i w niczym mi to w życiu nie pomogło.
Ten tytuł mgr to trochę taki fetysz.
Można powiedzieć racjonalna religia naszych czasów.
Trzeba myśleć po nowemu :
Wszystko jest w necie
Trzeba się nie tyle uczyć co umieć znajdywać info.
ORAZ PISAĆ SAMEMU DUŻO !!! O !
to najlepsza szkoła !
jesteś wyjontkiem potwierdzającym regółę tego nowego myślenia. Piszesz dużo, ale bezsensu. Słownika ortograficznego w necie jeszcze nie znalazłeś.
@Na bezpłatnych uczelniach publicznych studiuje głównie młodzież wielkomiejska, z zamożniejszych rodzin. Czas to zmienić.
Czytając newsy na lewicy.pl często można odnieść wrażenie, ze wśród autorów panuje jakaś zmowa ślepców - należy zrobić tak, zmienić to i tamto. A tymczasem wszystko to co nam proponują już funkcjonowało kilkadziesiąt lat wcześniej.
Przypominam wiec młodym, że w okresie Polski Ludowej młodzież z rodzin robotniczych była preferowana w dostępie na studia wyższe. Rzecz nie do pomyślenia zarówno w spółdzielczej II RP jak i wolnej oraz demokratycznej III RP.
który przestaje z typową naiwnością polskiej lewicy idealizować rzeczywistość i pokazuje, komu służą w neoliberalnym kapitalizmie "bezpłatne studia", a kto za studia płaci bardzo dużo w stosunku do swoich - lub rodziców - dochodów. Pisałem o tym kilka lat temu, dobrze że bystra inaczej lewica też zaczyna to dostrzegać. Teraz czekam jeszcze aż wyciągnie wniosek logiczny i każe dzieciom bogaczy płacić za studia (mają z czego, poza tym ich rodzice wierzą, że "nie ma darmowych obiadów"), aby z tych kwot wspierać finansowo studentów uboższych.
Czyli jak? Na studia idziemy z PITem rodziców i w zależności od tego co tam wykazano płacimy czesne?
Na studia - bezpłatne - może się dostać każdy i nie opowiadajmy głupot o "kapitale kulturowym" etc. niezbędnym do zdania egzaminów na krajową uczelnię, albo o tym że paręset złotych miesięcznie przez pięć lat to obciążenie nie do udźwignięcia. Nie żyjemy chwała Bogu w II RP, żeby rodzice musieli wybierać między obiadem dla dziecka a książką.
Dużo poważniejszym niż rzekoma "dyskryminacja mniej zarabiających" jest niedostosowanie modelu szkolnictwa w ogóle, a szkolnictwa wyższego w szczególności do potrzeb gospodarki. Stąd bezrobocie wśród absolwentów szkół wyższych albo praca niezgodna z formalnymi kwalifikacjami.
Problem jest ważny, ale rozwiązanie w postaci punktów za pochodzenie jest absurdalnie głupie. Szkoda, że nie zamieszczono tu też komentarzy dołączonych do artykułu w "Przeglądzie". Znaleźć je można tutaj:
http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/student-zle-urodzony
Nie ma drogi na skróty, rozwiązaniem jest wyłącznie praca na wcześniejszych szczeblach edukacji.
Właśnie ci, którzy najgłośniej drą japę "nie ma darmowych obiadków!!!" najwięcej z owych obiadków korzystają (oczywiście nie tylko w omawianym zakresie).
ze wykształcenie nie zawsze przekłada się na wysokie zarobki
west:
[nie opowiadajmy głupot (...) o tym że paręset złotych miesięcznie przez pięć lat to obciążenie nie do udźwignięcia]
Zależy dla kogo. Są ludzie, grupy, środowiska, dla których jest to duży lub nawet bardzo duży wydatek. Ja rozumiem west, że dla ciebie paręset złotych miesięcznie nie jest żadnym problemem, nie rozumiem jednakże, dlaczego zawsze, na każdym kroku i przy każdej nadarzającej się okazji wszystkich w ten bądź inny sposób o tym informujesz? Nie wystarczy ci (indywidualistyczna) samoświadomość swojej zamożności? Musisz niejako szukać (kolektywistycznego) potwierdzenia u innych?
