Komentarze czytelników portalu lewica.pl Komentarze czytelników portalu lewica.pl

Przejdź do menu

Komentowany tekst

Serge Halimi: Sidła wojny

Komentarze czytelników

Dodaj komentarz

Ordynarne

plucie na Kaddafiego i wspieranie łamiącej wszelkie rezolucje o niepodległości i samodzielności w samostanowieniu krajów interwencji wojskowej.

autor: Giskard, data nadania: 2011-07-10 12:39:51, suma postów tego autora: 303

Piszcie sobie dowoli o "ordynarnym pluciu na Kaddafiego"

Ci na lewicy, którzy za nim nie stoją, mają po swej stronie potężną broń: WZRUSZENIE RAMIONAMI.

I to tyle w tym wątku.

autor: PMB, data nadania: 2011-07-10 13:29:45, suma postów tego autora: 1628

RIPOSTA NA WZRUSZENIE RAMION

Autor nie zadaje sobie pytania, które się narzuca - DLACZEGO IMPERIALISTYCZNE WSZAK, ZACHODNIE MOCARSTWA NIE STANĘŁY W OBRONIE SWOICH WIERNYCH PSÓW ŁAŃCUCHOWYCH W AFRYCE PÓŁNOCNEJ? - a wręcz przeciwnie, przyszły z pomocą
oddolnym ruchom rewolucyjnym, których skutki dla kapitalizmu mogą okazać się fatalne.

Autor nie stawia tego pytania być może z tego względu, że
odpowiedź jest porażająco prosta - otóż fatalne skutki dla kapitalizmu tzw. rewolucji arabskich w żaden sposób nie wyłaniają się z analiz ekspertów.

Można by jednak przyznać rację tym, którzy przebąkują coś o tym, że w warunkach demokracji (choćby i burżuazyjnej) łatwiej będzie się organizować siłom konsekwentnie antykapitalistycznym, a o to wszak chodzi.

Na takie dictum można jednak ripostować tak, że w Polsce, poparcie dla demokracji burżuazyjnej przeciwko krwawemu, stalinowskiemu reżymowi Jaruzelskiego jakoś nie zaowocowało niczym więcej poza niemal całkowitą marginalizacją radykalnej lewicy, a przecież minęło 20 lat. To chyba wystarczający czas, aby odnotować pewne trendy.

Można też zauważyć bez większego problemu, że również na Zachodzie, gdzie demokracja burżuazyjna przeżywała od wojny swój zasadniczo stabilny rozwój, marginalizacja radykalnej lewicy nabrała przyspieszonego tempa wraz z upadkiem obozu "realnego socjalizmu".

Nasi dzisiejsi entuzjaści "rewolucji" w regionie Bliskiego Wschodu swój optymizm opierają jednak na przekonaniu, że kryzys, jaki przeżywa kapitalizm, nie pozwoli na skuteczne działanie środka nasennego dla mas, jakim jest demokracja burżuazyjna. Jednym słowem, nadzieje ich opierają się na starej zasadzie, że "im gorzej, tym lepiej".

Okres kryzysu daje możliwość rozwijania propagandy, podtrzymywania nastrojów, działania na rzecz radykalizowania nastrojów na siłę w sytuacji podatności gruntu społecznego...

Kubłem zimnej wody może być świadomość, że różnego rodzaju regularnie przeprowadzane "mobilizacje" pracownicze na kanwie działań związków zawodowych czy akcje przejmowania apolitycznych ruchów w rodzaju Ruchu Ruchów No Global jak dotąd nie przyniosły oczekiwanego skutku.

Tego typu działania nieodmiennie sprowadzają się do dwóch konkretów: rywalizacji między poszczególnymi tendencjami posttrockistowskimi o hegemonie na radykalnej lewicy oraz do stopniowego, ale konsekwentnego rozmywania własnego oblicza ideowego owych tendencji posttrockistowskich w ramach tejże rywalizacji, w nadziei na większą skuteczność w zabieraniu wokół siebie "mas".

Mamy więc sytuację, w której kryterium "rewolucyjności" staje się coraz mniej odróżnialne od radykalizmu drobnomieszczańskiego, co skutkuje subiektywnym częstszym postrzeganiem dowolnych mobilizacji i protestów jako sytuacji przed- bądź wręcz rewolucyjnych.

W tej sytuacji, racjonalne z pozoru rachuby na możliwość wykorzystania demokracji w celu podnoszenia świadomości mas mających być przyszłym podmiotem rewolucji antykapitalistycznej staje się coraz bardziej problematyczna z tego powodu, że organizacje mające wnosić ową świadomość same ulegają stopniowej erozji ideologicznej i nie są w stanie utrzymać jakiegokolwiek poziomu świadomościowego we własnych szeregach, a co dopiero mówić o głoszeniu go niczym ewangelii na zewnątrz.

Z tego punktu widzenia należałoby rozpatrywać "rewolucje arabskie" jako samoistne "procesy rewolucyjne", a nie jako ich przyszłe podłoże.

Nietrudno zauważyć, że owe "rewolucje" nie odbiegają poziomem ideologicznym od protestów i mobilizacji mających miejsce w Europie (i w USA), czyli tam, gdzie oglądanie się na przyszłe cele możliwe do realizacji po osiągnięciu demokracji staje się co najmniej dziwaczne, a samoreklama tzw. radykalnej lewicy mocno niewiarygodna.

Należy więc uporać się z pewnymi mitami pokutującymi na tzw. radykalnej lewicy, do której w latach 60-tych XX w. doszlusowali trockiści. Należy sobie w związku z tym uświadomić pewną zasadniczą kwestię, a mianowicie, że marksizm nigdy nie był żadną niekwestionowaną teorią na lewicy, nawet na lewicy robotniczej.
Ewolucja marksizmu z perspektywy społecznego radykalizmu przeciwstawiającego się stalinizmowi jest w gruncie rzeczy ewolucją na pozycje, które socjaldemokracja zajmowała już przed stu laty. Nie należałoby więc mówić o niezbędnym dostosowaniu marksizmu do warunków współczesności - jak to zazwyczaj stawiają posttrockiści - ale o uznaniu za słuszną krytyki marksizmu z pozycji działaczy trzymających się realiów życia codziennego i ceniących wyżej reformistycznego wróbla w garści niż marksistowskiego gołębia na dachu.

Rozczarowanie klasą robotniczą było w tym procesie stałym refrenem - zawód, jaki sprawiła rzekomo niemiecka klasa robotnicza w 1918 roku, potem w latach 60-tych, kiedy rozeszła się z drobnomieszczańskim radykalizmem, kończąc na zawodzie, który tym razem wycięła stalinowskim pogrobowcom w latach 80-tych w Polsce i 90-tych w reszcie obozu - to ostatnie było zresztą rehabilitacją robotników w oczach radykałów, rehabilitacją dokonaną w ostatniej dosłownie chwili - była ostatnim aktem klasy, która ustąpiła pod wszelkim względem tryumfującym nowym siłom postępu społecznego, za jakimi odtąd bez teoretycznego kaca opowiadają się byli marksiści.

W opracowaniach teoretycznych odnowionych post-komunistów antystalinowskich mamy obecnie nawiązywanie do wszelkich walk klasowych w historii z naciskiem na żądania sprawiedliwości społecznej, które okazują się spełnialne w dowolnych warunkach historycznych. A skoro w przeszłości barierą dla ich spełnienia była zła wola klasy panującej, to również i dziś mamy prawo odwoływać się do żądań zrozumiałych i ważkich dla każdego wyzyskiwanego, bez potrzeby żmudnego kształtowania jakiejś świadomości klasowej, a jednocześnie uniwersalnej.

I tak u naszych entuzjastów rewolucji w sposób niekłamany mamy podziw dla spontanicznie rodzącej się świadomości, której niepotrzebne są jakieś partie. Świadomość trade-unionistyczna okazuje się, wbrew Leninowi, najwyższym i jedynym stopniem świadomości klasowej, niezbędnej do przeprowadzenia rewolucji antykapitalistycznej.

Zapomnieniu uległ pewien - powiedzielibyśmy istotny, a wręcz fundamentalny - element teorii marksistowskiej, a mianowicie kwestia stosunku do kapitalistycznego sposobu produkcji.
Oparte na historycznych ilustracjach spontanicznego buntu uciskanych mas, nie dopominających się wszakże zmiany sposobu produkcji, amputowano marksizmowi ten element mniemając zapewne, że bez szkody dla istoty rzeczy, czyli dla wyzwolenia wyzyskiwanych.
W pewnym sensie na taki zabieg pozwalał w jakimś stopniu sam marksizm z tego względu, że dla Marksa produkcja kapitalistyczna miała tę przewagę nad dotychczasowymi sposobami produkcji, że dawała ludzkości możliwość uzyskiwania tak wielkiej nadwyżki produkcyjnej, że można było pokusić się o przejście do komunizmu bez obawy o cofnięcie się cywilizacyjne.

Niemniej komunizm jako sposób produkcji nie przejmuje roli burżuazji inaczej jedynie dzieląc wartość dodatkową. To było dla Marksa oczywiste, nawet jeśli nie chciał wdawać się w utopijny z natury rzeczy opis przyszłego społeczeństwa i praw nim rządzących. To miało być decyzją społeczeństwa wolnych wytwórców, ale oparte na założycielskim akcie wyzwolenia proletariatu, czyli tych, którzy wytwarzają podstawy materialnego istnienia społeczeństwa jako takiego. Czyli - warunkiem przyszłego społeczeństwa komunistycznego jest zlikwidowanie kondycji robotnika najemnego. Ten warunek skutkuje nadzwyczaj ważnymi konsekwencjami ekonomicznymi, w tym przede wszystkim taką, że poziom rozwoju ekonomicznego w sensie jego dynamiki będzie uzależniony od tego, czy nie odradza konieczności wyzysku człowieka w imię rozwijania produkcji. Czyli że produkcja będzie regulowana w oparciu o możliwości jej poszerzania przy zachowaniu koniecznego warunku nie odtwarzania sytuacji uprzedmiotowienia bezpośredniego producenta.

W sensie ideologicznym ta kwestia została przez burżuazję rozwiązana dzięki proklamowaniu, że demokracji i wolności obywatelskiej sprzyja oddzielenie funkcji robotnika od roli konsumenta, co zadość czyni zasadzie sprawiedliwości.
O ile wśród marksistów istnieje jeszcze pewien niepokój co do tego, że istotnie mamy takie założenie teoretyczne, ale w ramach pragmatyzmu ten warunek już dawno został odrzucony.
Jego odrzucenie zostało przypieczętowane pewnym fundamentalnym odkryciem teoretycznym, a mianowicie odkryciem, że przeżyła się sama kategoria robotnika, jak ją mógł rozumieć jeszcze Marks w XIX wieku. Istotnie, rozszerzenie pojęcia klasy robotniczej na całość mas pracowników najemnych sprawia, że groteskowo brzmi postulat zlikwidowania klasy robotniczej jako ostatniego aktu rewolucji znoszącej burżuazję. Wraca tu mądrość i dar przewidywania Marksa, który ustanowił taki warunek komunizmu.

We współczesnym, rozwiniętym społeczeństwie, gdzie struktura społecznej gospodarki przesunęła się w stronę szeroko rozumianych usług różnego typu, praca robotnika przemysłowego przestała być postrzegana jako podstawa potęgi danego kraju. W związku z czym emancypacja tak rozumianego robotnika przesunęła się na plan dalszy, stając się elementem szerszego pojęcia wyzwolenia pracy rozumianego jako wyzwolenie od alienującej funkcji pracy najemnej, której owoce przypadają komu innemu.

Pojęcie alienacji, które odgrywało dużą rolę u młodego Marksa w jego ewolucji teoretycznej od heglizmu, pełni dziś rolę ogniwa zastępującego "zawężoną" koncepcję wyzysku w odniesieniu do klasy robotniczej i nobilitującego klasę średnią (czyli drobnomieszczaństwo) jako spełniające kryteria klasowe przynależności do szeroko rozumianej klasy robotniczej, inaczej - klasy pracowniczej. Wszelkie rodzaje pracy najemnej mogą pozostawać w stosunku wyzysku. W jakimś sensie pozostają w tym stosunku, o ile abstrahuje się od ujęcia społecznego, koncentrując się na perspektywie jednostkowej. Nawet najlepiej opłacany pracownik najemny z definicji nie otrzymuje całości korzyści, jaka przynosi swemu pracodawcy.

