lewica.pl

Wielgosz: Rewanż antagonizmu i upadek centrolewicy

[2005-11-08 23:08:06]

Nie minęło pięć lat od opublikowania słynnego manifestu Trzeciej Drogi Blaire’a i Schrodera, a lansowana w nim koncepcja nowej postsocjaldemokratycznej i centrolewicowej lewicy legła w gruzach. Katastrofalna klęska wyborcza polskiej SLD, która przez cztery lata sprawowania władzy wiernie trzymała się trzeciodrogowych dogmatów, jest tylko najefektowniejszym przykładem schyłku tej formacji. Potwierdzają go wyniki wyborów w Niemczech. W tym wypadku kryzys koncepcji centrolewicy wyraża się nie tyle słabą wygraną CDU/CSU, ile dobrym wynikiem Partii Lewicy, która w krótkim czasie wyrosła na poważną opozycję SPD z lewa. Wyjątek brytyjski tylko potwierdza regułę, ponieważ utrzymanie władzy przez New Labour należy przypisać raczej dwupartyjnemu systemowi wyborczemu i kompletnemu paraliżowi po stronie konserwatystów, niż jakimś własnym sukcesom w minionej kadencji. Jeśli do tego dodamy zwycięstwo radykalnej lewicy francuskiej w referendum konstytucyjnym w maju tego roku (wraz z jego holenderskim sequelem) oraz wzrost wpływów lewicowej opozycji na lewo od socjalistów w Portugalii, możemy chyba mówić o odpływie trzeciodrogowej fali.

Sytuacja ta powinna skłaniać nie tylko do analizy przyczyn upadku koncepcji odnowy socjaldemokracji rzuconej ongiś przez brytyjskiego socjologa Anthony Giddensa, ale też do zarysowania drogi wyjścia z opłakanych skutków owej odnowy. Wziąwszy pod uwagę pogarszające się wskaźniki społeczne (bezrobocie, rozwarstwienie, liczba zderegulowanych pracowników-biedaków rosną przy stagnacji a nawet spadku płac realnych) i projekty takie jak polski plan Hausnera czy niemiecka ustawa Harz IV, trzeba powiedzieć, że realną treścią centrolewicowych frazesów o społeczeństwie ryzyka i większej autonomii jednostki w zarządzaniu własnym zdrowiem czy edukacją była kapitulacja przed liberalnym fundamentalizmem gospodarczym. Ona też stała się główną przyczyną klęski projektu Giddensa-Blaire’a-Schodera-Millera, cokolwiek nie mówiliby oni o wzroście PKB, niezależności banku centralnego czy duszeniu inflacji (które jest nota bene o tyle łatwe, że w Europie nie ma czego dusić). Niemniej neoliberalny kurs w gospodarce i serwilizm wobec elit finansowych to nie wszystko. Nie popełnimy chyba herezji wobec marksistowskiej tezy o determinacji ekonomicznej w ostatniej instancji, jeśli zauważymy, że centrolewicowemu zwrotowi na prawo towarzyszyła fundamentalna zmiana ideologiczna. Nie popełnimy jej tym bardziej, jeśli stwierdzimy, że właściwa identyfikacja teoretycznej legitymizacji Trzeciej Drogi może się przyczynić do skutecznego przezwyciężenia jej politycznych ograniczeń.

W analizie ideologii centrolewicy nie sposób pominąć narzędzi i tropów jakie podsuwają nam postmarksiści w rodzaju Chantal Mouffe i Ernesto Laclaua. Wydana ostatnio w Polsce książka Mouffe pt. "Paradoks demokracji" winna stać się lekturą obowiązkową wszystkich, którym bliska jest idea odrodzenia lewicy. Napisana w roku 2000, gdy Blair, Schroder i Miller byli na wciąż wznoszącej się fali, książka znakomicie antycypowała żałosny koniec ich wzlotu. Mouffe twierdzi, że filozoficznych fundamentów centrolewicy dostarczyła idea demokracji deliberacyjnej, którą rozwijają John Rawls i Jurgen Habermas. W centrum systemu demokratycznego postawili oni kwestię komunikacji, dialogu i pojednania antagonizmów. Celem porządku demokratycznego ma być umożliwienie dialogu różnych opcji. Wiara w możliwość przejrzystej komunikacji między różnymi siłami politycznymi i poglądami zakorzeniona jest w idei neutralnego politycznie rozumu. To rozum, jako element przynależący każdemu podmiotowi politycznemu, ma tu być instancją ograniczającą różnice i łagodzącą konflikty. Uznając rozumną komunikację za cel procesu demokratycznego deliberacjoniści twierdzą, że fakt pluralizmu poglądów i interesów oraz antagonizmy między nimi to jedynie punkt wyjścia polityki, która ma doprowadzić do pojednania. Wszystko można uzgodnić, każdego przekonać, każdy konflikt zakończyć z korzyścią dla wszystkich zaangażowanych weń stron. W gruncie rzeczy w tej wizji nie ma miejsca na opozycję. Chyba, że jest to opozycja, która nie daje się wciągnąć w rozumny dialog. Jeśli jednak już się ona pojawia, jest tylko zagrożeniem dla demokracji jako takiej. Opozycję taką należy zatem wyeliminować w imię ogólnego kompromisu i otwartej debaty.

