Kozłowski: Bieda po amerykańsku

[2008-07-04 09:04:07]

Ostatnie dziesięciolecia wskazują na wyraźne zmniejszanie się klasy średniej (definiowanej dochodowo) w USA, rośnie natomiast liczba Amerykanów, którzy wpadli w pułapkę biedy. Miarą tego jest notowany od lat 70. wzrost liczby osób żyjących poniżej oficjalnego progu ubóstwa (poverty threshold). Sposób liczenia tego progu powoduje, że jest on zaniżony. Określany jest on bowiem przez statystyków z Social Security Administration w wysokości trzykrotnej wielkości minimum kosztów żywności niezbędnej dla utrzymania rodziny (dla 4-osobowej w 2006 r. wynosił on 20444 dolary), tj. według struktury spożycia z początku lat 60., kiedy wydatki na żywność stanowiły około jednej trzeciej budżetu amerykańskiej rodziny. Innymi słowy przy określaniu progu ubóstwa zakłada się dla biednych ten sam standard życia, jaki mieli przed prawie 40 laty, mimo ogólnego wzrostu dochodu w tym okresie. Aktualne wydatki na żywność stanowią około szóstej części budżetu, poprawnie liczony próg ubóstwa powinien być więc 6-krotnością minimalnych kosztów żywności.

Liczba biednych rośnie jednak gwałtownie nawet przy przyjęciu oficjalnego, zaniżonego progu ubóstwa. Okres powojenny, szczególnie zaś po 1950 r. charakteryzował się gwałtownym spadkiem liczby osób żyjących poniżej tego poziomu. Z ponad 40 mln w latach 50. spadła ona w początku lat 70. do ok. 23 mln. Od tego czasu jednak systematycznie rośnie, obecnie jest na poziomie 37 mln (2004 r.). Rośnie także odsetek ludzi biednych. Po wojnie czwarta część amerykańskiego społeczeństwa żyła poniżej progu ubóstwa. Od początku lat 70., gdy żyjący poniżej tego poziomu stanowili 11%, odsetek ten wahał się w przedziale 9,5 do 13,5%. Na początku obecnego stulecia było to 11%, zaś w 2004 r. blisko 13% populacji. Według oficjalnych danych biura spisu ludności jedna trzecia populacji żyje w warunkach ubóstwa przez dwa miesiące w roku.

Ubożenie i problem biedy

Dane dotyczące poziomu ubóstwa potwierdzają też studia prowadzone przez Luxembourg Incomy Study. W pracach tej organizacji przyjmuje się bardziej adekwatny miernik ubóstwa - połowę wartości środkowej osobistego dochodu rozporządzalnego. Odsetek żyjących poniżej tak liczonego poziomu ubóstwa jest wyższy niż według kryteriów oficjalnych. W Stanach Zjednoczonych kształtuje się on na poziomie ok. 18%. Jest to liczba ponad dwukrotnie większa niż przeciętnie w rozwiniętych krajach kontynentalnej Europy. Stany Zjednoczone plasują się na niechlubnym pierwszym miejscu wśród krajów rozwiniętych.

Odbiciem wielkiego rozwarstwienia dochodowego, a także znikomej pomocy społecznej dla ubogich rodzin jest też pozycja Stanów Zjednoczonych w opracowanym przez UNICEF w 2007 r. rankingu krajów pod względem dobra dziecka (child welfare). Wśród 21 najbogatszych krajów świata, Stany Zjednoczone plasują się na niechlubnej 20. pozycji, wyprzedzając jedynie Wielką Brytanię (najwyżej plasuje się Holandia i kraje skandynawskie). Studium UNICEF obejmuje dobrobyt materialny, zdrowie, wykształcenie a także elementy związane ze stosunkami rodzinnymi i rówieśniczymi. Jednym z przejawów narastającej polaryzacji i zwiększania obszaru biedy jest liczba przeludnionych mieszkań. Zgodnie z oficjalną amerykańską statystyką o przeludnieniu mówi się, gdy więcej niż półtorej osoby przypada na jedną izbę (wliczając w to kuchnię). Według danych spisu powszechnego z 2000 r. ponad sześć (6,1) miliona mieszkań jest przeludnionych. Jest to wzrost o 36% w stosunku do roku 1990, kiedy miał miejsce poprzedni spis ludności. W rzeczywistości liczby są większe, bowiem spis roku 2000 okazał się wyjątkowo nieefektywny. Biuro spisów oficjalnie przyznaje, że "zgubiło" 1,1 mln dzieci, głównie czarnych i latynoskich, mieszkających na obszarach miejskich. Przypadki zamieszkiwania 20 osób w jednym mieszkaniu nie są odosobnione i są oficjalnie notowane przez władze administracyjne.

