Nastroje wśród pracowników Poczty Polskiej już dawno nie były tak napięte. W czerwcu miały się zakończyć, prowadzone według absurdalnie wydłużonego harmonogramu, negocjacje płacowe. Nie zakończyły się, ponieważ nie doszło do porozumienia pomiędzy Dyrekcją Generalną a reprezentującymi pracowników związkami zawodowymi. Według ostatnich wieści negocjacje być może zakończą się w sierpniu. Póki co dyrekcja proponuje 33 zł brutto podwyżki. Żądania strony związkowej są urozmaicone. Pomimo istnienia tzw. wspólnej reprezentacji związkowej, zrzeszającej 10 największych związków działających na Poczcie, nie wypracowano wspólnego stanowiska w tej sprawie. Zaczęła się natomiast licytacja wysokości żądanych podwyżek. Pod publiczkę, by podbudować traconą z dnia na dzień reputację, związki zawodowe rozsyłają po urzędach pocztowych swoje "radykalne" stanowiska. Trwa więc swoisty festiwal żądań. Jedni ogłaszają, że żądają 100 zł, inni zaś 200, albo 300 zł dla każdego. Pisma te wiszą na tablicach ogłoszeń wzbudzając gniewne komentarze pracowników. Prawda jest bowiem dla pocztowych związków zawodowych dość przykra. Nikt już chyba spośród pocztowców nie wierzy, że duże centrale związkowe reprezentują jakikolwiek interes poza interesem swoich bonzów.
Należy przypomnieć, iż negocjacje płacowe rozpoczynały się w sprzyjającym dla pracowników okresie. Dyrekcja Generalna ogłosiła osiągnięcie rekordowych w historii przedsiębiorstwa dochodów, a niedługo wcześniej 98 proc. pracowników Poczty opowiedziało się w referendum za strajkiem generalnym z powodu kiepskich warunków pracy i płacy. Mając w ręku te dwa, potężne argumenty, związki zawodowe nie potrafiły przez ponad pół roku wywalczyć satysfakcjonujących podwyżek.
Pracownicy odnoszą wrażenie, że jedynym celem dyrekcji i szefów związków jest przeciąganie sprawy podwyżek w czasie i wprowadzanie pracowników w błąd co do obecnego stanu firmy i jej możliwości finansowych. Dyrektorzy i bonzowie związkowi wiedzą doskonale, iż pomimo lawinowo narastającej frustracji i oburzenia załogi, nie ma wielkiego niebezpieczeństwa zorganizowanego wybuchu i strajku. Nie ma bowiem na Poczcie żadnej liczącej się organizacji związkowej, która nie trzymałaby strony dyrekcji.
Specyfika organizacyjna Poczty utrudnia w znacznym stopniu możliwość poziomego porozumienia załogi, z pominięciem skorumpowanych bossów związkowych. Na pocztowym dole od dawna spogląda się w kierunku rozwiązań stosowanych z powodzeniem przez górników. Coraz więcej pocztowców zadaje sobie pytanie, dlaczego górnicy potrafią walczyć o swoje, a oni wciąż czekają nie wiadomo na co. Póki co jednak, poprzestają na ciągłym narzekaniu na swą coraz cięższą dolę.
