Autor obawia się ryzyka kursowego, jako przede wszystkim ogranicznika napływu do Polski bezpośrednich inwestycji zagranicznych.
Tymczasem słowo "ryzyko" należy rozumieć dosłowie. Jest możliwe, że pewnego pięknego wieczoru siedmiu panów na Wall Street umówi się, że zacznie grać na obniżkę złotego aby zarobić kilkadziesiąt miliardów dolarów.
Mieliśmy już jedną akcję sztucznego podwyższania kursu złotego. Wiele przedsiębiorstw popłynęło na tzw. opcjach walutowych.
Zupełnie nie rozumiałeś. Przeczytaj proszę raz jeszcze właściwy akapit i zastanów się, czy faktycznie autor obawia się wpływu ryzyka kursowego na BIZ, czy też przeciwnie - próbuje wykazać, że znaczenie wahań kursu walutowego dla inwestycji zagranicznych jest minimalne.
Przy okazji, bardzo daleko idącym wnioskiem jest przypisywanie autorowi troski o BIZ. Odniesienie się do tej kwestii było spowodowane potrzebą odpowiedzi na argumenty podnoszone przez zwolenników wprowadzenia euro, a nie wyrazem przekonania autora, że inwestycje zagraniczne są kluczowe dla polskiej gospodarki.
i wydaje się nie pozbawiony racji, ale lansowana tutaj modna ostatnio teza, że *prawdziwą przyczyną kryzysu strefy euro jest nie fiskalne niezdyscyplinowanie, lecz łączna utrata konkurencyjności przez kraje peryferyjne*... i że *W ostatecznym rozrachunku dług krajów peryferyjnych jest więc związany z zamrożonymi jednostkowymi kosztami pracy w Niemczech* nie wydaje się do końca prawdziwa.
Natomiast co do Eurosceptycyzmu raczej racja. Po Euro nie ma się co pchać, najpierw niech UE znajdzie odpowiednie mechanizmy stabilizacyjne i wyrównawcze.
Autor najwyraźniej nie boi się w ogóle tzw ryzyka kursowego, bo inwestycje zagraniczne zależą w istotnym stopniu od innych czynników, które wymienił za Domańskim, Kaźmierczakiem
i Żyżyńskim. Natomiast na siedmiu panów z Wall Street proponuje sztywny kurs walutowy.
Brzmi to przekonująco podobnie jak i argument *realnych kryteriów konwergencji ze strefą euro*.
Ciekawe jest tylko dlaczego są takie rozbieżności zdań wśród fachowców i jakie tu grają instrumenty, kiepska wiedza czy czyjeś interesy partykularne.
obrona drobnego polskiego kapitału, który boi sie konkurencji i...co pewnie wazniejsze... "specjalnych warunków" dla funkcjonowania światowych korporacji w Polsce.. Krótko mówiąc "socjalizm drobnomieszczański" z "Manifestu..." ...reakcja!
Polska klasa robotnicza jest słaba, rozbita i zdezorientowana.... i dlatego postęp i polepszenie jej warunków bytu mozliwe sa na razie tylko poprzez łączenie się z klasa robotnicza, pracownikami najemnymi Zachodu... ci co to blokuja to reakcja...
Adremie,
"lansowana tutaj modna ostatnio teza". Gdzie Twoim zdaniem teza ta jest lansowana? Na jakiej podstawie twierdzisz, że jest modna? W moim odczuciu bowiem ten głos jest w Polsce zupełnie niesłyszalny, poza wąskim gronem zwolenników ekonomii efektywnego popytu (Kazimierz Łaski, Jerzy Osiatyński, Leon Podkaminer, itd.).
Poza tym, zasadniczo nie jest to teza, bowiem nie opiera się na teorii, ale na "modelu" sektorowych bilansów finansowych, który wynika wprost z tożsamości dochodu narodowego w gospodarce kapitalistycznej. Upraszczając, jeśli 2+2=4, to nie ma tutaj specjalnie pola do polemiki. Polecam bogatą literaturę na ten temat.
Teklo,
skąd pomysł, że artykuł jest obroną kapitału, skoro w tekście wyraźnie powiedziano, że euro to zły pomysł właśnie ze względu na potencjalną redystrybucję od najemnej siły roboczej do kapitału, również tego drobnego?
Zupełnie nie rozumiem też, co ma wprowadzenie euro do jednoczenia się klasy robotniczej w Unii Europejskiej. Naprawdę, nie widzę żadnego związku czy mechanizmu, który miałby się do tego przyczynić.
Świetny tekst, szkoda, że takie głosy w przypadku ewentualnej "debaty" o przystąpieniu Polski do strefy euro, do której nawołuje ostatnio "Wyborcza", w mainstreamowych mediach raczej się nie pojawią i debata zostanie ujęta w ramach "patrioci przeciwni wszystkiemu, co europejskie, kontra postępowcy, którzy chcą większej roli Polski w Europie". Dobrze, że przytoczono chociaż opinię Krugmana.
Fajnie, że zarejestrowałeś się na portalu i mam nadzieję, że będziesz się tu częściej wypowiadał. Brakuje kompetentnych ekonomistów w lewicowych mediach.
Świetny artykuł, gratuluję.
Tekla: gdzie ty masz tą potężną klasę robotniczą w Europie Zachodniej? Dokonująca się tam od pół wieku dezindustrializacja umknęła twojej uwadze? I jeszcze jedno: myślisz, że integrować będzie się tylko europejska klasa robotnicza a już europejska burżuazja nie? Naprawdę nietrudno zauważyć, że kapitał jest dużo bardziej mobilny (i przez to - ponadnarodowy) niż pracownicy, i dzięki temu integracja proporcjonalnie bardziej wzmacnia klasę kapitalistów a nie proletariat.
Akurat teza o "łącznej utracie konkurencyjności przez kraje peryferyjne" (poddawana w wątpliwość przez Adrema) - mnie przekonuje. Tak jak i to, iż "ostatecznym rozrachunku dług krajów peryferyjnych jest więc związany z zamrożonymi jednostkowymi kosztami pracy w Niemczech". Celne i mocne spostrzeżenia.
Pozdrawiam.
Autor przyjął, że strefa euro powstała w innym celu, niż ułatwienie w przepływie kapitału.
Moim zdaniem, to tylko kolejny krok w utrwalaniu przewagi "wirtualnej gospodarki finansowej" nad gospodarką realną.
Stwierdzenie, że pieniędzmi się nikt nie naje, w pieniądze się nikt nie ubierze i z pieniędzy nic się nie wybuduje, jest banalne, ale prawdziwe.
Można to wszystko otrzymać ZA pieniądze, ale wszystko musi być przedtem wykonane przez gospodarkę realną.
Myślę, że nie trzeba wyjaśniać tutaj mechanizmu spadku siły nabywczej jednostek pieniężnych powodowanego inflacją.
Przyjrzyjmy się bliżej konkurencyjności niemieckiej gospodarki w stosunku do gospodarek peryferyjnych krajów UE.
Sz. Autor pisząc o zapewnieniu pracownikom przez państwo niemieckie szeroko rozumianej opieki socjalnej, pominął podstawowy czynnik: skąd rząd niemiecki wziął pieniądze na jej sfinansowanie?
Tutaj dochodzimy do rozważań nad informacją, która jakoś nie wzbudziła zainteresowania mediów i "dyżurnych ekspertów ekonomicznych", a jeśli już je wzbudziła, to przedstawiano ją jako "sukces prowadzonej przez rząd niemiecki odpowiedzialnej polityki gospodarczej i spowodowane tym zaufanie 'rynków finansowych".
Chodzi mianowicie o cenę jaką płacą "inwestorzy" za niemieckie obligacje rządowe.
Zachwyty owych "ekspertów" spowodował fakt, że nawet nie rekompensowały one prognozowanego wzrostu cen spowodowanego inflacją.
Mówiąc "po ludzku": ich nabywcy już w chwili dokonywania zakupu wiedzieli, że na tym "interesie" stracą co najmniej dziesiątki miliardów euro.
Czym powodowane jest takie postępowanie spekulantów walutowych zwanych "rynkami finansowymi"?
Na pewno nie głupotą, ale zimną kalkulacją: czasem trzeba stracić, by więcej zarobić.
Zasadne jest pytanie: gdzie tutaj ich zarobek?
Ich "strata" to dotowanie niemieckiej osłony socjalnej pracowników, możliwość utrzymania przez rząd niemiecki podatków i danin społecznych na niskim poziomie i to bez zmniejszania wydatków budżetowych, co, jak wiadomo, powoduje drastyczne ograniczenie wzrostu gospodarczego.
Poniesione przy zakupie niemieckich obligacji "straty" spekulanci finansowi rekompensują sobie zwiększeniem rentowności, czyli podwyższeniu żądanego oprocentowania przy zakupie obligacji rządowych innych państw, a wskazywanie na przykład Niemiec doskonale funkcjonujących w obecnym systemie finansowym zamyka dyskusję o jego wadach.
Celowo wprowadzonych "wadach", gdyż rządy w jednym, dwóch państwach, mogą prowadzić złą politykę gospodarczą, ale jeśli wszystkie, łącznie z tymi najbogatszymi, bankrutują pod ciężarem długu publicznego, to dowód na błędny system.
Dlatego przykład niemiecki jest tak cenny dla międzynarodówki spekulacyjnej.
Zresztą przy obowiązującym systemie rezerwy częściowej, to bankierzy na transakcji z Niemcami nie tracą. Co najwyżej mniej zarobią, albo wyjdą na zero.
Przykład Niemiec powinien być dla innych wyraźnym sygnałem co tak naprawdę powoduje ciągle pogłębiający się "kryzys" nie tylko w strefie euro, ale na całym świecie: jest nim sztucznie wytwarzany dług publiczny.
Czy można się go pozbyć? Można, ale to temat zbyt szeroki na komentarz.
@ Mandrak, Angka Leu, Hyjdla
Dziękuję za miłe słowa.
@ cetes
1) Piszesz: „Autor przyjął, że strefa euro powstała w innym celu, niż ułatwienie w przepływie kapitału.”
Skąd taki wniosek? W artykule właściwie w ogóle nie odnoszę się do - rzekomych czy prawdziwych - przyczyn utworzenia wspólnego obszaru walutowego.
2) „Autor pisząc o zapewnieniu pracownikom przez państwo niemieckie szeroko rozumianej opieki socjalnej, pominął podstawowy czynnik: skąd rząd niemiecki wziął pieniądze na jej sfinansowanie?”
Po pierwsze, nie piszę tylko cytuję. Akurat z tym stwierdzeniem w przywołanej przeze mnie wypowiedzi Costasa Lapavitsasa zgadzam się w mniejszym stopniu, ale uznałem, iż nieuczciwym byłoby jej wycinanie.
