Naprawdę doskonały artykuł Jeffa Halpera:
http://mrzine.monthlyreview.org/2011/halper070811.html
Wychodzą na ulice z tych samych przyczyn,co Egipcjanie, Londyńczycy, Jemeńczycy, Tunezyjczycy... A co będzie dalej? Po krachu na giełdach zobaczymy ale także po uruchomionych rezerwach przez Chińczyków.
W środowisku marksistowskim i radykalnie lewicowym ostatnich lat w Polsce (i nie tylko - wszystkie debaty są dziś międzynarodowe!) toczyła się debata czy Izrael nie jest wyjątkiem od praw klasowej analizy marksizmu.
Czy nie są Izraelczycy w całości narodem-opresorem bez klasowych dyfrencjacji i czy zbawienie dla Palestyńczyków nie może przyjść tylko ze strony arabskiej klasy robotniczej państw regionu?
Takimi 'radykalnie antysyjonistycznymi' (a tak naprawdę anty-marksistowskimi) tezami brutalnie i całymi LATAMI zamęczali czytelnika (idąc za Tonym Cliffem czy Urim Davisem) np. brytyjska SWP a na polskim poletku np. Pracownicza Demokracja czy portal Internacjonalista (oczywiście de facto bardzo wątpliwie internacjonalistyczny).
No proszę a dziś w Izraelu - wielkie wystąpienia socjalne jak z zakurzonego podręcznika marksizmu. Czyli tę debatę wygrał Alliance for Workers Liberty i "Dalej! pismo socjalistyczne".
No to Alleluja i do przodu! :-)
A wkrótce - nie uwierzylibyście - radykalna lewica zainteresuje się radykalną lewicą w Izraelu a nawet odkryje, że mieszkają tam też ... robotnicy (a to ci dopiero :-)
Znaczy się marksizm nie rdzewieje!
Jakby nie patrzeć słuszne spostrzeżenie. Czyli Izrael to nie sami Żydzia ale nie dość, że też i robotnicy to na dodatek i Żydzi-robotnicy? :-)... A niektórzy myśleli, że to sami bankierzy...
zaczna sie sypac nowe pozwy o odszkodowania.grenlandia juz sie niech szykuje:)o polsce nie wspominam :))
a co do trockistowskich przepychanek, jak słusznie zauważył przedmówca, w Izraelu mieszkają zapewne sami (żydowscy!) bankierzy wyzyskujący arabskich (czasem chińskich i filipińskich) robotników.
w przeciwieństwie do większości innych krajów regionu, ma zarówno gospodarkę, jak prawo do demonstracji.
http://www.guardian.co.uk/world/video/2011/aug/06/israel-protest-tel-aviv-tents-rothschild-boulevard
nie zabrakło tam również wątków arabskich, osadniczych i wzajemnych oskarżeń o faszyzm i antysemityzm - jedność bywa jednak trudna ;-)
- neokolonialną enklawą w półperyferium systemu-świat
Oto klasyczna metoda obmowy - imputować komuś poglądy, jakich on/ona nie głosi, "ustawić" go/ją w ten sposób do bicia i uprawiać w najlepsze fałszywą polemikę. Wystarczającym dowodem bzdurności tez "derwisza" jest fragment mojego artykułu, opublikowanego w Trybunie Robotniczej w reakcji na tzw. Operację Płynny Ołów. I sam już tytuł: *Fikcja "zjednoczonego narodu" izraelskiego*. Niżej cytat:
Najgorszy jest wróg we własnym kraju
Choć czas, by większość Izraelczyków pojęła wreszcie, że ich najgorszym wrogiem są ci, którzy wskazują im palcem "arabskiego wroga" – to ciągle niestety nie widać warunków, by stało się to rychło. Społeczeństwo izraelskie pozostaje – można to powiedzieć bez obawy błędu – bardziej jeszcze zindoktrynowane niż społeczeństwo północnokoreańskie. Kilka dni po masakrze w Gazie około 40 proc. Izraelczyków domagało się kontynuacji nalotów lotniczych, drugie tyle – ofensywy lądowej, która wkrótce się rozpoczęła.
