Jarosław Klebaniuk: Demokracja wygrywa sposobem

[2010-08-09 18:29:52]

"Wygrała demokracja" - z właściwą sobie błyskotliwością ogłosił Bronisław Komorowski wieczorem 4 lipca. O dziwo, gotów byłem się z nim, wyjątkowo, zgodzić, nawet jeśli by traktować jego słowa literalnie, a nie jako przytyk wobec rzekomo mniej miłującego demokrację konkurenta. Nie powiedział zresztą nic odkrywczego. Demokracja otóż zawsze wygrywa. Gdyby nawet do wyborów poszły tylko najbliższe rodziny obu kandydatów (w tym oni sami), a pozostałe trzydzieści osiem milionów odmówiło spaceru do odpowiedniego lokalu, to i tak by wygrała. Nawiasem mówiąc przewaga bardziej poprawnego demograficznie zwycięzcy byłaby miażdżąca, zwłaszcza że koty nie mają czynnego prawa wyborczego (szkoda - jestem przekonany, że głosowałyby na lewicowych kandydatów). Frekwencja była oczywiście znacznie wyższa, jednak nie "wyjątkowo wysoka", jak sugerował Komorowski. Wszak 55 procent w drugiej turze to znacznie mniej niż 68 procent w decydującym starciu w 1995 roku, czy też 61 procent w 2000 roku. Wprawdzie w wyborach parlamentarnych w Polsce frekwencja jest jeszcze niższa i rzadko przekracza 50 procent, a wybory do parlamentu europejskiego zaszczyca swoim udziałem mniej niż jedna czwarta uprawnionych do głosowania, ale to raczej nie siła owej tajemniczej demokracji, ale specyfika personalnego starcia i otaczającej go kampanii sprawia, że ponad połowa wyborców dokonuje doniosłego politycznego aktu. Głosowanie na konkretną osobę, lub - częściej - przeciw niej jest po prostu łatwiejsze: nie wymaga intensywnego abstrakcyjnego myślenia czy wskazywania nieznanego kandydata (najczęściej pierwszego na liście) siły politycznej, od której trudno czegoś konkretnego oczekiwać po zazwyczaj mało konkretnych deklaracjach. Obaj panowie K. w czasie telewizyjnych debat obiecali natomiast całkiem sporo. Są też aż nadto znani z telewizyjnych wystąpień.

Na czym polega zatem zwycięstwo demokracji? Niewątpliwie ktoś zawsze wygrywa. Zwycięzcą zostaje partia polityczna lub kandydat. Wyniki nie brzmią nigdy tak, jak wskazywałaby na to ich oczywista logika. Nie usłyszeliśmy w Dniu Niepodległości naszego Wielkiego Brata: "W drugiej turze wyborów prezydenckich spośród 30 milionów 833 tysięcy 924 osób uprawnionych do głosowania: 45,15 procent nie poparło żadnego z kandydatów (nie głosowało, oddało głos nieważny lub pobrało kartę, ale nie wrzuciło jej do urny), 28,97 procent oddało głos na Bronisława Komorowskiego, a 25,88 procent - na Jarosława Kaczyńskiego". Zamiast tego według medialnych doniesień każdy z kandydatów został poparty przez około połowę wyborców. To mniej więcej tak samo rzetelna informacja, jak to, że "Dwie trzecie osób, które w pierwszej turze głosowały na Grzegorza Napieralskiego, w drugiej turze poparło Komorowskiego, a jedna trzecia Kaczyńskiego". Bez podania, jaki odsetek zbojkotował rozstrzygającą turę wyborów, jest to zwykła dezinformacja. A co, jeśli na przykład połowa odmówiła poparcia któremukolwiek z nich? Nie, to niemożliwe - demokracja przecież nie polega na wyrażaniu sprzeciwu wobec klasy politycznej. Ona ewidentnie polega na popieraniu kandydatów, sił, wizerunków, interesów, symboli i bohaterów. Nawet brązowy medalista wyborów prezydenckich wezwał swoich wyborców - zupełnie nielogicznie, choć zapewne w imię demokracji - do udziału w drugiej turze, a więc do głosowania na któregoś ze swoich konserwatywnych oponentów. Nie wskazał, na którego, zapewne nieznacznie zwiększając w ten sposób szanse tego, którego katoliccy duszpasterze nie namaścili w maskowanych świętym nabożeństwem, łamiących ciszę wyborczą niedzielnych przemowach do owieczek.