Poroniona restrukturyzacja
Państwowe przedsiębiorstwo użyteczności publicznej Poczta Polska, bo tak brzmi pełna nazwa firmy, jest od dawna solą w oku kapitalistów. To jedno z ostatnich, dużych przedsiębiorstw państwowych, które ciągle opiera się prywatyzacji. Co rusz jednak mówi się publicznie o tym, że trzeba będzie skończyć z tym stanem rzeczy i zabrać się też za Pocztę. Część pracowników ze strachem wspomina marne losy znacznej części załogi Telekomunikacji Polskiej, która przecież wcześniej tworzyła wraz z Pocztą Polską jedno przedsiębiorstwo, a po prywatyzacji rozpoczęły się tam masowe zwolnienia i pogorszyły się warunki pracy. Oczywiście są też na Poczcie tacy, którzy zacierają ręce na myśl o mitycznych akcjach, jakie przypadną w udziale załodze w przypadku prywatyzacji firmy. Wydaje się jednak, że większość pocztowców jest zdecydowanie przeciwna pomysłom prywatyzacyjnym. Nie ma bowiem żadnego rozsądnego, uzasadnionego interesem społecznym argumentu, który przemawiałby za prywatyzacją Poczty. Wszelkie głosy wskazujące na nieuchronność prywatyzacji oparte są na kłamstwach i manipulacji, które dość nieudolnie maskują kryjące się za nimi interesy zachodniego kapitału. Za poprzedniego, SLD-owskiego zarządu, rozpoczęto na Poczcie wdrażać tzw. program komercjalizacji przedsiębiorstwa. Polegał on na podzieleniu Poczty na kilkanaście odrębnych firm, tzw. pionów biznesowych zwanych centrami, które zajmować się miały poszczególnymi segmentami usług pocztowych. Jako że większość z tych usług wymaga współpracy w ramach całej firmy, poszczególne piony miały współpracować ze sobą jak z odrębnymi firmami, zlecając sobie wzajemne usługi. Na efekty tego wprowadzonego na wariackich papierach i w ekspresowym tempie programu nie trzeba było długo czekać. Na Poczcie nastąpiła daleko idąca dezorganizacja, brak współpracy, problemy kompetencyjne, a co za tym idzie pogłębiający się z każdym dniem chaos organizacyjny.
Największy ciężar restrukturyzacji spadł oczywiście na pracowników niższego szczebla, dzięki którym Poczta jeszcze jakoś funkcjonowała. W krótkim czasie spadł jednak drastycznie poziom świadczonych usług, a do urzędów pocztowych zaczęły przychodzić tłumy niezadowolonych klientów. Drastycznie wydłużył się czas dostarczania przesyłek, z powodu braków kadrowych i nadmiernego obciążenia pracą mnożyły się np. przypadki awizowania paczek bez wystawiania stosownych zawiadomień. Klient dowiadywał się na przykład, że jego paczka od tygodnia leży awizowana na urzędzie pocztowym, a on o tym nic nie wie.
Popularny program telewizyjny "Uwaga" piętnował występujące coraz częściej przypadki okradania przesyłek, a ilość zaginionych przesyłek wzrosła o 100 proc. Dyrekcja Poczty robiła tymczasem dobrą minę do złej gry. Program komercjalizacji był według niej świetny i tylko dzięki niemu Poczta mogła stawić czoło zbliżającej się liberalizacji usług pocztowych i całkowitemu otwarciu rynku pocztowego na zagraniczną konkurencję, co nastąpi ostatecznie w 2008 roku. Efektem prowadzonego programu komercjalizacji był absurdalny rozrost pocztowej administracji i podwojenie ilości stanowisk kierowniczych. Wszystko to zamiast przynosić oszczędności, generowało straty. Najgorsze było jednak to, że Dyrekcja Generalna zaczęła tracić kontrolę nad firmą. W miarę sprawnie funkcjonujący organizm pocztowy zaczął się dezintegrować. Dyrekcji nie tylko coraz trudniej było kierować firmą, lecz nie była ona w stanie realnie ocenić bieżącego stanu przedsiębiorstwa i jego finansów. Dyrekcja utraciła możliwość zarządzania firmą. Nie potrafiła już właściwie ocenić wprowadzanych zmian i rentowności funkcjonowania poszczególnych pionów. Wszystko zdawało się zmierzać w kierunku totalnej katastrofy. Wraz z wyborami parlamentarnymi przyszła tradycyjnie zmiana kierownictwa Poczty. Nowa dyrekcja stanęła przed nie lada wyzwaniem. Nie zrezygnowano jednak z projektu komercjalizacji. Nastąpiła tylko jego modernizacja. Z powrotem połączono kilka pionów, których wcześniejsze rozdzielenie wydawało się najbardziej absurdalne i spowodowało największy bałagan (Centrum Sieci Pocztowych i Centrum Usług Pocztowych).
