Za granicę lub pod ziemię
2010-08-29 20:36:02
Problem z polskim dyskursem i prawem (anty)aborcyjnym polega nie tyle na tym, że aborcja jest uniemożliwiona, ale że dochodzi do niej w gorszych ( niż tam gdzie prawo na nią zezwala) warunkach, przy większych indywidualnych i społecznych kosztach oraz zagrożeniu dla życia, zdrowia oraz godności kobiety
Według szacunków, obecnie od 80-200 tys Polek( 15% za granicą)poddaje się temu zabiegowi, co pokazuje, że prawo to jest zupełnie nieskuteczne. Zmniejszyć liczbę aborcji można by było przede wszystkim ograniczając liczbę niechcianych ciąż ( za sprawą edukacji seksualnej i refundowanej antykoncepcji) a także przy zmianie polityki rodzinnej na bardziej prospołeczną, w której ubogie kobiety miałyby szanse dziecko wychować. Niestety ani na wychowanie seksualne ani na akceptację i refundację antykoncepcji nie chcą się zgodzić najgorliwsi zwolennicy opcji pro-life( a więc ci, którzy teoretycznie powinni szukać wszelkich możliwych sposobów aby ryzyko aborcji zminimalizować). Skuteczne lobby tych grup nie dość że nie zapobiegło temu, że kobiety decydują się wciąż na aborcję ( tyle że w uciążliwszych warunkach), ale także doprowadziło do tego, że kobiety bardzo często w ogóle muszą częściej stawać przed koniecznością decyzji w tej sprawie.

wykluczenie za granicę lub do podziemia


Te które się zdecydują wyjeżdżają za granicę albo schodzą do ‘’podziemia’’. Nieco analogiczny dylemat zarysowuje się przed osobami homoseksualnymi, którzy często wyjeżdżają albo muszą swoje życie osobiste praktykować w ukryciu, w ciągłej obawie przed odrzuceniem i napiętnowaniem. Część z nich – jak przypadki opisane w ostatnim numerze Wprost – decydują się na białe małżeństwa, z rozsądku, ale bez możliwości ekspresji swoich potrzeb uczuciowych. Jeszcze bardziej dramatyczna jest sytuacja, w której ludzie ci zakładają rodziny bez ujawnienia swoich preferencji, bo wówczas krzywda i kłamstwo dotyka tych, z którymi się wiążą ( nieco inna, choć też nie łatwa jest sytuacja osób biseksualnych które choć czują pociąg do tej samej płci, mogą też ułożyć sobie uczuciowe życie z osobom płci przeciwnej, jednakże klimat kulturowy również w takich sytuacjach nie ułatwia ludziom mówienia o własnej orientacji z osobą, z którą się zwiążą). Efektem kulturowej dyskryminacji homoseksualnych jak i prawnego zakazu aborcji są relacje rodzinne, w których brakuje autentycznej miłości. Małżeństwa bez miłości albo rodzicielstwo bez miłości, tracą w sporej mierze swój sens, co konserwatyści również skrzętnie pomijają.

Kogo przekonywać? Co wykluczać?

Wszystko to zresztą nie jest żadnym odkryciem, a całkowita obojętność na te zależności ze strony tych, którzy nie ustają w wysiłkach by prawo aborcyjne jeszcze zaostrzyć, a debatujących w Sejmie na temat witają transparentami ze zdjęciem Hitlera – dowodzi, że mamy tu do czynienia z fundamentalizmem. Trudno z tymi ludźmi rozmawiać, docelowo należy te głosy wykluczać z debaty. W jaki sposób to robić by skutkiem ubocznym nie było rośnięcie w siłę takich grup, to osobna kwestia.

Tu jednak chciałbym zastanowić się nad konfrontacją z inną grupą. Chodzi mi tu o ludzi ideowo bliskich np. Tygodnikowi Powszechnemu, którzy co prawda uznają że człowiek zaczyna się od chwili poczęcia a aborcja za coś złego, ale nie wytykają publicznie kobiet, które tego dokonują jako morderczyń nie organizują szczucia ani nagonki, a tych którzy walczą o prawo do usunięcia ciąży nie porównują do zbrodniarzy hitlerowskich. I przede wszystkim nie dążą do zaostrzenia ustawy aborcyjnej ale zachowania status quo. Choć uważam, że skutki tej postawy są w praktyce szkodliwe, nie nazwałbym tych ludzi fundamentalistami. Nie sądzę też że należy ich wykluczać, a raczej przekonywać, choć wiadomo, że perswazja ta będzie miała nieprzekraczalne granice.

