PiS nie ma całościowej polityki społecznej, ale prowadzi jakąkolwiek politykę społeczną (choć oczywiście można ją za to i owo krytykować), w odróżnieniu od poprzednich rządów, których polityka społeczna była prawie że żadna (nie licząc symbolicznych dodatków socjalnych po parędziesiąt czy 100 zł). PiS - mimo wszystkich niedociągnięć - ma jakąś ofertę socjalną, a poprzednie rządy jej na ogół nie miały lub wręcz obcinały dotychczasowe świadczenia. A teraz rzeczywiście w większości "małpują" pomysły wychodzące ze środowisk rządowych. Okazuje się, że partia chadecka o zabarwieniu poniekąd narodowym jest bardziej socjalna, niż poprzednio rządzące partie chociażby lewicowe (SLD-UP itp.). Nie jest to żaden mityczny "socjalizm", ale przynajmniej minimalne łagodzenie skutków kapitalizmu. Oczywiście, nie ma co się łudzić co do tego, że motywy prowadzenia takiej polityki nie są instrumentalne, ale to jakby temat do osobnych rozważań. Jest też druga strona medalu - braki w owej polityce społecznej, jej finansowaniu i to można w jakiś sposób wytykać, jednak trudno nie zauważyć, że taka polityka - zwiększania bezpieczeństwa socjalnego i płacowego - jest realnie prowadzona. Można tu wymienić przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego (forsownie podniesionego w poprzedniej kadencji przez koalicję PO-PSL z poparciem klubu Palikota) czy słynne 500+. Teraz zapowiada się podnoszenie płacy minimalnej, chociaż i to wciąż ostrożnie... Właśnie przede wszystkim temu, a nie polityce historycznej czy światopoglądowej, partia rządząca zawdzięcza rosnące poparcie wśród mniej i średniozamożnych wyborców. Z drugiej strony wciąż jesteśmy krajem dość biednym na tle krajów tzw. starej Unii Europejskiej (i jednym z rezerwuarów siły roboczej dla tych krajów) i wiele nam do nich brakuje. Zawsze można przyjmować różne skale i obiekty do porównań oraz oceny. Nie wiadomo też jaki będzie dalszy kierunek tych zmian w zakresie polityki społecznej oraz pracowniczej, bo to jednak pod tymi rządami pojawiały się pomysły w większości niekorzystnych dla pracowników zmian w prawie pracy, ale na razie zostały zarzucone.
Przy czym negocjowanie podwyżek pensji minimalnej lub/i różnych rozwiązań propracowniczych oraz prospołecznych to także w dużym stopniu rola związków zawodowych, a nie tylko samego rządu, które - im silniejsze, tym większą pozycję mają.
Doszło do sytuacji, w której żeby zwiększyć nakłady np. na edukację czy służbę zdrowia, trzeba będzie ciąć inne programy społeczne, typowo wyborczo-rozdawnicze pomysły socjalne
przynajmniej dopóki nie zrezygnujemy z funkcjonowania obecnego systemu pieniężnego, inflacji poniżej 5% i dogmatu, że drukowanie pieniądza zawsze i szybko prowadzi do inflacji, choć przypadki wielu krajów współczesnych pokazują jednak, że nie jest to ani prosto przekładalne, ani automatyczne (na czele z tzw. Zachodem po kryzysie 2008 roku)
tak więc, żeby polepszyć działanie publicznej służby zdrowia, z której korzystają częściej biedni niż bogatsi, trzeba będzie uszczknąć coś z programów socjalnych, z których również korzystają bardziej biedni (choć nie zawsze, bo bogatsi bardziej dzietni potrafią z tego systemu jeszcze więcej wyłuskać)
