2010-09-09 23:32:12
Kilka dni temu Sojusz Lewicy Demokratycznej wyszedł z inicjatywą, by wyprowadzić lekcje religii ze szkół, a zaoszczędzone w ten sposób budżetowe pieniądze (według wyliczeń zaprezentowanych przez Grzegorza Napieralskiego ok. pół miliarda złotych rocznie pochłaniają wynagrodzenia dla katechetów) przeznaczyć na unowocześnienie szkół, na przykład na dodatkowe lekcje angielskiego i zakup komputerów.
Zapewne inicjatywa ta została przez większość obserwatorów dostrzeżona jako kolejne podejście do problemu obecności katechezy w szkołach. Warto jednak pochylić się nad dodatkowym sensem tego przekazu. Moim zdaniem zawiera on w sobie pewne obietnice, ale i kryje zagrożenia.
Materialny wymiar światopoglądowych sporów
Obiecujące jest to, że liderzy SLD umiejętnie powiązali kwestie światopoglądowe z kwestią finansów publicznych. Często obserwując spory światopoglądowe można mieć wrażenie, że dzieją się one równolegle, ale jednak w oddaleniu od kwestii ekonomicznych. Tymczasem sfery te silnie się przenikają. Dany projekt ideologiczny, na przykład świeckiego państwa, podobnie jak projekty mu przeciwstawne, wiąże się ze strukturą dystrybucji zasobów. Pula środków – choć może być politycznie kształtowana – jest zawsze ograniczona i w związku z tym ich wykorzystanie wymaga ideologicznych decyzji. Napierskiemu ładnie udało się te ogólne prawidłowości wyłowić, jednocześnie odwołując się do konkretu – czyli niezaspokojonych potrzeb, na przykład tych związanych z cyfryzacją szkół. Problemy z tym związane szerzej omawia Agata Szczerbiak w tekście Kiedy Polska Cyfrowa?(http://www.krytykapolityczna.pl/Serwis piracki/KiedyPolskaCyfrowa/menuid-395.html)
Zwrócenie uwagi na te sprawy czyni postulat SLD konstruktywnym, a przez to potencjalnie bardziej skutecznym. Nie do końca przekonany do wyprowadzenia religii ze szkół obserwator widzi, że nie chodzi o to, by zrobić na złość księdzu czy konserwatywno-katolickiemu adwersarzowi, ale by uzyskać środki na konkretne i w ogólnym zarysie powszechnie akceptowane cele.
Z drugiej jednak strony, poszukiwanie pieniędzy na inne, choćby najbardziej emancypacyjne, przedsięwzięcia nie może stanowić jedynej racji przemawiającej za walką o świecką szkołę. Nie to jednak, jak sądzę, może być przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu, na której usiedli w poniedziałek liderzy parlamentarnej lewicy. Jest nią raczej specyficzne rozumienie „unowocześniania” szkoły, kryjące się w haśle „komputery zamiast religii”.
Spojrzeć szerzej na modernizację
Obawiam się, że występuje tu ryzyko nazbyt „technicznego” rozumienia modernizacji i postępu. Lekcje angielskiego czy komputery mogą rzecz jasna być narzędziem rozwoju, a nawet emancypacji, ale pamiętajmy, że są one tylko środkiem (i to jednym z wielu) do celu, a nie tego celu urzeczywistnieniem. Wąskie rozumienie nowoczesności obecne jest nie od dziś nie tylko w myśleniu o edukacji, ale także w polityce. Jego skutki są głębokie i, rzekłbym, opłakane, ponieważ nie sprzyjają postępowi, a wręcz przeciwnie – hamują go. Jeśli bowiem wyłącznym kryterium modernizowania staje się nabycie przez społeczeństwo umiejętności językowych i cyfrowych (które to w zbliżonym stopniu opanowali przedstawiciele wszelkich formacji ideowych, zarówno prawicowych, jak i lewicowych), znika wówczas z pola widzenia i dyskusji wiele kwestii, które patrząc z tradycyjnie progresywnej perspektywy są jeszcze u nas w fazie przed-modernizacyjnej. Przykładem są prawa kobiet (choćby w kwestii aborcji) czy prawa osób nie-heteroseksualnych. W zawężonej semantyce modernizacji, za postępowe zaczynają uchodzić projekty, które powyższych spraw w ogóle nie zamierzają poruszać. Wystarczy spojrzeć na rządowy raport „Polska 2030”, w którym kwestie te się nie pojawiają, a który dla wielu komentatorów stał się przykładem postępowej strategii. Krótko mówiąc, technokratyczne podejście do postępu może ograniczać ambicje w wielu społecznych obszarach, dla których ideologia modernizacji była jednym z wehikułów zmian.
