ale można tak jak rząd J.W.PO... rozrzutnie i niesprawiedliwie rozkładać ciężar obciążeń na tych, którzy tego obciążenia NIE spowodowali. Systematyczne, wyważone i kontrolowane wydatki na infrastrukturę nie stanowią xagrożenia ekonomicznego Państwa, ale "budowa bez głowy " stadionów jednorazowego użytku, fatalnie wykonane prawie autostrady do natychmiastowego remontu, rozczłonkowanie PKP na "spółeczki dla jaśnie dyrektorów"i wyprzedaż "ostatnich sreber",to nie rozwój, to zaprzeczenie gospodarności. zadłużenie wewnętrzne, jak widac jest znikome w stosunku do zadłużenia zewnętrznego na lichwiarskich warunkach i to jest bardzo groźne dla przyszłych pokoleń.Co pozostawi D.Tusk naszym potomnym,oprócz długu "100 letniego" ? obiekty nikomu nie potrzebne, generujące tylko następne niemałe wydatki,bezrobocie bez możliwości zmniejszenia do dopuszczalnego 3-4 %,brak rozwoju gospodarczego,z "rzednącą" populacją i spauperyzowaną ,starzejąca się i sfrustrowaną większością obywateli. Co Tuskowi się udało? dopieszczanie uciekinierów podatkowych i dofinansowanie oligarchów . Cudowny kraj dla bezwzględnych dorobkiewiczów.
Trudno w odniesieniu do rządu Tuska formułować zarzut "sprzedaży ostatnich sreber rządowych". Zauważ, ze prywatyzacja w ostatnich latach nie polega już na sprzedaży krajowych przedsiebiosrstw dużym zachodnim korporacjom, jak było powszechnie w latach 1989-2005. Od 2005 jest praktycznie nowy etap. polega on na prywatyzacji poprzez zasoby krajowe. Np. sprzedaży do powiązanych z władzą biznesmenów (Rzeczpospolita) lub sprzedaży firmom publicznym jako właścicielskim przy stosowaniu w sprzedawanych firmach praktyk rodem z prywatnych korporacji. Stosuje się tez sprzedaż spoółkom o niejasnyej sytuacji właścicielskiej, z mieszanym udziałem państwai prywatnych udziałowców. Jeżeli ma więc miejsce "sprzedaż rodowych sreber",to staje się ona przedmiotem obrotu na rynkach krajowych, a nie zagranicznych,jak było do 2005. Nie oznacza to jednak, że kapitał zagraniczny zmniejszył swoją rolę. Skupuje on firmy od prywatnych polskich właścicieli do swojego "portfolio". robi to jednak znacvznie mniej chętnie niż dawniej z uwagi na światowy kryzys finansowy...
A propos stadionów. Bezużyteczne można je zburzyć, a za kilka lat wybudować nowe, dajac nowe inwestycje i nowe zatrudnienie ludziom. Przynajmniej nie będę bezczynni oraz otrzymają dochody za pracę, bo systemu zasiłków rozbudowanego w Polsce nie ma. Ich praca oraz dochody zrównoważą jednoczesnie trend rosnącego długu publicznego. PKB z powodu owych inwestycji będzie również rósł ...
Z tego tekstu wynikać ma (między innymi) demitologizacja deficytu budżetowego i jego pochodnej, długu publicznego. Jakoś dziwnie mnie się ta *mitologia* dość dobrze trzyma :).
Nie jestem zbyt podatny na straszenie ze strony ekonomistów zwłaszcza neoliberalnej proweniencji, ale jakoś nie mogę zaakceptować rosnących długów publicznych (obojętnie w jaki sposób statystycznie ujmowanych). Nie chce mi się szukać danych, ale jak pamiętam wynika z nich z grubsza, że państwa na obsługę długu publicznego(odsetki) wydają mniej więcej tyle ile wynosi kolejny deficyt budżetowy, czyli na zapłacenie odsetek od długu zaciągają nowy dług. W Polsce jest to ok 14% dochodów budżetu. Dzieje się tak w sytuacji gdy budżet i tak jest za mały, brakuje pieniędzy na inwestycje w infrastrukturę i inne ważne wydatki państwa.
To *rolowanie długu* kosztuje, więc i dług publiczny rośnie coraz szybciej, bo zależnie od tego na jaki procent pożyczamy pieniądze co dziesięć do 15 lat dług się podwaja. Wspomniane tutaj Niemcy od roku 1960 do 1995 zadłużyły się na kwotę ok 1 biliona euro, ale w ciągu następnych 15 lat kwota zadłużenia podwoiła się *z okładem* i wynosi obecnie 2,2 biliona euro. Dzieje się to przy minimalnym wzroście gospodarczym (stagnacja), bo obsługa kredytów i cięcia wydatków duszą gospodarkę.
Oczywiscie można założyć, że świat przyjął taki system i będziemy się szczęśliwie zadłużać w nieskończoność powiększając liczbę zer przy kwotach zadłużeń. Nie wiem czy to dobre założenie ( może w wypadku tylko kilku państw świata ?), bo obsługa długu publicznego to *odwrócona redystrybucja wytworzonego bogactwa*, a jak powiedział kiedyś Tusk *najważniejsza jest własność*. W pewnym momencie następuje sytuacja gdy finansowe rekiny mówią:
Nie, nie, dalej nie będziemy pożyczać, kasa na stół, sprzedajcie co macie ( Grecja wyspy,
*Polska ma przecież lasy*), tylko że i to nie wystarczy, więc nie żądamy wspaniałomyślnie spłaty długu, ale będziecie nam płacić corocznie odsetki od długu swoją pracą. Czyli koniec rolowania, wysokie podatki, niskie wydatki państwa, upadek systemu socjallnego, stagnacja lub nawet recesja i tylko miska zupy dla ciężko pracujących ludzi. Taki jest scenariusz neoliberalnej drogi w tym systemie finansowym.
