Niniejszy tekst będzie jednak nie tyle próbą „wydobycia z milczenia” polskich komunistek okresu stalinowskiego, ile zrekonstruowania współczesnych opowieści o nich: odsłonięcia najpopularniejszych tropów i figur narracyjnych, ujawnienia najbardziej rozpowszechnionych konwencji mówienia o nich. Jak radzą sobie dziś z działaczkami komunistycznymi badacze i badaczki, artyści i artystki, popularyzatorzy i popularyzatorki wiedzy o historii Polski? Jakie miejsce wyznaczają im w swoich projektach historiograficznych? Lub inaczej: do czego służą komunistki we współczesnym dyskursie publicznym w Polsce, w którym historia Polski Ludowej jest wciąż kluczowym zakładnikiem gier symbolicznych i realnych o prawomocność i władzę (2)?
Początki niepoprawne politycznie
Zacznijmy jednak od oświetlenia przeszłości: spojrzenia na czas, w którym interesujące mnie aktywistki wciąż żyły, choć już nie sprawowały władzy, i chwilę później, gdy ich już nie było, ale ustrój, który współtworzyły, trwał.
Z biogramów dygnitarek okresu stalinowskiego wynika, że po 1956 roku większość z nich znalazła się na politycznej emeryturze (3). Zmieniła się ekipa rządząca, nastał nowy porządek. Dla wielu politycznych emerytek czas wolny od bieżącej polityki nie oznaczał jednakże wolności od politycznego zaangażowania, które rozumiały szeroko: polityczne było pisanie, edukowanie, to wszystko, co jako osoby związane ze słowem – pisarki, dziennikarki, redaktorki i wydawczynie czasopism, nauczycielki i instruktorki polityczne – realizowały przez większą część swojego czynnego zawodowo życia. W takim duchu też – jako jeszcze jedną próbę włączenia się w działalność publiczną, realizowania misji wychowawczej, edukowania społeczeństwa w duchu lewicowych ideałów – odczytuję ich wspomnienia wydawane między latami 60. i 80. XX wieku. Można jednak również spróbować spojrzeć na te dokumenty osobiste inaczej: zobaczyć w nich ostatnią próbę zawalczenia niegdysiejszych dostojniczek świata polityki, kultury i nauki o siebie, zatroszczenia się o pamięć o sobie i swojej formacji. W postaci mocno okrojonej, z pustymi miejscami tam, gdzie powinny znaleźć się wspomnienia z czasów wojny, a zwłaszcza z okresu tworzenia zrębów nowego państwa, „emerytowane” komunistyczne działaczki żywo tkały swoją legendę. Tkały i zszywały ją zaś z tego, co otwarcie mogły wykorzystać, co mieściło się w kanonie poststalinowskiej wypowiedzi publicznej, a więc z kawałków biografii przedwojennej, bo jedynej bezpiecznej (4).
Panujące do końca PRL-u milczenie na temat okresu stalinowskiego odcisnęło się jednak nie tylko na autobiograficznych wypowiedziach komunistycznych działaczek, ale dało o sobie znać również w bogatej literaturze biograficznej, ukazującej się nakładem wydawnictw partyjnych (choć nie tylko), na kartach której o kobietach tworzących zręby nowego ustroju nie pisano wcale bądź pisano specyficznie. Chętnie na przykład rozpisywano się o ich działalności przedwojennej – nauczycielskiej, społecznikowskiej, literackiej, a jeśli opowieść udawało się doprowadzić do czasów wojennych, to z miejsca wtłaczano ją w tryby konwencji romantycznej. Tak było chociażby z ulubioną bohaterką okresu późnego Edwarda Gierka i wczesnego Wojciecha Jaruzelskiego, Wandą Wasilewską, przewodniczącą Związku Patriotów Polskich i współtwórczynią polskiego wojska w Związku Radzieckim, którą kreowano na socjalistyczną „replikę” Mickiewiczowskiej Grażyny czy Emilii Plater – kobiety-pułkownika, rycerki, dziewicy-bohater – to znów wtłaczano w gorset Matki Polki, przedstawiano jako alegorię ojczyzny-matki polskich żołnierzy na obczyźnie. We wspomnieniach o Wasilewskiej, zebranych przez jej biografkę Eleonorę Syzdek, sporo miejsca poświęcono również prywatnemu, kobiecemu wymiarowi życia przewodniczącej ZPP: pisano o jej relacjach z rodziną i przyjaciółmi, o umiłowaniu natury czy zamiłowaniu do prowadzenia otwartego, gościnnego domu. Zabiegi zamazywania „niekobiecej” aktywności militarnej i politycznej Wasilewskiej miały na celu uczynienie z niej aktualnego, nowoczesnego wzorca polskiej kobiety, obywatelki socjalistycznego państwa – wypełniającej obowiązki względem społeczeństwa, ale niezaniedbującej życia rodzinnego (5).
Można zaryzykować roboczą tezę, że PRL zaczynał się (przynajmniej w sferze symbolicznej) dwukrotnie: raz w 1944 czy 1945 roku, kiedy na fali powojennego rozdania władzę w Polsce przejęła popierana przez Stalina ekipa komunistyczna, w której szeregach było sporo kobiet – przed- i wojennych działaczek, żołnierek, partyjnych towarzyszek – i drugi raz po 1956 roku, kiedy na fali „odwilży” doszło do politycznych, w tym także płciowych, przetasowań. Tabu milczenia nałożono wówczas na okres stalinowski napiętnowany jako zbrodniczy, ale też – lub może właśnie dlatego że – naznaczony obecnością kobiet i osób pochodzenia żydowskiego we władzach partyjnych i państwowych. W potocznej świadomości wynaturzenia stalinizmu utożsamiono z „zaburzeniami” polityki płciowej i etnicznej – triumfem porządku obcego polskiej kulturze i tradycji, bo nacechowanego „panoszeniem się” kobiet i Żydów (przekonanie to znalazło wyraz w popularnej do dziś figurze „żydokomuny”). Przesunięcia w polityce kadrowej – zmniejszenie liczby kobiet (6) i Żydów na eksponowanych stanowiskach (7) – i retuszowanie pamięci o początkach PRL-u (intencjonalne zapominanie o stalinizmie) miały stać się fundamentem „nowego otwarcia” w historii Polski Ludowej, gwarantem zdobycia i utrzymania przez władzę społecznej legitymizacji. To właśnie przez gest samooczyszczenia – wydalenia elementów niebezpiecznych, niepożądanych – wieść miała droga do trwałości i spoistości ustroju (8). Jak bowiem pisze Mary Douglas, brytyjska antropolożka, do której prac nawiązywała Julia Kristeva, tworząc pojęcie wy-miotu (abject): „Nieczystość i brud muszą być wykluczone, jeśli porządek ma być utrzymany” (9).
Socjalistki – tak, komunistki – nie
Stwierdzenie, że współczesna polska lewica ma z komunist(k)ami czy szerzej – z komunizmem problem nie mniejszy niż kolejne PRL-owskie ekipy rządzące, nie będzie, jak sądzę, stwierdzeniem przesadzonym. Dla lewicowych środowisk parlamentarnych (a pozaparlamentarne niezbyt się pod tym względem różnią) projekt komunistyczny i ludzie z nim – szczególnie po wojnie – związani wydają się być przysłowiowym „kukułczym jajem” czy „kulą u nogi”, a więc rodzajem obciążenia, balastu, kompromitacji i nieprzyjemności, które ciągną się za lewicą wbrew jej woli; to coś jak brzydki zapach, od którego trudno się uwolnić, brud, który się przyczepił i nie chce się odczepić, mimo ponawianych wciąż prób dezynfekcji.
Taka refleksja nasunęła mi się po lekturze rozprawy Kobiety lewicy w polskim doświadczeniu politycznym. Tradycje, wartości i tożsamość, autorstwa Danuty Waniek – prawniczki i politolożki, wieloletniej posłanki na Sejm z ramienia Sojuszu Lewicy Demokratycznej, założycielki Demokratycznej Unii Kobiet. We wstępie do książki czytamy, że pomysł publikacji, która pojawiła się w księgarniach rok po pierwszym Kongresie Kobiet Polskich, zorganizowanym w Warszawie z okazji dwudziestej rocznicy transformacji ustrojowej, zrodził się z poczucia wyłączenia dorobku „kobiet lewicy” z pola widzenia organizatorek imprezy: „Na kongresie, z jakiegoś bliżej niesprecyzowanego powodu, ta grupa kobiet i ich dorobek zostały »solidarnie« usunięte poza historię transformacji. Zastanawiam się, jak taką postawę określić? Metodą »aksamitnego getta«? Nie pozostało mi nic innego, jak otworzyć szafy i szuflady i opisać to wszystko, co stanowi ważny fragment najnowszej historii lewicowego ruchu kobiecego” (10). Książka Waniek miała być zatem odpowiedzią na historię liberalnego ruchu kobiecego w Polsce: zrodzona z poczucia wykluczenia bądź „zaledwie” marginalizacji wkładu „kobiet lewicy” we wspólną historię Polek, stawiała sobie za cel wypełnienie widocznych „luk” – przypomnienie o tym, o czym intencjonalnie (?) zapomniano.
