2013-11-10 19:17:30
" Zespół Downa jest jak plama na koszuli, której nie możesz sprać". Czy to słowa wyczytane w którymś z niszowych pisemek sławiących wielkość Janusza-Korwina- Mikke? Albo wyłowione ze ścieku bezimiennych komentarzy na którymś z internetowych forum? Niestety, jest gorzej – to treść widniejąca na ogromnych ulicznych billboardach mających reklamować Olimpiady Specjalne( sic!). Gdy to przeczytałem, stanąłem jak wryty, a co dopiero musieli czuć rodzice dzieci z zespołem downa czy osoby z ową wadę genetyczną. Wśród moich bliskich przyjaciół są takie osoby i ich ból oraz oburzenie wydają mi się zrozumiałe. (Spotkałem się nawet z głosami by sięgnąć po prawnika i procesować się z organizatorami akcji).
Mleko się rozlało i ślad zostanie, ale liczyłem, że organizatorzy jednak pod wpływem sprzeciwu części rodziców wycofają się z tego ( najbardziej kontrowersyjnego z 9 wykorzystanych w kampanii haseł na 150 billboardach w największych miastach w kraju) i będą ów starali się ów ślad jak najszybciej zatrzeć. Okazało się, że nie – poszli w zaparte, argumentując, że są to wypowiedzi samych osób z zespołem downa określające ich samopoczucie w otoczeniu, zaś tego typu akcje nie powinny stronić od wyrastających haseł, bo takie przyciągają uwagę i wywołują dyskusję. Myślę, że to jednak błędny trop. Warto więc byśmy w dobrej w intencji nie przewracali butelek z rozlewającym mlekiem, tylko działali jednocześnie delikatnie i skutecznie.
Nie podejrzewam autorów o złe intencje, wszak świadectwem dobrej woli jest całokształt ich działalności. Olimpiady Specjalne to niezwykle słuszna inicjatywa co do idei jak i konkretnych form w których się urzeczywistnia. Choć trzeba pamiętać, że jeśli nie towarzyszy temu także codzienne wysiłki na rzecz zauważenia potrzeb i włączenia osób z niepełnosprawnością oraz tych z zespołem downa do społeczeństwa na równych prawach( także wówczas gdy nie partycypują w olimpijskiej rywalizacji), olimpiady specjalne mogą z czasem stać się takim odświętnym wygaszaczem sumienia dla polityków i społeczeństwa, nie zadających sobie wysiłku by kształtować otoczenie społeczne przyjazne dla wszystkich. Jest to jednak zarzut wobec deficytu innych działań na rzecz niepełnosprawnych, a nie owych Olimpiad,które są bardzo potrzebne.Toteż ogólnie jestem całym sercem za Olimpiadami Specjalnymi i upowszechnieniem informacji o nich w przestrzeni publicznej. Tym bardziej przykro mi, że to co miało je promować, w praktyce może zadziałać jako antyreklama, wręcz odpychająco.
Przede wszystkim jednak sformułowaniami tego typu ranią osoby dotknięte zespołem downa i ich bliskich, są źródłem poczucia krzywdy. A tego w pierwszej kolejności powinniśmy się wystrzegać. Bez względu na to kogo to dotyczy, ale zwłaszcza gdy myślimy o grupach i tak zagrożonych marginalizacją, odtrąceniem. Przy czym imperatyw delikatności werbalnej nie wynika jednak z protekcjonalizmu, ale z faktu, że ze względu na defaworyzowaną pozycję ( co bywa skutkiem nie tyle medycznych ograniczeń, co społecznych i mentalnych barier po stronie otoczenia) wszelkie negatywne konotacje znacznie utrudniają tym osobom godne i podmiotowe funkcjonowanie w środowisku.
