2024-11-24 12:14:45
Cóż nas od siebie dzieli ? Nasze poglądy ?
Przyzna Pan, że to tak niewiele
arcybp Giovanni Roncalli
Gdy arcybp G.Roncalli – papieski nuncjusz w Paryż 1944-53 i od 1958 r. papież Jan XXIII, 1958-63 - wypowiadał te słowa (będące mottem niniejszego wpisu) do francuskiego radykalnego antyklerykała E.Herriota podczas jednego z dyplomatycznych rautów w Paryżu lat 50-tych XX wieku, zimna wojna osiągała swoje apogeum. Czy wzajemne stosunki osób wierzących - u nas w Polsce ponoć w przeważającej mierze katolików – i niewierzących, ateistów, agnostyków, sceptyków, muszą być podobne do owej atmosfery z okresu zimnej wojny między przeciwstawnymi blokami politycznymi ? Nikomu i niczemu to nie służy.
Nie może trwać bowiem dalej sytuacja gdy obydwie strony tej dysputy publicznej, zahaczającej bezwzględnie o niesłychanie ważkie zagadnienia z punktu widzenia społeczeństwa i państwa polskiego traktują swego interlokutora wg dewizy kontrreformacyjnego papieża Aleksandra VII (1655-67), iż „…zły katolik jest zawsze lepszy od dobrego heretyka”. Zresztą takie rozumienie pojęcia dialogu spotyka się – tylko w wersji a’rebours – po drugiej strony wojny polsko-polskiej.
Taki stan rzeczy obserwuje się gdy dyskusja zbaczała zawsze np. na zagadnienie nauczania religioznawstwa (bądź nauk o religii) w szkołach publicznych. I to jest sprawa którą należy bezzwłocznie wyprostować. A zaognia się jeszcze bardziej gdy problem schodzi na formę zajęć z religii. To jest w zasadzie katechizacja dzieci i młodzieży czyli – indoktrynacja. A w szkołach publicznych jakakolwiek forma indoktrynacji – tu religijnej czy inaczej mówiąc: ewangelizacji - jest skandalem i urąga standardom demokracji oraz wolnościom osobistym. Także zaprzecza podstawowym zasadom neutralnego światopoglądowo, nowoczesnego państwa prawa oraz milczenia każdego obywatela w sprawach sumienia. Owa metoda nauczania religii winna być immanentna jedynie ośrodkom przyświątynnym. Słusznie od dawna (choć w ostatnich dekadach było to przemilczane i wyciszane właśnie z tytułu klerykalnych – co nie oznacza pro-religijnych – ciągot polskich elit) postulowano, by w szkołach ponadpodstawowych wprowadzić przedmiot pod nazwą >Propedeutyka nauk humanistycznych< (nazwa jest tu drugorzędna, nieistotna). W ramach takich zajęć jednym z części składowych byłoby właśnie religioznawstwo (obok np. elementów innych nauk humanistycznych: filozofii, etyki, socjologii itd.). Jest to postulat nad którym nie ma co dyskutować, ze względu na braki (wręcz ignorancję) jakie wykazuje młodzież w zakresie humanistycznego wykształcenia i podstawowej wiedzy w tym zakresie.
Nauka o religiach, ich istocie, historii i kanonach niesie w sobie nie tylko zasób wiedzy humanistycznej, ale jest przede wszystkim edukacją w zakresie tolerancji, dialogu, wzajemnego zrozumienia, wielokulturowości. A z tym wiąże się przede wszystkim humanizacja relacji interpersonalnych, co przekłada się z kolei na poziom i jakość wykształcenia obywatelskiego, szacunek dla godności drugiego człowieka, jego wartości i osobowości.
Znając realia Polski, jej historię i stan aktualny świadomości należy stwierdzić, że religioznawstwo i konfesyjna edukacja religijna (czyli wspomniane katechizacja vel ewangelizacja) nie muszą być przecież postrzegane antynomicznie, konkurencyjnie, kolizyjnie. Dziś bowiem wszystko pojmuje się w kategoriach konkurencji, wyścigu, współzawodnictwa. Taki model funkcjonowania społeczeństwa narzucił nam wszystkim system wdrażany i promowany od 30 lat między Odrą i Bugiem. Kto vs kogo, lepszy vs gorszy, zwycięstwo vs porażka itp. To niewłaściwe ujęcie nie tylko tej problematyki. Bo przecież obie wymienione tu dziedziny edukacji, kształtowania osobowości młodego człowieka mają (albo – winny mieć) podobne cele, zamiary, założenia i kalkulacje. Zresztą na tak zarysowanej, absolutnej antynomii zasadzają się wszelkie dyskusje w naszym kraju: zero – jedynkowe rozumienie rzeczywistości.
Jeszcze w latach 80. ub. wieku w środowiskach: Towarzystwa Kultury Świeckiej im. prof. T.Kotarbińskiego oraz Polskiego Towarzystwa Religioznawczego dyskutowano nad problemem nauczania religioznawstwa w szkołach ponadpodstawowych. Oba środowiska mają w tej mierze spore doświadczenie z lat minionych w tej materii. Na bazie tych doświadczeń i prób - trzeba przyznać niezbyt udanych w przeszłości z racji oporu politycznych elit i mainstreamu - powstał projekt wydawania (jako pomocy w nauce o religiach/religioznawstwa) periodyka roboczo zatytułowanego >Zeszyty wiedzy religioznawczej dla szkół ponadpodstawowych<. Docelowo miałby to być miesięcznik.
Szkic ów przewidywał, iż każda ze szkół (o profilu humanistycznym) w oparciu o wytyczne i instrukcje z Ośrodków Dydaktycznych, Metodycznych i Wychowawczych związanych z Ministerstwem Edukacji oraz o zalecenia i rozporządzenia tegoż Ministerstwa prenumerowałaby 3-5 numerów każdego zeszytu. Byłyby one dostępne równocześnie w bibliotekach szkolnych i w Internecie. Dziś gdy cyfryzacja jest sprawą powszechną i nieodwołalną problemu z rozpowszechnianiem wcale by nie było. Do redakcji tych pomocy zamierzano wówczas zaprosić różnych specjalistów parających się tymi zagadnieniami (m.in. zrzeszonych w tych środowiskach). W nich, wymienionych wcześniej Towarzystawach, są zazwyczaj zrzeszeni specjaliści, akademicy, publicyści od lat się zajmujący tematyką religioznawczą i badaniami nad istotą religii.
i Cele realizacji tamtego projektu można było streścić w następujących punktach:
- cel poznawczy (jako rozszerzenie wiedzy humanistycznej)
- cel cywilizacyjno-ogólnorozwojowy (upowszechnienie zasad tolerancji, zrozumienia „inności” oraz wartości niesionych przez inne kultury, personalnego otwarcia itd.)
- cel wychowawczy (tolerancja i szacunek dla różnych światopoglądów, otwarcie na świat, racjonalizowanie postaw i procesu decyzyjnego młodych ludzi przez prezentację pluralizmu kultury ludzkiej etc.)
