Dla mnie zastanawiająca jest ta masa samonienawidzących się beneficjentów (i ich potomków) awansu społecznego z okresu PRL, moja babcia mówi o nich "ziemianie herbu dwa cepy", opowiadając o tym jak jako dziecko pamięta realia II RP, lbrzymie kontrasty, biedę, szopy i ziemianki w dzielnicy nędzy które widziała.
To tak jak z antysemickim i antykomunistycznym hasłem żydokomuna które bazgrali młodzi endecy, dziś przedstawiani jako wzór Polaków.Przed wojną "walczyli" z żydowskimi posiadaczami nędznych kramików lub domokrążcami ostrzącymi noże, gdy tymczasem proboszcz posiadał dwie kamienice i łąki pod miasteczkiem.
Tożsamość Polaków zbudowana jest na kłamstwie, okazuje się że 100 % to była szlachta i to nie żadna gołota wisząca u klamki czy zaściankowcy walczący jako najemnicy w armii cesarskiej podczas wojny 30-letniej, tylko sami magnaci.
Wszyscy którzy zostali przesiedleni z Kresów to byli posiadacze ordynacji albo kluczy folwarcznych.Nikt nie pamięta że nauke kończyło się na szczeblu podstawowym, że tzw. szlachta zagrodowa miała po 5-6 morg.
Megalomania nacjonalistyczna i klerykalizm
beneficjentów awansu społecznego z czasów PRL nie ma, bo nie było tego mitycznego "awansu". W roku 1989, gdy PRL (formalnie) przestawała istnieć, w pracy na roli była zatrudniona mniej więcej 1/3 ludności zawodowo czynnej. W krajach Europy Zachodniej, odsetek ten wynosił kilka procent.
mielibyśmy koniecznie "pójść naprzód w dziedzinie modernizacji"?
Rozumiem że jako poromek przedwojennej arystokracji, którego rodzina przed wojną mogła sobie pozwolić na gimnazjum, licem,uniwersytet (wszystko płatne)masz inne zdanie.Moja rodzina i moi krewni odczuli. Nie wychwalają PRL, wskazują na negatywy, ale nie są też zakłamani aby nie widzieć pozytywów.W przeciwieństwie do SAMONIENAWIDZĄCYCH się nie uważają II RP za raj na ziemi gdzie odebrano im mityczne folwarki, fabryki.
śledziłem różne dane z przeszłości i nigdzie nie natknąłem się na dane związane ze śmiertelnością niemowląt na poziomie 70% (chyba że w trakcie długotrwałego głodu, chodzi tu chyba o śmiertelność dzieci ogółem), więc tu autorze przesadziłeś, bo inaczej skąd by się wzięła średnia 30 lat dla przeciętnego życia chłopa? Skądinąd wydaje mi się jednak, że chłop żył znacznie krócej mi.in. z powodu wysokiej śmiertelności (których matki chodziły często głodne i nie miały wystarczająco mleka) niemowląt i mogło to być 20-25 raczej, a 30 lat to była średnia, która obejmowała też szlachtę i mieszczan, którzy żyli powyżej tej średniej (zwłaszcza ci pierwsi)
Pozdrawiam
przed II wojną światową, na uczelniach było więcej dzieci pochodzenia chłopskiego niż w PRL (przynajmniej, w dekadach Gierka i Jaruzelskiego).
Skąd rewelacja o płatności za gimnazjum (które w szkolnictwie II RP nie było oddzielone od liceum)?
Piętnujący polskie mity, w gruncie rzeczy prowincjonalne i zaściankowe.Ach jak zazdroszczę Czechom że nie wstydzą się swojego chłopskiego pochodzenia, bez zadęcia i pozerstwa.
Cierpiał, że musiał mieszkać na tym samym osiedlu, co masy a nawet czasami w takim samym mrówkowcu. Dlatego rekompensował sobie to przy różnych okazjach różnymi sposobami. A Gomułka mu tłumaczył, że nie może dawać mu więcej, bo odrywałby się od mas. Więc go wreszcie obalił ze skutkami, które znamy i które wciąż działają coraz bardziej nas pogrążając.No cóż Tylko Gomułka nie lubił długów... Jego zaś pańscy następcy je uwielbiają. Bo jakoś to będzie. Panienka pomoże, zginąć nie pozwoli... bo lud swoją modlitwą i pracowitością ją o to wyprosi. I tak leci z pokolenia na pokolenia. Niestety...
Jaki procent obywateli polskich przed 1939 miało wyższe wykształcenie.
O tak, samonienawidzenie się to chyba specjalność tego kraju. Tu pełno samonienawidzących się plebejuszy i samonienawidzących się Polaków. :)
Co piszę jako Polak o robotniczo-chłopskich korzeniach.
zacznijmy od pytania, co było warte wykształcenie w II RP, PRL i III RP.
