2011-08-12 22:45:53
bułka zamiast ciepłego obiadu- to sytuacja, która ma miejsce w nie niejednej wiejskiej szkole w ramach Rządowego Programu Dożywiania prowadzono od 2005 r. Jak podała ostatnio GW za danymi opublikowanymi przez MPiPS dotyczy to co ósmego wiejskiego dziecka korzystającego z programu. To niepokojąca sytuacja zważywszy, że celem programu było nie tyle walka z głodem ale niedożywieniem. A więc nie chodziło tylko o kaloryczną ‘’ ilosć’’ ale odżywczą ‘’jakość’’.
Apelowałbym jednak by tłumaczyć te deficyty nie wyłącznie brakiem środków pieniężnych po stronie małych, wiejskich gmin ani tym bardziej brakiem dobrej woli, kompetencji i zainteresowania ze strony ich włodarzy. Lewicowy felietonista Tomasz Piątek pisząc o sprawie, zastanawia się dlaczego dzieci wiejskie są w praktyce gorzej traktowane: „ Dlaczego? Bo mniejsze gminy nie chcą się dokładać do programu i nie widzą takiej potrzeby. Nawet bezczelnie argumentują, że dzieci wolą bułkę od zupy. Chociaż mówimy tu o małości, małości samorządowców problem nie jest mały tylko wielki: W województwie łódzkim dożywiania wymaga połowa uczniów ‘’.
Owszem, problem jest wielki. Ale ta wielkość rodzi się niekoniecznie z małości samorządowców. Właściwie problem jest i wielki i głęboki. A głębia polega na tym, że skromniejsze samorządy nie tylko mają mniej pieniędzy do rozdysponowania, ale dysponują oni znacznie gorszą sytuacją lokalową i infrastrukturalną. Nieraz dzieci w małej wiejskiej szkółce, gdzie uczy się w danym roczniku raptem jedna klasa, nie mogą otrzymać dwudaniowego ciepłego posiłku bo po prostu w budynku ani w pobliżu nie ma stołówki, gdzie można takie danie przygotować. Brakuje też środków komunikacji dzięki którym można by w krótkim czasie ciepły posiłek dowieść z okolicy. Te prozaiczne okoliczności są codziennością niejednej społeczności na prowincji i sprawiają, że niektórym gminom tak trudno skorzystać efektywnie z rządowych programów wsparcia.
Gdy zastanawiamy się nad rozwarstwieniem często porównujemy sytuację dochodową różnych gospodarstw domowych. Gdybyśmy porównali sytuację majątkową te rozwarstwienie byłoby znacznie większe. A gdybyśmy dołączyli jeszcze inne wymiary kapitału mielibyśmy do czynienia z kolosalnymi wręcz przepaściami. Podobnie jest gdy porównujemy ze sobą poszczególne samorządy. Różnice nie sprowadzają się do dochodów, które od biedy można częściowo wyrównywać przy pomocy mechanizmów redystrybucji ze środków rządowym czy też unijnych, ale obejmują znacznie trudniejsze do przezwyciężenia w krótkim czasie różnice infrastrukturalne, związane z transportem, z bazą lokalową i żywieniową.
Tragizm szkół na peryferiach
Problem z dożywieniem w przypadku obszarów peryferyjnych jest nie tylko wielki i głęboki, ale także przesiąknięty swoistym tragizmem. Jeśli w dana wieś jest biedna i do tego ma małą liczbę dzieci w wieku szkolnym, może dojść do zamknięcia szkoły a wówczas dzieci będę musiały jechać do większego ośrodka, gdzie za sprawą przyjęcia większej liczby dzieci, prowadzenie szkolnej stołówki może być łatwiejsze. Dzieci będą miały nie tylko większe szanse otrzymania odpowiedniego posiłku ale także możliwość wyjścia poza najbliższe otoczenie sąsiedzkie i poznania nieco większego wycinka rzeczywistości niż własna wieś.Plusy są więc wyraźne. Niestety jednak minusy również.
Choćby takie, że konieczność dojazdów wiąże się z dużym zagrożeniem dla dojeżdżających dzieci, zwłaszcza tych najmłodszych. Tym bardziej, ze na prowincji transport jest ograniczony, a sami rodzice nie zawsze dysponują samochodami. Zwłaszcza w okresie zimowym trudności transportowe mogą przyczyniać się do zwiększonego ryzyka na drogach, dużych strat czasowych oraz prawdopodobieństwa nie dotarcia dzieci do szkoły na czas lub wcale.
Jest jeszcze inny powód dla którego należy być ostrożnym z wszelkimi ruchami zmierzającymi do likwidacji szkół w środowisku lokalnym. Pamiętajmy, że szkoły to instytucje nie tylko edukacyjne, ale też socjalizacyjno-integracyjne. Ich obecność, choćby ułomna, ma jednak pewien potencjał w ożywieniu i integrowaniu społeczności.