Założenia programowe pomocy do nauki o religiach opierać się miały (i powinne) o następujące tezy:
- definicja i pojęcia związane z religią jako zjawiskiem społeczno-historyczno-kulturowym
- struktura religii (doktryna, kult, liturgia, obrzędowość, organizacja i instytucjonalizacja)
- geneza i podstawowe funkcje każdej religii
- typy religii; pluralizm religijny i jego efekty
- religia, a kultura
- religie światowe
- religie pierwotne, a religie uniwersalistyczne
- ewolucja religii w perspektywie dziejów (synkretyzm religijny, irenizm, wzajemne przenikanie wierzeń religijnych itd.) i co z tego uniwersalnie wynika
- religie, a ruchy para-religijne
- człowiek jako "Homo religiosus"
- sceptycyzm poznawczy, a wiara religijna, nie-wiara religijna, agnostycyzm, ateizm, krytyka religii – konfrontacja czy dialog
- geografia religii
- elementy psychologii i socjologii religii
- elementy historii porównawczej religii
Sądzę, że niewiele do tego dziś można dodać. Nauka religioznawstwa (czy wiedzy o religiach) wedle takiego schematu winna zastąpić katechizację praktykowaną od ponad 3 dekad w polskich szkołach. Nie trzeba wyważać Szanowne Ministerstwo Edukacji wspomnianych drzwi w tej mierze. Po prostu tylko „wziąć na warsztat” to co już zostało przed laty zaproponowane, uaktualnić i zadecydować jak to wdrożyć praktycznie. Trzeba jedynie dobrych chęci i zdecydowania.
2024-09-14 11:17:17
mogą się ubiegać tylko ludzie, którzy
mają milion albo 10 milionów dolarów.
Benjamin BARBER
Kryzys demokracji i liberalnych wartości obserwowany w globalnej przestrzeni publicznej jest m.in. efektem władzy od 4 dekad neoliberalizmu, który zawłaszczył wszelkie możliwe przestrzenie działalności wywierając jednocześnie piętno na myślenie człowieka. Niczym tytułowi Pigmalion i Golem, przyczynił się do degradacji zarówno samej demokracji jak i owych, mitycznych już dziś, wartości euro-atlantyckiej cywilizacji czyniąc je wydmuszką, która nie funkcjonuje w praktyce. Wartości, które właśnie z racji owej euro-atlantyckości mają być najlepsze i jedyne winny w sposób autorytatywny, niepodzielny i bez wahania przyjąć wszystkie nie zachodnie społeczności, narody, kultury czy cywilizacje. Są one traktowane współcześnie przez elity polityczne oraz mainstream niczym rzeźba Pigmaliona, stając się obiektem adoracji i kultu. A sprzężone z nimi media, pozostające na smyczy kapitału, który prowadzi intensywny lobbing za swoimi interesami, wmawiają to masowym odbiorcom, że taka jest rzeczywistość. Najlepsza i jedyna. I że to jest rozwiązanie wspaniałe, prowadzące do szczęśliwości, wyluzowania i powszechnego dobrostanu.
Kim był Pigmalion ? Z czym możemy wiązać ów syndrom który poraził sprawujące rządy dusz i umysłów elity oraz wywarł wpływ na sposób widzenia świata oraz procesy w nim zachodzących ? W mitologii greckiej Pigmalion był królem Cypru, który ożenił się z ożywionym przez boginię Afrodytę posągiem kobiety z kości słoniowej – Galateą. Zniechęcony kondycją i prowadzeniem się kobiet, pędził samotny żywot oddając się rzeźbiarstwu. Z kości słoniowej stworzył swój ideał kobiety. Rzeźba była wykonana perfekcyjnie, a odróżnić ją od prawdziwej kobiety można było tylko przez dotyk. Pigmalion obdarowywał ją kwiatami i prezentami, przebierał także w wytworne szaty. Za sprawą Afrodyty, która usłuchała modłów króla podczas wiosennych obchodów jej święta, rzeźba ożyła w czasie jego pieszczot. Pigmalion ożenił się z nią płodząc syna (Pafosa) i córkę (Metarme). Tyle antyczna wersja mitu.
Zakochane w wyznawanych wartościach elity demokratycznego Zachodu uwierzyły fanatycznie (niczym Pigamalion w absolutny ideał swego dzieła) we własne dokonania i propozycje rozwiązań. W te wartości które przyniosły im splendor, władzę a przed wszystkim kolosalne, niewyobrażalne pieniądze zapewniające im i ich kolejnym pokoleniom absolutną władzę. Każdy fanatyzm prędzej czy później przeradza się w fundamentalizm, a stąd do rozwiązań rodem z >ROKU 1984< Georga Orwella już tylko maleńki kroczek. Do uwierzenia, że się jest najlepszym, najpiękniejszym, najmądrzejszym i tym samym winno się być obiektem admiracji, kultu i czci powszechnej. Żadnej krytyki, żadnych odstęp. Tylko „ruki po szwam”, słuchać i wykonywać.
Fundamentalizm to rodzaj wiary łatwo doprowadzanej do skrajności. To przekonanie o własnej doskonałości, że każdy problem można rozwiązać wedle naszych propozycji. Zakłada więc istnienie wiedzy doskonalej lecz niedostępnej dla zwykłych śmiertelników. Aby to im wyjaśnić potrzebni są tzw. oświeceni, egzegeci pism tajemnych i takich teorii..
No ale gdzie w tym wszystkim są immanentne demokracji liberalnej - jak nazywa się aktualny system nie tylko rządów lecz i funkcjonowania przestrzeni publicznej - pluralizm, swoboda słowa i wypowiadania opinii przeciwstawnych wobec zaklęć idących z owych elitarno-maistreamowych ambon ? Gdzie wolność myśli i krytycyzm mający być podstawą tzw. społeczeństwa otwartego, który to model preferuje się w zachodnim świecie. I zamierza się go eksportować na cały świat. Tyrania jednego wymiaru i jednej interpretacji stoi na antypodach modelu otwartości, demokracji i wolności osobistych.
Panują pluralistyczna ignorancja, której hołdują media, moda oraz powszechny konformizm gdyż narzucona powszechnie i wdrażana coraz brutalniej polityczna poprawność wymaga, wręcz żąda, uleganiu zbiorowej amnezji i naciskowi wspólnoty. To wiąże się naturalnie z symboliczną przemocą. Narzuca narrację, trendy i drogowskazy myślenia, formatuje osobników w jednolitą lepioną medialnie wedle potrzeb możnych tego świata w tzw. "biomasę".