...mówiąca o tym, że RYNEK sam się doskonale ureguluje i dostosuje produkcję do potrzeb konsumenta, jest przechwałką.
Nic takiego się nie stało - kapitał akumuluje zyski ponad uzasadnione (planowanymi inwestycjami w gospodarkę) zyski, kosztem ludzi pracy, co w konsekwencji powoduje zmniejszenie popytu na rynku wewnętrznym a także na rynkach światowych ( z powodu globalizacji) i nadmierną płynność w bankach, co doprowadziło do przeróżnych baniek spekulacyjnych, których upadek dotknął najbardziej klasę średnią, swoje nadmierne zyski lokującą, za poradą bankierów, w derywaty.
Superbogacze, którzy na tych operacjach zyskali,nie konsumują wystarczająco dużo, by podtrzymać gasnącą gospodarkę i narasta kryzys, do zakończenia którego w tym neoliberalnym systemie ekonomicznym, jest dalej niż z początku w 2008 roku.
Mechanizm gospodarczy jest zły i właśnie na naszych oczach upada, ale kilkuset najbogatszych nie chce tego przyjąć do wiadomości i trwamy w powolnym upadku.
Lepiej żeby się obudzili nim biedacy chwycą za maczety.
Wszyscy wtedy na tym stracą, i bogaci, i biedni.
A rozwiązanie problemu jest w zasięgu ręki - wystarczy
powrócić do koncepcji stymulowania gospodarki z budżetu
zasilonego z Banków Centralnych ( tak, tak, pustym pieniądzem) ale wydanym na inwestycje przysparzające miejsc pracy. Może to spowodować wzrost inflacji, ale i tak przy obecnych długach, jedyną szansą ich spłacenia jest obniżenie ich realnej wartości.
Dyscyplina budżetowa, to w obecnych warunkach powolne wygaszanie produkcji i głód nie znany w Europie już od stu lat.
że G. Konat wprowadza na to forum tematykę ekonomiczną.
Ma ona, moim zdaniem, znacznie większe znaczenie dla poziomu życia ludności niż związki partnerskie, feminizm, czy prawa mniejszości seksualnych i inne tego typu zagadnienia, jak np. warunki konieczne lub niezbędne do wybuchu rewolucji.
Wiadomym jest, że proponowany przez Marksa-Engelsa, a wdrażany w ZSRR i innych krajach "demokracji ludowej" kapitalizm państwowy nie spełnił oczekiwań społecznych, gdyż ich spełnić nie mógł.
Naśladowanie niektórych wzbogaconych fabrykantów budujących domy, szkoły i szpitale dla swoich pracowników, musiało przegrać z wadami ludzkimi, przede wszystkim: z chęcią posiadania więcej, niż mają współobywatele.
Przedstawię pewien dowód, dla utrzymania się w konwencji pracy gk, pochodzący /częściowo/ z książki T. Kowalika "Systemy gospodarcze", wydanej przez Fundację Innowacja w 2005 r.
Chodzi mianowicie o p.5 Aneksu do rozdziału 3 pt."Samorządowa wersja rynkowego socjalizmu".
Z 5 stron, jakie zajmuje ten rozdział, ponad 3 są poświęcone opisowi organizacji, zasad działania i sukcesom założonej w hiszpańskim kraju Basków korporacji spółdzielczej Mondragon.
Trudno nie poczuć pozytywnej opinii jaką o działaniu tej spółdzielni miał śp. Profesor.
Drugim członem mojego dowodu jest wielokrotnie na tym forum poruszana sprawa wyzysku, naruszania praw pracowników, zastraszania ich, a nawet naruszenia nietykalności cielesnej pracowników i pikietujących pod zakładami, dawnego Wro-za-metu, a obecnie MasterCook we Wrocławiu.
Po wejściu na stronę Zakładu http://www.mastercook.pl/?page=firma dowiadujemy się, że należy ona do... baskijskiej spółdzielni Mondragon.
Fajne! prawda?
Z tego przykładu wynikają 3 wnioski:
1) Nie jest prawdą przekonanie, że robotnik nie będzie wyzyskiwał robotnika
2) Nie jest ważne kto jest właścicielem kapitału
3) Ważny jest system, w którym kapitał działa
Przechodząc z tej jednostkowej sprawy na teren makroekonomii, nie mogę zgodzić się z Autorem tekstu o niezbyt wielkim niebezpieczeństwie jaki stwarza dług publiczny rozumiany jako zadłużenie sektora finansów publicznych.
O pewnych niebezpieczeństwach z nim związanych wspominał sam gk, a jeszcze inne wymienił Adrem63.
Zwrócę jednak uwagę, że kraje od lat "rolujące" swoje długi, to kraje, mówiąc wprost, bandyckie.
Wlk Brytania przez wieki eksploatowała kolonie obejmujące ok. połowy globu / o działaniach piratów brytyjskich już nie wspomnę/. To samo robiła Francja, Hiszpania, Niderlandy /obecnie Belgia i Holandia/.
Niemcy w eksploatacji kolonii też mieli udział, a do tego dochodzi wielka grabież prawie całej Europy w okresie II WŚ.