Zaczęto również porządkować rachunkowość. Oczywiście autorów nieudolnie wprowadzonego i kosztującego Pocztę Polską miliony złotych programu nie pociągnięto do odpowiedzialności, co powinno wydawać się sprawą oczywistą. W jakim kierunku pójdą dalsze zmiany, pracowników się nie informuje. Znając logikę ideologii neoliberalnej, jaką kieruje się pocztowa dyrekcja, najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest podzielenie firmy na odrębne spółki, a w efekcie częściowa lub całkowita prywatyzacja Poczty.
Wyzysk codzienny
Wielu się pewnie zdziwi słysząc, że w Poczcie Polskiej powszechnie łamane są prawa pracownicze. Przyjęło się bowiem w Polsce przekonanie, że duże przedsiębiorstwa państwowe, które ostały się jeszcze po prywatyzacyjnym szaleństwie, są ostatnim bastionem przestrzegania Kodeksu Pracy w naszym kraju. Niestety, nie dotyczy to Poczty. Najbardziej drastyczną sprawą jest oczywiście fatalny poziom zarobków znacznej części pocztowców. Pracownik z kilkuletnim stażem często nie zarabia nawet 900 złotych na rękę. Wysokość zarobków jest na Poczcie bardzo zróżnicowana, nawet jeśli chodzi o to samo stanowisko pracy. Zależy to od kilku czynników np. od części kraju oraz od uznania kierownictwa rozdzielającego fundusz premiowy. Powszechnym na Poczcie zjawiskiem jest zatrudnianie pracowników na niepełny etat i obciążanie pracą w wymiarze znacznie go przekraczającym. Duża część pracowników Poczty pracuje w tzw. zadaniowym czasie pracy i nikt nie liczy ile czasu przepracowali.
Pracuje się tak długo, aż się nie skończy pracy jaka jest do wykonania. Nadgodzin się oczywiście nie płaci, więc ludzie pracują kilkanaście, kilkadziesiąt godzin miesięcznie bez zapłaty. Jako że praca pocztowca nie należy do lekkich, pensje są mizerne, a dyrekcja tnie koszty nie zatrudniając odpowiedniej ilości pracowników, ludzie pracują często ponad siły, po kilkanaście godzin dziennie. Efektem tego jest wyniszczenie fizyczne i psychiczne pracowników. Frustracja i bezsilność to uczucia nieobce znacznej części pracowników Poczty Polskiej. Oczywiście przypadków łamania praw pracowniczych jest na Poczcie bez liku, powyżej wymienione są jednak zjawiskiem systemowym, którego przyczyna tkwi w błędnej polityce zarządzania przedsiębiorstwem i zwykle nie wynika z winy kierownictwa średniego czy niższego szczebla.
Kraina afer
Jakby tego było mało, przedsiębiorstwo trapi plaga afer finansowych i przekrętów różnego gatunku. Są tu małe afery, aferki, drobne geszefty jakich pełno w innych firmach państwowych i prywatnych, ale są też wielkie przekręty, kosztujące Pocztę miliony złotych. Niekwestionowanym liderem odpowiedzialnym za największą ilości ujawnionych afer jest Tadeusz Bartkowiak, poprzedni, SLD-owski dyrektor Poczty.
Swą karierę rozpoczął już jako dyrektor Okręgu Poczty w Łodzi. Według Najwyższej Izby Kontroli Poczta straciła przez niego 287 tys. zł, gdy bezprawnie podpisał w imieniu Poczty niekorzystną umowę z firmą turystyczną na wczasy w Grecji dla pracowników. W 2003 roku Bartkowiak został szefem całej Poczty i nie zamierzał zmarnować okazji do dorobienia jej kosztem. Do dziś listonosze chodzą w kurtkach kupionych przez Pocztę po 1249 zł za sztukę i w spodniach po 327 zł za sztukę. Kontrakt na mundury dla listonoszy, który wart był 87 mln zł, wygrała firma Arlen. Poczta ogłosiła w przetargu, że w ciągu 3 tygodni chce kurtek z materiału, jakiego nie produkowała żadna firma w Polsce. Nie dość, że mundury były astronomicznie drogie, to jeszcze firma nie dotrzymała terminów dostawy. Szef komisji przetargowej Krzysztof Wzorek mówił wtedy: - Poczta jest bogatą firmą. Stać nas na kurtki, w których można zdobywać Spitsbergen. Listonosze zaakceptowali zmiany preferujące luz, swobodę i sportowy krój.