Przykładami tego typu myślenia i postaw jest wspomniany euro-biurokrata Borell ze swoim „ogrodem” poza którym jest tylko dżungla, która chce napaść i zburzyć ów ogród. Więc dlatego, w podtekście, ową dżunglę trzeba cywilizować i nawrócić na nasze, ogrodowe, wartości. Podobnie, choć w innym kontekście (lecz wymiar jest taki sam), wybrzmiała wypowiedź ministry spraw zagranicznych Niemiec, reprezentantki partii zielonych Annaleny Baerbock. Po wyborach do Bundestagu zakomunikowała na jednym ze spotkań z wyborcami, że już wybraliście nas, teraz wracajcie do swoich codziennych spraw a nam nie przeszkadzajcie rządzić. Gdzie w tym obywatelska aktywność, gdzie zainteresowanie sprawami publicznymi, gdzie właśnie owa, deklarowana społeczna otwartość na problemy wspólnoty ?
Tytułowy Golem to gliniany potwór stworzony przez człowieka (ponoć rabina Jehudę Löw ben Bezalela z praskiej synagogi). Miał służyć jedynie do obrony, z racji swej siły i gabarytów, żydowskiej społeczności w Pradze. Tak stworzona istota była niema i bezmyślna, gdyż nie została stworzona wg judaizmu przez Boga i mogła tylko wykonywać polecenia jej twórcy i pracować. Sama nie miała bowiem, wolnej woli. Geneza, wedle tego mitu, leżała w fakcie, iż w II połowie XVI w. nasiliły się ataki na praskich Żydów, których posądzano o bezbożne praktyki i okultyzm czyli kultywowanie niecnych i złych wartości. Ostatecznie Golem wyrwał się spod kontroli i rozpoczął niszczenie tych, którym miał służyć, których miał bronić. Tyle legenda.
Dziś Unia Europejska, mająca być w zamyśle wizytówka świata przyszłości, świata otwartego, wolnego, demokratycznego, budowana dla ludzi, dla społeczności różnych ras, wyznań i kultur, różnych politycznie afiliacji i poglądów stała się Golemem kierowanym przez hegemona z Waszyngtonu i międzynarodowy kapitał korporacyjny wedle ich interesów, planów i zamiarów. Demokratyczny, liberalny świat euro-atlantyckiej polityki, dzięki neoliberalizmowi z uniwersalnej, humanistycznej, wzniosłej idei mającej nieść ludzkości postęp, wszechstronny rozwój, przyczyniać się do tego by człowiek stawał się coraz bardziej ludzkim a nie był jedynie maszynką do zapewniania swoich egoistycznych, prymitywnych zachcianek ograniczających się do prostackiej konsumpcji i prymitywnie rozumianych zysków (kapitalizm XIX w. opisywany przez Karola Marksa), przepoczwarzył się w takiego auto-niszczącego potwora, deprecjonującego ideały, które wydawał się wnosić do dziejów ludzkości. Degradujący normy i wartości naprawdę humanistyczne. Tak w wymiarze jednostkowym jak i zbiorowym.
2024-05-29 06:31:01
obejmowało najpiękniejsze połacie świata i najbardziej
cywilizowaną część ludzkości. Ogień geniuszu wygasł
i nawet duch wojskowy się ulotnił, a niezgoda
wewnętrzna, najazdy najsroższych barbarzyńców
z nieznanych obszarów północnych było zaledwie
przygotowaniem, zatrważającymi znakami
zapowiadającymi zbliżanie się wielkiej katastrofy
Rzymu. Zmienność fortuny, która nie oszczędza
ani człowieka, ani najdumniejszych z jego dzieł
zasypuje ziemią imperia i miasta we wspólnym grobie.
Edward GIBBONS
Schyłek Imperium Romanum daje asumpt do uogólnień na temat procesu uwiądu, schyłku i w efekcie upadku imperium, stanowiącego model współczesnej hegemonii cywilizacji zachodniej. Zwłaszcza w dwóch elementach na których budowali Rzymianie przez kilka wieków swoją dominację tworząc ogromny obszar poddany ich władzy i wpływom jest tu znamienny. Były to wzrost znaczenia miast, kultura najszerzej pojęta i igrzyska fundowane ludowi przez romanizującą się elitę podbijanych prowincji. Najpełniej ową zasadę panowania Rzymu charakteryzuje i opisuje sentencja Juwenalisa (>SATYRY 10, 81<) brzmiąca: chleba i igrzysk. Pozostaje ona kluczem po dziś dzień do mądrego, przezornego i racjonalnego sprawowania rządów cokolwiek nt. temat mówi współczesny demo-liberalny mainstream.
Cywilizacja Zachodu sprawująca hegemonię w skali globu, która osiągnęła apogeum na przełomie XX i XXI wieku wraz z obaleniem Muru Berlińskiego i anihilacją systemu radzieckiego dobiega końca. Dostrzega to wielu racjonalnych analityków i komentatorów na Zachodzie i Wschodzie. W Polsce widzi to niewielu, gdyż po włączeniu naszego kraju w struktury dominującego imperium gros miejscowych elit i medialny mainstream podczepiony pod globalny kapitał czerpiący z owej hegemonii kolosalne zyski, zachłysnęło się jak każdy neofita przynależnością do tego wybranego, lepszego i sprawującego rządy (doczesne i tzw. „dusz”) świata.
Najlepiej te procesy uwiądu, kryzysu i postępującej degradacji systemu rzymskiej dominacji charakteryzuje to co się działo w Galii podbitej przez Cezara w czasie szeregu kampanii w latach 58-51 p.n.e. Była to modelowa, składająca się z 4 prowincji, część Imperium Romanum w czasach jego rozkwitu (tzw. złoty wiek Cesarstwa - I / II w. n.e.). Widać to dokładnie na przykładzie trzech, największych, o znaczeniu strategiczno-propagandowym, romanizującym miejscową ludność, miastach Galii. Były to Lugdunum (dzisiejszy Lyon), Lutetia Parisiorum (dzisiejszy Paryż) i Arelate (dzisiejszy Arles). Wszystkie one liczyły od kilkuset (Lugdunum) do kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców, sprawowały ważną rolę kulturotwórczą, handlową, skupiając miejscową, galijską, ale już silnie zromanizowaną, elitę, przyciągając z racji tych funkcji ludzi z interioru.
Miasta posiadały typowe dla zachowania i symboliki władzy Rzymu elementy infrastruktury: amfiteatr gdzie odbywały się przedstawienia sztuk i recytacje tekstów, cyrk gdzie realizowano walki gladiatorów i popisy sprawności fizycznej (dla ludu było to wydarzenie gdyż jak w całym Cesarstwie towarzyszyły tym imprezom zakłady niczym w dzisiejszej „bukmacherce”) oraz świątynię głównych bogów rzymskich. Miejscowe, dawne galijskie bóstwa, były na zasadach synkretyzmu religijnego włączone w imperialny panteon. Wyposażono te miasta również jak w całym cesarstwie w termy oraz wspaniale, często zachowane po dziś dzień dostarczające masy wody do miast, akwedukty. No i oczywiście na głównym placu stać musiał pomnik Cesarza, któremu oddawano boską cześć (poczynając od Oktawiana Augusta, twórcy pryncypatu wprowadzonego w 27 r. p.n.e. a polegającego na jednostkowej i autorytarnej władzy cesarza przy zachowaniu pozorów dawnego systemu republikańskiego).