----
Postsocjalista:
[Chciałbym tylko zauważyc ze wykształcenie nie zawsze przekłada się na wysokie zarobki]
To akurat w sumie jest chyba normalne. Bo właściwie to dlaczego miałoby się przekładać? Zwłaszcza automatycznie, jak bardzo często wyobraża to sobie część studentów (a mówiąc bez ogródek: jak zwykle wyobraża to sobie pierwsze w rodzinie pokolenie, które "zdobyło" tzw. wyższe wykształcenie).
Płacenie kilkuset złotych miesięcznie za studia dziecka jest najczęściej "dużym lub bardzo dużym wydatkiem" dla tych, którym nawet nie przychodzi do głowy że na taki cel pieniądze można odłożyć wcześniej, ba! że w ogóle można pieniądze na jakiś cel odkładać. Kwestia mentalności.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,9825644,Rewolucja_na_lekcjach_historii__Mniej_starozytnosci.html
jeden wyda na nowy samochód, a drugi na studia dziecka
Najczęściej tak może i jest, z całą pewnością jednak nie jest tak w każdym przypadku. Do każdego człowieka trzeba pochodzić indywidualnie. Wkładanie wszystkich do jednego kotła tylko generuje problemy (pomijam tu aspekty moralne).
dane GUS i innych instytucji, które wskazują niezbicie, że około połowy rodzin w Polsce ma zarobki nie pozwalające na żadne istotne oszczędności w kontekście relatywnie wysokich kosztów życia na skromnym poziomie. Więc porady, żeby ludzie niezamożni oszczędzali na studia dla swoich dzieci, są doprawdy zabawne na lewicowym portalu. Studia dla ubogich powinny być bezpłatne - dla synalków i córeczek burżuazji natomiast płatne i to słono.
na rodzinę. Co do demonstracji klasowej nienawiści - jest ona trochę dziwna w wydaniu Durango akurat, ale mniejsza o to - to takie rozwiązanie wymyślono dawno i nazywa się ono "stypendia socjalne". Szkoda tylko że wcielenie w życie wizji Durango wymagałoby wprowadzenia opłat za studia na uczelniach publicznych.
Nóż się w kieszeni otwiera jak się czyta te Twoje mądrości, West. Właśnie żyjemy w kraju, gdzie rodzice "muszą wybierać między obiadem dla dziecka a książką". Ludzie zarabiający najpopularniejszą pensję, czyli kieszonkowe wynoszące 1500 zł, czyli tyle ile średnio wynosi minimum socjalne na jednego rodzica w 4 osobowej rodzinie, rzeczywiście "nie przychodzi do głowy [...], że w ogóle można pieniądze na jakiś cel odkładać", bo nie ma z czego. Wyżywienie dla jednej osoby na dzień to w/g danych IPiSS 7,75 zł, czyli jedna książka to 5-10 dziennych "racji żywnościowych", bo inaczej tego nazwać nie można. Oczywiście to jest wariant optymistyczny, zakładający, że oboje rodzice pracują i te 3000 razem zarobią. A jeśli nie?! Co z ludźmi, którzy nawet tyle nie zarabiają?
Gdybyś miał ochotę pieprzyć o podnoszeniu kwalifikacji, by zdobyć lepiej płatną pracę, to muszę Cię rozczarować, IPiSS na edukację dla dorosłej osoby przewiduje 12,60, tak, 12,60 zł, czyli 151 zł rocznie. Bite trzy lata "oszczędzania", by zrobić kurs na głupie wózki widłowe, a np. spawanie elektryczne to 10-15 lat "oszczędzania". Można się oczywiście nie myć, to będzie szybciej. 26,88 zł na "higienę osobistą" będzie spożytkowane bardziej przyszłościowo ;-)
Jak masz dziecko, to jest lepiej, bo możesz jemu zaiwanić pieniądze na zeszyty i podręczniki. W/g IPiSS będzie to miesięcznie 116-127 zł. Łatwo się domyślić, że kwoty te w ogóle nie przewidują możliwości studiowania dzieci na płatnych studiach. Asekuracyjnie za "dziecko starsze" uznano te w wieku 13-15 lat.
