SLD przez lata istniał dzięki poparciu "żelaznego elektoratu", czyli ludzi, którzy nie dali sobie całkiem zohydzić PRL-u, ale nie był to elektorat dobrze wyglądający na nowych salonach, więc partia pomiatała nim nieco, trzymając w kuchni. Żelaźni z latami trochę wymarli, trochę zamknęli się w swoich czterech ścianach, a reszta miała już dość firmowania atrapy lewicowości. Młodych ideowych SLD nie przyciągnął. Bo problemem tej partii jest brak ideowości i odwagi. Ostatnio krąży po internecie list do działaczy, członków i sympatyków SLD podpisany przez ludzi, którzy przez 20 lat decydowali o kształcie Sojuszu i oni właśnie za szczególnie istotne uznają m.in. "brak ideowego określenia swojego miejsca w doświadczeniu polskiego kapitalizmu (...), niedostatek przesłania ideologicznego, sprzeciwiającego się narzucaniu przez prawicę konserwatywnego modelu życia społecznego, niedocenianie w praktyce znaczenia wartości ideowych, konstytuujących lewicową, wolnościową perspektywę rozwoju społecznego"! Paradne. Kto zatem przeszkadzał nadawcom (m.in. Anicie Błochowiak, Jolancie Banach, Krzysztofowi Janikowi, Grzegorzowi Kurczukowi, Lechowi Nikolskiemu, Wojciechowi Olejniczakowi, Katarzynie Piekarskiej, Danucie Waniek) realizować te wszystkie słuszne postulaty? Czy należy mniemać, iż teraz zbiorą się w sobie i ruszą z posad bryłę świata? A czy ruszy ją Leszek Miller? Zagrożona w swym bycie partia chętnie wraca do wspomnień świetności, ale to za czasów Leszka Millera właśnie SLD roztrwonił poparcie społeczne. I to on jako ówczesny przywódca ponosi za to odpowiedzialność. Potem było już tylko gorzej.
Pragmatyzm, wiara w socjotechnikę, jaką wyznawały tamte elity, zniechęciła ludzi, dla których były ważne idee lewicowe. Lewica z istoty swojej musi przede wszystkim reagować na krzywdę społeczną, uczyć społecznej wrażliwości i być w awangardzie. Do obowiązków lewicy należy burzenie skostniałego konserwatyzmu i tworzenie wizji innego świata - co zwykło się nazywać postępem. Owszem, niewygodnie idzie się pod prąd, bo większość społeczeństwa zawsze jest konserwatywna (nawet piosenki lubi te już dobrze znane), ale nikt za lewicę tej misji nie zrealizuje.
Z zaskoczeniem przyjęto dobry wynik Ruchu Palikota, ale to właśnie on uchylił okno i wpuścił nieco świeżego, europejskiego powietrza. To za jego sprawą nagle zaczyna się powszechnie rozmawiać o krzyżu w Sejmie, dochodach kościoła, o in vitro, prawie do aborcji, homoseksualnych związkach. Najsilniejsza partia lewicowa zawsze bała się podjęcia tych tematów. Od czasu do czasu mruknęła coś półgębkiem, ale zaraz się wycofywała, bo był zły moment na poruszanie drażliwych społecznie zagadnień - bo nie chciała się narażać kościołowi katolickiemu i tradycyjnemu w większości społeczeństwu. Bo chciała mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko. Tak się nie da. Trzeba mieć poglądy oraz odwagę ich głoszenia, to i zrealizować pomału coś można. W efekcie lewicowy elektorat pokazał figę, a konserwatywni Polacy i tak nie pokochali grzecznej partii. I to się nie zmieni, jeżeli Sojuszowi nadal będzie brakowało zdecydowania. Tymczasem już teraz znane postacie lewicy zgryźliwie odnoszą się do zapowiadanego wniosku do marszałka o zdjęcie krzyża z sejmowej sali obrad. Że to nie żaden istotny problem, tylko medialna hucpa Janusza Palikota. Nie wiem, być może, ale motywy wnioskodawcy akurat nie są najważniejsze. Ważny jest postulat poszanowania prawa. W konstytucji został zapisany rozdział państwa i kościoła, a władza ustawodawcza lekceważy ten zapis. I nikomu nie przeszkadza owo bezprawie; przykład idący z samej góry. Nikomu poza mniejszością, ale mniejszość to mniej niż więcej głosów poparcia w urnach. Po co więc przejmować się tym, że w demokratycznym państwie komfortowo ma się czuć każdy. Nawet ateista czy agnostyk. A nawet kobiety, które bez względu na swój światopogląd zostały podporządkowane prawu religijnemu (idzie o prawo do aborcji - czyli zakaz). Wszak to swoista forma obowiązkowego noszenia czarczafu. Dlaczego tych wszystkich kwestii nie podnosił i nie podnosi Sojusz, jeżeli mieni się lewicą?
Elektorat machnął na SLD ręką. Zrodziło się dość powszechne przekonanie, że chyba lepiej, iżby sczezła ta partia, a na jej gruzach zrodziła się rzeczywista lewica, przede wszystkim utworzona przez młodych. Problem jednak polega na tym, że przydają się doświadczenie starszych oraz zrąb partyjnych struktur. Jak teraz połączyć "odrzuconych", młode intelektualne środowiska lewicowe z wypalonymi prominentami SLD, niekiedy sprawnymi organizacyjnie, ale tak naprawdę żyjącymi problemami politycznych kuluarów, oderwanymi od życia (również jeśli idzie o doświadczenia materialne - wysokość dochodów, poziom życia)? Do rozmów z żarliwymi młodymi wcale nie są potrzebne zapasowe wątroby, tylko otwarte głowy i skłonność do mierzenia sił na zamiary. Bo ci ideowi lewicowcy mało przypominają typowy terenowy aparat.
Najbliższy czas na pewno zdecyduje o przyszłości SLD. Co natomiast będzie z ludźmi o lewicowych poglądach, rozglądających się za możliwością zjednoczenia poglądów i działań?
Małgorzata Kąkiel