Dlaczego ponad 45 procent to mniej niż niespełna 29? Że nieobecni nie mają racji? Że leniwi nie mają głosu? A może także te niemal 200 tysięcy wyborców, którzy oddali głos nieważny to element na tyle nieudolny, że nie potrafi krzyżykiem trafić w jedno (i tylko jedno) okienko? Dlaczego wybór pomiędzy kandydatem niezbyt kulturalnym, miałkim intelektualnie i zarozumiałym a kandydatem o dyktatorskich zapędach, miałkim moralnie i fałszywym okazał się dla najznaczniejszej części społeczeństwa przedsięwzięciem ponad siły? Otóż praktyka rządzenia ich ugrupowań w latach 2005-2010 zasadniczo nie różniła się. Obie prawicowe partie - konserwatywne obyczajowo (realizacja interesów Kościoła), opowiadające się za fałszowaniem historii (IPN), sprzyjające najbogatszym (podatki), chętnie utrzymujące silną pozycję służb specjalnych (CBA), odwołujące się do nacjonalistycznej idei międzynarodowych wpływów (Afganistan) - wysunęły kandydatów, którzy gwarantować mogli kontynuację dotychczasowej linii. Aktywni politycznie wyborcy mogli mieć więc problem z wyborem "mniejszego zła". Mogli też nie czuć się dobrze pod jałową medialną presją. Jednak nie tylko oni składają się na tą najliczniejszą, 45-procentową grupę, z którą wygrała demokracja.

Część uprawnionych nie bierze udziału w wyborach (i to dobrze pokazała jeszcze niższa frekwencja w pierwszej turze) z innych powodów niż problemy decyzyjne w obliczu nadmiernej lub niewystarczającej różnorodności potencjalnych sił czy kandydatów. Ludzie ci nie należą do licznej grupy pokonanych podstępem politycznych kontestatorów, już to zniesmaczonych moralną ohydą alternatyw, już to niedoreprezentowanych w swoich poglądach niezwykłych i dziwacznych. Przeciwnie - zamiast stanowić plewę demokracji, tę niedostrzegalną grupę pokonanych jej tępo kręcącym się kieratem zaangażowanych politycznie ludzi - są jej niewidzialną chorobą, rakiem, który ją toczy, może nawet uśmierca, by pozwolić jej odżywać po każdych wyborach, znowu i znowu. Media niechętnie tę przypadłość diagnozują, omijają jej przejaw w telewizyjnych i gazetowych relacjach, boją się przyznać, że opiewają ludzi, których władza aż tak dalece nie wzbudza entuzjazmu. Czy człowiek wybrany przez 29 procent, z których spora część podejmowała decyzję z zastrzeżeniami, może i ze wstrętem, ma szansę być prezydentem wszystkich Polaków? Czy ta niemal połowa to niewidzialna samowykluczającą się masa, nie zasługująca na swojego "pierwszego wśród równych"? Dlaczego stanowią grupę - za sprawą niewłaściwej techniki ankietowania - pomijaną w wynikach sondaży przedwyborczych (te mówią o procentach poparcia; wedle nich zawsze niemal wszyscy chcą głosować)? Dlaczego ci ludzie nie głosują?