Maturzysta z II RP umiał i wiedział znacznie więcej niż absolwent studiów w dwóch póxniejszych systemach panstwa polskiego.
PRL zdewaluowała maturę, a III RP zrobiła to samo z dyplomem ukonczenia studiów.
pisząc, że fakt, iż w Polsce jeszcze w drugie poł. XX stulecia chłopi/rolnicy stanowili kilkakroć większy udział społeczeństwa niż na tzw. Zachodzie. I co z tego? Dla mnie jest to dowód, że mieliśmy o wiele więcej uczciwie pracujących ludzi, niż w obecnym społeczeństwie korporacji, a raczej koproracji - zaś rolnictwo nie było poddane w całości mafii wielkoobszarowych farmerów spikniętych z koncernami agrochemicznymi. PT O'kraska i inni autorzy, piszący chętnie na te tematy w starym "Obywatelu" (np. blok publikacji sprzed 10 lat) pewnie się ze mną zgodzą. Już nie wspomnę o tym, że jeżeli w międzywojniu chłopi stanowili 80% obywateli, to rzeczywiście o proporcjonalnie więcej "chłopskich dzieci" szło na wyższe uczelnie. Ale do tego, panie PN, trzeba rozumem dorosnąć, co dla pana jest nieosiągalne.
A wiesz, jak się gospodaruje na małym, niezmechanizowanym gospodarstwie? Nielatwo. I produkuje tylko na wlasne potrzeby. Plus danina dla panstwa, ktore w czasach PRL gnębiło chłopów dostawami obowiazkowymi. A gospodarstwo farmerskie z maszynami, angażujac ulamek siły roboczej, potrzebnej w rolnictwie archaicznym, spokojnie wyżywi kraj i wyeksportuje nadwyżki.
Świetnie napisane, artykuł jest bardzo dobry
Piszesz, ze awansu czy modernizacji w rolnictwie nie było, powiedz mi tylko, dlaczego przed wojną 60% ludzi pracowało w rolnictwie (na Zachodzie o wiele mniej), a w okresie PRL-u liczba ta zmniejszyła się dwukrotnie?
Poza tym lepsze zatrudnienie w rolnictwie niż jego brak. Obecny spadek zatrudnienia w rolnictwie jest "kompensowany" właśnie wysokim bezrobociem na wsi.
Ponadto w Polsce PRL był o wiele wyższy przyrost naturalny niż na Zachodzie, dlatego spadek zatrudnionych w rolnictwie był nieco wolniejszy. Jako zwolennika bezwarunkowej modernizacji byc może cieszy cię obecna perspektywa wyludnienia Polski?
Przed II wojną swiatową mniej niż 1% obywateli Polski miało wyższe wykształcenie, w 1989 roku prawie 8%.
Nie tylko co do Polski możemy zadać pytanie, co była warta matura czy studia 70 lat temu i dzis. Jednak inna jest sruktura gospodarki, a przede wszystkim rolnictwo ma małe znaczenie, nie potrzeba już więc panom i kapitalistom tylu niepiśmiennych i wyzyskiwanych, ile było w przeszłosci. Również w USA, Europe Zachodniej, krajach postkomunistycznych i Azji Wschodniej oraz wwielu krajów Ameryki Łacińskiej nastapiły te same zmiany, co w Polsce.
Odnośnie rolnictwa, trzeba przyjac model bardziej zrównoważony, np. model sredniego rolnictwa, bo małe gospodarstwo to małe dochody, ale gospodarstwa farmerskie zwł. takie jak w Polsce na terenach po PGR, to miejsca z 30-procentowym bezrobciem i depresją społeczną. Więc nie można zachwalać ani modelu biedy w samowystarczalnosci ani "przemysłu" farmerskiego z dużym realnym bezrobociem na wsi.
Pozdrawiam, Porto Nigro
Warto policzyć, w jakim tempie zatrudnienie na wsi zmniejszało się w Europie poza blokiem radzieckim. W Anglii doszło do 2-3%, we Francji - do mniej niż 10%. A wychodziło z dość wysokiego, kilkudzieasięcioprocentowego poziomu.
Inaczej mówiąc: gdyby Polska po roku 1945 zachowała suwerenność, awans społeczny przebiegałby szybciej.
Należy też zapytać o wartość awansu. Jeżeli w II RP, dziecko chłopskie zostawało nauczycielem, był to faktyczny awans. Nauczyciel wtedy był wykształcony, dobrze zarabiał, cieszył sie szacunkiem społecznym i miał system wartości, który realizowal w swojej pracy, odczuwając z tego powodu niemałą satysfakcję.