----
Co do wprowadzenia opłat za studia dla "synalków i córeczek burżuazji" to jest to wręcz genialny pomysł. Jak już wprowadzi się takie opłaty, to będzie o wiele łatwiej dokonać cięć "rozdętego socjalu" i zmusić do płacenia wszystkich...
wiemy już, że lewica UPR-owska, którą tu godnie reprezentujesz, ma obsesję na punkcie oszczędności oraz na punkcie palenia papierosów, bo pisałeś o tym ze sto razy, ale może najpierw jednak zapoznaj się z tymi danymi GUS-u o dochodach w Polsce, a następnie z danymi o liczbie palaczy papierosów i będziesz miał jeszcze całkiem sporą lukę w rozumowaniu spod znaku "biedni są sami sobie winni, bo nie oszczędzają, lecz palą codziennie paczkę papierosów". Aha, jeśli chodzi o kredyt studencki, to wzrusza mnie twoja troska o naganianie bankom nowych klientów, ale kredyt niczym się nie różni od oszczędzania, bo trzeba go z czegoś spłacać - zapoznanie się z danymi o bezrobociu lub zarobkach absolwentów też polecam.
Owszem, uważam, że burżuje - i tylko oni, manipulatorku - powinni płacić za studia i ubolewam, że polska dupowata lewica potrafi jedynie bronić niesprawiedliwego status quo, w którym to właśnie biedni robią zrzutkę na bezpłatne studia dla bogatych, co stanowi dokładne przeciwieństwo rozwiązania lewicowego. Powszechna bezpłatna edukacja ma sens w społeczeństwie w miarę egalitarnym i zarazem zamożnym, natomiast tam, gdzie są duże nierówności dochodowe i ogólnie niska zamożność dużych grup, tam jest taka sytuacja, jak opisana w tekście: niezamożni finansują beztroskie 5 lat dzieciom bogaczy i dbają o nienaruszalność portfeli ich rodziców.
są śmiesznie niskie, jak i cały socjal w Polsce, w dodatku wystarczy, że rodzice studenta mają dochody o 10 zł wyższe niż niski próg dla uprawnionych i ze stypendium nici. Chętnie bym z bogatych studencików ściągnął po kilka stów miesięcznej opłaty, żeby podnieść stypendia socjalne ich ubogim kolegom i koleżankom.
Wszechobecna mantra pouczania ludzi, którym ledwo starcza (albo nie starcza do 1-go i jadą na kredytach), żeby oszczędzali, drażni coraz bardziej. W telewizji też niejeden analityk rynku zarabiający krocie tak właśnie poucza biedaków.
W Polsce połowa miejsc na studiach powinna być bezpłatna ale bezpłatne studiowanie powinno być uzależnione zarówno od wyników jak i przede wszystkim dochodów rodziny. Państwo i społeczeństwo, zmuszając biedną zdolną młodzież do tego, by rezygnowała z renomowanych uczelni na rzecz takich, które pozwolą podjąć pracę zawodową w czasie studiowania, samo sobie strzela w stopę. Podobnie jak wypuszczanie tysięcy młodych wykształconych ludzi, którzy za granicą najczęściej podejmują prace fizyczne, znacznie poniżej ich kwalifikacji.
Polska zwyczajnie marnotrawi ludzki potencjał.
mam czuć się burżujem czy tylko drobnomieszczaninem?
