punkty za pochodzenie? Warto o tym rozmawiać
2013-05-28 10:27:15
Przed tygodniem ruszył Dziennik Trybuna ! Nieco prowokacyjnym tytułem na czołówce "Przywróćmy punkty za pochodzenie". Myślę, że z tymi punktami trafili w dziesiątkę dlatego, że zagadnienie to łączy nawiązanie do pewnych, "ludzkich"( ze wszystkimi niedoskonałościami) aspektów minionego ustroju ze zwróceniem uwagi na problem bardzo aktualny, z którym post-transformacyjna polityka się nie uporała – mianowicie nierówności społecznych i edukacyjnych.

Cieszy również, że nie było to tylko jednorazowe "mocne wejście" ale wiele wskazuje, że redakcja zamierza ciągnąć temat. Niekorzystnym zwyczajem prasowym jest rzucanie danego ważnego tematu i porzucanie go. Wczoraj wywiad z prof. Wiatrem na ten temat. W numerze w przyszłą środę pojawi się wywiad z moją skromną osobą jakiego udzieliłem red.Marcelinie Zawiszy. Ponieważ o ile wiem teksty na razie nie będą publikowane w wersji elektronicznej, a też formuła wywiadu, robionego na żywo, nie zawsze pozwala wydobyć chłodniejszą refleksję, chciałem kilka słów na ów temat wyrazić poniżej.

Po pierwsze, hasło" punktów za pochodzenie"nie powinno być z automatu dezawuowane tylko dlatego, że coś takiego próbowano realizować w PRL. Niezależnie jak bardzo krytycznie oceniamy miniony ustrój ani niezależnie czy dane rozwiązanie socjalne stosował którychś z niedemokratycznych systemów, nie powinno być to kryterium przesądzające o tym czy nad wprowadzeniem danego instrumentu warto dyskutować czy też nie. Znacznie bardziej represyjne systemu niż PRL stosowały u siebie rozwiązania – jak choćby publiczna, powszechna edukacja – których przecież nie kwestionujemy z tego powodu w warunkach demokratycznych.

Apelowałbym zatem o odejście w tej konkretnej sytuacji od postawy prześmiewczej na rzecz zastanowienia się czy " punkty za pochodzenie" może stanowić adekwatną odpowiedź na niektóre współczesne problemy społeczne.

Po drugie, choć nie powinniśmy dezawuować "punktów za pochodzenie" z powodu tego że stosowano je w minionym ustroju, tak samo nie powinniśmy tylko z tego powodu je chwalić, co może stanowić pokusę dla sentymentalnie spoglądających w przeszłość osób i rozczarowanych w sferze społecznej dziś. Ba, nawet jeśli przyjmiemy, że wówczas instrument ten cząstkowo przyczynił się do awansu społecznego grup defaworyzowanych, nie musi to automatycznie oznaczać, że zadziałałby on dobrze w dzisiejszym, zgoła odmiennym, kontekście.

Dzisiejszy kontekst jest inny nie tylko ze względu na inne ilosciowe proporcje ludności żyjącej na wsi i w mieście, ale przede wszystkim jakościowe różnice względem tamtych czasów.Oprócz tego sam system edukacyjny, a szkolnictwo wyższe zwlaszcza, uległ radykalnej zmianie. Sam system selekcji w oparciu o maturę a nie egzaminy wewnętrzne tego dobitnym wyrazem, choć to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Cała struktura się zmieniła, o czym mówi zupełnie nie istniejący przed 89 rokiem segment studiów odpłatnych na prywatnych. Wreszcie zmianie musiała ulec struktura motywacji uczącej się młodzieży. Wówczas ani dyplom nie wpływał jakoś wydatnie na szanse materialnego awansu ani też młodzież nie musiała na studiach chronić się przed widmem bezrobocia. Jak wynika z wypowiedzi prof. Wiatra już wtedy system punktowy nie do końca spełniał on swoją rolę. Ponadto towarzyszyły temu pewne nadużycia ( dzisiejsza oświata oczywiście też nie jest od nich wolna). Czy zatem system punktów za pochodzenie może być przydatny dziś?

Wydaje mi się, że poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie należałoby osadzić w szerszym kontekście pytań.


Po pierwsze, na ile moralnie uprawniona oraz na ile społecznie pożądana jest dyskryminacja pozytywna poszczególnych defaworyzowanych grup w dostępie do szkolnictwa wyższego ( a bardziej ogólnie – w systemie edukacji)?

Po drugie, jakich powinna dotyczyć grup i na jakich zasadach? Czy brane powinno być pod uwagę miejsce zamieszkania? A może bardziej dochód? Albo wykształcenie rodziców? A może każdy z tych czynników, a jeśli tak to jakie rangi nadamy każdemu z nich?

Po trzecie, jakimi instrumentami możemy osiągnąć najbardziej pożądane efekty? Wszak punkty za pochodzenie są najwyżej jednym z form osiągnięcia tego celu. Niekoniecznie najlepszym.


Dla mnie decydująca jest odpowiedź na pytanie pierwsze – o legitymizację dyskryminacji pozytywnej w systemie oświaty. Ze swojej strony, odpowiedziałbym twierdząco. Tak, uważam, że jest moralnie dopuszczalna, a nawet społecznie pożądana, o ile może przyczynić się do ograniczenia niesprawiedliwości w korzystaniu z edukacji wyższej pomiędzy grupami o różnym pochodzeniu.

Chodzi przy tym nie tylko o dostęp, ale także o różnice w jakości oraz niesprawiedliwy rozkład kosztów - często defaworyzowani płacą więcej za kształcenie gorszej jakości na którą dodatkowo muszą pracować, kosztem czasu na naukę. Trudno się na to godzić i dlatego uważam, że słusznie Trybuna otwiera dyskusję na ten temat.

poprzedninastępny komentarze