Trudno o cięższe wyzwanie polityczne, niż zasypanie przepaści między robotnikami narodu ciemiężonego a robotnikami narodu panującego. Mimo to, wielki wiec w Sachninie jest dowodem na istnienie szansy stworzenia drugiego frontu antyimperialistycznego wewnątrz "samego" Izraela. Rzecznik partii Hadasz, Mohammad Barakeh wskazał, że wiec dowodzi, iż walka arabskiej ludności Izraela z okupacją i rasizmem weszła na zaawansowany poziom.
Należy pamiętać, że okres Drugiej Intifady to także okres co najmniej dwóch strajków generalnych w Izraelu. Niestety, kierownictwo nad nimi objęła skrajnie zbiurokratyzowana, przesiąknięta duchem syjonizmu, jako ideologii narodu panującego, centrala Histadrut (Powszechna Federacja Robotników w Ziemi Izraela). Ten pseudozwiązek przez długie lata pozostawał oficjalnie częścią aparatu państwowego Izraela.
Słuszne związki na (izraelskie) Powązki!
Od maja 2006 r. do czerwca 2007 r. ministrem wojny (przepraszam, „ministrem obrony”) i wicepremierem w rządzie Ehuda Olmerta był Amir Perec, wcześniej przez kilka lat kierujący Histadrutem, przedstawiany wówczas przez izraelskie media głównego nurtu jako „radykał”. Jak zauważył Lew Trocki, tego rodzaju jegomoście mianowani są do burżuazyjnych rządów w okresach kryzysowych. Trudno jednak znaleźć dziś w Izraelu alternatywę dla głównego związkowego molocha. Tym bardziej – partię robotniczą z prawdziwego zdarzenia.
Gdy obecny globalny kryzys ekonomiczny powoli zaczyna być odczuwalny – wbrew zapewnieniom tamtejszych oficjalnych elit – także w Izraelu, należy zastanowić się, co może doprowadzić do przełamania obecnych tendencji. Niedawno Histadrut podpisała porozumienie o współpracy z jedną z palestyńskich central związkowych – oczywiście, równie czy niewiele mniej niż ona zbiurokratyzowaną i uzależnioną od marionetkowej Autonomii Palestyńskiej.
Pozostaje pytanie, czy palestyński ruch oporu zdoła wytworzyć siły, gotowe zarówno do zbrojnej walki z okupantem, jak też takich działań, jak na przykład bezwarunkowe poparcie dla strajków choćby najbardziej szowinistycznych robotników izraelskich przy równoczesnym wypracowaniu i wdrożeniu w życie programu uderzenia w oportunistyczne kierownictwo związkowe.
Ciekawe, jakim żarliwym i niezłomnym patriotyzmem wykazywać się będą robotnicy izraelscy, którzy usłyszą od rządu i własnych pracodawców, że ich akcje strajkowe są "terrorystyczne". Taki dyskurs nie jest wyłączną specyfiką Polski. "Terrorystą" jest bowiem każdy, kto stawia pod znakiem zapytania obowiązujący "system wartości".
http://internacjonalista.pl/roa-wiatrow/bliski-wschod/1016-pawe-micha-bartolik-fikcja-qzjednoczonego-naroduq-izraelskiego.html
Oto klasyczna metoda obmowy - imputować komuś poglądy, jakich on/ona nie głosi, "ustawić" go/ją w ten sposób do bicia i uprawiać najlepsze fałszywą polemikę. Wystarczającym dowodem bzdurności tez "derwisza" jest fragment mojego artykułu, opublikowanego w Trybunie Robotniczej w reakcji na tzw. Operację Płynny Ołów. I sam już tytuł: *Fikcja "zjednoczonego narodu" izraelskiego*. Niżej cytat:
Najgorszy jest wróg we własnym kraju
Choć czas, by większość Izraelczyków pojęła wreszcie, że ich najgorszym wrogiem są ci, którzy wskazują im palcem "arabskiego wroga" – to ciągle niestety nie widać warunków, by stało się to rychło. Społeczeństwo izraelskie pozostaje – można to powiedzieć bez obawy błędu – bardziej jeszcze zindoktrynowane niż społeczeństwo północnokoreańskie. Kilka dni po masakrze w Gazie około 40 proc. Izraelczyków domagało się kontynuacji nalotów lotniczych, drugie tyle – ofensywy lądowej, która wkrótce się rozpoczęła.