Przyczyny mogą mieć trojaki charakter: społeczno-kulturowy, sytuacyjny i związany z cechami samych nie-wyborców. Pośród tych pierwszych wskazać można normę partycypacji politycznej, która obowiązuje w krajach o ugruntowanej demokracji, a także w tych regionach kraju, które historycznie rzecz biorąc rządzone były w bardziej demokratyczny, pozwalający na większą aktywność społeczną sposób (w Polsce to obszar byłej Galicji). Także poziom urbanizacji odgrywa pewną, choć dosyć niejednoznaczną rolę. Sprzeczne zależności wyjaśniane są przez dwa konkurencyjne modele teoretyczne. Model mobilizacji przewiduje większą partycypację polityczną w dużych aglomeracjach. To ich mieszkańcy zajmują bowiem centralne pozycje w środowisku społeczno-politycznym, są lepiej poinformowani i politycznie aktywni, a także częściej rozwijają takie indywidualne cechy, które sprzyjają głosowaniu. Alternatywny wobec niego model słabnięcia społeczności zakłada, że to właśnie w małych zbiorowościach, charakterystycznych dla niedużych miasteczek i wsi, obywatele najlepiej wiedzą, skąd czerpać istotne informacje o politykach, mają więcej nieformalnych kontaktów i spotkań, poświęconych między innymi rozmowom o polityce. W dużych miastach osobiste więzi między mieszkańcami słabną, polityka uprawiana jest w mniej personalny, abstrakcyjny sposób, a kwestie polityczne nie są tak bliskie codziennym problemom ludzi. Każdy z dwóch modeli sprawdza się w innego rodzaju wyborach: w samorządowych frekwencja jest wyższa na wsi, zaś w parlamentarnych i prezydenckich - w miastach.(1)

Rozbieżne dane dotyczące frekwencji w miejscowościach o różnej wielkości populacji dosyć dobrze wyjaśnia oparty na założeniach Teorii Wpływu Społecznego model Stephena Harkinsa i Bibba Latane’go. Według niego odsetek głosujących w wyborach zależy od poczucia zobowiązania i odpowiedzialności za wynik wyborów, bowiem spora część ludzi nie znajduje żadnej przyjemności w samym elekcyjnym akcie. Przekonanie o osobistej obligacji jest silniejsze, gdy mniejsza liczba osób jest zaangażowana w daną aktywność polityczną, a także gdy presja (informacyjna i perswazyjna) ze strony "wpływowych" czy znaczących osób jest silniejsza. Udział w lokalnej polityce maleje więc wraz ze wzrostem liczebności społeczności, który sprawia, że odpowiedzialność za wyniki jest bardziej rozproszona. Natomiast w wyborach ogólnokrajowych frekwencja wzrasta wraz z wielkością miasta, gdyż w tych większych - za sprawą większej liczby osobistych kontaktów ze znaczącymi osobami zaangażowanymi politycznie i większego nasycenia mediami, choćby reklamą zewnętrzną - rośnie siła wpływu społecznego.(2)

Druga grupa czynników istotnych dla odpowiedzi na pytanie o przyczyny braku uczestnictwa w wyborach określona może być mianem "potencjału mobilizacyjnego sytuacji wyborczej". Są to więc te wszystkie elementy, które skłaniają wzbudzają zainteresowanie obywateli wyborami i skłaniają do udziału w nich. Liczą się więc: rodzaj elekcji (prezydenckie przyciągają więcej uwagi za sprawą prestiżu urzędu i wyrazistości kandydatów), rozwiązania proceduralne (łatwość oddania głosu - w czerwcowych i lipcowych wyborach 2010 nie uczestniczyli choćby ci, którym nie podstawiono autobusu we wsi odległej od lokalu wyborczego; kary za nieuczestniczenie - choć te nie w Polsce), społeczno-polityczna sytuacja przed wyborami, kształt prowadzonej kampanii, aktualny stan świadomości i potrzeb obywateli(3). Na szczególną uwagę zasługuje mała czytelność i/lub atrakcyjność programów wyborczych. Jeśli oferta kandydatów czy partii jest bardzo podobna lub nie wychodzi naprzeciw potrzebom wyborców, to prawdopodobieństwo, że ruszą do urn gwałtownie spada. Można przewidywać, że upodobnienie się programów, a zwłaszcza praktyki ustawodawczej kolejnych parlamentów w Polsce XXI wieku sprawi, że w kolejnych elekcjach frekwencja będzie coraz mniejsza. Wyjątkiem są sytuacje, gdy oczekiwana może być jakaś istotna zmiana, na przykład w wyniku pojawienia się różniącej się od pozostałych siły politycznej, z której ludzie zaczną wiązać ponadnormalne nadzieje.