Dodać warto, że - według danych biura spisu powszechnego - co najmniej 12 mln domów nie było zamieszkałych przez cały rok 2005, gdy w tym samym roku 12 mln osób było przez jakiś czas bezdomnymi. Niezamieszkałe domy to drugie i trzecie domy bogatych rodzin. W komfortowych warunkach mogłoby w nich mieszkać ponad 30 mln osób. Problem bezdomności jest szczególnym oskarżeniem amerykańskiego systemu. Według najnowszych oficjalnych danych federalnego departamentu mieszkalnictwa (HUD) w 3-miesięcznym okresie (luty-kwiecień 2005) 704 tys. osób co najmniej raz poszukiwało miejsca w schronisku dla bezdomnych.

Szacuje się (dane Homeless Veterans), że każdego roku, w pewnych okresach, blisko pół miliona weteranów wojennych jest bezdomnych. Blisko połowa z nich służyła w wojsku w czasie wojny w Wietnamie. Pojawiają się już także bezdomni weterani z Iraku.

O ubóstwie szerokich kręgów społeczeństwa świadczy też spadająca - i tak od lat niewysoka - stopa oszczędności. W r. 1970 wynosiła ona 8% i praktycznie utrzymała się na tym poziomie do r. 1980 (w latach II wojny światowej i latach powojennych przekraczała 25%), po czym zaczęła gwałtownie spadać. Spadek ten zatrzymany został na poziomie ok. 4% w latach 1988-1992, po czym w latach następnych notujemy kolejną tendencję zniżkową. Od roku 1999 stopa oszczędności mierzona w okresach kwartalnych oscyluje około zera. W r. 2006 osiągnęła poziom minus 1%. Ujemna była także w roku poprzedzającym. Są to jedyne w historii Stanów Zjednoczonych lata - poza dwoma z okresu Wielkiego Kryzysu - kiedy stopa oszczędności przybrała wartości ujemne.

Trudne czasy

Prezydentura George`a W. Busha przyniosła wzrost liczby osób w dwu kategoriach w sposób najbardziej dobitny charakteryzujących problem amerykańskiej biedy. Wzrosła liczba osób żyjących poniżej oficjalnego progu ubóstwa (o czym już mówiliśmy) oraz liczba osób bez ubezpieczenia medycznego. Według najnowszych, skorygowanych w 2007 r., danych Biura Spisów liczba osób bez ubezpieczenia medycznego osiągnęła 44,8 mln (r. 2005). Jest to więcej niż liczy cała ludność 24 mniejszych stanów i dystryktu Columbii.

Aczkolwiek w Ameryce nie występuje, tak charakterystyczny dla krajów Trzeciego Świata, problem chronicznego wygłodzenia, tym niemniej głodni członkowie amerykańskiego społeczeństwa nie są osobliwością. Z badań opublikowanych przez Food Research and Action Center w Waszyngtonie wynika, że ok. trzecia część wszystkich amerykańskich dzieci w wieku do 12 lat jest głodna albo znajduje się w grupie zagrożenia głodem. Dzieci te mieszkają częstokroć w warunkach, które kojarzą nam się raczej z Trzecim Światem, niż z jednym z najbogatszych krajów. Mieszkania bez mebli, kilkoro dzieci w jednej sypialni śpiących na podłodze nie jest czymś wyjątkowym. Według badań Bread for the World Institute głodu doświadcza 3,5% amerykańskich gospodarstw domowych tj. 9,6 miliona osób, wliczając w to 3 miliony dzieci (r. 2004). Są to rodziny, w których nie je się pewnych posiłków, je się zbyt mało, a niekiedy nie je przez cały dzień.

