A u nas ani me ani be, tylko bogaci jeszcze się zbogacą, a za zniszczone środowisko podatnicy zapłacą. I wielu sobie zdają z tego sprawę, ale to już u nasz norma, tak musi być, już zabawa bogatych się zaczeła, łapówkarstwo itp.
protestującym?
Szkoda gadać, co za ludzie
doskonałej agentury wpływu.
to też ludność się burzyła że krowy przestaną dawać mleko.
kupować wodę, którą teraz mają za darmo?
Tak trzymać, Bułgarzy!!! Pogonić to chciwe towarzycho!
Nie wszystko można i trzeba przeliczać na wymyślone przez człowieka pieniądze. Bułgaria jest pięknym krajem, o wspaniałym klimacie, cudnej przyrodzie i doskonałym ukształtowaniu terenu. Można żyć tam jak w raju, pod warunkiem, że bajecznie kolorowych ptaków, baśniowych wąwozów, milionów drzew owocowych i swobodnego życia - w którym jest czas na pogawędkę z sąsiadami, suszenie śliwek w suszarni wiejskiej, zbiór siana przy pomocy wozu ciągnionego przez osiołka, czy pędzenie samogonu nie zostanie zamienione na pieniądze, które z dnia na dzień stają się nic nie warte. Zniszczona przyroda pozostanie zniszczona. I w dodatku TRZEBA BĘDZIE ZARABIAĆ PIENIĄDZE, BY JĄ NAPRAWIAĆ.
Przecież o wile prościej jest zaoszczędzić sobie tego bezsensownego działania i od razu zostać w punkcie wyjścia: wśród nietkniętej brudnymi łapskami cywilizacji wspaniałej przyrody i posiadając czas - najcenniejsze dobro na tej Ziemi.
problemem jest to, że planowanie długotrwałego rozwoju kraju w oparciu o sprzedaż surowców spycha go do III świata.
za chwile 4 litery bedzie ci udowadnial ze w bulgari za komuny panowal glod:)juz chyba kiedys cos takiego pisal na lewica.pl :)
ja tam bylem wielokrotnie w bulgari z reguly tranzytem ale raz z siostra 2 tyg u znajomych.glodu nie widzialem.nawet w jakis wiochach zabitych dechami kolo dimitrowska czy jakos tak, gdzie turysci nie docieraja.bawilem sie za to z normalnymi ludzmi,pozerajac szalyki, szopska salate i pijac mastika.
jedyne co mnie dobijalo to uroda bulgarek a najbardziej smieszyly pomniki partyzanta.z siostra obliczylismy ze jeden pomnik zostal wystawiony na poltora partyzanta :)
analogia co do pomnikow sama mi sie nasuwa tez humorystyczna :)
musi wydobywać surowce, żeby mieć z czego finansować ruchy ekologiczne.
ach, gdybym była wolna, młodsza, piękniejsza i dokładnie w Twoim guście, to może byś i za mną szalał? A tak, to popatrz, ile problemów Dobry Bóg Ci zaoszczędził :)))) Miło Cię poczytać.
W żadnym z demoludów nie było głodu, nawet w rejonach cywilizacyjnie wschodnich, jak Romania czy Bułgaria.
Nie było głodu bo nie robiono na ten temat statystyk - od to komunistyczne rozwiązanie :P
PRL łożył na Twoje wykształcenie z państwowej kasy po to, żebyś na PRL mógł psioczyć. Jako analfabeta nie miałbyś tych szans. Czyż nie?
Ależ na zachodzie państwa kapitalistyczne też łożyły i łożą na edukację, więc po co takie głupie docinki.
dyskutowaliśmy o tym już wielokrotnie.
Peerela nic nie łożyła.
Łożył dziadek na podręczniki i lektury, a także na czekoladę, cukierki-krówki, szarlotkę, serniczek i pierniczki, którymi wypychałem sobie torbę, idąc na zajęcia, bo jak nieopatrznie spróbowałem coś w barze mleczny, to... powiedzmy eufemistycznie, że chorowałem.
A jako tako zjadalne słodycze w peereli też były drogie jak diabeł, bo kupowało się je w półprywatnych cukierniach z ajentem.
w każdym kraju na świecie za wyżywienie i wychowanie dzieci odpowiedzialni są rodzice, ewentualnie rodzina bliższa czy dalsza.
Także książki do szkoły, jakieś lektury czy choćby gazety każdy normalny człowiek kupuje sobie sam, za własne, zarobione pieniądze.