W PRL nauczyciel był mało ceniony społecznie (inteligencję zestawiano zawsze na niekorzyść z pracownikami fizycznymi), a w dodatku musiał indoktrynować. Zarabial 20 dolarów na miesiąc. Może nawet mniej.
Teraz, niestety - w III RP, która dość umownie i formalnie zerwała ciągłość z PRL - nauczyciel jest w dalszym ciągu sfrustrowanym nedzarzem. Co zawiera oferowane przez niego "wyksztalcenie"? Mało-wiele informacji mających służyć natychmiastowemu pragmatycznemu wykorzystaniu oraz indoktrynację trochę nowego typu (Political Correctness).
Tak więc zdobywanie formalnego wykształcenia nie daje już realnego awansu społecznego.
No co ty, podnieś poprzeczkę :-)
Przed wojną szkoła nie indoktrynowała, na Zachodzie w rolnictwie pracowało enigmatyczne "kilkadziesiąt" % społeczeństwa (w domyśle: z grubsza tyle, co w II RP), poza tym intensywne wielkoobszarowe gospodarstwa to jest to.
"...Do połowy XIX w. chłop był niemal niewolnikiem, nakładano nań obowiązek zakupów po określonych cenach w należących do szlachty i dzierżawionych arendarzom karczmach, długość życia chłopa wynosiła ok. 30 lat, 70% niemowląt umierało w pierwszych dniach po porodzie, a najbardziej kalorycznym elementem diety była wódka."
***
Niedawno przeprowadzałem kwerendę pewnego rodu aż do 1718 roku
i ( z wyjątkiem powojennych okresów głodu i zarazy) chłopi dożywali mniej więcej 60 lat a i starcy w wieku 85 lat, też się trafiali.
Śmiertelność dzieci była wysoka ale we dworze też niewiele niższa.
Wódka pojawiła się na wsi polskiej dopiero w II połowie XIX w.
Wcześniej chłop pijał piwo ( co mu do dziś zostało, niezależnie od tego czy rozgłasza się nobilis, czy nie).
Wódkę ( czyli ówczesną gorzałkę ) pijała szlachta i dopiero wprowadzenie uprawy buraka cukrowego obniżyło jej cenę do możliwości chłopa.
Dzisiejszy szlachcic z nowego zaciągu pozostał jednak przy piwie.
- Zachwyca się II RP, gdzie podobno nauczyciele byli bardziej wykształceni (w jakiej dziedzinie? Uczeniu rachowania na liczydłach?), za to chłopi często nie mieli nawet własnego konia do obróbki pola.
- Otwarcie przyznaje, że zniszczenie rolnictwa przymusem ekonomicznym, czyli pomnożenie lumpenproletariatu miejskiego (tam trafiali wysiudani ze wsi włościanie) albo tworzenie enklaw znanych z filmu "Arizona" to dowód postępu; Bucerowicz z Korwinem i Gadomskim mogą mu pogratulować.
- Pomija zręcznie kwestię chłoporobotników w PRL.
- Bredzi o przymusie indoktrynowania uczniów przez nauczycieli (wynika z tego, że PRL skończył się w 1956, bo po tym czasie prano mózgi tylko na lekcjach "wychobywu", które na ogół odbębniano na odwal się, podobnie jak dzisiaj katechezę - żaden z nauczycieli przedmiotów ścisłych ani literatury nie miał takiego obowiązku; PN jak widać jednak praniu się poddał, w czym przypomina mi spikera Reszczyńskiego, ongiś zatrudnionego w tv przez Urbana, obecnie przez Rydzyka - żadna różnica, i wtedy i teraz głosi jedynie słuszne treści).
Czekam na dalsze występy naszego etatowego rozśmieszacza
znalazł się ustęp (w opisie dot. tragicznego położenia chłopów polskich na przełomie XVIII i XIX w.) cyt: "ich napojem jedynym woda i paląca wnętrzności wódka". Jest też coś o warunkach lokalowych: "Ich mieszkaniem chaty, a raczej nieco nad ziemię wzniesione szałasy,(...) zapchane smrodem i tym dobrotliwym dymem, co im nędzy własnej ujrzeć nie pozwala". Azaliż Staszic kłamałby?