W naszym kraju istnieje zjawisko z zakresu "potencjału mobilizacyjnego", którego prawdopodobnie nie ma w innych państwach demokratycznych. Powszechnie znany jest fakt łamania ciszy wyborczej przez księży podczas niedzielnych mszy. Służą oni - jak się okazuje - nie tylko swojemu tajemniczemu szefowi "w niebiesiech", ale też demokracji, przy czym tej drugiej - łamiąc prawo, ale nie narażając się przy tym na żadne konsekwencje karne. Podobno na początku lipca 2010 roku w niektórych parafiach ewentualnemu zagłosowaniu na niewłaściwego z panów K. (tego podobno mniej prokościelnego, bardziej wysługującego się Imperium Zła) nadawano status grzechu ciężkiego z wszelkimi tego piekielnymi konsekwencjami. Demokracja zacierała swoje lepkie łapki, bo to oznaczało dodatkowe głosy. Dla niej - ale też w dużej mierze dla polskiej polityki w ogóle - nie miało znaczenia, czy wygra ten czy inny konserwatywny kandydat. Liczyła się tylko legitymizacja władzy, ów przerób "mięsa wyborczego" na abstrakcyjną polityczną stabilizację i konkretne kiełbaski dla Pałacu Namiestnikowskiego. Demokracja wygrała, choć trochę inaczej, niż w niedzielę chcieli tego z ambon proboszczowie.

Trzecią grupę zjawisk pozwalających przewidzieć absencję wyborczą można określić jako cechy indywidualne. Chodzi tu o miejsce w strukturze społecznej, poglądy i cechy umysłowości. Rzadziej biorą więc udział w głosowaniu osoby gorzej wykształcone, biedniejsze i należące do mniejszości etnicznych, religijnych i innych, przy czym zależności te są słabsze w Polsce niż w zaawansowanych demokracjach zachodnich. Co ciekawe, osoby o najwyższym poziomie wykształcenia umiarkowanie często idą do wyborów; szansa na to zwiększa się, gdy są związani z jakąś partią lub biorą aktywny udział w kampanii wyborczej.(4)

Jeśli chodzi o zmienne demograficzne, to największa absencja wyborcza daje się zaobserwować w najmłodszym przedziale wiekowym (18-24 lata). Wyjaśniane to jest między innymi mniejszą stabilizacją życiową ludzi młodych i ich większą ruchliwością w przestrzeni, a także mniejszym zainteresowaniem polityką. W Polsce jest to także efekt preferowania przez młodzież takich wartości, jak miłość, przyjaźń i ciekawa praca, a także cynicznego obrazu świta polityki(5). Warto jednak zwrócić uwagę, że pośród różnych grup zawodowych uczniowie/studenci aż do 2005 roku, po emerytach, stanowili grupę stosunkowo najliczniej uczestniczącą w wyborach.(6)

Inną wartą uwagi właściwością różnicującą pod względem frekwencji wyborczej jest płeć. W USA partycypacja w głosowaniu począwszy od 1980 roku jest nieznacznie wyższa u kobiet niż u mężczyzn, podczas gdy jeszcze w latach 60. i 70. XX wieku kobiety rzadziej chodziły do wyborów. Zarówno ich coraz lepsze wykształcenie i rosnąca rola w życiu społeczno-politycznym sprawia, że również w lokalach wyborczych są lepszymi karmicielkami spragnionej głosów demokracji. W Polsce różnice między płciami pod tym względem są wciąż jeszcze statystycznie nieistotne.(7)

Mniejszą absencję wyborczą przejawiają także osoby działające w różnych instytucjach formalnych, dobrowolnych zrzeszeniach, stowarzyszeniach i wspólnotach religijnych. Poczucie przynależności i związek ze wspólnotą, której członkinie i członkowie wyznają podobne wartości i przejawiają podobne postawy, zapobiega izolacji i alienacji, przyczynia się do zwiększenia wiedzy i wyrobienia sobie zdania na temat aktualnych problemów politycznych(8). Ponadto postawa liderów organizacji oraz presja społeczna wywierana przez innych skutecznie mobilizują do głosowania. Za przykład niech służą wspomniane już parafie katolickie: nie tylko ocena i wskazanie kandydatów, ale sama zachęta do partycypacji płyną od duchownych urzędników tych organizacji.