Trudno o cięższe wyzwanie polityczne, niż zasypanie przepaści między robotnikami narodu ciemiężonego a robotnikami narodu panującego. Mimo to, wielki wiec w Sachninie jest dowodem na istnienie szansy stworzenia drugiego frontu antyimperialistycznego wewnątrz "samego" Izraela. Rzecznik partii Hadasz, Mohammad Barakeh wskazał, że wiec dowodzi, iż walka arabskiej ludności Izraela z okupacją i rasizmem weszła na zaawansowany poziom.
Należy pamiętać, że okres Drugiej Intifady to także okres co najmniej dwóch strajków generalnych w Izraelu. Niestety, kierownictwo nad nimi objęła skrajnie zbiurokratyzowana, przesiąknięta duchem syjonizmu, jako ideologii narodu panującego, centrala Histadrut (Powszechna Federacja Robotników w Ziemi Izraela). Ten pseudozwiązek przez długie lata pozostawał oficjalnie częścią aparatu państwowego Izraela.
Słuszne związki na (izraelskie) Powązki!
Od maja 2006 r. do czerwca 2007 r. ministrem wojny (przepraszam, „ministrem obrony”) i wicepremierem w rządzie Ehuda Olmerta był Amir Perec, wcześniej przez kilka lat kierujący Histadrutem, przedstawiany wówczas przez izraelskie media głównego nurtu jako „radykał”. Jak zauważył Lew Trocki, tego rodzaju jegomoście mianowani są do burżuazyjnych rządów w okresach kryzysowych. Trudno jednak znaleźć dziś w Izraelu alternatywę dla głównego związkowego molocha. Tym bardziej – partię robotniczą z prawdziwego zdarzenia.
Gdy obecny globalny kryzys ekonomiczny powoli zaczyna być odczuwalny – wbrew zapewnieniom tamtejszych oficjalnych elit – także w Izraelu, należy zastanowić się, co może doprowadzić do przełamania obecnych tendencji. Niedawno Histadrut podpisała porozumienie o współpracy z jedną z palestyńskich central związkowych – oczywiście, równie czy niewiele mniej niż ona zbiurokratyzowaną i uzależnioną od marionetkowej Autonomii Palestyńskiej.
Pozostaje pytanie, czy palestyński ruch oporu zdoła wytworzyć siły, gotowe zarówno do zbrojnej walki z okupantem, jak też takich działań, jak na przykład bezwarunkowe poparcie dla strajków choćby najbardziej szowinistycznych robotników izraelskich przy równoczesnym wypracowaniu i wdrożeniu w życie programu uderzenia w oportunistyczne kierownictwo związkowe.
Ciekawe, jakim żarliwym i niezłomnym patriotyzmem wykazywać się będą robotnicy izraelscy, którzy usłyszą od rządu i własnych pracodawców, że ich akcje strajkowe są "terrorystyczne". Taki dyskurs nie jest wyłączną specyfiką Polski. "Terrorystą" jest bowiem każdy, kto stawia pod znakiem zapytania obowiązujący "system wartości".
http://internacjonalista.pl/roa-wiatrow/bliski-wschod/1016-pawe-micha-bartolik-fikcja-qzjednoczonego-naroduq-izraelskiego.html
Klasyczna metoda obmowy - imputować komuś poglądy, jakich on/ona nie głosi, "ustawić" go/ją w ten sposób do bicia i uprawiać najlepsze fałszywą polemikę. Wystarczającym dowodem bzdurności jest fragment mojego artykułu, opublikowanego w Trybunie Robotniczej w reakcji na tzw. Operację Płynny Ołów. I sam już tytuł: *Fikcja "zjednoczonego narodu" izraelskiego*. Niżej cytat:
Najgorszy jest wróg we własnym kraju
Choć czas, by większość Izraelczyków pojęła wreszcie, że ich najgorszym wrogiem są ci, którzy wskazują im palcem "arabskiego wroga" – to ciągle niestety nie widać warunków, by stało się to rychło. Społeczeństwo izraelskie pozostaje – można to powiedzieć bez obawy błędu – bardziej jeszcze zindoktrynowane niż społeczeństwo północnokoreańskie. Kilka dni po masakrze w Gazie około 40 proc. Izraelczyków domagało się kontynuacji nalotów lotniczych, drugie tyle – ofensywy lądowej, która wkrótce się rozpoczęła.