W praktyce oznacza to trzy rzeczy. Po pierwsze, pogodzenie z kapitalizmem jako nieprzekraczalnym horyzontem uspołecznienia i zredukowanie polityki do eksperckiej dziedziny zarządzania systemem. Po wtóre, uznanie postaw
antykapitalistycznych za irracjonalne i wrogie demokracji. Po trzecie, odrzucenie związku między partią polityczną a jej społeczną bazą. Trzeciodrogowcy zamienili reprezentację społecznej bazy tradycyjnej lewicy na tzw. elektorat. Centrolewica nie chce już reprezentować najemnej siły roboczej. W jej języku nie ma już nawet takiego pojęcia, jak klasy podporządkowane. Zamiast tego mówi się w nim o tych, którym się nie udało, o przegranych i niedostosowanych. Pracownicy zmienili się w mniejszość "nieudaczników", którą po prostu trzeba jakoś włączyć do wygranej i zadowolonej większości. Ambicją centrolewicy jest właśnie reprezentacja owej zwycięskiej większości społeczeństwa. Ma to być o tyle łatwe, że, w ocenie jej guru ideowych pokroju Giddensa, walka klas, a także same klasy społeczne przeszły już do historii. Nowa Gospodarka, komputeryzacja, informatyzacja, oraz, jakże by inaczej, globalizacja stworzyły nowy typ społeczeństwa, do którego pasuje miano postkapitalistycznego. W nowej sytuacji możliwe stało się reprezentowanie wszystkich obywateli.

Przyznajmy, że wizja ta wygląda bardzo atrakcyjnie, szczególnie dla rządzących. Problem w tym, że w żaden sposób nie odzwierciedla rzeczywistości, w której żyjemy. Co gorsza, ma się ona nijak także do historycznych tendencji panującego systemu, które już możemy zaobserwować. Problemy z bezrobociem, narastanie polaryzacji wewnątrz społeczeństw i pomiędzy nimi, pauperyzacja, a także wzrost konfliktów imperialistycznych, kariera nacjonalistycznych populistów i skrajnej prawicy pokazują dobitnie, że konflikty, sprzeczności i antagonistyczna natura kapitalistycznej formy uspołecznienia nie odeszły w przeszłość. Dramatycznie ujawniły się one w polityce samej centrolewicy, która w imię interesów całego społeczeństwa chętnie poświęcała aspiracje różnych jego konkretnych grup. W Polsce tak było m.in. z kobietami. Ich prawa reprodukcyjne zostały przez SLD poświęcone na ołtarzu ogólnonarodowej zgody. Z tych samych powodów zmarginalizowano wszelką krytykę kościoła katolickiego oraz nieśmiałe próby walki w obronie wartości lewicowo-republikańskich w publicznych mediach i systemie edukacyjnym. Chcąc reprezentować całe społeczeństwo, czyli "wszystkich Polaków" prezydenta Kwaśniewskiego, SLD odpuścił całkowicie sferę ideologii i kultury, tak jak wcześniej, i z tych samych powodów, odpuścił interesy pracowników. Okazało się, że kurs na jak największy elektorat oznacza po prostu podlizywanie się najsilniejszym grupom społecznym: kapitalistom, kościołowi, liberalnym mediom głównego nurtu, wpływowym korporacjom zawodowym (prawnicy, lekarze) czy mitycznej klasie średniej. Próba wyeliminowania polityki ideologicznej i opartej o partykularne interesy zakończyła się serwilizmem wobec najgroźniejszej ideologii - ideologii panującej oraz wspieraniem najniebezpieczniejszego rodzaju partykularyzmu - partykularyzmu klas rządzących.