I obecna "przychylność" bankierów, o której pisałem w poprzedniej dyskusji.
Nieco inną drogą, ale również opartą na grabieży, szły Stany Zjednoczone i Rosja.
Pierwsze okradały najpierw Indian, a następnie kraje Ameryki środkowej i południowej.
Drugie, właściwie do dzisiaj eksploatują w sposób kolonialny Syberię, a do tego nieźle wydrenowali kraje wchodzące w skład byłego ZSRR.
Wpływy z wyzysku kolonii pozwalały i pozwalają w dalszym ciągu, bo byłe kolonie są uzależnione od "współpracy" z byłymi metropoliami, na uzupełnianie swojego dochodu, dochodami z tej "współpracy".
USA dodatkowo czerpie dochody z "produkcji" dolarów.
Natomiast takie kraje, jak Polska, to kolonie wielkiego kapitału.
Dla nich, rosnące zadłużenie, a rośnie ono z prędkością wzrostu PKB, to zamknięcie drogi do wyrwania się z jego uścisku.
Proszę porównać podawany w złotówkach deficyt budżetu, z podawanym w procentach wzrostem PKB. Oczywiście przeliczając te procenty wzrostu na złotówki wg PKB w cenach bieżących.
Ja porównywałem w założeniach budżetowych, może w wykonaniu budżetu jakieś różnice są.
W każdym razie coś na to wygląda, że ani kraj, ani jego mieszkańcy jako całość wzbogacić się nie mogą.
Mogą bogacić się poszczególni ludzie, ale kosztem innych Polaków.
Przy okazji to oni będą winni wyzyskowi, a nie oddaleni i nie rzucający się w oczy bankierzy.
Zatem sprawa, w moim przekonaniu, jest jasna.
Należy przypomnieć sobie o powiedzeniach K. Marksa:
1) Wyzyskowi klasy robotniczej są winne kapitalistyczne stosunki produkcji, których prawnym wyrazem są stosunki własnościowe.
2) Prawo zawsze chroni interesy klas panujących.
Ale o tym może przy innej okazji.
>Natomiast takie kraje, jak Polska, to kolonie wielkiego kapitału.
>Dla nich, rosnące zadłużenie, a rośnie ono z prędkością wzrostu PKB, Zadłużenie Polski rośnie szybciej niż PKB. Trzeba brać pod uwagę także zadłużenie miast i gmin. Rządy przerzucały część wydatków na samorządy, a te zadłużają się jak mogą żeby podołać swoim zadaniom.
Przykładowo w latach 2008 do 2011 roczny przyrost PKB wynosił średnio 10mld euro. Natomiast roczny przyrost długu w tym samym czasie wynosił średnio 16 mld euro.
Myślę że w Polsce zadłużenie rośnie szybciej niż wynika to z oficjalnych danych statystycznych (prawdy dowiemy się, być może, po jakimś politycznym trzęsieniu ziemi). Służy temu tzw kreatywna księgowość, która prawdopodobnie (dość głośno się o tym mówi) pozwala ukrywać część wydatków państwa.
Polska ma tzw deficyt bliźniaczy czyli deficyt budżetowy i deficyt handlowy, do tego dochodzi fatalna struktura kapitału bankowego (wierzycielskiego) z takiego klinczu może nas wyciągnąć tylko *cud nad Wisłą*.
to komentarz Pana taraka był niewidoczny.
Zatem ustosunkuję się do niektórych jego fragmentów obecnie.
Najpierw trochę złośliwości.
Otóż w ostatnich miesiącach rządów koalicji SLD-UP-PSL, dokładnie 29 sierpnia 1997 roku zostały uchwalone, jej głosami, z poparciem UW, 2 ustawy: o NBP i Prawo bankowe.
To te ustawy, które weszły w życie od 1 stycznia 1998 r. ustanowiły obecny system bankowo-finansowy. Chociaż ważne również było uchwalenie Konstytucji RP, w której wyłączono NBP spod kontroli jego właścicieli.
Od tej pory NBP podlega jedynie międzynarodówce spekulantów walutowych i bankierów, gdyż przeważnie są to te same osoby.
I od tamtej pory NBP nie działa w interesie Polski i Polaków, ale w interesie banksterów.
Czy SLD zrobiło cośkolwiek by zmienić tą sytuację. Nic.
W dalszym ciągu popiera neoliberalne rozwiązania w gospodarce.
Dlatego żale Pana taraka traktuję jako przysłowiowe "krokodyle łzy".
Przejdźmy do dalszych propozycji Pana taraka by stymulować rozwój wprowadzaniem do gospodarki jeszcze więcej pieniędzy.
Amerykanie, Brytyjczycy i EBC robią to nieustannie poprzez udzielanie bankom "pomocy publicznej", a tak właściwie dotując je z kieszeni najbiedniejszych podatników oraz stosując "luzowanie ilościowe".
Efekty tej polityki są widoczne: stagnacja i coraz większa rozpiętość dochodów pomiędzy 1% najbogatszych, a resztą społeczeństwa.
Nie znaczy to jednak, że teoria Keynesa jest całkowicie błędna.
Należy jednak zmodyfikować ją w ten sposób, aby banki komercyjne przestały być pierwszymi otrzymującymi te nowo wyemitowane pieniądze, odebrać im prawo kreowania kredytów, a pozwolić jedynie na udzielanie pożyczek.
Prawo emisji pieniędzy jest zastrzeżone dla banków centralnych i tak powinno pozostać.