Po drugie, pominąłem kwestię „skąd rząd niemiecki wziął pieniądze”, gdyż nie uważam, aby - w artykule nt. przystąpienia Polski do strefy euro - było konieczne, czy w ogóle zasadne, jej omawianie.
Po trzecie wreszcie, wydaje mi się, iż główną przyczyną stojącą za dynamiką deficytu i długu w Niemczech (abstrahując od kryzysu) w ostatnich kilkunastu latach, jest nie tyle „finansowanie opieki socjalnej”, co raczej ograniczanie konsumpcji poprzez wspomniane u Lapavitsasa tłamszenie wzrostu płac. Tego „wycieku” PKB nie jest w stanie uzupełnić nawet tak duża, jak niemiecka obecnie, nadwyżka eksportowa, w związku z czym rolę tę musi przejąć budżet państwa.
3) Jeśli dobrze zrozumiałem, Twój argument sprowadza się do stwierdzenia, że rentowność niemieckich obligacji jest niska, gdyż międzynarodowy kapitał finansowy chce umożliwić rządowi RFN zasilanie wzrostu gospodarczego deficytem, by ten mógł nadal prowadzić politykę tłamszenia wzrostu płac i - w konsekwencji - ekspansji eksportowej. Dzięki temu, za sprawą funkcjonowania euro, w krajach peryferyjnych UGW pojawiają się wysokie i ujemne nierównowagi zewnętrzne, czego skutkiem są bardzo duże deficyty i zadłużenia publiczne, co umożliwia finansjerze (np. poprzez „ratingi”) wymuszanie na tych krajach wysokich rentowności ich papierów skarbowych. Czy tak?
Jest to oczywiście ciekawy i nie pozbawiony sensu argument. Nie przeceniałbym jednak roli sprawczej międzynarodowego kapitału finansowego w całym procederze. Jest on, moim zdaniem, w dużej mierze raczej „biorcą” korzystnych dla niego okoliczności, niż ich „sprawcą”. Zwróć uwagę, że gdyby proces, o którym piszesz, w ogóle nie zachodził, rentowność obligacji niemieckich najpewniej nadal byłaby dużo niższa, niż np. greckich.
Pozwolę sobie na zgodzenie się z niektórymi Twoimi uwagami, lecz inne mnie nie przekonują.
Rzeczywiście nie rozważasz motywów powołania strefy euro, chociaż, moim zdaniem, jest to podstawowa sprawa dla rozpatrywania celowości przystąpienia do niej Polski.
Dla "rynków finansowych" każda dyskusja na ten temat jest niebezpieczna i nie pożądana.
Sam na pewnym forum, gdzie przedstawiłem swoje zdanie spotkałem się z zarzutem o antysemityzm, chociaż pisałem o bankierach, a nie o Żydach.
To o czymś świadczy.
Uważam, że nie można wycinkowo traktować takich tematów, gdyż kanalizuje to dyskusję i jakby w tle "słychać" słowa, że ten system jest "cacy", a każdy go negujący to oszołom.
Dalsze udowadnianie tego nie ma chyba sensu, bo od tzw. przełomu cała debata o gospodarce jest podporządkowana neoliberalnym dogmatom: liberalizacja, deregulacja, prywatyzacja. W im gorszym stanie są gospodarki, tym większy staje się nacisk na wprowadzanie rozwiązań prawnych ułatwiających właścicielom banków, a tak naprawdę Fedu, przejmowanie efektów pracy coraz szerszych rzesz ludzi.
Najśmieszniejsze w tym jest przekonanie rodzimych przedsiębiorców, że ich ta pauperyzacja społeczeństwa nie dotknie.
Ani przez moment nie zastanawiają się komu sprzedadzą swoje produkty.
Wmówiono im, że mają eksportować, ale to przekonanie propagowane jest we wszystkich krajach. Zasadne jest zatem pytanie: kto będzie importerem i co zaoferuje innym jako zapłatę.
Jak na razie są to "wyklikane" na klawiaturach komputerów Fed impulsy elektroniczne nazywane /aktualne!/ "dla jaj", dolarami + czasami wizyta u opornych US Army i US Marine Corps.
Wracając do zasadniczego tematu potwierdzam prawidłowość Twojej interpretacji mojej tezy o intencjach spekulantów walutowych kupujących niemieckie obligacje rządowe.
Nie mogę się jednak zgodzić z Twoim zdaniem podającym w wątpliwość sprawczą rolę "rynków finansowych" w zaistnieniu tej sytuacji.
Przede wszystkim panuje powszechne przekonanie, że dług publiczny to skutek niewłaściwej polityki gospodarczej rządów, a to nieprawda.
Nie ma, moim zdaniem, żadnego uzasadnienia dla dokapitalizowywania ze środków publicznych banków, a nawet pożyczania im publicznych pieniędzy.
One stosując "lewarowanie", lub "dźwignię" na tej podstawie emitują i wprowadzają do obrotu gospodarczego nadmierne ilości pieniędzy powodując wzrost cen i pożyczają te pieniądze rządom, pogłębiając ich zadłużenie i tym samym, zmuszając je do podnoszenia podatków i innych danin społecznych, co przekłada się na pogorszenie jakości życia całych społeczeństw.
Udzielanie przez różne "międzynarodowe" instytucje finansowe pożyczek rządom, też nie jest właściwym rozwiązaniem, bo pożyczki trzeba oddać, a komu, to żadna różnica w efekcie.
Nie ulega wątpliwości, że obecnie zdolności produkcyjne są na najwyższym w historii poziomie. Powoduje to, wraz ze wzrostem cen, konieczność wprowadzania do obiegu nowych pieniędzy.
Ile? Otóż, moim zdaniem, powinna to być ilość równoważąca przewidywany wzrost PKB.
Jak je wprowadzać do obiegu?
Finansując wydatki rządowe.
Nie znam w szczegółach traktatów europejskich regulujących finanse, ale na gruncie prawa polskiego, takie rozwiązanie jest możliwe.
Pozdrawiam
1) "Rzeczywiście nie rozważasz motywów powołania strefy euro, chociaż, moim zdaniem, jest to podstawowa sprawa dla rozpatrywania celowości przystąpienia do niej Polski."
Nie mogę się z Tobą zgodzić w tej kwestii. Przyczyny powstania strefy euro są istotne dla Polski tylko o tyle, o ile wynikają z nich konsekwencje dla tej strefy funkcjonowania, bowiem to właśnie mechanizmy ekonomiczno-polityczne, rządzące eurozoną w chwili obecnej, powinny być punktem odniesienia w debacie na ten temat, a nie historyczno-polityczne dywagacje, co mieli na myśli twórcy euro lat temu kilkanaście, lub twórcy ECU – lat temu kilkadziesiąt.
Zauważ, że na tory "politycznego" analizowania przyczyn istnienia strefy i rzekomych "politycznych" korzyści z wstąpienia do niej próbują debatę na ten temat zepchnąć bezmyślni rodzimi euroentuzjaści, opowiadając brednie o "Europie dwóch prędkości" lub (jak np. Kwaśniewski z Palikotem) o "politycznych korzyściach (jakich?!) przeważających ekonomiczne". Właśnie dlatego postanowiłem napisać tekst abstrahujący od tego typu dywagacji i koncentrujący się na "czysto" ekonomicznych konsekwencjach ewentualnego przyjęcia euro.
2) "Przede wszystkim panuje powszechne przekonanie, że dług publiczny to skutek niewłaściwej polityki gospodarczej rządów, a to nieprawda. Nie ma, moim zdaniem, żadnego uzasadnienia dla dokapitalizowywania ze środków publicznych banków, a nawet pożyczania im publicznych pieniędzy."
Widzę tutaj pewną sprzeczność. W pierwszym zdaniu twierdzisz, że za sytuację nie odpowiada zła polityka gospodarcza, by w kolejnym oskarżyć rządy o... złą politykę gospodarczą. Lub raczej o coś, co kilka lat temu określiłem mianem "antypolityki gospodarczej".
3) "One stosując , lub na tej podstawie emitują i wprowadzają do obrotu gospodarczego nadmierne ilości pieniędzy powodując wzrost cen i pożyczają te pieniądze rządom, pogłębiając ich zadłużenie i tym samym, zmuszając je do podnoszenia podatków i innych danin społecznych, co przekłada się na pogorszenie jakości życia całych społeczeństw."
Po pierwsze, tzw. dźwignia finansowa nie jest w żaden sposób mechanizmem kreacji pieniądza. Chyba, że masz na myśli tzw. mechanizm kreacji pieniądza w gospodarce kapitalistycznej, czyli sposób, w jaki seria depozytów i kredytów "tworzy" pieniądz fiducjarny. Ale tego nie można określić mianem "dźwigni". Poza tym system bankowy nie działa tutaj niezależnie w tym sensie, że za ilość pieniądza w obiegu odpowiada bank centralny i jest to – moim zdaniem – jedyna rzecz, na którą BC ma realny wpływ. Wpływ bezpośredni (stopa rezerw obowiązkowych) oraz pośredni (pozostałe stopy).
Po drugie, stwierdzenie, że nadmierna ilość pieniędzy w obiegu powoduje wzrost cen, jest całkowicie sprzeczne z rzeczywistością. Wynika ono zazwyczaj z religijnej wiary w tzw. ilościową teorię pieniądza, wedle której pieniądz – jako całkowicie neutralny, tzn. nie mający żadnego wpływu na poziom produkcji i zatrudnienia – może w większej ilości spowodować jedynie wzrost cen. Wiarę tę podziela niestety zdecydowana większość ekonomistów głównego nurtu, a w Polsce takim poglądem zatruwa dyskurs przede wszystkim Leszek Balcerowicz, idąc w ślady swojego idola, Miltona Friedmana, który ITP wyznawał i głosił.
Niestety dla nich, co najmniej od czasów Marksa wiemy, że pieniądz nie jest neutralny w kapitalizmie. Inaczej rzecz ujmując: gospodarka kapitalistyczna nie jest barterowa (co implicite sugerują monetaryści) i nie funkcjonuje według formuły T-P-T, lecz P-T-P'. W takim przypadku, zwiększenie ilości pieniądza w obiegu przyczynia się jedynie do zwiększenia produkcji i zatrudnienia, aż do pełnego wykorzystania mocy wytwórczych. Dopiero po przekroczeniu tej granicy można obawiać się o wzrost cen. Ale przy 15-procentowym bezrobociu do tego nam jeszcze bardzo daleko.
Bez tego założenia Twój dalszy wywód, niestety, traci na znaczeniu.
Z Twoim poglądem na temat pieniądza nie bardzo się zgadzam, ale najpierw wytłumaczę się ze swojej, jak to napisałeś, niekonsekwencji.
Pisząc odpowiedź korzystałem z podglądu poprzednich postów i chyba umknęło mi w pewnym momencie, że piszę nowy post, a w poprzednim cała myśl wyglądała w ten sposób: błędną politykę mogą prowadzić rządy jednego, dwóch państw. Jeśli jednak zadłużenie publiczne staje się problemem dla praktycznie wszystkich państw świata, to winny jest błędny system.