Analizując mechanizmy popychające New Labour i ich naśladowców ku neoliberalnej prawicy Mouffe przedstawia alternatywę. Współautorka "Hegemony and Socialist Strategy" nawołuje do porzucenia idei polityki ponad podziałami i do odzyskania antagonizmów. Demokracja w odróżnieniu od liberalnej technokracji zawsze oparta jest na antagonizmie, starciu sprzecznych racji i interesów. Sama idea władzy ludu zakłada pluralizm postaw i nieuchronny konflikt między nimi. Jej sensem jest właśnie stworzenie przestrzeni dla politycznej artykulacji owego konfliktu. Dlatego też podział na lewicę i prawicę jest w dalszym ciągu aktualny. Stawką w demokratycznej grze nie jest pojednanie antagonistycznych opcji politycznych, ale zdobycie hegemonii przez którąś z nich. Lewica powinna zatem dążyć do pokonania prawicy, do zhegemonizowania dyskursu publicznego, a nie do łagodzenia swego kursu w imię pozyskania wyborców prawicy.

Postmarksistowska koncepcja demokracji przedstawiona przez Mouffe odzyskuje fundamentalny wymiar ludowładztwa. Nawiązuje ona do antycznej idei agonu, bez którego polityka demokratyczna byłaby jedynie pustą formą. Nie chodzi jednak tylko o rewindykację zagubionej tradycji starożytnej. Antagonizm (w wersji Mouffe - agonizm) jest bowiem tym, czego najbardziej brakuje współczesnym systemom burżuazyjno-demokratycznym. Sojusz neoliberałów z konserwatystami i socjaldemokratami doprowadził nie tylko do zatarcia różnicy między prawicą a lewicą, ale także do pozbawienia politycznej reprezentacji tej części społeczeństwa, która nie mieści się w tzw. radykalnym centrum (a jest to znaczna większość). Wydaje się, że jedynie poprzez politykę antagonistyczną wobec centrum możliwe jest przywrócenie głosu tym, którzy dziś zostali go praktycznie pozbawieni.

W dzisiejszej debacie o przyszłości lewicy koncepcje Mouffe i innych postmarksistów mogą i powinny odegrać istotną rolę. Nie oznacza to jednak, że stanowią dobrą alternatywę dla skompromitowanej centrolewicy. Wbrew pozorom, demokratyczny agonizm Mouffe wcale nie jest tak radykalnie odległy od Trzeciej Drogi Giddensa. W gruncie rzeczy Mouffe wywodzi się z tej samej tradycji, z której pochodzą jej, nomen omen, antagoniści. Tym co łączy postmarksistów i centrolewicę jest odrzucenie teoretycznej perspektywy Karola Marksa. Obie strony szczycą się tym jako wyzwoleniem od wulgarnego ekonomizmu. Wiele wskazuje jednak na to, że nie mają najmniejszych powodów do zadowolenia. Rzekome wyzwolenie wygląda raczej na pułapkę ucieczkę od fundamentalnego problemu.

Słabość teorii Mouffe (a także Laclau’a) polega na odejściu od zakorzenienia antagonizmu w mechanizmie reprodukcji społecznego bytu. Polityka jest tu sferą całkowicie autonomiczną - wznosi się nad realnym życiem społeczeństwa niczym dziedzina wartości wyższych. Przesłanki rozgrywających się w niej antagonizmów tkwią w sferze ludzkich namiętności. W gruncie rzeczy postawy polityczne są kwestią wyboru moralnego lub jednostkowych predyspozycji, a nie obiektywnego usytuowania w społecznej strukturze. Takie jednostronne, formalistyczne ujęcie polityki przyczynia się do osłabienia krytycyzmu pomysłów Mouffe. Co więcej, niebezpiecznie zbliża ją do tradycji konserwatywnej. Widać to doskonale w szacunku jaki autorka "Paradoksu demokracji" żywi dla dzieła Carla Schmitta. Koncepcje czołowego prawodawcy III Rzeszy opierały się na, podobnej co u Mouffe, antymarksistowskiej wizji polityczności i władzy. Schmitt także poszukiwał źródeł antagonizmów społecznych w niedoskonałościach ludzkiej natury, w sferze irracjonalnych namiętności i wyciągał stąd wniosek o niemożliwości liberalnej demokracji. Zgoda na taką fatalistyczną antropologię polityczną zawsze prowadzi do rozwiązań prawicowych. Nawet wtedy, gdy jak u Mouffe, towarzyszy jej odrzucenie faszystowskich konkluzji teorii Schmitta.