Ale u schyłku IV i od początku V w. n.e. trendy się odwróciły (one drążyły Imperium Romanum już od przełomu II/III w. n.e.). Miasta poczęły karleć, wyludniać się, a ludność z racji kryzysu żywnościowego i drożyzny przenosiła się na wieś. Zamęt i chaos rujnowały społeczną strukturę zaś walki stronnictw i przemarsze legionów niszczyły poszczególne prowincje. Na dodatek wzrósł nacisk militarny i imigracja ze strony barbarzyńskich plemion zza Renu i Dunaju (tak Rzymianie nazywali ludy osiadłe w Europie środkowej i wschodniej). Pękła struktura społeczna Imperium a spajające ją elementy ulegały degradacji. Dot. to zarówno niszczejących akweduktów – nikt nie potrafił ich już w tzw. wiekach ciemnych (wczesne Średniowiecze) konserwować, naprawiać i poprawnie eksploatować więc musiały popaść w ruinę – jak i budynków publicznych. Poza tym przestało to być w obliczu zagrożeń egzystencjalnych – głód, epidemie, wojny i barbaryzacja życia – pierwszoplanową sprawą. Np. obszar miasta Letitia Parisiorum znacznie się skurczył. Budowle świadczące o wspaniałości i potędze Rzymu, teatr czy termy, rozebrano budując z nich potężne mury obronne i umocnienia. W obrębie fortów stawiano małe termy wyłącznie dla wojska którego było coraz więcej i które pochłaniało coraz więcej środków. Rzym z imperialnej wspaniałości i niezwyciężonej potęgi stawał się skurczonym za murami, zasiekami, broniącym swego coraz to lichszego splendoru, karłem. Na rubieżach Lutetii zaczęto budować forty - które dały w II tysiącleciu początki współczesnym miastom: Rouen, Soissions, Reims itd. – tworzące linię umocnień obronnych.
Analogie z dzisiejszymi czasy nasuwają się same. Ponadto ewakuacja Rzymian z Wysp Brytyjskich, jaka miała miejsce w 407 r. n.e. przypomina ucieczkę Amerykanów z Afganistanu (i nie tylko) oraz pozostawienie tych obszarów w stanie zamętu i powszechnej anarchii.
No i oczywiście tendencje do prowadzenia wojen, militaryzacja, coraz większe nakłady w tej dziedzinie, wzrost roli wojskowych w przestrzeni publicznej, ograniczanie praw i wolności obywatelskich (które zresztą i tak były deptane z tytułu chaosu i pro-wojennej jurysprudencji). Współcześnie obserwujemy podobne procesy i działania różnych władz w tej mierze. Polski przykład (ale sygnały idące z Brukseli niczym się od niego nie różnią) podwójnych zasieków na granicy z Białorusią, wzrastające nakłady na militarne gadżety przy jednocześnie pogłębiającej się degeneracji usług publicznych oraz podgrzewanie cały czas wojennego klimatu przygotowującego społeczeństwo do nieuchronności wojny nawet w jądrowym wymiarze, przypominać muszą upadek Cesarstwa Rzymskiego.
Mówiąc o wsobności obywateli Rzymu, odwróceniu zainteresowań sprawami publicznymi w stronę indywidualnego bogactwa, splendoru i wyszukanej rozrywki (te trendy obserwujemy poczynając od II w. n.e.) za amerykańskim historykiem i politologiem, Lesterem Thurowem należy skonkludować, iż zaprzestanie inwestycji w infrastrukturę nie przynoszącą natychmiastowego zysku, w najszerzej pojętą edukację społeczeństwa (czyli podnoszenie średniego poziomu wykształcenia i świadomości, a nie tylko pogoń za rozrywką) spowodowało, iż państwo (i jego rola) poczęło kurczyć. Prywatne wyparło to co publiczne. I tak postępował i pogłębiał się regres cywilizacyjny. To w efekcie spowodowało dezintegrację, wewnętrzne niepokoje, zerwanie więzi, niszczenie infrastruktury, swary i podziały społeczne na zwalczające się koterie. Potem ruszyła lawina dewastująca to czego sami Rzymianie nie zdążyli wyeksploatować. A ludzie – jak stwierdził Thurow mówiąc także o czasach współczesnych – niczego jak wtedy nie zauważą. Bo to procesy długotrwałe i powolne, a poza tym przy ogólnym spadku samodzielności myślenia i braku krytycyzmu w dzisiejszych społeczeństwach oraz umiłowaniu rozrywki oraz zabawy nikt nie chce spoglądać prawdzie w oczy. Bo uderza ona w jego przyzwyczajenia, dobrobyt, wizję świata. Titanic tonął a orkiestra grała nadal i bal na parkiecie trwał.
Wymownym obrazkiem takiego stanu rzeczy niech będzie rycina przedstawiająca Rzym z przełomu I i II tysiąclecia n.e. gdzie na Forum Romanum, głównym, politycznym, religijnym i towarzyskim sercu imperialnej potęgi, pasą się krowy.
Są to procesy uniwersalne, obserwowane niemal we wszystkich – choć z różnym natężeniem i w różnych przestrzeniach (zależnych często od miejscowej kultury) – regionach świata. I nie jest to też, że pisząc te słowa cieszę się z takiego trendu i kierunku w jakim podąża kultura i że za takim rozwojem sytuacji tęsknie. To po prostu próba oglądu procesów społecznych i kulturowych w wymiarze globalnym, nie tylko z pozycji uśmiechniętego, zadowolonego sybaryty, mającego na nosie różowe okulary. I któremu się wydaje, że życie w bańce pozornego dobrobytu i zadowolenia takim będzie zawsze. Że jego indywidualny, powodujący ów stan, sukces (cokolwiek pod tym pojęciem się rozumie), jest czymś stałym, niezmiennym i ostatecznym. Bo jak cytowany Thurow prorokował: nowe Średniowiecze u bram („Nowa rewolucja, nowe Średniowiecze” [w]: >GAZETA WYBORCZA< z dn. 27-28.09.1997 r)
2024-03-08 06:52:37
dzienny przemian społecznych na świecie.
Dziś sytuacja się odwróciła o 180 stopni i cała
energia tego co jeszcze z lewicy zostało
skupiona jest na tym, by udowodnić, że zrobi
to samo co prawica czyni wyzbywając się jedno
za drugim zadań do jakich istnienie komunizmu
ją zmuszało – tyle, że zrobi to sprawniej.
Własnego programu lewica nie ma, albo tyle
go ma co kot napłakał. Sprowadza się on
do garstki haseł obliczonych na zażegnanie
bieżącego kryzysu i wygranie najbliższych
wyborów. O budowie alternatywy dla
schorzałego i nieprzyjaznego ludziom systemu
społecznego nie ma mowy.