Ponadto, wracając do kwestii profilu edukacji, budowanie zmiany społecznej w oparciu o przeciwstawienie religii nauce wydaje się mało obiecującą drogą. Instrumentalny rozum ma bowiem pewne ograniczenia w stymulowaniu emancypacji, która musi być zasilana także przez system określonych wartości. Bagatelizowanie tego może torować drogę koncepcjom, w których celem edukacji będzie niemal wyłącznie przygotowanie do wejścia na rynek pracy (co oczywiście jest ważne, ale nie powinno być absolutyzowane). Postęp nie może bazować tylko na zdobywaniu przez kolejne pokolenia umiejętności adaptacyjnych, ale także sprzyjać umiejętnościom krytycznym, funkcjonowaniu w zglobalizowanych warunkach przyspieszonej zmienności i pogłębionej różnorodności. Ponadto modernizacja musi oznaczać rugowanie barier dla grup wykluczonych z rozwoju. Tymczasem to sfera edukacji jest tym polem, gdzie z jednej strony powstają mechanizmy wykluczenia, z drugiej mogą znaleźć zastosowanie instrumenty przeciwdziałania ekskluzji.
Napieralski słusznie spór o świecką edukację poszerzył o problem materialnych barier unowocześnienia polskiej oświaty. Obawiam się jednak, że to unowocześnienie widzi zbyt wąsko i technicznie. Ale może się mylę. W każdym razie, kwestią otwartą na razie pozostaje, czy parlamentarna lewica będzie gotowa powalczyć o rozwój edukacji nie tylko świeckiej i usprawnionej technologicznie, ale także wysoce inkluzyjnej i sprzyjającej krytycznemu myśleniu.
tekst ukazał się na kolektywnym blogu www.mimoszkolnie.pl
Zapewne inicjatywa ta została przez większość obserwatorów dostrzeżona jako kolejne podejście do problemu obecności katechezy w szkołach. Warto jednak pochylić się nad dodatkowym sensem tego przekazu. Moim zdaniem zawiera on w sobie pewne obietnice, ale i kryje zagrożenia.
Materialny wymiar światopoglądowych sporów
Obiecujące jest to, że liderzy SLD umiejętnie powiązali kwestie światopoglądowe z kwestią finansów publicznych. Często obserwując spory światopoglądowe można mieć wrażenie, że dzieją się one równolegle, ale jednak w oddaleniu od kwestii ekonomicznych. Tymczasem sfery te silnie się przenikają. Dany projekt ideologiczny, na przykład świeckiego państwa, podobnie jak projekty mu przeciwstawne, wiąże się ze strukturą dystrybucji zasobów. Pula środków – choć może być politycznie kształtowana – jest zawsze ograniczona i w związku z tym ich wykorzystanie wymaga ideologicznych decyzji. Napierskiemu ładnie udało się te ogólne prawidłowości wyłowić, jednocześnie odwołując się do konkretu – czyli niezaspokojonych potrzeb, na przykład tych związanych z cyfryzacją szkół. Problemy z tym związane szerzej omawia Agata Szczerbiak w tekście Kiedy Polska Cyfrowa?(http://www.krytykapolityczna.pl/Serwis piracki/KiedyPolskaCyfrowa/menuid-395.html)
Zwrócenie uwagi na te sprawy czyni postulat SLD konstruktywnym, a przez to potencjalnie bardziej skutecznym. Nie do końca przekonany do wyprowadzenia religii ze szkół obserwator widzi, że nie chodzi o to, by zrobić na złość księdzu czy konserwatywno-katolickiemu adwersarzowi, ale by uzyskać środki na konkretne i w ogólnym zarysie powszechnie akceptowane cele.