Trudno o cięższe wyzwanie polityczne, niż zasypanie przepaści między robotnikami narodu ciemiężonego a robotnikami narodu panującego. Mimo to, wielki wiec w Sachninie jest dowodem na istnienie szansy stworzenia drugiego frontu antyimperialistycznego wewnątrz "samego" Izraela. Rzecznik partii Hadasz, Mohammad Barakeh wskazał, że wiec dowodzi, iż walka arabskiej ludności Izraela z okupacją i rasizmem weszła na zaawansowany poziom.
Należy pamiętać, że okres Drugiej Intifady to także okres co najmniej dwóch strajków generalnych w Izraelu. Niestety, kierownictwo nad nimi objęła skrajnie zbiurokratyzowana, przesiąknięta duchem syjonizmu, jako ideologii narodu panującego, centrala Histadrut (Powszechna Federacja Robotników w Ziemi Izraela). Ten pseudozwiązek przez długie lata pozostawał oficjalnie częścią aparatu państwowego Izraela.
Słuszne związki na (izraelskie) Powązki!
Od maja 2006 r. do czerwca 2007 r. ministrem wojny (przepraszam, „ministrem obrony”) i wicepremierem w rządzie Ehuda Olmerta był Amir Perec, wcześniej przez kilka lat kierujący Histadrutem, przedstawiany wówczas przez izraelskie media głównego nurtu jako „radykał”. Jak zauważył Lew Trocki, tego rodzaju jegomoście mianowani są do burżuazyjnych rządów w okresach kryzysowych. Trudno jednak znaleźć dziś w Izraelu alternatywę dla głównego związkowego molocha. Tym bardziej – partię robotniczą z prawdziwego zdarzenia.
Gdy obecny globalny kryzys ekonomiczny powoli zaczyna być odczuwalny – wbrew zapewnieniom tamtejszych oficjalnych elit – także w Izraelu, należy zastanowić się, co może doprowadzić do przełamania obecnych tendencji. Niedawno Histadrut podpisała porozumienie o współpracy z jedną z palestyńskich central związkowych – oczywiście, równie czy niewiele mniej niż ona zbiurokratyzowaną i uzależnioną od marionetkowej Autonomii Palestyńskiej.
Pozostaje pytanie, czy palestyński ruch oporu zdoła wytworzyć siły, gotowe zarówno do zbrojnej walki z okupantem, jak też takich działań, jak na przykład bezwarunkowe poparcie dla strajków choćby najbardziej szowinistycznych robotników izraelskich przy równoczesnym wypracowaniu i wdrożeniu w życie programu uderzenia w oportunistyczne kierownictwo związkowe.
Ciekawe, jakim żarliwym i niezłomnym patriotyzmem wykazywać się będą robotnicy izraelscy, którzy usłyszą od rządu i własnych pracodawców, że ich akcje strajkowe są "terrorystyczne". Taki dyskurs nie jest wyłączną specyfiką Polski. "Terrorystą" jest bowiem każdy, kto stawia pod znakiem zapytania obowiązujący "system wartości".
http://internacjonalista.pl/roa-wiatrow/bliski-wschod/1016-pawe-micha-bartolik-fikcja-qzjednoczonego-naroduq-izraelskiego.html
(3) Oto klasyczna metoda obmowy - imputować komuś poglądy, jakich on/ona nie głosi, "ustawić" go/ją w ten sposób do bicia i uprawiać najlepsze fałszywą polemikę. Wystarczającym dowodem bzdurności tez "derwisza" jest fragment mojego artykułu, opublikowanego w Trybunie Robotniczej w reakcji na tzw. Operację Płynny Ołów. I sam już tytuł: *Fikcja "zjednoczonego narodu" izraelskiego*. Niżej cytat:
Najgorszy jest wróg we własnym kraju
Choć czas, by większość Izraelczyków pojęła wreszcie, że ich najgorszym wrogiem są ci, którzy wskazują im palcem "arabskiego wroga" – to ciągle niestety nie widać warunków, by stało się to rychło. Społeczeństwo izraelskie pozostaje – można to powiedzieć bez obawy błędu – bardziej jeszcze zindoktrynowane niż społeczeństwo północnokoreańskie. Kilka dni po masakrze w Gazie około 40 proc. Izraelczyków domagało się kontynuacji nalotów lotniczych, drugie tyle – ofensywy lądowej, która wkrótce się rozpoczęła.