Wówczas monetyzacja wzrostu PKB, jak również emisja dodatkowych pieniędzy w wysokości nie przekraczającej łącznie 18% planowanego PKB, nie przekroczy obecnego poziomu wzrostu cen.
Popełniłem pewien błąd: otóż nie uwzględniłem faktu, że ludzie są przyzwyczajeni do stosowanych przez dłuższy czas definicji i chociaż pisałem wyraźnie o konieczności narzucenia bk 100% rezerwy na udzielone pożyczki, to interpretowane to było jako konieczność utrzymywania 100% rezerwy na wszystkie depozyty i lokaty.
Zmieniam zatem to określenie na obowiązek utrzymywania 50% rezerwy częściowej. Sens mojej propozycji zostanie ten sam, a będzie to łatwiejsze dla zrozumienia przez innych.
Oczywiście masz rację, ale o tym obaj pisaliśmy przy okazji dyskusji po poprzednim artykule G. Konata.
Uznałem więc, że nie ma sensu powtarzanie tych faktów kolejny raz, gdyż zakłóci to sens obecnej dyskusji.
Sądzę, że ludzie obserwujący poprzednią dyskusję, będą obserwowali i tą, a chyba coś niecoś z tamtej zapamiętali.
mój komentarz do tekstu *cetes* zaczyna się od słów:
Zadłużenie Polski rosnie szybciej niż PKB.
Przepraszam za wadliwy wpis.
Teoria Keynesa wcale nie jest błędna a to co obecnie obserwujemy nie jest jej zastosowaniem.
St.Zjednoczone, a obecnie także Europa, drukują swoją walutę lecz nie prowadzą za nie inwestycji przemysłowych, ale ratują system bankowy, a wraz z nim spekulantów, którzy na amerykańskich papierach przejechali się.
Państwa pompując wspólne pieniądze w banki nie wpływają w żaden sposób na rozwój przemysłu a jedynie umożliwiają dalszą spekulację bankom, które bez tych dotacji
( na pokrycie nierentownych operacji) upadłyby.
To jest zła droga, bo w pełni neoliberalna.
Banki, które tak niefortunnie inwestowały pieniądze swoich klientów, powinny zbankrutować a nowo powstały PAŃSTWOWY sektor bankowy powinien przejąć rozpoczęte już inwestycje przemysłowe za te właśnie pieniądze, które państwa tak niefrasobliwie lokują w bankrutów.
To jest spora różnica co do strategii.
Co do SLD - to proszę zrozumieć, że Polska nie jest samodzielnym podmiotem gospodarczym, ani takiej właściwości nie miała po upadku PRLu.
Żeby nasza gospodarka jako tako funkcjonowała, MUSIMY podporządkować się rekinom w tym oceanie i to od tych rekinów powinna zacząć się zmiana reguł.
Polska, jako stosunkowo biedny kraj, nie żadnych możliwości, ani finansowych ani militarnych, by doprowadzić do rewizji obecnie obowiązującego paradygmatu ekonomicznego.
To wszystko, o czym tu piszemy, odnosi się do Unii Europejskiej jako całości, ale i ona nie jest wystarczająco
suwerenna, by przeprowadzić takie zmiany a kraj który mógłby, nie zrobi tego, bo jak słusznie napisał Bronisław Łagowski, cele polityczne tego państwa zostały skutecznie sprywatyzowane i nie ma w elicie władzy nikogo, komu zależałoby na zmianach uderzających we własne banki a poprzez nie, w gospodarkę.
Jest takie powiedzenie, że gdy kolos upada, ziemia się trzęsie. I właśnie tego doświadczamy.
Podtrzymuję swoją opinię o konieczności modyfikacji teorii Keynesa.
Swoje zdanie opieram na kilku przesłankach, które postaram się przedstawić, w miarę swoich możliwości, jasno i zrozumiale.
1) Przede wszystkim należy pamiętać, że zarówno teoria Keynesa, jak i teoria von Hayeka oraz wszystkie pozostałe teorie ekonomiczne w większym, czy mniejszym stopniu będące inspiracją dla obecnie działających ekonomistów, powstały w okresie obowiązywania w polityce pieniężnej standardu złota.
2) Wycofanie się USA w 1971 r. z porozumienia w Bretton Woods oznaczało odejście od standardu złota.
3) Efektem tego było pojawienie się w latach '70. ub.w. stagflacji, zjawiska wcześniej w gospodarce nie występującego. Charakteryzuje się ono wysoką inflacją i jednocześnie recesją.
4) Keynes nie mógł tego przewidzieć, co oznacza, że nie mógł tego zjawiska w swojej teorii uwzględnić.
5) Neokeynesiści, jak też neoklasycy, neoaustriacy i zwolennicy pozostałych szkół również w swoich teoriach tego zdarzenia nie uwzględniają.
6) Jedynie neoaustriacy zgadzają się z poglądami monetarystów z M. Friedmanem na czele, o neutralności pieniędzy dla rozwoju lub recesji gospodarki.
O ich poglądach dotyczących siły pieniędzy napiszę przy innej okazji.
7) Wynika z tego, że neokeynesiści nie podzielający tego poglądu popełniają błąd, a skutkiem tego błędu jest przekonanie o konieczności zwiększenia ilości pieniędzy w obiegu poprzez kredyt i banki.
Na czym ten błąd polega, wyjaśnię później.
Przede wszystkim zajmijmy się analizą dwóch zjawisk związanych z manipulacją ilością pieniędzy, które wystąpiły w latach '90. ub.w. w Polsce.
