2016-06-18 14:25:30
że jesteśmy wyłącznymi posiadaczami
prawdy, dopóty pozostawać będziemy
na rewindykacyjnych pozycjach wobec
otaczającego nas świata.
prof. Ludwik STOMMA („Polskie złudzenia narodowe”)
Wrocławskie Muzeum Pana Tadeusza (Rynek 6) otworzyło w dniu 3.05.2016 (czyli w Dzień Flagi i w 225 rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 Maja) swoje podwoje dla mieszkańców Wrocławia i licznych turystów odwiedzających miasto nad Odrą. Jest ono elementem funkcjonującym w ramach Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, który kontynuuje tradycje tej placówki sprzed II wojny światowej ze Lwowa. W muzeum wystawiony jest w formie stałej ekspozycji pierworys nadwiślańskiej epopei narodowej, autorstwa Adama Mickiewicza , pt. „Pan Tadeusz” (I wydanie 1834). Z okazji święta majowego muzeum zaprezentowało zwiedzającym oryginał Konstytucji 3 Maja.
Refleksje jakie nachodzą przechadzającego się po nowo-otwartym we Wrocławiu muzeum, sprowadzić możemy do dwóch sfer. Jedna to podziw dla technicznej strony organizacyjnej placówki, wyposażenia w najnowsze zdobycze elektroniki i jakość oraz formy prezentacji. Multimedialna strona – adresowana do różnych przedziałów wieku i personalnego zaawansowania w posługiwaniu się najnowszymi zdobyczami techniki komputerowo-wirtualnej - jest na najwyższym poziomie europejskim. Także zapewnienie obsługi – merytorycznej i od strony organizacyjno-formalnej – jest bez zarzutu.
Jednak sam klimat tworzony wokół wystawy i ekspozycji wymaga zadumy i krytycznej refleksji. Zwłaszcza wobec atmosfery panującej w pomieszczeniach, przebijającej z komentarzy i wyjaśnień jakie daje się słyszeć z ust pracowników Ossolineum objaśniających znaczenie poszczególnych eksponatów i wprowadzających widzów w czasy I RP. Bo „Pan Tadeusz” jest de facto apologią sarmatyzmu, szlacheckości i stosunków społecznych panujących w Polsce przedrozbiorowej. To także hagiograficzne odwołanie się do Konstytucji 3 Maja traktowanej w formie tzw. narodowego – nie uniwersalnego – dokumentu. Stworzonego „tu i teraz”. To romantyczny mit, któremu wszyscy w Polsce ulegamy, który prawi o minionej, rajskiej, idyllicznej, tradycyjnej rzeczywistości szlachecko-ziemiańskiej. Konstytucja była tego raju egzemplifikacją. Czyli ziemia obiecana (choć utracona), arkadia mlekiem i miodem płynąca.
Należy zaznaczyć, iż romantyzm to epoka w historii Europy i Polski niezwykle szkodliwa, negatywnie oddziałująca na dalszy bieg dziejów, szerząca mitomanię, mistycyzm, mętne idee (wallenrodyzm, prometeizm, werteryzm, romantyczną frenezję etc.), ksenofobię i nacjonalizm, a w efekcie – symbiozę religii (tu - chrześcijańskiej) z narodowo-szowinistycznymi miazmatami. To różnego rodzaju „Walpurgie”, „Lorelaie”, „Nibelungi”, „byronizmy”, „Pany Tadeusze”, dymy, kadzidła, mity i predylekcja do okultyzmu, chiromancji, horoskopów czy wróżbiarstwa. Tu tkwią również źródła różnych fanatyzmów i fundamentalizmów dwudziestowiecznych, idealistycznego pochodzenia, np. faszyzmu i nazizmu.
