Ministerstwo Finansów w projekcie budżetu na 2012 rok przewiduje również skokowy wzrost potrzeb pożyczkowych brutto budżetu do 185,7 mld zł z 154,9 mld zł w tym roku.Czyli będzie pożyczał srednio pół miliarda złotych dziennie! Do czego to doprowadzi?
"Jak zdrowo być wariatem w tym popieprzonym kraju..."
to jak miałoby to wyglądać? Skąd pochodzi ta kasa, myślę o tej, co ma rząd do dyspozycji? Czy tylko z podatków? Nawet kupując kostkę smalcu za niecałą złotówkę płacimy od tego podatek (no tu muszę wtrącić, bo a nuż komuś się to przyda i zdrowie mu się polepszy? - ostatnio Stary zrobił placki kartoflane i smażył je na smalcu; skąd ten pomysł, nie wiadomo, ale mieliśmy kostkę smalcu - z tego tam chrabąszcza w kropki. I te placki były tak niesamowicie dobre, i tak dobrze się trawiły! (ziemniaki utarte, do tego łyżka mąki normalnej, dwa jajka, cebula utarta, sól, pieprz i to tyle), że przypomniało mi się, iż jako dziecko uwielbiałam placki kartoflane ze śmietaną, a potem przestałam je jeść, bo ich nie trawiłam; i okazało się, że przyczyną był olej używany do smażenia), od biletów na autobus też jest podatek i od benzyny - a ten całkiem niemały, bo też ukryty pod tzw. akcyzą. No więc tu rozumiem. Ale co jeszcze ma rząd jako dochody? Przecież nikt mu dobrowolnie nic więcej nie dopłaca.
Jeżeli ma być dodatkowo - czy też zawarte w sumie tzw. dochodów - 10mld z prywatyzacji, to co będzie musiało być sprzedane, żeby tyle kasy było? Za ile chcą opchnąć Orlen? Za ile KGHM? Czy co mamy jeszcze na stanie, co można spieniężyć? Być może durnowata rzecz przychodzi mi do głowy, ale możliwe przecież byłoby, żeby ludzie zrobili zrzutkę na rząd, czyli na siebie samych, bo przecież rząd tego sam nie przeje. Więc gdyby tak ludzie, ci co mogą zrezygnować z jakiejś dyszki miesięcznie, tą dyszkę dali do wspólnego garnka? Gdyby tak nie traktować naszego państwa jak wroga, lecz jak przyjaciela w potrzebie? W końcu, gdy będziemy iść na dno, to co to za różnica, czy tej dyszki mieć nie będziemy już dziś, a nie nie będziemy jej mieć dopiero jutro? Po co mają nam z unii dawać naszą własną kasę na ich zbójecki procent? Czy nie możemy sami sobie tej kasy dać? - mniejszą co prawda, i jąkaną co miesiąc, ale zawsze własną? Ja rozumiem, że jak ja czegoś nie kupię, to pieniędzy nie robi się więcej, biorąc rzecz tak ogólnie. Ale co by było, gdyby cios uprzedzić i zamiast czekać jak Grecja, by "wprowadzać oszczędności" przymusowo, to wesprzeć ten rząd (taki mamy i innego na razie nie będzie, więc nie ma co gdybać i się dąsać) i przynajmniej spróbować coś ratować we własnym, maleńkim zakresie? Nawet największa pustynia składa się z maleńkich ziaren piasku. Siłę ich stanowi ich ilość, nie wielkość. Jeżeli coś ma się zmienić, to musimy coś zrobić. Samym narzekaniem i pustą krytyką zmienić nic się nie da. Więc może stworzyć jakiś fundusz ratowania Polski?
Zakładając, że co miesiąc każdy Polak da "dyszkę" dla rządu to wychodzi to na 380 mln zł. Taka suma nic nie znaczy. Rząd dziennie pożycza 500 mln zł.Nic nie uratuje już naszego kraju przed bankructwem. To bankructwo nastapi w 2013 r. W tym roku skończą się pieniądze z UE i nie będzie też już co "prywatyzować"
skąd się one biorą i na co faktycznie idą. Jeżeli ludzie nie mają pojęcia, jak to funkcjonuje, to ich protesty są bez znaczenia, bo nie wiedzą, przeciw czemu właściwie protestują. Chodzi mi też o to, by Polacy czuli się za Polskę odpowiedzialni, traktowali Ojczyznę tak, by mogła być ona dla nich matką, nie macochą. Nieustanne żądania i brak chęci z własnej strony poświęcenia czegokolwiek na rzecz dobra wspólnego powodują obecne kryzysy. Polityka finansowa jest taka, bo my tacy jesteśmy i na odwrót: my jesteśmy tacy, bo taka jest polityka finansowa. Zmienić mogą to tylko sami ludzie. I wtedy rząd też będzie coś zmienić musiał. Odwrotnie nie ma szans, bo nie ma czym rządu zmusić do czegokolwiek. Zaś trwanie bezczynne i gadanie, by to wszystko "wreszcie szlag trafił" spełni się szybciej, niż będzie nam to miłe. Tylko, że wówczas będzie jeszcze więcej do naprawiania i będzie wymagało z naszej strony jeszcze większego poświęcenia.
Tylko jak to zmienić? System wyborczy w Polsce nie umożliwia tego. Scena polityczna jest zacementowana na wieki. Te same twarze od dwudziestu lat. Niektórzy posłowie chyba umrą w ławach poselskich ze starości. Tylko krach finansowy kraju rozwali ten "beton".
powiedzieć inni? Bo jeżeli inni będą musieli powiedzieć, to już nam to 20 lat temu powiedzieli i na dobre nam nie wyszło. Zastanawiam się nad tym bardzo często. Wszystko w zasadzie rozbija się o człowieka i jego chciwość. Czyli brak świadomości kolektywnej, brak odpowiedzialności za całość. Pomału z pewnością się to zmieni. Gdyby przy tym nawiązywać do faktycznych ZDOBYCZY PRLu bez durnowatych kontekstów, to już część drogi byłaby zrobiona. Chodzi o to, że wciąż wyskakuje skądsiś jakiś ktoś, kto chce koło wymyślać na nowo. Tymczasem człowiek musi coś jeść, musi mieć gdzie mieszkać, musi mieć pracę, by zarobić na jedzenie i mieszkanie i nic lepszego w tej kwestii wymyślić się nie da. Nazwa systemu ma tu znaczenie jedynie symboliczne.