Chodzi mianowicie o hiperinflację z lat '90-94 oraz wprowadzenie do obiegu w 1995 r. nowego złotego o sile nabywczej 10000 razy większej od tego funkcjonującego w naszej gospodarce od roku 1950.
Zgodnie z teorią Keynesa, to w latach '90-94 powinien występować boom, a w roku '95. powinna wystąpić straszliwa recesja.
Jednak tak się nie stało.
Wystąpiło to, co przewidywali "austriacy", czyli tak w pierwszym, jak i w drugim przypadku, nastąpiło dostosowanie się cen do ilości aktualnie będących w obiegu pieniędzy.
Już to powinno dać ekonomistom do myślenia, ale nie dało. Tak samo, jak upadek kapitalizmu państwowego nie zmusił pewnej części zwolenników czegoś tak mglistego, jak sprawiedliwość społeczna. Dla nich ciągle socjalizm=władza rad + zmiana właściciela środków produkcji. Z prywatnego, na proletariat.
Tak nawiasem mówiąc każdy proletariusz stając się współwłaścicielem środków produkcji, przestawał być proletariuszem, a stawał się "wrednym fabrykantem, burżujem, kapitalistą"/niepotrzebne: skreślić/.
Zarówno wystąpienie stagflacji, jak i wymienione przeze mnie fakty z polskiej gospodarki wskazują wyraźnie na konieczność poszukiwania przyczyn tej rozbieżności teorii z praktyką.
Moim zdaniem, jest to konieczność zmiany kolejności otrzymywania nowo wyemitowanych pieniędzy.
Obecnie otrzymują je bk, jako ich emitenci i to one decydują kto je otrzyma przed innymi.
ten otrzymujący nowe, większe pieniądze, udaje się na zakupy i wykupuje towary/usługi za stare, niższe ceny. Tych towarów/usług zaczyna brakować na rynku i wówczas następuje konieczność zrównoważenia popytu z podażą.
Można tego dokonać w dwojaki sposób:
1) Zwiększyć produkcję, ale przeważnie nie jest to natychmiast możliwe
2) Ograniczyć dostęp do nich.
Ten 2. cel można uzyskać też 2. sposobami:
a) wprowadzając reglamentację, jak zrobiono to z mięsem i jego przetworami w PRLu
b) podnosząc ceny do poziomu gwarantującego brak nadwyżki popytu nad podażą
Dlatego w PRLu były kartki, ale każdego stać było na wykupienie jego przydziału, a w III/IV(?) RP mięso i wędliny są w sklepach, ale połowa społeczeństwa może je tylko oglądać na hakach, ale na kupienie ich nie stać.
Trochę odszedłem od tematu, ale myślę, że mi wybaczycie.
Opisałem zjawiska w skali mikro, natomiast w skali makro wygląda to w ten sposób, że banki chętniej pożyczą pieniądze na przynoszące szybko zyski spekulacje, niż na inwestycje w zwiększenie produkcji przynoszące zysk mniejszy i później.
Pieniędzmi się nikt nie naje, w pieniądze nikt się nie ubierze i w pieniądzach nikt nie zamieszka.
Można te dobra uzyskać ZA pieniądze, ale warunkiem jest ich wcześniejsze wyprodukowanie.
Z powyższego wynika, że to banki centralne muszą emitować ilość pieniędzy równoważącą przyrost dostępnych na rynku towarów/usług w celu ustabilizowania poziomu cen, ale te nowo wyemitowane pieniądze nie powinny trafiać do bk
lecz jako dochód do budżetu państwa i służyć do finansowania wydatków rządowych. Jednocześnie, by uniknąć hiperinflacji należy bk uniemożliwić udzielania kredytów poprzez wprowadzenie 50% rezerwy obowiązkowej.
To cel finalny, gdyż do czasu zlikwidowania długu publicznego rozumianego wąsko jako pożyczki zaciągnięte od podmiotów krajowych i zagranicznych, proponuję coroczne zwiększanie ilości pieniędzy w obiegu o 18% przewidywanego PKB w cenach bieżących.
Wówczas będzie spełniony postulat Keynesa o zwiększeniu w gospodarce ilości pieniędzy i unikniemy hiperinflacji.
Wymaga to jednak korekty teorii Keynesa, bo on nie przewidywał zmiany emitenta pieniędzy.
Zajmijmy się teraz przypadkiem SLD i jego polityki.
Na tym forum w dyskusji, w której i Pan uczestniczył, pisałem o przyczynach upadku zaufania społecznego do SLD i sądzę, że nie ma sensu tego powtarzać.
Prześciganie się z neoliberałami w sprawach zabierania pracownikom wszystkich praw i jednoczesne zwiększanie samowoli przedsiębiorców w stosunku do czasu zatrudnienia i płacy pracowników nie świadczy o przymusie politycznym, lecz jest efektem poglądów L. Millera będącego przewodniczącym SLD z wyboru jego członków.
Świadczy to o poglądach i celach jakie stawiają przed tym ugrupowaniem zarówno władze partyjne, jak i większość jego członków.
Dodam do tego, że to nie Rosja nas potrzebuje, to my potrzebujemy Rosji jako gwaranta integralności naszego kraju i jego granic.
Chociaż myślę, że jest już za późno. Zbyt wiele Rosji naubliżaliśmy.
nie chcę rozwijać dyskusji na temat teorii Keynesa, bo to duży temat i oderwałby nas od tematu G Konata *cięcia czy rozwój ?* albo zadłużać się dalej (ucieczka wprzód) czy raczej stabilizować finanse ?