Dlatego koncepcja wyzysku okazuje się tu szalenie pojemna i historycznie koncepcje anarchistyczne od Proudhona szły tym szlakiem. Przeciwnie niż Marks.
Jeśli każdego pozostającego w stosunku najemnictwa i w związku z tym z definicji poddawanego wyzyskowi chcieć ująć w kategoriach marksowskich, wydaje się, że można takiemu osobnikowi przypisać bez problemu miano robotnika. O ile nie zechce się zachować tego miana dla kategorii pracowników dodatkowo fizycznych i zatrudnionych w przemyśle. Dlatego też, zgodnie z duchem języka polskiego, niekoniecznie odpowiadającemu duchowi, np. języka angielskiego, współcześni radykałowie przychylają się do terminu "klasa pracownicza", nie widząc w tym zakresowo zbytniego odejścia od koncepcji Marksa. Podparte jest to argumentem, że świat idzie naprzód i zmieniają się kategorie zawodowe.

Do pewnego stopnia można się z tym zgodzić, ale tylko do pewnego stopnia. Należy bowiem pamiętać o tym, że owe rzekomo "nowe" kategorie zawodowe, w gruncie rzeczy są tylko pewną ewolucją starych kategorii zawodowych. Tym, co się liczy w analizie klasowej, to jest ich rola społeczna.

Dlatego też, zawody, które ewoluowały od profesji literackich, propagandowych czy urzędniczych, związanych z klasami panującymi, w sposób zasadniczy same odczuwają gwałtowną niechęć do wrzucania ich do jednego worka z "klasą robotniczą". Z drugiej strony mamy kategorię pracowników spontanicznie odczuwających jedność z "niskimi" grupami społecznymi.

W społeczeństwie nie mamy do czynienia z precyzją właściwą aptekarstwu lub matematyce. Istnieją grupy przejściowe pomiędzy zasadniczymi klasami, na których opiera się struktura społeczeństwa. Ten sam zawód może być, np. robotniczy lub drobnomieszczański w zależności od stosunku do własności środków produkcji.

Z naszego punktu widzenia istotne jest to, z którą z klas społecznych będzie utożsamiała się dana grupa zawodowa lub społeczna. Ale jednocześnie, to rozróżnienie opiera się również na obiektywnej podstawie, w odróżnieniu od subiektywnego w dużej mierze utożsamiania się.

Grupy społeczne, historycznie wywodzące się ze środowisk powstających w otoczeniu klas panujących i opłacanych przez nie, również współcześnie utrzymują się ze środków będących efektem przejęcia przez klasę panującą wartości dodatkowej. Miernikiem rozwoju cywilizacyjnego jest zresztą możliwość utrzymania jak największej liczby osób stanowiących tzw. nadbudowę społeczną, przy minimalizacji tzw. bazy.

Ta wizja stanowiła, jak już wspomnieliśmy, podstawę Marksowskiej wizji szansy komunizmu. Rozrost liczebny tej warstwy społecznej sprawił, że każde zachwianie koniunktury gospodarczej uderza w tę właśnie grupę społeczną, która nie ma innego tytułu istnienia, jak przydatność dla klasy panującej. Stąd biorą się paradoksy, jak ten, że warstwy pośrednie są często gorzej wynagradzane niż robotnicy. Nie przekłada się to jednak na ich obiektywną rolę społeczną jako siły antysystemowej.

Robotnicy zresztą również nie mają spontanicznej świadomości swej roli historycznej. Mają jednak tę przewagę nad innymi grupami społecznymi (z tego punktu widzenia), że
praktycznie żyją na co dzień w procesie produkcji i mogą zastąpić kapitalistów w funkcji właścicieli sprawujących własność w imieniu społeczeństwa, do czasu utworzenia i ustabilizowania się społeczności wolnych wytwórców.

Przejęcie tej funkcji (właściciela) przez przedstawicieli najbardziej - dziś - zradykalizowanego drobnomieszczaństwa nie skutkowałoby zniesieniem systemu klasowego w produkcji. Historia pokazuje, że najwyższą formą emancypacji, jaką przewiduje drobnomieszczaństwo w odniesieniu do klasy robotniczej, jest zapewnienie mniej lub bardziej faktycznej partycypacji w zarządzaniu oraz próby zniesienia alienacji pracy poprzez schizofreniczne oddzielenie kondycji pracownika najemnego od kondycji konsumenta jako wszechstronnego rozwiązania.

Ten długi wstęp jest konieczny dla zrozumienia podstaw, na jakich opiera się nasz krytyczny stosunek do tzw. rewolucji arabskich. Dowodzi on tego, co powiedzieliśmy na początku, a mianowicie, że z pozycji lewicy rewolucyjnej owe "rewolucje" mogą co najwyżej stanowić preludium do rewolucji właściwych. Tutaj nie ma sprzeczności, choć istnieje już na starcie rozbieżność co do taktyki. Dla "hurrarewolucjonistów" nie należy opatrywać poparcia dla owych "rewolucji" tego typu zastrzeżeniami. Do dobrego tonu należy lekceważenie i... wzruszenie ramion.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
10 lipca 2011 r.

autor: BB, data nadania: 2011-07-10 18:48:11, suma postów tego autora: 4605

PRZEJDŹMY DO KONKRETÓW

Skąd ta samobójcza nonszalancja? Wytłumaczenie jest proste - każda z koterii wykazująca tendencje do namysłu będzie zwalczana demagogicznie przez konkurentki jako wahliwa, mniej radykalna, może nawet renegacka w godzinie próby. Takie oskarżenia byłyby zabójcze w tym małym, zawistnym (pół)światku, gdzie niewykorzystanych gwiazd formatu nie mniejszego od jakichś Arłukowiczów czy Pawlaków aż się roi. A jednocześnie pozbawionych wpływu na realną politykę.
Fala "rewolucji" jest w zasadzie jedyną szansą na wybicie się owych działaczy, w tym i na dużej scenie politycznej. W tym jednak celu muszą oni - jak sądzą - zachować kontakt z rzeczywistością. Właśnie nie dopuszczeni do koryta, nauczyli się oni narzucać sobie sami pewien "realizm polityczny", który nieodmiennie jako kryterium ma "masowość" poparcia, co zgrabnie, mimochodem, komponuje się z kryterium wyborczym.
Nie jest tak, aby organizacje posttrockistowskie trwały w makiawelicznym rozkroku pomiędzy propagandą nastawioną na szybkie podebranie zbuntowanych "mas" jako swoich członków czy sympatyków a wiernością teorii marksistowskiej, której dowiodą w dalszym etapie procesu rewolucyjnego. W miarę uprawiania masowej propagandy, uległy jej same te organizacje. I tak John Molyneux pokazuje, jak wyglądały ruchy społeczne w okresie przedmarksowskim i później, wyciągając z tego wniosek, że hasła demokratyczne przyczyniły się do zbudowania na tej podstawie ruchu istotnie klasowego, świadomego, rewolucyjnego i antykapitalistycznego. Autor ten zapomina jednak o jednej rzeczy, a mianowicie, że nie znajdujemy się w sytuacji sprzed niemal dwustu lat i że historia nie powtarza się, a jeśli już to robi, to w sposób szalenie dla nas niesympatyczny.
Dzisiejsze ruchy demokratyczne nie są eksploracją nieznanych jeszcze możliwości, ale ilustracją tezy o regresie świadomości klasowej i upadku siły ruchu robotniczego.
Oznacza to, że jeśli organizacje posttrockistowskie stawiają na w najlepszym razie na "rewolucję permanentną", której pierwszym etapem burżuazyjnym są obecne powstania w Afryce Północnej, to ze względu na cofnięcie punktu kulminacyjnego rewolucji proletariackiej do poziomu roszczeń demokratycznych, samo pojęcie permanentności traci na sensowności. Proces doskonalenia demokracji w kierunku zaspokajania wszelkich żądań szerokich rzesz społecznych nie wymaga rewolucji proletariackiej.
Z tego wynika, że klasa robotnicza Afryki Północnej będzie musiała sprostać wymaganiom społecznym, nie znajdując jednocześnie oparcia w organizacji zdolnej przyznać jej roli przewodniej w procesach emancypacyjnych. A to ze względu na niedemokratyczność partykularnego punktu widzenia klasy robotniczej, który to partykularyzm został przezwyciężony przez organizacje post-marksistowskie.
W tej sytuacji możemy mówić nie tyle o rewolucji permanentnej, co o odtwarzaniu ruchu w sytuacji znacznie trudniejszej niż w czasach Marksa.
Świadomość specyficznej odrębności interesu klasowego robotników, przy jego uniwersalizmie istniejącym pod warunkiem walki o społeczeństwo komunistyczne w sensie Marksowskim, nie oznacza rezygnacji z realizmu wynikającego ze zrozumienia konkretnych warunków w Afryce Północnej. Tymczasem rodzimi "rewolucjoniści" całkowicie abstrahują od specyfiki tamtego regionu, traktując go jako identyczny z tym, co istnieje w krajach europejskich. A to wszystko ze względu na proces demokratyzacji, który znosi istotne różnice.
Wracamy więc do pytania o rolę klasy robotniczej w owych powstaniach. W świetle ewolucji teoretycznej posttrockizmu, można powiedzieć, że klasie tej przypada rola podobna do roli, jaką odegrała w zapoczątkowaniu "transformacji systemowej" w Polsce. Czyli - wykorzystanie jej siły i bojowości do wprowadzenia systemu, który klasę tę wyzyskuje budując na tym wyzysku system społeczny rodzący beneficjentów, żyjących z wyzysku klasy robotniczej i którzy będą konsekwentnie wspierać ów system, domagając się zwiększenia puli własnych przywilejów. Do tego nie będzie im potrzebna emancypacja klasy robotniczej, wręcz przeciwnie. Ich walka nie będzie więc walką solidarną z klasą robotniczą.
Zamazywanie świadomości tej sprzeczności w przyszłym obozie zwycięzców nie jest czymś nowym. Również posttrockiści "zapomnieli" wspomnieć o tej sprzeczności, kiedy grali na "Solidarność" i upadek "realnego socjalizmu" pod hasłami demokracji jako powszechnego niwelatora sprzeczności.
Nie chodzi więc o to, że zły jest ruch społeczny w krajach arabskich, ale o to, że organizacje rzekomo klasy robotniczej odgrywają w tych ruchach rolę dewastatorów świadomości klasowej zamiast być jej głosicielami i krzewicielami.