polski populizm jest silną ideologią, spod której trudno się wychylić, bo można dostać wyborczo po dupie: polega on jednocześnie na przedwyborczych benefitach socjalnych dla szerokich grup społecznych, i niskich podatkach dla przedsiębiorców oraz na wysokich deficytach budżetowych i kreatywnej księgowości
jest silną ideologią, ale taką w stylu niedawnej Grecji - być może za 10 lat będziemy kwiczeć jako dłużnik przed wierzycielami
chyba że PiS zdobędzie tak mocną władzę, iż nikogo nie będzie musiał przekupywać w tym stopniu, co dzisiaj, wtedy z powodu stablizacji politycznej i braku poważnych konkurentów politycznych, sytuacja budżetu pozostanie podobna do dzisiejszej
doszło dziś do takiego paradoksu, że na tle populizmu w nieodpowiedzialnym "demokratycznym kapitalizmie" odpowiedzialny centralnie planowany socjalizm wydaje się bliższy neoliberalizmowi (mimo że własność środków produkcji jest całkowicie odmienna)
zresztą w polskich warunkach większość klasy robotniczej w 1980 roku opowiedziała się za populizmem uznając socjalizm za elityzm biurokratyczny, mimo że od 1970 trwała już faza populizmu socjalnego realizowana wraz z rozmachem inwestycyjnym, która jednak nie przytwierdziła klasy robotniczej, zwłaszcza wielkomiejskiej, do ówczesnego systemu
m.in. z powodu szach-mata (prawdopodobnie CIA) w Watykanie (nie zdziwiłbym się, gdyby Janowi Pawłowi I to oni pomogli w szybszym odejściu do tamtego świata) i osadzeniu na rzymskim tronie kardynała z Polski, które miało olbrzymi społeczno-emocjonalny wpływ na ludność Polski
dziś, po 2015, historia zatoczyła koło - po znacznym osłabieniu neoliberalizmu - synteza populizmu, nacjonalizmu i tradycjonalizmu religijnego - jest tak dominująca jak w 1980 roku (tyle że wtedy nie przekładało się to na posiadanie władzy), choć z drugiej strony (zwłaszcza tradycjonalizm religijny) jest dzisiaj bardziej płytszy w społeczeństwie (sztucznie pompowany rytuałami dla samego rytuału)
Nie mam nic do podnoszenia płacy minimalnej, ale jej forsowne podnoszenie w kapitalizmie prowadzi do tego, że coraz więcej pracowników ją otrzymuje, zwłaszcza jeśli firmy mogą sobie pozwolić na import cudzoziemskiej siły roboczej. Ale nie tylko, bo widzimy jak wynagrodzenia w małych firmach prywatnych trzymają się "kotwicy" przy płacy minimalnej. Powinny być inne "instytucje progowe" np. jeśli ktoś zarabiał 80% średniej "krajowej", to też powinien liczyć na jakiś minimalną gwarantowaną podwyżkę. Dopiero przy 110-120% średniej można znieść wymóg podwyższania wynagrodzeń w związku ze wzrostem płacy minimalnej czy średniej.
Historia z mojej okolicy: 10 lat temu pracownicy pewnego zakładu zarabiali średnio 600 zł więcej niż minimalna, teraz zarabiają 130 zł więcej. Podwyżki u nich bywały, ale rzadsze i mniejsze procentowo niż w minimalnej. Brutto to jeszcze jakoś ten wzrost na tle lat wygląda, ale netto do kieszeni już marnie.
Poza tym, jeśli prawicowe stało się utrzymywanie niskiego i zróżnicowanego wieku emerytalnego, to lewicowe powinno być coś innego powiedzmy: pracujesz krócej w wymiarze godzinowym = pracujesz dłużej w wymiarze lat i odwrotnie; poza tym równy wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn, i jak myślę, instytucja przechodniego zatrudnienia (na przykład w wieku 60-65 lat z każdym rokiem ludzie w tym wieku mogliby pracować o dzień krócej np. 61-latkowie 4 dni w tygodniu, 62-latkowie 3 dni w tygodniu itd.)
