nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze.
Dotychczas przyznawanie grantów było - może nie w całości, ale w znacznym stopniu - uzależnione od słuszności vel poprawności politycznej i odpowiedniej przynależności koteryjnej.
Teraz, składając pytanie o granta, trzeba będzie się wylegitimować publikacjami w języku angielskim. I to w pismach, do których może brakować dojść typu koteryjnego.
Paniczny lęk przed tym zagrożeniem powoduje podpisywanie listów otwartch i produkowanie skromnych myślowo i objętościowo manifestow, nad ktorych produkcją potrafią się natrudzić jednakże aż 4 osoby:)))
za podtrzymywaniem prowincjonalnego statusu polskiej nauki, promującej obcojęzyczne publikacje, jest naczelny "wojownik" o podmiotowość i niepodległość Polski?
Paradne!
stanowisko wobec promowania anglojęzycznych publikacji naukowych w Polsce zajmuje młodzież patriotyczna?
a czy ja jestem za reformami Kudryckiej? Tego nie twierdzę.
Pokazuję tylko faktyczne motywy obrońców polskiej humanistyki przed neoliberalnymi smokami zionącymi ogniem.
Dylamat jest taki: ministerstwo chce, że grantobiorcy wykazali się, że coś zrobili (niesty, stosując przy tym technokratyczno-biurokratyczne kryteria.
Natomiast "obrońcy nauki" protestują płaczliwie: Jak ta można! Przecież głosowaliśmy na Bronisława Komorowskiego i PO! Byliśmy na "kolorowej Niepodległej". Czy to nie wystarczy?
Sygnatariusze powyższego manifestu skarżą się, że oni oraz ich koledzy mają trudności, z publikowaniem w pismach z listy filadelfijskiej.
Okazuje się bowiem, że pisma te redaguje nikt inny, jak smoki ziejące ogniem!
Smoki te przyczepiają się do pism z w/w listy jak przysłowiowe pijawki i je "kolonizują".
Następnie zaś wymagają cytowania jedynie siebie i ewentualnie innych, zaprzyjaźnionych smoków.
Dopóki jednak manifest nie zostanie uzupełniony załączonymi tekstami jego sygnatariuszy, które zostały wysłane do pism filadelfijskich i tam pożarte lub spalone przez smoki zionące ogniem, mamy prawo uważać te rewelacje za beztroskie fantazjowanie.
Powiedzmy pełną prawdę: smoków z tej bajki, jak i ze wszystkich innych bajek, w ogóle na świecie nie ma.
Powstaje pytanie, skąd sygnatariusze tak dobrze znają przypisaną tym zmyślonym smokom praktykę.
Może to właśnie w Polsce uprawia się proceder, który sygnatariusze potępiają? Ale, oczywiście, nie w pismach z listy filadelfijskiej, tylko - w pismach lokalnych? I teraz niektórzy uczeni(?) boją się, że złote czasy bezproblemowego uzyskiwania publikacji na zasadzie: ja u kumotra, kumoter u mnie, a potem się wzajemnie zacytujemy, mogą się skończyć?
systemu bolońskiego przed krytykami z Kolorowej Niepodległej!
Kolorową Niepodległą przyszło sześciuset naukowców?
Na stronach opozycji patriotycznej przeczytałem, że brało w niej udział kilkunastu skłotersów!
profesorowie na francuskich uczelniach, czytając te polskie rewelacje, drapią się pod głowach:
"A co to takiego ta lista filadelfijska?".
nie ma smoków ziejących ogniem? To czym jest Antifa?!
List otwarty do Kudryckiej napisał Mariusz Czubaj. Podobnie jak tekst, który tu komentujemy. Podpisało go kilka osób. takie osoby zazwyczaj nazywamy "sygnatariuszkami" i "sygnatariuszami". Błędem jest sygnalizowanie, że Burszta, Godzic i Mizielińska to współautorzy tekstu. Nie wątpię jednak, że wszechwiedzący upadły anioł Jacek Z... ups, przepraszam... wszechwiedzący ABCD z pewnością czytał list otwarty, polemiki etc. w miejscach, gdzie pojawiły się pierwotnie. Bo na pewno ABCD robi w życiu coś jeszcze poza śledzeniem serwisu Lewica.pl i przerażającym, narcystycznym taplaniem się w przedziwnej wersji nihilizmu. W Hiszpanii gen. Franco lub raczej Polsce gen. Jurka, która zapewne Ci się marzy na pewno nie byłoby żadnych list filadelfijskich, tylko same POLSKIE listy, zatem nie byłoby problemu i nie musielibyśmy protestować ;)
konkluzja twej repliki jest dość osobliwa.
Przecież to uczeni, ktorych popierasz walczą o POLSKIE publikacje, potępiając kosmpolityczną listę filadelfijską.