U rosnącej liczby dzieci notuje się też objawy poważnego niedożywienia. Jest swoistym paradoksem, że dotyczy to kraju, w którym 2/3 populacji ma nadwagę lub jest otyła. Odsetek rodzin, które doświadczają niedożywienia, wzrasta. W roku 1999 stanowiły one 10,1% wszystkich rodzin, w roku 2003 już 11,3% (dane National Hunger Awareness Day). Sprzyjają temu cięcia w wydatkach na pomoc dla biednych, dokonywane przez administrację Busha. Niedożywienie nie jest przy tym związane z brakiem żywności w ogóle, lecz z jej jakością. Na niektórych obszarach niemożliwy jest zakup warzyw czy owoców, nawet puszkowanych, bowiem nie istnieją tam supermarkety, a jedynie małe sklepy zapełnione gazowanymi napojami i torebkami chipsów. Warzywa i owoce są nadto znacznie droższe niż dostępna w tych sklepach tzw. żywność-śmiecie (junk food). Pediatrzy zwracają uwagę, że recepty na wyeliminowanie niedowagi ciała dzieci są takie same jak te na wyeliminowanie nadwagi. Jest to wyłączenie z diety żywności-śmieci. Dzieci z niedowagą jedzą wyłącznie żywność-śmiecie, dzieci z nadwagą uzupełniają ją o inne rodzaje spożywanej żywności.

Kolor i płeć biedy

Problem biedy ma w Ameryce swój wymiar rasowy, demograficzny i przestrzenny. Zjawisko to występuje ze szczególną ostrością wśród ludności kolorowej (czarnej i latynoskiej). Według danych Biura Spisów Powszechnych w 2005 r., odsetek białych Amerykanów o dochodach poniżej poziomu ubóstwa wynosił 8,3%. Dla ludności latynoskiej wynosił on 21,8%, zaś w przypadku czarnych aż 24,9%, czyli trzykrotnie więcej niż dla białych. Względny poziom dochodów czarnych w stosunku do białych mieszkańców pozostaje niezmieniony w ciągu całego minionego ćwierćwiecza i wynosi około 60%. Relatywny dochód ludności latynoskiej (w stosunku do białych) zmalał zaś w tym okresie z 76% do 72%.

Sytuacja taka wynika z kilku przyczyn. Po pierwsze, bezrobocie jest znacznie wyższe wśród ludności kolorowej Stanów Zjednoczonych niż wśród białych. W 2006 r. stopa bezrobocia wynosiła dla białych 3,9%, Latynosów - 4,8%, zaś czarnych - 8,5%. Po drugie, pracownicy kolorowi są gorzej opłacani, co wynika po części ze - związanych głównie z wykształceniem - różnic w rodzaju wykonywanej pracy, po części jednak z istniejącego w Ameryce rasizmu. W 2006 r. mediana tygodniowych zarobków czarnych pracowników (554 dolary) stanowiła 80% takiej mediany dla białych (690 dolarów). Dla Latynosów było to tylko 70% mediany białych (486 dolarów). Wśród zatrudnionych czasowo za pośrednictwem agencji czarni stanowią blisko 25%, gdy ich udział w amerykańskiej populacji wynosi jedynie 12% (r.2001). Biali, stanowiący 69% mieszkańców, to 53% takich zatrudnionych. Pracę fizyczną w nisko płatnych usługach wykonuje aż 24% ogółu zatrudnionych czarnych i 20% Latynosów, a tylko 12% białych.