A jednak to szczytne zamierzenie udało się autorce zrealizować tylko połowicznie. Oto lektura książki Waniek upewnia bowiem, że w historii lewicowego ruchu kobiecego nie ma miejsca dla komunistek lub też – w najlepszym razie – jest ono specyficzne. Dzięki kilku zabiegom narracyjnym autorka osiąga efekt wymazania komunistek z lewicowo-feministycznego projektu historiograficznego bądź znaczącego pomniejszenia ich wkładu w proces emancypacji kobiet w Polsce. Jakie to zabiegi? Po pierwsze, w książce pojawia się zaledwie kilka nazwisk działaczek komunistycznych i to wyłącznie – co znaczące – z okresu przedwojennego. W zestawieniu z dużą liczbą nazwisk działaczek liberalnych i socjalistycznych z tamtego czasu siły komunistek jawią się jako wyjątkowo szczupłe, a ich aktywność na rzecz praw kobiet minimalna. Po drugie, przytoczeniu mniej lub bardziej obszernych biogramów aktywistek kobiecych z kręgów liberalnych i socjalistycznych nie odpowiada podobny zabieg zastosowany względem komunistek (np. w książce pojawia się nazwisko Wandy Wasilewskiej, ale autorka nie decyduje się na przybliżenie czytelni(cz)kom jej sylwetki). Jest to znaczące „przeoczenie”, w wyniku którego czytelnicy i czytelniczki nie mają możliwości zorientowania się w bogactwie i różnorodności lewicowego krajobrazu (szczególnie przed wojną), a także w bogactwie życiorysów samych aktywistek kobiecych, które, bywało, „migrowały” między różnymi ugrupowaniami lewicowymi, na przykład w poszukiwaniu bardziej radykalnych rozwiązań problemów społecznych, w tym problemów kobiet. Po trzecie wreszcie, w tych nielicznych przypadkach, w których autorka decyduje się poświęcić więcej miejsca komunistkom, manewruje ich biografiami tak, by wyeksponowane zostały wątki patriotyczne i narodowe, a zatarte te, które dziś wydają się „podejrzane”, bo niepasujące do ram obowiązującego pola patriotyczno-niepodległościowego. Przykładowo, z niezwykle bogatego życiorysu Marii Koszutskiej (pseudonim: Wera Kostrzewa) (1876−1939), jednej z najwybitniejszych polskich intelektualistek lewicowych, członkini Polskiej Partii Socjalistycznej-Lewica, a następnie Komunistycznej Partii Polski, Waniek wybiera i akcentuje moment „sprzeciwu wobec agresji Armii Czerwonej na terytorium Polski” (11), mimo iż ten nie był, jak się wydaje, silny na tyle, by przesądzić o rozejściu się dróg Koszutskiej i KPP (12). Z kolei rekonstruując życiorys Stefanii Sempołowskiej (1870−1944), nauczycielki i działaczki oświatowej, organizatorki ruchu pomocy więźniom politycznym, autorka pomija fakt, iż była to pomoc niesiona przede wszystkim komunist(k)om jako działacz(k)om nielegalnym w międzywojennej Polsce, a także – z ramienia Międzynarodowego Czerwonego Krzyża – więźniom radzieckim przetrzymywanym na ziemiach polskich (13).
Na skutek zastosowania tych zabiegów historia lewicowego ruchu kobiecego w Polsce, zrekonstruowana przez Waniek, zostaje utożsamiona z historią Polskiej Partii Socjalistycznej. Tym samym tradycja PPS-owska z jej paradygmatem patriotycznym i niepodległościowym jawi się jako granica, poza którą współczesna polska lewica w swym odruchu tożsamościowym i tożsamościotwórczym nie decyduje się wykroczyć. Waniek unieważnia tradycję KPP nie tylko wtedy, gdy pomija zróżnicowanie przedwojennego krajobrazu lewicowego w Polsce, ale też wówczas, gdy nie wspomina o komunistycznych (choć już nie w nazwie) podwalinach nowego, powojennego porządku, w budowaniu którego uczestniczyło wiele kobiet. Gdyby autorka zdecydowała się podjąć wysiłek przekroczenia nałożonych już na wstępie ograniczeń, być może przekonałaby się, iż – wbrew obiegowym opiniom (14) – inżynierkom nowego ładu w Polsce szeroki projekt emancypacyjny wydawał się nie do pomyślenia bez polityki równości płci. Prowadziły ją i w redakcjach kobiecych czasopism (np. Janina Broniewska była w latach 1947−1950 redaktorką naczelną pisma „Kobieta”, zaś Halina Koszutska (1904−1989) kierowała w latach 1960−1968 magazynem „Przyjaciółka”), i w siedzibach Ligi Kobiet Polskich, i w biurach Wydziału Kobiecego PPR, a następnie PZPR, którego pierwsza przewodnicząca, Edwarda Orłowska, do 1953 roku reprezentowała Polskę w Radzie Światowej Demokratycznej Federacji Kobiet (15).
To właśnie niezdolność do podjęcia takiego wysiłku, wyjścia poza ramy dominującego dziś w Polsce dyskursu antykomunistycznego sprawia, że książka Waniek, zrodzona z odruchu słusznego gniewu przeciwko wykluczeniu „kobiet lewicy” z historii ruchów kobiecych w naszym kraju, jawi się ostatecznie jako opowieść reprodukująca schemat wykluczenia. Imperatyw uprawomocnienia lewicy jako siły patriotycznej, niepodległościowej (16) okazuje się silniejszy niż początkowy bunt przeciwko nierównemu traktowaniu kobiet z różnych środowisk politycznych. Kierująca się nim autorka decyduje się na „zgubienie” kilku ogniw z historii polskiej lewicy, odcięcie „komunistycznego balastu”. Czyniąc to, wykonuje klasyczny "gest sublokatora" (17), a więc kogoś, kto, nie będąc u siebie, robi wszystko, by wkupić się w łaski gospodarza, głównego lokatora. Pytanie brzmi, czy jest to gest wystarczający, by zapewnić "kobietom lewicy" miejsce w feministycznej, głównonurtowej wspólnocie.
Nie nasze korzenie
Imperatyw zapewnienia sobie społecznej legitymizacji oraz miejsca w głównym nurcie debaty publicznej wyznacza także krytyczne podejście do komunistek i komunizmu w obrębie dominującego w polskim ruchu feministycznym nurtu liberalno-lewicowego. Odrzuceniu komunizmu jako projektu, który się „nie sprawdził” – który emancypował kobiety „pozornie” (18) – towarzyszy tu wskazanie tradycji, którą środowiska liberalne i lewicy kulturowej uznają za własną: tradycji, do której się przyznają i którą z racji swej pozycji w głównym nurcie czynią jedyną prawomocną. Tradycję tę można określić mianem patriotyczno-niepodległościowej i liberalnej światopoglądowo, z korzeniami tkwiącymi w projekcie przedwojennym (środowisko „Wiadomości Literackich” i lewicy PPS-owskiej) i opozycji „Solidarnościowej”.
Od lat jedną z bardziej aktywnych „rzeczniczek” owej tradycji elit jest w środowisku feministycznym Agnieszka Graff. W opublikowanym niedawno nakładem wydawnictwa „Krytyki Politycznej” wywiadzie-rzece Graff – w odpowiedzi na podejmowane tu i ówdzie próby zbadania, z jednej strony, możliwości i szans emancypacji kobiet w PRL-u, a z drugiej roli samych kobiet w procesach emancypacji (19) – jednoznacznie stwierdza, że nie czuje związku z tradycją komunistyczną czy PRL-owską: „Mnie to ciekawi jako kawałek historii Polski, kawałek historii kobiet, ale zupełnie nie przekonuje jako opowieść tożsamościowa współczesnego feminizmu, a tym bardziej moja własna. To nie są moje korzenie. […] Mnie zupełnie, ale to zupełnie nie przekonuje hasło, że osoby, które tworzyły reżimowe, kobiece przybudówki do PZPR, są moimi przodkiniami. Nie są!” (20). Stanowisko Graff jest w tej sprawie konsekwentne i nie zmienia się od lat. W 2000 roku w dyskusji na łamach „Res Publiki Nowej” krytycznie odnosiła się ona do PRL-owskiego modelu emancypacji kobiet jako „fasadowego”, „pozornego”, a więc nieskutecznego. Dyskredytacji roli państwa w procesie emancypacji Polek towarzyszyła w jej ówczesnej wypowiedzi odmowa uznania sprawczości kobiet w PRL-u: ich bierność w sferze publicznej miała być produktem owej „odgórnej” emancypacji (21). Dziś jednoznacznie i stanowczo Graff odcina się również od działań kobiet we władzach PPR i PZPR, odmawiając im charakteru emancypacyjnego.
Analiza wypowiedzi Graff, charakterystycznych, jak sądzę, dla szerszego środowiska, pozwala dostrzec, że choć komunizm i/lub PRL jest konsekwentnie wycinany z historii ruchów na rzecz emancypacji kobiet w Polsce, to przez lata zmienił się nieco język antykomunistycznej narracji. Przykładowo, w książce Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym z 2001 roku wyczuwalny był niepokój autorki, że Polki i Polacy za sprawą negatywnych skojarzeń z „komuną” odetną się od nowoczesnego ruchu kobiecego w zachodnim stylu, biorąc go za kopię swojskiej „seksmisji” (22). Rozczarowanie „fikcyjną” i „groteskową” emancypacją w PRL-owskim wydaniu miało grozić krytycznym stosunkiem do feminizmu w ogóle. Dziś jednak Graff argumentuje inaczej, odwołując się do – widocznego w wyżej wspomnianym wywiadzie-rzece – konserwatywnego języka korzeni i tradycji. Pragnienie uprawomocnienia feminizmu jako ruchu polskiego, rodzimego – zrodzone i/lub przybierające na sile w reakcji na atak Kościoła katolickiego i prawicowych polityków oraz dziennikarzy na „ideologię gender”, mającą wyrastać z przecięcia rodzimego „komunizmu” i zachodniego „zgniłego” liberalizmu (23) (sic!) – sprawia, że Graff oraz jej środowisko przejmuje prawicowy język wyłączania nurtów radykalnie lewicowych poza nawias polskiej kultury i historii. Owej ekskluzji towarzyszą jednocześnie gesty wskrzeszania i namaszczania innych, już uprawomocnionych tradycji, w obrębie których feminizm głównego nurtu w Polsce się sytuuje czy chce sytuować.
