Nie ma lewicy ani prawicy, są (prawie) tylko aparatczycy wykonujący odgórne zlecenia, osoby zabiegające - w ramach panujących struktur - o indywidualne korzyści i kariery. :'
Myślę, że to tendencja globalna, ale szczególnie nasilona i widoczna w Polsce. Jakie zlecenia, taka polityka.
nie będzie walczył o trochę niższy VAT.
Społeczeństwo mogą poruszyć takie kwestie jak wyjaśnienie Smoleńska, odsunięcie PO od władzy, operacja stale rozrastającego się nowotworu okrągłostołowego.
Kluczem do sytuacji jest dzisiaj polityka. Kwestie ekonomiczno-socjalne należy umieszczać w ramach politycznych.
W sierpniu 1980 też liczyły się bardziej wolne związki niż stawki podwyżek.
"Gnijące truchło marksistowskiej ortodoksji" wciąż świeci przykładem, nawet specjalnie się do tego nie przykładając.
Wyobrażasz sobie co będzie, gdy przyłożymy się.
Wielki krzyk, że bijemy dzieci.
Wszystkiemu winni są wyrodni rodzice.
Źli bolszewicy i marksiści wszelkiej maści, całe szczęście są już tylko truchłem. niesamowite że autor przekonany o nieistotności owego marksistowskiego truchła tak wiele miejsca musi temu truchłu poświęcić i tekst ponoć o dekadzie dla lewicy, tam gdzie mówi coś o lewicy, zmienia się dowalanie komuchom.
A ci źli marksiści są źli np. dlatego że przewidzieli ostatni kryzys gospodarczy. No bo: „Pytanie co z tego wynika, skoro w dłuższej perspektywie ich analizy zawiodły na całej linii, bo recesja, zamiast - jak przykazał Marks - dać asumpt do masowych protestów robotniczych, zdaje się pobudzać nastroje antyimigranckie i nacjonalistyczne”. Rzeczywiście marksiści o nastrojach antyimigranckich, nacjonalistycznych czy po prostu faszyzujących nigdy nic nie napisali nie przewidzieli nie zanalizowali kryzysu lat trzydziestych po prostu wierzą jak zawsze wierzyli że jak zacznie się kryzys to masy robotnicze same wyniosą ich do władzy – czy autor naprawdę wieży w taki obraz marksizmu, czy może jest to marksizm w który sam wierzył kiedy uważał się jeszcze za marksistę?
Być może pisze przecież na przykład: „Za to podniesienie podatku VAT, czy też jakiekolwiek inne neoliberalne pomysły, i arogancja coraz to bardziej oligarchizującej się władzy mogą pewnego dnia wyprowadzić większą część społeczeństwa z równowagi; jak ma to miejsce w Grecji”. Cóż za wizja, i czy nie przyjdą wtedy te masy do oświeconych i odpowiednio antykomunistycznych socjaldemokratów z lewicowo.pl? jakby mogli nie przyjść
Ale ale: „Nastroje te pochłaniają nie tylko resztki gnijącego truchła marksistowskiej ortodoksji, ale także socjaldemokracji, i to nawet w jej najbardziej klasycznych bastionach. Znamienne, że w nawet Szwecji aż 20 mandatów w parlamencie zdobyła skrajnie prawicowa i antyimigrancka partia Szwedzcy Demokraci (Sverigedemokraterna)”. – Więc panie i panowie socjaldemokraci czy recepta Piotra Kuligowskiego „lewica powinna przedstawiać korzystne dla ludu projekty zmian i konsekwentnie je popierać” (cóż za oryginalność) na pewno wystarczy?
Zapewne pod warunkiem że nie będą to projekty za daleko idące jakieś takie paskudne „bolszewickie” i dlatego: „Należy, w dobie postpolityki, wyrzucić już na śmietnik historii przekonanie o uniwersalistycznej misji dziejowej zbawienia całego świata. Projekt bolszewicki - piramidalny w swym rozmachu i klęsce - dowiódł absolutnej błędności tego poglądu”. Antykomunizm na pewno da socjaldemokratom zwycięstwo to jedyne czego trzeba, jak się tym komuchom dowali to lud na pewno będzie wiedział do kogo przyjść.
Autor chyba niema pojęcia o co chodzi w tej całej postpolityce (chyba że chodzi o przystosowanie się do postpolityki), skoro uważa że: „Jeśli w ciągu najbliższej dekady lewica nie chce dać się jeszcze bardziej zepchnąć na polityczny margines, to musi zejść na ziemię i zająć się sprawami istotnymi tu i teraz”. To przecież rezygnacja z tzw. wielkich projektów i ideologii jest podstawą myślenia postpolitycznego należy się zajmować tylko konkretami zapewne niemającymi nic wspólnego z ideologią po prostu pomagać ludziom by żyło się lepiej (wszystkim).
Dlaczego o dekadzie lewicy wypowiadają się wyłącznie mężczyźni? Czyżby w tym okresie nie było już lewicowych kobiet??
...że lewicowy komentator, na portalu, który w nazwie ma słowo 'lewica', nie zna Marksa, nie wie, co to marksizm i pojęcia zielonego nie ma, co to takiego ten "materializm dialektyczny"...nawet, a może zwłaszcza wtedy, gdy się nie zgadza z tzw. truchłem. Radzę Drogiemu Autorowi porzucić stalinowskie i "socjaldemokratyczne" opracowania dzieł Marksa i samemu przeczytać...fakt, że zabierze to troszkę czasu, ale warto, choćby w imię dobrze pojętej krytyki.
Nakazuje najpierw zapoznać się z klasykami.
Aż dziw, że jeszcze nie zarzucono wątku obszernymi wyimkami z Lenina i Trockiego.
Po co cytaty - wystarczą konkrety. Ruch komunistyczny załamał się w roku 1990 wraz z upadkiem Związku Radzieckiego nie tylko w skali Europy Wschodniej, ale wręcz świata. Zresztą we wszystkich swych odmianach. Co zaskoczyło najbardziej chyba trockistów, którym wydawało się, że wezmą wszystko.
Dekada lat 90. generalnie to klęska ruchu komunistycznego. Kolejna dekada - ta, o której tu dyskutujemy - to upadek socjaldemokracji, ruchu No Global i nowych socjalistycznych "pluralistycznych" i "antykapitalistycznych" partii, posttrockistowskiego chowu. Komunistyczne partie poststalinowskie zdołały się już częściowo pozbierać. Trwa ich pośpieszna odbudowa. Wystarczy przejrzeć internet, by o tym się przekonać. Kłopoty przeżywają trockiści. Posttrockizm poczynił wielkie ideowe spustoszenia. Los Biura Wykonawczego IV Międzynarodówki (mandelistów) jest tu najlepszym przykładem.
Potencjał organizacyjny i propagandowy ("propaganda sukcesu") został jednak utrzymany. Nie przekłada się on jednak na poparcie wyborcze, choć aparat propagandowy nieomal wszystkich tendencji posttrockistowskich wyspecjalizował się w krytyce neoliberalizmu, traktując postulaty walki z neoliberalizmem jako nowy "program przejściowy".
W przypadku IV Międzynarodówki możemy już mówić o rozmyciu ideowym i organizacyjnym.
Inne tendencje posttrockistowskie starały się bezskutecznie wpływy i zręby kadrowe. Nie wszystkim się udało.
Na poziomie propagandowym można mówić co najwyżej o jałowej konkurencji i pogłębionej destrukcji, związanej z ofensywą kapitału i ideowej prawicy w mass-mediach.
Na poziomie organizacyjnym przegrupowanie sił nie powiodło się. Posttrockistowskie partie "pluralistyczne" i "antykapitalistyczne" nie odegrały większej roli.
Na poziomie teorii walka jest już w zasadzie rozstrzygnięta na korzyść ortodoksyjnego marksizmu (ortodoksyjnego w naszym rozumieniu). Nurty eklektyczne są w odwrocie i w defensywie. Przed nami ideowe, a później organizacyjne przegrupowanie.
Możliwe są nieszablonowe rozwiązania.
Na nie też stawiamy.
Dziś szablonem i kalką są "masowe partie pracownicze", ma się rozumieć "pluralistyczne" i "antykapitalistyczne", typu Szkockiej Partii Socjalistycznej, czy francuskiej Nowej Partii Antykapitalistycznej, z charyzmatycznym przywódcą lub rzecznikiem i rzeczniczką partii.
Szablon tradycyjny to biurokratyczne konstrukcje, gdzie centralizm demokratyczny zastąpił już dawno centralizm biurokratyczny.
Te pierwsze nie mogą nawet konkurować z koalicjami wyborczymi. Te drugie są odpychające.
O masowości możemy sobie tylko pomarzyć. Na Zachodzie funkcjonują przynajmniej kilkutysięczne organizacje kadrowe. Nic dziwnego, że po 50 latach sekciarskich i partyjniackich przepychanek działacze tych organizacji starają się, wykorzystując nadarzającą się okazję, by zaistnieć w szerszym wymiarze.