Nie mogę jednak nie reagować gdy piszesz: *Zgodnie z teorią Keynesa, to w latach '90-94 powinien występować boom, a w roku '95. powinna wystąpić straszliwa recesja.Jednak tak się nie stało. Wystąpiło to, co przewidywali "austriacy", czyli tak w pierwszym, jak i w drugim przypadku, nastąpiło dostosowanie się cen do ilości aktualnie będących w obiegu pieniędzy.*
W latach 90 do 94 mieliśmy do czynienia z hiperinflacją, ale nie mylmy skutków i przyczyn. Hiperinflacja nie była spowodowana dużą ilością pieniędzy rzuconych na rynek tylko wynikała z przyjętej polityki gospodarczej ówczesnego rządu i balcerowiczowskiej doktryny terapii szokowej. Zmiany inflacyjne w głównej mierze wynikały ze zmian cen oraz instrumentów pozostających jeszcze w sferze decyzyjnej rządu, a reszta ze zmian systemowych (np. zmiany właścicielskie w handlu i podwyższenie marż handlowych).
Jeśli chodzi o pieniądze to ich ilość realna malała, bo sterowane centralnie podwyżki płac w poszczególnych latach realizowano według współczynika zmniejszającego 0,2 do 0,6% wzrostu na 1% wzrostu cen.
Z tego wynika, że ani nie mógł nastąpić boom, bo w nie nastąpiło coś co Keynes nazywał *deficit spending*, ani nie mogła nastąpić recesja po 95, bo ilość pieniędzy się nie zmieniła w stosunku do towaru, zmienił się tylko parytet siły nabywczej waluty. Także nie nastąpiło dostosowanie się cen do ilości aktualnie będących w obiegu pieniędzy, a wręcz przeciwnie to ilość pieniędzy administracyjnie dostosowywano do windowanych cen jednak ze stratą dla ludności, nie pokrywając wzrostu cen.
Realny spadek dochodów ludności miał jeszcze dodatkową przyczynę, mianowicie drastyczny wzrost bezrobocia (spadek zatrudnienia ogółem o ponad 2,5 mln osób).
przeczytałem pański komentarz i o dziwo zgadzam się z nim prawie w całości. Co do *rekinów* to rzeczywiście siłowo nie damy rady, musimy je pokonać umysłem i wspólnym działaniem. W istniejącej sytuacji Polacy powinni chyba działać w kierunku poprawy struktury własnościowej banków i kapitału produkcyjnego. Jeszcze bardzo wiele jest do zrobienia w obszarze aktywizacji przedsiębiorczości, popierania eksportu, poprawienia finansów publicznych. Zdaje się, że nie w pełni wykorzystywane są możliwości polskiego kapitału z zagranicy.
Trzeba zreformować także system podatkowy w kierunku podwyższenia progresywności i możlwości odpisów realnych wydatków w okreslone towary i usługi od podstawy opodatkowania.
Wydaje się, że likwidacja OFE z jednoczesną reformą ZUS w kierunku uczciwego, solidnego, powszechnego ubezpieczyciela kapitałowego Polaków jest nieunikniona. Myślę,że planuje to już Tusk.
Pełniący władzę w państwie nie powinni się wstydzić publicznie występować w imię interesów społecznych, przeciw nierównościom społecznym i zagarnianiu władzy przez oligarcię kapitałową oraz w kierunku potrzebnych reform dla zapewnienia postępu społecznego (np. żądanie wprowadzenia najpierw w Europie później na świecie, podatku Tobina, wprowadzenie systemu finansowego w oparciu o finansową suwerenność państw.) Obecnie występowanie przeciw interesom oligarchii kapitałowej odczytywana jest jako brak poprawności politycznej. Potrzebne reformy powinny być w miarę możliwości wprowadzane w interesie publicznym, także bez błogosławieństwa neoliberalnego Kościoła Kapitału.
Właśnie w tym tkwi podstawowy problem: Ty masz rację i ja ją mam.
Wniosek: makroekonomia jest tak prosta, jak 100 m sznurka w kieszeni liliputa.
To powinno być sygnałem, że obecnie funkcjonujące rozwiązania systemowe w gospodarce bankowo-finansowej wymagają zmian.
ZMIAN, a nie kosmetycznych retuszy.
Najważniejsza zmiana potrzebna do tego, to zmiana postawy ekonomistów.
Muszą zrozumieć, że funkcjonujący w gospodarce przez wieki pieniądz-towar zniknął, a na jego miejsce pojawił się pieniądz-narzędzie ekonomiczne.
Tymczasem system bankowy działa w ten sam sposób, w jaki działał gdy obowiązywał standard złota.
Nastąpiła tylko taka zmiana, że obecnie rolę złota pełnią znaki pieniężne emitowane przez banki centralne.
Banki prywatne same chętnie by przejęły rolę emitentów znaków pieniężnych, ale wiąże się ona z ponoszeniem znacznych kosztów, więc zgodnie z zasadą prywatyzacji zysków i uspołeczniania strat, jeszcze jakiś czas będą taką sytuację tolerowały.
Zakusy na wyeliminowanie bc z tego procesu są już widoczne w postaci zwiększania obszarów, w których posiadanie konta w banku jest obowiązkowe, a wzrost ofert na płatności mobilne dla osób fizycznych w końcu wyeliminuje gotówkę z rynku.
Sam rozumiesz, że będzie to miało reperkusje w postaci zanikania drobnego handlu z powodu wysokich kosztów montażu terminali i prostej oraz skutecznej kontroli przepływu towarów/usług oraz, oczywiście, dochodów obywateli.