Przechodząc do konkretnej sytuacji w Libii, możemy zauważyć spore wysiłki, aby uzasadnić i uwiarygodnić politykę poparcia dla powstańców, których jedyną zasługą jest sprzeciwienie się rządom Kadafiego i hasła demokracji. Trudno w sytuacji libijskiej znaleźć jakieś uzasadnienie dla tezy o toczącej się walce klas. Przede wszystkim, specyfika Libii w ogóle czyni ten wątek niewiarygodnym.
Jak zauważa sam autor "Wojsk Kaddafiego nie zbombardowano dlatego, że to najgorszy lub najbardziej morderczy spośród dyktatorów, lecz dlatego, że jest słabszy niż inni, ponieważ ani nie dysponuje bronią jądrową, ani nie posiada potężnych przyjaciół, którzy mogliby ochronić go przed atakiem czy bronić na forum międzynarodowym."
Na kwestię libijską składa się zapewne wiele wątków, w tym ten, że ze względu na wiek Kadafiego, szykowała się prędzej czy nieco później zmiana grupy rządzącej. Sukcesja przypadająca synowi Kadafiego, Saifowi, oznaczałaby zapewne znowu kilkadziesiąt lat panowania klanu Kadafich. Przekazanie władzy zawsze bywa okazją do przewrotu pałacowego. Zapewne z takim przewrotem mieliśmy do czynienia. Czy detonatorem były powstania w Tunezji i Egipcie? Zapewne. Zadecydowały one o konkretnej dacie wybuchu, a nie o samym puczu w otoczeniu Kadafiego.
Czy nie może być tak, iż z sytuacji nagłego i przewidywalnie krótkiego chaosu mogą skorzystać inne, niewtajemniczone siły? Bez wątpienia. Problem w tym, że przewrót nie odbył się na tle klasowym, ale na tle interesów plemiennych splecionych z interesami władzy. Przekazanie władzy synowi Kadafiego byłoby momentem delikatnym, w którym mogłaby się rozegrać roszada na stanowiskach, może nawet jakiś zamach. Jednym słowem, nawet kręgi władzy przy Kadafim mogły czuć zagrożenie, a jednym ze sposobów stawienia czoła kłopotom jest ich wywołanie w dogodnym czasie i miejscu.
Jak wiadomo z prasy, przygotowania w porozumieniu z mocarstwami zachodnimi trwały. Byli w nie zamieszani ministrowie Kadafiego.
Wykorzystanie sytuacji przez ewentualne siły "rewolucyjne" jest czystą utopią w sytuacji, kiedy nie ma realnego pomysłu na zbudowanie społeczeństwa socjalistycznego. Popieranie przewrotu pałacowego pod hasłem, że nie może być gorzej niż za Kadafiego, nie ma sensu w sytuacji, kiedy przewrót ten organizują byli ministrowie "dyktatora", co gorsza, przy współdziałaniu sił NATO.
Tezą posttrockistów jest jednak to, że pierwsi byli "rewolucjoniści", do których przyłączyli się byli ministrowie i inna szumowina. Nie ma jednak do dziś żadnych przesłanek programowych, które mogłyby podtrzymać tę tezę. Co więcej, gdyby były, stanowiłyby one zasadniczą przesłankę niepodejmowania interwencji przez siły Zachodu. Jedyną realną przesłankę, która mogłaby Zachód zniechęcić do popierania rebeliantów. Decyzję swoją Zachód podejmował bowiem rozważnie i bez pośpiechu.
Brak więc jakichkolwiek przesłanek do tego, aby wymyślać tu jakąś straszliwą grę dylematów moralnych. Akurat w przypadku Libii mamy do czynienia z przewrotem pałacowym, który nałożył się na wrzenie w innych krajach Afryki Północnej, co pozwoliło rozgrywać sprawę propagandowo przez przeciwników Kadafiego.
O ile wierzyć analitykom, bezkrwawą drogą do demokratyzacji Libii byłaby sukcesja syna Kadafiego, słabszego w sensie prestiżu od ojca, a więc łatwiejszego do ewentualnego obalenia. Ale dla żądnych władzy polityków koszt nie gra roli - nie oni go płacą.
Być może rozumowanie naszych dzielnych "rewolucjonistów"-kibiców idzie w tym kierunku: Syn Kadafiego mógłby nie przejmować się demokracją, natomiast puczyści, poparci aktywnie przez zachodnie demokracje, ba, czyniący z nich swe marionetki, zapewne nie będą mogli wykpić się sianem i będą zmuszeni do zaprowadzenia porządków demokratycznych, które, nawet jeśli nie będą tożsame z rewolucyjnymi zmianami, to jednak będą ulepszeniami typu demokratycznego. Co też jest korzystne dla "zwykłych ludzi". Abstrahując od naiwności tego sądu, można powiedzieć, że gdyby takie rozumowanie miało miejsce, pokazywałoby ono, faktyczne przekonanie o demokracji burżuazyjnej jako o systemie stanowiącym realną wartość, mimo wieszania na nim psów przy okazji protestów we własnych krajach. Skoro demokraci zachodni, na co dzień zwalczani przez nich mieliby być gwarantami demokracji w Libii po Kadafim.
Wskazuje to na pewien aspekt, bardzo symptomatyczny. A mianowicie na faktyczne cenienie sobie demokracji burżuazyjnej. To stawia pod znakiem zapytania gotowość do poddania tej demokracji w wątpliwość w sytuacji rewolucyjnej, takiej prawdziwej.
Zarzuty wobec Kadafiego i bezwzględna zapiekłość w jego zwalczaniu propagandowym przez radykalną lewicę nie wynikają wyłącznie z cnotliwej nienawiści do dyktatur. Usprawiedliwianie powstańców za odwoływanie się do pomocy "imperialistycznego Zachodu" nie idzie w parze z podobnym usprawiedliwianiem Kadafiego za jego konszachty z owym Zachodem. Stosowane są dwie różne miary w podobnym wypadku.
"To, że Stany Zjednoczone, Francja i Wielka Brytania przedłożyły w Radzie Bezpieczeństwa rezolucję upoważniającą do użycia wobec reżimu libijskiego siły nie wystarczy, aby automatycznie ją odrzucić. Stawiający czoło reżimowi terroru, lecz bezbronny czy kiepsko uzbrojony ruch ludowy czasami musi zwrócić się do policji międzynarodowej, choć cieszy się ona fatalną reputacją. Skupiony na swoim własnym nieszczęściu, nie odrzuci jej pomocy tylko dlatego, że gardzi ona apelami o pomoc ze strony innych ofiar, a już zwłaszcza palestyńskich i bahrajńskich. W takiej chwili może nawet zapomnieć, że to siła represyjna, a nie towarzystwo pomocy wzajemnej."
Tymczasem Kadafiemu wypomina się służalczość wobec Zachodu w sytuacji rozpadu ZSRR, kiedy to wyłącznie dwubiegunowość ówczesnego świata dawała niektórym krajom szansę względnej samodzielności.
Odrzucanie tego elementu skutkuje także reprymendami, jakich autor nie szczędzi jeszcze wczorajszym idolom radykalnej lewicy - Chavezowi czy Castro. Tymczasem ci przywódcy doskonale zdają sobie sprawę z tego, że samodzielność takich krajów, jak ich, nie wynika z chciejstwa, ale z brutalnego stosunku sił. Dlatego współczują Kadafiemu, bo wiedzą, że sami są w identycznej sytuacji. Nie jest ich winą głupota radykalnej lewicy, która idealizuje ich poczynania mające niewiele wspólnego z demokratycznymi regułami gry, w sposób równie bezkrytyczny, co ten, w jaki za chwilę zaczyna potępiać.

Autor dziwi się niedawnym niekwestionowanym wzorcom lewicowego radykalizmu: "W przypadku Kaddafiego milczenie licznych lewicowych rządów latynoamerykańskich (Wenezueli, Kuby, Nikaragui, Boliwii) o represjach, które on zarządził, tym bardziej zdumiewa, że opozycja libijskiego przywódcy wobec 'Zachodu' to zwykła fasada. Kaddafi potępia 'spisek kolonialistyczny", którego rzekomo padł ofiarą, ale wcześniej zapewniał dawne mocarstwa kolonialne: 'toczymy tę samą walkę z terroryzmem. Nasze wywiady współpracują ze sobą. W ostatnich latach bardzo wam pomogliśmy'."

Nie zauważa, że "partnerskie" wypowiedzi Kadafiego wobec Zachodu mają mniej więcej ten sam status, co domaganie się ze łzami w oczach przez "prawdziwych rewolucjonistów" z Libii zachodniej interwencji. No, ale co wolno "prawdziwemu rewolucjoniście", to nie takiemu Kadafiemu.

I dalej - "Libijski dyktator twierdzi - a wtórują mu Hugo Chávez, Daniel Ortega i Fidel Castro - że atak, którego padł ofiarą, jest spowodowany pragnieniem uzyskania 'kontroli nad libijską ropą naftową'. Tymczasem ropę tę eksploatują już kompania amerykańska Occidental, brytyjska BP i włoska ENI. Kilka tygodni temu Międzynarodowy Fundusz Walutowy chwalił Libię za 'bardzo dobre wyniki makroekonomiczne i postępy w umacnianiu sektora prywatnego'".
Nie przeszkadza to jednak posttrockistom w wychwalaniu Luli, który zaadaptował "rewolucyjnie" neoliberalne rozwiązania w swoim kraju na chwałę najbiedniejszym, czy obronie reform prokapitalistycznych Castro. W przypadku Chaveza nawet łamanie demokracji przezeń nie było jeszcze do niedawna powodem do uznania go za "dyktatora". Ale może to się od "rewolucji arabskich" zmieni?

Jeżeli ostrze działań wojennych ich jeszcze nie sięga, to tylko dlatego, że demokracja zachodnia jest chwilowo zajęta realizowaniem swych interesów gdzie indziej. Jedno jest pewne: radykalna lewica nie jest pewnym sojusznikiem. To powinni już wiedzieć.
Tymczasem nasz dzielny autor przechodzi sam siebie w demagogii: "Powstańcy libijscy sami chcieliby obalić władzę despotyczną - podobnie jak uczynili to ich tunezyjscy i egipscy sąsiedzi." Skąd to przekonanie, przecież "rewolucjoniści" wręcz żądali interwencji. Mogli to zrobić spokojnie, wierząc nie bez podstaw, że pożyteczni idioci usprawiedliwią każde ich posunięcie: "Odpowiedzialność za tę wyjątkową w regionie sytuację spada jednak w pierwszej kolejności na Kaddafiego. Gdyby nie furia represyjna jego reżimu, który w ciągu z górą 40 lat przeszedł od antyimperialistycznej dyktatury do prozachodniego despotyzmu, gdyby nie filipiki, w których wszystkich swoich przeciwników nazywał 'agentami Al-Kaidy' i 'szczurami wysługującymi się za pieniądze zagranicznym wywiadom', losy powstania zależałyby jedynie od narodu libijskiego."
Jednym słowem, gdyby nie ten długi jęzor Kadafiego, to bomby nie spadałyby na Libijczyków.
"Być może rezolucja nr 1973 Rady Bezpieczeństwa zezwalająca na bombardowanie Libii zapobiegnie zdławieniu rewolty, którą ubóstwo środków wojskowych prawdopodobnie skazywało na porażkę" - pisze Halimi. Nie zapobiegnie natomiast podziałowi kraju, którego jedność zapewniał Kadafi. Jakie będzie to miało znaczenie dla polityki regionu i świata, nie wchodzi w zakres zainteresowań autora. Nie zapewnia nas nawet o tym, że rewolucja dzięki interwencji NATO wejdzie w fazę rewolucji proletariackiej. Chyba to rozumie się samo przez się?
Jeżeli jednak nie będzie żadnej rewolucji, to nie ma strachu - i tak wszystko idzie na konto Kadafiego. Nawet kompromitacja wynikająca z popierania interwencji NATO.
Nie przeszkadza to autorowi w samozadowolonym sarkazmie: "Większość autokratów i monarchów kontestowanych przez demokratyczny zryw świata arabskiego zasiada w Lidze Arabskiej, ta zaś najpierw poparła rezolucję Rady Bezpieczeństwa, a następnie, gdy odpalono pierwsze rakiety amerykańskie, udawała konsternację."
Poparcie dla rezolucji wynikające z tchórzostwa i chęci odwrócenia od siebie uwagi nie przeczy konsternacji. Okazało się, że Zachód nie żartuje, a Kadafi może jest, a może nie jest kozłem ofiarnym, który uratuje ich skórę. Zachód dba o swój wizerunek wśród społeczeństw arabskich, utrzymuje przyjacielskie kontakty z opozycjonistami. Ci opozycjoniści raczej nie będą podatni na podszepty, że demokracja na Zachodzie ma charakter fasadowy i że konieczny jest dalszy krok w kierunku socjalizmu. Zresztą skończyły się czasy, kiedy radykalna lewica na Zachodzie kontestowała demokrację burżuazyjną. Opozycja w krajach nie podporządkowanych Zachodowi wyraża interesy warstw średnich i na nich się zatrzymuje. Tak więc, logicznie rzecz biorąc dalszy rozwój procesu rewolucyjnego w tym kierunku może się dokonywać tylko przeciwko nim, przeciwko dzisiejszym idolom radykalnej lewicy. Należy pamiętać, że demokracja w państwie kapitalistycznym obejmuje całe społeczeństwo za wyjątkiem klasy robotniczej.
Nasz autor dziwi się nieustająco, dając upust ironii: "Rosja i Chiny mogły przeciwstawić się tej rezolucji, gdyż w radzie tej dysponują prawem weta, lub wprowadzić do niej takie poprawki, które ograniczyłyby rozmach czy ryzyko eskalacji. Gdyby tak postąpiły, nie musiałyby następnie 'wyrażać żalu' z powodu użycia siły."
Nie zauważa nasz głęboki autor, że te dwa państwa, jak na złość, same mają głęboki problem podobnej, co państwa Afryki Północnej natury. Również tam, opozycja cieszy się poparciem demokratycznych sił całego świata, w tym posttrockistów różnej maści. Trudno, aby zachowały się inaczej niż wspomniane wcześniej przez autora państwa Ligi Arabskiej. Pomimo obiektywnej wspólnoty losów z Kadafim, także i ich urządzałoby, gdyby pasja demokratyzacyjna wypaliła się na Libii jako na koźle ofiarnym. Ale tak łatwo nie będzie. Jakie będzie to miało znaczenie dla przyszłej rewolucji? Wydaje się, że rewolucjoniści typu R. Luksemburg czy Lenina rozpatrywali sytuacje międzynarodowe z tego właśnie punktu widzenia. Perspektywą naszych rodzimych, współczesnych "rewolucjonistów" jest przymierzanie wszystkiego do miernika "demokracja" tu i teraz, natychmiast.
W tej prostej, jak konstrukcja cepa, wykładni nie brak jednak akcentów zdradzających głębię i zrozumienie złożoności problemów stojących przed "rewolucjonistami" i opinią publiczną świata: wojna bowiem "w ostatniej instancji, należy do tych, którzy decydują o jej wznieceniu i ją toczą, a nie do tych, którzy ją zalecają czy do niej upoważniają marząc, że będzie krótka i radosna. Przy biurku można sobie robić nieskazitelne plany wojny, którą toczyć się będzie bez nienawiści ani na której nie dojdzie do 'wybryków', ale siła wojskowa, której powierza się zadanie wykonania takich planów, robi to zgodnie ze swoimi skłonnościami, metodami i wymogami. Krótko mówiąc, skutkiem rezolucji nr 1973 Rady Bezpieczeństwa są zarówno rozradowane tłumy w Bengazi, jak i trupy żołnierzy libijskich zabitych przez lotnictwo zachodnie podczas odwrotu spod tego miasta."
Szkoda tylko, że subtelność jest cokolwiek jednostronna. Służy usprawiedliwieniu tylko jednej strony, drugiej zarzucając viagrę i mordowanie z rozkoszą.
Autor widzi nawet podział opinii, pozostając jednak wierny swemu przyjętemu z góry rozdzieleniu racji: "Siły postępowe na całym świecie podzieliły się w związku z kwestią libijską w zależności od tego, czy kładły nacisk na solidarność z uciskanym przez reżim narodem, czy na sprzeciw wobec zachodniej wojny. Oba kryteria oceny są uprawnione, ale nie zawsze można domagać się ich jednoczesnego spełnienia. Gdy trzeba wybrać, pozostaje określić, co miano 'antyimperialisty', którą uzyskało się na arenie międzynarodowej, pozwala czynić codziennie z własnym narodem na scenie wewnętrznej."
Przekłamanie autora polega na utożsamieniu solidarności z narodem z poparciem dla agresji zachodniej. Dla nas, synonimem solidarności między narodami pozostaje Leninowskie hasło fraternizacji na froncie i odrzucenie konieczności przelewania krwi. Wyraża się to w odwróceniu broni i skierowaniu jej przeciwko własnemu ciemięzcy. Makiaweliczne argumenty nt. mniejszego zła odrzucamy z całą stanowczością. Problem w tym, że zachodni "rewolucjoniści" nie chcą rewolucji, tylko upowszechnienia przywilejów, udoskonalenia demokracji burżuazyjnej.
W tej sytuacji jednak biorą udział i legitymizują imperializm zachodni.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
10 lipca 2011 r.

autor: EB, data nadania: 2011-07-10 21:17:38, suma postów tego autora: 856

halimi

ma wybiorcza pamiec.zapomnial o paru swoich "grzechach".

