Zaznaczając na marginesie, powyższy komentarz do wydarzeń wokół Korei Płn. został napisany jeszcze przed wczorajszym (19.09.br.) Zgromadzeniem Ogólnym ONZ, podczas którego prezydent USA Donald Trump wyartykułował dość spektakularne pogróżki pod adresem władz północnokoreańskich o możliwym "całkowitym zniszczeniu Korei Północnej", jeśli nie zaprzestanie prób broni termojądrowej itp. Ta wypowiedź nie spotkała się z aprobatą społeczności międzynarodowej, skrytykowała ją np. kanclerz Niemiec Angela Merkel. Na chwilę obecną wydaje się, że są to pogróżki bardziej werbalne, niż realne, taka werbalna "obrona przez atak". Ale nie sprzyjają rozładowaniu konfliktu. Jak widać, podejście na zasadzie "wet za wet" (i już zaciera się kto był w tym wszystkim pierwszy...), agresywna postawa i parcie co najmniej na dozbrajanie się - występują po obu stronach. Przemysł zbrojeniowy już liczy zyski. A sytuacja pozostaje dynamiczna.
Nie osłabiaj swego świetnego artykułu, panie Autorze.
Dobrze Pan wie, że nie chodzi tu o zyski sensu stricte.
Ale wesoło nie jest, bo jedną wojnę już na tym półwyspie przeciwnicy toczyli a nie wydaje mi się, że w Ameryce zrozumieli potęgę przeciwnika.
Nikt nie będzie umierał za Kima. Po pierwszych salwach północni rzucą broń w krzaki i się rozbiegną.
Państwo, które potrafi skonstruować i wystrzelić rakietę na odległość 5000km, nie jest papierowym tygrysem.
Przypominam panu Westowi MacArthura, który myślał że rozpędzi wojsko "północnych" w trzy dni, a zamierzał użyć broni atomowej po konfrontacji wojennej, bo nie tylko nikt w krzaki przed nim nie uciekał ale to on sam ledwo uratował resztki swojego wojska ekspedycyjnego i ostatecznie Amerykanie zaangażowali łącznie dwa i pół miliona żołnierzy aby uratować linię demarkacyjną, bo zwycięstwa nie było.
A czy układ sił w tym rejonie świata zmienił się cokolwiek od tamtego czasu? - nie, panie West, nadal "północni" są tylko harcownikami w tej grze wojennej i nie zapominaj o tym!