Przykłady takich gestów można mnożyć. Oto w 2011 roku środowiska elit liberalnych i lewicy kulturowej, reprezentowane przez „Gazetę Wyborczą” i „Krytykę Polityczną”, w odpowiedzi na prawicowe, narodowo-patriotyczne obchody dnia niepodległości zorganizowały własny wiec pod nazwą „Kolorowa Niepodległa”. Jego istotą było świętowanie tego samego wydarzenia i celebrowanie tych samych wartości, wzbogaconych wszakże o komponent różnorodności, tytułowej barwności. Z kolei od 2009 roku te same środowiska, choć głównie w kobiecym „wydaniu”, fetują zmianę ustroju polityczno-ekonomicznego na Kongresie Kobiet Polskich. Z okazji dwudziestolecia transformacji uhonorowały one „Solidarnościową” działaczkę – Henrykę Krzywonos-Strycharską – tytułem „Polki Dwudziestolecia”. W 2010 roku „Krytyka Polityczna” wydała biografię Krzywonos Duża solidarność, mała solidarność, autorstwa Agnieszki Wiśniewskiej, rozwijającą niejako uzasadnienie decyzji Kongresu o namaszczeniu bohaterki „Solidarności” na nowy wzór kobiecości w Polsce (24). Tkając ów wzór z takich wartości, jak patriotyzm, etos społecznikowski (szczególnie w wymiarze lokalnym) czy kobieca etyka troski (przejawiająca się głównie w sferze prywatnej, rodzinnej), Kongres Kobiet – mianujący sam siebie rzecznikiem interesów kobiet w Polsce – uczynił de facto prawomocnym skrypt tradycyjnej aktywności Polek, ale też określony rodzaj sprawczości: jednostek lub małych społeczności, przejawiającej się bez pomocy państwa, na przekór piętrzącym się trudnościom. Tym samym usunął z pola widzenia inne wzorce działania kobiet i ich „bycia w świecie”, koncepcje kobiecej podmiotowości innej niż ta realizowana w przestrzeni rozpiętej między rodziną, rynkiem i narodem.
Powiększająca się z roku na rok liczba inicjatyw upamiętniających powstanie i działalność „Solidarności”, w tym aktywność kobiet w jej szeregach (25), dowodzi, że w głównonurtowej narracji tożsamościowej feminizm trzyma się kierunku wyznaczanego przez siły narodowo-liberalne czy wręcz współwyznacza ów kierunek. Im dalej od zmiany ustroju, tym intensywniejsze stają się zabiegi elit mające na celu legitymizację istniejącego porządku polityczno-ekonomicznego, a jeśli postulują wprowadzenie korekty, to nieznacznej, bez naruszania fundamentów obecnego układu sił. Projekt radykalnej, lewicowej przebudowy stosunków społecznych nie tylko nie mieści się w granicach dopuszczalnej korekty, ale jego dyskredytacja, zasadzająca się na dezawuowaniu tradycji marksistowskiej, jest wręcz warunkiem usankcjonowania istniejącego status quo (26).
Dygresja: babcia z KPP
W tym miejscu mała dygresja na temat roli tradycji i korzeni w dzisiejszej debacie publicznej w Polsce. Oto, jak wynika z podanych wyżej przykładów, „właściwa” tradycja i korzenie stanowią klucz do świata elit, są przepustką do mainstreamu, uprawniają do zabierania głosu i reprezentowania społeczeństwa. „Niewłaściwe” dyskredytują, spychają na margines, jeśli w ogóle nie wykluczają z debaty, nie odbierają głosu. Stąd zrozumiała staje się troska elit o własne prawomocne pochodzenie, jak też kontrolowanie pochodzenia innych politycznych graczy.
Szeroka definicja pochodzenia obejmuje przy tym człon najbardziej elementarny, bo wiążący się z rodziną, domem, miejscem dorastania, bliskimi ludźmi. Zadziwiające, jak wielką rolę w polskim dyskursie publicznym – akcentującym rolę indywidualnych osiągnięć jednostek – przypisuje się dziś biografii rodzinnej. Rodzina, jak się okazuje, może być atutem, rozstrzygającą kartą, choć bywa też obciążeniem, wstydliwym sekretem, który odsłonięty, „wydobyty z szafy”, może zostać wykorzystany w celu publicznej dyskredytacji przeciwnika politycznego. Zielone światło dla tego rodzaju rozgrywek dała kampania prezydencka z 2005 roku, której jednym z (nie)sławnych bohaterów okazał się „dziadek z Wehrmachtu”, czyli przodek Donalda Tuska. W ostatnich latach jednak to nie krewni służący w Wehrmachcie, ale należący do KPP i/lub PZPR – wyciągani z archiwów – „używani” są w charakterze broni, służącej do dyskredytacji ludzi, którzy z lewicą często nie mają nic wspólnego.
Najgłośniejszym w ostatnim czasie przykładem takiego grzebania w życiorysach i wyciągania nieprawomyślnych trupów z rodzinnych szaf okazała się, wydana nakładem „Frondy”, książka Resortowe dzieci (2013) Doroty Kani, Macieja Marosza i Jerzego Targalskiego, która nie tylko doskonale wpisuje się w dyskurs antykomunistycznego donosu, nagonki, ale wprost ustanawia go, wyznacza jego ramy (27). Zbudowana w oparciu o charakterystyczny dla dyskursu antysemickiego mechanizm denuncjacji, obnażenia „złego (podejrzanego) urodzenia”, książka demaskuje przedstawicielki i przedstawicieli współczesnych elit jako dzieci bądź wnuki komunistów – reprezentantów elit minionego ustroju. Sięganie po argument rodzinny – urodzenia, genów – ma skompromitować dokonującą się nieustannie reprodukcję elit (post)komunistycznych, ale też zdefiniować sam komunizm jako rodzaj „genu” (zmutowanego, chorobowego), przekazywanego z pokolenia na pokolenie. Tradycyjne rozumienie rodziny jako podstawowego miejsca kształtowania się tożsamości człowieka i jej funkcji rezerwuaru wartości oraz swoistego pasa transmisyjnego do przekazywania tych wartości między pokoleniami służy obnażeniu współczesnych elit jako naznaczonych komunistyczną aktywnością przodków. Skoro bowiem rodzinę nosi się w sobie, skoro jest się z nią połączoną/ym niewidzialną więzią, której zerwać nie można, to znaczy, że cokolwiek się zrobi, gdziekolwiek się działa, nie ucieknie się od czynów swoich przodków: te bowiem „z ojca krwią spadają dziedzictwem na syna”. W myśl tej logiki nie ma ucieczki przed komunistyczną przeszłością rodziny: przed jej winą, przed odpowiedzialnością za tę winę i przed koniecznością odpokutowania za nią.
Swoisty pojedynek na dziadków i babcie z KPP i/lub rodziców z PZPR zaowocował w ostatnim czasie prawdziwym boomem literatury rozliczeniowej, w tym wysypem (auto)biografii rodzinnych, pisanych przez dzieci i wnuki niegdysiejszej radykalnej lewicy. Są one fascynującym zapisem strategii radzenia sobie przedstawicielek i przedstawicieli obecnych elit – określających się mianem pokolenia antykomunistycznej opozycji – z faktem występowania w ich rodzinach „czarnych (komunistycznych) owiec”. Paleta owych strategii jest przy tym szeroka i mocno zróżnicowana: obejmuje ona zarówno odcinanie się od krewnych-komunistów, przepraszanie za nich, jak i – coraz popularniejsze – retuszowanie biografii przodków i dostosowywanie ich do ram obowiązującego dyskursu antykomunistycznego (28).
W tym miejscu zatrzymam się przy jednej tylko historii rodzinnej – wydanej przez „Krytykę Polityczną” Ulicy cioci Oli. Z dziejów jednej rewolucjonistki (2013), autorstwa Aleksandry Domańskiej – która koresponduje z problematyką niniejszego tekstu. Jest to bowiem jedyna po 1989 roku biografia kobiety-komunistki, w dodatku wysoko postawionej i wpływowej. Helena Kozłowska (pseudonim: „Ola”) (1906−1967), bo o niej mowa, była przed wojną aktywną działaczką KPP, w czasie wojny członkinią Zarządu Głównego Związku Walki Młodych i współautorką deklaracji ideowej tej organizacji, zaś po wojnie członkinią KC PPR, a następnie, do 1959 roku, KC PZPR. W latach 1945−1946 kierowała Wydziałem Propagandy, będąc jednocześnie członkinią Sekretariatu KC. Tyle mówi oficjalny biogram Kozłowskiej (29), a historyk Mirosław Szumiło dopowiada, że „była [ona – dop. A.M.] jedyną kobietą – członkiem tej instancji [Sekretariatu KC – dop. A.M.] w całej historii PPR i PZPR” (30).