Darmowe w PRLu było wykształcenie, to znaczy, że nie musiałeś płacić nauczycielowi za to, że nauczył Cię czytać i pisać, nie musiałeś płacić za to, że korzystałeś z pomieszczeń klasowych, szkolnych korytarzy i toalety. Także za nauczanie na studiach nie płaciłeś.
Więc jeszcze raz: tylko na Kubie i w Korei ludzie dostają z przydziału od państwa socjalistycznego podstawowe jedzenie, jednak nawet to muszą sobie sami w domu przyrządzić.
Na jakiej podstawie chciałbyś, by z urzędu były Ci za darmo przydzielane:
podręczniki i lektury
czekolada
cukierki-krówki
szarlotka
serniczek
pierniczki?
Przecież każdy jeden człowiek kupował to sobie sam, według gustu, za zarobione przez siebie pieniądze, albo gdy był dzieckiem/uczniem, to za pieniądze zarobione przez rodziców.
Edukacja była darmowa, ale nie książki, nie słodycze i nie ciasteczka.
To już - mam nadzieję - wyjaśniliśmy wyczerpująco :)
Zaznaczę tu jeszcze, że skoro miałeś co do teczki pakować, to znaczy, że było to w sklepach do kupienia i że miałeś/Twój dziadek na to pieniądze=pracę, regularne wypłaty/emeryturę.
Sraczkę można mieć i nie eufemistycznie. Gdybym była złośliwa, to zapytałabym, czy myłeś rączki po tym, jak zrobiłeś siku czy kupkę - ale nie pytam, bo uważam, że takie sprawy były oczywiste. Tym niemniej większość chorób przewodu pokarmowego bierze się z braku higieny po skorzystaniu z toalety.
Słodycze były w PRLu bardzo tanie. Te, w państwowych sklepach firmowych, np. Jutrzenki. Były wyśmienite w smaku, robione na sprawdzonych, doskonałych surowcach według sprawdzonych receptur. Do tej pory nie udało mi się ani razu kupić tak świetnych śliwek w czekoladzie, jakie robił wówczas PRLowski Wedel.
Natomiast prywaciarze sypali żółtą farbę do ciasta, by wyglądało ono apetycznie tak, jak gdyby były dodane do niego żółtka w dużej ilości.
Do ciasta sypali także wielkie ilości proszku do pieczenia, by nadnaturalnie zwiększyć objętość wyrobu.
Do kremów używana była wyłącznie margaryna, czyli utwardzony sztucznie olej rzepakowy.
Nawaniane to było też sztuczną wanilią bardzo mocno, żeby sprawiało wrażenie smakującego lepiej, niż faktycznie smakowało.
Do maku w makowcu prywaciarze dodawali bułkę tartą - co było tańsze niż mak, choć i ten też był bardzo tani, ale chciwości prywaciarza nie było granic, więc fałszował.
Do sera w sernikach prywaciarze dodawali pure kartoflane, żeby zwiększyć objętość nadzienia serowego.
Nadzienie orzechowe też było przez prywaciarzy fałszowane bułką tartą. I nawaniane sztucznym zapachem migdałowym mocniej, niż konieczne.
W państwowych cukierniach i piekarniach PIH sprawdzał regularnie recepturę, wagę, faktyczny skład wyrobów - brano próbki do laboratoriów, a na kierowników nie przestrzegających normy nakładane były kary pieniężne.
Z mojego szkolnego dzieciństwa pamiętam, że w kiosku obok szkoły sprzedawał taki mały, garbaty pan. Dla głodnych dzieci robił on kanapki z bułek z plasterkiem albo kiełbasy - za 1zł 30gr, albo z kaszanką za 1zł 10gr; bułka kosztowała złotówkę.
Sprzedawane były też na sztuki cukierki, np. za 10 groszy można było kupić dwa iryski, albo jednego suguska.
Oranżadka w proszku była po 30 groszy, ale potem już po 50 groszy. Oranżada w butelce 0,25l, o smaku pomarańczowym albo malinowym? kosztowała jakieś 80groszy. Butelka zamykana szklanym korkiem z gumką była do zwrotu.
Za jedną butelkę szklaną w skupie butelek dostawało się 1 złotówkę. Skupów butelek było dużo, pieniądze były od ręki. Również w skupie makulatury można było sprzedać stare książki czy gazety, ale ludzie niechętnie pozbywali się książek czy czasopism, więc tylko pudła i gazety tam trafiały. I pod koniec roku można było tam sprzedać stare, szkolne książki, jeżeli nie było chętnych uczniów, którzy chcieli by je odkupić za parę złotych.