Przykre że właśnie podmioty, które powinny stać w awangardzie włączania osób niepełnosprawnych, popełniają publicznie takie gafy. Nie trzeba być bowiem specjalistą od tego czym jest zespół downa, by domyślić się, że porównania z brudem, wywołują negatywne skojarzenia, jeszcze bardziej gdy popatrzymy na ową metaforykę historycznie. Już sam pomysł porównywania zespołu downa do jakiejś rzeczy ( nawet gdy byłaby bardziej neutralna niż plama na ubraniu) raczej może sygnalizować przedmiotowe, a nie podmiotowe myślenie o ludziach z zespołem downa.
Organizatorzy podają, że wszystkie te hasła to autentyczne wypowiedzi osób z zespołem downa i/lub rodziców. Nawet jeśli tak, to nie jest moim zdaniem to najlepsze wytłumaczenie. Wypowiedzi tych osób są przecież różne, a autorzy kampanii powinni dokonać selekcji tak by szukać kompromisu między autentycznością a różnymi innymi funkcjami przekazu. Można było zrezygnować z tego najbardziej kontrowersyjnego zdania.
Ono może i mogłoby być użyteczne, gdyby było prezentowane na wewnętrznym seminarium, gdzie przychodziłyby osoby zainteresowane tematem, z życzliwym stosunkiem i to osadzone w odpowiednim kontekście, z zastrzeżeniem, że m.in takich określeń używają niektóre osoby z Zespołem Downa i ich bliski. Był to krok do głębszej rekonstrukcji auto-identyfikacji przedstawicieli tej grupy. To jednak akademickie rozważania.
Nie ma na nie miejsca i czasu, gdy próbujemy poprzez uliczne billboardy dotrzeć do przypadkowego odbiorcy, często nieuwrażliwionego na te sprawy i niewtajemniczonego w nie. On niekoniecznie będzie się zastanawiał ani następnie szperał po sieci by odtworzyć intencje autorów.
Zalecałbym więc autorom rezygnację – dla dobra sprawy – akurat z tego hasła i pozostawienie pozostałych. Być może część zainwestowanych środków się zmarnuje, ale jeszcze większe, niewyrażalne przy pomocy kosztorysu, będą straty gdy utrzymamy stygmatyzujący i raniący słabszych przekaz. Przecież to przede wszystkim im ma służyć.
Jest to także lekcja dla wszystkich innych inicjatyw ukierunkowanych na walkę z dyskryminacją i wykluczeniem oraz uświadomienie o potrzebach grup marginalizowanych. Pomagajmy tak by przy tym nie szkodzić. Primum no nocere.
Mleko się rozlało i ślad zostanie, ale liczyłem, że organizatorzy jednak pod wpływem sprzeciwu części rodziców wycofają się z tego ( najbardziej kontrowersyjnego z 9 wykorzystanych w kampanii haseł na 150 billboardach w największych miastach w kraju) i będą ów starali się ów ślad jak najszybciej zatrzeć. Okazało się, że nie – poszli w zaparte, argumentując, że są to wypowiedzi samych osób z zespołem downa określające ich samopoczucie w otoczeniu, zaś tego typu akcje nie powinny stronić od wyrastających haseł, bo takie przyciągają uwagę i wywołują dyskusję. Myślę, że to jednak błędny trop. Warto więc byśmy w dobrej w intencji nie przewracali butelek z rozlewającym mlekiem, tylko działali jednocześnie delikatnie i skutecznie.
Nie podejrzewam autorów o złe intencje, wszak świadectwem dobrej woli jest całokształt ich działalności. Olimpiady Specjalne to niezwykle słuszna inicjatywa co do idei jak i konkretnych form w których się urzeczywistnia. Choć trzeba pamiętać, że jeśli nie towarzyszy temu także codzienne wysiłki na rzecz zauważenia potrzeb i włączenia osób z niepełnosprawnością oraz tych z zespołem downa do społeczeństwa na równych prawach( także wówczas gdy nie partycypują w olimpijskiej rywalizacji), olimpiady specjalne mogą z czasem stać się takim odświętnym wygaszaczem sumienia dla polityków i społeczeństwa, nie zadających sobie wysiłku by kształtować otoczenie społeczne przyjazne dla wszystkich. Jest to jednak zarzut wobec deficytu innych działań na rzecz niepełnosprawnych, a nie owych Olimpiad,które są bardzo potrzebne.Toteż ogólnie jestem całym sercem za Olimpiadami Specjalnymi i upowszechnieniem informacji o nich w przestrzeni publicznej. Tym bardziej przykro mi, że to co miało je promować, w praktyce może zadziałać jako antyreklama, wręcz odpychająco.