Wracając do kwestii pieniędzy.
W pewnym stopniu podzielam pogląd monetarystów i jednocześnie nie jestem zwolennikiem teorii Keynesa w tym fragmencie.
Obie dominujące obecnie szkoły ekonomiczne przeciwne neoliberalizmowi, zarówno keynesowska, jak i austriacka nie do końca wyjaśniają zjawiska zachodzące w gospodarce, ale, moim zdaniem, z ich połączenia powstaje całkiem nowy sposób spojrzenia na konieczne zmiany obecnego systemu z uwzględnieniem odejścia świata od standardu złota.
Tego nie biorą pod uwagę ani neokeynesiści, ani neoaustriacy.
Również Friedman i papugujący go Balcerowicz też nie uwzględniają tego zdarzenia, gdyż funkcjonowanie systemu bankowego traktującego gotówkę jak złoto jest bardzo korzystne dla bankierów.
Wprowadzenie zgodnie z teorią austriacką 100% rezerwy na pożyczki uniemożliwiłoby bankom komercyjnym emisję pieniędzy poprzez kredyt, a postulowane przez Keynesa zasilanie gospodarki pieniędzmi następowałoby poprzez emisję ich przez banki centralne i wprowadzanie ich do obrotu poprzez finansowanie wydatków budżetowych.
Taka operacja zmieniłaby kolejność otrzymywania nowo wyemitowanych pieniędzy. Banki komercyjne otrzymywałyby je ostatnie, co zdecydowanie zmniejszyłoby ich wpływ na politykę gospodarczą.
Byłyby, moim zdaniem, jeszcze inne pozytywy tego rozwiązania: koniec z zaciąganiem pożyczek przez rządy i możliwość obniżenia podatków i innych danin społecznych, co dodatkowo zwiększyłoby siłę nabywczą ludności i, w konsekwencji, działało stymulująco na pobudzenie wzrostu gospodarczego.
Czy teraz też uważasz, ze moje wywody są całkowicie błędne?
Wbrew swojemu zwyczajowi nie czytania już gotowych postów, przejrzałem ten ostatni i uzmysłowiłem sobie, iż nie odniosłem się do Twojego poglądu w kwestii zawężania zagadnienia tylko do konkretnego, będącego tematem, zagadnienia.
Posłużę się przykładem L. von Misesa.
Najpierw stanowczo oświadczył, że nie ma żadnych praw makroekonomicznych, a następne lata swojego życia poświęcił krytykowaniu "socjalizmu", szczególnie centralnego planowania.
Chyba do końca życia nie pojął, że konsekwencją jego zdania o obowiązywaniu praw mikroekonomicznych w całej gospodarce jest przekonanie, że dużym przedsiębiorstwem, czy państwem zarządza się identycznie jak małych warsztatem rzemieślniczym, a w nim właściciel decyduje o każdym, najdrobniejszym fragmencie działalności.
Nie zauważył, że ZSRR i jego system gospodarczy opracowali ludzie wyznający ten sam pogląd i skonstruowali monstrualny system planowania obejmujący najdrobniejszy aspekt działania tego, jak nazwał gospodarkę radziecką J. Schumpeter, kartelu generalnego.
Uważam, że przy takim wycinkowym spojrzeniu na gospodarkę wiele zależności umyka naszym spostrzeżeniom, a inne pojawiają się w niewłaściwym oświetleniu.
>>lansowana tutaj modna ostatnio teza...
jest modna w Niemczech, bo ostatnio dość często powtarza się w długich dyskusjach telewizyjnych z udziałem polityków i ekonomistów różnej orientacji politycznej, a także we wspomnianej tu literaturze.
Nawet niemiecka socjalistka i ekonomistka Sahra Wagenknecht w swojej książce pt * Freiheit Statt Kapitalismus* twierdzi, że spadek realnych płac w Niemczech umocnił konkurencyjność tamtejszych eksporterów i tym samym zmniejszył wyniki eksporterów w krajach peryferyjnych. Potwierdzają to wyniki badań rozwoju płac w Niemczech i z grubsza wyniki eksportu.
Tylko, że to znów wygląda na udzielanie prostych wyjaśnień, a tym nie trzeba wierzyć, tym bardziej, że lansowano już wiele słusznych i mniej słusznych wyjaśnień *tragedii greckiej* zrozumiałych w swej prostocie dla każdego.
Przyczyną miało być najpierw oszustwo Greków, podrabiających dane ekonomiczne umożliwiające im wejście do strefy euro, później rozpasanie socjalne i inwestycyjne rządów idące w dług publiczny, potem znów atak global players na rynek obligacji greckich miał spowodować skokowy wzrost rentowności z nich i wybuch zadłużenia Grecji. Następnym wyjaśnieniem była kiepska polityka fiskalna i kultura fiskalna w Grecji w ogóle.
Mało kto wspominał o roli banków greckich, strukturze ich własności, strukturze kapitału w Grecji o wspólnej polityce rolnej, która wyhamowała greckie rolnictwo, albo o dotowaniu produkcji żywności w Niemczech, Jaki to miało wpływ na nierównowagę w handlu zagranicznym ?
Rzadko mówi się także o odbywającym się wyścigu do najniższych podatków dla kapitału, zwłaszcza w państwach peryferyjnych. Wreszcie o samej roli wspólnego pieniądza, o czym pisał wspomniany tu C. Lapavitsas.
Jeśli ja mam upraszczać to powiem, że tani kredyt zaufania do polityki ekonomicznej i do ekonomistów umarł :).
Nie ma prostych recept wynikających z prostych wyjasnień.
w sprawie *tezy* już się wypowiedziałem.
Co do długów krajów peryferyjnych to istnieje także takie *proste wyjasnienie* niektórych ekonomistów zwłaszcza lewicowej orientacji, że długi publiczne to niezapłacone, należne od kapitału podatki wraz z odsetkami :).
Natomiast z przyjemnością dołączam się do wołania:
Pisz częściej, gk !
@ cetes
Pozwól, że do Twoich uwag odniosę się cokolwiek później.
@ Adrem63
1) "Co do długów krajów peryferyjnych to istnieje także takie *proste wyjasnienie* niektórych ekonomistów zwłaszcza lewicowej orientacji, że długi publiczne to niezapłacone, należne od kapitału podatki wraz z odsetkami :)."
Odwrócona redystrybucja (obniżki podatków bezpośrednich dla biznesu i najbogatszych -> wzrost deficytu -> wzrost zadłużenia publicznego -> wzrost kosztów społecznych /wyższe podatki pośrednie, mniejsze usługi publiczne/) to z pewnością nie jedyne i nie najważniejsze, ale moim zdaniem wciąż istotne wyjaśnienie problemów z długiem publicznym w dobie neoliberalizmu. Masz jakieś kontrargumenty (poza stwierdzeniem, że to *proste wyjaśnienie*, ergo z gruntu złe)? :)
2) "lansowana tutaj modna ostatnio teza"
Po pierwsze, nawet gdyby teza była lansowana i modna, nie świadczy to jeszcze automatycznie, że jest z nią coś nie tak, co zdajesz się sugerować.
Po drugie, fakt, iż pojawia się w dyskusjach w mediach niemieckich jest dla mnie interesujący, ale nie rozstrzygający. Z mojego punktu widzenia ważniejsze są następujące okoliczność: teza ta jest całkowicie nieobecna w mediach głównego nurtu w Polsce (i wielu innych krajach, choćby USA); jest też - wciąż - zupełnie ignorowana przez główny nurt ekonomii, który tkwi przy niedorzecznym modelowaniu równowagi ogólnej i tłumaczeniu kryzysu rozrzutnością Greków i nieelastycznością kodeksów pracy. Dlatego podtrzymuję swój argument, że przedstawiana przeze mnie argumentacja z punktu widzenia teorii efektywnego popytu to raczej głos kilku wołających na puszczy niż "modna teza".
3) "to znów wygląda na udzielanie prostych wyjaśnień, a tym nie trzeba wierzyć, tym bardziej, że lansowano już wiele słusznych i mniej słusznych wyjaśnień, *tragedii greckiej* zrozumiałych w swej prostocie dla każdego."
"Nie ma prostych recept wynikających z prostych wyjaśnień."
Po pierwsze, dlaczego Twoim zdaniem *proste wyjaśnienia* miałyby być niewiarygodne? I co to w ogóle są *proste wyjaśnienia*? Kto miałby decydować, które są proste, a które skomplikowane? Zapewniam Cię, że moje *proste wyjaśnienie* jest zbyt skomplikowane dla 80% ekonomistów (przedstawicieli głównego nurtu) na świecie.
Poza tym śmiem twierdzić, że jeśli już ustalimy, które wyjaśnienia są proste, a które nie, to wnioskując ze skuteczności wyjaśniania i przewidywania rzeczywistości dojdziemy do wniosku, że *proste wyjaśnienia* biją na głowę te skomplikowane. Zauważ, że ekonomia mainstreamowa opiera się obecnie na niezwykle skomplikowanych wyjaśnieniach - modelach bazujących na wyrafinowanej teorii gier, którą - w jej najbardziej zaawansowanej wersji - rozumie może kilkaset osób na świecie. Czy to sprawiło, że mainstream przewidział kryzys i przekonująco wyjaśnił jego przyczyny?
Po drugie, Twój post jest skonstruowany w taki sposób, iż czytelnik mógłby pomyśleć, że to ja przedstawiam kolejne *proste wyjaśnienia* i - oczywiście - za każdym razem się mylę. Muszę zatem przypomnieć, że swoje wyjaśnienie problemów Grecji przedstawiłem w tekście napisanym prawie dwa lata temu dla Bez Dogmatu ("Nowa grecka mitologia"), i jest to dokładnie to samo wyjaśnienie, które prezentuję obecnie. :)
4) Kolejne nadużycie, jakiego się dopuszczasz, to wymienienie wielu innych zagadnień, które Twoim zdaniem powinny być poruszone (WPR, struktura własności kapitału), przy założeniu implicite, że wszystkie one są tak samo ważne. Nie są. Nie znaczy to, że WPR nie ma wpływu na bilans handlu zagranicznego Grecji. Ale wpływ ten jest moim zdaniem znikomy w stosunku do siły sprawczej innych czynników. Notabene więcej ich omówiłem we wspomnianym tekście z BD. Sięgnij do niego proszę.
Nie bardzo rozumiem też, jak możesz jednocześnie zarzucać mi, że w tekście poświęconym wspólnej europejskiej walucie przedstawiam teorię, wedle której ma ona znaczenie dla długu publicznego, by następnie stwierdzić, że “Rzadko mówi się także o (...) samej roli wspólnego pieniądza, o czym pisał wspomniany tu C. Lapavitsas.”