Trudno o cięższe wyzwanie polityczne, niż zasypanie przepaści między robotnikami narodu ciemiężonego a robotnikami narodu panującego. Mimo to, wielki wiec w Sachninie jest dowodem na istnienie szansy stworzenia drugiego frontu antyimperialistycznego wewnątrz "samego" Izraela. Rzecznik partii Hadasz, Mohammad Barakeh wskazał, że wiec dowodzi, iż walka arabskiej ludności Izraela z okupacją i rasizmem weszła na zaawansowany poziom.
Należy pamiętać, że okres Drugiej Intifady to także okres co najmniej dwóch strajków generalnych w Izraelu. Niestety, kierownictwo nad nimi objęła skrajnie zbiurokratyzowana, przesiąknięta duchem syjonizmu, jako ideologii narodu panującego, centrala Histadrut (Powszechna Federacja Robotników w Ziemi Izraela). Ten pseudozwiązek przez długie lata pozostawał oficjalnie częścią aparatu państwowego Izraela.
Słuszne związki na (izraelskie) Powązki!
Od maja 2006 r. do czerwca 2007 r. ministrem wojny (przepraszam, „ministrem obrony”) i wicepremierem w rządzie Ehuda Olmerta był Amir Perec, wcześniej przez kilka lat kierujący Histadrutem, przedstawiany wówczas przez izraelskie media głównego nurtu jako „radykał”. Jak zauważył Lew Trocki, tego rodzaju jegomoście mianowani są do burżuazyjnych rządów w okresach kryzysowych. Trudno jednak znaleźć dziś w Izraelu alternatywę dla głównego związkowego molocha. Tym bardziej – partię robotniczą z prawdziwego zdarzenia.
Gdy obecny globalny kryzys ekonomiczny powoli zaczyna być odczuwalny – wbrew zapewnieniom tamtejszych oficjalnych elit – także w Izraelu, należy zastanowić się, co może doprowadzić do przełamania obecnych tendencji. Niedawno Histadrut podpisała porozumienie o współpracy z jedną z palestyńskich central związkowych – oczywiście, równie czy niewiele mniej niż ona zbiurokratyzowaną i uzależnioną od marionetkowej Autonomii Palestyńskiej.
Pozostaje pytanie, czy palestyński ruch oporu zdoła wytworzyć siły, gotowe zarówno do zbrojnej walki z okupantem, jak też takich działań, jak na przykład bezwarunkowe poparcie dla strajków choćby najbardziej szowinistycznych robotników izraelskich przy równoczesnym wypracowaniu i wdrożeniu w życie programu uderzenia w oportunistyczne kierownictwo związkowe.
Ciekawe, jakim żarliwym i niezłomnym patriotyzmem wykazywać się będą robotnicy izraelscy, którzy usłyszą od rządu i własnych pracodawców, że ich akcje strajkowe są "terrorystyczne". Taki dyskurs nie jest wyłączną specyfiką Polski. "Terrorystą" jest bowiem każdy, kto stawia pod znakiem zapytania obowiązujący "system wartości".
http://internacjonalista.pl/roa-wiatrow/bliski-wschod/1016-pawe-micha-bartolik-fikcja-qzjednoczonego-naroduq-izraelskiego.html
Socialist Workers Party: to mit, że zmiana może nadejść ze strony izraelskiej klasy robotniczej
For the most fervent boycotters [of Israel], there is no prospect of any change coming
from within “Nazi-Israeli Apartheid.”
“Unfortunately,” explains Mona Baker, “and much like white South Africa
under apartheid, internally generated Israeli perceptions are so censored and
inbred that their ability to understand the consequences of their national poli-
cies on the Palestinians is limited. [...] A good number of Israelis are literally
stuck in a world of their own where positions cannot get any ‘harder’. [...]
What this [recent] electoral history indicates is that the majority of Israelis are
either unwilling or unable to understand the real origins of their own insecurity
and the nature of the occupation.”49
The SWP’s “Socialist Review” shares Baker’s pessimism: “This book (Uri
Davis’s ‘Apartheid Israel’) dispels the myth held by some on the left that change
can come from within – from a reinvigorated Israeli working class. For Davis,
Zionism’s roots are too deep. Zionism in any guise – be it Labour Zionism, Socialist
Zionism, the kibbutz or the moshav – is fundamentally racist and cannot
be reformed.”50
If Israel is incapable of change from within, and if, by its very nature, it is
racist to an apparently greater degree than any other state, and oppressive to
an apparently greater degree than any other state – given that no other state
on earth is to be treated as a “pariah state” and subjected to “complete and
total isolation” – then it is only logical to demand its destruction. And the proboycott
ideologues do not shrink back from taking their arguments to their
logical conclusion.