Na krajowym podwórku wystarczy, że połączy nas PO PROSTU MARKSIZM.
O ile dla całej "nowoczesnej lewicy" perspektywa rewolucyjna w ogóle nie ma dziś racji bytu, podobnie zresztą jak perspektywa socjalistyczna, o tyle z punktu widzenia nowej radykalnej lewicy i tzw. antykapitalistów sprawa ta jest aktualna inaczej.
Według pomysłodawcy pluralistycznej Szkockiej Partii Socjalistycznej "Linia podziału nie przebiega między socjalistami, którzy są za reformami, a socjalistami, którzy są za rewolucją. Przebiega między 'socjalistami', których jedyną ambicją jest zarządzanie kapitalizmem, a socjalistami, którzy bronią idei, że wobec kapitalizmu istnieje alternatywa. Tzw. reformiści niczego nie reformują, lecz przeprowadzają kontrreformację". "Dlatego - według niego - nawet rzeczywistych reformistów można przekonać do konieczności radykalnego, socjalistycznego przeobrażenia społeczeństwa" (Murray Smith "Czas zakładać nowe partie socjalistyczne", "Rewolucja" nr 1/2001, s. 151).
I tak oto, według przywołanego przez Murraya Smitha dokumentu szwedzkiej sekcji Komitetu na rzecz Międzynarodówki Robotniczej (CWI) z 1996 r., wychodzi na to, że "Utworzenie nowej partii robotniczej nie będzie oznaczało odbudowy socjaldemokracji. Nawet jeśli w pierwszych fazach będą przeważały w niej idee reformistyczne, prawdopodobnie polegające na odwoływaniu się do 'prawdziwej socjaldemokracji', ich postawa będzie zupełnie inna niż w przeszłości". Albowiem: "Jedynym sposobem obrony nawet starych reform jest dziś walka czynna i socjalistyczna przebudowa społeczeństwa", gdyż "W TEJ CHWILI NIE CHODZI O WYBÓR MIĘDZY PERSPEKTYWĄ REFORMISTYCZNĄ A PRZEOBRAŻENIAMI REWOLUCYJNYMI, LECZ MIĘDZY POWAŻNĄ WALKĄ O REFORMY W PERSPEKTYWIE WYOBRAŻEŃ REWOLUCYJNYCH A REZYGNACJĄ NIE TYLKO Z REWOLUCJI, ALE RÓWNIEŻ Z REFORM" (tamże, s. 151).
Stąd prosty wniosek: "Marksiści powinni być dziś nie tylko rzecznikami socjalistycznego przeobrażenia społeczeństwa, ale również najlepszymi bojownikami o radykalne reformy".
Według Murraya Smitha: "Wcale to nie znaczy, że spór o reformę i rewolucję jest bezprzedmiotowy. W ostatecznym przecież rachunku myśl, że można dojść do socjalizmu uzyskując po prostu większość w parlamencie i posługując się istniejącym aparatem państwowym, nie demontując struktur, które burżuazja wzniosła pieczołowicie, aby ustrojowi kapitalistycznemu zapewnić obronę, nie neutralizując nieuchronnego sabotażu ze strony kapitalistów, nie tworząc państwa nowego typu, jest dziś tak samo złudna, jak złudna była wczoraj. Gdybyśmy jednak chcieli budować dziś na tej podstawie partię masową, to skoczylibyśmy o jeden most za daleko" (tamże, s. 151-152).
Według Murraya Smitha "decydującym punktem ciężkości", jest "udział w codziennych walkach ludzi pracy, a także reprezentowanie ich w parlamencie i samorządach terytorialnych". Jego koncepcja zakładająca, że 'socjaliści stanowią w parlamencie ekspresję walk pozaparlamentarnych" przegrywa jednak w praktyce z "tradycyjną postawą reformistyczną, zgodnie z którą walka pozaparlamentarna jest po prostu środkiem nacisku na parlament".
W tej sytuacji możemy mówić o utracie azymutu.
Od siebie możemy dodać, że ta koncepcja, która w 2000 roku wydawała się racjonalna, w Polsce od początku przegrywała z próbą dostosowania się do istniejących realiów (casus "partii Ikonowicza", niezależnie od tego, czy aktualnie nazywała się PPS czy Nowa Lewica).
M. Smith imputuje zatem takim, jak my, że chcemy skakać o jeden most za daleko.
Tymczasem bynajmniej nie o to tu chodzi. Naszą troską, w przeciwieństwie do Murraya Smitha, nie jest dziś perspektywa umasowienia partii, zwłaszcza tu, w Polsce, lecz jedynie budowa rdzenia rewolucyjnej partii robotniczej, obrona pozycji ideologicznych i odgruzowanie rewolucyjnej teorii - marksizmu. Proponujemy również szeroką koalicję w ramach OPOZYCJI ROBOTNICZEJ, którą można raczej uznać za most zwodzony i namiastkę jednolitego frontu robotniczego.
Oceniając koncepcję M. Smitha, najlepiej wyłożoną i przemyślaną w ramach nowej radykalnej lewicy, należy jednak podejść do niej z pewnym dystansem, mając świadomość tego, że stosowanie do niej tradycyjnych punktów odniesienia jest mylące. Przede wszystkim należy pamiętać o definicji klasy robotniczej, która w nomenklaturze nowej radykalnej lewicy oznacza całość ludzi pracy najemnej. Stąd wynika bezpośrednio nacisk na masowość proponowanej partii, choćby to miała być "najmniejsza masowa partia świata", jak, np. SWP.
Zalecana bojowość w walce o radykalne reformy jest dziś, po dekadzie (z hakiem) od powstania koncepcji prezentowanej przez M. Smitha i w perspektywie kryzysu, marnym kryterium wyróżniającym ludzi opowiadających się za perspektywą socjalistyczną. Z kim bowiem mieliby radykałowie licytować się w owej "bojowości". Tak jak dziś, mogą konkurować jedynie z organizacjami charytatywnymi, zaś na polu politycznym - z populistami. Szczególnie ten ostatni konkurent czyni radykalne przesłanie wyjątkowo nieprzejrzystym dla adresatów nowolewicowej walki, z czym lewicowy populizm - od NL po PPP - ma dziś właśnie do czynienia.
Rozróżnienie Smitha między sytuacją, w której socjaliści w parlamencie stanowią ekspresję walk pozaparlamentarnych, a tą, w której walki pozaparlamentarne stanowią tylko nacisk na parlament, w sytuacji polskiej opisuje jednak sytuację całkowicie abstrakcyjną z przyczyn oczywistych.
Należy zwrócić uwagę na to, że współcześnie państwa burżuazyjne wypracowały instytucje zajmujące się kwestiami świata pracy rugując je z pola działalności politycznej. Polityczne są dziś kwestie swobód obywatelskich i praw konsumentów oraz, u nas, wciąż zapóźnionych w rozwoju, decyzje strategiczne typu charakter własności w państwie. Lewica radykalna legalistycznie przestrzega tych zasad i zajmuje się kwestiami mogącymi być przedmiotem obrad Sejmu, czyli obyczajówką i prawami konsumentów mieszkań lub służby zdrowia. Domaga się zatem publicznego charakteru usług ważnych dla społeczeństwa. Zapomina przy tym o tym, że upublicznienie jest dość zwodniczym pojęciem w gospodarce kapitalistycznej i nie musi kwestionować mechanizmu działania tej gospodarki. Perspektywa socjalistyczna ma więc szansę w ogóle nie stanąć na porządku dnia nie ograniczając przy tym rozmachu działań radykalnej lewicy.
P.Kuligowskiego chociaż na jego miejscu zostawiłbym *gnijące truchło marksistowskiej ortodoksji* w spokoju, za to napisałbym więcej o warunkach zaistnienia lewicowej wiosny.
...nazwanie mnie przez Pana komunistą poczytuję sobie za zaszczyt, mimo drobnych podejrzeń, że nie za bardzo wie Pan, co słowo komunizm oznacza... Dziękuję za sklasyfikowanie, które przynosi mi tylko potwierdzenie, że na swej ideowej drodze zmierzam we właściwym kierunku.
Z wzajemnością, Panu też życzę względnej stałości wyborów, opartych o ugruntowany światopogląd i doświadczenie.
"Słowo 'ortodoksja' oznaczało w języku starożytnych Greków opinię prawdziwą, słuszną. Słuszną nie w sensie zgodności z zasadami, które są dowolne, przyjęte na wiarę lub narzucone arbitralnie. 'Ortodoksja' to opinia, która wyrasta z zastosowania fundamentalnych reguł poprawnego i rzetelnego myślenia, badania oraz oceniania świata i ludzi. Siostrami ortodoksji są ortografia - zbiór zasad poprawnej pisowni i ortofonia - nauka poprawnej wymowy". Tak polemizując z nami prof. Stanisław Kozyr-Kowalski opisywał "ortodoksję" (S. Kozyr-Kowalski "Ortodoksja do starogrecku i mit po sorelowsku", "Samorządność Robotnicza" nr 17/1997, s. 17).