Zapewnienie dzieciom ciepłego obiadu zamiast bułki to nie jest bułka z masłem, ale trudny dylemat. Tym trudniejszy, że często bardzo szczupłe zasoby ograniczają też pole politycznego manewru. Oczywiście zdarza się, że niezaspokojenie potrzeb żywieniowych najuboższy wynika nie tylko z powyższych ograniczeń, ale także z ograniczonych horyzontów władz czy też ich złego rozłożenia priorytetów ( pamiętajmy przy czym, że w takich społecznościach, gdzie nie ma najlepszego dostępu do kapitału kulturowego, ludzie wybierają wśród swoich, reprezentację, która również nie miała szans na poszerzenie swoich horyzontów i kompetencji w zakresie perspektywicznego rządzenia i zarządzania). Dlatego też apelowałbym o nie redukowanie problemu do potencjalnej ‘’małości’’ niektórych samorządowców ale spojrzenie na sprawę bardziej strukturalnie.
Problem nie tylko wiejski
Dobrze, że Tomasz Piątek zasygnalizował na koniec, wspominając o Łodzi, że niedożywienie to nie tylko problem wsi i małych miasteczek, ale także dużych miast. Przypomniało mi się jak kiedyś przeprowadziłem wywiad pt ‘’Nowa wieś?” z dr. Fedyszak-Radziejowską na temat przemian polskiej wsi po wejściu do Unii i zatrzymaliśmy się na specyfice wiejskiego ubóstwa i tym czym się ono różni od tego miejskiego . Moja rozmówczyni stwierdziła wówczas( chyba akurat ten fragment w ostatecznej wersji został usunięty, więc tym bardziej warto go przypomnieć), że bieda na wsi, choć łącznie rozleglejsza, niekiedy wiąże się z mniejszym poczuciem upokorzenia samych ubogich. Po pierwsze, dlatego, że na wsi są mniejsze kontrasty ( zwłaszcza tam gdzie nie mówimy o wsiach – sypialniach dla ludzi bogatszych, pracujących w mieście – R.B) i ludzie biedni obcują z innymi biednymi ( nie ma więc aż takiego poczucia bycia gorszymi).
Po drugie dlatego, że niektóre podstawowe produkty spożywcze wytwarza się w gospodarstwach rolnych na własny użytek. Nawet jeśli to za mało na sprzedaż, przydaje się by uzupełnić domowe menu. Silniejsze są też więzi sąsiedzkie, łatwiej się więc wymienić produktami lub kupować u znajomego sklepikarza na zeszyt. W mieście nieraz ubóstwo zmusza do mniej lub bardziej jawnych form żebrania, co jest szczególnie upokarzające dla tych niezamożnych ludzi.
Być może to nieco uproszczony obraz różnic między biedą wiejską a miejską, ale myślę, że w poszczególnych przypadkach może jednak dotykać rzeczywistych problemów. Zwłaszcza motyw subiektywnego poczucia ubóstwa przy porównywaniu się do innych, jest wart zastanowienia w kontekście niedożywienia uczniów, zarówno w środowisku miejskim jak i wiejskim. Często poczucie wykluczenia wynikającego z ubóstwa wiąże się z miejscem jednostki nie w systemie społeczno-ekonomicznym ogólnie, ale w najbliższym otoczeniu. W klasie, w szkole, na podwórku. Zatem nie mniej ważna niż zróżnicowanie w dostępie do wartościowych dóbr między miastem a wsią, oraz centrum a peryferiami, jest segregacja wewnątrzszkolna jaka może pojawić się w związku z realizacją programu dożywiania. Np. wówczas gdy dzieci korzystające z programu dożywiania jedzą na oczach pozostałych co innego ( i zwykle skromniejszego) niż ci uczniowie, którym dzieci wykupili obiady za własne pieniądze.
Nie wiem na ile są to sytuacje powszechne, aczkolwiek istnieją przesłanki, iż takie czy inne praktyki segregacji i w konsekwencji stygmatyzacji zdarzają się w związku z realizacją programu dożywiania. Pośrednio wskazują na to choćby wyniki zeszłorocznej kontroli NIK dotyczącej realizacji programu dożywiania w małopolskich gminach. Raport ujawnił, że np. w Wieliczce ,część osób – uprawnionych do wsparcia!- wręcz odmawiało otrzymania wsparcia w obawie przed napiętnowaniem.
Widać więc, że problem jest bardzo głęboki i szeroki. Wiąże się z dylematami na poziomie mikro ( jak dokonać skutecznej, niestygmatyzującej dystrybucji posiłków w szkole) i mezo ( w jaki sposób samorząd powinien zapewnić szkole odpowiednie warunki i środki na dożywianie). Zapewne jednak nie powinniśmy pomijać perspektywy makro – jak państwo może usprawnić mechanizm działania programu by wyrównywać szanse na otrzymanie przez ubogie dzieci bogatego w walory odżywcze posiłku niezależnie od położenia gminy, w której żyją oraz szkoły do której uczęszczają.