Warto zacząć od szukania płaszczyzny wspólnej – jest nią, jak sądzę, przekonanie, że należy dążyć do tego by aborcji było jak najmniej. Jest to chyba przekonanie, z którym wiele osób się zgodzi niezależnie od tego czy mają pewność, że w chwili poczęcia mamy do czynienia z pełnoprawnym życiem ludzkim czy też zajmują w tym względzie stanowisko, jak ja, raczej agnostyckie – że po prostu tego do końca nie wiemy i nie możemy w sposób naukowy stwierdzić. Mając już więc porozumienie na tym poziomie, można dyskutować o tym jak cel ten osiągnąć – czyli zmniejszyć liczbę aborcji. Są dwa kierunki działań: : zmniejszyć ilość niechcianych ciąży i ograniczyć liczbę sytuacji w której kobieta która zaszła w ciążę będzie się bała dziecko urodzić.

edukacja seksualna, pomoc psychologiczna, polityka rodzinna

Jeśli chodzi o niechciane ciąże , przeciwdziałać może skuteczne wychowywanie seksualne, nieredukowalne jednak do techniki zabezpieczenia ale także dające możliwość łatwiejszego poruszania się po świecie własnych emocji i poszukiwania swej tożsamości emocjonalno-seksualnej. Chodzi więc o wiedzę nie tylko medyczno-zdrowotną, ale także psychologiczną. Potrzebna jest w związku z tym także debata na temat dostępności poradnictwa i wsparcia psychologicznego. Obecnie duże zasługi na tym polu mają pozarządowe organizacje na rzecz kobiet i planowania rodziny, ale wydaje się zasadne by szukać rozwiązań także na poziomie systemowej polityki społecznej.

Drugą kwestią jest zaniedbana polityka rodzinna, w tym nie tylko dostęp do świadczeń finansowych i materialnych ( u nas mocno selektywny) ale przede wszystkim usługowych ( żłobki, przedszkola i instytucje poradnictwa). Co ważne, już teraz wiele organizacji i środowisk pro- choice popiera zmiany w tym zakresie, np. ostatni projekt ZNP w sprawie przedszkoli. Jednak niestety wciąż feministki i feminiści są traktowane jako te stronnictwa, które walczą o prawo do aborcji, ale już nie o to by było tych aborcji jak najmniej. Warto w tym kontekście powalczyć o nieco bardziej skuteczną promocję tych wieloaspektowych działań. Wydaje mi się, że dla takich zmian można przekonać także część osób sceptycznych wobec liberalizacji prawa aborcyjnego. Tak samo jak powinni zaakceptować fakt, że obecny stan prawny wcale nie ogranicza skutecznie zła, jakim w ich odczuciu, jest aborcja. A skoro takie prawo jest nieskuteczne, może należałoby je uchylić, tym bardziej, że tworzy one dodatkowe problemy jak gorsze warunki i większe ryzyko dla ciała i psychiki poddającej się zabiegowi kobiety. Nie bez znaczenia jest też koszt.

Pomijany wymiar klasowy

Tu dochodzimy do kolejnego argumentu, który jak sądzę, nie jest dość eksponowany, a który mógłby zwolennikom pro-choice przysporzyć rzeczników spośród ludzi o podejściu nieco zachowawczym, acz prospołecznym. Chodzi o to, że w obecnym stanie prawnym wiele kobiet jest wykluczonych z możliwości skorzystania z zabiegu lub w najlepszym razie skazanych na zrobienie tego w złych warunkach. Choć antyaborcyjne krucjaty są nieraz łączone z retoryką walki z zepsutymi, wyzutymi z tradycyjnych norm elitami, w gruncie rzeczy obecne restrykcyjne prawo w tym względzie uderza właśnie w największym stopniu w ludzie z nizin społecznych, o niskim kapitale ekonomicznym, społecznym i kulturowym a także ograniczonych szansach udania się za granicę. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że to kobiety z tych grup są najbardziej zagrożone zaistnieniem niechcianej ciąży i brakiem perspektyw na godne wychowanie dziecka.

Wydaje mi się, że ten ostatni argument też nie jest dość wyeksponowany przez lewicę, która często powołuje się w tym kontekście na podlane antyklerykalnym sosem hasła wolności kobiety do prawa do własnego ciała i decydowania o swoim życiu, zwłaszcza intymnym. Myślę, że ta linia argumentacji oczywiście jest w mocy, ale może, a nawet powinna być uzupełniona argumentem klasowym. Nie tylko ze względu na potencjalnie większą skuteczność ale przede wszystkim ze względu na elementarną sprawiedliwość społeczną.

poprzedninastępny komentarze