A tak "ortodoksyjny marksizm" przedstawiał on w pracy "Struktura gospodarcza i formacja społeczeństwa" (Warszawa 1988): "Pojęcie ortodoksji bywa używane do pozamerytorycznych deprecjacji określonych poglądów teoretycznych, gdyż kojarzy się najczęściej z takimi treściami wartościującymi, w jakie wyposażyła je teologia i antyteologia, religia i antyreligia, niemarksizm i antymarksizm. Kiedy jednak Lenin, Lukacs i Gramsci nazywają swój marksizm ortodoksyjnym, to przywracają słowu ortodoksja jego szlachetny i pierwotny sens. Taki jaki miało ono w języku dawnych Greków, gdzie oznaczało opinię prawdziwą, słuszną. Za najbardziej osobliwą cechę marksizmu uważają wspomniani przed chwilą myśliciele KONSEKWENTNE STOSOWANIE KRYTERIUM PRAWDY I FAŁSZU, kryterium prawdy przedmiotowej przy ocenie wartości stworzonej przez Marksa i Engelsa teorii społeczeństwa.
Sprzeniewierzeniem się kryterium prawdy i fałszu jest natomiast uzależnienie stosunku do dorobku dawnych myślicieli od mody intelektualnej, od zaufania do opinii większości badaczy, od wiary w idee, że to co nam najbliższe w czasie jest automatycznie lepsze i bardziej wartościowe poznawczo. Marksizm ortodoksyjny uzależnia swój stosunek do spuścizny badawczej twórców materializmu historycznego od jednego tylko autorytetu: od autorytetu obiektywnej rzeczywistości. Nie uznaje natomiast żadnych innych autorytetów. Dlatego stanowi radykalne przeciwieństwo wszelkiego dogmatyzmu marksistowskiego, który przekształca właściwą materializmowi historycznemu strukturę teoretyczno-metodologiczną w zbiory prostych formułek czysto werbalnych lub na poły werbalnych, odartych z sensu przedmiotowo-metorycznego" (cytujemy za "Samorządnością Robotniczą" nr 16/1996, s. 20).
Obrona przez Stanisława Kozyr-Kowalskiego "Gazety Wyborczej" i Adama Michnika w imię Prawdy w jej ortodoksyjnym znaczeniu, którego najwyraźniej redakcja "Samorządności Robotniczej" nie była w stanie pojąć, stała się symptomatyczną okolicznością wskazującą na różnice w podejściu do tematu. Profesor polemizując z nami podkreślał pęknięcie, jakie zachodzi między dążeniem do Prawdy, a - ujmijmy to po platońsku - ideą Dobra (u Platona były to pojęcia tożsame).
W odpowiedzi zaznaczyliśmy, że w naszym niedoskonałym świecie owe pojęcia nie pokrywają się. Tymczasem wszelka ideologia prokapitalistyczna uważa ten stan rzeczy za akcydentalny, nie zagrażający sytuacji ontycznie harmonijnej. I jest to kusząca propozycja ideowa, ponieważ pozwala na krytykę bieżącą, ujawniającą dużą wrażliwość etyczną autora. Jednocześnie, taka postawa nie pociąga za sobą żadnych zobowiązań politycznych. Można by rzec, że dla większości ludzi, którzy mieli kiedyś niezobowiązującą styczność z marksizmem, idea komunizmu jest pewnym dodatkowym parametrem dorzuconym do równania optymalizującego ścieżkę do Prawdy o naszej rzeczywistości, parametrem zewnętrznym, zbędnym z punktu widzenia podstawowego celu.
Z drugiej strony, jeśli nadal rozważać ową filozoficzną naturę stosunku między Prawdą a Dobrem, to - przyjmując pozycję profesora Kozyr-Kowalewskiego - nie sposób nie zauważyć, że owe pojęcia pierwotnie równoważne, wykazują ogromną dysproporcję: Prawda kapitalizmu jest ogromna, może poszczycić się sukcesami, natomiast Dobro uczynków charytatywnych i szwankującego państwa opiekuńczego wygląda przez kontrast szalenie rachitycznie. Dobro okazuje się rezydualne względem Prawdy (szerzej: Ewa Balcerek "Alternatywa 'wyborcza'", "S.R." 17/1997 s. 23-24).
Dlatego też nie ma co powoływać się na filozoficzne argumenty przemawiające za wyższością poszukiwania Prawdy, której atrybutem jest nieskażenie aksjologią. Filozoficznie nie da się utrzymać aksjomatu równorzędności obu pojęć.
Możemy zatem powtórzyć za Gyorgym Lukacsem i Heleną Kozakiewicz, że "ortodoksyjny marksizm nie polega na bezkrytycznej akceptacji marksowskich rezultatów badawczych i nie jest wiarą w tę lub inną tezę, ani egzegezą 'świętej księgi (...) przeciwnie, ortodoksja odnosi się wyłącznie do METODY". Zaś "wszystkie próby przekroczenia jej lub 'poprawienia' prowadzą i muszą prowadzić do skrajnych uproszczeń, trywialności i eklektyzmu" (H. Kozakiewicz "Inna socjologia. Studium zapoznanej metody", PWN, Warszawa 1983 s. 39-40).
Możemy również doprecyzować NASZE ROZUMIENIE ORTODOKSYJNEGO MARKSIZMU: Ortodoksyjność rozumiemy w sposób historyczny, odcinając się od łatek stalinizmu - dogmatycznego marksizmu czy "ortodoksyjnego marksizmu II Międzynarodówki". A zatem, w przeciwieństwie do eklektycznego tzw. otwartego marksizmu i dogmatycznego marksizmu, a nie w przeciwieństwie do "nieortodoksyjnego marksizmu". Takie rozumienie marksizmu wywodzi się nie tylko z definicji ortodoksji marksistowskiej w ujęciu G. Lukacsa, przytoczonej przez Piotra Strębskiego: "Ortodoksja w kwestiach marksizmu odnosi się raczej wyłącznie do metody. Jest nią naukowe przeświadczenie, że w dialektycznym marksizmie została znaleziona właściwa metoda badawcza, że metodę tę można kontynuować, rozwijać i pogłębiać TYLKO W KIERUNKU OKREŚLONYM PRZEZ JEJ ODKRYWCĘ , że natomiast wszelkie próby jej przezwyciężenia lub 'ulepszania' prowadziły i musiały prowadzić jedynie do spłaszczeń, trywialności i eklektyzmu". Ortodoksja odnosi się również do postawy i podstawy ZGODNEJ Z MARKSOWSKĄ, czyli zgodnej z obiektywnym interesem klasy robotniczej. A zatem, podobnie jak trockista "starej daty", prof. Ludwik Hass, uznawany przez innego profesora Artura Sandauera za paleomarksistę, za KLUCZOWĄ KWESTIĘ uznajemy konieczność odcięcia się od eklektycznych naleciałości i kolejnych, po bernsteinowskiej, rewizjonistycznych, unowocześnionych i "ulepszonych" wersji "otwartego marksizmu", przedkładając nad nie KWESTIĘ SAMOSTANOWIENIA KLASY ROBOTNICZEJ (zobacz: "Nasz to jest kawałek podłogi" z 12.11.2005 r.).
Nie fetyszyzujemy zatem własnej, marksistowskiej postawy teoretyczno-politycznej. Po prostu nie uznajemy światów równoległych - wielości i różnorodności dialektyk marksistowskich. Tym samym nie tylko w praktyce, ale i w teorii odcinamy się od tzw. nowej radykalnej lewicy z jej naczelną wartością - kategorią "różnorodności". Marksizm zaś, w przeciwieństwie do wielu "otwartych" marksistów, neomarksistów, a nawet posttrockistów, uważamy za TEORIĘ SKOŃCZONĄ (opisującą kapitalizm). Z czego wyciągamy stosowne wnioski oparte na konkretnie historycznych analizach.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
BB i EB sto razy oznajmili światu, że mają absolutną rację, a wszyscy inni się mylą i błądzą jako socjaldemokraci, posttrockiści, zoologiczni antykomuniści, reformiści, zdrajcy klasy robotniczej, odstępcy, karierowicze itd., itp. Kolejnych sto wpisów o podobnej wymowie - już wkrótce.
Dziękujemy za... promocję ORTODOKSYJNEGO MARKSIZMU.
Tak trzymać lewicowo.pl!
..odniosłem odmienne wrażenie obserwując dyskusje na lewica.pl...mianowicie takie, że w pierwszej kolejności ogłoszono, iż kto, jak kto, ale EB i BB to na pewno nie mają racji...żadnej i żadnych.