Apelowałbym jednak by tłumaczyć te deficyty nie wyłącznie brakiem środków pieniężnych po stronie małych, wiejskich gmin ani tym bardziej brakiem dobrej woli, kompetencji i zainteresowania ze strony ich włodarzy. Lewicowy felietonista Tomasz Piątek pisząc o sprawie, zastanawia się dlaczego dzieci wiejskie są w praktyce gorzej traktowane: „ Dlaczego? Bo mniejsze gminy nie chcą się dokładać do programu i nie widzą takiej potrzeby. Nawet bezczelnie argumentują, że dzieci wolą bułkę od zupy. Chociaż mówimy tu o małości, małości samorządowców problem nie jest mały tylko wielki: W województwie łódzkim dożywiania wymaga połowa uczniów ‘’.
Owszem, problem jest wielki. Ale ta wielkość rodzi się niekoniecznie z małości samorządowców. Właściwie problem jest i wielki i głęboki. A głębia polega na tym, że skromniejsze samorządy nie tylko mają mniej pieniędzy do rozdysponowania, ale dysponują oni znacznie gorszą sytuacją lokalową i infrastrukturalną. Nieraz dzieci w małej wiejskiej szkółce, gdzie uczy się w danym roczniku raptem jedna klasa, nie mogą otrzymać dwudaniowego ciepłego posiłku bo po prostu w budynku ani w pobliżu nie ma stołówki, gdzie można takie danie przygotować. Brakuje też środków komunikacji dzięki którym można by w krótkim czasie ciepły posiłek dowieść z okolicy. Te prozaiczne okoliczności są codziennością niejednej społeczności na prowincji i sprawiają, że niektórym gminom tak trudno skorzystać efektywnie z rządowych programów wsparcia.
Gdy zastanawiamy się nad rozwarstwieniem często porównujemy sytuację dochodową różnych gospodarstw domowych. Gdybyśmy porównali sytuację majątkową te rozwarstwienie byłoby znacznie większe. A gdybyśmy dołączyli jeszcze inne wymiary kapitału mielibyśmy do czynienia z kolosalnymi wręcz przepaściami. Podobnie jest gdy porównujemy ze sobą poszczególne samorządy. Różnice nie sprowadzają się do dochodów, które od biedy można częściowo wyrównywać przy pomocy mechanizmów redystrybucji ze środków rządowym czy też unijnych, ale obejmują znacznie trudniejsze do przezwyciężenia w krótkim czasie różnice infrastrukturalne, związane z transportem, z bazą lokalową i żywieniową.
Tragizm szkół na peryferiach
Problem z dożywieniem w przypadku obszarów peryferyjnych jest nie tylko wielki i głęboki, ale także przesiąknięty swoistym tragizmem. Jeśli w dana wieś jest biedna i do tego ma małą liczbę dzieci w wieku szkolnym, może dojść do zamknięcia szkoły a wówczas dzieci będę musiały jechać do większego ośrodka, gdzie za sprawą przyjęcia większej liczby dzieci, prowadzenie szkolnej stołówki może być łatwiejsze. Dzieci będą miały nie tylko większe szanse otrzymania odpowiedniego posiłku ale także możliwość wyjścia poza najbliższe otoczenie sąsiedzkie i poznania nieco większego wycinka rzeczywistości niż własna wieś.Plusy są więc wyraźne. Niestety jednak minusy również.
Choćby takie, że konieczność dojazdów wiąże się z dużym zagrożeniem dla dojeżdżających dzieci, zwłaszcza tych najmłodszych. Tym bardziej, ze na prowincji transport jest ograniczony, a sami rodzice nie zawsze dysponują samochodami. Zwłaszcza w okresie zimowym trudności transportowe mogą przyczyniać się do zwiększonego ryzyka na drogach, dużych strat czasowych oraz prawdopodobieństwa nie dotarcia dzieci do szkoły na czas lub wcale.
Jest jeszcze inny powód dla którego należy być ostrożnym z wszelkimi ruchami zmierzającymi do likwidacji szkół w środowisku lokalnym. Pamiętajmy, że szkoły to instytucje nie tylko edukacyjne, ale też socjalizacyjno-integracyjne. Ich obecność, choćby ułomna, ma jednak pewien potencjał w ożywieniu i integrowaniu społeczności.