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-10 21:27:52, suma postów tego autora: 1489

eb i bb

tyle piszecie co mozna okreslic w 4 zdaniach.wszedzie wygrywaja islamisci.islamisci wrodzy iranowi.jest to takze wina marksistow,maoistow,trockistow itd...jedyna realna sila obecnie w regionie sa islamisci i tzw starzy nacjonalisci.
ps.pamietam tych "marksistow" jak stawali przed wyborem wanna z kwasem albo dyrektowanie w osrodku kultury np. w paryzu.wanna z kwasem nigdy sie ich nie doczekala.sami sobie sa winni.jak moskwa ich uspokajala i mowila zeby wzieli oddech to oni nie. znaja realia lepiej.pare lat i znikneli z areny.przepraszam czasami w ritzu sie spotykaja i gledza.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-10 21:43:26, suma postów tego autora: 1489

ta część

radykalnej lewicy, która dokonała imponującego koziołka ("salto mortale") i popiera interwencję natowską w Libii, z tym tylko zastrzeżeniem, żeby to okropne NATO tak się nie pchało na afisz, aby można było wymarzone obalenie Kadafiego przypisać "rewolucjonistom" w jeszcze jednym, istotnym aspekcie dokumentuje zerwanie z tradycją rewolucyjnego ruchu robotniczego. Od dawna zasadą było zwalczanie przede wszystkim imperializmu we własnym kraju, zwalczanie imperializmu zagranicznego pozostawiając własnym, krajowym imperialistom. Teraz francuscy, włoscy, angielscy "rewolucjoniści" robią dokładnie odwrotnie, z pewnym tylko piskliwym żalem, że im okropni burżuje ukradli czy uprowadzili taką śliczną rewolucję libijską.

autor: altstettiner, data nadania: 2011-07-11 09:49:54, suma postów tego autora: 1512

EB

A przecież można było ten obszerny tekst zamknąć w zdaniu: Potępiają Kaddafiego, bo chcą przywilejów, jakie im daje burżuazyjna demokracja. Trzeba sporo czasu, by czytać taki tekst, nawet gdy jest przekonywujący, jak Wasz. Od początku domyślałem się, że ci powstańcy, to zwyczajni zachodni najemnicy przeszkadzający Kaddafiemu w finansowaniu rewolucji u sąsiadów. I czym więcej czasu upływa i informacji o tych wydarzeniach, tym bardziej utwierdzam się w swoich przekonaniach.

autor: steff, data nadania: 2011-07-11 16:17:33, suma postów tego autora: 6626

I jeszcze małe przypomnienie:

Czechow mówił, że najlepsze opowiadanie to takie, które mieści się na dłoni.

autor: steff, data nadania: 2011-07-11 16:58:36, suma postów tego autora: 6626

ETYKA I ETYKIETA

Steff, dziękuję za porównanie z Czechowem, ale nie startujemy w tej samej konkurencji. Podobnie zresztą, jak np. Tołstoj lub Dostojewski - rozgadani jacyś faceci.
Śmiem twierdzić, że słów użyliśmy tyle, ile było trzeba. Może, oczywiście, pochlebiać twierdzenie, że mamy już taaaki autorytet, że wystarczą dwa słowa, żeby zrównoważyć zagraniczne wzorce poprawności politycznej podparte nieco zużytym autorytetem rodzimego guru-tłumacza, który owe autorytety lansuje i siebie przy okazji, ale doprawdy jesteśmy realistami. Nie nasze hasło: "Robić, nie dyskutować!" Owszem, dyskutować i uzasadniać swoje zdanie, a nie walić dętymi "autorytetami", jak PMB. Ot, kwestia innej etyki czy etykiety.

autor: EB, data nadania: 2011-07-11 17:55:05, suma postów tego autora: 856

altstettiner,

pięknie i mądrze.
Myślmy dalej: jaki imperializm przede wszystkim zagraża naszemu krajowi?
Każdy wie, że rosyjski.
Więc z jakim imperializmem trzeba walczyć?

autor: ABCD, data nadania: 2011-07-11 18:19:50, suma postów tego autora: 20871

A jednak się porównujecie...

z Tołstojem, który jednak każdy swój tekst poprawiał po kilka a nawet po kilkanaście razy, by usunąć z nich wszystko, co mogło być ich balastem, z Dostojewski, który swym żywiołem ciężko zarabiał na chleb. Ale wówczas samo czytanie nobilitowało, czego Czechow nie uznawał, za co dzisiaj go także cenimy. Po prostu zwięzłość ułatwia komunikatywność, czego wam życzę ze względu na treści, które z wami podzielam.

autor: steff, data nadania: 2011-07-11 21:56:14, suma postów tego autora: 6626

ARABESKA

Możemy ciebie, steffie, porównać do pazghula. Jesteś cztery razy sprawniejszy od niego. On streścił się w czterech zdaniach, ty w jednym.

Szkoda tylko, że mając tak wielką przewagę, kolejnym swoim zdaniem w blogu PMB, skierowanym do pazghula - "Może Arabom uda się to, co nie do końca udało się Leninowi?" - dałeś się wykolegować przez... Saudów, antyirańskich islamistów i tzw. starych nacjonalistów.

autor: BB, data nadania: 2011-07-12 13:35:45, suma postów tego autora: 4605

bb

a przez kogo mial byc wykolegowany steff?przez paru komunistow z kawiarni w europie i paru dziadkow z ritza w dawha?
zamiast walczyc na slowa z pmb wpisami w stylu moczarowcow to proponuje jeszcze wziasc i pomoc tym paru mlodym ludziom w regionie ktorzy przyznaja sie do swojego ogona.
ps.ciagle nie rozumiem co ci saudowie tak "komunistom" przeszkadzaja?sa bardziej lewicowi od niejednego lewicowca.akurat ja jestem z federacji wrogiej saudom ale nie zamierzam nawet wrogowi odmowic racji kiedy ja ma.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-12 15:43:39, suma postów tego autora: 1489

Radykalna lewica dała ciała imperialistom

Cała ta radykalna lewica to socjalimperialiści czyli nic innego tylko lewe skrzydło imperializmu. Ciskają się na Kadafiego, a imperialiści śmieją się z tych idiotów.

autor: Bartek, data nadania: 2011-07-12 20:12:47, suma postów tego autora: 2550

pazghulu,

"styl moczarowców" rozpoznajesz zapewne wprawnym okiem "Puławian" i "Natolińczyków". Wżeniłeś się w te plemiona koczownicze, czy sam może wywodzisz się z PZPR-u?
Przez kogo finansowany jest "projekt pazghul"?
Znasz może słynną syryjską blogerkę lesbijkę, rodem z USA, nadającą z Damaszku, bądź wysp brytyjskich?

Co by nie mówić, jak w banku masz już tytuł pierwszego Araba Trzeciej Rzeczypospolitej.

autor: BB, data nadania: 2011-07-12 21:13:15, suma postów tego autora: 4605

bb

styl moczarowcow znam z sympatycznej ksiazki j.urbana pod tytulem "alfabet urbana" i z opowiadan ojca ktory wtedy robil doktorat na uw.prawde mowiac ow styl tez mozna bylo znalezc jeszcze w latach 80 kiedy juz polski jako tako znalem.co smieszniejsze znajduje go u niby "wrogow" stylu moczarowcow w dniu dzisiejszym.jak i apogletow.grupa pulawska czy natolinska jest mi znana tez tylko z owej ksiazki.jaka roznica pomiedzy nimi to chyba nawet ich nie obchodzila co najwyzej w kwestii dorwania sie do jakis stolkow i wyszarpania paru dywanow z gabinetow.nic nowego,wszedzie tak sie dzieje gdzie komunisci za duzo gadaja a za malo robia.zawsze lepszy gabinet dyrektorka osrodka kulturalnego czy ambasadura niz wanna z kwasem:)tylko u was nie stawali przed takim wyborem.
wyobraz sobie jestem finansowany przez pazghula:)a wzenic sie tez nie mialem w co poniewaz matka mojego syna jak i ja nie jestesmy (w przypadku zony byla) z dziury w scianie.mamy dluzsza historie pisana rodziny i to wielokrotnie niz pierwszy komunista na swiecie sie pokazal.
nie znam takiej blogerki,mam inne preferencje seksualne.
drugi raz probujesz mnie obrazic.ja nawet nie chcialbym byc ostatnim arabem 3 rp.
co jeszcze wymyslisz bojowniku z pmb?moze dla odmiany cos krotszego i na temat?

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-12 22:08:34, suma postów tego autora: 1489

MOCZAROWIEC

abstrahując od "głębokich wywodów" na ten temat rzecznika ostatniego rządu PRL, to polski trep-partyzant, patriota-nacjonalista tępiący wszędzie żydokomunę - wypisz-wymaluj pazghul, OSTATNI ARAB I KOCZOWNIK TRZECIEJ RP.

autor: BB, data nadania: 2011-07-13 02:26:16, suma postów tego autora: 4605

PIĘKNYM ZA NADOBNE

Gdybyśmy, pazghulu, chcieli tobie odpłacić pięknym za nadobne z pewnością wspomnielibyśmy za twoim przykładem o dziurze... w podłodze. Twoja matka mogła przecież na swej drodze napotkać polskiego hydraulika. Wciąż rumieni się na widok muchomora sromotnikowego. Tak jej zostanie.

Wróćmy jednak do przywołanego przez ciebie ojca. Nie chcesz chyba powiedzieć, że w 1968 r. sympatyzował on, jak na Araba-kolaboranta przystało, z Izraelem, dystansując się od haseł wysuwanych przez Moczarowców?
"Żydzi na Madagaskar!" chyba was z nimi łączy, podobnie jak nieudawana "sympatia" do syjonistów i Izraela?