5) W kwestii zaufania do ekonomistów, dopuszczasz się niestety bardzo ostrego i krzywdzącego (w tym przypadku dla mnie) uogólnienia. To mniej więcej tak, jak gdyby oszukał mnie kiedyś blondyn, a potem - za jakiś czas - okradła blondynka, w związku z czym zacząłbym twierdzić, że mój kredyt zaufania dla osób o jasnych włosach uległ wyczerpaniu. :)
Nie możesz odnosić się do "ekonomistów", bo nie ma takiej grupy zawodowej. Co mam wspólnego ja (czy inny marksista) z podającym się za ekonomistę matematykiem zajmującym się teorią gier i równowagą ogólną lub z wyznającym "szkołę austriacką" baronem von cośtam? A co z nami trzema wspólnego ma zajmujący się ekonomią rozwoju ekonomista z Afryki Subsaharyjskiej (ze mną chyba jeszcze najwięcej)?
Rozumiem, że chciałeś odnieść się do nieskuteczności ekonomii głównego nurtu (mix nowej ekonomii keynesowskiej i nowej ekonomii klasycznej, czy też prościej - ekonomia neoklasyczna), ale w takim przypadku powinieneś to zaznaczyć. Wrzucenie do jednego worka z nimi mnie i całej rzeszy ekonomistów heterodoksyjnych, o wielu spośród których pewnie nawet nie słyszałeś (to oczywiście nie zarzut), jest cokolwiek nieuczciwe.
Tłumaczyłem ten artikuł na język włoski: http://www.correttainformazione.it/in-primo-piano/euro-in-polonia-perche/ i tu http://www.ariannaeditrice.it/articolo.php?id_articolo=45296 .
Piotr z Cogoleto (Włoch)
email: pz.senet@hotmail.it
>Masz jakieś kontrargumenty (poza stwierdzeniem, że to *proste wyjaśnienie*, ergo z gruntu złe)? :)
Wręcz przeciwnie, podzielam ten pogląd mój uśmiech był przyjazny, nie szyderczy. Jednak miałbym tutaj wiele dodatkowych pytań, niektóre zadał już cetes, np.: Dlaczego rząd nie może pożyczać od banku centralnego w ramach pewnych racjonalnych, ustalonych granic na podobnych warunkach jak banki komercyjne. Teraz przeszkadza art. 213 Traktatu Lisbońskiego UE, ale już i wcześniej nie było to stosowane, bo co, bo big brother nie pozwalał ? Argument z inflacji łatwo obalić.
>"lansowana tutaj modna ostatnio teza"
Nie spierajmy się o sprawy mniej istotne. Ja to po prostu słyszałem i czytałem w Niemczech już kilkakrotnie i dlatego użyłem tego zwrotu, nie jest istotne czy dana teza jest modna czy używana przez główny czy poboczny nurt ekonomistów, ważne czy jest prawdziwa, czy raczej służy określonej propagandzie.
Co do tej tezy (wyjaśnienia) to myślę, że ono nie wyjaśnia w całości zjawiska kryzysów długów publicznych, a przytoczone przez Ciebie jako słuszne sformułowanie: C.Lapavitsasa: *prawdziwą przyczyną kryzysu strefy euro jest nie fiskalne niezdyscyplinowanie, lecz łączna utrata konkurencyjności przez kraje peryferyjne.* właśnie sugeruje jakby było jedynie słuszne.
Z moich obserwacji wynika także, że tym wyjasnieniem chętnie posługują się politycy i ekonomiści liberalnej opcji, zalecający generalnie obniżanie, wzrostów płac pracowniczych, podatków (więcej netto z brutto), wydatków publicznych, świadczeń socjalnych, itd., a obecnie zmniejszenie płac realnych w Niemczech w ostatniej dekadzie ogłaszają jako wielki sukces własnej polityki płacy i pracy. Tymczasem rzeczywistość wygląda nieco inaczej.
Można się także spodziewać, że w Niemczech takie wyjaśnienie będzie dla strony pracodawców nadal ważnym instrumentem walki o dalsze zamrożenie płac. Przesłanie jest bowiem proste, mniejsze płace, większa konkurencyjność waszych firm i więcej miejsc pracy. Neoliberalna propaganda ma wiele prostych wyjaśnień dla prostych ludzi, część z nich spisałem kiedyś i wyśmiałem w jakimś tekście.
Dlatego bardzo się zdziwiłem gdy Sarah Wagenknecht, socjalistka (Die Linke) i ostatnia osoba, którą mógłbym podejrzewać o propagandę antypracowniczą, użyła także podobnego sformułowania.
No tak, ale ona użyła tego sformułowania au rebours, jako argumentu dla podwyższania płac w Niemczech pisząc dalej, że płace powinny w Niemczech rosnąć w takim tempie jak kiedyś w czasie ordoliberalizmu w gospodarce to znaczy o wzrost wydajności plus inflacja.
Dzisiaj po wielu przegięciach polityków, ekonomistów, elit, mamy obok kryzysów finansowych także kryzys zaufania, którego wszyscy jesteśmy ofiarą, nie bierz tego tak osobiście, bo myślałem ogólnie.
Wygląda na to, że mając w zasadzie podobne poglądy, nie bardzo się zrozumieliśmy. Fakt, staję się chyba coraz mniej precyzyjny w wypowiedziach. Dzięki za wskazanie tekstu w *Bez Dogmatu* na pewno przeczytam, być może będę mógł się nawet do niego odnieść w jakiś sposób.
Pozdrawiam !
Nie proponuję możliwości uzyskiwania przez rządy pożyczek z BC. Zresztą w Polsce jest to zakazane przez Konstytucję. Nie pamiętam w tej chwili, który jej artykuł o tym mówi, ale na pewno taki zakaz w niej istnieje. Mówiąc dokładniej, chyba stwierdza, że "nie można deficytu budżetowego finansować przez zaciąganie zobowiązań wobec NBP."
W razie konieczności bez trudu to odszukam.
Natomiast proponuję emitowane przez NBP pieniądze traktować jako dochód budżetu.
Pożyczki trzeba spłacać; dochód się wydaje i się o nim zapomina.
wiem o zapisach Konstytucji RP (art 220). Wiem także o propozycji powiększania wpływów budżetowych o *monetyzację przyrostu dochodu narodowego* (Demokracja Finansowa). Najlepiej wprowadzić obydwa instrumenty tzn powiększenie dochodów budżetu o *monetyzację...* i w razie konieczności tani kredyt z banku centralnego.
Prawdopodobnie obydwie zmiany wymagałyby zmiany Konstytucji.
Nie wiem tylko jaka byłaby reakcja światowej finansjery, chociaż można się domyślać :).
W każdym razie warto myśleć i śmielej mówić, a politycy powinni nawet działać w kierunku odzyskania suwerenności w finansach. Orbanowi się na razie nie udało, ale jeszcze nie koniec historii...
Osobiście zamiast możliwości pożyczania z bc preferował bym możliwość uchwalenia przez parlament kredytu na konkretny cel, z możliwością jego umarzania w sytuacji, gdy wzrost poziomu cen utrzymuje się na niskim poziomie.
Chociaż, prawdę mówiąc, uważam za lepsze rozwiązanie możliwość przekazywania do budżetu kwoty do 18% przewidywanego PKB.
Jak wskazuje praktyka wzrost w obiegu pieniędzy w ilości 15-18% PKB powoduje wzrost cen o około 3%.
Obecnie większość z tego podatku inflacyjnego przechwytują banki komercyjne, ale rządy też się na jego część "załapują", bo większość podatków jest określana w % od kwoty podlegającej opodatkowaniu.
Dlatego jednocześnie uważam za niezbędne pozbawienie banków komercyjnych prawa do emisji pieniędzy poprzez "kreację kredytu".
Takie rozwiązanie zapobiegnie groźbie hiperinflacji, a jednocześnie rozwiąże problem zwrotu długu publicznego, bez premiowania spekulantów walutowych poprzez zwiększenie siły nabywczej zwracanych im jednostek pieniężnych, podczas, gdy oni w chwili dokonywania zakupu obligacji zakładali jej obniżkę.
P.S. Cieszę się, że wreszcie można poważnie podyskutować na temat mający kluczowe znaczenie dla poziomu życia całego społeczeństwa.
Spytam, więc nie będąc ekonomistą ?
Dźwignią rozwoju w Polsce mogłyby być, więc działania wspierające kredytami BC w następujące obszary państwa istotne dla jego funkcjonowania:
a) Inwestycje w infrastrukturę energetyczną kraju, np. mała retencja regulująca zasoby wody w Polsce tzn. zabezpieczająca przed powodziami czy pustynnieniem Polski,
czy też restauracja przesyłowych sieci energetycznych niezbędna, bo energetyka nam się rozsypie.
b) Inwestycje w budownictwo mieszkaniowe dostępne szczególnie dla młodych ludzi ( np. małżeństw, ale też i młodych samotnych ludzi) np. . poprze przejęcie środki w posiadaniu przez OFE lub ZUS.
Można to uzyskać przez wprowadzenie dobrowolności ubezpieczania się na starość, czyli wybór ZUS lub OFE.
Mechanizm byłby taki ZUS czy OFE lokują swe środki w budownictwie na podnajem.
c) Inwestycje w usługi związane np. z opieką nad starzejącym się społeczeństwem to są miejsca pracy.
Miejsca pracy tworzą zatrudnionym środki do życia, które to wydatkowane tworzą popyt konsumpcyjny
d) Inwestycję w edukację i naukę, np. zatrzymanie tzw. oszczędności prowadzących do zamykania szkół. Edukacja i nauka to miejsca pracy.
e) Rozwijanie transportu kolejowego a nie jego likwidacja i publicznej komunikacji w miastach.
itp..................
Czy jest to możliwe, czy prawo Unii pozwala na udział środków
budżetowych w infrastrukturę państwa tworzącą nowe miejsca pracy ?
jacekx marksista chrześcijański
z SLD
Ps. Oszczędności w budżecie na miejscach pracy to droga do recesji a co najmniej do stagnacji.
Państwo moim zdaniem powinno stymulować powstawanie nowych miejsc pracy a nie je likwidować - czy Unijne prawo na to pozwala ?
..dobre pytanie.. z niecierpliwością czekam na "zrozumiałą" dla laika odpowiedź..
ma znacznie większe znaczenie niż to się wydaje na pierwszy rzut oka.
Postaram się przedstawić korzyści jakie możemy osiągnąć jako społeczeństwo, bo wiadomo: jeśli społeczeństwo ma zyskać, to ktoś za to musi zapłacić. "Zapłacić" muszą bankierzy i spekulanci walutowi. Słowo "zapłacić" napisałem w cudzysłowie, ponieważ oni nie będą bezpośrednio finansować efektów tych przemian, lecz ich hiperzyski zostaną ograniczone do znacznie niższego poziomu i nie będą odnosili korzyści jedynie ze względu na niewiedzę społeczeństwa i korumpowanie polityków, lecz ich zarobki będą uzależnione od ich starań, których celem ma być zaspokojenie potrzeb klientów-konsumentów.