Trzeci rodzaj czynników pozwalających przewidzieć absencję wyborczą stanowią psychologiczne charakterystyki jednostki. W modelu społeczno-poznawczej teorii działania Güntera Krampena podstawowe znacznie dla decyzji o udziale w wyborach mają trzy grupy właściwości. Pierwsza to samoocena politycznej skuteczności, a więc na przykład wiara w to, że jest się w stanie kogoś przekonać do własnego stanowiska politycznego. Można ją utożsamiać z wewnętrznym poczuciem kontroli nad zjawiskami politycznymi czyli przekonaniem, że potrafimy efektywnie wywierać na nie wpływ, że w decydującej mierze zależą od nas. Druga grupa właściwości związana jest z poznaniem politycznym. Należą tutaj przekonania na temat polityki, szczególnie zaś zaufanie do polityki i satysfakcja z niej. Trzecia grupa obejmuje formę internalizacji politycznej czyli uwewnętrznienie wartości partycypacji wyborczej(9). Badani w 1994 roku młodzi (22-23-letni) Niemcy nieuczestniczący w wyborach w porównaniu z uczestniczącymi mieli niższą samoocenę kompetencji politycznych, niższe wewnętrzne poczucie kontroli w zakresie wpływu na politykę, mniejszą wiedzę polityczną, rzadziej uczestniczyli w innych działaniach politycznych i nieco bardziej ufali politykom.(10)

W Polsce osoby permanentnie niegłosujące także są mniej wyrobione politycznie (mają mniejszą wiedzę i kompetencje polityczne niż głosujące), nie wierzą w swój wpływ na politykę, a uczestnictwo w polityce nie jest uwewnętrznioną przez nich wartością. Jednak w odróżnieniu od niemieckich odpowiedników mają bardziej cyniczny obraz polityki i przejawiają niskie zaufanie społeczne. Ponadto niektóre ich cechy okazały się mieć kierunek odwrotny niż oczekiwano. Osoby niegłosujące w wyborach w 1991 roku w porównaniu z głosującymi były: mniej dogmatyczne (miedzy innymi rzadziej zgadzały się z twierdzeniem "Kompromis z przeciwnikiem to zdrada ideałów"), mniej psychologicznie sztywne (lepiej tolerowały dwuznaczność, rzadziej i słabiej dyskredytowały ekspertyzy nie oferujące jednoznacznej odpowiedzi), mniej egalitarne, mniej nacjonalistyczne i mniej izolacjonalistyczne (mniej niechętne obcemu kapitałowi i osiedlaniu się w Polsce ludzi z Europy Wschodniej). W mniejszym też stopniu akceptowały niedemokratyczne przekonania w rodzaju: "Silny przywódca może zrobić więcej niż ustawy, dyskusje, konsultacje". To ostatnie spostrzeżenie nie dotyczy jednak najmłodszych niegłosujących, a u najstarszych - ulegało wręcz odwróceniu: byli bardziej niedemokratyczni niż uczestniczący w wyborach. W żadnej grupie wiekowej głosujących od niegłosujących nie różniły też: stosunek do cenzury i do ograniczania swobód obywatelskich czy postawa wobec Żydów.(11)