A co do merytoryki podejmowanych tematów, jackowo/lewicowo.pl może jeszcze sto razy oznajmić światu na przykład, że Abramowski był lewicowcem niekomunistycznym, a i tak był On bliżej komunizmu, niż lewicowa efemeryda burżujskiego Obywatela jest w stanie to sobie wyobrazić... bo być, to przecież obraza.
Wyobraź sobie, Durango 95, że ze wszech miar złożony proces samostanowienia klasy robotniczej nie jest ograniczony bynajmniej do tych "krajów, gdzie proletariat jest zdolny do prowadzenia niezależnej polityki".
Przypominamy: Zdolność prowadzenia niezależnej polityki tak naprawdę dotyczy tylko świadomego odłamu klasy robotniczej, zorganizowanego w partię robotniczą. Po upadku ZSRR i obozu "realnego socjalizmu", a zatem po cofnięciu się świadomości klasowej w skali makro, odłam ten został skutecznie zmarginalizowany.
Jednak cios druzgocący został zadany wcześniej przez stalinizm.
Wraz z upadkiem ZSRR, a w Polsce wraz z transformacją kapitalistyczną, na wokandzie dnia stanęła znów kwestia samostanowienia klasy robotniczej. Albowiem klasa robotnicza powróciła w skali makro (cofnięcie się świadomości klasowej) do poziomu "klasy w sobie".
Walka o niezależność ruchu robotniczego pokrywa się do pewnego stopnia z procesem samostanowienia klasy robotniczej. Jednak o ile ta pierwsza opcja zakłada budowę rewolucyjnej partii robotniczej, skupiając się głównie na kryzysie rewolucyjnego kierownictwa, o tyle druga poszerza konflikt na obszary zalążkowych i nietrwałych form radykalnej świadomości społecznej robotników, która ma się nijak do ukształtowanej świadomości klasowej.
Oczywiście, taki stan świadomości społecznej robotników da się łatwo zmanipulować przez partie burżuazyjne lub drobnomieszczańskie posługujące się hasłami populistycznymi, które tym samym przechwytują najbardziej zradykalizowane środowiska robotnicze. W tej sytuacji proces samostanowienia klasy robotniczej i odbudowy klasowego ruchu robotniczego ma charakter nieliniowy.
Krystalizacji klasowego ruchu robotniczego może służyć wyklarowanie się wyraźnej alternatywy systemowej, którą w obecnej sytuacji może jedynie przedstawić rewolucyjny, marksistowski odłam ruchu robotniczego.
Warunkiem jej skuteczności będzie zakorzenienie się w ruchu robotniczym. Zmusza to "wszystkich chcących zostać rewolucjonistami" do niuansowania argumentacji i wyczulenia na bieżące problemy robotników i zorganizowanych odłamów ruchu robotniczego, w tym ruchu zawodowego dowolnych odcieni.
Taka taktyka i takie krytyczne poparcie dla, np. PPP i WZZ "Sierpień 80", odbiegają oczywiście od schematycznych zainteresowań i uprzedzeń raczkujących rewolucjonistów z "Władzy Rad".
W przypadku GPR można już mówić o poważnym postępie.
My na tym etapie występujemy jedynie w skromnej roli obserwatorów i komentatorów.
tylko trzy wpisy was i waszego giermka? Dajcie jeszcze 97 wywodów spod znaku ortodoksyjnego, niezłomnego, rewolucyjnego, robotniczego, prawdziwego, nieskalanego marksizmu. Wszyscyśmy tego spragnieni!
"Jeśli nadal będzie on dążył do coraz to większej centralizacji państwa, zamiast stawiania na demokrację bezpośrednią, to projekt rewolucji boliwariańskiej może pewnego dnia skończyć tak, jak castrowska Kuba."
Kolejna porażka państwowego socjalizmu, nic nowego. Zresztą czy kiedykolwiek Chavez miał ambicje obalenie kapitalizmu ???
Raczej śmiem wątpić, czy "masowa bieda, degradacja środowiska naturalnego, globalne ocieplenie" to dla przeciętnego Kowalskiego podstawowe problemy współczesności, choć "szereg innych plag" być może.
Jeśli jednak tak naprawdę "masowa bieda", czy "szereg innych plag", tylko wtedy są realnymi problemami, a nie "nierealnymi fantazjami" i zasługują na "wykoncypowany spójny i zrozumiały dla Kowalskiego" program, gdy lud "ruszy na barykady", to śmiem twierdzić, że już będzie za późno i lud w ten program oraz jego propagatorów nie uwierzy. Zwłaszcza, że tych istotnych spraw nie będzie wtedy można rozwiązać "tu i teraz".
Krótkie podsumowanie
Osobiście uważam, ten tekst za najsłabszy ze wszystkich "Podsumowań dekady".
Autor popada w pewien komizm próbując połączyć dwie sprzeczne postawy. Próbuje grać rolę obiektywnego obserwatora, pragnącego zachować dystans do rzeczywistości (stąd np. tytuły zakończone znakiem zapytania), jednak jego analizy wskazują na jednoznaczne rozstrzygnięcie owych "dylematów". Na tym tle ciekawa wydaje się być obietnica podania recepty na "coraz większą marginalizację lewicy" przy równoczesnym stanowczym wyrażaniu dezaprobaty dla "truchła marksistowskiej ortodoksji" i "bolszewickich projektów". Jednak swojej obietnicy wbrew pozorom nie dotrzymuje. Podaje tylko ogólnikowy dobór zagadnień, którymi powinna się zajmować lewica i to tylko ze względu, czy te nierozwiązane sprawy mogą stać się przedmiotem masowych protestów bądź nie, bo wtedy dopiero staną się "realnymi problemami". W takiej jednak sytuacji jest również oceniania wiarygodność oferentów "korzystnych dla ludu projektów społecznych".
Strasznie denne te teksty. Autorzy wydają się nie zauważać albo przynajmniej lekceważyć ważne procesy historyczno-ekonomiczne takie, jak np. integracja europejska (wstąpienie Polski do Unii, które nie spełniło pokładanych w nim nadziei), monetaryzm, globalny kapitalizm i dążenie do ustanowienia światowego, scentralizowanego rządu.
Moim zdaniem, jedyną alternatywą dla takiego kierunku działań mogą być działania masowych ruchów oddolnych, jednak jest to w praktyce bardzo mało realne, przy obecnej polaryzacji i atomizacji społeczeństw.
(Jeśli te wątki pojawiają się w tekstach, to tylko jako poboczne wzmianki, a są chyba najważniejsze.)
Teraz zilustrujemy problem COFNIĘCIA ŚWIADOMOŚCI KLASOWEJ na podstawie doświadczeń grupy i pisma, z którym wówczas współpracowałeś. Znasz ten problem niejako z autopsji i od podszewki. Poznaj zatem naszą opinię w tej sprawie.
PRZESTROGA NIE TYLKO DLA ROBOTNIKÓW
(głos mają "robole" i robotnicy)
Po naszym odejściu z GIPR grupa ta, jeśli wierzyć "Głosowi Robotniczemu" - organowi GIPR, szła od sukcesu do sukcesu, pozyskując dla sprawy robotników.
Oddajmy im głos, przecież to "Głos Robotniczy":
"W ostatnich dniach lipca w lasach województwa kaliskiego odbyła się zgodnie z wiosennymi uchwałami konferencja Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej. W związku z wystąpienie z Grupy dwóch członków redakcji 'Samorządności Robotniczej', a co za tym idzie - rozbiciem ośrodka kierowniczego - konferencja przekształciła się w Zjazd, który dokonał oceny dotychczasowych działań, rozliczył stare kierownictwo, opracował program i statut, oddzielił redakcję od funkcji kierowniczych i wybrał nowe kierownictwo. Przewodniczącym został robotnik, działacz związkowy"("GIPR: ZJAZD, PROGRAM, STATUT, "Głos Robotniczy" nr 5, październik-listopad 1995, s.XVI).
W kolejnym numerze "Głosu Robotniczego", z datą i numeracją wsteczną (nr 5-6, sierpień-wrzesień 1995 r.), który najwyraźniej poprzedzał numer zjazdowy znaleźć można było sugestywny i charakterystyczny "List od czytelnika" (s.19):
Witam!
Poprzez Darka wysyłam swoją ROBOLSKĄ [nasze podkreślenie] opinię na temat gazety "Głos Robotniczy".
Nie wiem od czego zacząć, nie spodziewałem się zupełnie czegoś takiego, bardzo pozytywnie się zaskoczyłem, to jest świetne po prostu!
Najważniejsze - jest to gazeta robotnicza nie tylko z nazwy, jest to GAZETA DLA ROBOTNIKÓW.