Prezentacja romantycznych uniesień jako uzasadnień walk powstańczych jakie miały miejsce na ziemiach polskich w XIX-wieku (a i XX wiek też Polsce ich nie skąpił), na kanwie treści i faktu uchwalenia w chwili agonii państwa, Konstytucji 3 Maja jako swoistej osnowy owych walk, jest z racjonalno-pragmatycznej płaszczyzny zabiegiem wybitnie nieuczciwym. Bo to potwierdza tylko, iż od wieków potrafimy się tylko zabijać, zabijamy młodzież w powstaniach, w wojnach; młodzież, która przecież powinna się rozwijać i tworzyć elity oraz nową inteligencję, które z kolei będą pisać społeczeństwu partyturę do nowoczesności, do modernizmu. My Polacy nie myślimy o tym, że trzeba rodzić nowe zdolne pokolenia, które będą się porównywały z najlepszymi tego świata. Nie, my tym pokoleniom każemy ginąć, zabijać się, bo chcemy mieć tzw. „bohaterów". Bo tzw. „bohater” polski może być tylko martwy …….. Smoleńsk i religia wokół tej katastrofy stworzona jest karykaturą (z jednej strony) tego zjawiska toczącego od dekad tzw. „polskość”, a jednocześnie (to druga strona tego medalu) kontynuacją i egzemplifikacją tej trumienno-cmentarno-cierpiętniczej mentalności, tej świadomości przegranego i zawsze gnojonego niewolnika, folwarcznego wyrobnika, pidsusidoka. Ale – po pańsku, po sarmacku - moralnie zwycięskiego. Choć jak mawia Dobry Wojak Szwejk „moralnym zwycięzcą jest zawsze ten komu przeciwnik przetrąci nogę”.
Tak myślacy niewolnik, taki rab (faktyczny bądź mentalny), pragnie tylko (jeśli nie legnie w boju) zaskarbić sobie łaski swego Pana, zyskać jego przychylność i z folwarcznych pomieszczeń, z pola czy stodoły awansować na lokaja (w liberii) na pańskie pokoje. Bo tam łaska „pańskości” i „blask” dworskich komnat dają temu niewolnikowi (tak myślącemu) poczucie sukcesu bo jest blisko swego Pana ! Dostąpił jego łask, jest poza tym „szczebel wyżej” w folwarczno-feudalnej hierarchii niźli jego kompanii z niedawnej niedoli. To jest sukces, to jest awans, ale to jest nadal mentalność niewolnicza, pełna sprzeczności i różnorakich kompleksów !
Taki obraz I RP zaciemnia, de-racjonalizuje rzeczywiste dzieje Polski, tworząc kolejne mity i destruktywne apokryfy. Obserwując model funkcjonowania Muzeum Pana Tadeusza dojść można do klarownego wniosku, że romantyzm króluje nadal niepodzielnie w opisie i prezentacji naszych dziejów. I to jest kolejny szkodliwy element polskiej narracji, wzmacnianej nie tylko przez „dobrą zmianę”: ta szkodliwość jest obecna od co najmniej dwóch (jeśli nie więcej) dekad w publicznym przekazie nad Wisłą, Odrą i Bugiem.
To z takiego myślenia i takich afirmacji rodzą się pomysły dla godnego naśladowania powstań 1830, 1863 i 1944. Szczególnie „ruchawka” romantycznie i irracjonalnie usposobionych podchorążych, zwana powstaniem listopadowym, pogrążyła kraj w pętach niewoli, rusyfikacji i znacznego ograniczenia wolności. Od samego początku, od pomysłu zorganizowania powstania, nie miał ów projekt jakiejkolwiek szansy na sukces. Był pospolitą „hucpą” która wybitnie zaszkodziła polskiej racji stanu, substancji społecznej i stosunkom w zaborze rosyjskim (czyli lwiej części I RP). Jego wybuch jak i przebieg zadają cios irracjonalnej, romantycznej wizji podejmowania decyzji oraz takich też działań. Dotyczy to zresztą chyba wszystkich polskich powstań. Pisali o tym zarówno w XIX-wieku liczni historycy i publicyści (np. krakowscy stańczycy) jak i współcześni (tak różni w doświadczeniach i mentalności jak m.in. Aleksander Bocheński, Stefan Żeromski, Stanisław i Ludwik Stommowie, Aleksander Gieysztor, Tadeusz Manteuffel, Paweł Jasienica, Andrzej Walicki czy Bronisław Łagowski).
Mityczna tożsamość narodowa ma genezę właśnie w romantyzmie. W jego kadzidlanych dymach, w oparach nierzeczywistości i stęchliźnie irracjonalizmu. Tak jak twórcy i ideolodzy III Rzeszy szukali owych mitycznych uzasadnień dla „pangermańskości” i wyższości rasy aryjskiej (utożsamionej z tradycją dawnych Germanów) nad pozostałymi ludami wschodniej Europy, tak polscy wielbiciele tradycji romantycznej i sarmatyzmu łączą naród (w rozumieniu nowoczesnym, XIX- i XX – wiecznym) ze stanem szlacheckim rządzącym niepodzielnie I RP. A przecież Sarmaci, protoplaści polskiej szlachty, mieli pochodzić od mitycznych Scytów (niekiedy nawet od Rzymian !).