Zostawmy jednak te problemy na boku i wróćmy do zasadniczego tematu rozważań.
Nawet w czasach po IIWŚ, gdy już osoby fizyczne w żadnym banku nie mogły wymienić gotówki na złoto, w rozliczeniach handlu międzynarodowego było to możliwe, chociaż dla wygody dokonywano przesunięć złota jedynie przez zapisy na kontach bc.
Dlatego, gdy w jakimś państwie, poprzez ekspansję kredytową nadmiernie wzrosła ilość pieniędzy w obiegu, lub gdy jakieś państwo miało nadwyżkę/deficyt w obrotach bieżących z zagranicą, następowała dewaluacja/rewaluacja jej jednostek pieniężnych i gospodarka, dzięki "złotej kotwicy", wracała do równowagi.
Odejście od porozumienia w Bretton Woods "odcięło" tą "kotwicę" i oznaczało wydanie gospodarki światowej na łaskę spekulantów walutowych.
A amerykański Fed, będący własnością prywatną, zaczął dostarczać im dowolnej ilości dolarów.
Zamiast rewaluacji/dewaluacji walut zgodnie z sytuacją gospodarczą, zmiany ich wartości następują w zgodzie z życzeniami spekulantów.
Tutaj mały wtręt: podobno, bo nie mogę znaleźć źródła w notatkach, pierwszy od 100 lat audyt Fedu ujawnił "pożyczenie" przez niego, po krachu z 2008 r. bez określenia terminu zwrotu i z zerowym oprocentowaniem, 16 bln dolarów różnym bankom i instytucjom finansowym z całego świata.
Roczny PKB USA, to,o ile dobrze pamiętam, 14,2 bln dolarów.
Dlatego, moim zdaniem, dla wyjścia świata z obecnej sytuacji stagnacji gospodarczej niezbędne jest podporządkowanie banków centralnych kontroli państwowej, w tym: nacjonalizacja Fed i likwidacja możliwości emisji pieniędzy poprzez kreację kredytu.
O wykorzystaniu podatku inflacyjnego dla likwidacji długu publicznego i stymulacji rozwoju gospodarczego już pisałem, więc nie będę powtarzał.
G Konata *cięcia czy rozwój ?* albo zadłużać się dalej (ucieczka wprzód) czy raczej stabilizować finanse ?, odpowiedź nie jest łatwa. Nasuwa mi się tutaj porównanie z dekadą gierkowską. Zamysł był słuszny, ale wykonanie i kontrola nie zadziałały właściwie Wtedy jednak został przynajmniej jakiś majątek trwały, bo pożyczone pieniądze wykorzystane zostały na realne inwestycje lub potrzebne komponenty do produkcji głównie eksportowej.
Dzisiaj w naszych realiach istnieje obawa, że nastąpi kolejny wielki przekręt w kierunku nadanym przez jakichś lobbystów, z inwestycji będą korzystać obcy, a Polacy zostaną nadal boso i na lodzie tzn z kosztami.
Pytanie *cięcia czy rozwój* sugeruje odpowiedź, ale sprawa nie jest taka prosta, ten kto stawia na rozwój musi mieć konkretny plan. Tak chętne wśród polityków posługiwanie się przykładami innych krajów, nie może być brane pod uwagę, bo każdy kraj miał inne warunki. Poza planem i środkami finansowymi jest jeszcze sprawa wykonania i związanego z planem ryzyka.
Warto zwrócić uwagę, że Polska już dzisiaj realizuje dość dobrze inwestycje dzięki pomocy unijnej zadłużając się przy tym dość intensywnie. Problemem jest kiepski system podatkowy i słaba ściągalność i brak krajowych wykonawców (przykład z budową autostrad), a może przede wszystkim brak propaństwowego i prospołecznego myślenia przy podejmowaniu i realizacji działalności gospodarczej.
Wydaje się, że do myślenia o gospodarce kraju wkrada się kolejny mit, że kredyty na rozwój to podstawa rozwoju gospodarki kraju.
Chciałbym wyjaśnić jedną zasadniczą kwestię.
Nigdy, tutaj lub gdziekolwiek indziej, nie stawiałem pytania: "cięcia czy rozwój?". NIGDY nie było ono również tytułem mojego tekstu i nie ma z nim nic wspólnego.
Przez chwilę, omyłkowo i bez mojego udziału, na lewica.pl artykuł został w ten sposób zatytułowany, jednak po moich interwencjach przywrócono mu właściwy, zgodny z treścią i intencją autora tytuł.
Tekst poświęcony jest przede wszystkim demitologizacji długu publicznego w postaci, w jakiej funkcjonuje on w dyskursie publicznym; inne wątki są poboczne.
Muszę zatem stanowczo zaprotestować przeciwko dyskutowaniu "tematu G Konata *cięcia czy rozwój?*", czy też polemizowaniu z nim, jako z moją tezą.
Pozdrawiam.
Ludzi o poglądach na gospodarkę podobnych do naszych jest dużo więcej, ale na razie o sposobie działania decydują podstawowe, pragmatyczne cele - nie dać się zasypać w tej lawinie.
Jeśli to się uda, to już będzie coś.
Pozdrawiam.
analizowałem tekst na pierwszej wersji tytułu i nie wpadło mi do głowy, że to się może zmienić, przepraszam za użycie tego zwrotu jeśli to istotna dla Ciebie różnica.