Praktycznie nie mogę "G.R." porównać z żadną inną polską gazetą... i chyba to dobrze! Plusy:
1. Prosty, czytelny język, nie ma długich przeintelektualizowanych zdań, niezrozumiałych ogółowi zwrotów, nie ma (na szczęście) tego tak ulubionego przez redakcję oficjalnych (?) politycznych pism używania słów "trudnych" tam gdzie normalnie można użyć słowa "łatwego". Nie uważam tego za plusy, by ukazać, że robotnicy są niedouczeni itp., ale naprawdę przeciętnemu człowiekowi lepiej "czyta się" i "rozumie się" rzeczy podane przystępniej. Nawet najciekawsze artykuły i tematy można spieprzyć wodolejstwem i bełkotem, podobnym do tego używanego często przez telewizyjne "gadające głowy".
2. Podchodzenie do problemów od podstaw - to mnie ujęło, tego się nie spotyka, a szkoda. Przykładem może być takie polityczne "abecadło" jak artykuł "Co to jest program?" Naprawdę niezmiernie ważne jest, by redaktorzy pism przestali uważać, że wszelkie terminy i pojęcia są znane ich czytelnikom. Ciekawa i dobrze prowadzona "lekcja" nawet o znanym większości temacie, może być interesująca i dać nam do myślenia o rzeczach, które jak się zdaje tak doskonale znamy.
3. Brak chamsko widocznej lub owiniętej w bawełnę agitki, przekonywania "o jedynie, słusznej drodze" (pod "przywództwem" np. danej gazety), problemy nie są na pewno przedstawione tendencyjnie, a że z punktu widzenia dołu... no, przecież dla dołu to jest! Dobrze, że deklaracja GIPR jest wyraźnie zaznaczona i oddzielona, nie wzbudza to podejrzeń o próby manipulacji, na które robotnicy są wbrew pozorom bardzo wyczuleni, i każde "przegięcie" w tę stronę może ich na śmierć zrazić.
4. Wiele spraw ze świata, dobrze że są to rzeczy które można przypasować do spraw dziejących się w Polsce ("Niemcy, lew na smyczy", "No pasaran!") i łatwo uzyskać skalę porównawczą wielu podobnych przecież na całym świecie problemów. Ciekawy wybór wiadomości - dobrze, że zwraca się uwagę w robotniczej gazecie np. na problem rasizmu, ludzie są wobec tego zjawiska dość obojętni, właśnie dlatego, że mało o nim słyszą nie tylko sensacyjnych wieści, ale i opinii, bo nie da się ukryć... że każde pismo w mniejszym lub większym stopniu kształtuje swoich czytelników.
5. Dobrze, że "G.R." jest na swój sposób luźna, to znaczy nie jest sztywną formą zadrukowanego papieru, prócz idei ma też "duszę" i dobrze robi nieco humoru. Takie coś jak "usłyszane na ulicy" jest konieczne, by gazeta "się czytała", nie są prawdziwe zarzuty, że humor obniża wiarygodność innych tematów (wystarczy spojrzeć na "Class War", choć nie jest to przykład najbliższy). Im gazeta oczywiście większa tym więcej tematów luźnych (humor, może sport, lokalne ogłoszenia, recenzje książek, imprez) musi się w niej znaleźć i nie jest to na pewno żadna komercjalizacja.
Na razie tyle przyszło mi do głowy, jak widać są to same plusy, nie chcę szukać na siły dziury w całym, no chyba tylko, że gazeta ma mały (chyba) nakład i zasięg, ale to przecież nie wasza wina.
Jeszcze raz dziękuje za oba numery "Głosu R.", za ciekawy wykład w Katowicach, no i rozmowę.
Serdecznie Pozdrawiam!
Krzysiek Dworniczak [zapewne pseudonim robola-planisty, bliskiego redakcji, kierownictwo jak wiadomo od redakcji "Głosu Robotniczego" zostało oddzielone. Stąd nieco zakonspirowana wewnętrzna korespondencja - nasza uwaga].
MAMY WIĘC DO CZYNIENIA Z NIEOMAL IDEALNYM PISMEM ROBOTNICZYM I PISMEM DLA ROBOTNIKÓW!
Nic zatem dziwnego, że sukcesom GIPR nie ma końca. W międzyczasie tutejsi liderzy GIPR - Darek Ciepiela i Roman Adler-Zawierucha - informują nas, że w GIPR jest już "od ch... robotników".
"Głos Robotniczy" nr 10-11 z sierpnia-listopada 1996 r. dumnie relacjonuje już drugi zjazd prężnej "grupy incjatywnej partii robotniczej" (s. 25):
"W dniach 13 i 14 lipca w Katowicach miał miejsce II Zjazd Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej. Potwierdził on słuszność obranej drogi na poprzednim Zjeździe, pozytywnie ocenił działalność Grupy na przestrzeni ostatniego roku. Przedyskutowano i podjęto konkretne decyzje dotyczące bieżącej i przyszłej działalności. Jako priorytet uznano wszelkie działania dążące do jedności środowisk rewolucyjnej lewicy.
Oprócz członków GIPR uczestniczyli w nim goście z innych organizacji rewolucyjnej lewicy i związków zawodowych. W Zjeździe brali udział także goście z zagranicy: przedstawiciel brazylijskiej Zjednoczonej Socjalistycznej Partii Pracujących (PSTU) i jednocześnie największej centrali związkowej w tym kraju CUT, oraz dwoje przedstawicieli Międzynarodowej Partii Robotniczej (MRP) z Rosji,
Na ręce uczestników Zjazdu wpłynęły listy z życzeniami owocnych obrad od Międzynarodowego Sekretariatu Międzynarodowej Ligi Ludzi Pracy - Czwartej Międzynarodówki (LIT-CI), od Komitetu Łączności między LIT-CI a Międzynarodówką Robotniczą (WI-RFI), od Organizacyjnego Komitetu Międzynarodowej Partii Robotniczej Rosji i Ukrainy (OK MRP) oraz od Rewolucyjnej Partii Pracujących (PRT, Hiszpania)" itd.
W tymże numerze "Głosu Robotniczego" na s.6 widnieje KOMUNIKAT o następującej treści:
"14 lipca [ czyli w drugim dniu Zjazdu GIPR - nasza uwaga] w obecności przedstawiciela Grupy Inicjatywnej Partii Robotniczej odbyły się rozmowy między przedstawicielami KK WZZ "Sierpień 80", D. Podrzyckim i B. Ziętkiem a przebywającym gościnnie w Katowicach jednym z przewodniczących wielonurtowej brazylijskiej Central Unica dos Trabalhadores (CUT), Dirceu Travesso, znanym jako Didi. W spotkaniu uczestniczył też przedstawiciel związkowców z Kijowa, Paweł Słucki.
Rozmowy wykazały zadziwiającą zbieżność poglądów na antypracowniczą rolę ponadnarodowych korporacji kapitałowych i ich agend, jaki są Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy. Podobna zgodność wystąpiła w ocenie wydarzeń związanych z "upadkiem" komuny w Polsce i krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Przedstawiciele WZZ "Sierpień 80" zwrócili gościom uwagę na szczególną rolę w tym procesie tzw. nomenklatury partyjnej i [na] procesy jej uwłaszczenia się poprzez spółki tworzone na majątku narodowym.
Aby przybliżyć im przebieg tych procesów, zaprosili związkowców brazylijskich z federacji metalowców i górników w stanie Minas Gerais, skąd wybrano Didiego do władz CUT - do Polski. Brazylijski gość odwdzięczył się zaproszeniem delegacji WZZ "Sierpień 80" na przyszłoroczny Kongres CUT i zaproponował, aby nasi przedstawiciele przygotowali na tę okoliczność referat do międzyzwiązkowej dyskusji.
Na prośbę kolego Pawła Słuckiego Przewodniczący WZZ "Sierpień 80" zobowiązał się do przedstawienia na Komisji Krajowej wniosku o zorganizowanie akcji poparcia dla strajkujących górników DonBasu.
Spotkanie zakończyła wymiana adresów i pamiątkowych drobiazgów,
Na chwilę przerwiemy te pouczające wspominki. Wybiegając nieco naprzód. Jak informuje Wikipedia:
Polska Partia Pracy - Sierpień 80 (PPP, dawniej pod nazwą Alternatywa - Partia Pracy) - polska partia polityczna, powstała na I Kongresie, przeprowadzonym 11 listopada 2001, na bazie koalicji wyborczej Alternatywa Ruch Społeczny, którą tworzyli działacze Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień 80", Konfederacji Polski Niepodległej - Ojczyzna, Narodowego Odrodzenia Polski oraz nieliczni politycy Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a wśród 47 sygnatariuszy były m.in.: Polska Partia Ekologiczna - Zielonych, Krajowe Porozumienie Emerytów i Rencistów Rzeczypospolitej Polskiej."
JEŚLI ZATEM TAK WSZYSTKO DOBRZE SZŁO, TO CZEMU NASTĄPIŁ ZWROT WZZ "SIERPIEŃ 80" KU SKRAJNEJ PRAWICY?