Dla bardziej przejrzystego uwidocznienia korzyści jakie możemy uzyskać posłużę się liczbami z polskiego budżetu na bieżący rok.
Przewidywany PKB Polski ma wynieść w cenach bieżących 1 bilion 694,8 mld zł.
Dług publiczny, wg oficjalnych danych wynosi około 820 mld zł.
Te dane to okłamywanie społeczeństwa, gdyż dług publiczny, dzięki "kreatywnej księgowości, poukrywany jest poza budżetem państwa np. w Funduszu Budowy Autostrad, służbie zdrowia oraz w budżetach samorządów wszystkich stopni jako efekt przekazywania im kolejnych zadań bez przekazywania pieniędzy na ten cel.
Mimo to na obsługę długu publicznego, czyli zapłatę rat od długu podstawowego, musimy wydać 43 mld zł.
Nie wpłynie to na zmniejszenie naszego długu, gdyż jednocześnie rząd pożyczy, poprzez sprzedaż obligacji skarbowych, około 170 mld zł na spłatę wcześniej zaciągniętych pożyczek, czyli na tzw. rolowanie długów.
Pamiętajmy, że spłacimy 170 mld, ale nasz dług wzrośnie o sumę odsetek jakie będziemy musieli zapłacić od tych nowych pożyczek.
Do tego dochodzi pożyczenie pieniędzy na "załatanie dziury budżetowej" w wysokości około 35 mld zł.
W sumie nasz dług wzrośnie, w zależności od tego, jakiego oprocentowania zażądają "rynki finansowe" i na ile lat te pieniądze zostaną pożyczone, o 5-15 mld zł, rozłożonych do spłaty na wiele lat,ale sumujących się z odsetkami od poprzednich pożyczek.
Co daje nam monetyzacja wzrostu gospodarczego, czyli emitowanie przez NBP ilości pieniędzy równej przewidywanemu wzrostowi PKB?
Otóż wzrost PKB szacowany jest na 2,2%, czyli właśnie te ok. 35 mld zł dziury budżetowej.
Tak bowiem skonstruowany jest system finansowy, by rządy musiały pożyczać od "rynków finansowych" ilość pieniędzy równą wzrostowi gospodarczemu.
Im wzrost gospodarczy większy, tym mamy więcej się zadłużać, aby państwo, a z nim społeczeństwo, się nie bogaciło.
Bogacić mogą się jedynie jednostki, ale nie kosztem bankierów, ale kosztem społeczeństwa.
Dlatego mamy to, co mamy, czyli coraz większe obszary nędzy i nieliczne "oazy" coraz większego luksusu.
Jak zatem widzimy, monetyzacja wzrostu gospodarczego likwiduje konieczność zadłużania się państwa i tym samym przekazywania, w postaci odsetek, coraz większej części bogactwa wytwarzanego przez cały naród.
Nie załatwia jednak sprawy już zaciągniętego długu.
Amerykanie w Iraku zastosowali zasadę nie spłacania uciążliwych długów zaciągniętych przez poprzedni rząd, ale gdy na tą samą zasadę powołało się Peru, to USA prowadzi na całym świecie kampanię przeciw akceptowaniu jej proklamacji.
System bankowy, pomimo, że obecnie jest to instrument wyzysku wszystkich, poza bankierami, ludzi, a więc również właścicieli małych i średnich przedsiębiorstw, jest konieczny.
Musi jednak powrócić do spełnianej przez wieki roli: pośrednictwa pomiędzy tymi mającymi oszczędności, a tymi potrzebującymi pożyczyć pieniądze.
Dlatego, by zachować system bankowy, a jednocześnie dostosować go do spełniania nowej-starej roli, długi dotychczas zaciągnięte należy spłacić.
Tylko, że nie można tego robić kosztem społeczeństwa.
Należy zatem, moim zdaniem, zastosować znane, stare polskie przysłowie: czym się strułeś, tym się lecz.
Takim "lekarstwem" będzie podatek inflacyjny, czyli systematyczny wzrost cen, będący skutkiem stałej emisji przez banki komercyjne nadmiernej ilości pieniędzy w formie kredytu.
Tylko nastąpi pewna, ale zasadnicza,zmiana.
Te pieniądze emitowałby NBP i przekazywał jako dochód do budżetu państwa, a nie będzie przechwytywany w większości przez banki.
Ile rocznie można pieniędzy wprowadzić do obiegu gospodarczego, by nie wywołać hiperinflacji?
Z doświadczenia wiemy, że wprowadzenie 15-18% wartości rocznego PKB powoduje wzrost cen o około 3%.
Im wzrost gospodarczy większy, tym wzrost cen mniejszy, ale nie jest to podstawowy czynnik przemawiający za emisją przez NBP kwoty 18% PKB.
Otóż 18% prognozowanego na ten rok PKB, to około 300 mld zł, a pożyczyć na "rolowanie długu", dziurę budżetową spłatę odsetek musimy około 250 mld zł, z tym, że 43 mld już są przewidziane do spłaty z podatków, więc nadwyżka nad koniecznymi wypłatami na dług wyniosłaby ok. 90-100 mld zł.
Za tą kwotę można dokonać dużo dobrego.
1) Zlikwidować "janosikowe"
2) Wykupić długi służby zdrowia
3) Przekazać samorządom wystarczająca ilości pieniędzy na wykonywanie ich zadań
4) Przede wszystkim jednak nie zwiększyć, ale zmniejszyć dług publiczny
I tego można dokonać w ciągu jednego roku.
W latach następnych, oprócz systematycznego zmniejszania długu publicznego, stworzone zostaną warunki do odtworzenia sieci żłobków, przedszkoli, szkół podstawowych i średnich oraz dofinansowania znajdujących się w tragicznej sytuacji szkół wyższych, instytutów naukowo- badawczych i innych tego typu placówek.
Nie można również zapomnieć o podstawowym warunku utrzymania niepodległości, czyli posiadaniu silnej, dobrze wyposażonej i wyszkolonej armii.
Policja, wraz z całym wymiarem sprawiedliwości też potrzebuje dofinansowania i wyposażenia w nowoczesny sprzęt ułatwiający wykonywanie ich zadań.
Każdy do tej listy prawdopodobnie mógłby dopisać wiele innych, pilnych i wymagających wsparcia finansowego potrzeb, jak chociażby wspominana prze jackax konieczność pilnego rozwiązania kwestii gospodarki coraz mizerniejszymi zasobami wody pitnej.
Tylko to nie koncert życzeń i należy najpierw stworzyć odpowiednie warunki do systematycznej poprawy sytuacji gospodarczej kraju.
Takim warunkiem podstawowym jest, w moim przekonaniu, zmiana systemu finansowego świata.
pozdrawiam tych, co przeczytali do końca.
P.S. Tych co nie doczytali, też.
Nie krępujcie się. W końcu budować kanały to już w starożytnych despotiach umieli, a w Kraju Rad te umiejętności doprowadzono do perfekcji. Tak że nie ma problemu - państwo zawsze znajdzie, na co wydać odebrane poddanym pieniądze. Środki na nowe mieszkania też się znajdą - zawsze można mocniej opodatkować właścicieli starych.
nie zrozumiał, że tu nie chodzi o to żeby coś komuś ukraść,
ale żeby się samemu nie dać okradać. Już mu to nieraz wyjaśniałem.
Myśl west, bo ciebie także okradają, tylko nie wiesz kto za tym stoi.
A jakbyś nie przeczytał wpisu "marksisty chrześcijańskiego" (wiem, wiem, wymaga to pewnej cierpliwości) - to towarzysz sugeruje zajumanie pieniędzy emerytów (nawet nie kapitalistów, nie) w celu wydania ich przez państwo na zbożne cele rozwoju małej retencji.
@ cetes
Tak długo, jak długo będziesz trwać przy ilościowej teorii pieniądza, czyli - powtarzam - poglądzie, że gospodarka kapitalistyczna jest de facto barterowa, będę twierdził, że jesteś w błędzie. :)
Ale zgadzam się z Tobą w jednym - to właśnie inflacja jest najlepszym (bezinwazyjnym) sposobem zmniejszania ciężaru zadłużenia. Dobrze pisze o tym prof. Jan Toporowski w swojej książce wydanej niedawno przez LMD-PL. Nie oznacza to oczywiście, że popieram kompulsywną (i moim zdaniem ekonomicznie zupełnie nieuzasadnioną) potrzebą "spłacenia długu publicznego". Zainteresowanych odsyłam do mojego tekstu o mitologii długu publicznego z lutowego Le Monde'a.
Nie lubię też popularnego wśród licznych monetarnych libertarian fetyszyzowania standardu złota, które jest przede wszystkim elementem opartego na całkowicie fałszywych przesłankach fetyszyzmu XIX w. jako czasów rzekomego "czystego kapitalizmu".
Piszesz: "Wprowadzenie zgodnie z teorią austriacką 100% rezerwy na pożyczki uniemożliwiłoby bankom komercyjnym emisję pieniędzy poprzez kredyt, a postulowane przez Keynesa zasilanie gospodarki pieniędzmi następowałoby poprzez emisję ich przez banki centralne i wprowadzanie ich do obrotu poprzez finansowanie wydatków budżetowych."
Pytanie brzmi: jak kapitaliści mieliby w takim systemie finansować bieżącą działalność? Obecnie robią to właśnie za pomocą pieniądza kredytowego banków komercyjnych. Nie bronię obecnego systemu, ale uważam, że propozycje Austriaków w tym względzie są (jak zwykle zresztą) absurdalne i głupie, co wynika z faktu, że nie odnoszą się do realnego kapitalizmu, ale do swojego wyimaginowanego bóstwa - czystego kapitalizmu.
Moim zdaniem w krótkim okresie powinniśmy starać się przywrócić rozdział bankowości komercyjnej od tzw. inwestycyjnej, a w dłuższym - po prostu znacjonalizować system bankowy.
@ Adrem63
Owszem, myślałem, że Twój uśmiech był szyderczy. :)
Ale przynajmniej rozumiem już, skąd rozbieżności między nami. Nie zrozumieliśmy się ewidentnie. Wyjmując zdanie Lapavitsasa o konkurencyjności z kontekstu, faktycznie możne je zrozumieć, jak gdyby było argumentem liberalnym. Jest jednak dokładnie przeciwnie.
Moja ( i Lapavitsasa) argumentacja sprowadza się do stwierdzenia, że zarówno za kryzys nierównowag (i - w konsekwencji - finansów publicznych) w krajach peryferyjnych, jak i za niski wzrost gospodarczy i spore jak na tę gospodarkę bezrobocie w Niemczech odpowiada tłamszenie wzrostu płac w tym kraju.