Zygmunt BAUMAN
Czy zdeklarowany, światły i świadomy człowiek lewicy, polityk starający się przedstawiać alternatywę dla prawicowego szaleństwa i religianckiego szamaństwa jakie królują w Polsce, może być przeciwnikiem oświeceniowych wartości i zasad ? Jedną z podstawowych wartości jest przecież racjonalność. A to Oświecenie dało grunt i wykładnię temu z czym lewica europejska się do tej pory utożsamiała i co miało być jej drogowskazem w politycznym działaniu. Czy więc te rudymentarne wartości – dotyczące myśli i idei także zarówno w wymiarze jednostkowym jak i zbiorowym – lewicowiec jako humanista i polityk opowiadający się zawsze za człowiekiem, może odrzucić ? Jeśli w polskim życiu publicznym obowiązuje narzucone przez prawicę pojęcie „lewaka” - utożsamiane z czymś pejoratywnym, a w najlepszym razie traktowane jest jako termin pogardliwy i charakteryzujący osobę nie wartą zainteresowania bądź uwagi - to czy polityk partii uważającej się za lewicową i walczący o elektorat może wobec ludzi utożsamiających się wszakże z lewicowością acz stygmatyzowaną przez prawicową narrację tym terminem, zabiegać ? Czy może tak określać swoich konkurentów czy adherentów politycznych, ale z „lewej” strony sceny publicznej, co de facto jest „wodą na młyn” prawicowej, i tak nadmiernie rozprzestrzenionej, narracji ?
Katastrofą polskiej lewicy jest właśnie m.in. fakt, że przejęła ona sposób myślenia, mówienia i określania wszystkiego – od historii poczynając, poprzez sprawy społeczne i ekonomię, gospodarkę, sztukę i estetykę, a na systemie wartości kończąc – wedle prawicowego, narodowo- konserwatywnego i tradycjonalistycznego „sznytu”. Królujący u nas od dekad wszechwładnie neoliberalizm jest ideologią na wskroś prawicową, konserwatywną i tym samym wsteczną. I wymusza też takie widzenie świat, ludzi i procesów społecznych.
Manicheizm to system religijno-polityczny stworzony w III w. n.e. przez Maniego, reformatora religijnego pochodzącego z terenów pogranicza współczesnych Iranu i Iraku. To synteza wielu religii: staroirańskich kultów dualistycznych, judaizmu, chrześcijaństwa, buddyzmu. Podstawowym elementem tego systemu, którym chrześcijaństwo zaraziło na wieki (jak dziś widać nieusuwalnie) cała euro-atlantycką cywilizację. Chrześcijaństwo przejmując wiele z doktryny Maniego (religijny synkretyzm), jednocześnie zwalczało jego zwolenników niezwykle okrutnie, gdyż stanowili dlań niebezpieczną konkurencję na rynku wierzeń religijnych. Ekspansja i popularność manicheizmu objęła bowiem olbrzymie tereny Imperium Rzymskiego oraz zachodnią i środkową Azję. Takie widzenie świata i człowieka jest przekreśleniem poznania w procesie wyzwalania się spod wpływu wszelkiego zła (o ile założymy jego materialne istnienie). W latach 373-382 praktykującym manichejczykiem był Aureliusz Augustyn, późniejszy biskup Hippony i chrześcijański święty. Manichejski dualizm i jego aprioryczność stoją na absolutnych antypodach „lewicowości”.
Wedle manicheizmu w świecie toczy się odwieczna walka między dwoma przeciwstawnymi pierwiastkami: światłem (dobrem) i ciemnością (złem). Przejawem zła jest materia. Walka między dobrem i złem przebiega w każdym człowieku. Człowiek ma dwie dusze: jedną związaną z dobrem i drugą związaną ze złem: zło jest wszędzie i jest wieczne. Mitologia manicheizmu czerpie z wielu tradycji, przemawiając tym samym do ludzi różnych kultur, doktryn politycznych i tradycji. Zasadniczą jednak cechą określająca manicheizm na mapie ludzkich dziejów i historii idei jest owa antynomiczność i jednoznaczność (niezmienna) sfer dobra i zła. I są to sfery nieprzekraczalne. Zgodnie z koncepcją narodu wybranego my, wyznawcy naszej prawdy zawsze będziemy po stronie światła, pozytywnej energii, właściwych zasad. Ci posiadający inne zdanie – wręcz przeciwnie.
A kim są z hipsterzy ? To przedstawiciele współczesnej subkultury, funkcjonującej w różnych przedziałach wiekowych. Wyznacznikiem ich stylu jest jednoznacznie deklarowana niezależność wobec głównego nurtu kultury masowej (mainstream), ironiczny czy nawet pogardliwy, stosunek do zastanego kolektywnego świata oraz przesadne akcentowanie swojej oryginalności i indywidualności. Hipsterzy silnie podkreślają swój wizerunek, poglądy czy imagé w każdej dziedzinie w jakiej działają (czy - starają się działać). Cenią i mocno deklarują swoją niezależność myślenia, przesadnie ją podkreślając i traktując je jako jedyne źródło niepodważalnej prawdy. Czyli typowy przykład aprioryzmu. I to właśnie moim zdaniem upodabnia hipsterów w dużej mierze do manichejczyków. Nie indywidualizm, który z racji owej dualistycznej, antynomicznej i kolizyjnej wizji świata, nie może być traktowany jako zasadniczy wyznacznik hipsterstwa.
Co by nie mówić, chodzi im o podkreślenie owej indywidualności i wyróżnienia jej jako pozy, a nie zanegowanie utartych schematów (to jest sprawą drugorzędną). Bo w skomercjalizowanym świecie i wszechwładzy reklamy szok stał się źródłem osiągania komercyjnych zysków (niczym dawna zasada „sztuki dla sztuki”) a nie proponowaniem nowych, kreatywnych i progresywnych w szerokim społecznie, nie wąsko-grupowym czy klientowskim, wymiarze rozwiązań. Taka postawa jest dziś preferowaną, modną i „trendy”, a jednocześnie może zapewniać dochody. Neoliberalny mainstream ochoczo aprobuje taką niekonwencjonalność gdyż wpisuje się ona w bałwochwalstwo rynku i traktowania szoku jako towaru, który można skutecznie sprzedać. Hipsterstwo oraz mainstream w przestrzeni rynkowego szaleństwa działają na zasadzie sprzężenia zwrotnego.