CZY ZWROT TAKI MOŻE SIĘ POWTÓRZYĆ?
Tym razem odpowiedź udzieli Grupa na rzecz Partii Robotniczej:
"PPP I WYBORY - STRACONA SZANSA"
W ostatnich wyborach samorządowych PPP otrzymała 1,17 % głosów i zdobyła 6 mandatów radnych. Niektórzy działacze świętują wielki sukces. Jednakże miniona kampania wyborcza ukazała krok PPP na prawo.
Na wiosnę tego roku, PPP przyjęła program, opowiadający się przeciwko kapitalizmowi i wyzyskowi oraz za uspołecznieniem kluczowych sektorów gospodarki i samorządnością pracowniczą. Podkreślano w nim, że kapitalizm nie jest w stanie zapewnić ludziom chleba ani dachu nad głową, interesy ludzi pracy są sprzeczne z interesami kapitału, a prawo własności nie może być traktowane jako świętość. Był to dla PPP krok w dobrym kierunku. Choć nie jest to w pełni socjalistyczny program, to zaprezentował antykapitalistyczne środki, które mogłyby zostać udoskonalone i bardziej rozwinięte. Jednak podczas kampanii prezydenckiej, program ten został zepchnięty na drugi plan i można było mieć wrażenie że był prezentowany tylko po to, by zyskać poparcie znanych międzynarodowych lewicowych osobistości. W przemówieniach i wywiadach z przewodniczącym i kandydatem PPP, Bogusławem Ziętkiem, sugerował on, że można budować bardziej sprawiedliwy system na bazie kapitalizmu - rodzaj kapitalizmu z ludzką twarzą. Główną strategią organizatorów jego kampanii wyborczej było przekonanie wyborców, że Ziętek i PPP są ludźmi rozsądnymi, umiarkowanymi, a zatem mają szanse być wybrani.
Kampania PPP w wyborach samorządowych przedstawiała dalsze przesuniecie na prawo. Jej główne hasło - "uczciwy samorząd" - mogłoby być użyte przez którąkolwiek z partii politycznych! Ponadto, zarówno w tych wyborach, jak i w wyborach prezydenckich, proponowano walkę z bezrobociem przez oferowanie preferencyjnych warunków korporacjom, jeżeli tylko zobowiążą się do zatrudniania ludzi na umowy o pracę, zamiast na umowy śmieciowe. Innymi słowy, chciano przekupić korporacje, by były grzeczne!
Umowy śmieciowe faktycznie są jednym z głównych problemów pracowników w Polsce. Pozbawiają one miliony ludzi praw pracowniczych, pewności zatrudnienia, prawa do emerytury i opieki zdrowotnej. Skazują ich na pracę w podłych warunkach za głodowe pensje, uniemożliwiając im jednocześnie organizowanie się w związki zawodowe, by walczyć o poprawę warunków pracy. PPP słusznie piętnuje umowy śmieciowe. Ale strategia przyjęta przez partię - przekupywanie kapitalistów, by zatrudniali ludzi na umowy o pracę - jest nieskuteczna i może prowadzić tylko do większego rozzuchwalenia się pracodawców.
Jedynymi sposobami, by faktycznie zmusić kapitalistów do zatrudniania na umowy o pracę, jest kontrola pracownicza, wzmacnianie uprawnień związków zawodowych, możliwość nacjonalizacji zakładu, jeżeli zatrudniają w nim ludzi na umowy śmieciowe. Jednak o niczym takim PPP nie wspominała w swojej kampanii.
Ekonomiczny kryzys i brutalne cięcia
Wybory odbyły się w sytuacji poważnej niestabilności gospodarczej, mimo rządowej propagandy stwierdzającej coś przeciwnego. Zadłużenie rośnie niekontrolowanie. Deficyt budżetowy staje się niebezpieczne wysoki i wynosi obecnie ponad 7 % PKB. Rząd nie ma innego pomysły na uniknięcie finansowej katastrofy, niż pośpieszna i masowa prywatyzacja, która doprowadzi do tragedii bezrobocia dla kolejnych tysięcy pracowników. Światowa gospodarka nie rozwiązała fundamentalnych problemów jej organicznego kryzysu i staje obecnie w obliczu kolejnego załamania, które zmniejszy rynki eksportowe Polski. Jednakże, nawet bez kurczenia się światowej gospodarki, prędzej czy później polski rząd będzie musiał przedsięwziąć drakoński program oszczędnościowy, składający się z brutalnych cięć i ataków na ludzi pracy, oraz dalszej prywatyzacji istotnych usług. PO ma nadzieje, że może opóźnić te działania do czasu po następnych wyborach parlamentarnych, obawiając się, że taka polityka mogłaby sprowokować masowe protesty społeczne i przyczynić się do erozji ich poparcia.
Wiele z tych ataków - cięcia w usługach publicznych, prywatyzacja służby zdrowia, regionalnych połączeń kolejowych, ataki na lokatorów mieszkań komunalnych (podwyżki czynszu, eksmisje) - będzie prowadzonych przez lokalne władze. To dlatego kluczowym w tych wyborach było zaprezentowanie klarownej, klasowej alternatywy wobec polityki rządu i wszystkich głównych partii, ostrzeganie o atakach mogących nadejść i prezentowanie programu walki z nimi To właśnie starał się robić GPR w Krakowie startując z list PPP (Zob: Program wyborczy i kandydaci do Sejmiku Wojewódzkiego z listy Polskiej Partii Pracy - Sierpień 80, województwo małopolskie).
Choć PPP sprzeciwiała się prywatyzacji służby zdrowia w swojej kampanii wyborczej, to niestety - mówiła niewiele lub nic o prywatyzacji pozostałych sektorów i przedsiębiorstw. Co gorsza - byli nawet kandydaci PPP, którzy w swych materiałach i wystąpieniach wyborczych popierali prywatyzację!
Przypadki te są skandaliczne, choć mniejszościowe. Większość partii udaje, że nie widzi, kiedy na naszych oczach odbywa się prywatyzacja na skalę największą od wielu lat. Oczywiście, prywatyzacja służby zdrowia jest najbardziej szkodliwa, ponieważ może doprowadzić do tragedii na ogromną skalę. Jednak czy ktoś może zaprzeczyć, że prywatyzacja kolei i PKS-ów również stwarza zagrożenie dla życia ludzkiego? Że prywatyzacja energetyki spowoduje wzrost cen prądu, na który wielu ludzi nie będzie stać, i grozi pozbawieniem ich dostępu do energii elektrycznej?
Prywatyzacja ma miejsce nie tylko w sektorze usług publicznych. Prywatyzuje się również te zakłady przemysłowe, które jeszcze są własnością publiczną. Ich pracowników czekają masowe zwolnienia. Mnożą się protesty i apele załóg przedsiębiorstw o przerwanie prywatyzacji. Przeciwników prywatyzacji przybywa i obecnie znów jest ich znacznie więcej, niż jej zwolenników. Partia, która ma reprezentować pracowników, powinna bronić własności publicznej i miejsc pracy. Powinna wspierać wszelkie protesty przeciwko prywatyzacji i być ich rzeczniczką. Tymczasem PPP milczy.
Po co kandydować w wyborach?
Zdaje się, że kierownictwo PPP przywiązuje wagę jedynie do wyborów. Jednocześnie nie wykazuje chęci budowy partii i rozwijania autentycznych demokratycznych struktur. Skutkiem tego w czasie wyborów na listy wyborcze wpisywani są często przypadkowi ludzie, których poglądy polityczne nie zostały sprawdzone czy zweryfikowane. Co to za sukces jeśli tacy ludzie zostają wybrani radnymi? Co mogą zdziałać dla partii i dla klasy robotniczej?
Nasze podejście do wyborów jest przeciwne. Przede wszystkim widzimy wybory jako szanse na przekazywanie i wyjaśnianie naszych idei szerszej publiczności, oraz próbę pobudzenia jej części na tyle, by stała się aktywna w walce. Ostateczny wynik wyborów nie jest tak ważny, jak budowanie partii na solidnych podstawach politycznych i rozprzestrzenianie naszych idei. Nie powinniśmy wraz z innymi partiami uczestniczyć w konkursie piękności poprzez powtarzanie pustych, miło brzmiących sloganów bez znaczenia.
Zdobycie mandatów przez partię jest jak najbardziej pożądane, jednak nie może stanowić jej najważniejszego celu. Powinniśmy zadać sobie pytanie: do czego potrzebne nam mandaty? Jak planujemy wykorzystać zdobyte stanowiska? Kim są nasi kandydaci? Czy nie powinni być dobierani przez partię staranniej? Przedstawiciele partii, czy to radni, czy posłowie, powinni zachowywać się jak trybuni klasy robotniczej, zawsze być orędownikami sprawy ludzi pracy i używać każdej możliwości do wzmacniania walki pracowniczej i podnosić świadomość klasową. Miejmy nadzieję, że radni wybrani z listy PPP należycie będą wykonywać mandat publiczny poprzez realizację antyliberalnego i prospołecznego programu zawartego w najnowszej Deklaracji Politycznej PPP z roku 2010.