Opowieść wnuczki – i tu pierwsze rozczarowanie – nie poszerza zasobu znanych faktów o Helenie Kozłowskiej. Domańska usiłuje wprawdzie wypełnić „białe plamy” w życiorysie babki-komunistki, ale niezbyt jej się to udaje (z braku źródeł, jak twierdzi). Nie udaje jej się również poznać ani tym bardziej uznać racji babki, być może dlatego, że jej analiza zatrzymuje się na warstwie pobudek psychologicznych i nie uwzględnia roli kontekstu polityczno-ekonomicznego (lub sprowadza rolę owego kontekstu do minimum), bez czego uznanie czy „zrozumienie”, jak woli pisać autorka, motywacji osób angażujących się w działalność radykalnie lewicową przed wojną wydaje się niemożliwe, a przynajmniej mocno utrudnione. Historia Kozłowskiej jawi się więc raczej jako pretekst dla jej związanej z opozycją antykomunistyczną wnuczki do zaznaczenia dystansu wobec babki-komunistki i jej formacji, a także jako okazja do wyartykułowania racji własnych i środowiska politycznego, z którym się identyfikuje. Domańska kreśli obraz „konfliktu pokoleń”, choć to, co napędza jej opowieść, jest w istocie walką różnych wizji świata, światopoglądów, opcji politycznych, z których jedną – na mocy znajomości „finału historii” – uznaje się tu za zwycięską, a więc jedyną prawomocną, zaś drugą za przegraną, a zatem podlegającą dyskredytacji.
Uderza, wspomniany wyżej, brak otwartości wnuczki na zapoznanie się z racjami babki: Domańska nie słucha Kozłowskiej, nie dopuszcza jej do głosu, mimo iż ta, między innymi jako szefowa Wydziału Propagandy, była osobą sprawną w pisaniu, działającą za pomocą słowa: przygotowującą odezwy, instrukcje polityczne, artykuły, oświadczenia dla prasy, których ślady zapewne zachowały się w archiwach. Wnuczka wybiera jednak metodę rekonstruowania sylwetki i postawy ideowej babki w oparciu o głosy „cudze”: teksty historyczne, publicystyczne, literackie, filozoficzne, religijne, które traktują nie tyle o konkretnej osobie czy nawet formacji, ale ogólnie dotyczą oceny komunizmu, (nie)moralności wyborów życiowych, proweniencji zła itd. To właśnie owo pozbawienie komunistki możliwości wypowiedzenia się i w zamian oddanie głosu innym dyskutantom, często jej politycznym oponentom, jawi się jako brutalny gest przemocy symbolicznej (31), fundatorski dla hegemonii formacji (post)solidarnościowej: to właśnie z jej historycznego zwycięstwa wypływać ma nie tylko moralne prawo do sprawowania władzy, ale także prawo do dystrybucji głosu, w tym wyrażania bądź niewyrażania zgody na artykułowanie innych niż prawomocne politycznych racji.
Opowieść wnuczki przenikają na zmianę tony potępienia politycznej działalności babki i litości nad jej „fałszywą świadomością”, zaślepieniem oraz źle ulokowaną wiarą: „Była konsekwentna (»pułapka wierności«…). Jak wszyscy aktywiści, którzy zawierzyli idei, a potem jej służyli – im bardziej byli ofiarni, tym bardziej musieli być konsekwentni. Ale być konsekwentnym to także ponosić konsekwencje… Bo jak można pięknie służyć złej sprawie? Jak można tak łatwo wchodzić w buty tych, z którymi się walczyło?” (32). Dla wnuczki, która nie jest w stanie wyjść w swej narracji o komunizmie i komunizowaniu babki poza skrypt religijny – wiary i grzechu, mistycznego uniesienia i zbłądzenia – oraz romantyczny – dzikiego porywu, namiętności, szaleństwa – Kozłowska jest postacią tragiczną. Domańska rekonstruuje jej życie jako podporządkowane idei, która okazała się mieszaniną szlachetnej utopii i realnego koszmaru, oraz partii, która ją – Żydówkę – zdradziła w Marcu ‘68 (33).
A jednak nuta empatii, wyczuwalna w relacji wnuczki, nie jest w stanie złagodzić jej surowej oceny działalności babki. Domańska czuje na sobie ciężar win Kozłowskiej i obowiązek odpokutowania za to, co tamta robiła i za co nie wyraziła skruchy. Słowami Wiesława Myśliwskiego robi więc rodzinny rachunek sumienia i wyraża wolę pamiętania o „grzechach” babki czy wręcz dziedziczenia ich: „»Dziwi się pan, że wyrzuty sumienia można dziedziczyć. Jak wszystko, jak wszystko, drogi panie. Musimy dziedziczyć, w przeciwnym razie to, co się stało, będzie się wciąż powtarzać. Nie możemy z dziedzictwa wybierać sobie jedynie tego, co nas nie obciąża. […] Niech pan przypatrzy się światu. Ja w każdym razie dziedziczę po nim. I chcę dziedziczyć«” (34). W ten sposób wpisuje swoją opowieść w jedną z najbardziej rozpowszechnionych tradycji mówienia o komunizmie i komunist(k)ach: religijną narrację o winie, która trwa przez pokolenia. Uwewnętrzniając zaś tę klasyczną figurę dyskursu antykomunistycznego, staje się idealnym produktem owego dyskursu, czy też – po Foucaultowsku – podmiotem wytworzonym przez niego, zdolnym i gotowym do jego dalszej reprodukcji.
Domańska kończy pisanie biografii babki-komunistki 11 listopada 2011 roku. Wymowa tego gestu jest wieloznaczna. Niepodległość jako wartość, której autorka pozostaje wierna, można tu czytać jako rękojmię jej polskości, wkupne do wspólnoty narodowej, ważne i obowiązujące mimo posiadania krewnej-komunistki. Niepodległość można jednak również odnieść do konstytucji podmiotowości samej narratorki: próby wybicia się na autonomię, wyzwolenia się w procesie opowiedzenia historii życia babki i prze-pisania własnej biografii. Domańska kończy swoją opowieść cytatem zaczerpniętym z Dżumy Alberta Camusa. Ten ma najlepiej „pasować na puentę” i prywatnego „śledztwa” w sprawie „cioci Oli”, i publicznej debaty na temat dekomunizacji polskich ulic, która stała się impulsem do indywidualnych poszukiwań autorki (35): „»[…] kiedy nie zgodziłem się zabijać, skazałem się na ostateczne wygnanie. To inni stworzą historię. […] Dlatego postanowiłem być po stronie ofiar przy każdej okazji, by umniejszyć siłę spustoszenia. […] Po chwili ciszy doktor wstał i zapytał, czy Tarrou wyobraża sobie, jaką trzeba obrać drogę, by osiągnąć spokój. – Tak, sympatię«” (36). Nasuwa się jednak pytanie, czyja sympatia (czyjaś w ogóle?) jest dziś w stanie zapewnić w Polsce spokój wnuczce komunistki (37).
„Kobiety na zakręcie”
Osobną sprawą, na której szczegółową analizę nie ma tu miejsca, jest kwestia nieobecności bądź marginalnej obecności komunistek w prowadzonych po 1989 roku badaniach nad historią polityczną, społeczną i kulturową kobiet w Polsce. W dziewięciotomowej serii Kobieta i… (1990−2006) oraz w innych publikacjach pod redakcją Anny Żarnowskiej i Andrzeja Szwarca można znaleźć zaledwie kilka artykułów poświęconych kobietom zaangażowanym w działalność radykalnie lewicową (38). Nieco chętniej tematem tym zajmowały się w ostatnim czasie polskie historyczki pracujące za granicą: Małgorzata Fidelis, pisząc książkę o sposobach negocjowania przez Polki podmiotowości w relacjach z państwem w latach 1945−1960 (39), zwróciła uwagę na aktywność Kobiecego Wydziału PPR/PZPR oraz Ligi Kobiet Polskich, z kolei rozprawa doktorska Basi Nowak została w całości poświęcona powojennej działalności LKP (40). Obecnie jednak najwięcej miejsca tej problematyce poświęcają badaczki i badacze skupieni wokół Instytutu Pamięci Narodowej. Ich zakrojone na szeroką skalę studia starają się korzystać z narzędzi wypracowanych na gruncie badań feministycznych i genderowych, choć posługują się nimi ostrożnie (41) i dość specyficznie.
W badaniach IPN-owskich uderza na przykład podział aktywności kobiet w PRL-u na tę, która mieści się w obowiązującej dziś narracji heroiczno-martyrologicznej – kobiety-obywatelki zostają tu wliczone w poczet bohaterskich buntowników, uznane za współtwórczynie kultury społecznego protestu przeciwko komunistycznej władzy – oraz tę, która jako realizowana w strukturach władzy jest co najmniej podejrzana, jeśli nie z miejsca zdyskredytowana. Podział ten, widoczny w tytułach dwóch świeżo wydanych zbiorów na temat sytuacji kobiet w PRL-u – Płeć buntu. Kobiety w oporze społecznym w Polsce w latach 1944−1989 na tle porównawczym oraz Kobiety „na zakręcie” 1933−1989 – zdaje się pozostawać w zgodzie z tradycyjną segregacją kobiet na dobre/cnotliwe/przyzwoite/bohaterskie oraz złe/zepsute/rozpasane/zbrodnicze: odzwierciedla ją i podtrzymuje. Oto w pierwszej publikacji znajdziemy portrety bohaterskich działaczek opozycji, chłopek sprzeciwiających się kolektywizacji, stalinowskich więźniarek, zakonnic, a także tych wszystkich „zwykłych Polek”, które na co dzień stawiały opór komunistycznej władzy (42). Z kolei druga poświęcona jest, jak informują autorki wstępu, „ciemnej stronie udziału pierwiastka kobiecego w historii Polski”, czyli m.in. działaczkom partyjnym, komunistycznym dygnitarkom świata polityki, kultury, nauki (43).