Można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że osoby stale niegłosujące nie przyswoiły sobie ani normy uczestniczenia w wyborach, ani nie mają takiego nawyku. Te, które deklarowały brak partycypacji w elekcjach w pierwszych pięciu latach po przełomie 1989 roku były bardziej krytyczne wobec ówczesnego porządku społecznego i politycznego, gorzej oceniały funkcjonowanie centralnych instytucji państwa i nie miały do nich zaufania. Czuły się obco w demokratycznym systemie, nie identyfikowały się z żadną partią czy ekipą rządzącą, a jeśli już wyrażały wobec kogoś sympatię, to byli to politycy spoza establishmentu, ostro krytykujący system. Ówcześni niegłosujący częściej deklarowali, że nie rozumieją polityki i są zdezorientowani, a ponadto czuli się ogólnie zmęczeni, niezadowoleni, smutni i z pesymizmem patrzyli na przyszłość. Nie wierzyli też we własne siły i brakowało im wsparcia czy pomocy z zewnątrz.(12)

Pośród różnych klasyfikacji osób niegłosujących zwracają uwagę dwie: jedna amerykańska, jedna rodzima. Na podstawie analiz przeprowadzonych w USA wyróżniono pięć kategorii niegłosujących. Pierwsza to "wyalienowani" (alienated) - odpowiadający opisowi polskich obywateli przestawionych we wcześniejszym akapicie. Druga - "niedoinformowani" (don’t knows) to ci, którzy uznali, że są zbyt słabo zorientowani w programach kandydatów i/lub sytuacji politycznej, by głosować. Trzecia - "niepodłączeni" (unplugged) to młodzi ludzie, nie związani z żadną społecznością lokalną i nie zainteresowani polityką. Czwarta - "nerwowi" (irritable) to ludzie w średnim wieku, dobrze zarabiający i dosyć dobrze zorientowani w polityce, ale poirytowani sposobem jej uprawiania i uważający, że ich głos niczego nie zmieni. Wreszcie piąta kategoria - "bardzo zajęci" (doers) to wysoko wykształceni profesjonaliści, dobrze zarabiający, zainteresowani polityką, aktywni w lokalnych społecznościach, ale nieznajdujący czasu, żeby w dniu wyborów pójść do odpowiedniego lokalu i zagłosować.(13)

W Polsce wśród niegłosujących w wyborach 1993 roku Krystyna Skarżyńska i Krzysztof Chmielewski wyróżnili: "biernych niezadowolonych" - osoby o niskich dochodach, niskim poziomie wykształcenia, bez poczucia wpływu na politykę i autorytarnie zorientowanych, oraz "zadowolonych, ale bez aspiracji politycznych" - dobrze wykształconych, dobrze zarabiających, ale przekonanych o braku wpływu polityki na ich sukces i powodzenie życiowe.(14) Do tych dwóch grup niegłosujących Janusz Czapiński po wyborach w 1997 roku dodał jeszcze jedną - "zadufanych", a więc tych, którzy uznali, że popierane przez ich ugrupowanie polityczna jest na tyle silne, że poradzi sobie bez ich głosu. Pośród nich byli i tacy, którzy swojemu potencjalnemu kandydatowi mieli za złe jakąś konkretną decyzję czy wypowiedź i poprzez powstrzymanie się od głosowania dali temu wyraz.(15)

Przedstawione dane nie dają zintegrowanej i jednolitej odpowiedzi na pytania o przyczyny absencji wyborczej - te są bowiem różnorodne i złożone. Jednak wydaje się, że brak atrakcyjnej oferty ze strony partii i kandydatów, unikanie uczestnictwa w relacjach społecznych o odpowiedniej mocy mobilizacyjnej, a także alienacja polityczna - brak wiary w sensowność partycypacji, to w miarę powtarzające się z wyborów na wybory przyczyny pozostawiania kolejnych zwycięstw demokracji komuś innemu. Dopóki politycy nie zaczną adresować swoich programów do ludzi i próbować ich nimi zainteresować w bardziej aktywny sposób, dopóty będziemy mieli takie przemilczane przez media zwycięstwa milczącej większości, jak to 4 lipca, w którym obaj panowie K. sromotnie polegli. Cóż z tego, skoro demokracja jak zwykle sobie poradziła. Tym samym sposobem, którym w Polsce radzi sobie od wielu lat.

