2012-10-30 07:49:06
Jeszcze w weekendowym wydaniu swojego organu Adam Michnik zapewniał o swojej miłości do Ukrainy, która "wciąż ma szansę" (w podtekście szansę na wybranie odpowiednich ludzi).
Dominika Wielowieyska jako jaśniepani polskiego dziennikarstwa była już gotowa do pouczania Ukraińców dlaczego powinni wybrać swojego Balcerowicza (jak wiadomo według pani "szlachcianki" to główny polski mąż stanu i opozycjonista). Prawdziwa alternatywa w postaci przejściowego zaciskania pasa była dla Ukrainy na wyciągnięcie ręki.
Dla jej podkreślenia dramatyzmu TVP wyemitowała reportaż z Ukrainy, w którym zawiłości polityki tego kraju tłumaczyli aparatczycy partii Julii Tymoszenko. Była premier, niesprawiedliwie osadzona (w zasadzie dowodów jej winy nikt nie obalił, ale to szczegół) w rządowej katowni miała tryumfalnie wyjść z niej i poprowadzić kraj ku dobrobytowi wszelakiemu. W międzyczasie przyczyniała się do wzrostu dobrobytu opowiadaczy (na Ukrainie powszechną praktyką jest najmowanie partyjnych "demonstrantów"). Przynajmniej opowiadacze bajek dla polskiej TV zarobili kilka hrywien.
Tymczasem takie rozczarowanie. "Zjednoczona demokratyczna opozycja" oraz jej sojusznicy, miłośnicy znanego demokraty Stepana Bandery oraz demokratycznej SS Galizien z partii Svoboda, nie wygrali wyborów.
Nic dziwnego, że po ogłoszeniu wyniku miny polskich "specjalistów" wyraźnie zrzedły.
- Taki reżim nie odda władzy tak po prostu, musi zostać przepędzony - stwierdził Michał Karnowski z "Uwazam Rze".
Przyznam, że o ile Partia Regionów czy Komunistyczna Partia Ukrainy nie są ugrupowaniami z mojej bajki, a do Wiktora Janukowycza nie pałam zbytnia sympatią, to miotanie się rodzimych dziennikarskich "autorytetów" od "Gazety Wybiórczej" po tygodnik przeciwników ortografii jest bardzo zabawne.
Sobie i wszystkim czytelnikom/czytelniczkom życzę aby podobne sytuacje miały miejsce jak najczęściej.