o przyjęciu na studia powinny decydować oceny
---------------------------------------------
Ten temat był już wałkowany przez poprawno politycznie lewicę ( czyt : KryPol ).
A więc :
- dzieci bogatych chodzą do lepszych szkół co umożliwia im uzyskanie lepszych ocen na egzaminach
- dzieci bogatych wynoszą z domu tzw. kapitał kulturowy np.: mają dużo książek, ich rodzice chodzą do opery & oglądają ambitne kino ( że tak stereotypem pojadę )
- dzieci z dużych miast mają lepszy dostęp do darmowej kultury np.: muzea & galerie; niż dzieci ze wsi & małych miasteczek
- ludzie bogaci, kompensujący kapitał dzięki posiadanej wiedzy stawiają w większym stopniu na edukację dzieci niż ludzie żyjący z pracy rok
- ludzi bogatych stać na korepetycje a biednych nie; to samo dotyczy np.: dodatkowych lekcji języków obcych czy wyjazdów zagranicznych, lekcji tenisa etc.
I tak można w nieskończoność.
Z cyklicznie prowadzonych badań socjologicznych wynika niezbicie, że poziom wykształcenia w większym stopniu zależy od tego jakie wykształcenie mają rodzice niż od umiejętności interpersonalnych tj. NIEZBITYM FAKTEM jest to, że wykształcenie jaki i pozycja społeczna wynikająca z niego są w dużej mierze DZIEDZICZNE.
Upraszczając : średni inteligentny syn rodziców z wyższym wykształcenia ma o wiele większe szanse zdobyć wyższe wykształcenie niż super inteligentny syn bezrobotnych po podstawówce czy zawodówce.
etc.
P. Kuligowski do kwestii tej odniesie się pewnie tak: nazwie walczącego kalekę marksistowskim truchłem i zaleci solidarność klasową, czyli miłowanie i pokorę wobec naszych bogaczy. Na szczęście są tacy jak Jody McIntyre, dla których marksizm jest walką o sprawiedliwość społeczną a nie truchłem!
Upraszczając : średni inteligentny syn rodziców z wyższym wykształcenia ma o wiele większe szanse zdobyć wyższe wykształcenie niż super inteligentny syn bezrobotnych po podstawówce czy zawodówce.
To dobrze czy źle?
Dlatego w PRL za pochodzenie były punkty wyrównawcze, co salonowi się nie podobało. Równość wymaga korekt również administracyjnych. Nie ma na to rady. Bo nie wszystko dla tej podstawowej wartości uda się osiągać kartką do głosowania, niestety.
kiedyś wpadły mi w oko badania, że w ostatnich dekadach peereli studiowało mniej dzieci ze wsi niż w II RP (ktora byla przecież ucieleśnieniem zła kapitalizmu, sanacji, a może i faszyzmu.
W peereli zakonserwowal się też potworny, feudalny elitaryzm, którego emanacją była Unia Demokratyczna (potem Wolności), będąca przecież partią prominentów pierwszych (a czasem i późniejszych) dekad PRL.
Jestem w szoku. Nie wiedziałem, że Unia Wolności rządziła PRL. Może dlatego tak źle skończyła?
caly ten cytat to jedna wielka bzdura, wniosek wyciagniety z uproszczen i przeklaman, nic wiecej
"dzieci bogatych chodzą do lepszych szkół co umożliwia im uzyskanie lepszych ocen na egzaminach"
Tylko że w Polsce te "lepsze szkoły" są najczęściej państwowe.
"dzieci bogatych wynoszą z domu tzw. kapitał kulturowy np.: mają dużo książek, ich rodzice chodzą do opery & oglądają ambitne kino ( że tak stereotypem pojadę )"
No właśnie - stereotyp. Nie ma w Polsce prostej zależności pomiędzy zasobnością a kapitałem kulturowym.
"dzieci z dużych miast mają lepszy dostęp do darmowej kultury np.: muzea & galerie; niż dzieci ze wsi & małych miasteczek"
W tym kraju nie ma to większego znaczenia, muzea i galerie i tak są ubożuchne, a to co ciekawe nader często leży w magazynach.