Szczególnego znaczenia nabiera w tym kontekście tytuł ostatniej publikacji. Tytułowy „zakręt” to, jak piszą redaktorki, „niebezpieczne miejsce na drodze, ale także moment, w którym zmieniamy kierunek oraz kąt widzenia – »widać przekrzywione niebo«, »lewa strona staje się prawą«, możemy dostrzec »rozdarte drzewo« zamiast krzesła, ławki, stołu. Moment skrętu to zagrożenie, niepokój, lecz i nadzieja” (44). Poetycko rozwinięta tytułowa fraza wyraża niestabilność sytuacji kobiet w interesującym autorki okresie historycznym, niepewność, niejasność. Nic nie jest tu takie, jakie się wydaje, równowaga uległa bowiem zaburzeniu. Zupełnie jak w śpiewanej przez Krystynę Jandę piosence do słów Agnieszki Osieckiej, w której życiowe położenie kobiet – w odróżnieniu od położenia mężczyzn – cechuje chwiejność, zmienność, błędny ogląd rzeczywistości. „Kobieta na zakręcie” to nikt inny więc jak stereotypowa kobieta rozedrgana, wymagająca wsparcia czy podparcia. Nie wiadomo, czy jest pijana, czy „tylko” zdruzgotana, rozbita. To kobieta na poły „oficjalna”, na poły z półświatka. Sugeruje to zresztą ciąg dalszy wstępu do omawianej publikacji: „Zakręt symbolizuje również ciemne miejsce – kojarzy się np. ze zjawiskiem prostytucji czy przestępczości. Zakręt to często kryjówka, coś utajonego, podskórnego, poza oficjalnym nurtem historii, polityki i kultury” (45). Autorki piszą w ten sposób o kobietach żyjących i działających w latach 1933−1989, ale i – pośrednio – o całym interesującym je okresie historycznym: oto tradycyjny, stereotypowy obraz kobiet jako tych, które znajdują się na życiowym zakręcie, zostaje tu przetransponowany na obraz konkretnego wycinka historii Polski. Mówiąc za Marią Janion, „kobiety na zakręcie” stają się tu alegorią „zakrętu historii” Polski, za jaki uchodzi dziś (zwłaszcza) PRL.
Jest jeszcze jeden trop, który podsuwają nam redaktorki książki: „Burzliwa historia XX w. to także losy kobiet – używając współczesnego języka potocznego – zakręconych, zwariowanych na jakimś punkcie – mających szalone pomysły i podejmujących niezwykłe działania” (46). Zgodnie więc ze stereotypem kobiece zaangażowanie w coś innego niż w przypisane kobietom na mocy tradycji projekty prywatne, rodzinne, macierzyńskie, a więc w politykę, walkę, działanie publiczne, zostaje tu nazwane „szaleństwem”, „wariactwem”, „zakręceniem”. Lekka pieszczotliwość, z jaką wypowiadane są te określenia, wskazuje wszakże, że kobiecego zaangażowania politycznego – zwłaszcza tego „po ciemnej stronie mocy” – nie należy traktować poważnie, trzeba zachować wobec niego stosowny dystans.
Wszystkie te skojarzenia uruchamiają się i zaczynają „pracować” w trakcie lektury tekstów zebranych w tomie. Wyłania się z nich obraz działaczek komunistycznych jako „dogmatyczek”, na pierwszej linii „ofensywy ideologicznej”: bezkrytycznych, posłusznie wypełniających obowiązki partyjne, ale też – co pokazuje artykuł o kobietach zaangażowanych w reorganizację polskiej humanistyki – ślepego narzędzia w męskich rękach: „aktywu” nigdy w pełni docenionego, niedecyzyjnego, za to pierwszego do zmarginalizowania i odsunięcia od władzy (47). Widoczne w badaniach IPN-owskich zainteresowanie historią polityczną, a nie społeczną, z naciskiem na analizę ilościową, a nie jakościową, sprawia, że autorów i autorki bardziej interesuje procentowy udział kobiet w PPR i PZPR, aniżeli działania przedsiębrane przez państwo, w tym kobiety u władzy, na rzecz emancypacji różnych grup społecznych, w tym kobiet. Z niewielkiego, jak dowodzą, zainteresowania aktywnością partyjną wśród kobiet wyprowadzają więc wniosek, że komunizm nie porywał kobiet, bo – w domyśle – nie miał im nic do zaoferowania (48). Przyjęta przez autorów i autorki współczesna perspektywa fetyszyzująca różnicę płci, w myśl której o wiarygodności haseł emancypacyjnych danego projektu polityczno-ekonomiczno-społecznego świadczyć mają nawet nie działania reprezentantów/ek określonej grupy społecznej na rzecz tej właśnie grupy – w tym przypadku kobiet-polityczek na rzecz kobiet-obywatelek – ale sama reprezentacja owej grupy w strukturach władzy, już na starcie dyskredytuje i projekt socjalistyczny w powojennej Polsce, i jego współtwórczynie. Argumentu na rzecz dyskredytacji owego projektu jako „fałszywie” czy „pozornie” emancypującego kobiety dostarczać mają – chętnie przywoływane w tomie – biografie samych komunistycznych działaczek: „fanatycznie” oddanych partii i „przemielonych” przez jej tryby, zepchniętych na margines, gdy przestały być użyteczne.
Pomijanie głosu komunistek (w tym ich racji i motywacji do angażowania się w działalność radykalnie lewicową), odmawianie im sprawczości i podmiotowości na podstawie współcześnie wypracowanych, także za sprawą feministek, definicji tych kategorii, jak również ocenianie emancypacyjności powojennego projektu socjalistycznego w Polsce wyłącznie przez pryzmat obowiązującego dziś paradygmatu równości w reprezentacji, sprawia, że IPN-owskie studia nad kobietami u władzy w PRL-u potwierdzają jedynie „oczywistość stwierdzenia, że w latach 1945−1989 kobiety nie rządziły Polską i partią komunistyczną” (49). W ten sposób myślenie prezentystyczne, a więc takie, które nie uwzględnia kontekstu historycznego, które kluczowe pojęcia i kategorie, jak sprawczość, podmiotowość, emancypacja, traktuje ahistorycznie, zaważa na badaniach historycznych, czyniąc z nich użyteczne narzędzie walki politycznej. Jej cel sprowadza się zaś do zdyskredytowania komunizmu, czy szerzej – lewicowych projektów zmiany stosunków społecznych, za podstawę biorąc ów „dowiedziony” uprzednio brak wiarygodności w kwestii fundamentalnej, czyli prowadzenia, a de facto nieprowadzenia, polityki emancypacji – w tym przypadku kobiet.
Bestie, demony, zimne suki
Na koniec zatrzymajmy się jeszcze przy publikacjach popularyzujących wiedzę historyczną, w których komunistkom poświęca się sporo miejsca. Mowa o pojawiających się coraz częściej na rynku pracach stanowiących połączenie literatury faktu (biografia, reportaż, wywiad) i fikcji literackiej (powieść, opowiadanie). Ich autorzy (najczęściej mężczyźni) starają się dotrzeć do odbiorców i odbiorczyń za pomocą nieskomplikowanej fabuły, naszpikowanej szokującymi treściami, skandalem i plotką, choć jednocześnie „sprzedawanej” pod mającymi ją uwiarygodnić hasłami „dziennikarskiego śledztwa” czy „żmudnej pracy w archiwach”. Podstawowe fakty historyczne, opatrzone dla poświadczenia autentyczności wypowiedziami tzw. świadków epoki oraz profesjonalnych historyków, przedstawiane są tu czytelni(cz)kom w otoczce utkanej z fantazmatów, mitów, a często zwykłych stereotypów.
Kobiety są chętnie wybierane na bohaterki tego rodzaju publikacji jako, po pierwsze, postacie „świeże”, nieopatrzone czytelni(cz)kom, a po drugie jako te, dzięki którym do obszaru refleksji nad historią wkraczają sprawy codzienne, prywatne, intymne. Za sprawą kobiet czy raczej sposobu pisania o nich, wyznaczania im określonego miejsca w tej narracji pophistorycznej – sytuowania ich najczęściej w sferze relacji miłosnych, rodzinnych – historia przestaje jawić się jako monumentalna, obca, poza zasięgiem „zwykłego człowieka”, a staje się bliższa, bardziej swojska, zrozumiała. Wybór języka, który często w sposób stereotypowy opisuje miejsce i role kobiet w historii – dzieli je na dobre/cnotliwe/niezłomne i złe/podstępne/tchórzliwe, żony i matki oraz ladacznice i monstra – sprawia, że czytelnicy i czytelniczki patrzą na bohaterki historyczne przez pryzmat współcześnie dominujących wzorców kobiecości i kobiecych ról płciowych, a zarazem upewniają się, że te mają zakorzenienie w historii; jednym słowem, że istnieje ciągłość między przeszłymi i teraźniejszymi wzorcami kobiecości, kobiecych ról płciowych i relacji między płciami.
Kobiety pełnią jednak jeszcze jedną funkcję w tego rodzaju publikacjach: oto ich ciała, jak pisze Maria Janion (50), wykorzystywane są do wyrażania różnych abstrakcyjnych pojęć czy idei, takich jak wolność, równość, sprawiedliwość, rewolucja. Społeczne wyobrażenia na temat kobiet – lęki, fantazje, obsesje, pragnienia dotyczące kobiecej cielesności i seksualności – zostają przetransponowane na owe pojęcia i idee, materializując je niejako i gromadząc wokół nich określone emocje. Tak oto podziw i szacunek, które otaczają jedne kobiety, jak również pogarda i niechęć, którymi darzone są inne, „udzielają się” ideom i pojęciom ucieleśnianym przez owe kobiety, budząc stosowne uczucia u odbiorców i odbiorczyń. I odwrotnie: emocje towarzyszące określonym ideom i pojęciom znajdują odzwierciedlenie w języku, za pomocą którego artykułowane jest podejście do różnych „rodzajów” kobiet. Przykładowo, popularna w Polsce (choć nie tylko tutaj) alegoria ojczyzny – kobieta-matka – konotuje ciepło, miłość, wspólnotę, dom rodzinny i uruchamia takie uczucia jak szacunek, oddanie, wierność (51). Z kolei do zobrazowania komunizmu jako ustroju totalitarnego, zbrodniczego, to znów groteskowego, absurdalnego w swych założeniach ekonomicznych i społecznych chętnie wykorzystywana jest postać kobiety-potwora, prostytutki, poczciwej idiotki: na zmianę demonicznej i śmiesznej, przerażającej i kuriozalnej (52).