Twierdzą też - jak w swoim czasie oksfordczyk Dyzma - że polski uczony to będzie swe odkrycia ogłaszal po polskiemu i mową Dickensa (co to w ogóle za język, gdzie pisze się "the", a wymawia "dze", grzecznie pytam; ci Anglicy po prostu nie umieją pisać) się nie splami.
skąd te rewelacje o Francji?
W tamtejszej humanistyce od dawna produkuje się glownie na anglosaski rynek intelektualny. Radykałowie typu Foucault nie byli tu wyjątkami.
wspołczesnej kultury, jaką jest angielski, sytuują się już tylko takie prężne ośrodki humanistyczne, jak - uprawiana głównie w Phenianie - filozofia dżucze oraz ośrodek myśli euroazjatyckiej Dugina.
Chociaż musże się poprawić: Dugin też trzaska na rynek anglosaski, a na liście filadelfijskiej pewnie zgromadził już punktów do licha i trochę.
osobliwa to jest Twoja odpowiedź. Zresztą nie ta jedna przecież... Zadziwiające, że zarówno tęgie naukowe głowy, jak i internetowi frustraci zgodnie zauważyli w liście Czubaja jedynie pretekst do sformułowania kolejnego konfliktu miedzy "zaściankiem" a "kosmopolityzmem". Szczerze mówiąc, obawiałbym się o wyniki badań autorstwa kogoś, kto nie rozumie, że chodzi tu o coś znacznie ważniejszego: zaczynając od pewnej aksjologii u podstaw rozumienia pozycji nauki dzisiaj po kwestie stypendialne i statusowe. Kwestia językowa jest przecież tylko jedną z wielu. Ale najłatwiej przecież ulepić najbardziej banalny antagonizm i jazda! Jeżeli przyjmiemy, że celem nauki jest... publikowanie dla publikowania, to nie ma sprawy.
możesz wyjaśnić, co znaczą używane przez ciebie formuły - cytuję - "pewna aksjologia u podstaw rozumienia pozycji nauki" oraz "kwestie stypendialne i statusowe"?
W tej postaci, jakimi się nimi posługujesz, frazy te nie komunikują dosłownie nic. Przypuszczam, że spodziewasz się, iż szczególnie mniej zorientowany czytelnik, który nic z tej idiom,atyki nie zrozumie, będzie się bal do tego przyznać. I dlatego pomyśli - aslbo i napisze - że twoja wypowiedź jest nieZwykle mądra.
dlaczego politporawni naukowcy z III RP tak panicznie boją się kryterium publikacji w pismach z listy filadelfijskiej.
Dlatego, mianowicie, że w ich mediach - np. Respublice nowej, Krytyce politycznej, Recyklingu idei itp. - było, jest i zapewne będzie miejsce na młócenie fraz bez znaczenia.
A w pismach z listy filadelfijskiej bardzo często go nie ma.
Jeśli nie rozumiesz tych niespecjalnie zawikłanych w tym kontekście terminów - aksjologia, status, stypendialny, praca etc., to zdobądź się na trochę wysiłku i posprawdzaj w słowniku, w sieci, a nie wycieraj sobie gęby "czytelnikami", nie wmawiaj innym co rozumieją, a czego nie. Nie widzę szczególnie rozbudowanej idiomatyki np. w wyrażeniu "Kwestie stypendialne i statusowe"... Skoro potrafisz udowadniać jak "politporawni" (pisownia oryginalna, może wyjaśnisz czytelnikom znaczenie tego marnego neologizmu?)naukowcy są oddzieleni od społeczeństwa i hermetyczni językowo, to pisz sam do periodyków z listy filadelfijskiej i walcz tym samym o dobro uświęconego narodu. Z pewnością tłumy będą zainteresowane Twą rozdygotaną publicystyką. Nie bądź takim wiecznym protekcjonalnym mentorem, bo ani nie masz kompetencji, które by Ci na to pozwalały, ani nie wsławiłeś się niczym szczególnym. No, może poza negowaniem wszystkich i wszystkiego w ramach narcystycznej praktyki. Ale to mało, nie dadzą Ci za to punktów w Filadelfii ;)
1. "pewna aksjologia" - czyli jaka?
2. Kwestie stypendialne i statusowe" - o jakie, konkretnie, kwestie chodzi?
Ja z przyjemnością poczytałbym w czasopiśmie z "listy filadelfijskiej" pn. "Journal of Parapsychology" tekst ABCD pt. "O tym jak papież Sylwester imperatora Sarkozucha* pokonał". Jeśli o mnie chodzi, to może być nawet we "współczesnym hebrajskim".
*) nieuczonemu ciemnogrodowi wyjaśniam, że zdaniem kreacjonistów Lewiatan był właśnie sarkozuchem. A sarkozuchy wbrew bluźnierczym teoriom ABCD jednak istniały, co zresztą oczywiste, skoro Lewiatan istniał! ;-)