Bojko: Europa kontra Ameryka?

[2005-04-01 13:43:15]

Od socjalszowinizmu do socjalimperializmu

W sierpniu 1914 r. rozpadła się II Międzynarodówka: socjaldemokraci Niemiec, Francji, Anglii i innych państw poparli wojnę prowadzoną przez swe burżuazyjne rządy. Nie powinno to być zaskoczeniem. Identyfikowanie się socjaldemokratów z interesami własnego państwa postępowało od dawna, co najlepiej prześledzić na przykładzie Niemiec. Już na zjeździe SPD w 1897 r. Schippel i Auer opowiadali się za wzmocnieniem armii niemieckiej. Dwa lata później Bernstein w pracy „Zasady socjalizmu i zadania socjaldemokracji” poparł politykę kolonialną Niemiec jako „misję cywilizacyjną”. Na kongresie w Amsterdamie w 1904 r. Bebel polemizując z Jauresem podkreślał wyższość prawodawstwa socjalnego cesarskich Niemiec nad burżuazyjną republiką francuską. Logiczną konsekwencją takiej postawy był apel niemieckich socjaldemokratów do robotników, by powstrzymali się w czasie wojny od strajków, bo to „naraża socjalistyczną cywilizacje niemiecką na uderzenie hord rosyjskiego samowładztwa”.
Oczywiście nie było to specyfiką Niemiec. W tym samym czasie sekretarz francuskiej partii socjalistycznej wołał: „Naszym obowiązkiem jest obrona całości i niezawisłości republikańskiej Francji”, a belgijski socjalista Vandervelde wzywał „socjalistów całego świata do zespolenia swych sił przeciwko niemieckiemu militaryzmowi”. Przyczyna leżała w fakcie, że obiektywnie rzecz biorąc również klasa robotnicza mocarstw kolonialnych korzystała z wyzysku kolonii. Nieprzypadkowo największy dystans wobec wojny zachowali socjaliści tych państw, które - jak Włochy czy Rosja - czerpały mniejsze profity z międzynarodowego podziału pracy...

Powtórka z historii?

Obecnie możemy dostrzec zaskakujące podobieństwa z sytuacją z początku minionego stulecia. Znowu część lewicy zaczyna utożsamiać się ze swoim imperializmem. W Stanach Zjednoczonych jest to tzw. „lewica pragmatyczna” (czy też „patriotyczna”), przez Edwarda Hermanna nazwana Cruise Missile Left - ludzie tacy jak Marc Cooper, Todd Gitlin, Michael Walzer, Michael Berube czy Christopher Hitchens. Popierają oni politykę zagraniczną USA widząc w niej narzędzie krzewienia liberalnych wartości i oręż przeciwko „islamofaszyzmowi”. Jeszcze bardziej jednak rozprzestrzeniła się taka postawa w Europie, gdzie traktowana jest jako przejaw internacjonalizmu (przełamywanie barier między europejskimi państwami) i antyimperializmu (sprzeciw wobec hegemonii USA). Niezwykłą popularność zdobył tu manifest Habermasa i Derridy wzywający do „emancypacji” Europy. Zwłaszcza w Polsce postawa prounijna uważana jest za synonim nowoczesności, postępowości, zerwania z ksenofobią.
Kluczową w ostatnich miesiącach kwestią stała się sprawa tzw. konstytucji europejskiej. Europejska lewica imperialistyczna popiera ją ignorując neoliberalne ostrze Traktatu Konstytucyjnego. Jej skrajne skrzydło otwarcie używa argumentu, że Traktat oznacza zwiększenie sprawności i skuteczności działania instytucji europejskich. Czyżby sprawność burżuazyjnego aparatu była wartością samą w sobie? Inni wolą odwoływać się do internacjonalizmu głosząc, że konstytucja to krok w kierunku ponadnarodowej demokracji. Ale teza, że Traktat Konstytucyjny to przejście od Europy międzyrządowej do Europy obywatelskiej jest kłamstwem. Przecież centralnym organem UE pozostaje Rada Europejska a ta nadal będzie forum współpracy rządów. W porównaniu z Traktatem Nicejskim jedyna różnica polega na tym, że liczba realnie decydujących rządów się zmniejszy. A skutkiem tego obywatele niektórych - mniejszych - państw stracą i tak minimalny wpływ na politykę Unii. Tak, ta Europa powstaje PONAD narodami, ponad społeczeństwami, ponad ludźmi!