W publikacjach Przemysława Słowińskiego Boginie zła (2010), Tadeusza M. Płużańskiego Bestie (2011), Sławomira Kopra Kobiety władzy PRL (2012), Marka Łuszczyny Zimne (2014), ale też w popularnym serialu Czas honoru (2008−2014) oraz obsypanym nagrodami filmie Ida (2013) (53) komunistkom przypada rola przysłowiowych „złych kobiet”, chętnie przeciwstawianych dla wzmocnienia efektu dzielnym i czystym powstankom warszawskim, patriotkom z AK, żołnierkom wyklętym, harcerkom, zakonnicom. Autorzy najczęściej ukazują komunistki okresu stalinowskiego jako nieliczne (zwykle są to te same nazwiska: Wandy Wasilewskiej, Julii Brystiger, Heleny Wolińskiej), ale wyjątkowo złe, podstępne kobiety, które nadużywały władzy, wykorzystując ją przeciwko podległym sobie mężczyznom (we wspomnianym serialu i filmie postacie komunistycznych dygnitarek – pani minister oraz pani prokurator – „utkane” zostały z biografii Brystiger i Wolińskiej). Jednocześnie podkreślają oni, że władza kobiet-komunistek była pozorna, niesuwerenna, gdyż zawsze pochodziła z męskiego nadania.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że omawiane tu opowieści o komunistkach napędzane są przede wszystkim przez męskie lęki i obsesje autorów, które uruchamiają stare wyobrażenia o kobietach w innych niż tradycyjne rolach jako o „bestiach”, „boginiach zła”, „zimnych sukach”, „kochankach władców tego świata” (54). W pracy Słowińskiego komunistki stają się wręcz kolejnym ogniwem w długim łańcuchu „złych kobiet” w historii ludzkości, dzieląc pole z takimi (nie)sławnymi bohaterkami, jak Lukrecja Borgia, caryca Katarzyna II, Magda Goebbels czy Ulrike Meinhof. Z kolei Łuszczyna otwiera swój przegląd „Polek, które nazywano zbrodniarkami”, pospolitymi przestępczyniami, psychopatkami, od historii Julii Brystiger – jednej z najbardziej zdemonizowanych komunistek w Polsce. Z uwagi na jej funkcję dyrektorki Departamentu V Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, która miała osobiście rozpracowywać partie, organizacje polityczne i ugrupowania religijne, w tym wyjątkowo okrutnie przesłuchiwać podejrzanych, ale też ze względu na jej intrygującą urodę, którą miał docenić sam Picasso, życie seksualne, które miało być niezwykle bogate, i przede wszystkim akcentowane dobitnie żydowskie pochodzenie, Brystiger (podobnie jak Wolińska) stanowi wyjątkowo „wdzięczny” obiekt zainteresowania wszystkich wspomnianych autorów. W skonstruowanym przez nich wizerunku „towarzyszki-minister” mieszczą się wszystkie możliwe sensy zakodowane w stereotypowych figurach „pięknej Żydówki” i „żydokomunistki”: demoniczność, seksualna występność, zbrodniczość (55). Kumulacja wiążących się z tymi figurami lęków, obsesji, fantazji widoczna jest w scenie z książki Łuszczyny, w której rozmawiająca z prymasem Stefanem Wyszyńskim Brystiger przypomina „syczącego, wijącego się w kącie kaplicy węża” (56): jest na zmianę kusicielska i groźna. I druga scena – szczególnie chętnie przywoływana, choć odwołująca się do jednej tylko relacji, której jak dotąd nie potwierdziły żadne inne źródła – ukazująca Brystiger jako wyjątkową sadystkę seksualną, z upodobaniem znęcającą się nad młodymi „żołnierzami wyklętymi”. W tym miejscu podszyta niepokojem fascynacja autorów seksualnym rozpasaniem z elementami przemocy, mającym cechować „towarzyszkę-minister”, osiąga apogeum, ocierając się o perwersję.
Życie seksualne komunistek wydaje się tym, co autorów publikacji pophistorycznych interesuje szczególnie. Charakteryzowane jest ono jako rozbuchane, nieznające granic, to znów całkowicie podporządkowane woli mężczyzn – partyjnych towarzyszy oraz zwierzchników. Autorzy wyjątkowo chętnie cytują obraźliwe określenie komunistek mianem „przechodnich polowych żon” (w skrócie „PPŻ”); przeprowadzają również coś w rodzaju psychoseksualnej analizy ich osobowości, za podstawę której obierają pogłoski wprawdzie niepotwierdzone, ale za to uruchamiające sugestywne skojarzenia. Przykładowo, Łuszczyna przeprowadza wywiad ze „znanym polskim seksuologiem”, stwierdzającym autorytatywnie, że Julia Brystiger („Krwawa Luna”), posiadaczka złowieszczej szuflady, w której miała przytrzaskiwać genitalia młodych chłopców „z lasu”, kierowała się w swych działaniach „pragnieniem zemsty”: „No, bo proszę sobie wyobrazić wrażliwą, wykształconą, inteligentną, chorobliwie ambitną kobietę, która robi karierę za wszelką cenę, w paskudnych czasach, przez łóżka szpetnych buców, na pewno niepachnących męską odmianą perfum Fragonard. Gdyby pan był przez kilka lat PPŻ, toby pan lubił mężczyzn? Minc, Berman i Szyr to wszyscy? […] Zaciskała zęby, nie słuchała krążących na swój temat opinii. Ale narastało w niej poczucie krzywdy i odraza do samej siebie, nie umiała tych emocji odciąć. […] Zatraciła się, całą nienawiść do siebie i karierowych kopulantów nakierowując na młodych, ładnych facetów, których miłości nigdy nie zaznała. – Wyrywanie jąder młodym WiN-owcom było taką zemstą za Berman i Minca? – No i za mężczyzn w ogóle, bo to oni przecież, jako gatunek, doprowadzili do tego, że zrobiła karierę nie taką, jak chciała, za cenę, której w głębi serca nie akceptowała” (57). Mizoginiczny, patologizujący język tej rozmowy odsłania nie tylko ogromne pokłady lęku przed kobiecą seksualnością – jej wyobrażoną mocą kastrowania mężczyzn – ale i silną niechęć wobec wszelkich przejawów emancypacji, których zwieńczeniem jest polityczna władza kobiet. Znajdują one wyraz w odmowie uznania autonomiczności i sprawczości politycznej komunistek i zepchnięciu ich w sferę kobiecej biologii, instynktów, popędów. Ostatecznie więc Wasilewska („ulubienica Stalina”) (58), Małgorzata Fornalska („kobieta Bieruta”) (59), Brystiger i Wolińska („przechodnie polowe żony”) (60) – charakteryzowane jako targane namiętnościami, to znów wykorzystujące swą seksualność do zdobycia pozycji, a przy tym zawsze poruszające się w orbicie męskich wpływów – zostają sprowadzone do roli „kobiet prywatnych”: nie tyle „kobiet u władzy”, ile „kobiet władzy” właśnie, czyli córek, żon, sióstr, kochanek wpływowych mężczyzn.
W osobach owych „demonicznych kobiet”, które wszakże łatwo spacyfikować, oswoić za pomocą wtłoczenia w tradycyjne role, komunizm odsłania swe monstrualne, zbrodnicze oblicze, to znów jawi się jako groteskowy, karykaturalny. Jego główną zbrodnią ma być w tym kontekście odwrócenie porządku płci, postawienie płciowego świata na głowie. Jednocześnie karykaturalność komunizmu polegać ma na tym, że jest to odwrócenie pozorne, bo pozorne jest samo wyzwolenie kobiet: w rzeczywistości bowiem nigdy nie przestały one pełnić tradycyjnych ról, o czym zaświadczać mają biografie prominentnych polityczek okresu stalinowskiego.
Funkcja wizerunków komunistek epoki stalinowskiej, zaprezentowanych w omawianych publikacjach, nie sprowadza się jednak wyłącznie do rozrachunków historycznych – z projektem PRL-owskiej polityki emancypacyjnej. Są one również, a może przede wszystkim poręcznym narzędziem we współczesnych debatach na temat równouprawnienia kobiet, przemian rodziny i wzorców rodzicielstwa, przeobrażania się wspólnoty pod wpływem postulatów o większej decyzyjności politycznej kobiet. Funkcjonujące jako antywzorzec polityki emancypacyjnej, komunistyczne dygnitarki stanowią ostrzeżenie przed nadmiernym wyzwoleniem kobiet, przejawiającym się w rozpasaniu seksualnym i nadużywaniu władzy. O tym, że jest ono szkodliwe dla samych kobiet, bo skutkuje życiowymi tragediami, nieszczęściem, samotnością, upewniać mają losy naszych bohaterek, wpisane w moralizującą narrację o zbrodni i karze, grzechu i nawróceniu, winie i pokucie. Wynika z niej, że „kobiety władzy” zawsze kończą źle – jako samotne, nieszczęśliwe w miłości (Wasilewska), zepchnięte na margines, a nawet inwigilowane przez niegdysiejszych towarzyszy (Brystiger), zmuszone do emigracji (Wasilewska, Wolińska) – a droga do ich wybawienia, a zarazem przywrócenia społeczeństwu wieść może wyłącznie przez rzekomo upragnioną przez nie konwersję na katolicyzm. Stąd mimo braku dowodów autorzy tych opowieści z uporem powtarzają pogłoski, że Wasilewska, Brystiger czy Fornalska stały się pod koniec życia gorliwymi katoliczkami, a nawet finansowo wspierały Kościół (61). W ten oto sposób za sprawą wyboru normatywnej narracji płciowej dokonuje się wtłoczenie życia i działalności komunistek w dobrze znane i rozpoznawalne ramy, dzięki czemu możliwe staje się oswojenie ich i zapanowanie nad tym, co wymyka się obowiązującym dziś normom „polskiej kobiecości”.