I mówienie w takim kontekście o „narodowym charakterze” Konstytucji 3 Maja jest nadużyciem. Konstytucja owa uchwalona przez reprezentantów szlachty dla szlachty, tylko ogólnikowo uznawała za „godnych wspomnienia” stany mieszczański czy kmiecy: de facto – ówcześni chłopi byli niewolnikami, bez jakichkolwiek praw nie tylko obywatelskich, ale i ludzkich, a stosunki w folwarkach i majątkach „herbowych panów braci” porównać można do tego z czym mieliśmy do czynienia na plantacjach w Alabamie, na Antylach czy w Brazylii. Czyli było to najzwyklejsze niewolnictwo (m.in. Daniel Beauvois, „Trójkąt ukraiński”).
Francuski uczony Daniel Beauvois („Historia Polski”) stwierdza brak w Konstytucji 3 Maja uniwersalnych i ponadlokalnych elementów (tu – nie związanych z poza stanowymi prawami szlachty jako warstwy rządzącej niepodzielnie krajem) „…. na miarę uchwalonej 4 miesiące po niej Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela”. Szlacheccy patrioci (ale to nie patrioci narodowi lecz swego stanu, gdyż Polakiem był wyłącznie „herbowy”) nad grobem I RP zrozumieli, iż tylko umocnienie władzy centralnej uchroni kraj przed upadkiem. Ich kraj. Było już jednak za późno. Europejskie trendy i idee, przyspieszone przez Oświecenie i jego efekt: Wielką Rewolucję Francuską, były już zupełnie gdzie indziej. W czasie i przestrzeni.
Konstrukcja muzealnej ekspozycji – en bloc - oraz klimat w niej panujący, wydźwięk i komentarze wyraźnie sterują ku apologii i hagiograficznej wizji dziejów I RP utożsamianej wyłącznie z anielsko postrzeganą tradycją szlachecko-ziemiańską. Taką nierzeczywistą opowieścią, legendą, mitem jest obraz polskiego interioru z początków XIX wieku przedstawiony w „Panu Tadeuszu”. Królują sielskość wiejskiego krajobrazu, takie stosunki społeczne, błogostan zamknięty szlagwortem „kochajmy się Panowie Bracia”, polowania, pańskie miłostki etc. Wieśniacy, kmiecie, folwarczni wyrobnicy, mieszczanie czy inne narodowości jakich mnóstwo było na terenach I RP w zasadzie nie istnieją w tej narodowej epopei (tylko Jankiel jako „dobry Żyd” – ale nie-chrześcijanin - jest jakby elementem wtrąconym dla podkreślenia owej swojskości, wsobności, patriarchalnych stosunków interpersonalnych charakterystycznych dla tamtej społeczności). To jest dalszy ciąg tych procesów przebiegających w Polsce od przynajmniej dwóch dekad, gdzie cały naród, całe społeczeństwo zostały mentalnie „uszlachcone”, a jedyną tradycją godną szacunku, admiracji, prestiżu czy chwały jest genealogia szlachecko-ziemiańska. Ten temat przedstawiają doskonale Andrzej Leder („Prześniona rewolucja”) i Jan Sowa („Fantomowe ciało króla”).
Czyli Konstytucja 3 Maja i „Pan Tadeusz” zakreślając ten sam krąg symboliczny, niosąc tę samą narrację, są jednocześnie zarażone tym samym sposobem myślenia, tym samym wirusem. Nie są to w żadnym wypadku wartości narodowo-obywatelskie, republikańskie, ale stanowe, „plemienne”, anty-modernistyczne czyli zainfekowane syndromem „zbyt późnego urodzenia”, irracjonalną nostalgią za czymś co jest już martwe (ale mityczne). O uniwersalizmie i szerszym spojrzeniu na polityczno-społeczne imponderabilia - innych niż owa swoista, stanowa klanowość - nie ma co w obu wypadkach nawet mówić. To jest ta sama romantyczna, mistyczno-megalomańska, karmiąca się post-sarmacką mitologią narracja. I taka sama mentalność: szkodliwa, kostyczna, intelektualnie jadowita i toksyczna zarazem.
Podsumowaniem tych refleksji niech będzie myśl konserwatywnego historyka, poety i publicysty z Krakowa, członka znaczącego w swoim czasie gremium zwanego stańczykami, Józefa Szujskiego (1835-83) która mówi; „….fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”.