłby wojny
o miejsce do życia (Izrael) ?
Krótko mówiąc - jest Pan bezpodstawnym optymistą.
no przecież w jakiś sposób muszę się dowiedzieć tego, co wiedzieć chcę. Pan wybaczy, ale źle zrozumiałam kierunek, jaki Pan rozpoznał w tej dyskusji.
:)
a to następuje ok.90 dnia ciąży. Historycznie rzecz biorąc nawet w średniowieczu usunięcie ciąży do 90-go dnia nie było karalne i kościół katolicki nie uważał tego za grzech.
"Oprócz tego, że stanowi aparat represji wobec kontestatorów systemu i opiekuna prywatnych przedsiębiorstw "zbyt wielkich, by upaść" państwo powinno wreszcie podjąć się innej roli - zadbać o ogół obywateli."
To jakiś lapsus językowy, czy też akceptacja państwa jako "aparatu represji wobec kontestatorów systemu i opiekuna prywatnych przedsiębiorstw"? Bo skoro "O p r ó c z tego" powinno się podjąć innej roli. Zadbać o ogół obywateli? Żeby ich chronić przed owymi kontestatorami systemu?
A z drugiej strony: "Minione dziesięciolecie pokazało, że neoliberalizm w skrajnej postaci prowadzi do autodestabilizacji, a lewicowa odpowiedź, na razie głównie w postaci ruchu alterglobalistycznego i charyzmatycznych rządów radykalnych przywódców w Ameryce Łacińskiej, ma szanse przybrać bardziej powszechną, systemową formę. Powrót do państw opiekuńczego, typowego dla Europy lat 1960. wydaje się bardzo trudny." wydaje się przeczyć tej interpretacji.
Ostatecznie może tak powinien wyglądać złoty środek:
Państwo powinno zadbać o dobro obywateli, ale nie poprzez jakieś tam powroty do państwa opiekuńczego, ale poprzez zezwolenie na ruchy alterglobalistyczne i rządy radykalnych przywódców w Ameryce Łacińskiej, a następnie zamknąć tych kontestatorów do więzienia i zaopiekować się prywatnymi przedsiębiorstwami "zbyt wielkimi, by upaść".
To wielka przyjemność mieć czytelników tak wyczulonych na słowo i pęknięcia tekstu. Dzięki za konstruktywne złośliwości :)
Nie ma za co. Zawsze do usług.
Tekst nie został jednak poprawiony, zgodnie chociażby z własnym regulaminem lewica.pl.
Służę więc uprzejmą radą i podpowiadam więc, że w miejscu "oprócz", powinno być "zamiast". No chyba, że to zupełnie nieistotne, zwykłe czepianie się słówek", jak wyraził się jeden z publicystów tego portalu.