Przypisy:
(1) Skarżyńska, K. (2005). "Człowiek a polityka. Zarys psychologii politycznej". Warszawa: Wydawnictwo Naukowe Scholar.
(2) Harkins, S., Latane, B. (1998). "Population and political participation: A social impact analysis of voter responsibility. Group Dynamics: Theory, Research, and Practice", 3, 192 – 207.
(3) Skarżyńska, op. cit.
(4) Skarżyńska, op. cit.
(5) Skarżyńska, K. (1996). "Młode elity polityczne. Charakterystyka psychologiczna". "Studia Psychologiczne", 34, 45 – 59.
(6) Cześnik. M. (2009). "Parytcypacja wyborcza Polaków". http://www.isp.org.pl/files/20145849250174351001263374709.pdf Pobrano 22 lipca 2010.
(7) Cześnik, M. (2002). "Partycypacja wyborcza w Polsce w latach 1991–2001". W: R. Markowski (red.), "System partyjny i zachowania wyborcze" (s. 49-74). Warszawa: Instytut Studiów Politycznych PAN.
(8) Skarżyńska, K. (2005). "Człowiek a polityka..."
(9) Krampen, G. (1991). "Political participation in an action-theory model of personality theory and empirical evidence". "Political Psychology", 1, 1-21.
(10) Krampen, G. (2000). "Transition of adolescent political action orientations to voting behavior in early adulthood in view of a socio-cognitive action theory model of personality". "Political Psychology", 2, 277-297.
(11) Skarżyńska, K. (2005). "Człowiek a polityka..."
(12) Korzeniowski, K. (1994). "Jacy Polacy systematycznie odmawiają udziału w wyborach. Psychologiczna analiza zjawiska "non-voter". "Studia Psychologiczne", 1, 93-100.
(13) Wróbel, R. (1997). "Raczej bierni niż zbuntowani". "Rzeczpospolita". Za: Skarżyńska, K. (2005). "Człowiek a polityka..."
(14) Skarżyńska, K., Chmielewski, K. (1994). "Zostać w domu czy pójść na wybory: różne uwarunkowania decyzji wyborczych". "Kultura i Społeczeństwo", 3, 39-54.
(15) Czapiński, J. (1997). "Typy osób niegłosujących". "Wprost". Za: Skarżyńska, K. (2005). "Człowiek a polityka..."

Jarosław Klebaniuk


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



25 LAT POLSKI W NATO(WSKICH WOJNACH)
Warszawa, ul. Długa 29, I piętro, sala 116 (blisko stacji metra Ratusz)
13 marca 2024 (środa), godz. 18.30
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca
Podpisz apel przeciwko wprowadzeniu klauzuli sumienia w aptekach
https://naszademokracja.pl/petitions/stop-bezprawnemu-ograniczaniu-dostepu-do-antykoncepcji-1
Szukam muzyków, realizatorów dźwięku do wspólnego projektu.
wszędzie
zawsze

Więcej ogłoszeń...


20 kwietnia:

1868 - W Warszawie urodził się Adolf Warski, działacz robotniczy, socjalistyczny i komunistyczny, dziennikarz i publicysta; zamordowany w ZSRR poczas czystek stalinowskich.

1919 - Powstała Socjalistyczna Partia Robotnicza Jugosławii.

1937 - W Lwowie urodziła się Krystyna Rodowska, polska poetka, tłumaczka literatury pięknej, krytyk literacki. Tłumaczyła m.in. Nerudę, Paza, Garcię Lorkę, Bretona, Geneta.

1995 - W Belgradzie zmarł Milovan Dżilas, polityk jugosłowiański, pisarz polityczny; bliski współpracownik Tity; od 1953 wiceprezydent Jugosławii; 1954 za krytykę rządów partii komunistycznej pozbawiony stanowisk i kilkakrotnie więziony; autor "Nowej klasy".

1999 - USA: Miała miejsce masakra w szkole średniej Columbine, w wyniku której zginęło 15 osób.

2004 - Jan Guz został przewodniczącym OPZZ.

2008 - Fernando Lugo (APC) wygrał wybory prezydenckie w Paragwaju.

2013 - Giorgio Napolitano jako pierwszy historii prezydent Włoch został wybrany na II kadencję.


?
Lewica.pl na Facebooku