Jedynym (!) rozwiązaniem jest zatem przywrócenie wzrostu płac w Niemczech. Widzisz zatem, że nie da się nijak zinterpretować zastosowanej tutaj przeze mnie teorii efektywnego popytu na sposób "antypracowniczy". I zapewne podobny jest tok myślenia Wagenknecht.
Wybacz, ale będę Ci odpowiadał krótkimi postami, gdyż mam jakąś awarię i z mojego komputera wogle nie mogę połączyć się z netem, a na komputerze córki co kawałek przerywa mi to połączenie i tracę to, co dotychczas napisałem.
Podtrzymuję swoje twierdzenie, że do 15.08.1971 roku, czyli daty wycofania się USA z porozumienia w Bretton Woods, nie było gospodarki towarowo-pieniężnej, lecz panowała gospodarka barterowa.
Najpierw wymieniano jakieś dobro na towar powszechnie akceptowany jako środek wymiany, a następnie ten umowny towar-środek wymiany był przyjmowany przez sprzedającego.
Kwestia co było tym środkiem wymiany jest drugorzędna.
cd.
Mógł być to w różnym czasie i w różnych krajach, różny towar: muszelki, płachty lniane, echem tego ostatniego jest słowo "płacić" oznaczające regulowanie należności finansowych, czy skórki kun, co przekłada się na nazwę chorwackiej waluty, kuny.
Fakt, że utarło się, że było nim złoto nic nie zmienia, gdyż banknoty były jedynie zobowiązaniem banku, że ich okaziciel otrzyma z banku odpowiednią ilość złota.
Całym złem systemu bankowego po odejściu od standardu złota jest nie zmieniony sposób jego funkcjonowania, tyle, że jako złoto traktuje znaki pieniężne.
Era pieniądza-towaru minęła bezpowrotnie, a nastąpiła(?) era pieniądza-narzędzia ekonomicznego.
Tylko, że ona faktycznie nie nastapiła.
cd
Nie ma żadnego uzasadnienia marnowanie ograniczonych zasobów ludzkości na wydobywanie złota z ziemi po to, by schować je w podziemnych skarbcach banków.
Takie jest moje zdanie i na pewno nie jest to opinia aprobująca powrót do standardu złota.
Twoim błędem natomiast jest przywiązanie do starej koncepcji podziału banków na inwestycyjne i depozytowe.
Obowiązek posiadania 100% rezerwy na udzielane pozyczki, nie oznacza, że wszystkie depozyty muszą pozostać nienaruszone w banku depozytowym.
50% depozytów może być pożyczone, a 50% musi pozostać jako rezerwa na wypadek nie spłacania pożyczek.
Rozwój musi byc finansowany z oszczędności, a nie z "pustych pieniędzy" emitowanych przez bk w postaci kredytu.
Do tego, jak pisałem w poprzednim poście, dojdą pieniądze pochodzące z monetyzacji wzrostu gospodarczego, proponowanej przeze mnie emisji i przekazania tych pieniędzy do budżetu w wysokości wyrównującej całkowitą ich ilość do 18%b PKB i mamy źródła finansowania inwestycji.
Przy tym należy pamietać, że bk kierują się nie dobrem gospodarki, lecz własnym zyskiem i gdy one dysponują, jako emitenci, nowymi zasobami pieniędzy, to prędzej pożyczą je na spekulację szybko przynoszącą zyski, a nie dadzą ich na rozwój realnej gospodarki przynoszącej mniejszy zysk i to po długim okresie czasu.
cd.
Racjonalne gospodarowanie posiadanymi zasobami, to podstawowy wymóg prowadzenia efektywnej gospodarki.
Nie można przy tym zapominać o podstawowym zadaniu jakie ma ona do spełnienia: jest nim zapewnienie ludzkości zaspokojenia potrzeb, tak podstawowych jak jedzenie, mieszkanie i ubranie oraz potrzeb wyższych, które ujmijmy w określeniu zapewnienie wypoczyku, przyjemności i radości z życia.
Proponowane przez Ciebie znacjonalizowanie banków, bez zmiany systemu ich działania, to nic innego, jak powrót do przegranej koncepcji kapitalizmu państwowego, niesłusznie nazywanego "socjalizmem".
Takie nawoływanie do budowy "PRLbis".
Ten system, prędzej, czy pźóźniej, wytworzy "czerwoną burżuazję" i doprowadzi w konsekwencji do powrotu kapitalizmu tradycyjnego.
I to raczej prędzej, niż później, bo nie ma obecnie tak ideowych ludzi, jakimi po II WŚ dysponował PRL.
Podstawowym celem ich działania było dobro ogólne, a ludzie, którzy nie odczuli na własnym przykładze masowego bezrobocia i braku szans na lepsze życie, za swój główny cel działania obiorą odniesienie osobistych korzyści. Tak, jak stało się to w PRL.
Do tego obecna młodzież jest zindoktrynowana przez neoliberalizm i pogardliwie traktuje tych, jak to określają "roszczeniowych nierobów", a ich idolami są oszuści i bandyci. Bo mają "kasę"!
że udało się wyjaśnić kwestię sporną. Są jednak dalsze interesujące sprawy z problemami finansów publicznych związane. Są to właściwe kryteria konwergencji i zasady postępowania w dziedzinie finansów publicznych dla unii walutowej. Nie wiem jak jest w USA $, ale w Niemczech poszczególne kraje mające swoje parlamenty i budżety, finansują się jednak wzajemnie, bo obok wspólnej waluty jest wspólnota narodowa. Czy w unii europejskiej, wielonarodowej może to działać podobnie ? Wszak nie jesteśmy jeszcze Europejczykami lecz Polakami, Niemcami, Francuzami itd. Czy to nie była przedwczesna idea tej wspólnej waluty, podobnie jak przedwcześnie w stosunku do poziomu świadomości ludzkiej wprowadzono socjalizm w KDL.
W dzisiejszych warunkach, chociaż podzielam ogólnie zdanie co do szkodliwości obniżenia płac realnych w Niemczech, to nasuwa mi się także pytanie, jak podwyższanie tych płac, tak jak chce tego Sarah Wagenknecht (wzrost wydajności pracy plus inflacja) wpłynęłoby na pożądane procesy wyrównywania ekonomicznego i kulturowego *krajów peryferyjnych*? Czy nie wymagałoby to znacznie większej pomocy gospodarczej dla tych krajów niż według klucza *per capita*, jaki proponowałeś w swoim artykule pt * Nowa mitologia grecka*. A propos, czytałem ten tekst już wcześniej, jest świetny.
Jeszcze jedna wątpliwość. Warto się zastanowić dlaczego UE nie przygotowała wcześniej i jeszcze teraz odpowiednich rozwiązań zapobiegającym kryzysom zadłużenia i kryzysom finansowym. Doraźnie ustalane rozwiązania (wielopaki:) nie wyglądają na skuteczne, a zwłaszcza nie naruszają istoty wadliwego systemu ekonomicznego, tzw ekonomii długu i procentu pozwalającej grupom dysponującym kapitałem niesprawiedliwie bogacić się na grupie dysponującej tylko swoją pracą.
Zadłużyli się nie tylko *leniwi i żyjący ponad stan Grecy* lecz prawie wszystkie kraje rozwiniętego kapitalizmu. Te długi, ani odsetki nie są spłacane, bo ich spłata zahamowałaby gospodarkę więc rosną według krzywej wykładniczej. Tych rolowanych długów już nikt nie spłaci nawet gdyby zdołano zahamować ich wzrost.
Czy nie trzeba już myśleć o racjonalnym skreśleniu tych długów i powrocie do samofinansowania się państw ?
Jacekx nie wspominał w ogóle o pieniądzach emerytów lecz o pieniądzach z BC.
Myślę, że Tobie żegnanie się nie pomoże. I idź do lekarza.
Urojenia bywają zwykle pierwszymi symptomami poważnej choroby.
:)
Pieprzysz trochę :(
Co zdobył E.Gierek jako wódz tzw. czerwonej burżuazji tzn. jaki majątek?
Co zdobył W.Gomułka jako ......?
Co zdobył J.Cyrankiewicz jako ......?
Co zdobył M.Rakowski jako ......
Co zdobył W.Jaruzelski jako ......?
itd. ....... mógłbym mnożyć setki nazwisk a nawet tysiące nazwisk z tzw. Czerwonej Burżuazji
Gdzie ci miliarderzy z dawnego PZPR :).
Tak się też składa , że ja jestem dzieckiem tej Twojej
Czerwonej Burżua i wiesz co mam ...... :
a) dwie ręce do pracy,
b) wiedzę o świecie i wykształcenie,
c) pogardę dla bogacenia się za wszelką cenę
d) współczucie dla tych co nie mają pracy
e) gniew na tych co pracę ludziom zbierają
f) gniew na tych co będąc u władzy marnują szanse rozwojowe RP
g) wiarę ,że nawet w trudnych sytuacjach gospodarczych i politycznych można dla tego kraju i Polaków coś ugrać ale trzeba myśleć pro państwowo i pro publico bono :(
Wiesz jak zostałem wychowany ....... ?
Zdziwisz się ale w pogardzie dla tzw. kasy ......
a to czego zazdroszczę innym to wiedzy i talentu czyli tzw. Iskry Bożej.
Pozdrawiam.
jacekx marksista chrześcijański
z SLD
jak i wielu młodym.
By coś zbudować dla kraju i ludzi należy mieć środki a najlepiej własne......
Sobku liberale w przedwojennej Gdyni Firmy Ubezpieczeniowe
lokowały swe pieniądze w budynkach na wynajem i chyba to im się opłacało :).
Dział to się nie tylko w Gdyni przykładem jest Fundusz Emerytalny Banku Gospodarstwa Krajowego inwestujący w kamienice przed II Wojną Światowa.
Mała retencja to brak powodzi i suszy w kraju czy mądralo
na tym nie skorzystasz, nie rozumiesz ,że powodzie i susze z klęskami pożarów mogą Ci odebrać tą Twoją kochaną mamonę
a nawet życie.
I co West kłaniasz się Złotemu Cielcowi ......
i składasz co dnia ofiarę mu z uczynków swoich byle parę srebrników rodakom zabrać :).
Kłania się ci kochaniutki Dickens i Ebenezer Scrooge :)
Pozdrawiam.
jacekx marksista chrześcijański
z SLD
...walczą z euro.
Bo jedyne co się rzuca w oczy, to próba unicestwienia strefy euro, co pozostawi na ringu jedyną walutę rezerwową w skali
świata - dolara amerykańskiego.
Pytanie do Autora jest takie: jaką korzyść będzie miała gospodarka amerykańska po rozpadzie strefy euro ?
rozwiewa wszelkie złudzenia :-). Dobra, dobra, wiem że czasem trudno uwierzyć własnym oczom, co tu niektórzy wypisują :-)
Ciągle wyjeżdżasz z jednostkowymi przykładami.