Bieda w większym stopniu dotyczy kobiet niż mężczyzn. Otrzymują one niższe płace niż mężczyźni. W roku 2006 mediana tygodniowej płacy wynosiła dla kobiet 600 dolarów, zaś dla mężczyzn 743 dolary. Płaca kobiet stanowiła zatem niespełna 81% takiej płacy mężczyzn (znaczne jest regionalne zróżnicowanie w tym zakresie). Przy tym dla ludności kolorowej, która otrzymuje niższe płace, te różnice są mniejsze. Tak więc zarobki czarnych kobiet wynoszą 88% płac czarnych mężczyzn, kobiet latynoskich - 87% płac mężczyzn Latynosów, zaś białe kobiety otrzymują płace równe 80% zarobków białych mężczyzn. Niższe płace kobiet wynikają po części ze struktury zatrudnienia, po części jednak z dyskryminacji kobiet. W zawodach niżej płatnych, takich jak nauczycielki, pielęgniarki, sekretarki czy fryzjerki, kobiety stanowią ponad 75% zatrudnionych. Z drugiej jednak strony mediana płac dla kobiet jest w tych samych zawodach niższa niż dla mężczyzn (od około 70% poziomu płacy mężczyzn dla menedżerów marketingu i reklamy do 84% dla programistów komputerowych).

Upadek miast

Bieda jest także skoncentrowana przestrzennie w centrach wielkich miast (inner cities). Rozwój osadnictwa w suburbiach jest ograniczony do rodzin posiadających wystarczające środki na zakup domu czy wynajęcie drogiego mieszkania. Najuboższe rodziny pozostają więc w centrach miast. Lepsze sklepy, restauracje, zakłady usługowe podążają za ludnością przenoszącą się do podmiejskich dzielnic, czyli za przemieszczającym się przestrzennie popytem. Ponieważ miasta i inne społeczności lokalne zapewniają swoje usługi głównie dzięki podatkom lokalnym, stąd selekcja ludności według dochodów w istotny sposób wpływa na przestrzenne zróżnicowania poziomu rozwoju społeczno-ekonomicznego. Wpływy z podatków lokalnych w bogatych suburbiach są wysokie. Mają więc one przyzwoite nawierzchnie ulic, dobre oświetlenie, zadbane tereny zielone, dobrze wyposażone biblioteki publiczne, dobre szkoły (szkoły publiczne finansowane są co prawda głównie ze środków budżetu stanowego, jednak dodatkowe środki z podatków lokalnych odgrywają bardzo istotną rolę - zapewniają dodatkowe inwestycje, lepsze utrzymanie szkół, wyższe płace, a zatem i lepszych nauczycieli, itp.). Dochody z podatków w miastach wewnętrznych (inner-cities) zamieszkiwanych przez najuboższą (przeważnie kolorową) ludność są nader ograniczone. Zaniedbanie ich jest więc powszechne, często stanowią one po prostu slumsy. Wiele domów czynszowych zostaje porzuconych przez właścicieli, którzy nie spodziewają się z nich żadnych dochodów. Miasta nie mają też środków na utrzymanie taniego budownictwa. W latzch 1960-90 pięć wielkich miast amerykańskich (Pittsburgh, Chicago, Cleveland, St. Louis i Detroit) utraciły przeciętnie aż 37% ludności dzielnic centralnych. Jednocześnie powierzchnia i ludność ich suburbii gwałtowanie wzrosły. W centralnych dzielnicach Filadelfii było w latach 90. ub. wieku ok. 16 tys. opuszczonych działek budowlanych i ponad 27 tys. opuszczonych, niezamieszkałych budynków. Łączna powierzchnia tych działek równa była w przybliżeniu powierzchni całego śródmieścia (down-town). Dodatkowym czynnikiem sprzyjającym degradacji centrów miast jest starzejąca się infrastruktura. Zastąpienie starych, w niektórych miastach jeszcze ołowianych, rur wodociągowych, wymiana kanalizacji, wszystko to jest bardzo kosztowne i skłania przedsiębiorstwa do poszukiwania nowych lokalizacji (budowa nowej infrastruktury jest z reguły tańsza niż wymiana starej).