Z drugiej jednak strony, poszukiwanie pieniędzy na inne, choćby najbardziej emancypacyjne, przedsięwzięcia nie może stanowić jedynej racji przemawiającej za walką o świecką szkołę. Nie to jednak, jak sądzę, może być przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu, na której usiedli w poniedziałek liderzy parlamentarnej lewicy. Jest nią raczej specyficzne rozumienie „unowocześniania” szkoły, kryjące się w haśle „komputery zamiast religii”.
Spojrzeć szerzej na modernizację
Obawiam się, że występuje tu ryzyko nazbyt „technicznego” rozumienia modernizacji i postępu. Lekcje angielskiego czy komputery mogą rzecz jasna być narzędziem rozwoju, a nawet emancypacji, ale pamiętajmy, że są one tylko środkiem (i to jednym z wielu) do celu, a nie tego celu urzeczywistnieniem. Wąskie rozumienie nowoczesności obecne jest nie od dziś nie tylko w myśleniu o edukacji, ale także w polityce. Jego skutki są głębokie i, rzekłbym, opłakane, ponieważ nie sprzyjają postępowi, a wręcz przeciwnie – hamują go. Jeśli bowiem wyłącznym kryterium modernizowania staje się nabycie przez społeczeństwo umiejętności językowych i cyfrowych (które to w zbliżonym stopniu opanowali przedstawiciele wszelkich formacji ideowych, zarówno prawicowych, jak i lewicowych), znika wówczas z pola widzenia i dyskusji wiele kwestii, które patrząc z tradycyjnie progresywnej perspektywy są jeszcze u nas w fazie przed-modernizacyjnej. Przykładem są prawa kobiet (choćby w kwestii aborcji) czy prawa osób nie-heteroseksualnych. W zawężonej semantyce modernizacji, za postępowe zaczynają uchodzić projekty, które powyższych spraw w ogóle nie zamierzają poruszać. Wystarczy spojrzeć na rządowy raport „Polska 2030”, w którym kwestie te się nie pojawiają, a który dla wielu komentatorów stał się przykładem postępowej strategii. Krótko mówiąc, technokratyczne podejście do postępu może ograniczać ambicje w wielu społecznych obszarach, dla których ideologia modernizacji była jednym z wehikułów zmian.
Ponadto, wracając do kwestii profilu edukacji, budowanie zmiany społecznej w oparciu o przeciwstawienie religii nauce wydaje się mało obiecującą drogą. Instrumentalny rozum ma bowiem pewne ograniczenia w stymulowaniu emancypacji, która musi być zasilana także przez system określonych wartości. Bagatelizowanie tego może torować drogę koncepcjom, w których celem edukacji będzie niemal wyłącznie przygotowanie do wejścia na rynek pracy (co oczywiście jest ważne, ale nie powinno być absolutyzowane). Postęp nie może bazować tylko na zdobywaniu przez kolejne pokolenia umiejętności adaptacyjnych, ale także sprzyjać umiejętnościom krytycznym, funkcjonowaniu w zglobalizowanych warunkach przyspieszonej zmienności i pogłębionej różnorodności. Ponadto modernizacja musi oznaczać rugowanie barier dla grup wykluczonych z rozwoju. Tymczasem to sfera edukacji jest tym polem, gdzie z jednej strony powstają mechanizmy wykluczenia, z drugiej mogą znaleźć zastosowanie instrumenty przeciwdziałania ekskluzji.
Napieralski słusznie spór o świecką edukację poszerzył o problem materialnych barier unowocześnienia polskiej oświaty. Obawiam się jednak, że to unowocześnienie widzi zbyt wąsko i technicznie. Ale może się mylę. W każdym razie, kwestią otwartą na razie pozostaje, czy parlamentarna lewica będzie gotowa powalczyć o rozwój edukacji nie tylko świeckiej i usprawnionej technologicznie, ale także wysoce inkluzyjnej i sprzyjającej krytycznemu myśleniu.
tekst ukazał się na kolektywnym blogu www.mimoszkolnie.pl