Czy tylko polityczny recykling?
We współczesnym dyskursie publicznym w Polsce komunistki są czymś w rodzaju „śmiecia”, „odpadu”, do którego nikt się nie przyznaje, ale z którego każdy może zrobić użytek. Są więc „śmieciem odnawialnym”, „śmieciem”, który może zostać poddany recyklingowi, ponownej obróbce, a następnie włączony do obiegu na nowych zasadach. Aktorzy polskiego życia publicznego, mimo odżegnywania się od komunizmu, chętnie sięgają po niego, by realizować swe bieżące interesy: ubiegać się o społeczną legitymizację, szukać miejsca w głównym nurcie debaty publicznej, zabezpieczać status quo, dyskredytować nieprawomocne (tu: lewicowe) projekty zmiany stosunków społecznych, uderzać w prawa kobiet i różnych mniejszości. Ukazywany jako na zmianę groźny i groteskowy, „trup komunizmu” jest dziś wciąż ożywiany, by przestrzegać przed zwątpieniem w „najlepszy z możliwych światów”, w którym podobno żyjemy.
Zastanawiam się, czy możliwa jest dziś inna refleksja o komunistkach. Taka, która uwzględniałaby ich głosy, możliwe do odtworzenia nie tylko na podstawie partyjnych sprawozdań i kwestionariuszy osobowych, ale też tekstów prasowych, literackich, a zwłaszcza osobistych (pamiętniki, listy, dzienniki). Taka, która brałaby pod uwagę kontekst, w którym działały, czy może raczej wielość kontekstów historycznych i kulturowych, bez uwzględnienia których niemożliwe lub bardzo trudne wydaje się odczytanie motywacji i racji kobiet (i mężczyzn) angażujących się w działalność radykalnie lewicową przed wojną i trwających w tym zaangażowaniu w czasie wojny oraz później.
Refleksja taka wymagałaby jednak czegoś jeszcze: wyboru innej narracji – otwierającej na nowe pytania, stawiającej raz jeszcze problemy, które wydają się już rozwiązane (62). Bo opowiedzieć o komunistkach dzisiaj, znaczy de facto opowiedzieć o innej wizji narodu, patriotyzmu, rodziny, wspólnoty, niż ta, do której przywykliśmy i którą przyjmujemy za oczywistą. Znaczy to również dopuścić myślenie o komunizmie jako o „radykalnej krytyce wszystkiego, co istnieje” (63) i o projekcie budowy innego porządku społecznego, którego próbę realizacji już raz podjęto. Znaczy to wreszcie zobaczyć w komunist(k)ach nie wyłącznie „figury dyskursu”, ale żywych ludzi – podmioty historii, pragnące kierować ją na nowe tory (64).
Przypisy:
1) Maria Janion pisze, że „alegorie prawie wszystkie są kobietami”. M. Janion, Bogini Wolności (Dlaczego rewolucja jest kobietą?), [w:] Tejże, Kobiety i duch inności, Warszawa 1996, s. 11.
2) Por. Dyskusja Ośrodka Studiów Kulturowych i Literackich nad Komunizmem IBL PAN: Komunizm i PRL dzisiaj, „Teksty Drugie”, nr 3/2013, s. 227-244.
3) Por. Słownik biograficzny działaczy polskiego ruchu robotniczego, t. 1-3 (A-K), pod red. F. Tycha, Warszawa 1978-1992,
4) Piszę o tym obszernie w artykule Prządki (po)rewolucyjnej rzeczywistości. Konstruowanie historii lewicy we wspomnieniach polskich komunistek w latach 60. XX wieku, który nakładem wydawnictwa IBL PAN ukaże się w 2015 roku w tomie zbiorowym poświęconym polskiej kulturze w dobie rządów Władysława Gomułki.
5) Por. A. Mrozik, „Wanda, co wolała Rusa”. Wytwarzanie (biografii) komunistki – wytwarzanie (tożsamości) narodu, [w:] PRL – życie po życiu, red. K. Chmielewska, A. Mrozik, G. Wołowiec, Warszawa 2013, s. 47-89.
6) Mirosław Szumiło podaje, że „w okresie gomułkowskim rola kobiet w aparacie partyjnym radykalnie zmalała. W latach sześćdziesiątych żadna z nich nie pełniła funkcji kierownika wydziału KC”. M. Szumiło, Kadra kierownicza aparatu kierowniczego KC PPR-PZPR w latach 1944-1956, [w:] Dzieje biurokracji na ziemiach polskich, t. 1, pod red. A. Góraka, I. Łucia, D. Magiera, Lublin-Siedlce 2009, s. 584.
7) Marcin Zaremba zwraca uwagę, że wraz z dojściem Gomułki do władzy został uruchomiony „proces »rozrzedzania« »kadr niearyjskich«, choć nie była to akcja na skalę masową. W światłach jupiterów usuwano »towarzyszy żydowskich« tylko z bezpieczeństwa, z innych zaś instytucji już po cichu, bez rozgłosu. Wielu zostało za pochodzenie przesuniętych na inne stanowiska w ramach tzw. karuzeli kadr”. M. Zaremba, Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm. Nacjonalistyczna legitymizacja władzy komunistycznej w Polsce, Warszawa 2005, s. 238.
8) Oczyszczanie się socjalistycznych władz z funkcjonariuszy i funkcjonariuszek ekipy stalinowskiej oraz wymazywanie pamięci o nich miało miejsce także w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej, m.in. w Rumunii, na Węgrzech oraz w Związku Radzieckim. Por. np. B. Evans Clements, Bolshevik Women, Cambridge 1997; R. Levy, Ana Pauker. The Rise and Fall of A Jewish Communist, Berkeley 2001; A. Pető, A Missing Piece? How Hungarian Women in the Communist Nomenklatura Are Not Remembering, „East European Politics and Societies”, Fall 2002, vol. 16, s. 948-957.
9) M. Douglas, Czystość i zmaza, przeł. M. Bucholc, Warszawa 2007, s. 81.
10) D. Waniek, Kobiety lewicy w polskim doświadczeniu politycznym. Tradycje, wartości i tożsamość, Toruń 2010, s. 13.
11) Tamże, s. 68.
12) Por. J. Kasprzakowa, Maria Koszutska, Warszawa 1988.
13) J. Myśliński, Kobiety w polskich ugrupowaniach lewicowych 1918-1939, [w:] Równe prawa i nierówne szanse. Kobiety w Polsce międzywojennej, red. A. Żarnowska, A. Szwarc, Warszawa 2000, s. 75.
14) Zdaniem Sławomiry Walczewskiej, najbardziej masowa organizacja kobieca w PRL-u, Liga Kobiet Polskich, była organizacją „fasadową”, „szkodliwą”, „ideologiczną”, bo całkowicie podporządkowaną PZPR. Według Walczewskiej Liga emancypowała Polki „pozornie”, bo też „pozorny” był cały projekt emancypowania kobiet „od góry”, czyli poprzez dyrektywy państwowe/partyjne. S.Walczewska, Liga Kobiet – jedyna organizacja kobieca w PRL, „Pełnym Głosem”, nr 1/1993. http://www.efka.org.pl/index.php?action=p_art&ID=2 [dostęp: 30.10.2014]
15) Artykuł Dariusza Jarosza, dotyczący pierwszego okresu powojennej aktywności Ligi Kobiet Polskich (1945-1957), wskazuje na potrzebę uhistorycznienia działalności tej organizacji, pokazania jej w szerszym kontekście politycznym i ekonomicznym. Zebrany przez niego materiał dowodzi, że w różnych momentach historycznych Liga miała różne kompetencje i możliwości działania; bywało też, że pozwalała sobie na wcale niemałą niezależność polityczną. D. Jarosz, Idee, programy i realia: funkcje Ligi Kobiet w porządku instytucjonalnym Polski Ludowej (1945-1957), [w:] Działaczki społeczne, feministki, obywatelki… Samoorganizowanie się kobiet na ziemiach polskich po 1918 roku (na tle porównawczym), t. II, red. A. Janiak-Jasińska, K. Sierakowska, A. Szwarc, Warszawa 2009, s. 307-330.
16) Oczywiście książka Waniek jest tylko jednym z wielu przykładów urzeczywistniania owego pragnienia lewicy, by stać się siłą prawomocną, obdarzoną legitymacją społeczną. Do innych, głośniejszych przykładów zaliczyć można organizowane w ostatnich latach przez lewicę parlamentarną i pozaparlamentarną obchody „alternatywnego” święta niepodległości w dniu 7 listopada (na pamiątkę powołania Tymczasowego Rządu Ludowego Ignacego Daszyńskiego), a także inicjatywę SLD z 2012 roku dotyczącą budowy pomnika Daszyńskiego przy Trakcie Królewskim w Warszawie. Przeciwstawiając prawicy własną narrację historyczną, z własnymi bohaterami, lewica dba o to, by zmieścić się w obowiązującym paradygmacie patriotyczno-niepodległościowym.