Po wyborach PPP ma tworzyć tzw. Sojusz Antyliberalny przeciwko prywatyzacji służby zdrowia i usług komunalnych. Jeśli PPP chce przyciągnąć i uaktywnić młodzież oraz pracowników, Sojusz nie może pozostać pusta deklaracją, ani żadną forma poparcia dla opozycyjnych polityków burżuazyjnych. Jedynym możliwym kierunkiem dla Sojuszu, jest organizowanie komitetów akcji wraz z załogami, Związkami Zawodowymi i organizacjami autentycznie lewicowymi.
Przygotowanie do ofensywy
Wkrótce po następnych wyborach parlamentarnych możemy spodziewać się zmasowanego ataku na miejsca pracy i poziom życia ludzi pracy. Lewica powinna zacząć przygotowywać się już teraz do maksymalnego wykorzystania przyszłorocznych wyborów i wzmacniać swoją pozycję, by stawić opór atakom. Rozwiązaniem dla lewicy nie jest czynienie się "wybieralną" przez przyjmowanie umiarkowanej "zdroworozsądkowej" polityki i akceptowanie logiki gospodarki kapitalistycznej. Zamiast tego musimy prezentować prawdziwa alternatywę dla kapitalizmu już teraz i nie czekać na wyimaginowany czas w przyszłości, gdy zdobędziemy władzę. Niestety tam, gdzie inni kandydaci lewicy startowali w ostatnich wyborach, również nie udało im się zaprezentować takiej alternatywy. Na przykład, Młodzi Socjaliści, choć słusznie sprzeciwiają się wielu aspektom polityki neoliberalnej i nazywają się demokratycznymi socjalistami, w istocie popierają mieszana gospodarkę, innymi słowy, gospodarkę kapitalistyczną z gwarancjami socjalnymi i udziałem państwa. To nie może stanowić alternatywy w epoce kapitalistycznej niemocy i kryzysu. Kapitalizmu nie stać na reformy i gwarancje, z których korzystaliśmy w przeszłości. To dlatego partie socjaldemokratyczne, które walczyły o takie reformy w przeszłości, zostały zmuszone w ciągu ostatnich 20 lat do prowadzenia brutalnej neoliberalnej polityki, gdy były u władzy.
Jedynym sposobem, by zagwarantować pracę, poziom życia i wysoki poziom opieki socjalnej jest nacjonalizacja banków i przemysłu oraz ustanowienie demokratycznego planu produkcji. Nie może być to jednak zrobione ten sam sposób, jak nacjonalizacje na modłę kapitalistyczną, które miały miejsce ostatnio na zachodzie. Służyły one jedynie ratowaniu kapitalizmu. Znacjonalizowane przedsiębiorstwa były prowadzone jak firmy kapitalistyczne - przez rady nadzorcze, z perspektywą ich reprywatyzacji w przyszłości. Z drugiej strony nie możemy pozwolić na biurokratyczne nacjonalizacje, jak w PRL i ZSRR. Potrzebujemy socjalistycznej nacjonalizacji - znacjonalizowane przedsiębiorstwa winny być demokratycznie kontrolowane i zarządzane przez pracowników danego przedsiębiorstwa, jak i przez demokratycznie wybranych reprezentantów całej klasy robotniczej. Ci przedstawiciele nie powinni otrzymywać nadmuchanych pensji jak sitwa z PiSu i PO, która zasiada w radach nadzorczych polskich przedsiębiorstw państwowych lub pół-państwowych. Ludzie powinni mieć pełny wgląd w ich zarobki i powinni oni otrzymywać nie więcej, niż średnia pensja ludzi pracy, bez żadnych dodatkowych przywilejów. Demokratyczny, socjalistyczny plan produkcji musi być tworzony z aktywnym udziałem ludzi pracy w całym kraju. W ten sposób gospodarka mogłaby służyć potrzebom ogromnej większości społeczeństwa, a nie chciwości wąskiej mniejszości.
(stanowisko te znaleźć można na stronie internetowej GPR)
DOBRZE, ŻE WRESZCIE JEDNA Z MIĘDZYNARODOWYCH TENDENCJI TROCKISTOWSKICH OPAMIĘTAŁA SIĘ I ZDECYDOWAŁA SIĘ NA KRYTYKĘ POCZYNAŃ POLSKIEJ PARTII PRACY.
LEPIEJ PÓŹNO NIŻ WCALE!
Problemem pozostaje przełożenie na klasę robotniczą. Problemu nie widzą tylko ci, którzy w ogóle nie dostrzegają klasy robotniczej, ewentualnie traktują ją jako jedną reakcyjną masę.
Jak było do udowodnienia, zdobycie przyczółków w PPP nie przełożyło się na kontakt z robotnikami, a co najwyżej na wpływ na biurokrację związkową różnego szczebla. Jednocześnie, biurokracja zakładowa, wbrew "zdrowemu, potocznemu" rozsądkowi, wykazuje się zazwyczaj jeszcze większym kunktatorstwem i oportunizmem niż biurokracja szczebla ogólnokrajowego. Wpływ można mieć bowiem, jak pokazuje przykład PPP, nawet na szefa związku zawodowego (Bogusław Ziętek), co jednak nie zmienia niczego w układach związkowych. Dlaczego? Bo działacze szczebla zakładowego są bardziej uzależnieni od układów panujących we własnych zakładach pracy. Liczebna przewaga i materialne uzależnienia od takich "dołowych" działaczy skutecznie przeciwważą odgórny radykalizm.
Ta droga "na skróty" nie została więc zweryfikowana pozytywnie poprzez działania radykałów w PPP. I to pomimo pewnemu, stwarzającemu wrażenie stabilności, zakotwiczeniu działaczy radykalnych w zagranicznych strukturach posttrockistowskich.
Okazuje się, że to za mało. Wyrwać z sieci socjaldemokratycznych i/lub populistycznych wizji może działaczy związkowych oraz robotników tylko wyrazista, alternatywna wizja stawiająca na ich zasadniczą i wiodącą rolę. Dopiero na takiej podstawie ma sens instytucjonalizacja skrajnej lewicy w Polsce.
Niestety, w Polsce mamy taką patologiczną "lewicę", - zakłamanych ludzi, hipokrytów, którzy potrafią drzeć ryje o wolności, równości i świeckim państwie, a spora ich część nie popiera małżeństw homoseksualnych z możliwością adopcji dzieci. Rozummiem, jeśli jesteście talibami, proszę bardzo, ale wtedy skoncentrujcie się na wprowadzniu religinego prawa szariatu. Pseudolewica polska ma jakoś wybitnie mało zrozumienia i wrazliwości społecznej. Sam widziałem zakłamanych hipokrytów SLD-owskich, którzy uważali, iż "nie ma potrzeby wprowadzać małżeństw homoseksualnych z możliwością adopcji dzieci". Moim zdaniem nie ma potrzeby drzeć ryja o świeckim państwie, gdy ma się mentalność islamskiego fundamentalisty i różnicuje się ludzkie prawa ze względu na orientację seksualną, która jest przecież czynnikiem wrodzonym!!!
O ile nie ma wrażliwości pseudolewicy na problemy mniejszości, w tym seksualnych, o tyle istnieje niesamowita wrażliwość ich POrtfeli. Smutne to, bo wywraca do góry nogami paradygmat lewicowości. Może to ja jestem frajerem, który uważa, że wszyscy powinniśmy mieć takie same prawa do życia i szczęścia, jeśli nikomu nic złego nie robimy. Wartości takie, jak wolność i równość, odeszły do lamusa. Przypominam antysemityzm i homofobię komunistów - czy te nazistowskie doktryny mają coś wspólnego z lewicą? Czy człowiek deklarujący się, jako lewicowy, który ma klapki na oczach względem ludzkiej krzywdy jest lewicowcem? Czy lewica musi zawsze słuchać się niewykształconych tłumów, bo zapewnią jej byt w parlamencie, zamiast słuchać się praw i propozycji mniejszości?
Całe te rozważania ją jałowe, bo źródło biedy i podziałów społecznych tkwi całkiem gdzie indziej, co ogół społeczeństwa raczej czuje niż wie, ale z tego właśnie powodu w "ortodoksyjny komunizm" lub jakiś inny,
włączyć się nie da.
Tak fajnie było w 1995 i przerżnęliście na całej linii. Mija już szesnasty rok od kiedy kraj stanął za waszą sprawą na krawędzi rewolucji, a dzisiaj nie jest ona jakoś w stanie wyjść poza granicę Marek.