Po trzecie, powiązać wysokość minimalnej płacy z kosztami utrzymania, zwłaszcza z czynszami w miastach i odsetkiem dojeżdżających do pracy z dalsza. Najlepiej byłoby je odrynkowić, ale póki są rynkowe, to jakoś z nimi powiązać.
Powinny istnieć co najmniej 3 rodzaje płacy minimalnej: dla powiatów ziemskich, dla większości powiatów grodzkich i dla największych miast.
Tak to widzę, naszą polską socjaldemokrację, choć socjalizm byłby lepszy choć w tych czasach jest bardzo mało realny
To nie przywrocenie poprzedniego wieku emerytalnego stalo die prawicowe,ale tzw. prawica przyswoila sobie czesc postulatow lewicujacych, co zreszta typowe dla chadecji. Zreszta to pojecia nieostre i nierozlaczne. Wysokosc proponowanej, podwyzszonej, placy minimalnej wzgledem przecietnego krajowego wynagrodzenia nie powinna zaburzac plynnosci dzialania gospodarki. Placa ta wydawala aie wrecz zbyt niska wobec kosztow zycia. Oczywiscie na rynku pracy jest spore zroznicowanie regionalne, a nawet rejonowe i miedzy poszczegolnymi branzami, a nawet niekiedy w ich obrebie. Nie wiadomo tez jak ta polityka spoleczna i pracownicza bedzie sie ksztaktowac w przyszlosci, bo poczatki czesto bywaja "mile". A pojawiajace sie tu i owdzie - nie tylko w jednej formacji - pomysly wzorowania sie na metodach i technikach wyzysku rodem ze wspolczesnych gospodarek wschodniej Azji, takze w zakresie prawa pracy, raczej nie wroza nic dobrego dla wiekszosci pracownikow.
I oczywiscie kwestia warta dyskusji jest faktyczne uprztwilejowanie kobiet wzgledem wiekszosci mezczyzn w kwestii nizszego wieku emerytalnego dla tych pierwszych, nawet niezaleznie od tego czy sa np. matkami, czy nie, no ale takiej dyskusji sie nie podejmuje.
Tak czy owak, istota podwyższania wieku emerytalnego (nie taka straszna, jeśli zmniejszonoby dzień pracy z 8 do 7 godzin) to przede wszystkim podwyższenie wieku emrytalnego dla kobiet. Myślę, że wiek 65 lat i brak podwyższania go dla mężczyzn byłby wystarczający, a poza tym mógłby zatrzymać (przy odpowiedniej propagandzie) trend przechodzenia mężczyzn na coraz dalszą i skrajniejszą prawicę'
Poza tym, jeśli nadal brakowałoby pracy dla ludzi 50+, a zwłaszcza 60+ to można nadal wraz z wiekiem zmniejszyć tygodniowo-godzinowy wymiar pracy, o czym już mówiłem. Wymaga to jednak zmian w Kodeksie Pracy
Słuchajcie, Włóczykijas i Rysz, nie chcę tutaj "wyjść na mizogina" (tak, właśnie taka pisownia, tj. całość w cudzysłowie, jako iże taka ewentualna refleksja czy opinia to problem nie mój, lecz jej twórcy; jestem zresztą ostatnim bądź jednym z ostatnich na świecie, który mógłby na taką przypadłość cierpieć; wręcz odwrotnie, czemu niejednokrotnie dawałem na tym forum wyraz). No, ale do rzeczy. Tak. Kobiety są di fatto uprzywilejowane w naszym systemie prawnym. A te wcześniejsze emerytury to tylko i zaledwie jeden z tego wycinków. Oczywiście nie spodziewam się podjęcia tego tematu przez lewicę. A i chyba przez kogokolwiek w tym przedziwacznie ginocentrycznym kraju. To zresztą temat bardzo bardzo bardzo szeroki.
Dokładnie Tak. 10/10. Racja 100%.