Jerzy Urban, podobnie jak Mieczysław F. Rakowski trzymał się już wówczas poły PZPR-owskich reformatorów i rewizjonistów. Pod koniec lat 80. dał się poznać jako rzecznik rządu, który na każdym kroku dystansował się od robotników. Te jego słynne: "Rząd się sam wyżywi". To coś jak samofinansowanie "projektu pazghul". Chcesz powiedzieć, że z Saudami łączy cię tylko pieniądz i podziw dla jego mocy?
Wrogości wobec kapitału nie przejawiasz. Wobec nich nie przejawiałeś jej również. Teraz twierdzisz jednak, że jesteś z federacji wrogiej Saudom.
Na czym zatem ta wrogość polega? Oddajesz im to co należne?
Coś za coś. Odpłacasz pięknym za nadobne? A może im służysz, jak na oficera przystało.
Dałeś przecież oficerskie słowo honoru. Przysięga cię zobowiązuje.
W dziurze w podłodze mamy twój honor - jesteś w niej jak w lustrzanym odbiciu. Najwyraźniej hydraulik ten był komunistą.

autor: BB, data nadania: 2011-07-13 09:28:58, suma postów tego autora: 4605

bb

nie przypominam sobie zebym kiedykolwiek tepil zydokomune czymkolwiek to to jest.ja nawet komunistow nie tepie co najwyzej sie z nich smieje za ich belkot i nadecie.do zydow nic nie mam tak samo jak do chrzescjan,buddystow itd...religia to prywatna sprawa czlowieka nie mnie jego wybory religijne krytykowac choc moge jako ateista byc zniesmaczony.
nie wiem co masz do mojej matki?polaka to moze widziala w telewizji i pewnie nie odroznilaby od czecha czy kogos innego szeleszczacego.zarumienionej to jej prawde mowiac nigdy nie widzialem jako ze jest osoba bardzo opanowana.jezeli nie wiesz co oznacza "dziura w scianie" to juz nie moj problem. na pewno nie nic wspolnego z jakimis twoimi chorymi fantazjami seksualnymi.
coz co do moczarowcow czy calego owego "antysyjonistycznego" ruchu w 68 w polsce,moj ojciec byl bardzo wrogi(jak i ja choc ronimy sie w kwestii zdan co go spowodowalo)co dal w wielu korespodencjom w prasie arabskiej z tego czasu.poszukaj sobie w archiwach np.al-ahram.
trudno zeby byc prosyjonistyczny,pronazistowski itd...i pozostac normalnym czlowiekiem.ze jestesmy wrodzy israelowi to chyba normalne.prowadzimy z nimi wojne od kilkudziesieciu lat.nie wysylalbym ich na madagaskar.mieszkancy tej pieknej wyspy niz zlego mnie nie zrobili.dlaczego mialbym ich w tak okrutny sposob karac?ja jestem za tym zeby wrocili na szmulki itp miejsca skad wylezli.
co mnie obchodzi co robil urban czy rakowski w 68 roku?bylem wtedy parulatkiem ktorego wiadomosci z jakiegos kraju gdzie zyja niedzwiedzie nie obchodzily.jego poglady polityczne tez mi sa obojetne.lubie go za dziennikarstwo a nie za przynaleznosc partyjna.herberta tez lubie choc jego poglady sa dla mnie obrzydliwe.
z ta przysiega to wyskoczyles:)))w ksa nie sklada sie jakiejs przysiegi.
jak nie wiesz jaka jest struktura spoleczna w ksa i iraku.to sie doucz,czytanie nie sprawia ci chyba bolow glowy?pisanie jak widac na pewno nie, chyba ze jestes masochista.
wrogosci do kapitalu?wielokrotnie na tym portalu krytykowalem polityke koncernow.w jaki sposob mam przejawiac wrogosc do saudow?zalozyc partie komunistyczna?:)))jak pisalem wielokrotnie popieram pewne skrzydlo wsrod nich innemu jestem wrogi.moze mam nie przyjmowac pensji ktora mi placi moj pracodawca?tak ma wygladac moja wrogosc?rozumiem ze gdy komunisci zostana moimi szefami to mam przyjmowac?puknij sie w glowe.a kto ciebie finansuje?wujek z chicago?:)
bb ja jeszcze dotad personalnie nie obrazilem twojej rodziny ani ciebie.co najwyzej smialem sie z belkotu ktory produkujesz walczac z jakims mitycznym smokiem pod nickiem pmb.co sadzisz o moim honorze jest mi obojetne poniewaz jestes wlasnie z dziury w scianie.
ps.w rodzinie mialem 3 komunistow.jednemu sie zmarlo naturalnie a 2 dwojce nienaturalnie.ona mial 18 lat on 16.pilnie studiowali marksa ,niestety :)

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 12:14:17, suma postów tego autora: 1489

METKA OD RITZA, A SZWY SIĘ SYPIĄ

Dziwne są wyznania pazghula. Jak na kogoś, kto chciałby szczerze zniknięcia Izraela z terytorium historycznej Palestyny, co najmniej zastanawia krytyczny (przejęty od Urbana - sic!) stosunek do "moczarowców" wyrażający się w traktowaniu tego określenia jako epitetu.

Coś się nie klei. Czy tylko Urban był tu nauczycielem?
Rozumiem wszakże, że ojciec pazghula, Arab studiujący wówczas w Polsce, również patrzył na hucpę antysemicką w 1968 roku z odrazą i przekazał tęże synowi.

A może dokładnie odwrotnie?

Co więcej, odrazę tę przekazał najwyraźniej wraz z miłością do Polski, skoro syn w jakieś piętnaście lat później przyjeżdża do Polski i uczy się języka, który - nota bene, jak sam zauważa - przydaje mu się co najwyżej do pogadania z emigracją polską w Chicago, ewentualnie tutaj, na forum
lewica.pl. Co więcej, ten geniusz językowy operuje słownictwem dnia codziennego, bynajmniej nie ma jakichś naleciałości literackich, popełnia te same błędy, co Polish native speaker.

To za co tak naprawdę kocha Polskę nasz pazghul? Za moczarowców czy wręcz przeciwnie?

Obawiam się, że "projekt pazghul" sypie się w szwach.

Taki z ciebie, pazghul, Arab, jak ze mnie chińska księżniczka.

autor: EB, data nadania: 2011-07-13 12:46:18, suma postów tego autora: 856

eb

gdzie ja napisalem o krytycznym stosunku urbana do "moczarowcow"?napisalem ze poznalem dzieki jego ksiazce "styl" pisaniny moczarowcow podobny do waszego.nie rozumiem twojego toku myslenia.jako przeciwnik panstwa israel mam automatycznie stac sie fanem "moczarowcow"?hehe to pewnie musze byc fanem adolfa,saddama, itd poniewaz publicznie wypowiadali sie zle o "zydach","syjonistach"i israelu.niegdy nie potrafilem zrozumiec
i zaaprobowac takiej "skomplikowanej" konstrukcji myslowej.przeciez konstrukcja cepa jest przy tym bardzo skomplikowana.akurat taki polski znam jaki znam i to w wiekszosci dzieki znajomym z ktorymi rozmawiam przez komunikatory(takie programiki do porozumiewania w sieci),5-6 lat temu wogole bylem przez nich nie zrozumialy.duzo pracy wlozyli zebysmy mogli sie porozumiec.ojciec mnie niby przymuszal do nauki polskiego ale stawialem twardy opor :)dopoki nie podrzucil lema a pozniej przyszedl mrozek,gombrowicz itd..na pewno nie wzialbym sie za tlumaczenia na jezyk polski.
nie wspominajac o tym ze nie pamietam gdzie pisalem o jakiejs milosci do polski.chyba odwrotnie.wielokrotnie twierdzilem ze akurat jestesmy po przeciwnych stronach barykady.
nie mam zamiaru udowadniac ze nie jestem koza.pare osob na tym gorum zna moja tozsamosc itd..zreszta jakby sie komus chcialo poszukac to znajdzie mnie na stronach poswieconych archeologi jak i literaturze arabskiej.tez w prasie arabskiej(glownie w azzaman a raczej dziale alefyaa).moja ty chinska ksiezniczko.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 13:24:49, suma postów tego autora: 1489

Dodajmy,

że glównym wrogiem pazghula nie jest Izrael, tylko...kaczyzm.

autor: ABCD, data nadania: 2011-07-13 13:31:19, suma postów tego autora: 20871

4 litery

nie pochlebiaj sobie i kaczkom.mam akurat ambicje miec bardziej powaznych wrogow.trudno miec kogos za wroga kto robil przewod doktorski 9 lat i dostal od "komunistow2 ktorzy potem byli jego "strasznymi" wrogami :)).czy jego braciszka ktory na smierci swojego blizniaka probuje wziasc wladze.raczej trudno mowic chyba o jakis programach i realizacji programow wobec ludzi ktorzy maja tylko jedna ambicje -wladza,wladza,wladza!!!jak ja mieli to efektow jakis nie bylo zbyt widocznych oprocz biegunki po jakims artykule troche krytycznym.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 14:30:47, suma postów tego autora: 1489

DZIĘKI, PAZGHULU,

Czułem całym sobą, że moja żona jest chińską księżniczką. Teraz wiesz na czyim jestem utrzymaniu.
Chciałbym ci się jakoś odwdzięczyć - nie mam już wyrzutów sumienia. Chiny na to zwyczajnie stać.
Wyjaśnijmy parę drobnych szczegółów.

Jerzy Urban był przede wszystkim satyrykiem. Lubił opowiadać pieprzne kawały. Ten o żonie "pierwszego i ostatniego polskiego Araba" powtórzył Partii i całej "naszej klasie" jego szef i przyjaciel I Sekretarz KC PZPR, premier, redaktor naczelny "Polityki", Mieczysław Franciszek Rakowski.
PRL PADŁ ZE ŚMIECHU.

autor: BB, data nadania: 2011-07-13 15:05:26, suma postów tego autora: 4605

pazghul, po tym jak przyjmujesz coraz wyraźniejsze ludzkie formy jesteś mi nawet bardziej sympatczny

ale boję się to powiedzieć wprost. Więc nic nie mówię. Milczę.... :)

autor: nana, data nadania: 2011-07-13 15:21:10, suma postów tego autora: 4653

bb

to juz wiesz kim jest twoja zona :)ja prawde mowiac wiedzialem wczesniej kim jest moja zanim zostala zona.w twoim przypadku lepiej pozno niz wcale.
nie wiem jaki kawal rakowski powiedzial.odbylem z nim rozmowe parunastuminutowa kiedy byl redaktorem naczelnym bodajze miesiecznika czy kwartalnika "dzis".inteligetny czlowiek o wyrobionych pogladach i mocno ugruntowanych.mnie jego poglady nie pasowaly ale to byly jego nie moje:)w kazdym razie zrobil na mnie dobre wrazenie.ojciec znal go jeszcze z czasow "polityki" i tez psow na nim nie wieszal :)
gdzie wam do takiego rakowskiego czy urbana.nie ta liga.
jak w kawale kiedy pies chcial zyrafe w kolano ugryzc.
wracajac do tematu.
cos nowego w "rewolucjach" arabskich?
bron juz rozdano a portretow marksa i lenina ani troche.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 15:28:27, suma postów tego autora: 1489

TAK SIĘ NAM TEŻ WYDAWAŁO

że byłeś z nimi na ty. Nana to czuje.

autor: BB, data nadania: 2011-07-13 15:37:09, suma postów tego autora: 4605

Kombinacja

groteskowego ekstremizmu "antysojonistycznego" i "antyimperialistycznego" z mainstreamowym antykaczyzmem raczej jednoznacznie świadczy o tożsamości naszego gościa.

autor: ABCD, data nadania: 2011-07-13 16:51:35, suma postów tego autora: 20871

RÓWNY GOŚĆ

Pazghulu, ty jesteś naprawdę równy gość. Masz, chłopie, rację - między nami a Jerzym Urbanem i Mieczysławem F. Rakowskim jest różnica klasy. Oni reprezentowali warstwę i klasę panującą, my - podporządkowaną. Dla nich tacy jak my zawsze byli "warchołami", "wichrzycielami", "robolami", "moczarowcami" i "betonem" (w zależności od adresata słów i bieżących potrzeb politycznych).

Oto fragment wspomnień Mieczysława F. Rakowskiego stosownie nas etykietkujący (nie musimy chyba dodawać, że Jerzy Urban był rzecznikiem tego rządu):