"Posttrockiści" w przeciwieństwie do BB mają po prostu łeb na karku, jaja i umieją sobie w życiu poradzić.
Co do tekstu Kuligowskiego to moim zdaniem to jest, abstrahując od stylistyki kompozycji itp. poziom młodszej klasy szkoły podstawowej. Te jego wypociny powinno się pokazywać jako dowód, że alternatywą dla marksizmu jest jedynie denny, infantylny bełkot.Wszystko be, postpolityka itp. szkoda że jeszcze Kuligowski nie zachęca do "nierobienia polityki i budowania mostów". Żadnej analizy, wydarzeń gospodarczych poza teorią spiskową nt. 11 września i paroma banałami.
Ja rozumiem że lewicę.pl od "Władzy Rad" dzielą lata świetlne i z definicji jest to portal pluralistyczny czyli publikujący przypały ale to jest już przegięcie pod każdym względem. Tekst zasługuje na tytuł "Dno dekady".
Warchlaku, rok 1995 to rozłam w Grupie Inicjatywnej Partii Robotniczej i stabilizacja kapitalizmu w Polsce za przyczyną Sojuszu Lewicy Demokratycznej (w tym PPS Piotra Ikonowicza), który w 1993 r. był głosami takiej lewicy jak Jarosław Klebaniuk wyniesiony do władzy. Był ich nadzieją.
To wówczas Grupa Samorządności Robotniczej wystąpiła z GIPR.
Szansę ugrania czegoś więcej mieliśmy w latach wielkiej fali strajków robotniczych (1992-1993), zakładając GIPR i wydając "Tygodnik Antyrządowy" staraliśmy się ją wykorzystać.
Jak na małą grupę dorobek był imponujący. Po 1993 r. nastąpił odpływ - wybory rozładowały strajkową atmosferę. Mogliśmy już tylko przejąć Związek Komunistów Polskich "Proletariat", odbudowując Komunistyczną Partię Polski. Nie zdecydowaliśmy się na to.
Trockiści z LIT CI i GIPR zagrali va bank i już ich nie ma. STRACILI WSZYSTKO. Rozminęli się z nastrojami społecznymi. Nie zauważyli nawet "cofnięcia się świadomości klasowej" w skali mikro i makro. Po najliczniejszej tendencji trockistowskiej na świecie nie zostało w zasadzie śladu. Moreniści nawet u siebie, w Argentynie, nie zaistnieli w obliczu wielkiego kryzysu, który wstrząsnął tym krajem niedawno.
Może zatem Piotr Ikonowicz kreować swój "nowy projekt" na tym tle: "A zatem w końcu cała para i tak pójdzie w gwizdek. Tak jak ongiś w Argentynie" (Piotr Ikonowicz "Przynajmniej spróbowałem").
Na naszym tle spróbował i poległ... w dyskusji.
BB
Jakieś dwa tygodnie temu z dumą ogłaszałeś spalenie wszystkich mostów mogących cię łączyć z resztą lewicy. Ba,dzięki twoim wywodom trockiści, post-trockiści i neotrockiści mieli być już kompletnie zdruzgotani a niedobitki na kolanach prosić cię o przyjęcie w szeregi awangardy. Ty jednak zadeklarowałeś, że jeńców nie bierzecie.
Minęła raptem chwila i już tworzycie "po prostu marksizm" otwierając się na resztę, tej niedawno jeszcze zdruzgotanej przez was lewicy.
Większość z tego co piszesz o sytuacji lewicy i klasy robotniczej jest oczywiście prawdą, ale to jet prawda widoczna gołym okiem i inni też ją dostrzegają bez waszych światłych objaśnień.
Na podstawowe pytanie: "co robić?" w tej sytuacji nie dajecie przekonującej odpowiedzi. Mamy kolejną wersję planu wycofania na upatrzone pozycje do klubu dyskusyjnego.
Tymczasem te kluby już są i każdy z nich jest przekonany, że tylko on ma rację. A jak już ludzie znudzą się tym "maniem" racji, to po prostu rozchodzą się do domów, bo ile można dyskutować, kiedy z tych dyskusji nic konkretnego nie wynika.
PPP ma oczywiście wady, ale ma też zalety, jakich inne formacje czy kluby dyskusyjne nie mają i mieć nie będą:
a) związkową/robotniczą bazę społeczną
b) minimalne zasoby finansowe i organizacyjne, niezbędne do zaistnienia partii i jej programu w świadomości społecznej.
Marksiści mają wybór - należeć do PPP razem z robotnikami związkowcami, eksKPN-owcami i eks-ZChN-owcami, albo rzucić to w cholerę i wyjechać do Marek, by tam ustanowić gminną republikę socjalistyczną.
Propozycja tworzenia formacji "PO PROSTU MARKSIZM" padła jeszcze w kwietniu ubiegłego roku. 1-3 Maja każdy kto chciał mógł z nami "porozmawiać o konkretach". Zapraszaliśmy, Rumburaku, i ciebie na takie spotkanie. Nie skorzystałeś z okazji, choć miałeś ich bez liku. Wybrałeś inną drogę, usuwając przy pomocy banów nas z dyskusji na portalu internetowym "Władza Rad".
Kolejne spotkanie w tej formule odbędzie się w rocznicę poprzedniego - wszystkich zainteresowanych zapraszamy.
Mówisz, Rumburaku - "Marksiści mają wybór - należeć do PPP razem z robotnikami związkowcami, eksKPN-owcami i eks-ZChN-owcami, albo rzucić to w cholerę i wyjechać do Marek, by tam ustanowić gminną republikę socjalistyczną".
Raczej kpisz.
Tylko na to cię stać?
Nawet przez moment nie zakładaliśmy, że każdy kto przyznaje się dziś do inspiracji marksistowskich zdecyduje się na współpracę z nami. Więcej, specjalnie "paliliśmy mosty", aby decyzja taka była efektem głębszych przemyśleń i przewartościowań.
Możecie iść utartym szlakiem do "partii robotniczej". Nas stać na niekonwencjonalne działanie i nieszablonowe rozwiązania. Formacja "PO PROSTU MARKSIZM" właśnie do takich należy. Nie utożsamiaj ją z Klubem Dyskusyjnym im. Róży Luksemburg, ani z Samokształceniowym Kołem Filozofii Marksistowskiej. To wciąż jeszcze jednoosobowa, niezależna i samorządna inicjatywa W.B., zaaprobowana przez E.B.
Na 1-3 maja 2011 r. przewidujemy drugie podejście. Inne ewentualności również bierzemy pod uwagę.
Widzisz BB, 1 maja, jako marksiści, mamy zwyczaj maszerować w pochodzie, bo to specyficzny dzień - święto robotnicze z długoletnią tradycją. Jeżeli tego akurat dnia chcesz gościć marksistów, to możesz mieć problem. To, że nikt nie przyjechał przy pierwszym podejściu o czymś świadczy. My zaś jesteśmy wyjątkowymi tradycjonalistami.
Inna sprawa, że cały twój "nowy projekt" można streścić jednym zdaniem" "chodźcie do mnie, a ja was urządzę".
To nie jest atrakcyjna propozycja, a fatygować się kawał drogi, żeby usłyszeć, że jest ciężko, to kiepski biznes.
Jeśli jednak będziesz miał jakąś sensowną odpowiedź na pytanie "co robić" podziel się nią w internecie. To najszybsza i najtańsza forma komunikacji.
[pierwszy w historii wieżowiec o stalowej konstrukcji zawalił się z powodu... pożaru]
Kurczę, wystarczy odrzucić marksizm, by doznać totalnego oświecenia i zostać buddą lewicy.
W związku z tym, ja prosty marksista, proszę jaśnie oświeconego inżyniera Kuligowskiego o wyjaśnienie:
a) temperatura topnienia stali wynosi 1600 C
b) granica uplastycznienia stali wynosi ok. 500 C
Jaka temperatura panowała, zdaniem pana inżyniera, w WTC w trakcie pożaru paliwa lotniczego, czy na pewno nie przekroczyła 500 C i czy zdaniem pana inżyniera osiągniecie granicy uplastycznienia przez konstrukcję stalową nie miało wpływu na statykę budowli?
Czekając na kolejne nauki jaśnie oświeconego dedykuję fragment refrenu z piosenki Jacka Kaczmarskiego pt. Korespondencja klasowa
"Stach, za dużo mordę drzesz, za mało wiesz!"
Niepoważny jesteś, Rumburaku. Spotkanie było trzydniowe i robocze, poświęcone konkretnym sprawom (zamknęliśmy m.in. zerowy numer "HARTOWNI" i pierwszy "SAMORZĄDNOŚCI ROBOTNICZEJ". Stąd hasło-wezwanie: "porozmawiajmy o konkretach". Już pierwszego dnia zjawił się twórca LBC Michał Nowicki.
Propozycja powołania formacji "PO PROSTU MARKSIZM" była wówczas tylko testowana.