Trzecia droga zmierza ku prawicy wskutek wiary w neutralność ideologiczną racjonalności liberalnej, postmarksiści czynią to samo wskutek porzucenia nadziei na odzyskanie jakiejkolwiek racjonalności. Tak jest też w tandemie Mouffe/Laclau, który w gruncie rzeczy stoi na pozycjach bliskich deliberacjonizmowi - uznaje, że nie ma kryterium pozwalającego odróżnić słuszną pozycję od niesłusznej, że rozstrzyga tylko siła (której nie towarzyszy racja klasowego interesu), że zatem interesy klasowe pracowników i kapitalistów mają w ostateczności ten sam status. W ten sposób autorom "Hegemony and Socialist Strategy" umyka prosty fakt istnienia systemu kapitalistycznego, który sprawia, że antagonizm praca-kapitał wyraża konflikt między władzą a stawianym jej oporem, że zatem znaku równości między antagonistami postawić się nie da. Deliberacjoniści uznają nieprzekraczalność kapitalizmu twierdząc, że jest on elementem ładu poręczonego przez komunikacyjny rozum, agoniści robią to samo gdy przyjmują, że stanowi on ramy starcia politycznego. Pierwsi chcą wyeliminować antagonizmy i reprezentować całe społeczeństwo, drudzy rewindykują antagonizmy, ale abstrahują od ich ekonomicznego wymiaru, i wskutek tego stawiają między nimi niebezpieczny znak równości. A wreszcie, co najważniejsze, i jedni, i drudzy stawiają się ponad antagonizmami zakorzenionymi w przynależnościach społecznych wyznaczonych przez stosunek do władzy i środków produkcji. Pojednanie czy zrównanie statusu różnic wychodzi w tej sytuacji na jedno.

Alternatywa między centrolewicą a postmarksistami okazuje się złudna. Koncepcje Mouffe są tak samo konformizujące jak teksty Giddensa. Oczywiście na poziomie retorycznym Mouffe ma przewagę. Nie sposób nie zgodzić się z jej koncepcją demokracji jako formy żywiącej się antagonizmami społecznymi. Jednakże nie sposób się z nią zgodzić, gdy odrywa owe antagonizmy od antagonistycznego charakteru samego kapitalizmu. Konflikty społeczne nie są przecież wynikiem arbitralnego wyboru ideologicznego dokonywanego jedynie na poziomie dyskursu. Nie znaczy to oczywiście, że sama pozycja społeczna już determinuje do określonych poglądów. Do tego, aby tak się stało owa pozycja musi zostać ujęta i zapośredniczona przez dyskurs, musi uzyskać określone znaczenie czyli zostać upolityczniona. Proces przejścia od obiektywnej pozycji do jej upolitycznienia, to zresztą nic innego jak nowe określenie klasycznej marksowskiej transformacji od klasy w sobie do klasy dla siebie.

Problem, który musi dziś rozwiązać lewica jest zatem bardziej skomplikowany niż to przedstawia Mouffe. Alternatywa nie leży między centrolewicą a lewicą zorientowaną na antagonizmy. Dzisiaj nie chodzi o odzyskanie jakiegokolwiek antagonizmu, jak sugeruje Mouffe, ale o ożywienie tego rodzaju antagonizmu, który decyduje o kształcie społeczeństwa. Aby to zrobić, lewica winna nie tylko porzucić centrolewicowe mrzonki o polityce ponad podziałami, ale także wyzwolić się od postmarksistowskiej wiary w politykę ponad kapitalizmem. To oznacza, że musi zmienić teren.

Prawdziwa zmiana w polityce lewicy może nastąpić tylko wtedy, gdy zdecyduje się ona określić wobec antagonizmu między pracą a kapitałem. Lewica musi zająć pozycję na froncie wyznaczonym przez ten antagonizm. To zaś oznacza,
że w praktyce przyjdzie jej zanegować autonomię tzw. sceny politycznej. Dokonać się to może dzięki zdemaskowaniu ideologicznej funkcji formalnej demokracji. Obecnie, niezależnie od tego, czy jej celem uczynimy pojednanie
czy walkę o hegemonię, demokracja pozostaje jedynie formalnym spektaklem legitymizującym niedemokratyczne panowanie kapitału. Stan ten trwać będzie dopóty, dopóki nie wprowadzi się jej do sfery reprodukcji materialnej. Stawką prawdziwie demokratycznej lewicy winna być zatem demokratyzacja, czyli upolitycznienie tej sfery, która w społeczeństwach kapitalistycznych jest zarazem kluczowa i odpolityczniona. Innymi słowy, musi ona odzyskać dla
polityki teren stosunków produkcji.

Chantal Mouffe "Pradoks demokracji" przeł. Wojciech Jach, Magdalena Kamińska, Andrzej Orzechowski, wyd. Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej Edukacji TWP we Wrocławiu 2005, s. 156

Przemysław Wielgosz


Recenzja ukazała się w "Impulsie" - dodatku do "Trybuny"