To nie PRL był winien temu, że nie miałeś życia, jakie byś sobie wymarzył. To rodzina, jaką miałeś, nie potrafiła stworzyć Ci życia takiego, byś mógł wyrosnąć w atmosferze bezpieczeństwa i miłości.
A cukierki są tu najmniej ważne. Gdy nie miałam pieniędzy na cukierki, a był cukier w domu, to robiłam sobie karmel, gdy zalałam go wodą, miałam napój - na gorąco lub zimno. Dobry, byle nie przypalił się cukier. Gdy się przypalił, to robiło się od nowa. Gdy było mleko lub - nawet lepiej - i śmietana, to do lekkiego karmelu dodawałam to mleko czy śmietanę i robiły się z tego krówki. Wystarczyło tylko odpowiednio i długo mieszać na ogniu, oraz uważać, by się nie przypaliło. Gotową masę wystarczyło wylać na wysmarowany tłuszczem talerz i lekko ciepłe pokroić w kostkę.
Co to były za "półprywatne cukiernie"? Za moich czasów były albo prywatne, albo państwowe.
"Darmowe w PRLu było wykształcenie, to znaczy, że nie musiałeś płacić nauczycielowi za to, że nauczył Cię czytać i pisać, nie musiałeś płacić za to, że korzystałeś z pomieszczeń klasowych, szkolnych korytarzy i toalety. Także za nauczanie na studiach nie płaciłeś."
To samo, a nawet lepsze mieliśmy/mamy na zachodzie. Za PRLu w mojej szkole to do kibla trzeba było latać na dwór, gimnastyka odbywała się na korytarzu, a sale ogrzewano kaflowymi piecami. O przeludnionych klasach czy prawie zupełnym braku pomocy naukowych, już nie wspominając.
"Więc jeszcze raz: tylko na Kubie i w Korei ludzie dostają z przydziału od państwa socjalistycznego podstawowe jedzenie"
A w Szwecji dają im na to kasę.
czy chcesz mi udowodnic ze w bulgari wtedy byl glod?
tam podejrzewam co drugi byl agent ichniej bezpieki w tamtych czasach ale nawet oni chyba nie mogli zrobic takiego widowiska zeby nakarmic wioske tuz przed naszym przyjazdem ktory czesto byl planowany na zasadzie : to skrecamy na tym skrzyzowaniu np. w prawo.i nie pisze o okolicach warny,burgas tylko takich wioskach i miasteczkach gdzies gdzie diabel nawet sie nie zapuszcza.w tym samym czasie bylem w ny i to co zobaczylem w gettach to nawet przewyzszylo owczesny kair z ich dzielnicami biedy.a to nie latwo.
nie demonizujmy.z drugiej strony skad ta nostalgia za "socjalizmem" w bylych krajach demokracji-ludowej czy jak sie tam to zwalo.
ps.bury rumunia to chyba cywilizacyjnie raczej blizej do zachodu niz wschodu? :)
ps.nano
po prostu brzydkie.raczej ty dziekuj bogu :)
a gdyby PRL nie było, to ludzie zarobiliby dosyć na to, żeby za kształcenie płacić.
A wtedy mieliby wybór i pod tym wzgledem, że poznawaliby pełny obraz kultury światowej, a nie - jak w PRL - tylko rosyjski, Marks, Lenin i kolejny I Sekretarz.
nie śpi.
gdy były one darmowe, ludzie mieli więcej czasu dla siebie i rodziny.
w swoim czasie polskie uczelnie byly bardzo dobrze usytuowane w rankingach nie to co teraz.wiele kierunkow w nauce i sztuce nazywano "polska szkola".tam nie uczono marksa,lenina i zyciorysu 1 sekretarza.to raczej w szkolkach partyjnych.gdzie z
reguly dostawali sie "mierni ale wierni".wspolczuje ci tego doswiadczenia i czasu poswiecanego na wkuwanie ktoregos tam przemowienia lenina :)
tak na marginesie.gdyby panowala twoja wizja platnosci za studia to po prostu nie byloby studiow.na calym swiecie jest system stypendialny innaczej nie warto by bylo dla garstki dzieciakow tworzyc szkolnictwa wyzszego.raczej watpie zeby polacy zarabialiby wiecej niz np.szwajcarzy i stac ich by bylo na tworzenie osrodkow badawczych,instytucji naukowych a wiec zaplecza szkolnictwa wyzszego.