"Atak na politykę gospodarczą kraju szedł w parze z krytyką polityki otwarcia na opozycję. To już nie była czysto związkowa krytyka. Była dziełem ludzi o orientacji dogmatycznej, którzy tkwili w różnych ogniwach władz związkowych. Szczególnie aktywne było Warszawskie Porozumienie Związków Zawodowych. Struktura ta wydawała biuletyn z napisem 'Do użytku wewnętrznego'. Każdy kolejny przynosił sporą porcję gwałtownej krytyki polityki rządu i 'Okrągłego Stołu'. Czegóż w tych biuletynach nie wypisywano! Wyrażano zadowolenie z tego, że 'nie odpuszczają górnicy z Bełchatowa, ani lekarze i służba zdrowia, którym podwyżki płac rząd dowcipnie rozłożył na dwa lata'. Nie odpuszczają, to znaczy będą demonstrować i strajkować, żądając podwyżek płac. Podwyżki cen leków określono jako posunięcie 'rodem z repertuaru ludożerców'. Ministra Wilczka określono jako cynika, wyzyskiwacza, a rzucone przez niego hasło: 'Ludzie, bogaćcie się" zostało uznane za wyjątkowo grzeszne. Związki czeka 'walka z rządem, i to walka o wiele cięższa i o wiele bardziej konieczna niż z rządem Messnera - Sadowskiego'.
Stanowisko zajęte przez związkowców umacniało nastroje rewindykacyjne. Dały one o sobie znać już w połowie stycznia. Pierwsze niepokojące sygnały nadeszły z Łodzi. 12 stycznia strajkowano w OZPB 'Morfeo' w Ozorkowie. Strajkujący żądali podniesienia płacy zasadniczej o 25 proc. od 1 stycznia. W kilka dni później 17 stycznia zastrajkowała druga zmiana w Pabianickich Zakładach Tkanin Technicznych. Dwunastoosobowy komitet strajkowy, w którym znalazło się pięć osób z komitetu założycielskiego 'Solidarności', zażądał podwyższenia zarobków o 20 tys. złotych na osobę. I tak ruszyła fala strajkowa i negocjacji płacowych trwająca do lipca 1989 r. Strajkowali i sięgali po różne formy protestu włókniarze, górnicy, hutnicy, służba zdrowia, pracownicy komunikacji miejskich, rolnicy, stoczniowcy itd. Na około 150 dni, które dzieliły nas od wyborów, nie było ani jednego dnia bezstrajkowego. Podstawowym motywem strajków były żądania płacowe. W lutym żądano zwiększenia płac od 20 do 80 tys. zł, w marcu od 20 do 50 tys. zł, w kwietniu od 20 do 70 tys. zł, w czerwcu od 30 do 100 tys. zł, a w lipcu od 100 do 200 proc. wzrostu średniej płacy. W wyniku negocjacji postulaty płacowe w znacznym stopniu lub w całości były spełniane. Spowodowało to zasadniczy wzrost płac w zakładach, w których występowały konflikty płacowe, jak i w innych, które podnosiły płace, ubezpieczając się w ten sposób przed strajkami. W rezultacie średnia miesięczna płaca w przemyśle w lipcu 1989 r. w stosunku do płacy z lipca ub. roku była wyższa o 162 proc. Wielkość produkcji przemysłowej była natomiast niższa w stosunku do wielkości z lipca 1988 r. o 2,5 proc.
W ówczesnych społeczno-politycznych warunkach niemożliwe było zastosowanie takiej polityki gospodarczej, jaką przyjął wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz. Nie było mowy o możliwości zduszenia popytu poprzez obniżenie stopy życiowej o ponad 30 proc. Gdybyśmy coś takiego zrobili, to kraj stanąłby w płomieniach, a moich ministrów i mnie powieszono by na pierwszej latarni z brzegu. Oskarżenie kierowanego przeze mnie rządu o spowodowanie hiperinflacji bez brania pod uwagę skutków fali rewindykacyjnej jest postępowaniem dalekim od jakiegokolwiek obiektywizmu. Jest amoralne"
(Mieczysław F. Rakowski "JAK TO SIĘ STAŁO", Warszawa 1991, s. 178-179).

Nie musimy chyba dodawać, że owym mitycznym "betonem" i "moczarowcami", redagującymi biuletyn WPZZ "W POPRZEK" byliśmy właśnie my: Ewa Balcerek, Włodek Bratkowski, Zbigniew Partyka i Robert Dymkowski.

Pazghulu, ty chyba instynktownie czujesz po której stronie konfliktu klasowego należy się opowiedzieć.

autor: BB, data nadania: 2011-07-13 18:00:48, suma postów tego autora: 4605

STOSUNKI PONADNARODOWE

"...wracajac do tematu.
cos nowego w "rewolucjach" arabskich?
bron juz rozdano a portretow marksa i lenina ani troche."

Pazghulu, w tym temacie i z tym sarkastycznym tryumfalizmem to raczej pisz do Pawła Michała Bartolika, który widzi wszędzie "rewolucje proletariackie", a szczególnie w krajach arabskich.
Nie widać u ciebie niedostatków lingwistycznych, za to mijanie się z rzetelnością jest ponadnarodowe, ba, wręcz kosmopolityczne.

Próba uwiarygadniania się poprzez niestosowanie wielkich liter - kapitalików - (także w nazwiskach) też jest nietrafiona. Jakoś trudno mi uwierzyć, że na swojej anglosaskiej, koszernej klawiaturze nie masz shifta. A może wyrażasz w ten sposób swój jednoznaczny stosunek do Marksa i Lenina? To takie rodzime...

Podpisano: księżniczka Turandot

autor: EB, data nadania: 2011-07-13 21:28:24, suma postów tego autora: 856

eb

akurat nie mam angielskojezycznej klawiatury :)tylko g15 dunska i druga arabska(uklad iracki) na pc.na drugim pc rosyjsko-arabska(hmm to nie moja tylko slownika) a na laptopie szwedzko-dunska.latwo to poznac kiedy nie docisne shifta i zamiast " wbije 2.odrobina logiki by ci nie zaszkodzila zamiast tworzenia jakis teorii.
gdzie jest moje mijanie sie z "rzetelnoscia"?a juz wiem.podsmiewanie sie z "waszych" "rzetelnosci".zaczynacie byc podobni do 4 liter.to takie pospolite.
podpisano emir rub'al-khali

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 23:13:12, suma postów tego autora: 1489

4 litery

przestan z tymi kaczynskimi.akurat oni mnie interesuja tylko od strony humorystycznej.co moze byc interesujacego w osobnikach zwerbowanych przez jakies kgb w czasach brezniewa i podtrzymywanych przy zyciu politycznym przez sluzby putina?

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 23:16:36, suma postów tego autora: 1489

bb

jest jakis powod cytowania rakowskiego z zamierzchlych czasow?
moze uwiarygodnienia sie jako opozycja w tamtych czasach?
rozumiem ze jak 4 litery z koktailami molotowa rzucaliscie sie na czolgi jaruzelskiego :)
zaczynam miec podejrzenia ze cierpisz na ppkam.gdzie ja napisalem ze jestes moczarowcem?napisalem ze piszesz w ich stylu co wlasnie urban w swojej ksiazce podal jako przyklad.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 23:28:26, suma postów tego autora: 1489

nano

ja akurat wg "slownika" jestem milym czlowiekiem :)ale chyba tak tylko komplementuje :))
tez cie lubie choc w wielu sprawach sie nie zgadzam.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-13 23:38:56, suma postów tego autora: 1489

PUSTY ŚMIECH

Dopominanie się o rzetelność w sytuacji, kiedy to PMB wieści "arabską rewolucję proletariacką" pod czerwonymi sztandarami Tunezji, z którą to ewangelią polemizujemy już dłuższą chwilę na tym forum, jest żądaniem czysto retorycznym. Żadnej rzetelności się po was, rzecz jasna, nie spodziewamy.

Nadzieje na ziszczenie się szansy zaistnienia "rewolucji permanentnej" po "braterskiej pomocy" NATO, w złożonej sytuacji narodowościowej regionu, jest zapewne równe tej, z jaką mieliśmy do czynienia w przypadku byłej Jugosławii. Jak widać, posttrockiści nie wyciągają wniosków z doświadczeń.

W tych okolicznościach łatwo zrozumieć, dlaczego rewolucyjny zapał PMB można uznać za pomijalny objaw odbicia, związany z trudnym wiekiem dorastania (u niektórych trwa to dłużej). Jak widać, "rewolucja arabska" nie stanowi - dla osób mających pojęcie o sytuacji w tym regionie - żadnego powodu do głębszej refleksji. Szczególnie, że po wyczerpaniu frazeologii i retorycznego pustosłowia, PMB w konkretach w pełni "kupuje" argumentację nacjonalistyczną jako przekład "rewolucyjnej" idei na pragmatyczną taktykę nacjonalizmu.

Nie przemawia do nas argument o wyższości koncepcji zjednoczenia Arabów pod wodzą dowolnej frakcji wywodzącej się z domu Saudów nad koncepcją zjednoczenia panarabskiego, czy później panafrykańskiego pod wodzą Kadafiego. Szczególnie jeśli do realizacji tej pierwszej koncepcji przydatną okazuje się interwencja NATO-wska rozwalająca istniejące państwa, w ramach których, tak czy siak, kształtuje się nowoczesna burżuazja. Argument, że w stosunku do przedfeudalnego, klanowego systemu np. libijskiego, feudalny system oświeconych Saudów jest krokiem naprzód coś pachnie nam niewolniczym trzymaniem się stalinowskiej teorii faz rozwoju społeczeństwa w twórczym rozwinięciu "szkoły arabskiej". Jak to się ma do "rewolucji permanentnej", gdzie rewolucja burżuazyjna zaraz-zaraz przerodzi się w proletariacką, co jest aksjomatem zwolenników "rewolucji arabskich"? Chyba trzeba będzie poczekać kapkę dłużej, niż przewidują optymiści... Według stalinowskiego schematu, po wyczerpaniu ścieżek dojścia, "rewolucja" ewoluuje w kolejnym kroku z całą oczekiwaną po niej spontanicznością.

Przekreślanie istniejących państw, jakby nie były sztucznie tworzone, nie wydaje się racjonalne. Tworzenie się państw narodowych nie ma wiele wspólnego ani z czystością narodową, ani ze zjednoczeniem wszystkich przedstawicieli jednej narodowości we wspólnym państwie. Pokazuje to historia. Czy nam się to podoba, czy nie. W pewnym momencie historycznym, decydujące znaczenie mają tu interesy ekonomiczne burżuazji. Polityka państwa może albo umacniać burżuazję i przewagę państwa w konkurencji kapitalistycznej, albo jej obiektywnie szkodzić lub spowalniać. Wielkość państwa niekoniecznie idzie w parze ze skutecznością polityki gospodarczej - biurokratyzacja, nadmierny centralizm walczący wciąż z tendencjami odśrodkowymi, nierównomierność rozwoju wewnętrznego itd., itp. W przypadku, kiedy państwowy moloch biurokratyczny stanowi barierę dla interesów burżuazji, ta ostatnia ma gdzieś jedność narodową.
Oczywiście, może być tak, że grając na starczą słabość kapitalizmu, "barbarzyńcy" czują swoje pięć minut. W przypadku rozpadu Imperium Rzymskiego, to pięć minut trwało ponad tysiąc lat. Trudno jednak powiedzieć, aby miało to coś wspólnego z nawiązaniem do walk klasowych w owym Imperium. Gdyby nie inni "barbarzyńcy" (Arabowie), to z cywilizacji starożytnej nie pozostałoby nam wiele dziedzictwa. Nawet wyewoluowany w ramach antysytemowej myśli chrześcijańskiej Kościół w następnym okresie historycznym odegrał rolę bynajmniej nie rewolucyjną, nie mówiąc już o "rewolucji proletariackiej" - z braku proletariatu spowodowanego regresem cywilizacyjnym. Ba, Kościół stał się systemową podporą nowego systemu ucisku.

Nie chodzi więc o załapanie się na toczące się walki wewnątrzsystemowe, wykorzystujące spory narodowościowe dla podtrzymania systemu, który pracuje na zniszczenie własnej cywilizacji, ale o odcięcie się od tych sporów i sprzeczności narzucając inną perspektywę, perspektywę robotniczą. Ta perspektywa wyraża rozwiązanie fundamentalnego problemu systemu kapitalistycznego. Tylko tyle i aż tyle.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
14 lipca 2011 r.

autor: EB, data nadania: 2011-07-14 06:17:27, suma postów tego autora: 856

DOBRE WRAŻENIE

Wybacz, pazghulu, ale zawsze dobrze wiedzieć KTO NA KIM ROBI DOBRE WRAŻENIE.
Skoro już podpierasz się autorytetem Jerzego Urbana i Mieczysława F. Rakowskiego w wiadomym celu, musisz się liczyć z konsekwencjami.

autor: BB, data nadania: 2011-07-14 10:29:18, suma postów tego autora: 4605

ppkam

bb.gdzie ja sie podpieralem autorytetem urbana czy rakowskiego?
chlopie naucz sie czytac.chyba ze to wasza stara metoda z czasow jeszcze z czasow stalina.mowic komus ze cos powiedzial czego nie powiedzial.nic sie nie zmieniacie.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-14 13:44:58, suma postów tego autora: 1489

eb i znow moczar :)

jezeli wrzucasz mnie do jednego worka z pmb i ma to byc dowod na moja nierzetelnosc to tylko sie usmiechnac.
znow sie rozpisujesz o teoriach oczywiscie korzystajac z 1 zasady teoretykow :"jak cos nie pasuje do teorii to nie istnieje".
klasa robotnicza,walka klas itd...a co zrobic z krajami gdzie nie ma klas?rozwalic struktury spoleczne i stworzyc klasy?hmmm to chyba juz przerabialiscie w zwiazku radzieckim,afganistanie itd...i o zgrozo w jemenie.moskiewskie biuro polityczne mialo z jemenem problem.jak wyjasnic walke pomiedzy "czerwonymmi" plemionami.tylko sie tam osmieszyliscie.caly region sie smial i dotad sa kawaly na ten temat.
rozumiem ze pojedziesz na papue i bedziesz wyjasniala czlonkowi plemiona gdzies zagubionego na wyzynie ze ten z jedna swinka to klasa robotnicza,ten z dwoma to srednia a ten z 3 to obrzydliwiec i wyzyskiwacz.
jak nie zrozumia albo pogonia lub co gorsze zjedza to beda ofiarami systemu feudalnego a ty meczennikiem tego systemu.
jeszcze gorzej w spolecznosciach ktore nie posiadaja wlasnosci prywatnej.to dopiero problem.trzeba ich szybko "cywilizowac" zeby mogli podjac walke klasowa.
dla ciebie system plemienny czy klanowy jest "archaiczny" a jednoczesnie plawisz sie w tym systemie z wielka luboscia.czym innym sa partie polityczne,zwiazki itp?nie klanami,plemionami tylko opartymi na wspolnocie interesow a nie pokrewienstwie?coz my jestesmy bardziej zaawansowani.cenimy wiezy krwi i potrafimy walczyc o swoje interesy.2:0 dla nas.
hehe arabowie byli "barbarzyncami" w okresie rozwoju chrzescjanstwa.pewnie ci ktorzy wspoltworzyli idee monarchi przestrzennej sargona.hehe nic tylko pogonic do szkoly.
wiesz co lepiej sie zajmij walka klas i podgryzywaniem klanowym u was i blagam nie przynoscie tej zarazy do nas.slabo zyjemy ale jeszcze zyjemy.
ps.tak na marginesie to sprawdz sobie roznice pomiedzy komunistami z amr i bakuby.to dopiero mozna sie posmiac z idei wiecznie zywego komunizmu.jemu sie zmarlo zanim sie narodzil.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-14 14:02:56, suma postów tego autora: 1489