Mój Ojciec też był w PRL 25 lat dyrektorem naczelnym, kilka lat wicedyrektorem kombinatu, a przedtem wiele lat prezesem spółdzielni rzemieślniczej.
Tak, że to środowisko znam.
Zostałem przez niego wychowany w duchu: ustrój jest wspaniały, tylko niektórzy ludzie do jego wprowadzania w życie nie dorośli.
W jakich sytuacjach mi to mówił, nie będę pisał, ale wystarczyło mi to do wyrobienia sobie opinii o ich postępowaniu.
Napiszę Ci tylko, że mój ojciec w chwili śmierci mieszkał w blokach, w mieszkaniu spółdzielczym i jeździł Syreną 104, a inni po 2-3 latach dyrektorowania budowali wille i jeździli zachodnimi samochodami.
Nie musisz podzielać mojego zdania, ale ja przy swoim pozostanę.
Temat uważam za wyczerpany.
Co prawda Pańskie pytanie skierowane jest do gk, ale pozwolę sobie wyrazić swoje zdanie na ten temat.
Nie widzę żadnych oznak zwalczania strefy euro przez "rynki finansowe".
Natomiast uważam, że euro zostało stworzone w celu efektywniejszego okradania społeczeństw na wielką skalę i przy mniejszym nakładzie sił i środków.
Sytuacja jaką mamy na Cyprze, to, moim zdaniem, odpowiedź zachodniej bandy złodziei, na blokowanie przez Rosję i ich złodziei, możliwości swobodnego działania na olbrzymim rynku rosyjskim i WNP.
Jestem w tej sprawie innego zdanie niż Pan.
Ciekaw jestem wszakże stanowiska Autora w tej kwestii.
gk już chyba wyczerpał swój limit czasu. Spróbuję zatem odnieść się do niektórych Twoich poglądów. Piszesz:
>Proponowane przez Ciebie znacjonalizowanie banków, bez zmiany systemu ich działania, to nic innego, jak powrót do przegranej koncepcji kapitalizmu państwowego, niesłusznie nazywanego "socjalizmem".<
Wydaje się zupełnie oczywiste, że znacjonalizowane banki będą działały według innych reguł, priorytetów i dla innych celów przede wszystkim i pod społeczną kontrolą, której dzisiaj brakuje na tym rynku. Doprawdy nie wiem jak w tym układzie mogłoby dojść do burżuazyjnych wybrzuszeń, chyba tylko w przypadkach łamania prawa, mafijnych układów itp.
Pojęcie kapitalizmu państwowego tutaj nie pasuje, bo on opiera się własności prywatnej , a nacjonalizacja banków to odwrót od własności prywatnej i prywatnego zysku.
Co do określenia *czerwona burżuazja* i łączenie go z PRL poprzez system to nieporozumienie. Trzeba jednak wiedzieć, że to określenie powstało jako narzędzie do walki z systemem realnego socjalizmu i służyło do podburzania mniej rozgarniętych obywateli, którzy nie mieli pojęcia co znaczy słowo burżuazja i jak to wyglądało w krajach kapitalistycznych. Oczywiście jak zawsze znajdą się ludzie pazerni, zdecydowani przekroczyć dozwolone granice przyzwoitości a nawet prawa, ale to nie dlatego, że system stymulował powstawanie burżuazyjnych stosunków społecznych , ale wyraźnie przeciw systemowi.
Przeżyłem prawie cały PRL znałem wiele osób tego systemu i wiem, że było tak jak to opisuje jacekx.
Oczywiście, że nacjonalizacja banków to nie wszystko, jest więcej dziedzin w których państwo musi posiadać pozycję główną lub nawet monopol.
napisałem:
Pojęcie kapitalizmu państwowego tutaj nie pasuje, bo on opiera się własności prywatnej , a nacjonalizacja banków to odwrót od własności prywatnej i prywatnego zysku.
Miało być:
Pojęcie kapitalizmu państwowego tutaj nie pasuje, bo on opiera się na własności prywatnej , a nacjonalizacja banków to odwrót od własności prywatnej i prywatnego zysku.
@ cetes
Czytałeś I tom "Kapitału" Marksa? Jeśli nie, to gorąco polecam. Może też być "Teoria rozwoju kapitalizmu" Paula M. Sweezy'ego. W tych (i wielu innych) pracach marksistów znajdziesz - moim zdaniem przekonujące - wyjaśnienie, dlaczego kapitalizm nigdy, ani przed 1971 r., ani po, nie był (bo z natury swej nie mógł) gospodarką barterową.
Nie jestem szczególnie przywiązany do koncepcji podziału na banki komercyjne i inwestycyjne, ale jestem realistą. Z takim podziałem system funkcjonował cokolwiek lepiej, a w obecnej sytuacji (polityczno-ekonomicznej) jest to szczyt tego, o co może walczyć lewica.
Piszesz: "Obowiązek posiadania 100% rezerwy na udzielane pozyczki, nie oznacza, że wszystkie depozyty muszą pozostać nienaruszone w banku depozytowym. 50% depozytów może być pożyczone, a 50% musi pozostać jako rezerwa na wypadek nie spłacania pożyczek."
Czy ja czegoś nie rozumiem, czy twierdzisz, że 100=50? Albo stopa rezerw wynosi 100% i wtedy całość depozytu MUSI pozostać w banku (ewentualnie na rachunku w BC), w związku z czym kapitalizm się załamuje z powodu braku kredytów na bieżącą działalność kapitalistów (co nie jest takie złe, jeśli chcesz wprowadzić socjalizm), albo w banku zostaje tylko 50%, ale wtedy stopa rezerw wynosi... oczywiście 50%!
Piszesz dalej: "Rozwój musi byc finansowany z oszczędności, a nie z "pustych pieniędzy" emitowanych przez bk w postaci kredytu." Tu leży pies pogrzebany. Przyjmujesz cały zestaw neoklasycznych mitów ekonomicznych, od neutralności pieniądza, po oszczędności kreujące inwestycje, co może sprawiać wrażenie spójnego systemu, ale jest w gruncie rzeczy spójne niczym kraina czarów - wszystko w nim jest wymyślone. :) Dlaczego oszczędności nie kreują inwestycji, ale same są przez nie kreowane, możesz przeczytać np. w książce prof. Kazimierza Łaskiego "Mity i rzeczywistość w polityce gospodarczej i w nauczaniu ekonomii".
"Racjonalne gospodarowanie posiadanymi zasobami, to podstawowy wymóg prowadzenia efektywnej gospodarki." A kto powiedział, że gospodarka ma być efektywna? To jeden z fundamentalnych (jeśli w ogóle nie najważniejszy) błędów popełnianych przy ocenie systemu gospodarczego, a w szczególności przy porównaniach międzysystemowych. Słyszymy bez przerwy, że socjalizm realny upadł, bo był "nieefektywny", a kapitalizm musi trwać, bo jest "efektywny".
Po pierwsze, co to w ogóle znaczy "efektywny system"? Że kapitaliści dużo akumulują? Jest to pojęcie w dużej mierze puste, ale chwytliwe, podobnie jak inne tego typu: kreatywność, konkurencyjność, itp.
Po drugie, system gospodarczy nie ma być "efektywny" (cokolwiek to znaczy), tylko sprawiedliwy! A pod tym względem socjalizm, nawet tak wypaczony jak w PRL, bije każdy kapitalizm na głowę.
W kwestii nacjonalizacji banków wyręczył mnie bardzo sprawnie Adrem63. Dziękuję mu za to. :)
@ tarak
W tym przypadku zgadzam się całkowicie z cetesem. Ja również "Nie widzę żadnych oznak zwalczania strefy euro przez "rynki finansowe"."
@ Adrem63
1) Jest wiele obszarów gospodarki, gdzie względy narodowe/kulturowe odgrywają sporą rolę. Waluta, moim zdaniem, do nich nie należy, a historia pieniądza pokazuje, że o ile ludzie potrafią żyć sentymentami wobec najbardziej nawet absurdalnych rzeczy i spraw, o tyle w przypadku pieniądza nie odgrywa to szczególnej roli.
2) Wymuszenie na krajach takich jak Niemcy wzrostu płac oraz "karanie" ich za nadwyżki w handlu zagranicznym, np. poprzez transfer tych nadwyżek do krajów deficytowych powinno wystarczyć, by bardzo zdecydowanie - w porównaniu ze stanem obecnym - poprawić sytuację krajów peryferyjnych. Nie proponuję dalej idących rozwiązań, gdyż: a) i tak nie są politycznie realne, b) uważam, że nadmierne "inwestowanie" sił i środków w kapitalizm jest zwyczajnym marnotrawstwem. :) Jeśli znajdziemy wystarczająco dużo funduszy i wolę polityczną dla głębokich zmian, to zamiast reformować kapitalizm idąc w bliżej nieokreślonym kierunku, ale raczej zawsze ku porażce, lepiej od razu skierować się ku transformacji gospodarczej.
3) UE nie przygotowała rozwiązań, ponieważ aby to uczynić musiałaby uznać, że system ten funkcjonuje w sposób, w jaki go opisałem, a problematyczne są Niemcy i handel zagraniczny, a nie Grecja i dług publiczny. Ale gdyby UE uznała ten fakt, musiałaby drastycznie zreformować strefę euro (albo skonstruować ją zupełnie inaczej od początku). To jest kwestia polityczna (i ideologiczna), a nie stricte ekonomiczna. Stąd trwanie przy wszelkiej maści wielopakach.
4) Zgadzam się: audyt długów i zastosowanie koncepcji Alexandra Sacka na początek byłyby dobrym rozwiązaniem.
Masz też rację, że nie mam zbyt dużo czasu, by tutaj odpisywać. Tak czy inaczej: miło było podyskutować. Dziękuję wszystkim!
Każdemu może przytrafić się sytuacja, że pilniejsze sprawy odsuwają na bok te mniej pilne.
Zatem nie przywiązywałbym specjalnej wagi do "milczenia" gk.
Pamiętaj, że jest jednym z nielicznych Autorów artykułów /świetnego!/ który zdecydował się na dyskutowanie o nim z czytelnikami, a nie potraktował ich, czyli nas, jak "przygłupów".
Jeśli znacjonalizujemy banki komercyjne, lecz pozostawimy im prawo udzielania kredytu, to nic się nie zmieni w obiegu pieniędzy w gospodarce. W dalszym ciągu bk jako pierwsze, bo je emitują, będą dysponowały nowo wyemitowanymi pieniędzmi i to one będą decydowały o tym komu i na jaki cel kredytu udzielić.
Pomińmy ewentualną korupcję, bo ona jest możliwa w każdym ustroju i przypomnijmy sobie jak w PRL osobiste ambicje poszczególnych decydentów doprowadzały do rozpoczynania inwestycji, które zabierały środki na inwestycje zarówno ważniejsze z punktu widzenia dobra społecznego, jak i te rozpoczynane z powodu ambicji innych decydentów.
