2012-06-25 13:56:03
Przypisywana Donaldowi Tuskowi „Polityka miłości” ( choć w zasadzie należałoby mówić jedynie o „retoryce miłości”) przeżywa konfrontację z brutalnymi realiami w jakich żyje wiele grup w Polsce. Miało „żyć się lepiej - wszystkim” a tymczasem jak podaje GUS wielu rodzinom żyje się gorzej.
Najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego wskazują, że w 2011 roku o 1 punkt procentowy względem roku 2010 rok zwiększył się odsetek osób żyjących na poziomie nie przekraczającego progu minimum egzystencji ( tzw. ubóstwo skrajne). Udział ten wzrósł z 5,7 ( co już powinno stanowić sygnał alarmowy!) do 6,7%.
Oznacza to, że grubo ponad 2 mln osób żyje na poziomie nie gwarantujących zaspokojenia nawet elementarnych potrzeb bytowych, związanych z wyżywieniem, odzieniem, mieszkaniem, o pełnym uczestnictwie w społeczeństwie nie wspominając. Wzrost tej grupy ludzi do jeszcze większych rozmiarów jest niepokojący i powinien motywować do szukania w trybie natychmiastowym specjalnych instrumentów ponad między resortami i sektorami. Nie mamy z czymś takim do czynienia. Powody tego są różne. Część z nich próbowałem zrekonstruować w tekście Przeciw wykluczeniu. W poszukiwaniu strategii " ( Nowy Obywatel, 1.2012) oraz zaproponować kierunki zmian. Trzeba też zburzenia pewne mity ( np. na temat skali wydatków socjalnych w Polsce) a także wyjść z intelektualnych schematów myślowych na temat walki z ubóstwem i jej zależności względem wzrostu gospodarczego. Powszechność owych schematów – jak sądzę – wykraczające poza krąg elit politycznych i ekonomicznych, a obecnych w szerszej opinii publicznej sprawia, że nie ma wystarczającej presji społecznej ani medialnej na całościowe zmiany.
Mimo, że ubóstwo roztacza coraz szersze kręgi. Pamiętne słowa z nieco skompromitowanej Międzynarodówki” powstańcie których dręczy głód” nabierają aktualności w Polsce AD 2012. Podczas jednej z dabat organizowanych w "Polityce" Jacek Żakowski kiedyś powiedział, że dziś ruch kontestacji w krajach rozwiniętych nie jest masowy, bo ludzi nawet głęboko wykluczonych głód nie dręczy, tylko wegetują przed telewizorami i zajadają chipsy. Coś jest na rzeczy.
Wydaje mi się, że nastąpiło całkowite „ odpolitycznienie” osób wykluczonych i ich sytuacji. Ich porażkę się prywatyzuje albo pacyfikuje odwołując się do dziejowych konieczności procesów modernizacji ( okraszając wspomnianą retoryką „ polityki miłości” jaką stosuje PO) . Z kolei próby upolitycznienia często są równie cyniczne i politykę miłości zastępuje się politykę nienawiści, która przy pomocy backlashu konwertuje frustrację społeczno-ekonomiczną na gniew kulturowy, przy jednoczesnym deficycie rzetelnego wypunktowania błędów strategicznych władzy ani tym bardziej konstruktywnych propozycji zmiany.
Z drugiej strony do tezy Żakowskiego można mieć i pewne zastrzeżenia.
Po pierwsze, ludzie wykluczeni ( co dowiodło studium T.Rakowskiego o praktykach niemocy) wbrew tego co o nich myślimy nie zawsze wegetują na garnuszku państwa, ale wykonują szereg aktywności niewidocznych łatwo ze strony osób włączonych do systemu i nie mieszczących się w naszych kanonach myślenia o aktywnym i produktywnym spędzaniu czasiu. Jest to jednak wciąż działanie adaptaptacyjna a nie kontestacyjna, a tym bardziej nastawiona na konstruktywną zmianę systemową. Jeśli jednak potencjał adaptacji jest spory, to może i działania innego typu też są możliwe, trzeba je jedynie ukiernkować? Nie chodzi mi jednak od przeciwstawiania kontestacji adaptacji, tylko dążenie o taką zmianę warunkóe życia, w których adapcja ( i emancypacja) mogła się dokonywać w ramach systemu.