Dziś w objęciach totalnej komercjalizacji mainstream i elity decydują i zaliczają ewentualnych swych krytyków i przeciwników, z jednej strony pod kątem sprzedaży i zysków, a z drugiej by poprzez komercję obłaskawić bunt, szok, nonkonformizm. Czynią to niczym dawni chrześcijanie z manicheizmem. Oswoić, skolonizować, absorbować do „dobrej, jasnej, prawdziwej” strony mocy. Ci nie poddający się owym trendom są sklasyfikowani, publicznie ogłoszeni, napiętnowani i stygmatryzowani jako „zło, ciemności, fałsz” Tym samym hipsterzy korzystają z odrzucanych w jakimś sensie przez siebie (czyli pozornie) elementów otaczającej ich rzeczywistości, które krytykują, które powodują ich zbrzydzenie. Ten bunt, czy raczej manifestacja buntu, nie prowadzi jednak ani do wycofania się z opresyjnego społeczeństwa, ani do zaproponowania nowej jakości, ani przedstawienia nowych form ekspresji czy dialogu. Po publicznej krytyce systemu, pozach go negujących i obśmiewających go performancach idą na kawę latte lub sojową (bo tak dziś wypada i to jest „cool”) do Starbucksów, Costa Coffee czy Green Caffe Nero.
I to można przenieść bez większego błędu na polityczne ugrupowania działające w Polsce. Tak funkcjonują, tak prezentują siebie i swoje programy asocjacje polityczne które mogłyby nieść pozytywny i progresywny wymiar, mający zmieniać, nie konserwować, świat i system panujący w nim od dekad. Szczególnie przykre jest to gdy odnosimy to do lewicy. Najszerzej rozumianej. Czy prezentując takie postawy zmienić można sytuację na polskiej scenie publicznej i zahamować przynajmniej w jakimś stopniu zjazd narracji czy przekazów politycznych do poziomu pospolitego, intelektualnego szamba ? A to jak widzimy i słyszymy ma nagminnie miejsce. Pod ową degrengoladę sfery publicznej podwaliny zostały zbudowane dużo wcześniej i w czym lewica wielokrotnie – co szczególnie smutne – miała swój udział.
Czy w ogóle takie polityczne ugrupowanie może zaistnieć współcześnie na krajowym podwórku politycznym czy tylko są to takie subiektywno-teoretyczne dywagacje wzbudzone po raz kolejny lekturą niezwykle przenikliwego acz kompletnie zapomnianego i przemilczanego na lewicy wykładu Zygmunta Baumana w krakowskiej Kuźnicy (31.03.2013 r.). Niebawem minie 11 lat od jego wygłoszenia i nic, cisza jak makiem zasiał. Głosem polskiej lewicy są dziś fundamentalnie przekonani o swych absolutnych racjach Robert Biedroń, Anna Maria Żukowska czy Włodzimierz Czarzasty, a nie Zygmunt Bauman, Michał Kalecki czy Adam Rapacki.
2024-01-01 11:40:40
Świat przesunął się na prawo. Coś się załamało.
Coś poszło nie tak. Żałuję, że do tego doszło.
Jestem liberałem lecz nie napawa to optymizmem.
Neoliberalizm współcześnie panujący nie ma
wiele wspólnego z klasycznie rozumianymi
paradygmatami liberalnymi. Bo prędzej czy później
dochodzi do rozrostu wolności kumulacji kapitału.
A to dzieje się zawsze kosztem sprawiedliwości
I równości a przez to – dla samej wolności.
Isaiah BERLIN
Lewica, ruch który w przeszłości reprezentował
jedne z największych nadziei ludzkości,
z czasem stracił rolę jaką dotąd odgrywał.
Zawiódł, bo sprzedał się prawicy !
Jose SARAMAGO
Neoliberałowie – polscy w szczególności ale dot. to całej gamy akolitów tej toksycznej dla zbiorowości ogólnoludzkiej doktryny bez względu na szerokość i długość geograficzną – to de facto neo-konserwatyści. Ze wszystkim przypadłościami immanentnymi tej wersji patrzenia na świat. Nad Wisłą i Odrą to przede wszystkim rynkowi fundamentaliści, bezrefleksyjni klakierzy transformacji będącej w zasadzie petru-balcerowiczowskim dogmatyzmem. A każdy dogmatyzm prędzej czy później przeradza się w fundamentalizm.
Fundamentalizm nie jest immanentny wyłącznie wierzeniom religijnym. To ogólny pogląd na świat i procesy w nim zachodzące. To przekonanie, iż innej interpretacji, innej drogi niż nasza (czy narzuconej przez rządzący mainstream i pogląd że wszyscy tak mówią i czynią) nie ma i być nie może. Że istnieje jakaś niepodważalna, dana raz na zawsze prawda, którą jej apologeci i egzegeci posiedli i głoszą maluczkim.
Ów fundamentalizm - jak każdy dogmatyzm - rodzi fanatyzm, pogardę dla inaczej myślących, a wzmocniony pewnością absolutną swoich poglądów na świat i procesy w nim zachodzące oraz przekonaniem o wybitności swojej osoby i wyznawanych wartości, buduje mury. One z kolei alienują takich wielbicieli tej skompromitowanej wizji od realnie istniejącej i funkcjonującej rzeczywistości. I to jest też przyczyna dlaczego liberalizm – pojmowany i utożsamiany przez masy (to stało się tez dzięki manipulacjom i propagandzie uprawianej przez media-workerów zastępujących rzetelne dziennikarstwo) – ma tak liche, marne konotacje. I dlatego w siłę rosną ruchy oraz partie jawnie autorytarne, jednoznacznie prawicowe, często podpierające się (z racji braku klasycznie rozumianej lewicy) pro-społecznymi, nośnymi, hasłami. Neoliberalizm, który klasyfikowany jest jako polityczna kultura na wskroś konserwatywna i prawicowa, czyniąc takie zamieszanie pojęciowe i mentlik w świadomości (kreując się jako forma liberalizmu co jest nadużyciem), zwalczając lewicę, napędził trend który cytowanego tu, klasycznego liberała przeraża i smuci.
Totalitaryzm korporacyjny, będący efektem neoliberalnych porządków, nie potrzebuje żadnych ideologii. Jesteśmy uśpieni w przeświadczeniu, że żyjemy w demokracji, ale to fikcja. W rzeczywistości rządzą nami instytucje nie mające nic wspólnego z demokracją jak Bank Światowy, MFW, Światowa Organizacja Handlu, Zdrowia etc. To świat rządzony przez super-bogatych. To tzw. korporatokracja. Spełnia się na naszych oczach myśl jaką przed laty wyraził John M. Keynes, iż „ …Kapitalizm to przedziwna wiara, że działania najbardziej pazernych ludzi, motywowane najbardziej ordynarnymi pobudkami przyniosą korzyści całemu społeczeństwu.”. Dzisiejsza lewica, i to miał na myśli cytowany Jose Saramago, w to po prostu firmuje.
Nie przypadkiem ideolodzy nowego liberalizmu, a za nimi reprezentanci nowej lewicy, twierdzą iż ich credo to bałwochwalczo czczona „demokracja wolności". Kosztem równości i sprawiedliwości społecznej. I nie znoszą w tej mierze jakiegokolwiek innego zdania. A to przecież – zarówno w liberalizmie jak i przede wszystkim na lewicy – pluralizm jest podstawą wszechrzeczy. Bo ludziom należy proponować osiąganie samorealizacji i szczęścia na wiele sposobów. To wiąże się z marzeniami i poszukiwaniem nie jedynego, wyłącznie przywiązanego do określonych warunków historycznych i społeczno-kulturowych sposobu życia. Ci nowi liberałowie (niczym starzy konserwatyści) nie tolerują takiego mniemania.