Trudno wytłumaczyć,"młokosom" całą złożoność sytuacji PRL, szczególnie okres od "przewrotu" albo "odwilży" jak kto woli.Jeśli cała para III RP idzie w bogacenie cwaniaków kosztem znakomitej większości obywateli, to i indoktrynacja musi iść w parze z polityką rządzących. Jeśli garstka zwolenników "nowych polskich"z wielką energią i samozaparciem grasuje na "lewicy" i innych lewicujących blogach, to znaczy, że boją sie o swoje "złodziejskie" koneksje, bo jeśli "płatnik",czy sponsor stanie się niewypłacalny z powodów powiedzmy , społecznych, to co oni bidulki poczną ? Trudno będzie znowu o nową twarz.Na razie nowa rzeczywistość im odpowiada ale nie pamiętają pewnie przysłowia, że "łaska pańska na pstrym koniu jezdzi".Nowe (a może stare?) nadejdzie, być moze wcześniej niż chcieliby , ci którzy na razie mają zbyt dużo zagrabionych dóbr, by zajmować się zyjącymi w niedostatku. Maja o wiele większe problemy, np. jak posługiwać sie sztućcami, by biesiadnicy nie poznali że słomę z butów niedawno wyrzucili razem ze wspomnieniami o chłopsko robotniczym pochodzeniu.
, okazał się dla wielu trudnym egzaminem z "człowieczeństwa'. Jak bardzo idee "szlacheckości" straciły swój pierwotny sens, widać było w okresie rozbiorów i międzywojennym.Coraz mniej szlachetności i patriotyzmu,a coraz więcej cwaniactwa i cynizmu. Niestety, na tym negatywnym wizerunku "posiadaczy" wzorują sie dzisiejsi nowobogaccy cwaniacy, co to "z nędzy do pieniędzy". Dla nich człowiek biedny, to ktoś równie niepotrzebny jak insekt i tak traktują swoich pracowników, myśląc, że w ten sposób odetną sie definitywnie od swoich korzeni.Nie wiedzą tylko ,biedne istoty,że idee lewicowe,zrodziły się w umysłach ludzi "dobrze urodzonych" ale tylko tych z prawdziwym, nie kupionym rodowodem. ...Bo szlachectwo zobowiązuje....
odsyłam do znienawidzonej przez większość licealistów Elizy Orzeszkowej, nie chodzi o "nad Niemnem",czy "Dziurdziowie"..Proszę przeczytać jej inną twórczość.. czyli Nowelki, w których z całą brutalnością przedstawia życie biedoty . To są wstrząsające obrazki nieludzkich warunków w których żyło się ówczesnym chłopom,"komornikom"i biedocie miejskiej. W carskiej Rosji ,na pewno nie było lepiej, więc wszelkie gloryfikowanie czasów przedwojennych przez beneficjentów PRL, są po prosty śmieszne.
Staszic nic nie kłamał ale odnosił się do XIX wieku.
Szczegółowo te kwestie opisał Jan Stanisław Bystroń ( i wiele innych także) w swym dziele "Dzieje obyczajów w dawnej Polsce,
wiek XVI -XVIII", tom I i II.
Dla ilustracji zacytuję mały fragmencik:
"Wódki, gorzałki jak ją zrazu nazywano, używano bardzo niewiele; dopiero późniejsze czasy rozpoiły wieś, pomnażając dochody pańskie z gorzelni.(...) Zrazu używano jej tylko jako lekarstwa, poza tym dla rozgrzania w czasie większych mrozów; wódki rozmaite chowano więc w apteczce domowej. Stopniowo zaczęto do tej apteczki częściej zaglądać, zwłaszcza że nastała moda na na rzeczy słodkie , pierniki, konfitury, sucharki, które pani domu troskliwie w apteczce gromadziła, a przy tej sposobności zażywano czasami nieco słodkiej wódki domowej roboty, zapewne dość słabej."
I dalej:
" O tym aby na wystawnym przyjęciu można było wódkę podawać nie było mowy, chyba że w całkiem wyjątkowych wypadkach. Tak
np. w XVII wieku goszczono posłów moskiewskich; przed bankietem proszono ich do osobnego pokoju i tam ich raczono rozmaitymi wódkami, " ten bowiem naród okowitę nad wszystkie trunki przenasza", pisze Albrecht Radziwiłł. Potem proszono ich do stołu, przy którym jednak już tylko wino podawano"
To o szlachcie.
Chłopi w tym czasie piwo pili, którego zresztą wybór był wielki
i bynajmniej szlachta uboższa od niego nie stroniła.
A teraz fragment o chłopach:
"Dalszym zarzutem pod adresem włościan była ich skłonność do picia i upijania się. (...)Przede wszystkim pijaństwo było powszechne i nikt się nim tak dalece nie gorszył; co najwyżej starano się prawo do upicia się zarezerwować dla szlachty, twierdząc, że chłopska to rzecz jeść ponad miarę, a szlachecka nad miarę upić."
Nie twierdzę też bynajmniej, że chłop mieszkał w apartamentach - mieszkał nędznie, tak jak i chłopi w innych krajach, więc nie była to nasza specyfika a piętno epoki.