Przede wszystkim jednak sformułowaniami tego typu ranią osoby dotknięte zespołem downa i ich bliskich, są źródłem poczucia krzywdy. A tego w pierwszej kolejności powinniśmy się wystrzegać. Bez względu na to kogo to dotyczy, ale zwłaszcza gdy myślimy o grupach i tak zagrożonych marginalizacją, odtrąceniem. Przy czym imperatyw delikatności werbalnej nie wynika jednak z protekcjonalizmu, ale z faktu, że ze względu na defaworyzowaną pozycję ( co bywa skutkiem nie tyle medycznych ograniczeń, co społecznych i mentalnych barier po stronie otoczenia) wszelkie negatywne konotacje znacznie utrudniają tym osobom godne i podmiotowe funkcjonowanie w środowisku.
Przykre że właśnie podmioty, które powinny stać w awangardzie włączania osób niepełnosprawnych, popełniają publicznie takie gafy. Nie trzeba być bowiem specjalistą od tego czym jest zespół downa, by domyślić się, że porównania z brudem, wywołują negatywne skojarzenia, jeszcze bardziej gdy popatrzymy na ową metaforykę historycznie. Już sam pomysł porównywania zespołu downa do jakiejś rzeczy ( nawet gdy byłaby bardziej neutralna niż plama na ubraniu) raczej może sygnalizować przedmiotowe, a nie podmiotowe myślenie o ludziach z zespołem downa.
Organizatorzy podają, że wszystkie te hasła to autentyczne wypowiedzi osób z zespołem downa i/lub rodziców. Nawet jeśli tak, to nie jest moim zdaniem to najlepsze wytłumaczenie. Wypowiedzi tych osób są przecież różne, a autorzy kampanii powinni dokonać selekcji tak by szukać kompromisu między autentycznością a różnymi innymi funkcjami przekazu. Można było zrezygnować z tego najbardziej kontrowersyjnego zdania.
Ono może i mogłoby być użyteczne, gdyby było prezentowane na wewnętrznym seminarium, gdzie przychodziłyby osoby zainteresowane tematem, z życzliwym stosunkiem i to osadzone w odpowiednim kontekście, z zastrzeżeniem, że m.in takich określeń używają niektóre osoby z Zespołem Downa i ich bliski. Był to krok do głębszej rekonstrukcji auto-identyfikacji przedstawicieli tej grupy. To jednak akademickie rozważania.
Nie ma na nie miejsca i czasu, gdy próbujemy poprzez uliczne billboardy dotrzeć do przypadkowego odbiorcy, często nieuwrażliwionego na te sprawy i niewtajemniczonego w nie. On niekoniecznie będzie się zastanawiał ani następnie szperał po sieci by odtworzyć intencje autorów.
Zalecałbym więc autorom rezygnację – dla dobra sprawy – akurat z tego hasła i pozostawienie pozostałych. Być może część zainwestowanych środków się zmarnuje, ale jeszcze większe, niewyrażalne przy pomocy kosztorysu, będą straty gdy utrzymamy stygmatyzujący i raniący słabszych przekaz. Przecież to przede wszystkim im ma służyć.
Jest to także lekcja dla wszystkich innych inicjatyw ukierunkowanych na walkę z dyskryminacją i wykluczeniem oraz uświadomienie o potrzebach grup marginalizowanych. Pomagajmy tak by przy tym nie szkodzić. Primum no nocere.