"ludzie bogaci, kompensujący kapitał dzięki posiadanej wiedzy stawiają w większym stopniu na edukację dzieci niż ludzie żyjący z pracy rok"
Obawiam się, że prędzej nowobogacki zapłaci za edukację dziecka w Wyższej Szkole Ekologii i Grillowania niż zagoni je do wkuwania do egzaminów na UW, UJ, PW czy AGH.
"ludzi bogatych stać na korepetycje a biednych nie; to samo dotyczy np.: dodatkowych lekcji języków obcych czy wyjazdów zagranicznych, lekcji tenisa etc."
Zwłaszcza ten tenis im się przyda na studiach :-). A dla kogo są korepetycje? Tak jest - dla ociężałych umysłowo.
"Z cyklicznie prowadzonych badań socjologicznych wynika niezbicie, że poziom wykształcenia w większym stopniu zależy od tego jakie wykształcenie mają rodzice niż od umiejętności interpersonalnych tj. NIEZBITYM FAKTEM jest to, że wykształcenie jaki i pozycja społeczna wynikająca z niego są w dużej mierze DZIEDZICZNE."
Co tu mają do rzeczy umiejętności interpersonalne? Czy dzisiaj pozycja społeczna wynika z wykształcenia?
"Upraszczając : średni inteligentny syn rodziców z wyższym wykształcenia ma o wiele większe szanse zdobyć wyższe wykształcenie niż super inteligentny syn bezrobotnych po podstawówce czy zawodówce."
Pomijając przypadki skrajne typu "ośmioosobowa rodzina w piwnicy" - ów "średnio inteligentny" zapewne z większym prawdopodobieństwem pójdzie na studia, ale nie będzie mu tam ani trochę łatwiej. Dodać trzeba, że ci rodzice z wyższym wykształceniem wcale nie muszą być bogaci, a z drugiej strony - bogaci wcale tego wyższego wykształcenia mieć nie muszą i często nie mają.
że odsetek ludności wiejskiej w późnej Polsce Ludowej był "nieco" mniejszy niż w Polsce obszarniczej. A i obawiam się, że owa "młodzież wiejska" w II RP to były głównie dzieci rozmaitych niedorżniętych w porę szlachetków.
Ty natomiast Cud zdajesz się mieć jakiegoś pi.rdolca na tym punkcie. Wyobraź sobie, że istnieją biblioteki szkolne, a przede wszystkim - ogólnodostępne biblioteki publiczne. Każda z takich bibliotek publicznych, nawet wiejska filia biblioteki w wiejskiej gminie, zazwyczaj ma siłą rzeczy księgozbiór bogatszy od domowego. A w każdym razie zupełnie wystarczający jak na możliwości intelektualne ucznia.
(Poza tym generalnie zgoda z westem).
uwagi westa:
w peereli odsetek ludności zatrudnionej na wsi wynosił ponad 30%. Dla porownania: w krajach "zła kapitalizmu" - od 2 do 5%.
A w II RP studiowało więcej dzieci CHŁOPÓW niż w późnej peereli.
Może wiązało się to, że tak powiem, z małą opłacalnością studiowania w PRL?
@ABCD"w peereli odsetek ludności zatrudnionej na wsi wynosił ponad 30%."
A w IIRP ponad 70%. Nic więc dziwnego, że duży procent studentów miało takie a nie inne pochodzenie, a jak zwrocił uwagę jeden z dyskutantów, 95% tych studentów to były dzieci obszarników. Dopiero w Polsce Ludowej odwrócono tę niesprawiedliwie społeczną proporcję.
Pracujac w Danii dowiedzial;em sie, ze magistrowie socjologii, ekonomi, psychologi ksztalca sie by wykladac towar w Tesco.
Zbyt wielu jest mgr.
Kto chce uczyc sie zdobywac dyplom by wykladac towar w hipermarketach niech to robi za wlasne pieniadze.
Po raz kolejny okazuje się, że najlepsze (jak na nasze warunki) były rozwiązania wypracowane w PRL. Jeszcze z początkiem lat 90. liczba studentów wynosiła ok. 300 tys. Dziś jest tego chyba 2 mln. Po kiego grzyba? (pominąwszy już kwestie związane z obniżeniem rangi, poziomu itp.).