Lewica po okresie jednoczesnej władzy trzech farbowanych lisów Blaira, Schroedera i Millera w którym to okresie okazało się, że to nie lewicowe partie rządziły w UK, BRD i RP tylko zwykłe partie władzy, które doprowadziły do utraty zaufania lewicowego elektoratu, przeżywa kryzys mentalny nie mogąc się odnależć w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości.
To może warto parę drogowskazów postawić.
Po pierwsze, już samo sformułowanie tytułowe: *Postępowa odpowiedź na neoliberalną chorobę i jej populistyczne objawy* jest wadliwe, bo użycie określenia *populistyczne objawy* sugeruje, że najważniejsze dla lewicy w tej chorobie są populistyczne objawy, te zaś są tylko objawami wtórnymi do objawów pierwotnych neoliberalizmu to znaczy pauperyzacji społeczeństwa, kryzysów ekonomicznych, wybujałego wzrostu nierówności społecznych, przestępczości zorganizowanej, niesprawiedliwości i braku reakcji państwa na te objawy (rola przymulonego ciecia).
Użycie słowa populizm, jest dodatkowo sugestią, że deklaracja radykalnych zmian funkcjonowania państwa jest tylko populizmem, który normalnie nie może być brany poważnie.
Odpowiedź zaś Michała Syski jest może postępowa w intencjach autora, ale w istocie nie przedstawia żadnych konkretnych działań, co raczył także zauważyć autor tej recenzji.
Michał Syska sporo wyrazów poświęca neoliberalizmowi, który przynajmniej już od kryzysu finansowego roku 2008 stał się brzydkim wyrazem używanym powszechnie w politycznym dyskursie. Tylko że w oceanie krytyki neoliberalizmu ta ćwiartka wódki Syskowej krytyki nie jest wyczuwalna tak samo jak ostatnie tchnienie Mahometa we wdychanym dziś powietrzu, a przede wszystkim nic nie zmienia w materialnej rzeczywistości.
Przypisywanie przez autora tej recenzji neoliberalizmu prawicy jest propagandowym chwytem politycznym, ale nie da się ukryć, że wdepnęli w to także działacze lewicy, przynajmniej za lewicę uchodzący. Michał Syska sam pisze tak:
*Lata 90. ubiegłego wieku to seria wyborczych zwycięstw centrolewicowych ugrupowań w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych (prezydentura Billa Clintona). Można ją interpretować jako reakcję społeczeństw na zapoczątkowaną dekadę wcześniej ofensywę neoliberalizmu oraz wiarę, że lewica ochroni zdobycze państw opiekuńczych. Tymczasem socjaldemokraci (a w USA Demokraci) postanowili pogodzić się z dyktowaną przez ideologię rynkową globalizacją próbując pożenić liberalne reformy gospodarcze z lewicowymi wartościami. Centrolewicowe rządy kontynuowały politykę deregulacji, wolnego handlu, prywatyzacji, obniżek opodatkowania oraz „uelastyczniania” pracy.*
Tak więc lewica na świecie po oswojeniu się z kapitalizmem zaczęła oswajać się z neoliberalizmem. W myśl zasady: Jak nie możesz zwalczyć swojego wroga to postaraj się z nim zaprzyjaźnić.
Dzisiaj po katastrofalnej utracie społecznego zaufania przez lewicę podkreślanie podziału sceny politycznej na lewicę i prawicę jest dla lewicy wątpliwym działaniem. Zrozumiał to Biedroń nadając nazwę swojemu ruchowi *Wiosna* chociaż jego ruch wygląda na zdecydowanie antyprawicowy, w domyśle wielu lewicowy.
Walka z neoliberalizmem i co za tym idzie z prawicą jest tutaj nieskuteczna materialnie jak i propagandowo, gdyż to właśnie prawica dzisiaj w Polsce zahamowała podstawowe mechanizmy neoliberalizmu jak prywatyzacja, deregulacja, abdykacja.
Na neoliberalną chorobę znamy już lekarstwo, problem tylko w tym, że nie wszyscy chcą się szczepić, mówiąc że to szkodliwe.
W Polsce w czasie transformacji ustrojowej, po kilkukrotnych zmianach rządów w kontekście neoliberalizmu wytworzyła się na scenie politycznej swgo rodzaju dwubiegunowość sił i nie jest to bynajmniej prawica kontra lewica. Ten tradycyjny podział już nie ma znaczenia wobec walki o rząd dusz wyborców i w efekcie władzę w kraju, a po wejściu Polski do Unii Europejskiej synekury w jej instytucjach (konfitury).
Pierwotny podział opiera się na różnicach w ocenie Okrągłego Stołu i jego skutków jak również podejściu do spraw dekomunizacji i lustracji. Pierwsze starcie wygrało stronnictwo *umoczonych* z Wałęsą na czele. Stronnictwo dekomunizacyjno lustracyjne poniosło porażkę. Padł rząd Jana Olszewskiego, który był zdecydowany dekomunizację uskutecznić, ale duch lustracji i dekomunizacji ciągle ożywiał debatę publiczną stygmatyzując liberalną część sceny.
Po znanych przegięciach politycznych w 2005, roku wyborczym, Tuskowi i jego akolitom udało się stworzyć antypisizm, rodzaj samonakręcającej się maszyny do szkalowania PIS, głównego przeciwnika politycznego. Po wyborach do parlamentu i późniejszym fiasku koalicji POPiS zainstalowano antypisizm na stałe.
Obecnie stan debaty publicznej w wyniku ciągłej eskalacji i powszechnie stosowanego kłamstwa i przekrętu oraz nadużywania przesadnych określeń stał się dla wielu obserwatorów groteską. Pozostali ulegli głębokiemu podziałowi, ulegając klimatowi wzajemnej pogardy i nienawiści.
Michał Syska pisze:
*Taki kształt życia publicznego jest destrukcyjny i osłabia demokrację. Do uzdrowienia sytuacji nie wystarczy pojawienie się siły politycznej, która zaneguje tę szkodliwą logikę. Lewica, oprócz zdystansowania się od trybalistycznej formy uprawiania polityki, musi podjąć się zadania stworzenia instytucjonalnej infrastruktury tworzącej warunki do demokratycznego dialogu.*
Podjąć się tego zadania oczywiście można, ale już zdystansowanie się od *trybalistycznej formy uprawiania polityki* wygląda na zbyt trudne dla lewicy, może łatwiej dla młodszych pokoleń (jeśli nie wejdą w koleiny dotychczasowej praktyki ich przodków). Istotne jest jednak to co autor Antidotum miał na myśli pod hasłem *demokratycznego dialogu*, bo to nie jest jednoznaczne. W IIRP próby *demokratycznego dialogu* skończyły się Berezą Kartuską.
Lewica powinna także unikać pustosłowia.