Mundury te okazały się jednak fatalne, nie tylko w kroju, lecz również w jakości. Tymczasem dyrektor Centrum Handlu i Poligrafii Poczty Polskiej Bartłomiej Olesiński, kolejny odpowiedzialny za ten przetarg, pożegnał się z Pocztą za porozumieniem stron, inkasując 60 tys. zł odprawy. Jak się jednak okazało nie rozstawał się z firmą na zawsze, gdyż niedługo po tym znalazł się na stanowisku pełnomocnika prezesa w Pocztowym Funduszu Leasingowym. Nie zabawił tam jednak długo, ponieważ już w lipcu 2004 r. dyrektorował pionowi mediowemu Poczty. I to jeszcze nie był koniec jego kariery "pocztowca", bo w końcu pracował też w Centrum Zaopatrzenia Poczty.
Z Pocztą naprawdę pożegnał się natomiast Marek Naziębło, pracownik działu kontroli, który wykrył afery Olesińskiego. Został zwolniony z pracy.
W innym przetargu, na 135 samochodów dostawczych, Poczta zawarła warunek, dotyczący niezależnego zawieszenia kół. Warunek ten, dziwnym trafem spełniał tylko Volkswagen. U przedstawiciela tej firmy, zapewne także dziwnym trafem, pracował syn wiceministra skarbu Andrzeja Szarawarskiego.
Pewnie również zupełnie przypadkowo kampanię reklamową wartą 6 mln złotych robiła Poczcie firma syna Andrzeja Olechowskiego. Inne agencje reklamowe wycofały się z przetargu, gdyż Poczta narzuciła bardzo krótkie terminy realizacji kampanii.
Ostatnio ujawniono informację o tym, iż Tadeusz Bartkowiak umieścił centrum obsługi telefonicznej klienta w budynku swojego znajomego z Sieradza. Umowę najmu zawarto na 10 lat. Poczta płaciła 48,5 zł za metr powierzchni, gdy średnia stawka dla firm w tym mieście wynosi 10-20 zł.
Żeby nie było, że afery na Poczcie są tylko dziełem ekipy SLD-owskiej wspomnę na koniec o jednym przetargu. Otóż na początku lutego br. rozstrzygnięto przetarg na dostawy paliwa dla Poczty Polskiej do 2007 roku. Do sześciu okręgów Poczty paliwo będzie dostarczała spółka J&S Energy, należąca do zarejestrowanej na Cyprze grupy J&S. Wartość kontraktu z J&S Energy wynosi 404 mln zł. Teraz cofnijmy się do grudnia 2000 roku. Inny przetarg dotyczył wtedy dostawy dla Poczty 40 mln litrów paliwa o wartości 120 mln zł. Wygrała go wtedy szczecińska spółka Duo, przejęta wcześniej przez spółkę J&S.
Zaoferowała ona najwyższą cenę i najgorsze warunki zapłaty za paliwo. Spółce tej szefowali działacze ZCHN, które obsadza obecnie Pocztę swoimi ludźmi. Bo każda zmiana władzy to oczywiście zmiana na karuzeli stanowisk. Nawet pocztowa "Solidarność", która przecież udzieliła nowej władzy swojego poparcia, przyznała, że "takiego ataku na pocztowe stołki nie było nawet za rządów SLD" a sytuację na Poczcie skwitowała w swoim biuletynie tytułem "Była Poczta czerwona, a jest czarno-familijna".
Maciej Roszak
Artykuł pochodzi z miesięcznika "Nowy Robotnik".