P.S mamy 15 letniego grata, wartego mniej niż bak benzyny, ale w domu kilka tysięcy książek zbieranych przez pokolenia
Jak słucham o tych stypendiach socjalnych, to widzę, że do wielu na lewicy wciąż nie trafiają argumenty za uniwersalnością świadczeń. Ale potem i tak będą odwoływać się do państw skandynawskich jako modelu. Stypendia socjalne, tak jak obecne kryteria przyznawania akademików, są kosztowne i nieskuteczne - trafiają wcale nie do tych, którzy ich potrzebują. Słusznie tutaj zauważacie, że nie dostają ich biedni. Tyle że za to dostają je bogaci, pracujący na czarno albo manipulujący oświadczeniami o swoich dochodach! Sam mam bogatą koleżankę (oficjalnie klepie biedę), która sprzedała przyznane jej miejsce w akademiku, którego nie potrzebowała. Nie znam skali takiego zjawiska, ale podejrzewam, że nie była odosobnionym przypadkiem.
gdybyś nie zauważył to cięcia "rozbuchanego socjalu" trwają w Polsce od wielu lat mimo braku odpłatności za studia dla bogatych. Podobnie jak wciąż mimo braku owej odpłatności powracają pomysły POWSZECHNEJ odpłatności za studia w uczelniach publicznych, czyli pomysły, by m.in. biedni płacili jeszcze i za to. Inna sprawa, że doprawdy nie wiem, czemu większe przychody budżetu z opłat bogaczy mają być wygodnym argumentem za cięciami socjalnymi (te zazwyczaj uzasadnia się niższymi wpływami do budżetu), no ale przyzwyczaiłeś mnie już do tego, że w znajdywaniu kija, gdy chcesz uderzyć psa, jesteś znakomity.
[czy jeśli moi rodzice są nauczycielami mam czuć się burżujem czy tylko drobnomieszczaninem?]
Jeśli już w ogóle stratyfikować (czego jestem gorącym przeciwnikiem), to podług mnie z pochodzenia zaliczasz się do wyższych sfer "klasy niższej", choć być może z odrobinę większymi szansami na awans do niższych kręgów "klasy średniej". Zdecydowana część polskiego społeczeństwa, tak na oko jakieś 90%, należy do niższych warstw i właściwie jedynie w tym obrębie można dokonywać rozróżnień. Stoi to oczywiście w sprzeczności z własnym mniemaniem Polaków, z których większość uważa się za przynależnych do "klasy średniej" (ta rozbieżność stanowi IMO interesujące pole do badań socjologiczno-psychologicznych).
Pan redaktor był chyba wczoraj mocno zmęczony.
jest to ględzenie, że biedny nie byłby biedny, gdyby oszczędzał, a dzieci wykształcił, gdyby nie palił papierosków - jednym słowem od pucybuta do milionera, każdy jest kowalem, bieda to skutek indywidualnego "błądzenia" itd.
Co do bezpłatnej edukacji, to w tekście, pod którym dyskutujemy, jest czarno na białym opisane, jak wygląda owa bezpłatność i kogo dotyczy - niestety nie niezamożnych. No ale przecież z głową schowaną w piasku jest tak wygodnie, więc po co się wysilać.
Durango, po pierwsze to jakoś Ci nie ufam, gdy tak usiłujesz wzbudzić zawiść wobec "synalków i córeczek burżuazji", by usprawiedliwić, póki co częściową, odpłatność za studia. Inna sprawa, że nie bardzo wiem jakim cudem chciałbyś powiązać odpłatność za studia dorosłych już przecież osób z dochodami ich rodziców. Rozwiązania w postaci stypendiów dla biedoty, przy powszechnej odpłatności, to już od dawna proponują tzw. wrażliwi liberałowie...
A co w odpłatności złego? Ano, jak już otworzysz pudełko orzeszków, to prędzej czy później znikną ;-) Ogólnie chodzi o to, żeby nie wyposażać władzy w narzędzia pozwalające w łatwy sposób dokonywać dalszego demontażu. Dzisiaj wprowadzimy odpłatność dla wybranych, a jutro, pojutrze stopniowo pod rozmaitymi pretekstami będą powiększać liczbę płacących (w dość łatwy sposób modyfikując np. wymagane progi dochodowe), aż do ostatecznego "sukcesu".