Kłótnie na pokaz

Argumentem za konstytucją ma być możliwość prowadzenia europejskiej polityki zagranicznej, pozwalającej na uniezależnienie się od USA. Lewica paneuropejska akcentuje tu różnicę zdań między Stanami i Unią w kwestii konfliktu bliskowschodniego. Powstaje wszakże pytanie, na ile szczery i konsekwentny jest opór „starej Europy” wobec amerykańskiej „wojny z terroryzmem”. Bartosz Węglarczyk napisał w „Gazecie Wyborczej”: „Większość europejskich rządów utrzymuje w ścisłej tajemnicy skalę swej współpracy z Amerykanami, ponieważ opinia publiczna może tego nie zrozumieć. Dopiero zirytowany publicznymi atakami szef francuskiego MON ujawnił, że komandosi z tego kraju szukają w Pakistanie Osamy i jego ludzi”. Z Iraku natomiast przyszły wieści, że dwaj żołnierze z niemieckiej jednostki GSG 9 zginęli pod Faludżą. Czyżby chronili tam ambasadę? Rzecz w tym, że Europa nie jest wyzyskiwaną przez Jankesów neokolonią, a podstarzałym rentierem, który korzysta z parasola militarnego USA w celu zapewnienia sobie udziału w światowym torcie!
Zdumiewać musi idealizowanie przez polską lewicę polityki Francji i Niemiec wobec Iraku. Czy nikomu nie przyszło do głowy, że konserwatysta Chirac sprzeciwiając się amerykańskiej interwencji kierował się czymś innym niż prawo międzynarodowe i miłość do pokoju? Przecież tu szło po prostu o obronę francuskich interesów na Bliskim Wschodzie! Francuski koncern TotalFinaElf w latach 90. zawarł kontrakt z Bagdadem na eksploatację gigantycznych złóż ropy na północny zachód od Basry. W czerwcu 2001 r. Francja i Rosja zaproponowały zniesienie ograniczeń w inwestycjach zagranicznych w iracki przemysł naftowy (przy czym firmy amerykańskie miały prawny zakaz inwestowania w Iraku). Kontrakty francuskich firm z rządem Saddama opiewały na prawie 100 mld dolarów, wojna kosztowała ich utratę umów wartych ponad 10 mld.
Pacyfiści szukający w sprawie Iraku poparcia Paryża i Berlina ulegają ułudzie „dobrego” imperializmu europejskiego, który może przeciwstawić się „złemu” imperializmowi amerykańskiemu. Uważają Unię za „pokojowe mocarstwo” zapominając o roli, jaką odegrał Berlin i Bruksela w wojnach przeciw Jugosławii.

W kręgu teorii

Teoretycznego uzasadnienia lewicowemu paneuropeizmowi dostarcza m.in. sam Samir Amin, który postulując tworzenie regionalnych bloków ekonomicznych widzi wśród nich także Unię Europejską (acz przemodelowaną wedle socjaldemokratycznych recept). Pojawiają się więc np. hasła wzywające do obrony „suwerenności żywnościowej” (==) czy energetycznej Europy. Trudno zrozumieć, dlaczego suwerenność bloku państw (bynajmniej nie socjalistycznych) ma być dla lewicowca wartością godną obrony podczas gdy obrona suwerenności ekonomicznej państwa narodowego zasługuje na potępienie jako nacjonalizm. Ale istota rzeczy tkwi gdzie indziej. Europa - każda Europa! - jest blokiem imperialistycznym. Jej miejsca w międzynarodowym podziale pracy nie zmieni zmiana rządzących. Czy lewicowa Europa zechce ustąpić ze swej uprzywilejowanej pozycji wobec Peryferii? Nie sądzę. Także baza społeczna lewicy ma swój interes w utrzymaniu obecnej pozycji UE w gospodarce światowej. Wzmocnienie Unii oznacza wzmocnienie Triady (USA-UE-Japonia) jako całości i co najwyżej drugorzędne z punktu widzenia Peryferii przesunięcia w wewnętrznym układzie sił tego bloku.
Unia Europejska jest - nie da się tego ukryć - projektem opartym na pewnych wartościach kulturowych. Ci sami ludzie, którzy bronią miejsca Turcji w Europie zarazem mówią: „Dla mnie konieczność przystosowania się muzułmanów do zasad, jakie wyznaje większość mieszkańców naszego kontynentu, jest poza dyskusją. To oni przyjeżdżają do Europy, by tu urządzić sobie życie” (Ignacio Ramonet). Włączenie krajów „obcych kulturowo” popierane jest wtedy, gdy spełnią „zachodnie standardy” tzn. Unia będzie w stanie je przetrawić bez problemu.
Róża Luksemburg już przed stuleciem pisała: „Za każdym razem, gdy politycy burżuazyjni podnosili ideę europejskości, związku państw europejskich, miało to jawnie lub skrycie ostrze skierowane przeciw ‘żółtemu niebezpieczeństwu’, przeciwko ‘czarnej części świata’ przeciwko ‘mniej wartościowym rasom’, krótko: Stany Zjednoczone Europy były zawsze poronionym pomysłem imperializmu. [...] Nie solidarność europejska lecz solidarność międzynarodowa, wszystkich części świata, ras i narodów jest filarem marksistowskiego socjalizmu. Każda solidarność częściowa nie jest krokiem do urzeczywistnienia prawdziwego internacjonalizmu, lecz jego przeciwieństwem i jego wrogiem”.

Piotr Bojko


Artykuł pochodzi z miesięcznika Nowy Robotnik.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku