W dyskusjach nad przyczynami kryzysu dominowały dwa stanowiska: jedno zwalało winę na wolny rynek i mające zbyt dużą swobodę banki i prywatne koncerny finansowe; drugie, mniej powszechne, źródeł recesji doszukiwało się właśnie w zbyt silnym wpływie państwa na rynki finansowe. Choć w dyskursie medialnym zdecydowanie przeważył pierwszy pogląd, to obie strony zgodziły się co do jednego: potrzebna jest głęboka strukturalna zmiana w relacji między rynkiem finansowym a władzą centralną.
W tę ekonomiczno-polityczną opozycję nie omieszkał wsadzić swoich trzech groszy Slavoj Žižek. W swojej najnowszej książce, Od tragedii do farsy, słoweński filozof dekonstruuje tę opozycję, pokazując, że oba dominujące poglądy są jedynie skrajnymi wariantami tego samego stanowiska ideologicznego, które źródeł kryzysu dopatrują się jedynie w przygodnych "usterkach" systemu (za dużo państwa//za mało państwa), nie podważając przy tym "logiki" systemu jako takiego. "Głównym zadaniem panującej ideologii w czasie obecnego kryzysu jest narzucenie narracji, która winą za ten kryzys obarczy nie globalny system kapitalistyczny jako taki, ale wtórne i przygodne odchylenia od działania tego systemu (zbyt luźne regulacje prawne, zepsucie wielkich instytucji finansowych i tak dalej)". Jednym słowem, winny jest kapitalizm jako całość. Kryzysy są nieodłączną cechą kapitalizmu, a oba stanowiska - "socjalistyczne" i "neoliberalne" - mają to wspólnego, że dążą do zachowania systemu za pomocą reform. Tyle że system jest... niereformowalny.
Komunizm - znowu?
Kryzys ekonomiczny jest dla Žižka tylko punktem wyjścia, ujawniającym konstatację zarysowaną w poprzednim akapicie: kapitalizm chyli się ku upadkowi, ale alternatywą dla niego nie jest socjalizm. Socjalizm, określany przez autora "Rewolucji u bram" przez pryzmat państwowej własności środków produkcji, tak naprawdę świetnie dopełnia się z kapitalizmem w neoliberalnym znaczeniu, czego przykładem są współczesne Chiny. Istotnie, rynek zawsze potrzebował państwa w postaci swojej "widzialnej ręki": w przepisach prawnych pilnujących przestrzegania "świętego prawa własności" oraz regulacjach prawa pracy i systemu zabezpieczeń społecznych. Interwencjonizm państwowy może się przejawiać jako protekcjonizm, chroniący rodzime prywatne korporacje przed konkurencją przedsiębiorstw z innych krajów. Bo czymże innym niż interwencją (tak oczekiwaną na Wall Street) był tzw. plan Paulsona, czyli przekazanie bankom sumy 700 mld USD? Bez obecności państwa kapitalizm w swej leseferystycznej wersji byłby jedynie pseudo-anarchistyczną utopią, która, gdyby ją zrealizować, skończyłaby się szybciej niż upadł blok wschodni.
Odpowiedź Žižka, zawarta w głównej tezie jego książki, brzmi: komunizm. Socjalizm jako upaństwowienie wszystkich środków produkcji, wcale nie musi być lewicowy i egalitarny, dlatego nie stanowi alternatywy. Może jedynie być "alternatywą" dla obecnej formy kapitalizmu - i jest to, według Žižka, jedyna obiecująca opcja dla obecnych klas panujących. "Jedynym sposobem na to, by system kapitalistyczny przetrwał swój długofalowy antagonizm i jednocześnie uniknął rozwiązania komunistycznego, ma być zatem wynalezienie pewnej odmiany socjalizmu - pod maską albo komunitaryzmu, albo populizmu, albo kapitalizmu z azjatyckim wartościami". Walka o przyszłość świata, konkluduje Žižek, wcale nie rozegra się między kapitalizmem a socjalizmem czy komunizmem, będzie wręcz przeciwnie: socjalizm albo komunizm.
Tylko co to jest ten cały komunizm i jak należy go postrzegać? W tej kwestii Žižek toczy spór z Antonio Negrim i Michaelem Hardtem, autorami "Imperium", również określającymi się mianem komunistów. Oczywiście, wedle autora "Przekleństwa fantazji", zupełnie niesłusznie: "Ujęcie komunizmu u Negriego w zaskakującym stopniu przypomina ideę «postmodernistycznego» cyfrowego kapitalizmu". Mimo to, Žižek zgadza się z ich "wstępnym" określeniem komunizmu jako zniesienia własności jako takiej (i państwowej, i prywatnej) i upowszechnienia dostępu do tego, co nazywają "dobrami wspólnymi" (commons - odnoszące się środowiska naturalnego, wspólnej własności intelektualnej i wspólnej "natury człowieka"). To jednak, co kryje się pod tym określeniem, może równie skutecznie funkcjonować w ramach gospodarki państwowej, pod płaszczykiem autorytarnego "socjalizmu" i, likwidując jedne nierówności, może wygenerować następne.