Po drugie, wykluczeni w społeczeństwach zachodu ( przynajmniej tych które dostały w kość i po kieszeniach ze strony globalnego kryzysu ekonomicznego) protestują znacznie bardziej ochoczo, mimo że tam głód ( w ścisłym, dosłownym znaczeniu) zagląda ludziom w oczy rzadziej niż u nas. Można wytłumaczyć to – na co Żakowski zwrócił uwagę w innej wypowiedzi – że jest to też skutek tego iż w zbiorowej pamięci tamtejszych społeczeństw ostało się jeszcze pamięć innego modelu kapitalizmu, bardziej stabilnego i egelitarnego, natomiast u nas każdy progresywna ekonomicznie idea jest traktowana jako krok w tył, ku realnemu socjalizmowi, zaś postulat zmiany jako roszczenie alla homo sovietisus. Brzmi przekonująco.
Po trzeice wreszcie, w Polsce wiele osób w istocie dręczy „głód” ( a przynajmniej niedożywienie). Część osób naprawdę nie ma na chleb. Utkwiło mi w pamięci gdy podczas której z konferencji prof. Tarkowska opisała jak jedna z osób, którą badała, powiedziała jej, że ona rano musi wejść na długo do łazienki by w ciszy skupić się i wymyśleć co zrobić by zapewnić rodzinie śniadanie.
Głód jak i to co ma go zaspokoić - należy jednak rozpatrywać szerzej niż literalne rozumienie pojęcia. Jak pisał ks.Brzostkowski w tekście Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”( por.również Nowy Obywatel, 5(56), Lato 2012) : słowo „ chleb nie oznacza jedynie codziennego pożywienia. W słowie tym powinniśmy się doszukać także odzienia, dachu nad głową, potrzeb kulturalnych, czyli odzienia, dachu nad głową, potrzeb kulturalnych, czyli wszystkiego co składa się na życie w humanistycznym znaczeniu. Bóg pragnie, aby człowiek żył jak człowiek”. Owa odezwa sugeruje więc wyjście od potrzeb fizjologicznych do potrzeb umożliwiających życie na minimalnym poziomie, ale wręcz do poziomu który umożliwia życie godne. Przerażające wydaje mi się w tym wszystkim to, że gdy czytamy to nawoływanie po kilkudziesięciu latach od jego powstania, w ponoć osiągającej transformacyjny sukces Polsce XXI wieku, słowa te w pierwszej chwili wydają się utopijne i idealistyczne, mimo że dotyczą, wydawałoby się, podstawowych rzeczy.
Popularne podczas protestów doby PRL hasło „ Chleba i wolności” zostało zrealizowane tylko w drugiej części ( i to też z pewnymi zastrzeżeniami). Bez chleba jednak nie ma wolności, zwłaszcza wolności pozytywnej, wolności do. Sama koncentracja na wolności bez bezpieczeństwa socjalnego czyni tę wolność kaleką. A dla wielu grup w ogóle nie osiągalną.
W ostatnim czasie po serii przejmujących, ale nie potraktowanych poważnie, protestów, rodzice dzieci niepełnosprawnych wystosowali petycje pod wpisującym się w powyższe rozważania tytułem „ Samą miłością dzieci nie nakarmimy” ( do której podpisania czytelników zachęcam). Oczywiście chodzi tu o autentyczną miłość rodziców do dzieci a nie o deklarowaną „ polityką miłości władzy, nie mniej ta miłość nie wystarczy by przeżyć. A ludzie ci faktycznie w warunkach zagrożenia realizacji podstawowych potrzeb. Wielkość świadczenia jest głodowe dosłownie, nie uwzględniające że średnie jak i minimalne zarobki, a wraz z nimi ceny poszły do góry w ciągu kilku lat w których wielkość świadczenia pielęgnacyjnego utrzymuje się na niemal niezmiennyms poziomie
Wspomniany raport GUS wskazuje, że rodziny w których jest dziecko niepełnosprawne do 16 życia były jedną z grup szczególnie zagrożonych ubóstwem. Poziomu minimum egzystencji nie przekracza co ósma taka rodzina.
Na koniec warto pamiętać, że bazą do walki z wykluczeniem nie mogą być same osoby, których dotyka dany rodzaj wykluczenia, ale szerszy ruch. Zwłaszcza gdy mówimy o ubóstwie skrajnym czy o czymś tak ewidentnie nie zawinionym jak niepełnosprawność w rodzinie, szeroki front na rzecz systemowych zmian powinien być oczywisty. Jeśli już Mamy trzymać się górnolotnych pojęć pokroju „ polityki miłości”, powinny ją wyrażać wymierne, solidarne działania ze strony społeczeństwa i władzy, a nie czcze i ogólnikowe hasła tej ostatniej.
Najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego wskazują, że w 2011 roku o 1 punkt procentowy względem roku 2010 rok zwiększył się odsetek osób żyjących na poziomie nie przekraczającego progu minimum egzystencji ( tzw. ubóstwo skrajne). Udział ten wzrósł z 5,7 ( co już powinno stanowić sygnał alarmowy!) do 6,7%.
Oznacza to, że grubo ponad 2 mln osób żyje na poziomie nie gwarantujących zaspokojenia nawet elementarnych potrzeb bytowych, związanych z wyżywieniem, odzieniem, mieszkaniem, o pełnym uczestnictwie w społeczeństwie nie wspominając. Wzrost tej grupy ludzi do jeszcze większych rozmiarów jest niepokojący i powinien motywować do szukania w trybie natychmiastowym specjalnych instrumentów ponad między resortami i sektorami. Nie mamy z czymś takim do czynienia. Powody tego są różne. Część z nich próbowałem zrekonstruować w tekście Przeciw wykluczeniu. W poszukiwaniu strategii " ( Nowy Obywatel, 1.2012) oraz zaproponować kierunki zmian. Trzeba też zburzenia pewne mity ( np. na temat skali wydatków socjalnych w Polsce) a także wyjść z intelektualnych schematów myślowych na temat walki z ubóstwem i jej zależności względem wzrostu gospodarczego. Powszechność owych schematów – jak sądzę – wykraczające poza krąg elit politycznych i ekonomicznych, a obecnych w szerszej opinii publicznej sprawia, że nie ma wystarczającej presji społecznej ani medialnej na całościowe zmiany.
Mimo, że ubóstwo roztacza coraz szersze kręgi. Pamiętne słowa z nieco skompromitowanej Międzynarodówki” powstańcie których dręczy głód” nabierają aktualności w Polsce AD 2012. Podczas jednej z dabat organizowanych w "Polityce" Jacek Żakowski kiedyś powiedział, że dziś ruch kontestacji w krajach rozwiniętych nie jest masowy, bo ludzi nawet głęboko wykluczonych głód nie dręczy, tylko wegetują przed telewizorami i zajadają chipsy. Coś jest na rzeczy.
Wydaje mi się, że nastąpiło całkowite „ odpolitycznienie” osób wykluczonych i ich sytuacji. Ich porażkę się prywatyzuje albo pacyfikuje odwołując się do dziejowych konieczności procesów modernizacji ( okraszając wspomnianą retoryką „ polityki miłości” jaką stosuje PO) . Z kolei próby upolitycznienia często są równie cyniczne i politykę miłości zastępuje się politykę nienawiści, która przy pomocy backlashu konwertuje frustrację społeczno-ekonomiczną na gniew kulturowy, przy jednoczesnym deficycie rzetelnego wypunktowania błędów strategicznych władzy ani tym bardziej konstruktywnych propozycji zmiany.
Z drugiej strony do tezy Żakowskiego można mieć i pewne zastrzeżenia.
Po pierwsze, ludzie wykluczeni ( co dowiodło studium T.Rakowskiego o praktykach niemocy) wbrew tego co o nich myślimy nie zawsze wegetują na garnuszku państwa, ale wykonują szereg aktywności niewidocznych łatwo ze strony osób włączonych do systemu i nie mieszczących się w naszych kanonach myślenia o aktywnym i produktywnym spędzaniu czasiu. Jest to jednak wciąż działanie adaptaptacyjna a nie kontestacyjna, a tym bardziej nastawiona na konstruktywną zmianę systemową. Jeśli jednak potencjał adaptacji jest spory, to może i działania innego typu też są możliwe, trzeba je jedynie ukiernkować? Nie chodzi mi jednak od przeciwstawiania kontestacji adaptacji, tylko dążenie o taką zmianę warunkóe życia, w których adapcja ( i emancypacja) mogła się dokonywać w ramach systemu.
