2008-09-10 12:04:52
Gdy rozważa się negocjacje nad statusem końcowym między Izraelem a Palestyńczykami, warto wspomnieć, dokąd gotowi są posunąć się prawicowi syjoniści, miotając oskarżenia wymierzone w rdzennych mieszkańców Palestyny, wydziedziczonych jako cały naród w 1948 r., mające zaważyć na losie całej Palestyny.
Ostatnio w "Commentary", małym, skrajnie konserwatywnym żydowskim miesięczniku, ukazał się artykuł atakujący całe me życie i historię jako Palestyńczyka – starano się dowieść, że ani nie jestem Palestyńczykiem, ani nigdy nie żyłem w Palestynie, ani też moja rodzina nie została wypędzona z Palestyny w 1948 r.
Należy podkreślić, że w ciągu ostatnich 20 lat to już trzeci taki atak na mnie w "Commentary"; pierwszy to strasznie rozwlekła krytyka mej książki "The Question of Palestine" w 1981 r., drugi – niepoważny artykuł w 1988 czy 1989 r., zatytułowany "Professor of Terror". Autorem trzeciego jest osobnik nazwiskiem Justus Weiner, Izraelczyk twierdzący, że pracuje dla tajemniczego neokonserwatywnego izraelskiego centrum badawczego w Jerozolimie. W swoim czasie otrzymał on szmal od izraelskiego ministerstwa sprawiedliwości za obronę przed Amnesty International.
Weiner rozwija swą argumentację udając, że spędził trzy lata na studiowaniu mego życia, rozmawiał z około 80 świadkami, i znalazł wiele nieścisłości w jak to określa "mojej historii", którą mniej bądź bardziej dowolnie fabrykuje. Wydaje się zdumiewające, że zdobył fundusz na ten projekt, choć taktownie nie mówi czemu, jak dużo, i od kogo – jego mecenasem jest bowiem kryminalista i ćpun Michael Milken. Za sprawą skrajnie prosyjonistycznego brytyjskiego "Daily Telegraph" jego artykuł zyskał w zainteresowanie w prasie międzynarodowej, co skłoniło mnie do komentarza i reakcji. To część palestyńskiego losu: ciągle być zmuszonym do dowodzenia własnej egzystencji i historii!
Cały problem z tym mętlikiem zaczyna się od tego, że w trakcie swych trzech lat wytrwałych badań Weiner ani razu nie skontaktował się ani w żaden sposób nie odezwał do mnie – dziwne przeoczenie ze strony człowieka, który mieni się zarówno uczonym jak i dziennikarzem, w istocie bowiem nie stosuje metodologii ani jednego, ani drugiego. O jego metodach świadczy to, że nie przestudiował dokładnie mego pamiętnika, "Out of Place", ukończonego we wrześniu 1998 r., i mającego się ukazać w przyszłym miesiącu. (Fragmenty ukażą się wkrótce w "New York Review of Books", "The Observer", "Harper's" i "Granta".) Dokładnie opisuję tam fakty z mego dzieciństwa, spędzonego między Jerozolimą, Kairem a Dur Al-Szwejr w Libanie, jasno dając do zrozumienia, że będąc członkiem klas uprzywilejowanych, uniknąłem najgorszych spustoszeń Nakby. Nigdy nie twierdziłem, że stałem się uchodźcą, lecz że uchodźcami pozostawała cała moja rodzina: wujkowie, kuzyni, ciotki, dziadkowie. Do wiosny 1948 r. żaden mój krewny nie pozostał w Palestynie, wyczyszczonej etnicznie przez siły syjonistyczne. Weiner w "Commentary" nie wspomina o tym, pozwalając sobie na absurdalne stwierdzenie, że mój pamiętnik (nad którym pracę rozpocząłem w 1994 r., a ukończyłem w 1998 r.) został napisany, by dać mu odpór w 1999 r.
Pogarszają ten obraz pomyłki faktograficzne Weinera, za sprawą których jego poza pracującego w pocie czoła uczonego pada na twarz. Nazywa on Bulosa Saida bratem mego ojca, podczas gdy ten był jego kuzynem. Żona Bulosa, Nabiha, była siostrą mego ojca. Weiner nic o tym nie wie. Nie rozumie, że kuszan i tabo rzadko są całkowite, i że mówię o domu rodzinnym w arabskim rozumieniu, co znaczy, że nasze rodziny posiadały go wspólnie. Boulos i Wadi Saidowie, kuzyni, partnerzy i bliscy przyjaciele, posiadali wspólnie Palestyńskie Towarzystwo Edukacyjne, z filiami w Jerozolimie i w Hajfie. Wszystko, plus dom, zostało stracone na rzecz Izraela w 1948 r. Weiner twierdzi, że nie staraliśmy się o reparacje, świadomie zaprzeczając dwóm faktom: po pierwsze, mój ojciec w rzeczywistości usiłował pozwać izraelski rząd o reparacje, po drugie, w 1950 r. prawo własności osób nieobecnych zaprowadzone przez Izrael zamieniło – rzecz jasna bezprawnie – wszelką palestyńską własność we własność izraelską. Nie dziwi zatem, że nasze starania nie odniosły skutków. Twierdzi on, że nie uczęszczałem do Szkoły św. Jerzego. To bezczelne kłamstwo. Nie wspomina, że szkolna dokumentacja kończy się na 1946 r., a ja tam uczęszczałem w 1947 r., oraz, że mój ojciec i kuzyni uczęszczali do tej szkoły od 1906 r. Gdyby był uczciwym badaczem, mógłby odnaleźć jednego z mych szkolnych kolegów, Haiga Boyagiana (który dziś mieszka w USA i zupełnie przypadkiem odezwał się do mnie tydzień temu), oraz mojego nauczyciela matematyki, Michela Marmourę, emerytowanego profesora Uniwersytetu w Toronto, w celu weryfikacji danych.