Można dyskutować o różnych abstrakcyjnych rozwiązaniach, ale czy któraś formacja ma to w swoim programie (zmniejszanie liczby dni pracy dla osób w wieku przedemerytalnym)? Poza tym mogłoby to zakłócać rytm i wydajność pracy, na której zależy pracodawcom. Nie wiem czy byliby chętni, aby takich pracowników zatrudniać, gdyby nie otrzymywali z tego tytułu żadnych dodatkowych dopłat/ulg. Natomiast średnia długość życia ulega obecnie skróceniu i wydłużenie wieku emerytalnego nawet o rok czy dwa lata może oznaczać, że wiele osób po prostu tego wieku nie osiągnie. O godzinę krótszy dzień pracy (choć też nie zanosi się, aby coś takiego wprowadzono) niewiele tu zmieni, zwłaszcza że wielu ludzi ciężko pracuje i np. dojeżdża do pracy nieraz po parę godzin na dobę. Rzadko kiedy jednak rządzący czy pracodawcy - projektując różne rozwiązania prawno-społeczne - kierują się względami humanistycznymi (czy nawet związanymi ze zwykłą higieną i medycyną pracy), a raczej - wydajnościowymi i czysto ekonomicznymi, tj. związanymi z wąsko pojętym bilansem zysku.
Kiedyś feminizm był słuszną mądrością etapu, tj. w naszym świecie oderwał od jednoczynnikowego trybu życia nie tylko większość kobiet (dom, dom, dom ...), ale i większość mężczyzn (praca, praca, praca - obojętnie czy skodyfikowana czy tradycyjna w jakimś rolnictwie lub rybołówstwie).
Dzisiaj jednak tak wielka ochrona kobiet, zwłaszcza odnośnie wieku emerytalnego, jest przyczyną, że ciągle utrzymuje się cholerna różnica 8-10 lat w długości życia na niekorzyść mężczyzn. Nigdzie tak nie ma, tylko w krajach Europy Srodkowo-Wschodniej (na Słowacji i w Czechach lekko mniej, bo około 7 lat). Cała reszta świata ma różnicę 4-5 lat lub mniej. Nie chcę powiedzieć, że tylko ta różnica wieku emerytalnego jest przyczyną, bo bym upraszczał. Jednak od czegoś trzeba zacząć, jeśli państwo o mężczyzn też ma dbać.
Dzisiejszą mądrością etapu jest zakopać różnice w wieku emerytalnym między mężczyznami a kobietami. Będzie ciężko, bo tu się żyje historią i rytuałami, a nie wyzwaniami teraźniejszości
polecam i warto go przedrukować na lewica.pl
https://strajk.eu/seks-milosc-i-wolnosc-czy-tzw-lewica-obyczajowa-jest-lewica/
To jest temat chyba jednak (?) wyssany z palca. Albo inaczej (za przeproszeniem) wy.rany przez Internet. Jego niebezpieczeństwo, bo ono może rzeczywiście istnieje, bądź może istnieć albo zaistnieć, jest tutaj zatem dokładnie takie samo, jak każde inne wyłaniające się z Sieci. Czyli masowa manipulacja (zresztą, po co innego powstał ten cały Internet? Czy nawet w ogóle media nazwijmy to zdane (tele-vision). Wystarczy się z tego g.wna, czyli z wirtualu wylogować, a zalogować w realu, i większość tych problemów, w tym opisywany na strajk.eu a linkowany von dir, znika, niekiedy nawet jak za dotknięciom dziwnej, czarodziejskiej różdżki. No, w każdym razie znika póki co. Niewykluczone bowiem, iż jest to coś zakrojone na bardzo szeroką skalę, mówiąc krótko, niewykluczone, że komuś naprawdę chodzi o cofnięcie nas do jaskiń. Oczywiście plus dla lewicy za dostrzeżenie tego, no właściwie czego?