Powodowało to, ładnie nazywane, poślizgi inwestycji powodujące niewspółmierny do efektów wzrost kosztów ich wykonania i tym samym marnowanie wysiłku społeczeństwa.
To jedna sprawa.
Kolejna to fakt pozostawienia bez zmiany obecnego systemu finansowego, który nastawiony jest na likwidację państwa i przekazanie pełni władzy bankierom.
Przy czym nie likwiduje problemu zadłużenia zarówno państwa, jak i samorządów.
Co z tego, że jednostronnie ogłosimy decyzję o nie spłacaniu "uciążliwych długów", skoro następnego dnia zacznie się nowy, niekontrolowalny proces jego ponownego powstawania.
Głównym celem zmian powinno być, moim zdaniem, zmienienie systemu w ten sposób, by rozwój gospodarczy był finansowany z dobrowolnych oraz wymuszonych /składki emerytalne/ oszczędności, a nie z powodującego wzrost cen "dodruku" dowolnych ilości pieniędzy.
Rozpatrzmy sytuację, że wracamy do systemu "kapitalizmu państwowego" /tak będę nazywał ustrój panujący w PRL, gdyż działał on wg reguł kapitalistycznych, z tą jedynie różnicą, że owym kapitalistą było państwo/.
Przeżyłeś cały okres PRL, ja zresztą też, więc obaj wiemy, że centralne planowanie nie może spełnić warunku idealnego zaplanowania wszystkiego i nie będzie w stanie zapanować nad zdecentralizowanym systemem bankowym. Zdecentralizowanym, gdyż bez względu na jego ewentualne skupienie w jeden organizm, poszczególne oddziały będą podlegały naciskom miejscowych decydentów, którzy m. in. będą mieli co najmniej znaczący wpływ na obsadę stanowisk.
Żeby była jasność: obecnie zarówno rządy, jak i wielkie korporacje planują: uchwalają budżety i strategie rozwoju.
Zatem kwestią zasadniczą nie jest problem czy planować, ale jak daleko to planowanie ma sięgać.
Nie wiem, jak inni, ale ja uważam, że głównym celem działalności gospodarczej powinno być zaspokojenie potrzeb wszystkich ludzi.
W sytuacji, gdy w decyzjach o inwestycjach cel ten zostanie zapomniany w imię jakichś innych celów uznanych za nadrzędne, znów zamiast człowieka rząd zacznie widzieć magmę, z opinią której nie musi się liczyć.
Natomiast, jeśli dbać się będzie przede wszystkim o zadowolenie tego przeciętnego "kowalskiego" i zezwoli mu, by to on decydował co i za jaką cenę chce kupić, to producenci odpowiedzą na to zapotrzebowanie produkcją towarów/usług najbardziej koniecznych.
W tą "grę" włączy się również rząd, który zamówieniami i inwestycjami publicznymi, będzie mógł nadawać strategiczny
kierunek rozwoju państwa.
było mi bardzo przyjemnie poznać Twoje poglądy na sprawy, które mnie od dłuższego czasu nurtują. Jestem zaskoczony ich radykalizmem co wśród ekonomistów jest dość rzadkie. Dobrze, że przypomniałeś nazwisko Alexandra Sacka i książkę prof. Łaskiego której nie czytałem, ale z przyjemnością przeczytam. To ja dziękuję i pozdrawiam !
Chociaż z Twojej wypowiedzi wynika, że zdecydowałeś się na zakończenie tej dyskusji, mam nadzieję, że jednak zdecydujesz się na jeszcze jedną odpowiedź.
Tom I Kapitału Marksa czytałem, jak również pozostałe napisane przez Engelsa.
Co prawda było to dosyć dawno i niektóre szczegóły na pewno z mojej pamięci się ulotniły.
Pozwolę sobie zachować swoje zdanie o gospodarce barterowej prowadzonej przez kapitalizm.
Upoważnia mnie do tego funkcjonowanie w niej pieniądza-towaru.
Zostawmy jednak ten problem na boku i rozważmy inną kwestię.
Chodzi mianowicie o rezerwę obowiązkową.
Jeśli 100% rezerwa obowiązkowa miałaby dotyczyć depozytów, to faktycznie, tak jak w bankach depozytowych, depozyty musiałyby być nienaruszalne. Natomiast ja pisałem o 100% rezerwie dotyczącej udzielonych kredytów i pożyczek.
Obrazowo przedstawię to w następujący sposób: jeśli mam 1000zł i 500zł komuś pożyczam, to zostawiam sobie 500zł jako rezerwę na wypadek, gdyby on mi tych pieniędzy nie oddał, a 500zł, to jest 100% tego co pożyczyłem.
W Polsce obowiązuje obowiązkowa rezerwa w wys. 3,5%.
Oznacza to, że bk mogą na podstawie wkładu w wysokości 1000zł wykreować 28571,42zł, przekazując do NBP 1000zł na rezerwę, czyli udzielić kredytów na 27571,42zł.
Przy systemie rezerwy 100% rozumianej tak, jak ja to przedstawiam, bk mogłyby pożyczyć maximum 1000zł i 1000zł pozostałoby jako rezerwa.
Więc, moim zdaniem, Twoja złośliwość jest nieuzasadniona i raczej świadczy o przywiązaniu do koncepcji podziału banków na depozytowe i inwestycyjne.
Wszystkie nieporozumienia pomiędzy nami biorą się, w moim przekonaniu, z przyjęcia przez nas innej koncepcji.
Ty dzielisz ekonomię na ekonomię kapitalizmu i ekonomię socjalizmu. Ja uważam, że ekonomia jest jedna: nauka o jak najefektywniejszym wykorzystaniu ograniczonych zasobów ludzkości.
To determinuje Twoje przywiązanie do już istniejących rozwiązań, a dokonywanie tylko ich lekkich, lub głębszych, korekt, natomiast ja uważam, że wszystkie dotychczas istniejące systemy, łącznie z "naukowym socjalizmem", należy wysłać na śmietnik historii i opracować całkiem nowy.
Swoje zdanie opieram na przekonaniu, że kapitalizm nie powstał z chwilą wdrożenia przemysłowych metod produkcji, ale jest efektem całej historii rozwoju świata od momentu bandyckiego aktu jakim było ustanowienie własności prywatnej darów natury, a konkretnie gruntów.
To w tym momencie powstał system pozwalający uzyskiwać profity z samego posiadania ziemi. To było stworzenie systemowego wyzysku.
Okres niewolnictwa dołożył do tego zasadę nie płacenia pracownikom za pracę, lecz jedynie zapewnianie odtworzenia im zdolności do pracy. Ich lub innych z "rezerwowej armii pracy", czy ich dzieci.
To na pewno te dwa rozwiązania, a prawdopodobnie również system bankowy, tworzą, jak to określił Marks, "kapitalistyczne stosunki produkcji, których stosunki własnościowe są tylko prawnym wyrazem."
To Engels odczytał, że wystarczy prywatnego właściciela środków produkcji zastąpić bliżej nie zdefiniowaną klasą robotniczą, a wyzysk pracowników zniknie.
Tymczasem taka zmiana przekształciła klasę robotniczą we właścicieli środków produkcji, którzy zgodnie z definicją Marksa i Engelsa są kapitalistami.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że jednak znajdziesz chwilę czasu na jeszcze jedną odpowiedź.
@ cetes
Piszesz: "jeśli mam 1000zł i 500zł komuś pożyczam, to zostawiam sobie 500zł jako rezerwę na wypadek, gdyby on mi tych pieniędzy nie oddał, a 500zł, to jest 100% tego co pożyczyłem."
Następnie dodajesz: "W Polsce obowiązuje obowiązkowa rezerwa w wys. 3,5%. Oznacza to, że bk mogą na podstawie wkładu w wysokości 1000zł wykreować 28571,42zł, przekazując do NBP 1000zł na rezerwę, czyli udzielić kredytów na 27571,42zł. Przy systemie rezerwy 100% rozumianej tak, jak ja to przedstawiam, bk mogłyby pożyczyć maximum 1000zł i 1000zł pozostałoby jako rezerwa."
Dzięki temu wiem już, dlaczego się nie rozumiemy.
1) W pierwszym Twoim przykładzie stopa rezerw nie wynosi 100% tylko 50%, ponieważ nie liczy się jej od kwoty udzielonego kredytu, tylko od posiadanego depozytu (w tym przypadku, od tysiąca złotych, które posiadasz, a nie od 500, które pożyczasz). Twoje "100%", o których piszesz, to nie tyle "stopa rezerw", co współczynnik rezerwa/kredyt. Dla przykładu, przy stopie rezerw 3,5%, z 1000zł bk zostawia jako RO 35zł (czyli właśnie 3,5%), ale stosunek rezerwa/kredyt (który zresztą sam zdefiniowałeś) wynosi 35/965=0,0363%. Po prostu pomieszały Ci się te dwie liczby.
2) Właśnie ze względu na błąd z założeniach arytmetyki, w drugim swoim przykładzie także mieszasz dwa porządki. Owszem, prosty mnożnik kreacji dla 1000zł depozytu i ro=3,5% wynosi 28571,42zł, a RO=1000zł. Zauważ jednak, że w przypadku ro=100% nie ma żadnego dodatkowego tysiąca złotych na udzielenie kredytu! Wróćmy do sytuacji, gdy ro=3,5%. Przychodzisz do bk i zostawiasz tam depozyt w kwocie 1000zł. BK odkłada 35zł na rachunku w BC, po czym udziela mi kredytu w kwocie 965zł. Umówmy się, że to koniec całej operacji. Mamy zatem 35 (rezerwa) + 965 (kredyt) = 1000 (depozyt). A teraz weźmy Twój przykład z ro=100%. Przychodzisz do bk i zostawiasz depozyt w kwocie 1000zł. BK zmuszony jest odłożyć 100% - czyli CAŁY 1000zł - na rachunku w BC. Ile zostaje na udzielenie mi kredytu??? 0zł! Jeśli bank komercyjny nie ma dodatkowych, pozadepozytowych środków, to przy stopie rezerw obowiązkowych równej 100% nie ma żadnego pieniądza kredytowego. Mam nadzieję, że teraz zrozumiesz moje obiekcje.
@ cetes, Adrem63 i in.
Raz jeszcze dziękuję za ciekawą dyskusję. Mam nadzieję, że będzie jeszcze kiedyś okazja porozmawiać na te i inne tematy. :)
Nie o to pytałem, panie gk, bo to, że agencje ratingowe
działają na szkodę waluty euro, widać gołym okiem.
To nie to samo co "zwalczanie strefy euro", bo tego rzeczywiście nie czynią.
No, ale jeśli potrafi pan połączyć taką, niewątpliwie rozległą, wiedzę o gospodarkach, z brakiem wyobraźni co do
odległych w czasie skutków obecnych zawirowań, to trudno.