2010-03-26 12:53:34
Radni Rady miasta stołecznego Warszawy mają wyjątkowy talent w doprowadzaniu mieszkańców miasta obserwujących ich "pracę" do szewskiej pasji oraz wyjątkowe szczęście, że w ruchu lokatorskim działają osoby kulturalne.
Niedawno udaliśmy się większą grupą aby edukować samorządowców na czym polega demokracja i dialog społeczny. Chcieliśmy domagać się zwołania nadzwyczajnej sesji Rady, co część samorządowców nam obiecała.
Sesja zaczęła się dosyć szybko, bo jedynie z około półgodzinnym opóźnieniem, co w przypadku Warszawskich radnych jest wynikiem bardzo dobrym (zwykle trafienie na salę obrad w odpowiedniej liczbie zajmuje im nawet ponad godzinę).
Jak się okazało powód takiego zainteresowania sesją był prosty - w bufecie zaczęto podawać sałatki wielkanocne.
Miejsce dla publiczności to jedno z miejsc, które dla stołecznych samorządowców nie istnieją. Starali się jak mogli nie zauważać transparentów organizacji lokatorskich.
Początek obrad i... okazuje się, że wciąż trwają spotkania komisji, które z szacunku do cennego czasu szacownego grona, muszą się odbywać w tym samym czasie co sesja, aby państwo radni nie musieli zbyt długo pracować, ani fatygować się częstszym chodzeniem do pracy.
Wstrzymujemy oddech. Po zebraniu kworum zaczyna się dyskusja nad porządkiem obrad. Okazuje się, że radni gdy już przyszli wygłaszają nie wnioski w sprawie jego zmiany, ale kilkunastominutowe tyrady o wszystkim i o niczym. Dowiadujemy się więc kto opuścił którą sesję, ale ani słowa o obiecanym zgłoszeniu sesji nadzwyczajnej. Okazuje się również, że punkt, w którym moglibyśmy zabrać głos jest 52 w porządku obrad, co przy takim tempie oznacza, że potrzebowalibyśmy chyba zaopatrzyć się w śpiwory i materace.
Na sali pojawia się wiceprezydent miasta Andrzej Jakubiak (znany z tego, że się encyklopedii nie kłania )jak się okazuje tylko po to aby prowadzić konwersację z jakimiś radnymi nie udając nawet zainteresowania tym co się wokół niego dzieje.
Głosowanie wniosków w sprawie porządku obrad. Uwagę przykuwa szef klubu radnych PO Marcin Kierwiński. Zachowuje się niczym rzymski cesarz w Koloseum - kciuk w górę, radni PO głosują za, kciuk w dół - przeciw.
Kończy się głosowanie porządku obrad. Próba przeniesienia punktu lokatorskiego na wcześniejsze miejsce upada. Nie uzyskujemy również zgłoszenia wniosku o sesje nadzwyczajną.
Zaczynamy protest. Ludzie, po niemal dwóch godzinach czekania są doprowadzeni do wściekłości.
Przewodnicząca Rady ogłasza przerwę licząc, że przemawianie przez tubę i skandowanie "lokatorzy to nie towar" i "żądamy dialogu" szybko nam się znudzi ogłasza przerwę, od dawna oczekiwaną przez zmęczonych już intensywną pracą radnych. Klub PO niemal w całości ucieka konsumować przygotowane w bufecie sałatki. Jeden z radnych wraca na salę wpychając w siebie łapczywie zawartość talerza, prezentując przy tym iście nienaganne maniery.
Po ledwie półgodzinnej przerwie radni postanawiają poświęcić się dla dobra miasta i kontynuować obrady, oczywiście wciąż nie zwracając uwagi na protestujących. Gdy to się nie udaje przewodnicząca Rady aby promować dialog wzywa straż miejską.
Po krótkiej szarpaninie udaje się obronić przed interweniującym niczym komandos jednym ze strażników, nasze nagłośnienie.
Wtedy część radnych PiS przypomina sobie, że obiecali nam zgłoszenie sesji nadzwyczajnej.
Sukces! Ma się ona odbyć po świętach.
Zobaczymy czy warszawscy samorządowcy okażą choć trochę przyzwoitości, czy zachowają się jak zwykle. To, że pracują za nasze pieniądze przestało niestety ogromną większość z nich obchodzić już dawno.