Jeśli w tytule odnajduję słowo "feminizm" - rezygnuję ze studiowania tekstu. Polskie feministki skutecznie wyrobiły we mnie niechęć do tego nurtu humanistyki.
Po prostu boję się przeczytać po raz kolejny o tym, jak to walka płci metadyskursywnie reguluje konflikty klasowe, a mówiąc po ludzku i bardziej serio, nie mam ochoty przeczytać milionowy raz o tym, że np. żona robiąca kolację dzieciom pada ofiarą kapitalistycznej eksploatacji, a wrzucając pranie do pralki jej godność zostaje zrównana z godnością ludzi w Auschwitz.
też mam tak samo (i tego tekstu już nie przeczytałem), a polski "feminizm" kojarzy mi sie tylko albo z Bochniarzową, albo z wiadomym blogiem. Nie piszę po imieniu, bo pod tamtymi wypocinami niepozwalają mi się wypowiadać... jacyś "feminiści" zapewne. I zaraz będę musiał dopisać 1 do 20 w tytule ku chwale cenzury. Ale wiemy o co chodzi ;-)