SWÓJ ARAB

To chyba jakaś odkrywcza metoda rozliczać nas za dokonania Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, w oparciu o warsztat prześmiewczy Jerzego Urbana?
Powinieneś, pazghulu, ubiegać się o prezesurę w IPN.
W tej instytucji będziesz postrzegany jako SWÓJ ARAB - specjalista od "stylu Moczara", starych metod z czasów Stalina (w nowym wydaniu), właściciel wanny o wiadomym przeznaczeniu.

autor: BB, data nadania: 2011-07-14 15:09:02, suma postów tego autora: 4605

tia tia bb

wy byliscie ci szlachetni w tym calym ruchu.tylko caly czas przez was przemawiaja te same wady.np.wmawianie ze opieram cos na warsztacie urbana w zwiazku z komunistami radzieckimi.jedno co oparlem to analize porownawcza jak wy piszecie i jak moczarowcy.powtarzam to chyba z 5 raz.udowodnij ze jeszcze z czymkolwiek oparlem sie na urbanie.moj szlachetny rewolucjonista od 3 swinek :)

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-14 15:38:10, suma postów tego autora: 1489

DOWÓD RZECZOWY JEST W TWOIM POSIADANIU

Masz przecież wannę. Wanna na pustyni to majątek. Wodę wyciśniesz z "Moczara".

autor: BB, data nadania: 2011-07-14 16:00:17, suma postów tego autora: 4605

bb

ty nie jestes ppkam tylko nieudolny abcd.co ty z ta wanna?sugerujesz ze wspieralem saddama i topilem w niej komunistow?hehe szybciej ja bylbym na liscie klientow niz jakis "komunista".zreszta w 91 ledwo im sie nie udalo,malo brakowalo ale byli za slabi :)
tak dla twojej wiadomosci.nie bylem,jestem i nie bede czlonkiem zadnej partii.mam wstret do czegos tak malo przydatnego.jedyny moj zwiazek z partiami to honorowe czlonkostwo w plo i wspieranie brygad rewolucji 1920.to chyba za malo zeby mnie jakos zaszeregowac partyjnie :))))
ps.moze napiszesz wreszcie cos z sensem.na razie to jakos slabo ci idzie.jedynie nieudolne proby wycieczek osobistych.czekam na ta walke klas.przyjedz do nas i zacznij budowac partie.zycze powodzenia.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-14 16:16:25, suma postów tego autora: 1489

IDEALNA BIOGRAFIA

na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej.
A jakie rekomendacje!

autor: BB, data nadania: 2011-07-14 18:06:01, suma postów tego autora: 4605

bb

prosze o jakies konkrety a nie udawanie obrazonej ksiezniczki.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-14 18:56:19, suma postów tego autora: 1489

I ZNOWU NIERZETELNOŚĆ

"jezeli wrzucasz mnie do jednego worka z pmb i ma to byc dowod na moja nierzetelnosc..."
Pazghulu, przypisujesz nam niezdrową fascynację "rewolucjami arabskimi", która jest przypadłością PMB. Chłostasz nas za niewinność w tym względzie, ale rózeczki na PMB nie wyciągasz. Nie żalimy się, ponieważ - jak napisałam - rozumiemy skąd to się bierze: podzielamy zresztą twój pogląd, że "rewolucyjny zapał" PMB jest dla niego odpowiednikiem trądziku młodzieńczego.
Ba, z tego wynika wręcz wniosek, że z założenia nie możemy cię wrzucać do jednego worka z PMB w kwestii "rewolucji arabskich". Natomiast mieścicie się w nim obaj pod względem braku rzetelności, stąd to, nie pożądane przez ciebie, sąsiedztwo w worku.

Przechodząc do meritum. Jak to nie ma klasy robotniczej w krajach arabskich? Powiedz to Egipcjanom, Tunezyjczykom, Algierczykom, Marokańczykom... Ba, nawet w Libii było ponoć 1200 tysięcy robotników, zanim nie uciekli przed "rewolucjonistami" i bombami NATO.
Zresztą, robotnicy nie mają ojczyzny...

Nie ma potrzeby rozwalać struktur społecznych przez lewicę. Zrobi to wystarczająco dobrze kapitał.
A przenoszenie szablonów zaczerpniętych z podręczników stalinowskich na nieprzystające warunki społeczne to działanie podjęte twórczo przez posttrockistów. Nie przez nas. Znowu kłania się rzetelność...
Nam raczej zarzuca się trzymanie się XIX-wiecznego modelu klasy robotniczej, na wzór i podobieństwo robotników fabrycznych. Twoje dywagacje są więc trafione, jak kulą w płot.

"... jeszcze gorzej w społecznościach, które nie posiadaja wlasnosci prywatnej.to dopiero problem.trzeba ich szybko "cywilizowac" zeby mogli podjac walke klasowa."
Podejmujesz w sumie ciekawą i wciąż budzącą w marksizmie emocje kwestię sprzeczności między postępem cywilizacyjnym a jego kosztem. Na tę sprzeczność zwrócił uwagę w swoim czasie Marks. Zrobiono z tego nierozwiązywalny z punktu widzenia humanizmu dylemat i argument przeciwko Marksowi.
Właśnie na podstawie tak samo nierzetelnej interpretacji, jaką ty prezentujesz tutaj. Różnica z Marksem jest taka, że ten myśliciel twierdził, iż dylemat rozwiązuje się niejako sam, nie pytając nikogo o zdanie, w procesie nieuchronnego upowszechniania się stosunków kapitalistycznych.
Jeżeli sądzisz, że wolnemu rynkowi kapitalistycznemu może się skutecznie przeciwstawić system plemienny czy klanowy, to wolno ci. Ale my nie podzielamy tej opinii.

"... dla ciebie system plemienny czy klanowy jest 'archaiczny' a jednoczesnie plawisz sie w tym systemie z wielka luboscia.czym innym sa partie polityczne,zwiazki itp?nie klanami,plemionami tylko opartymi na wspolnocie interesow a nie pokrewienstwie?"
Po pierwsze, znowu insynuacje. Nie pławimy się z lubością w partiach politycznych, szczególnie tych najszerszych, tzn. reprezentujących najszersze interesy "plemienne" radykalnej lewicy czy w związkach zawodowych. Gdyby redakcja lewica.pl wykazała się na tyle otwartością i opublikowała nasz artykuł o ostatnich akcjach związkowców z Jastrzębskiej Spółki Węglowej, to miałbyś też lepszy wgląd w nasz pogląd na temat związków. Nie twoja wina, że świat według radykalnej lewicy powinien być przede wszystkim radykalnie zestandardyzowany.
Podobnie, jak z partią czy związkami, jest też z działaniami pomocowymi w ramach różnorakich ruchów animowanych przez środowiska rozumiejące politykę jako pracę na rzecz interesów grupowych.

"coz my jestesmy bardziej zaawansowani.cenimy wiezy krwi i potrafimy walczyc o swoje interesy.2:0 dla nas."

Nie rozumiem, czym jest się tu chwalić.


"hehe arabowie byli "barbarzyncami" w okresie rozwoju chrzescjanstwa.pewnie ci ktorzy wspoltworzyli idee monarchi przestrzennej sargona.hehe nic tylko pogonic do szkoly."
Znowu nierzetelność. Tak wyraźna, że aż mam ochotę uznać ją za przejaw kurzej ślepoty, a nie złej woli.
Po pierwsze, piszę ironicznie, biorąc w cudzysłów "barbarzyńcy". Po drugie, piszę wyraźnie: "Gdyby nie inni "barbarzyńcy" (Arabowie), to z cywilizacji starożytnej nie pozostałoby nam wiele dziedzictwa."
Wiem doskonale, że gdyby nie Arabowie, to nie zachowałyby się choćby dzieła filozofii greckiej, a medycyna arabska była słynna w całym ówczesnym świecie.

"wiesz co lepiej sie zajmij walka klas i podgryzywaniem klanowym u was i blagam nie przynoscie tej zarazy do nas.slabo zyjemy ale jeszcze zyjemy."
Znowu trafiłeś (powinieneś grać w totka!). Sedno naszych sporów z posttrockistami w temacie "rewolucji arabskich" polega na tym, że wydarzenia te analizujemy w kontekście sytuacji na lewicy w Europie. I z naciskiem na walkę z przenoszeniem nieuzasadnionych kalek z ruchów na rzecz demokracji burżuazyjnej do krajów arabskich. Posttrockiści, czyli "klan" albo "plemię" PMB, uważają, że w zakładach pracy Egiptu, np., spontanicznie tworzą się komitety fabryczne i struktury demokracji oddolnej, które za chwilę przejmą władzę w kraju i narzucą 35-godzinny tydzień pracy oraz inne postulaty przejściowe do socjalizmu.
Jeśli więc chodzi o "podgryzanie" w europejskim kręgu cywilizacyjnym, to możesz zapytać choćby PMB, czym się niby innym zajmujemy...

"ps.tak na marginesie to sprawdz sobie roznice pomiedzy komunistami z amr i bakuby.to dopiero mozna sie posmiac z idei wiecznie zywego komunizmu.jemu sie zmarlo zanim sie narodzil."
No cóż, nic nie jest wieczne, ale "póki my żyjemy..." to i z komunizmem nie jest tak źle.

Chińska księżniczka

autor: BB, data nadania: 2011-07-14 22:29:16, suma postów tego autora: 4605

"komunistyczne" meczenie kota

bb.przeczytaj uwaznie swoje posty powyzej gdzie wrzuciliscie mnie z pmb do jednego worka.ja jestem przyzwyczajony do przekrecania "kommunistycznego".drugi raz sie pytam gdzie ta nierzetelnosc?
akurat z calej listy ktora wymieniles od biedy moze byc egipt z jakimis szansami na klase robotnicza ale watpie zebyscie osiagneli tam wplywy wieksze niz margines bledu statystycznego.nie macie szans z islamistami ktorzy wszystko wam odebralichyba ze u koptow ale takze watpie,sa zbyt konserwatywni i religijni.przy czym znow uprawiasz dziwna ekwilibrystyke.pisalem wielokrotnie ze arabowie koncza sie na kanale sueskim.pln afryka to arabowie zaarabizowani z malymi wyjatkami nie majacy nic z nami wspolnego(pod wzgledem krwi)jedynie religie jako tako szeroka definicje kultury i jezyk.juz szybciej sudanczycy chociaz oni bardziej spokrewnieni z jemenczykami i pod ich wplywem.
jak kadafii zaczal "dzierzyc"sztandar arabski to wybuchl tylko smiech.dlatego pozniej skierowal uwage na afryke i zaczal kreowac na lidera panafrykanskiego.zreszta robil to tak samo glupio jak z "liderowaniem" arabskim.

kapital probuje juz od dawna i slabo mu to wychodzi :)jak i marksistom roznego rodzaju.hehe jeszcze dlugo poczekacie.

marks kiedy to pisal to byla zupelnie inna sytuacja.kolonializm byl ugruntowany i nikt sie nie spodziewal w krajach-centrach ze sie rozpadnie.po drugie to bardziej pisal z "glowy" niz obserwacji i doswiadczenia.zreszta on wcale za bardzo nie przejmowal sie stosunkami spolecznymi w krajach kolonialnych.jezeli juz to z pozycji czlonka panstwa kolonialnego a nie skolonizowanego.raczej wydaje sie ze to marks nie byl rzetelny.coz on byl tylko czlowiekiem a nie np.wszechwiedzacym flying spaghetti monster :)

nie wspominajac o tym ze kapitalowi polaczonemu z kolonializmem tez pomimo paru wiekow nie udalo sie przebudowac owych stosunkow.jedyne co mu sie udalo to spustoszyc gospodarczo kolonie.np.w indiach najbogatsze regiony sa dzis najbiedniejszymi po wieku panowania angielskiego.odsylam do nehru.