I jeszcze jedna sprawa – gdy frontmani wolności i demokracji, głosiciele wolności (ale tylko w modnej dziś wersji „waginalno-tęczowej” głoszonej jako jedyna i wyłączna prawda) zajmują odpowiedzialne, kierownicze stanowiska zachowując neoliberalne zasady gry, stosując mobbing i przemoc słowną wobec podwładnych, to jest w tym kompromitacja idei całej lewicy. Klasycznym tego przykładem jest opis stosunków w Teatrze Dramatyczny w Warszawie jaki ukazał się w PRZEGLĄD-zie z dnia 20-26.11. 2023, >LEWICOWOŚĆ WYSTRZĘPIONA< (Rafał Pikuła). Bo jeśli bohaterka tego artykułu – znana i kojarzona z lewicą reżyserka Monika Strzępka – w udzielonym Onetowi.pl wywiadzie mówi jako dyrektorka tej jednostki, iż „ma w nosie bezpieczeństwo socjalne i higienę pracy” to potwierdza tylko przytoczoną sentencję Jose Sarmago.
Wolność wilków oznacza śmierć owiec. Lewica w naszym kraju nadal tego nie rozumie. Utożsamianie się z tzw. światem pracodawców, czyli kapitałem, oraz oddanie się kultowi rynkowych kanonów, jest drogą donikąd. Bo to jest tytułowe opowiedzenie się po stronie wilków kosztem owiec. I to egzemplifikuje owo sprzedanie się, o którym mówi wspominany cytat portugalskiego noblisty. Człowieka lewicy do końca swych dni.
https://www.tygodnikprzeglad.pl/lewicowosc/
2023-12-04 07:29:22
Nacjonalizm jest jak jakąś chorobą.
To całkiem niebezpieczna choroba
od której umiera mnóstwo ludzi.
Izraelski pisarz Amos OZ
18.06. br przed świątynią Sikhów w Surray k / Vancouver (kanadyjska prowincja Kolumbia Brytyjska) zginął zabity przez dwóch zamaskowanych mężczyzn Hardeep Singh Nijjar. Obaj zabójcy zbiegli i nie zostali do tej pory schwytani. Nijjar był kanadyjskim obywatelem i jednocześnie miejscowym guru, szefem sikhijskiej wspólnoty w tej kanadyjskiej prowincji. Po trzech miesiącach śledztwa sprawa oparła się o najwyższe czynniki rządowe. Premier Kanady Justin Trudeau ogłosił w parlamencie, iż tropy prowadzą do hinduskich spec. służb. W związku z tym wydalono z Ottawy Pavana Kumai Raia – wysokiej rangi hinduskiego dyplomatę – będącego zakamuflowanym rezydentem hinduskiej spec. służby RAW (Skrzydło Badań i Analiz). Działania Indii w przedmiocie inwigilacji diaspory sikhijskiej w krajach gdzie ona licznie przebywa (w samej Kanadzie jest ok. 800 tys. Sikhów, ponadto wielkie ich skupiska znajdują się też w Wielkiej Brytanii i Australii) podyktowane są sikhijskim terroryzmem na terenie półwyspu indyjskiego oraz tendencjami separatystycznymi w Pendżabie: chodzi o oderwanie części Indii i powstanie niezależnego państwa tzw. Khalistanu. Gros emigrantów we wspomnianej diasporze jest zwolennikami takiego rozwoju sytuacji, nawet drogą zbrojną.
W latach 70. i 80. XX wieku Indie zmagały się z długotrwałą i krwawą falą sikhijskiego terroru. Ginęli nie tylko przedstawiciel rządu, funkcjonariusze państwowi ale i zwykli ludzie – często sami Sikhowie opowiadający się za jednością Indii: nauczyciele, lokalni urzędnicy i politycy, inżynierowie, lekarze itd. Za tym terrorem stała potężna organizacja z Jainar Singhiem Bhindranwale na czele (taki hinduski Osama ibn Laden) . Dopiero szturm na złotą świątynię w Amritsarze (03-10.06.1984 r.) w którym zginęło kilka tysięcy ludzi, głównie pielgrzymów przebywających w tym świętym dla Sikhów miejscu, położył kres rebelii. Kilkuset zwolenników jak i sam Bhindranwale zostało zabitych na miejscu przez armię hinduską. Nota bene na czele operacji – Niebieska Gwiazda – stał Sikh. Stanowią oni, mimo iż jest ich w Indiach tylko ok. 25-28 mln (co w masie ponad 1,3 mld Hindusów stanowi niewielki procent społeczeństwa), elitę intelektualną Indii, są najbardziej wykształconą grupą oraz pełnili i pełnią po dziś dzień wiele znaczących stanowisk w historii niepodległych Indii.
Delhi monitowało kanadyjski rząd o działalności Nijjara i jego zwolenników na terenie Indii. Uznano go za terrorystę i wymagano od Ottawy wydania go Indiom. Niestety Ottawa odrzucała te sugestie tłumacząc się obywatelstwem Nijjara i jego pozytywną reputacją w miejscu zamieszkania. Nie bez znaczenia był i jest fakt, iż koalicjantem rządu Trudeau jest Kanadyjska Nowa Partia Demokratyczna na czele której stoi Sikh, Jagmeet Singh, popierana przez liczną emigrację sikhijską w Kanadzie.
Nie dziwi również fakt, iż Delhi infiltruje środowiska zwolenników Khalistanu na świecie próbując przeciwdziałać powtórzenia się sytuacji z Bhindranwalem.
W 2020 r. został zabity w Lahore inny zwolennik sikhijskiego separatyzmu - Paramjit Singh Panwar. Podejrzewano o to pakistańskie spec. służby (suwerenny Khalistan wg projektów separatystów miałby obejmować też części pakistańskiego Pendżabu). Współpraca na tej płaszczyźnie wrogich sobie Indii i Pakistanu jest realna gdyż zagrożenie niepokojami jest tu wspólne. Z kolei w lipcu br. roku w szpitalu w Birmingham (Wielka Brytania), w niewyjaśnionych i dziwnych okolicznościach, zmarł inny działacz tego ruchu Avtar Singh Khanda. Delhi uważało go za szefa brytyjskiej komórki Khalistan Liberation Force, mającej związki z zamachami na obszarze Indii.
Jednocześnie Delhi odrzuca kategorycznie podejrzenia o inspirację tych zabójstw. Najbardziej ostro odpowiedziano na podejrzenia kierowane z Ottawy. Wydalono, na zasadzie odpowiedzi dyplomatycznej dwóch Kanadyjczyków, a także zawieszono rozmowy gospodarcze z Ottawą. Trzeba przypomnieć, że to Kanada jest w obliczu roli Indii w gospodarce światowej petentem wobec Delhi.