Žižek twierdzi, że powszechny dostęp do "dóbr wspólnych" jest warunkiem koniecznym, ale nie wystarczającym dla komunizmu. Ten może być zapewniony tylko wtedy, gdy uwzględni się wymiar nierówności społeczno-ekonomicznych, stwarzających nowe formy apartheidu, "nowe mury i slumsy". Tylko likwidacja podziału między wkluczonymi a wykluczonymi "uzasadnia bowiem użycie pojęcia komunizmu". Ten wymiar nierówności wymaga jednak utrzymania pojęcia podmiotu rewolucyjnego - proletariatu - z którego Hardt i Negri rezygnują na rzecz niejasnego i zbyt rozmytego pojęcia wielości (multitude - w "Imperium" tłumaczone jako "rzesza"), niesprowadzającej się do "ludu" czy "klasy". W przeciwieństwie do nich Žižek stwierdza, że pojęcie proletariatu nie tylko należy utrzymać, ale także "zradykalizować". Proletariuszami nie są więc tylko klasyczni robotnicy fizyczni, są nimi również różni pracownicy umysłowi i grupa "wyrzutków", czyli bezrobotni i mieszkańcy slumsów. Nie trzeba być filozofem, żeby zauważyć, iż w takim wypadku wszyscy, jako mieszkańcy tej planety, jesteśmy proletariuszami. Więc w czym problem? Žižek sugeruje, że wystarczy to sobie uświadomić i zamienić tę myśl w czysty woluntarystyczny czyn, którego efektem nie będzie przejęcie państwa, ale "przekształcenie go, radykalna zmiana jego funkcjonowania, jego stosunku do bazy itd.".
Strach się bać... państwa
W wielu miejscach można "przyczepić się" do argumentacji Žižka. Choć uznaję generalnie za celną jego krytykę "reformizmu" i "państwa dobrobytu" oraz całościowe spojrzenie na kapitalizm i kryzys ekonomiczny, to nie mogę jednak uznać się za "komunistę" w jego wydaniu, a chyba spełniam większość warunków. Mimo że zgadzam się z jego krytyką Hardta i Negriego, to gdy dochodzi do sformułowania pozytywnego programu Žižka, wtedy sam już nie wiem czym różni się "wielość" od "zradykalizowanego" pojęcia proletariatu. Žižek wikła się w sprzeczności także w kwestii stosunku do państwa. Jeśli tak krytykuje "socjalizm" i własność państwową, to dlaczego cytuje Lenina, który pisał, że nie wystarczy przejąć państwo, ale należy zmienić zasady jego funkcjonowania? Czy w takim razie dalej nie narażamy się na pozostanie w ramach państwowej, "tylko trochę innej", własności środków produkcji, a tym samym w obrębie całości systemu kapitalistycznego? Skoro chcemy ustrzec się przed socjalizmem, nie należy znieść (po Heglowsku aufheben) albo wręcz zlikwidować państwa? Nie wystarczy powiedzieć, że trzeba "znieść własność jako taką" i uczynić wszystko "wspólnym", nie dodając, co to znaczy, bo pozostaje to frazesem i naraża się na zarzut "utopijności", wysuwany już przez Marksa pod adresem socjalizmu utopijnego.
Inna przykra sprawa: utożsamiając kapitalizm z socjalizmem, a z tym ostatnim "państwo dobrobytu", Žižek wręcza oręż prawicy, a nawet ją cytuje. Wszak wiemy, że welfare state w latach powojennych i aż do kryzysu naftowego nie było idealne, ale patrząc na to, co się obecnie dzieje na ulicach Grecji, Hiszpanii czy Anglii, musimy stwierdzić, że tamta rzeczywistość "pełnego zatrudnienia" miała jednak pewne zalety, których dzisiaj... nie widać. Zgadzam się, że rynek zawsze będzie potrzebował państwa, nie oznacza to jednak, że socjalizm jest jedynie ilościowym wymiarem tej samej jakości. Nie przystaję także na takie wąskie rozumienie socjalizmu, które wydaje mi się pojęciem wieloznacznym i różnorako w historii realizowanym. Może gdybym wiedział, poza frazesami, czym jest ten Žižkowski komunizm, to bym zmienił zdanie. Niestety, Žižek w wielu kwestiach powiela błędy lub niejasności odziedziczone po niektórych klasycznych dogmatach ortodoksyjnego marksizmu, przede wszystkim wspomniany wyżej problem "zniesienia" państwa.
"Od tragedii..." Žižka jest kolejną filozoficzno-publicystyczną pozycją w jego dorobku. Przyzwyczailiśmy się już do tej felietonistycznej formy i jesteśmy skłonni wiele mu wybaczyć, tym bardziej, że w tekstach słoweńskiego filozofa każdy lewicowiec o każdym odcieniu czerwieni może znaleźć coś dla siebie. Pewne kontrowersyjne (nawet dla wielu lewicowców) ujęcia znanych problemów bez wątpienia pobudzają do myślenia i przewartościowania zastygłych wartości i poglądów. Jednak to trochę za mało. Im więcej czytam Žižka, tym silniejsze mam wrażenie, że autor "Przekleństwa fantazji" rozmienia się na drobne i wikła w sprzeczności, które sam tworzy. Zresztą sam filozof ma chyba tego świadomość. W wywiadzie dla "Guardiana" sprzed paru miesięcy mówił, że "wiele z tego, co piszę, to zwykłe bla, bla, bla, bullshit, coś, co robię, zamiast pisać 700-stronicową książkę o Heglu". Oczywiście dobrze wiemy, że nie należy sprowadzać rangi książki do tego, co myśli o niej autor. W tym wypadku jednak wiele jest na rzeczy. Choć często zgadzam się z Žižkiem i cenię jego polemiki, to w innych miejscach (czasem na następnej stronie) mam wrażenie, że pisze on kompletne bzdury i przedstawiając własne "pozytywne" poglądy, tak naprawdę nie różni się od autorów, których sam krytykuje. Czekam więc z niecierpliwością na tę "cegłę" o Heglu.
Slavoj Žižek: "Od tragedii do farsy, czyli jak historia się powtarza", przeł. Maciej Kropiwnicki, Barbara Szelewa, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2011.
Jakub Nikodem
Tekst ukazał się na stronie internetowej Literatki.com (www.literatki.com).