Kolega z klasy, David Ezra, z którym Weiner się konsultował, nie pamiętał mnie, choć ja go pamiętam. Skoro jednak Weiner odnalazł go i sprawdził, że uczęszczał do Szkoły św. Jerzego w 1947 r., czy ma to oznaczać, że ja go wymyśliłem?
Weiner twierdzi, że moja matka była Libanką, choć była nią tylko w połowie; jej ojciec był Palestyńczykiem. Miała palestyński paszport, i w świetle faktów została w 1948 r. uchodźcą. Dom Talbije został zbudowany dla mojej rodziny w 1932 r. przez Sabę Samahę. Weiner również tu się myli. Egipskie filie rodzinnego interesu nie zostały znacjonalizowane, lecz sprzedane rządowi Nasera; nie zostały też spalone przez "rewolucyjny motłoch", lecz przez Bractwo Muzułmańskie. I tak dalej, i tak dalej.
Na to wszystko pozwala sobie ktoś twierdzący, że to ja sfałszowałem przeszłość i uzurpuję sobie status ofiary. Nie może, nie jest zdolny zrozumieć z któregokolwiek z mych pism, w których piszę, że działałem na rzecz poprawy sytuacji uchodźców właśnie dlatego, że sam nie cierpiałem i wobec tego czuję się zobowiązany ulżyć w cierpieniu memu narodowi, mniej szczęśliwemu niż ja sam. Weiner to propagandysta, który, jak wielu przed nim, stara się przedstawić wydziedziczenie Palestyńczyków jako ideologiczną fikcję: od lat 30. to samograj syjonistycznej "informacji". Nigdy nie podaje się istotnych źródeł – zawsze używa się insynuacji. W swym artykule nie wymienia on ludzi, z którymi jakoby rozmawiał "na czterech kontynentach" ani dokumentów, które studiował, co dokładnie mówili jego rozmówcy, kiedy, w odpowiedzi na jakie pytanie. I tak mój kuzyn Robert powiedział mi, że gdy początkowo odmówił rozmowy z Weinerem, ten zaczął mu się odgrażać. Będąc mało znanym, Weiner stara się wyrobić sobie markę szargając reputację lepiej znanej osoby. Doświadczyłem wielu takich wymierzonych we mnie ataków w przeszłości. Usiłowania Weinera mają za cel dyskredytację wszelkich palestyńskich roszczeń do powrotu i odszkodowań, które będą centralnym problemem w ostatecznej fazie procesu pokojowego. Za paszkwilem Weinera kryje się też rasizm Prawa Powrotu, zgodnie z którym każdy Żyd może emigrować skądkolwiek do Izraela, podczas gdy żaden Palestyńczyk, nawet tam urodzony, nie posiada takiego prawa. To taka linia rozumowania: jeśli już sam Edward Said jest kłamcą, jak możemy wierzyć tym wszystkim wieśniakom twierdzącym, że zostali wygnani z ich ziem? Zgodnie z przesłankami Likudu (i Weinera), cały kraj przynależny jest ludowi Izraela, gdyż został mu dany przez Boga. Wszyscy inni występujący z roszczeniami są zatem krętaczami i uzurpatorami.
Szczęśliwie, parę osób z mojej rodziny, które przeżyły 1948 r., żyje nadal i ma się dobrze. Mój najstarszy kuzyn, ostatnia osoba, która opuszczała nasz dom w Talbije, ma teraz 80 lat i żyje w Toronto. Czemu nie skontaktowano się z nim? Jako najstarszy syn mej owdowiałej ciotki negocjował z Martinem Buberem i pozwał go do sądu, gdy ten odmówił opuszczenia domu po podwyżce czynszu, a nasza rodzina powróciła po roku spędzonym w Kairze. Co z naszymi sąsiadami, innymi krewnymi, członkami wspólnoty kościelnej? Nigdy się z nimi nie skontaktowano.
Nie! tym, czego chce "Commentary", nie jest prawda, lecz Wielkie Syjonistyczne Kłamstwo! Chcą obrazy mego imienia i wizerunku. I cóż za ironia losu, że kilka tygodni temu amerykańskie dzienniki przedstawiły na pierwszych stronach informację o rewizji izraelskich podręczników szkolnych, w których, dzięki staraniom Nowych Historyków izraelskich oraz rzecz jasna samych Palestyńczyków, wspomina się wreszcie o wydarzeniach 1948 r., o ich prawdziwym toku: czystce etnicznej, niszczeniu wsi, masakrach i innych faktach, którym jakże długo zaprzeczano. Nie zaskakuje jednakże, że amerykański Izraelczyk i amerykański periodyk syjonistyczny jest bardziej izraelski od samych Izraelczyków, mniej uczciwy, mniej wierny faktom, bardziej skłonny do propagandy i taktyki obmowy, bezwzględnie mniej chętny do zrozumienia historii – w swej spaczonej perspektywie, z której rodzą się tylko kalumnie i fałsz. "Commentary", które atakowało nawet Netanjahu za bycie zbyt miękkim wobec Palestyńczyków, nie jest w stanie znieść prawdy.
Zawsze występowałem na rzecz wzajemnego uznania przez narody palestyński i żydowski ich przeszłych cierpień. Bez tego niemożliwe pozostaje pokojowe współistnienie w przyszłości. Lecz Weinera interesuje manipulacja przeszłością – czy to jednostki, czy wspólnoty – by nie dopuścić do zrozumienia i pojednania. Zmarnotrawił zatem swój czas, i godną lepszej sprawy pasję.
Tłumaczenie: Paweł Michał Bartolik.