Zapewnienie dzieciom ciepłego obiadu zamiast bułki to nie jest bułka z masłem, ale trudny dylemat. Tym trudniejszy, że często bardzo szczupłe zasoby ograniczają też pole politycznego manewru. Oczywiście zdarza się, że niezaspokojenie potrzeb żywieniowych najuboższy wynika nie tylko z powyższych ograniczeń, ale także z ograniczonych horyzontów władz czy też ich złego rozłożenia priorytetów ( pamiętajmy przy czym, że w takich społecznościach, gdzie nie ma najlepszego dostępu do kapitału kulturowego, ludzie wybierają wśród swoich, reprezentację, która również nie miała szans na poszerzenie swoich horyzontów i kompetencji w zakresie perspektywicznego rządzenia i zarządzania). Dlatego też apelowałbym o nie redukowanie problemu do potencjalnej ‘’małości’’ niektórych samorządowców ale spojrzenie na sprawę bardziej strukturalnie.
Problem nie tylko wiejski
Dobrze, że Tomasz Piątek zasygnalizował na koniec, wspominając o Łodzi, że niedożywienie to nie tylko problem wsi i małych miasteczek, ale także dużych miast. Przypomniało mi się jak kiedyś przeprowadziłem wywiad pt ‘’Nowa wieś?” z dr. Fedyszak-Radziejowską na temat przemian polskiej wsi po wejściu do Unii i zatrzymaliśmy się na specyfice wiejskiego ubóstwa i tym czym się ono różni od tego miejskiego . Moja rozmówczyni stwierdziła wówczas( chyba akurat ten fragment w ostatecznej wersji został usunięty, więc tym bardziej warto go przypomnieć), że bieda na wsi, choć łącznie rozleglejsza, niekiedy wiąże się z mniejszym poczuciem upokorzenia samych ubogich. Po pierwsze, dlatego, że na wsi są mniejsze kontrasty ( zwłaszcza tam gdzie nie mówimy o wsiach – sypialniach dla ludzi bogatszych, pracujących w mieście – R.B) i ludzie biedni obcują z innymi biednymi ( nie ma więc aż takiego poczucia bycia gorszymi).
Po drugie dlatego, że niektóre podstawowe produkty spożywcze wytwarza się w gospodarstwach rolnych na własny użytek. Nawet jeśli to za mało na sprzedaż, przydaje się by uzupełnić domowe menu. Silniejsze są też więzi sąsiedzkie, łatwiej się więc wymienić produktami lub kupować u znajomego sklepikarza na zeszyt. W mieście nieraz ubóstwo zmusza do mniej lub bardziej jawnych form żebrania, co jest szczególnie upokarzające dla tych niezamożnych ludzi.
Być może to nieco uproszczony obraz różnic między biedą wiejską a miejską, ale myślę, że w poszczególnych przypadkach może jednak dotykać rzeczywistych problemów. Zwłaszcza motyw subiektywnego poczucia ubóstwa przy porównywaniu się do innych, jest wart zastanowienia w kontekście niedożywienia uczniów, zarówno w środowisku miejskim jak i wiejskim. Często poczucie wykluczenia wynikającego z ubóstwa wiąże się z miejscem jednostki nie w systemie społeczno-ekonomicznym ogólnie, ale w najbliższym otoczeniu. W klasie, w szkole, na podwórku. Zatem nie mniej ważna niż zróżnicowanie w dostępie do wartościowych dóbr między miastem a wsią, oraz centrum a peryferiami, jest segregacja wewnątrzszkolna jaka może pojawić się w związku z realizacją programu dożywiania. Np. wówczas gdy dzieci korzystające z programu dożywiania jedzą na oczach pozostałych co innego ( i zwykle skromniejszego) niż ci uczniowie, którym dzieci wykupili obiady za własne pieniądze.
Nie wiem na ile są to sytuacje powszechne, aczkolwiek istnieją przesłanki, iż takie czy inne praktyki segregacji i w konsekwencji stygmatyzacji zdarzają się w związku z realizacją programu dożywiania. Pośrednio wskazują na to choćby wyniki zeszłorocznej kontroli NIK dotyczącej realizacji programu dożywiania w małopolskich gminach. Raport ujawnił, że np. w Wieliczce ,część osób – uprawnionych do wsparcia!- wręcz odmawiało otrzymania wsparcia w obawie przed napiętnowaniem.
Widać więc, że problem jest bardzo głęboki i szeroki. Wiąże się z dylematami na poziomie mikro ( jak dokonać skutecznej, niestygmatyzującej dystrybucji posiłków w szkole) i mezo ( w jaki sposób samorząd powinien zapewnić szkole odpowiednie warunki i środki na dożywianie). Zapewne jednak nie powinniśmy pomijać perspektywy makro – jak państwo może usprawnić mechanizm działania programu by wyrównywać szanse na otrzymanie przez ubogie dzieci bogatego w walory odżywcze posiłku niezależnie od położenia gminy, w której żyją oraz szkoły do której uczęszczają.