Cyt za: Stan Crooke, “Workers’ Liberty” vol 3, no 15 (September 2007).
Czy poniższe przytoczone przez samego PMB 'w obronie' stanowisko przemawia za mitem, że izraelska klasa robotnicza może być źródłem zmiany czy przeciw?
Paweł M. Bartolik pisze: 'Choć czas, by większość Izraelczyków pojęła wreszcie, że ich najgorszym wrogiem są ci, którzy wskazują im palcem 'arabskiego wroga';
[1] to ciągle niestety nie widać warunków, by stało się to rychło.
[2] Społeczeństwo izraelskie pozostaje; można to powiedzieć bez obawy błędu, bardziej jeszcze zindoktrynowane niż społeczeństwo północnokoreańskie'.
Lewica.pl donosi zaś za biegiem życia - Izrael: 250 tysięcy demonstrantów domagało się sprawiedliwości społecznej
to na Bliskim Wschodzie nie ma gospodarki, co zatem jest?
Czepianie się demonstrantów, że korzystają z prawa do zgromadzeń to wypisz wymaluj kopia argumentacji GW w rodzaju "za PRLu byście sobie tak nie protestowali" lub "macie prawo do wyrażania poglądów więc siedźcie cicho (czyt. nie wyrażajcie ich"
1. To, że ludzie wyszli masowo na ulicę, to oczywiście bardzo dobrze.
2. Jednak przynajmniej do tej pory większość nie zamierza wykraczać poza konsensus syjonistyczny, a znaczna część (w tym kierownictwo odgrywającej ważną rolę w protestach organizacji studenckiej aktywnie się temu sprzeciwia.
3. Protesty te - choć duże i to akurat dobrze - nie mają więc natury podobnej do wystąpień rewolucyjnych w świecie arabskim.
4. Może z tego wyjść coś większego, jeśli protesty utrzymają się dłużej niż "do końca wakacji" i jeśli zauważalny (choć zapewne mniejszościowy) segment protestujących pójdzie wektorem radykalizacji. Czy to możliwe? Jasne jest, że rząd Netanjahu pozostaje absolutnie niezdolny do realizacji już tych niezwykle ograniczonych postulatów, jakie większość protestujących przedstawia obecnie. Poza tym, choć w protestach uczestniczą m.in. zwolennicy nasilenia kolonizacji Zachodniego Brzegu, to przynajmniej gdzieniegdzie zauważalni pozostają żydowscy przeciwnicy okupacji, jak też Arabowie czy traktowani w Izraelu jak psy imigranccy robotnicy sezonowi.
5. Na razie nie widać poza tym samodzielnej roli klasy robotniczej w protestach.
6. Nie znaczy to, że robotnicy izraelscy nie mogą stać się aktorami własnego losu, i należy chcieć, by tak się stało. Osobliwa natura "państwa żydowskiego i demokratycznego" bez ustalonych granic i jednolitej konstytucji stanowi jednak po temu przemożną przeszkodę (już Trocki nazwał syjonizm "okrutną pułapką dla Żydów") i udawanie, że jest inaczej, dyskwalifikuje kogokolwiek roszczącego sobie prawa do miana lewicowca.
http://internacjonalista.pl/roa-wiatrow/bliski-wschod/2021-jeff-halper-protesty-namiotowe-w-izraelu.html
Czterokrotnie łagodziłem tytuł wczoraj wysłanego postu. Da się to przestudiować - ale nie od góry do dołu, lecz od dołu do góry.
Za zamieszanie rzecz jasna ABSOLUTNIE NIE PRZEPRASZAM - bo nie przepraszam za cudze winy.
Wiemy już, że Izrael ma prawo do istnienia, bo w Izraelu są robotnicy. Wcześniej wiedzieliśmy jedynie, że ma, teraz wiemy również dlaczego. A co będzie "dalej!", to strach pomyśleć...