Znaczy osoby w wieku przedemerytalnym, w okresie tzw. ochronnym, jako że są chronione przed ew. zwolnieniem z pracy, stosunkowo często korzystają ze zwolnień lekarskich, więc statystycznie de facto i tak pracują mniej, niż młodsi współpracownicy (statystycznie), którzy nie zawsze mają taki "komfort" chodzenia na tzw. chorobowe. Ale oczywiście trudniej osobom w takim wieku znaleźć pracę. Jest trochę tak jak w dowcipie - najlepiej mieć mniej niż 30 lat i przy tym 10 lat stażu ;). No chyba że ktoś ma tzw. znajomości, to wtedy ani wiek, ani staż, ani często nawet wykształcenie nie gra roli ;).
W latach 70-80. znałam bezdzietne rodziny, gdzie pracujący mąż brał w zakładzie tzw. "rodzinne" na niepracującą żonę. Niewielkie, ale stałe. Gotowała, prała, sprzątała, ciupciała się z nim w nadziei na potomstwo. Śmieszne? Tak było, potem się skończyło, te kobiety zostały na lodzie. Dlaczego tak było? Pewnie, by kobiety "uszanować". Potem czekały na śmierć sponsora, by być samodzielną...
Teraz jest "lepiej", zalicza się kobitkom przeróżne macierzyńskie i wychowawcze, by miały śladowe emerytury. I chłopy się wkurzają... "dołóż do prądu, gazu, żarła... nie będę cię pasł... Znam to z autopsji, ale wystawiłam taki rachunek, że musiałby mi spłacić moją robotę przez lat 50, bez odsetek... Się odtentegował...
.
Ale intuicyjnie coś w tym tekście właściwego jest. Kapitalizm promuje właśnie (chcąc niechcąc, chodzi o skutek) społeczeństwo, w którym powszechne są związki krótkie, nietrwałe lub po prostu samotność. Skoro wszystko musi się opłacać, to w świadomości jednostki żyjącej w atomistycznym, indywidualistycznym kapitalizmie również musi opłacać się taki związek, czy powiedzmy, jego biologiczny cel, czyli potomstwo.
Te związki pomiędzy nierównościami i konkurencją w kapitalizmie są widoczne w rzeczywistości, np. wieś większości krajów rozwiniętów: mnóstwo samotnych kawalerów, duże miasta - mnóstwo samotnych panien. I obok tego zastępcze ideologie dla tych grup: nacjonalizm czy skrajna prawica (jak zwał) oraz feminizm (praktycznie często brzmiący w sferze relacji ludzkich jak neoliberalizm a rebours).
2. Zawsze mnie dziwi homofobia wśród samotnych długoletnich kawalerów. Chłopy nie rozumieją, że skoro im więcej homoseksualistów (którymi częściej bywają mężczyźni), to mają większą szansę, że w końcu znajdą sobie jakąś kobietę. Równie śmieszna bywa reakcja "ojców rodzin" (zarówno ze środowisk kibolskich czy religianckich, czy z pojedynczych wójtów lub radnych gdzieś w Polsce), że chcą chronić swoją rodzine przed tymi "dewiantami". Tacy również z punktu widzenia społecznego pragmatyzmu zidiocieli, bo skoro mają kobiety, mają z nimi dzieci, to powinni się cieszyć, że jacyś homomężczyźni nie będą zainteresowani odbiciem im kobiet. Myślę, że to taki maczyzm dla pozoru. W kraju, w którym wypada słuchać się teściowych, trzeba pokazać swoją "moc", "niezależność", "niepoprawność" w innych sferach !
.
Kolego Tomaszu ... Masz rację z tą homofobią...Bycie gejem to nie jest choroba...Są tacy ludzie, co tak mają i niech sobie żyją w pokoju.
Na studiach miałem kolegę geja bardzo zdolnego matematyka a potem dobrego informatyka...jego orientacja nie przeszkadzała mi by był moim kolegą.
Miałem kolegę geja...
to tekst prowokacyjny, podpinający się pod wzór Giniego, by go ośmieszyć i promować "tęczowość". Jak ktoś nie ma w głowie, to ma u sponsorów. WIĘCEJ KRYTYCYZMU, błagam...
.