Co do meritum:
Naprawdę bardzo cenię prof. Kowalika, ale już pierwszy cytat budzi ambiwalentne odczucia. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem co o tym myśleć i dlatego pozostanę na razie przy tym *micie* kryzysu długu publicznego.
Jeśli się już raz odmitologizowało sukces gospodarczy Polski to odmitologizowanie teraz kryzysu długu publicznego, wydaje się zadaniem niemożliwym z uwagi na istotne sprzeczności.
Bardziej racjonalnym wydaje się odmitologizowanie konieczności rozwoju na kredyt. Dług publiczny to rodzaj jarzma, które społeczeństwo musi dźwigać pracując na bogactwo nielicznych, jeśli wykluczy się możliwość zadłużania się w nieskończoność. Raczej płacenie haraczu w nieskończoność jest jedynie możliwa.
Edward Karolczuk tutaj na lewica.pl w tekście pt: *Kto zarabia na zadłużeniu państwa* napisał:
*Dług publiczny nie może rosnąć w nieskończoność, gdyż zaczyna dezorganizować gospodarkę, decydować o podziale produktu społecznego i alokacji środków. Alain Bihr pisał, że rozwiązanie problemu zadłużenia publicznego jest tylko jedno: trzeba anulować wszystkie długi publiczne. Nie należy przejmować się wrzaskami o wywłaszczeniach – "wygaśnięcie ich wierzytelności nie będzie niczym innym niż ściągnięciem podatków, których państwo od dawna miało prawo się domagać. Niech się cieszą, że nie każe im się płacić kar za zwłokę"3. Im szybciej uświadomią to sobie społeczeństwa, tym lepiej.*
Kto dzisiaj jeszcze w Polsce obserwując sytuację społeczno ekonomiczną wierzy w rozwój na kredyt ten musi być wielkim optymistą.
Pozdrawiam również !
Chętnie wysłuchałbym realistycznych propozycji dot. rozwiązania problemu zadłużenia publicznego w warunkach polskich. W miarę możliwości bez pomijania tego, skąd się bierze dług publiczny (ano z pożyczania) ani dlaczego nie udało się na dłuższą metę rozwiązać problemu rozwoju bez długu publicznego w poprzednim ustroju.
Co Ty uważasz za realistyczne propozycje?
Jasne jest, że gdy chcemy rozwiązać jakiś problem, to musimy znaleźć przyczynę jego powstania.
I taka diagnozę dotyczącą długu publicznego kilkakrotnie w tej i pod poprzednim artykułem G.Konata, dyskusji przedstawiałem.
Jeśli państwo ogłosi niewypłacalność, albo, jak zrobili to Amerykanie z długiem Iraku, czyli ogłosili moralne prawo do niespłacania uciążliwego długu poprzedniego rządu, to pomimo zaniku lub co najmniej znacznej jego redukcji, sytuacja kraju nie ulegnie zmianie.
Wręcz przeciwnie. Stanie się gorsza, bo czynniki powodujące konieczność zadłużania państwa nie znikną, a pożyczyć będzie trudniej.
Dlatego za główne zadanie stojące przed rządami właściwie wszystkich krajów /na świecie chyba tylko Chiny, Arabia Saudyjska i Norwegia nie maja długu publicznego rozumianego jako zadłużenie spowodowane zaciągnięciem pożyczek od podmiotów krajowych i zagranicznych/, uważam przeprowadzenie zmian w systemie finansowo-bankowym eliminujące konieczność zadłużania się państwa.
Szeroko lansowana prze neoliberałów teza, że można uzyskać ten efekt poprzez rezygnację z wykonywania przez państwa swoich zadań i przekazanie ich podmiotom prywatnym, to tylko marketingowe hasełko przeznaczone dla tych co mniej umieją posługiwać się swoim mózgiem, a chętnie posługują się propagandowymi sloganami, ciągle powtarzanymi przez media reprezentujące interesy wielkiego kapitału.
Właściciele banków nie chcą istnienia państwa, gdyż nie chcą podlegać żadnej kontroli. Chcą po prostu sprawować dyktatorską władzę nad światem.
Jak pisał L. von Mises, uczestnicy rynku tylko dlatego nie stosują siły w celu wymuszenia korzystnych dla nich zachowań słabszych jego uczestników, że obawiają się jeszcze większej siły: siły państwa.
Powoli to jego zdanie traci na znaczeniu, gdyż wiele korporacji ponadnarodowych stało się już silniejszymi od większości państw. O ile dobrze w tej chwili pamiętam, to wśród 10 największych gospodarek świata, sześć to przedsiębiorstwa prywatne.
Obecnie, moim zdaniem, to ostatni moment, gdy można przeciwstawić się tym bankierskim dążeniom.
Obserwowałeś, bo zabierałeś głos w dyskusji pod poprzednim artykułem G. Konata, więc chyba zapoznałeś się również z moim postem, w którym przedstawiłem sposób odebrania bankom komercyjnym przywileju zagarniania większości podatku inflacyjnego i użycia go do zlikwidowania długu publicznego oraz finansowania przez rządy rozwoju gospodarczego.
Czy jest to rozwiązanie realistyczne? Uważam, że tak!
UE na pewno będzie temu przeciwna, ale Lenin i bolszewicy nie pytali rządu Kierieńskiego o zgodę na przeprowadzenie rewolucji.
Chociaż historia nas uczy, że nic nas nie uczy, to oceniam szanse na zmianę systemu finansowo-bankowego na duże.
dziękuję za nadzieję na ZMIANĘ,ale kto i z kim ją wykona?
Trochę to hamletyzowanie, ale: Niech żywi nie tracą nadziei!