Tylko taka dygresja.
Ja taż na spektaklach wałbrzyskiego teatru miałam wrażenie, że mam emocje zupełnie nie zgrane z resztą publiczności.
Wrażenie miałam oglądając "Niech żyje wojna". Oglądam trochę spóźniona i akurat trafem zaraz potem jak dostali ten paszport polityki, czy co tam dostali, jakoś nagrodę czy wyróżnienie. Ludzie się też wtedy nie mieścili w sali.
Zgromadzona większość uznała np. za wielce zabawny finisz, kiedy Szarik-polityczny "ani kroku w tył!" strzelał w powietrze żeby wymusić uczczenie minutą ciszy miliony ludzi "przez wojnę zamienionych w psy". Reszta postaci cały czas go wyśmiewała, bądź przerywała, żeby wyrazić swoje mniej lub bardziej słuszne poglądy na temat wojny, a on stał wyprostowany sztucznie, z nieporadną powagą, którą na żadnej w pozostałych postaci nie potrafił zrobić wrażenia, ani wzbudzić cienia empatii i strzelał żeby w powietrze, żeby ich wobec tego chociaż terroryzować i wymusić tę ciszę. Widownia śmiała się do rozpuku. Dla mnie szczególnie po szybkim, wręcz jazgotliwym tempie całego spektaklu ta zwolniona scena była druzgocząca.
Przeciwnie następujące po tym wygłoszone przez pancernego posumowanie przy akompaniamencie ckliwej melodii aksamitnym do granic karykatury głosem. Podsumowanie moim zdaniem sprowadzajace sie do tego musimy wspominac wojne, zeby nadac naszemu zyciu koloru, we wnuczkom wydac sie bardziej interesującymi, lepszymi, bohaterskimi i wzbudzić zainteresowanie. Podsumowanie z parafrazami w stylu "nigdy nie bedzie juz takich Niemców" zostało przez widownie przyjęte ze śmiertelną powagą.