Bezpłatna edukacja to rzecz święta w cywilizowanym świecie, a burżujów można opodatkować inaczej. Tylko, że trudno to zrobić, jak się z drugiej strony walczy z akcyzą na paliwa i wysokimi "kosztami pracy". Vide "Solidarność"...
Na takim powiedzmy wydziale elektrycznym PWr w tym roku problem, bo nie ma studentów. Przyjmują wszystkich jak leci. Owszem selekcja odbywa się na pierwszym roku przez egzaminy z matematyk i fizyki. "Alem' do takiej matematyki (dla wszyskich wydziałów) są skrypty napisane tak jasno przejrzyście i rzetelnie, że chyba bardziej się nie da. Wraz z przykładami zadań roywiązanych.
Pozostaje się tylko uczyć, uczyć jeszcze raz uczyć. Owszem jeśli komuś brakuje podstaw po kiepskiej szkole, może być mu ciężko. Niemniej jedank dydaktyka matematyki jest przygotowana tak, że i bez kapitału, a z pracowitością i zaciętością nie ma schodów nie do przejścia. Zaś zdawszy matematykę na pierwszych dwóch latach już można studiować długo i szczęśliwie. Szczególnie jak się nie wybierze wydziału tyw. "elytarnego" a zwykły inżynierski.
A zresztą owa "elytarność" też jest kwestia mody. Gdy ja składałam papiery na studie najtrudniej było się dostać na Zarządzanie i Marketing na wydziale IZ. Zarządzanie owo wszyscy chcieli studiować koniecznie.
Tylko że zadam takie pytanie po co biednemu i bez kapitału kulturowego zarządzanie? Po nic. Nie chodzi tu bynajmniej o jakieś podwójne standardy, ale uważam, że motywacja do studiowania tegoż wynika z nieporozumienia. Owszem niekiedy można zaobserwować, że specjaliści od zarządzania i marketingu zarabiając krocie niewiele robiąc, ale w większości nie dlatego, że są tak potrzebni, czy że to taki świetny zawód ale dlatego, że na takich intratnych posadkach (często utworzonych sztucznie) pracują krewni i znajomi królika i inni prominenci z kontaktami i układami. A biedny i bez kapitału najczęsciej takiej możliwości nie ma żeby się tak ustawić iżby nic nie robić, a zarobić. Więc jedyną szansą dla niego na przyszłość jest coś umieć. Owszem, żaden wydział i żadne wykształcenie nie daje gwarancji zatrudnienia i przezycia, ale chyba nic nie daje mniejszej niż owo zarządzanie. A takie zarządzanie jak nie na państwowej uczelni, to na prywatnych można sobie znaleźć.
Dlatego nieporozumieniem jest, a może oszustwem, że biednym sprzedaja się w prywatnych szkołach marzenie o od pucybuta do zdolnego menagera, po to żeby płacili za czesne. I tu można się raczej oburzyć, że się ludziom robi wodę z mózgu. Nie jest jednak prawdą, że muszą tam studiować, bo się gdzie indziej nie dostaną nie mając owego kapitału kulturowego. Natomiast jeżeli rzeczywiście chodzi nam o to, że barierą dla owych uczących się w prywatnych szkołach marketingu jest stacjonarność studiów bezpłatnych uniemożliwiajaca, lub utrudniajaca im pracę walczmy raczej o zniesienie czesnego za studia zaoczne na państwowych uczelniach. Z tym, że nie wydaje mi się, iżby to było prawdą dla większości uczniów szkół prywatnych. Bo proszę mi powiedzieć, gdzie możne młody człowiek, który nie ma żadnej pomocy z domu dostać taką pracę, że się z niej utrzyma (najczęsciej też poza domem, bo Wyższa prywantna Szkoła Marketingu i Ikebany też nie jest w każdej wsi) i jeszcze opłacic czesne za szkołę.
ostatnia rzecz, na jakiej mi zależy, to twoje zaufanie i twoja niechęć do "klasowej nienawiści". W małym poważaniu mam facecików, którzy bezrefleksyjnie czapkują trzecioligowemu populiście ze Związku Zawodowego Posiadaczy Alfa Romeo, a później jęczą, bo ojej straszny Durango chciałby zabrać bogatym pieniążki, jak on tak może, brońmy się, my stateczni lewicowcy.