aha nie plawicie sie :)ok. jestescie samotne wilki.szczegolnie wsrod dzialaczy politycznych jest to bardzo czesto spotykana przypadlosc.

masz strasznie ciezka "ironie".ktorej nie ufam opierajac sie na doswiadczeniu z wanna,podwazaniu uczciwosci mojej matki,koszernych klawiaturach i jakis ipn-ach.

bb pisalem wczesniej ze mnie nie interesuja wasze podzialy.dla mnie jestescie "komunistami"(majacymi malo co wspolnego z komunizmem ale ladnie brzmi: "ja komunista")bez wzgledu ile osob zdola wam sie zebrac przy jednym stoliku zeby sie pozalic "podyskutowac" i popatrzec wilkiem na tych innych komunistow sidzacych przy drugim stoliku.dla mnie jestescie tym czym jestescie i darze was niechecia.nie mowiac o tym ze to sa sprawy bardziej kregu europejskiego niz innych.
nie zaprzeczam ze niektore "rzeczy" sa w komunizmie pozyteczne i niektore warte uwagi ale wole zeby pozostaly dalej w kregach dyskusji kawiarnianych w europie.u siebie robcie co chcecie,wasi ludzie wasze kraje.

emir rub'al-khali
ps.szkoda ze sie nie zainteresowales.to byl wlasnie przyklad "komunizmu" w iraku i jego smierci zanim sie narodzil.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-15 11:52:36, suma postów tego autora: 1489

KANAŁ LEWY, KANAŁ PRAWY

Nie pisałeś, pazghulu, że twoje wpływy kończą się na... lewica.pl. Co ma do tego Kanał Sueski? Jemen cię parzy?

autor: BB, data nadania: 2011-07-15 13:06:04, suma postów tego autora: 4605

bb

nie widze sensu dalszej rozmowy.jestes typowy aparatczyk cytujacy z broszurek nadeslanych z centrali.posiadajacy syndrom ppkam a to juz nieuleczalne.
co doich wplywow.mam nadzieje ze ich nie mam i nie chce miec tylko ze strone ktora wspolredaguje o ciezkiej tematyce ma 3,5 mln unikalnych odwiedzin.gazeta w ktorej czasami pisze ma tylko w edycji irackiej powyzej pol mln egzemplarzy.wersja miedzynarodowa wieksza.telewizja z ktora wspolpracuje ma bodajze 5 albo 6 miejsce w rankingu telewizji arabskich.ciekawe ile osob ciebie przeczytalo razem ze mna,200?

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-15 17:08:19, suma postów tego autora: 1489

MOŻE I EMIR,

ale nie Kustorica.

autor: BB, data nadania: 2011-07-15 17:54:03, suma postów tego autora: 4605

PRZEPRASZAMY EMIRA ZA BŁĄD W NAZWISKU

Forma poprawna to Emir Cousteau z Ritza.

autor: BB, data nadania: 2011-07-15 20:14:51, suma postów tego autora: 4605

idz bb

i znajdz jeszcze jakiegos prokuratora stalinowskiego.paru jeszcze zyje to moze dadza ci darmowe lekcje ze wzgledu na wspolne zainteresowania i przekonania.

autor: pazghul, data nadania: 2011-07-15 20:25:59, suma postów tego autora: 1489

MIÓD NA NASZE SERCA

"pisalem wczesniej ze mnie nie interesuja wasze podzialy.dla mnie jestescie "komunistami"(majacymi malo co wspolnego z komunizmem ale ladnie brzmi: "ja komunista")bez wzgledu ile osob zdola wam sie zebrac przy jednym stoliku zeby sie pozalic "podyskutowac" i popatrzec wilkiem na tych innych komunistow sidzacych przy drugim stoliku.dla mnie jestescie tym czym jestescie i darze was niechecia.nie mowiac o tym ze to sa sprawy bardziej kregu europejskiego niz innych.
nie zaprzeczam ze niektore "rzeczy" sa w komunizmie pozyteczne i niektore warte uwagi ale wole zeby pozostaly dalej w kregach dyskusji kawiarnianych w europie.u siebie robcie co chcecie,wasi ludzie wasze kraje."

Pazghul, mówisz, jak rodowity Europejczyk. Te same fobie antykomunistyczne, które posttrockistom kazały już dekady temu przybrać mimikrę, bo z "komunistyczną mordą" to sobie nie powalczą. Jak dla nas, to lejesz miód na nasze serca, bo dajesz argumenty na rzecz naszego sceptycyzmu wobec "rewolucji arabskich". Jednocześnie są to argumenty przeciwko PMB i innym entuzjastom przechodzenia "marszowym krokiem" w Afryce Północnej od rewolucji burżuazyjnych do proletariackich. Posttrockiści widzą wszędzie już-już powstające komitety fabryczne, a osiedlowe straże pilnujące dobytku już utożsamiali z rewolucyjnymi komitetami dzielnicowymi a la Trocki.
Oczywiście, jesteśmy w stanie zrozumieć, że dla ciebie nasze rozbieżności, to tylko "kłótnie w rodzinie". "Komunista czy antykomunista, zawsze to jakiś komunista", jak mawiał R. Reagan. Niemniej, nietrudno zauważyć, który gatunek "komunisty" preferował. Na tej samej zasadzie nawet wśród prawicy znajdują się zawsze tacy, co mówią, że nie mają nic przeciwko komunistom. To ci, co lubią antykomunistów jako dopuszczalny gatunek komunisty.

Ale żarty na bok, bo, jak widać, wśród rozlicznych swych zalet ducha i charakteru nie znajduje się poczucie humoru.

Opis przywar środowiska komunistycznego, jaki dajesz, niestety, ma oparcie w rzeczywistości. Odnosi się to zresztą szerzej do środowiska lewicy radykalnej. Chyba nic w tym dziwnego, że w naszej publicystyce politycznej brak dętej bufonady i reklamiarskiego stylu wiecznych i infantylnych entuzjastów każdego drobnomieszczańskiego przejawu kontestacji w dziedzinie obyczajowej, kulturowej czy co tam jeszcze. Pod tym względem różnimy się zdecydowanie od reszty i możemy z pewną dozą dumy stwierdzić, że dwóch takich, jak nas trzech, to nie ma ani jednego. Ani w Polsce, ani w Europie. Liczyliśmy, że może wśród "barbarzyńców"... (żart!)
Dlatego nie należy nas wrzucać do jednego worka z PMB, popłuczynami po KPP, czy z posttrockistami.
Na dowód tego możemy przytoczyć fakt powszechnej nienawiści, jaką wzbudzamy, oraz ostracyzmu politycznego i towarzyskiego. To zresztą tłumaczy fakt skąpej liczby obcych komentarzy na naszym portalu, a nie cenzura.
Zależy nam na projekcie komunistycznym. Zapewne nie tylko nam, nawet wśród naszych przeciwników. Dlatego usiłujemy z nimi dyskutować. Ci, którym nie zależy, dokonują wyboru. Lepiej teraz niż, kiedy zostaną postawieni przed wanną.
W przeciwieństwie do PMB, który jest ponoć znawcą kwestii arabskiej, ale jednocześnie przecież jest posttrockistą, uważamy, że wcale nie będzie łatwo przekonać do naszych koncepcji ludność arabską i inną, w tym polską. To ostatnie zadanie wcale nie wygląda na łatwiejsze niż przekonanie Arabów.
Szczególnie, że stan lewicy rewolucyjnej w Europie jest opłakany. Ale jakby nie był opłakany, oczekiwanie, że "rewolucje arabskie" wskazują nam drogę, jest niepoważne. Lewica rewolucyjna w Europie stoczyła się do poziomu piewców spontanicznych i skazanych na klęskę walk na bardzo niskim poziomie uświadomienia społecznego. Oczywiście, w trakcie samych walk, świadomość radykalizuje się i wchodzi na wyższy poziom. Jednak brak organizacji powoduje, że ta radykalizacja jest gubiona i marnotrawiona. Mówi się o powolnym procesie przechodzenia przez kolejne etapy rozwoju uświadomienia klasowego. Jest to jednak argument nie biorący pod uwagę tego, że kapitał nie miał okresu regresu czy przerwania ciągłości, jak to miało miejsce w przypadku ruchu robotniczego w epoce stalinizmu. Nie uwzględnianie tego faktu sprawia, że ruch robotniczy wobec kapitału przypomina machanie procą w obliczu rakiet bojowych.

Jeśli chodzi o twoją polemikę z Marksem, to jego stosunek do krajów nazywanych dziś Trzecim Światem nie wynikał z jego europocentryzmu, co mu się usiłuje wmówić, ale z przekonania, że kapitalizm w swym dążeniu do upowszechnienia swego panowania na całej kuli ziemskiej prędzej czy później opanuje wszystkie mechanizmy gospodarcze, deformując je na swoją modłę. Jak na razie, to się nie mylił. Co nie oznacza, że mu się to podobało. Krytycy Marksa mają dziwaczną manierę utożsamiania jego obiektywnej oceny mechanizmów z jego upodobaniami. Jeżeli Marks pisze o robotniku, że jest "siłą roboczą", to robi się z tego zarzut pod adresem Marksa, że nie jest humanistą, bo redukuje Człowieka do jego siły roboczej. A za to Kościół, który nawet w najmarniejszym żebraku postrzega osobę ludzką - jest wyrazem humanizmu i miłości bliźniego. Oczywiście, Marks dostrzega w kapitalizmie silny czynnik emancypacyjny dotyczący jednostki ludzkiej. Dlatego jego stosunek do skutków panowania kapitału na obszarach pozostających na poziomie relacji feudalnych czy plemiennych (jakbyś zapewne powiedział) był faktycznie ambiwalentny. Ale nie można zapominać, że plus, jakim Marks obdarzał społeczeństwo burżuazyjne miało ten plus pod jednym istotnym warunkiem, a mianowicie, że społeczeństwo to zostanie zniesione na rzecz socjalizmu. Bez spełnienia tego warunku, swobody demokracji burżuazyjnej pozostaną formalne, a nie rzeczywiste. Albowiem jednostka może ocalić swoje swobody obywatelskie w społeczeństwie kapitalistycznym wyłącznie pod warunkiem posiadania wystarczającej ilości wartości wymiennej, czyli środka płatniczego. A najlepiej, jeśli posiada maszynkę do wytwarzania owej wartości, czyli środki produkcji. Wszyscy inni członkowie społeczeństwa cieszą się demokracją mocno uwarunkowaną i fasadową.
Kapitalizm znosi też przeciwieństwa narodowe zarówno wśród klasy panującej, jak i wśród proletariatu, co nie przeszkadza istnieniu konfliktów wynikających ze sprzeczności wewnątrzkapitalistycznych oraz różnych innych. Znosi też więzi krwi.
Historia pokazuje, że wszędzie, gdzie kapitalizm wkraczał, opór przeciwko niemu czerpał ze źródeł rodzimych tradycji, które opierały się na jakimś typie solidarności grupowej. Niemniej, mechanizmy gospodarki kapitalistycznej niszczą te więzi bardzo skutecznie. Więzi narodowe zostają zaprzęgnięte w służbę interesu ekonomicznego burżuazji danego kraju i zastępują więzi krwi czy interesy grupowe.
Kapitalizm, po zniszczeniu więzi i interesów grupowych (dotychczasowych klasowych), opiera się na motywacjach i interesach jednostkowych. To stanowi jego siłę, gdyż wykorzystuje motywację indywidualną, która każe traktować wszystkie formy kolektywne jako rozwijające się kosztem jednostki. Dlatego, jak sądzimy, twój optymizm co do siły więzów krwi i plemiennych nie ma silnych podstaw.
Oczywiście, wrogość między "cywilizacjami" skutkuje zwiększonym oporem i odpornością na zachodni indywidualizm. Ale nie zapominaj, że tradycyjne struktury społeczne mogą wydawać się atrakcyjne tylko z perspektywy wykluczonych oraz z perspektywy podsycanego przez obie strony konfliktu.
Panowanie państwa narodowego nad gospodarką jest jedynym sposobem na prowadzenie jakiejkolwiek polityki "merkantylistycznej" czy "protekcjonistycznej". Przy okazji ta polityka służy utrzymaniu w ryzach własnych klas czy grup podporządkowanych. Ale nie należy zapominać, że "rewolucje demokratyczne", będące głównym hasłem i zainteresowaniem najprężniej rozwijającego się drobnomieszczaństwa, są już u waszych bram. Sprzeczności i tarcia są więc nieuchronne. A to jest pole, na którym kapitał czuje się najlepiej.

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski
15 lipca 2011 r.

autor: EB, data nadania: 2011-07-15 22:17:31, suma postów tego autora: 856

Dodaj komentarz