Po drugie, wykluczeni w społeczeństwach zachodu ( przynajmniej tych które dostały w kość i po kieszeniach ze strony globalnego kryzysu ekonomicznego) protestują znacznie bardziej ochoczo, mimo że tam głód ( w ścisłym, dosłownym znaczeniu) zagląda ludziom w oczy rzadziej niż u nas. Można wytłumaczyć to – na co Żakowski zwrócił uwagę w innej wypowiedzi – że jest to też skutek tego iż w zbiorowej pamięci tamtejszych społeczeństw ostało się jeszcze pamięć innego modelu kapitalizmu, bardziej stabilnego i egelitarnego, natomiast u nas każdy progresywna ekonomicznie idea jest traktowana jako krok w tył, ku realnemu socjalizmowi, zaś postulat zmiany jako roszczenie alla homo sovietisus. Brzmi przekonująco.
Po trzeice wreszcie, w Polsce wiele osób w istocie dręczy „głód” ( a przynajmniej niedożywienie). Część osób naprawdę nie ma na chleb. Utkwiło mi w pamięci gdy podczas której z konferencji prof. Tarkowska opisała jak jedna z osób, którą badała, powiedziała jej, że ona rano musi wejść na długo do łazienki by w ciszy skupić się i wymyśleć co zrobić by zapewnić rodzinie śniadanie.
Głód jak i to co ma go zaspokoić - należy jednak rozpatrywać szerzej niż literalne rozumienie pojęcia. Jak pisał ks.Brzostkowski w tekście Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”( por.również Nowy Obywatel, 5(56), Lato 2012) : słowo „ chleb nie oznacza jedynie codziennego pożywienia. W słowie tym powinniśmy się doszukać także odzienia, dachu nad głową, potrzeb kulturalnych, czyli odzienia, dachu nad głową, potrzeb kulturalnych, czyli wszystkiego co składa się na życie w humanistycznym znaczeniu. Bóg pragnie, aby człowiek żył jak człowiek”. Owa odezwa sugeruje więc wyjście od potrzeb fizjologicznych do potrzeb umożliwiających życie na minimalnym poziomie, ale wręcz do poziomu który umożliwia życie godne. Przerażające wydaje mi się w tym wszystkim to, że gdy czytamy to nawoływanie po kilkudziesięciu latach od jego powstania, w ponoć osiągającej transformacyjny sukces Polsce XXI wieku, słowa te w pierwszej chwili wydają się utopijne i idealistyczne, mimo że dotyczą, wydawałoby się, podstawowych rzeczy.
Popularne podczas protestów doby PRL hasło „ Chleba i wolności” zostało zrealizowane tylko w drugiej części ( i to też z pewnymi zastrzeżeniami). Bez chleba jednak nie ma wolności, zwłaszcza wolności pozytywnej, wolności do. Sama koncentracja na wolności bez bezpieczeństwa socjalnego czyni tę wolność kaleką. A dla wielu grup w ogóle nie osiągalną.
W ostatnim czasie po serii przejmujących, ale nie potraktowanych poważnie, protestów, rodzice dzieci niepełnosprawnych wystosowali petycje pod wpisującym się w powyższe rozważania tytułem „ Samą miłością dzieci nie nakarmimy” ( do której podpisania czytelników zachęcam). Oczywiście chodzi tu o autentyczną miłość rodziców do dzieci a nie o deklarowaną „ polityką miłości władzy, nie mniej ta miłość nie wystarczy by przeżyć. A ludzie ci faktycznie w warunkach zagrożenia realizacji podstawowych potrzeb. Wielkość świadczenia jest głodowe dosłownie, nie uwzględniające że średnie jak i minimalne zarobki, a wraz z nimi ceny poszły do góry w ciągu kilku lat w których wielkość świadczenia pielęgnacyjnego utrzymuje się na niemal niezmiennyms poziomie
Wspomniany raport GUS wskazuje, że rodziny w których jest dziecko niepełnosprawne do 16 życia były jedną z grup szczególnie zagrożonych ubóstwem. Poziomu minimum egzystencji nie przekracza co ósma taka rodzina.
Na koniec warto pamiętać, że bazą do walki z wykluczeniem nie mogą być same osoby, których dotyka dany rodzaj wykluczenia, ale szerszy ruch. Zwłaszcza gdy mówimy o ubóstwie skrajnym czy o czymś tak ewidentnie nie zawinionym jak niepełnosprawność w rodzinie, szeroki front na rzecz systemowych zmian powinien być oczywisty. Jeśli już Mamy trzymać się górnolotnych pojęć pokroju „ polityki miłości”, powinny ją wyrażać wymierne, solidarne działania ze strony społeczeństwa i władzy, a nie czcze i ogólnikowe hasła tej ostatniej.