17) Kategorię „sublokatora/sublokatorstwa” zapożyczam z artykułu E. Janickiej, J. Tokarskiej-Bakir, Sublokatorstwo jako kategoria kultury polskiej, „Studia Litteraria et Historica” 2013, nr 2, s. 1-2. https://ispan.waw.pl/journals/index.php/slh/article/view/slh.2013.001/163 [dostęp: 28.11.2014]
18) Por. M. Trawińska, Współczesne polskie feministki o możliwościach upodmiotowienia kobiet w okresie PRL-u, [w:] PRL bez uprzedzeń, red. J. Majmurek, P. Szumlewicz, Warszawa 2010, s. 185-196.
19) Graff powołuje się na nr 98/2013 kwartalnika kulturalno-politycznego „Bez Dogmatu”, poświęconego m.in. sytuacji kobiet w PRL-u.
20) A. Graff, Jestem stąd. Rozmowa z Michałem Sutowskim, Warszawa 2014, s. 189-190.
21) Feminizm a lewica, czyli kobiety żyją w PRL-u. Dyskusja z udziałem: Bożeny Umińskiej, Agaty Araszkiewicz, Agnieszki Graff, Teresy Oleszczuk, Kazimiery Szczuki, Kingi Dunin, „Res Publica Nowa”, nr 1-2(152-153)/2000, s. 27-37.
22) A. Graff, Patriarchat po Seksmisji, [w:] Tejże, Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym, Warszawa 2001, s. 14-32.
23) Por. m.in. artykuły z „Gazety Polskiej”, „Naszego Dziennika”, „Gościa Niedzielnego”, portalu fronda.pl z 2013 i 2014 roku.
24) A. Wiśniewska, Duża solidarność, mała solidarność. Biografia Henryki Krzywonos, Warszawa 2010.
25) 25. rocznica zmiany ustroju została w kręgach feministycznych uczczona z prawdziwą pompą. Pod znakiem obchodów 25-lecia transformacji upłynął VI Kongres Kobiet (Warszawa, 9-10 maja 2014 r.). Fundacja im. Heinricha Bölla zorganizowała międzynarodową konferencję pt. Kobiety i Solidarność. Skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy? (Warszawa, 2 czerwca 2014 r.), w trakcie której zaprezentowany został film Marty Dzido i Piotra Śliwowskiego Solidarność według kobiet, a także oficjalną premierę miała książka amerykańskiej badaczki Shany Penn Sekret Solidarności, Warszawa 2014. Rok wcześniej w warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej wystawiono prace chorwackiej artystki Sanji Iveković pt. Niewidzialne kobiety Solidarności.
26) Por. A. Mrozik, Akuszerki transformacji. Stosunek do PRL-u jako element polityki tożsamości polskiego feminizmu po 1989 roku, [w:] Opowiedzieć PRL, red. K. Chmielewska, G. Wołowiec, Warszawa 2011, s. 145-158.
27) D. Kania, M. Marosz, J. Targalski, Resortowe dzieci, Warszawa 2013.
28) Szczegółowo omawiałam ten problem w referacie Komunizm w rodzinie. Między/transgeneracyjna pamięć o komunizmie w polskich (auto)biografiach rodzinnych po 1989 roku, wygłoszonym na konferencji pt. Doświadczenie komunizmu, pamięć i język – spojrzenie w stronę teorii, Toruń, 13-14 czerwca 2014 roku (w przygotowaniu do druku).
29) Por. C. Budzyńska, Helena Kozłowska, [w:] Słownik biograficzny działaczy polskiego ruchu robotniczego, t. 3, red. F. Tych, Warszawa 1992, s. 391-392.
30) M. Szumiło, Kadra kierownicza aparatu kierowniczego KC PPR-PZPR w latach 1944-1956, dz. cyt., s. 584.
31) Por. P. Bourdieu, L. J. D. Wacquant, Zaproszenie do socjologii refleksyjnej, przeł. A. Sawisz, Warszawa 2001.
32) A. Domańska, Ulica cioci Oli. Z dziejów jednej rewolucjonistki, Warszawa 2013, s. 278.
33) Kozłowska zmarła wprawdzie 23 listopada 1967 roku, ale kampania antysemicka, która znalazła swój finał w wydarzeniach Marca ‘68, już trwała. Nie był to zresztą pierwszy antysemicki akord w powojennej historii PPR/PZPR: podobne nastroje pojawiały się już w 1948 i 1956 roku, choć na mniejszą skalę. Por. M. Zaremba, Komunizm, legitymizacja, nacjonalizm, dz. cyt., s. 186-187, 236-238.
34) A. Domańska, Ulica cioci Oli, dz. cyt., s. 285-286.
35) To właśnie na fali debaty o dekomunizacji polskich ulic autorka dowiedziała się, że jedna z ulic na warszawskim Mokotowie nosi imię jej babki.
36) A. Domańska, Ulica cioci Oli, dz. cyt., s. 286.
37) W czerwcu 2013 roku podczas dyskusji wokół książki Ulica cioci Oli, która odbyła się w warszawskim Pałacu Staszica, autorka została zasypana wezwaniami do jednoznacznego, publicznego „przeproszenia” za babkę-komunistkę. „Gazeta Polska Codziennie” poświęciła temu spotkaniu artykuł pod wymownym tytułem Polska Akademia Nauk gloryfikuje komunistki. „Przywracanie czci” kolaborantkom (17.06.2013).
38) O przedwojennych komunistkach pisał wspomniany już Jerzy Myśliński, zaś działalność powojennej LKP badał Dariusz Jarosz, również cytowany wyżej.
39) M. Fidelis, Women, Communism, and Industrialization in Postwar Poland, Cambridge 2010.
40) B. Nowak, Serving Women and the State: The League of Women in Poland, Ohio State University, 2004. https://etd.ohiolink.edu/!etd.send_file?accession=osu1091553624&disposition=inline [dostęp: 9.11.2014]
41) W artykule IPN na genderowym szlaku („Do Rzeczy”, 25.08.2014) Sławomir Cenckiewicz ostrzega przed „przenikaniem ideologii gender” do Instytutu Pamięci Narodowej.
42) Płeć buntu. Kobiety w oporze społecznym w Polsce w latach 1944-1989 na tle porównawczym, red. N. Jarska, J. Olaszek, Warszawa 2014.
43) Kobiety „na zakręcie” 1933-1989, red. E. Chabros, A. Klarman, Wrocław 2014, s. 9.
44) Tamże, s. 10.
45) Tamże.
46) Tamże.
47) T. Rutkowski, Bojowniczki ofensywy ideologicznej. O roli kobiet w procesie stalinizacji humanistyki polskiej (1945-1956), [w:] Kobiety „na zakręcie” 1933-1989, dz. cyt., s. 15-32.
48) N. Jarska, Kobiety w PZPR 1948-1956. Paradoksy mobilizacji politycznej kobiet w stalinizmie, [w:] Kobiety „na zakręcie” 1933-1989, dz. cyt., s. 33-49.
49) Tamże, s. 34.
50) M. Janion, Bogini Wolności, dz. cyt., s. 5-45.
51) Por. np. M. Janion, Polonia powielona, [w:] Tejże, Niesamowita Słowiańszczyzna. Fantazmaty literatury, Kraków 2006, s. 259-299.
52) Por. np. E. Szybowicz, Reżim i dziewczyna, [w:] Opowiedzieć PRL, dz. cyt., s. 159-170.
53) P. Słowiński, Boginie zła, czyli kobiety okrutne, żądne władzy i występne, Chorzów 2010; T. M. Płużański, Bestie: mordercy Polaków, Warszawa 2011; S. Koper, Kobiety władzy PRL, Warszawa 2012; M. Łuszczyna, Zimne. Polki, które nazwano zbrodniarkami, Warszawa 2014; Czas honoru, TVP, 2008-2014; Ida, reż. P. Pawlikowski, 2013.
54) Por. K. Theweleit, Male Fantasies, vol. 1: Women, Floods, Bodies, History, przeł. C. Turner, S. Conway, E. Carter, Minneapolis 1987.
55) Por. B. Umińska, Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze, Warszawa 2001.
56) M. Łuszczyna, Zimne, dz. cyt., s. 17.
57) Tamże, s. 33-34.
58) S. Koper, Kobiety władzy PRL, dz. cyt., s. 33-85.; S. Słowiński, Boginie zła, dz. cyt., s. 131-139.
59) Tamże, s. 171-207.
60) T. M. Płużański, Bestie, dz. cyt.; S. Koper, Kobiety władzy PRL, dz. cyt., s. 209-226; S. Słowiński, Boginie zła, dz. cyt., s. 121-129.
61) Plotki na temat przyjęcia chrztu przez Brystiger dementuje Agata Stopyra w artykule Figurantka „Roxana”. Inwigilacja Julii Brystiger przez Służbę Bezpieczeństwa (1962-1974), „Przegląd Archiwalny Instytutu Pamięci Narodowej”, t. 2, Warszawa 2009, s. 389-404.
62) Por. H. White, Poetyka pisarstwa historycznego, red. E. Domańska, M. Wilczyński, Kraków 2000.
63) M. Hardt, Komunizm jest bezwzględną krytyką wszystkiego, co istnieje, „Praktyka Teoretyczna”. http://www.praktykateoretyczna.pl/michael-hardt-komunizm-jest-bezwzgledna-krytyka-wszystkiego-co-istnieje/ [dostęp: 13.11.2014]
64) Por. A. Mrozik, Komunistki i duch transgresji. „Przypadek” Wandy Wasilewskiej, „Teksty Drugie”, nr 3/2013, s. 11-35.
Agnieszka Mrozik
Tekst pierwotnie ukazał się w "Wakacie".