Odzwierciedleniem nędzy w miastach wewnętrznych jest też statystyka śmiertelności noworodków. W niektórych inner-cities jest ona aż trzykrotnie wyższa niż przeciętna dla kraju (dochodzi do 30 zgonów na 1000 noworodków). Statystyka ludnościowa nie dostarcza niestety danych dotyczących centrów wielkich miast. Jednak także porównanie danych dotyczących miast centralnych (central cities, w skład których wchodzą szczególnie spauperyzowane inner-cities) i suburbii w obszarach metropolitalnych wskazuje na miejsca koncentracji biedy. W wielkich metropoliach (ponad milion mieszkańców) mediana dochodów w miastach centralnych stanowi około 2/3 takiej mediany dla suburbii. Odsetek rodzin o dochodach poniżej progu ubóstwa jest zaś w nich ponad dwukrotnie większy niż w suburbiach (odpowiednio ponad 20% i około 10%).

Wysokie koszty bycia biednym

Problem biedy nie ogranicza się do niskich dochodów ograniczających dostęp do dóbr. Jednym z aspektów biedy, o którym dość rzadko się wspomina, jest dodatkowy koszt bycia biednym, określony przez "New York Times" jako podatek getta (ghetto tax). Barbara Ehrenreich podjęła, przejmująco opisany w swej książce, eksperyment polegający na wcieleniu się w postać biednego-pracującego. Chodziło o uchwycenie tego, czego nie ukazują badania prowadzone z zewnątrz - wysokich kosztów bycia biednym. Dla przeciętnego Amerykanina trudne jest do zrozumienia dlaczego biedni mieszkają często w motelach, gdy wynajęcie mieszkania jest znacznie tańsze. Do decyzji takiej zmusza ich właśnie bieda, gdyż wynajęcie mieszkania wiąże się z koniecznością zapłacenia depozytu (obecnie najczęściej w wysokości półtoramiesięcznego czynszu) oraz miesięcznego czynszu z góry. Trzeba więc mieć sporą gotówkę (kapitał) pozwalającą na wynajęcie mieszkania. Nawet w relatywnie tanich regionach kraju, w przypadku mieszkania dla jednej osoby są to kwoty przekraczające tysiąc dolarów. Dla otrzymujących płacę minimalną lub niewiele wyższą jest to nieosiągalne. Zamieszkanie w przysłowiowym Day`s Inn. za 40 dolarów dziennie pozostaje (jeśli wyłączymy bezdomność, która także dotyka sporej grupy biednych-pracujących) jedynym rozwiązaniem.

Zamieszkanie w motelu ma swoje dalsze reperkusje. Nie można przygotowywać znacznie tańszych posiłków domowych, bo nie posiada się kuchni i lodówki, nie można dokonać większych zakupów w tańszym supermarkecie, bo nie ma gdzie przechować żywności. Biedny zmuszony jest do korzystania z restauracji typu fast-food w przypadku dań obiadowych, oraz małych, drogich sklepów spożywczych dla dokonania zakupów do przyrządzenia pozostałych posiłków. Badania, które przeprowadził Matt Fellowes z Brooking Institution pokazują, że ze 132 wybranych artykułów 67% jest droższa w małych, lokalnych sklepach spożywczych, które przeważają w biednych dzielnicach.

Z kolei brak ubezpieczenia medycznego zmusza do korzystania ze szpitalnych izb przyjęć w przypadkach, które zwykle trafiają do lekarzy rodzinnych. Wysoka gorączka dziecka zmusza biednego do skorzystania z tej jedynej możliwości, która jest bardzo drogą formą uspołecznionej medycyny. Przeciętna wizyta w szpitalnej izbie przyjęć kosztuje ponad tysiąc dolarów, tj. ponad 10-krotnie więcej niż wizyta u pediatry, z której korzystają lepiej sytuowani Amerykanie.

Biedni znacznie rzadziej mają też konta bankowe (według wspomnianych badań Fellowesa, 23% z nich nie ma konta czekowego, a 64% oszczędnościowego). Brak konta oznacza zaś konieczność inkasowania czeku z poborami w instytucji zajmującej się takimi transakcjami. Opłata pobierana za wypłacenie gotówki od 500-dolarowego czeku wynosi - w badanych miastach - od 5 do 50 (sic! ) dolarów.