Argument z otworzeniem pudełka kompletnie bzdurny. Równie dobrze można by oponować przeciwko progresji podatkowej, "argumentując", że skoro dzisiaj każą bogaczom płacić 30 czy 40%, a biednym 15 czy 20, to ani chybi jutro biednym też każą płacić 40%, więc my przyjaciele ludu będziemy za "sprawiedliwym liniowym". Lewicowa jest zasada, że od bogatych oczekujemy więcej, a nie "równo". Neoliberalizm polega na tym, że od bogatych wymaga się wciąż mniej, a od biednych - więcej. Ja proponuję dokładnie tyle, żeby tę logikę odwrócić, niech bogaci płacą więcej.
I tak, i nie. Mnie też trochu razi określenie *kapitał kulturowy*. Szczególne opory mam przy stosowaniu go w kontekście naszych "elit" (chyba że to, co one na ogół sobą reprezentują, uznamy za immanentne cechy naszej narodowej kultury). Moim zdaniem w takich społeczeństwach jak polskie ów kapitał kulturowy to głównie dysponowanie nieformalnymi możliwościami (układami, koneksjami) uzyskania po studiach satysfakcjonującej i dobrze płatnej posady. Z drugiej jednak strony istnieje grupa ludzi z naprawdę jak to się mawia dobrych domów, są to jednak środowiska bardzo nieliczne, mikroskopijne wręcz i zasadniczo ograniczone do Warszawy (inne "duże miasta" usilnie starają się o takową imitację - z efektem żałosnym).
Zatem lewicowość jest jedynie neoliberalizmem na opak?! Ciekawe gdzie wypada w takim razie punkt równowagi? :-)))
O ile można sobie wyobrazić jakiś opór społeczny przeciw natychmiastowemu wprowadzeniu odpłatności za edukację, o tyle trudno na coś podobnego liczyć, gdy będzie się to robić na "raty". Paradoksalnie ten zabieg może się nawet cieszyć sporym poparciem, jeśli się będzie dobrze rozgrywać klasowymi antagonizmami, tak jak Ty to robisz "V kolumno".
Dobry przykład jak to działa odnajdziemy nie w urzędzie skarbowym, lecz w służbie zdrowia, gdzie panuje niezmienna tendencja do ograniczania "koszyka świadczeń gwarantowanych" i ogólnie widać w jakim kierunku to wszystko zmierza.
to służba zdrowia nie jest w Polsce "bezpłatna"? Czyżby była ona tak samo bezpłatna jak opisane w powyższym tekście publiczne szkolnictwo wyższe? Jak widzę, "prawdziwa lewica" w pełni popiera tę "bezpłatność", za którą niezamożni płacą więcej niż bogaci, za to jest oburzona gdy proponuję, aby bogaci płacili więcej.
I jeszcze stęka coś o "V kolumnie". Piątą kolumną to jest ten "związek zawodowy", w dodatku "radykalny", który miał taki pomysł na finansowanie służby zdrowia, aby dołożyć lokalny podatek pogłówny, w którym 10 zł zapłaci biedak i 10 zł zapłaci bogacz. Ten związek popiera niejaki Miś Bucharin - obrońca burżujów.
Jeśli ktoś kiedykolwiek poparł w czymkolwiek Ziętka, jest splamiony na pokolenia, można go wyzwać, wykpić, poniżyć, nie należy liczyć się z jego słowami, nieważna jest jakakolwiek argumentacja takich osobników
zwolenniku Ziętka- du unwertes Leben!
i wniósł coś sensownego do dyskusji: zły Durango, zły, zły, zły, nie lubię, ojej, ojej, zły.