Biedniejsze rodziny płacą też więcej za pożyczki na zakup samochodów. Ok. 4,5 miliona biedniejszych rodzin (o dochodach poniżej 30 tys. dolarów rocznie) płaciło o dwa punkty procentowe więcej niż przeciętnie (9,2% wobec 7,2% w 2004 r.). Płacą też oni większe składki na ubezpieczenie samochodowe. W 12 przebadanych metropoliach, przy identycznych pozostałych składnikach decydujących o ubezpieczeniu (marka i model samochodu, grupa ryzyka itp.), różnice te wynosiły od 50 do ponad 1000 dolarów rocznie (w Nowym Jorku i Baltimore - 400 dol.). Pozostając tylko w kręgu samochodu, biedni płacą też od 50 do 500 dolarów więcej niż przeciętnie za zakup identycznego modelu.

Według tych badań biedni płacą także wyższe oprocentowanie za kredyty mieszkaniowe (6,9% wobec 6% w 2004 r.), wyższe stawki ubezpieczenia za domy (do 300 dol. rocznie), znacznie wyższe ceny za wyposażenie domów. Te wyższe opłaty wiążą się z ratalną formą zakupu wyposażenia (zwaną rent-to-own, polegającą na wynajmowaniu urządzeń, by po ustalonym okresie stać się ich właścicielami). Jest to dominująca forma zakupów w odniesieniu do biedniejszych rodzin (dochody poniżej 25 tys. dol.). W badaniu odnotowano 700 dolarową kwotę zapłaconą w tej formie za telewizor o cenie 200 dolarów (stan Wisconsin).

Dodać warto, że problemy gospodarstw domowych i ich bankructwa, związane z niemożnością spłaty kredytów hipotecznych, nie są tylko wynikiem ubożenia amerykańskich rodzin i praktyk instytucji finansowych. Istotną rolę odegrała także polityka państwa. Przed prezydenturą Ronalda Reagana, w czasie rządów Demokratów, istniały tanie pożyczki mieszkaniowe, w znacznym stopniu subsydiowane przez rząd. Zapewniały one rzeczywisty boom w budownictwie jednorodzinnym. Prezydent Reagan radykalnie obniżył subsydiowanie tych pożyczek. Obcięto aż 88% pomocy przeznaczanej na ten cel przez Departament Mieszkalnictwa (HUD), co wyeliminowało w praktyce tanie, dostępne dla większości amerykańskich rodzin, budownictwo. Pogorszyło to warunki życia ogromnej liczby Amerykanów. Zmusiło ich także do sięgania po grabieżcze kredyty mieszkaniowe.

Sławomir Grzegorz Kozłowski


Niniejszy artykuł jest fragmentem książki Sławomira Grzegorza Kozłowskiego pt., "Ameryka współczesna. Pejzaż polityczny i społeczno-gospodarczy", która ukazała się nakładem wydawnictwa naukowego UMCS. Autor jest profesorem ekonomii, pracuje w Instytucie Teorii Rozwoju Społeczno-Ekonomicznego Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie.


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



1 Maja - demonstracja z okazji Święta Ludzi Pracy!
Warszawa, rondo de Gaulle'a
1 maja (środa), godz. 11.00
Przyjdź na Weekend Antykapitalizmu 2024 – 24-26 maja w Warszawie
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
24-26 maja
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1

Więcej ogłoszeń...


3 maja:

1849 - W Dreźnie wybuchło powstanie pod wodzą Michaiła Bakunina.

1891 - W Krakowie urodził się związany z lewicą awangardowy poeta Tadeusz Peiper.

1921 - Urodził się Vasco dos Santos Gonçalves, premier Portugalii w latach 1974-1975 (po rewolucji goździków); przeprowadził upaństwowienie banków i towarzystw ubezpieczeniowych.

1936 - Front Ludowy wygrał wybory parlamentarne we Francji.

1969 - USA: Policja zatrzymała 12 tys. uczestników demonstracji przeciwko wojnie w Wietnamie.

1974 - Powstała centrolewicowa Portugalska Demokratyczna Partia Pracy (PTDP); pierwsza partią polityczną ustworzoną po Rewolucji Goździków.

2002 - Zmarła Barbara Castle, brytyjska polityczka Partii Pracy.


?
Lewica.pl na Facebooku