Niektórzy komentatorzy z Kanady i USA sądzą, iż rozpętanie przez Trudeau tak szerokiej i nagłośnionej kampanii anty-hinduskiej jest związane głównie ze zbliżającymi się wyborami parlamentarnymi (2024). Ta próba zainteresowania opinii publicznej zewnętrznymi zagrożeniami jest swoistą ucieczka do przodu. Sondaże bowiem, totalnie niepopularnego Trudeau i jego partii, wieszczą rządzącym liberałom dramatyczną klęskę.
Ale jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy, który media zachodnie pomijają milczeniem. Kto i w jakich okolicznościach może być uznany za terrorystę ? Kto ma prawo uważać każdego, także obywatela innego kraju, przebywającego poza terenem podległym rządom głoszącym takie wiadomości, za terrorystę ? Zupełnie nie do przyjęcia jest wykonywanie takich, kapturowych i niecywilizowanych prawem, wyroków będących pospolitym morderstwem ubranym w państwową retorykę. Tylko wyrażając swój gorący sprzeciw wobec takich praktyk – o ile miały one miejsce w opisanych przypadkach – bądźmy konsekwentni: czym ewentualne zabicie przez spec. służby Indii Nijjara bądź Khandy różnic się ma od likwidacji z użyciem ataku rakietowego na terytorium Iraku irańskiego gen. Ghasema Sulejmaniego lub przy pomocy drona kierowanego z terenu USA szefa al.-Kaidy na płw. Arabskim, obywatela USA ale przebywającego na terytorium Jemenu, Anwara al.-Awlakiego ?
I czy dzisiejsze grillowanie Indii w zachodnich mediach nie jest też związane z niezależną polityką rządu w Delhi, idącą często w poprzek interesom oraz zamiarom Zachodu ? Ale to już jest absolutnie inna sprawa.
2023-11-12 15:53:49
Potrzebujemy trzynastu chłopców, którzy będą potrafili
zabić poświęconą krowę i spalić ją w ofierze, z której
popioły posłużą nam do oczyszczenia rytualnego,
które spełni biblijne przepowiednie.
rabin Josef Elboim (wywiad dla >HA’ARETZ)
W 70 r. n.e. późniejszy cesarz rzymski Tytus zdobywając Jerozolimę dokonał ostatecznego i całkowitego zburzenia tamtejszej świątyni będącej symbolem żydowskich buntów na terenie dzisiejszej Palestyny trwających ciągle na przełomie nowej i starej ery. Jej zburzenie wraz z ostatecznym podbojem tej części Bliskiego Wschodu przez Rzym jest uważane za jedno z najbardziej tragicznych wydarzeń w dziejach narodu żydowskiego. Świątynia Jerozolimska była – i pozostaje nadal w mitologii żydowskiej - jednym z najświętszych miejsc dla wyznawców judaizmu. Było to miejsce przechowywania Arki Przymierza. Znajdowała się tam od chwili powstania świątyni w X wieku p.n.e. Od VII w. n.e. (czyli od zwycięskiego pochodu islamu) wzgórze świątynne w Jerozolimie jest uważane również za symbol i jedno z trzech najważniejszych miejsc kultu wyznawców religii Mahometa. Tam stoją dziś, na miejscu świątyni Salomona (inicjatora budowy tego żydowskiego sanktuarium), dwa niezwykle ważne dla islamu meczety (związane z czcią oddawaną Mahometowi): al-Aksa i tzw. Kopuła na Skale. Na pamiątkę traumy związanej ze zburzeniem świątyni w 70 r. n.e. oraz upadkiem powstania Bar Kochby, Żydzi obchodzą smutne, pokutne i postne święto Tisza be-Aw, 9 dnia miesiąca aw (przełom lipca i sierpnia).
Jessica Buxbaum dziennikarka z Jerozolimy publikująca m.in. w MintPress, Middle East Eye, The New Arab czy Gulf News zwraca od lat uwagę na coraz głośniejsze i idące ku materializacji pomysły fundamentalistów żydowskich. Mają one na celu odbudowę świątyni Salomona na wzgórzu świątynnym w Jerozolimie. Byłoby to ostateczne zdaniem ortodoksów zwieńczenie powrotu ludu wybranego do Ziemi Obiecanej i powstania państwa Izrael. Oczywiście wiązało by się to ze zburzeniem meczetów al-Aksa i Kopuła na Skale. Jakie reperkusje taki czyn wywołałby w świecie islamu trudno nawet sobie wyobrażać.
Polskie media pomijają całkowitym milczeniem to niesłychanie groźne zjawisko, nie informując o narastającym i zawłaszczającym od lat kolejne przestrzenie w umysłowości Izraelczyków fundamentalizmie żydowskich ortodoksów i religijnych fanatyków. Idzie to zawsze w parze, wszędzie na świecie, ze wzrostem nacjonalizmu, ksenofobii, rasizmu i tendencji para-faszystowskich. Dziś ci ortodoksi stanowią ok. 15 % społeczeństwa izraelskiego, zasiadają od lat w parlamencie stanowiąc języczek u wagi. kolejnych, słabych koalicyjnych rządów. Gdy syjonistyczni założyciele państwa rozpoczynali historię Izraela w latach 40-tych XX w. było ich zaledwie 1-2 % tamtejszej populacji. Ale ustępstwa polityków, mające przez lata miejsce oraz dusery czynione na rzecz religijnych purytanów wzmocniły niezwykle tę polityczną opcję. Państwo Izrael zwalnia ich od służby wojskowej, opłaca edukacje chłopców w jeszybotach (rodzaj religijnej uczelni gdzie studiuje się wyłącznie Torę), promuje osadnictwo żydowskie na ziemiach palestyńskich. A populacja owych osadników jest szczególnie nacjonalistycznie, fanatycznie wręcz para-faszystowsko nastawiona do wszystkiego co nie-żydowskie. Idea odbudowy III-ciej Świątyni – jak się dziś nazywa ten projekt – szczególnie spaja i jest popularna w tych środowiskach głosujących gremialnie na skrajną prawicę.
Odbudowę Świątyni ma poprzedzić rytualno-symboliczny akt pokropienia ziemi, gdzie ona stanie, krwią czerwonej jałówki. Mimo marginalności jak zdaje się tego aktu, rząd Izraela po cichu jest zaangażowany w to przedsięwzięcie. Organizacja non-profit Ir Amim poinformowała, iż władze izraelskie pomogły grupie tzw. aktywistów ze Wzgórza Świątynnego - Temple Institute - wspólnie z organizacjami ewangelickich fundamentalistów z USA, w sprowadzeniu w ubiegłym roku pięciu krów ze Stanów Zjednoczonych celem hodowli czerwonej jałówki. Ewangelikalne fundacje (czyli reprezentujące najbardziej skrajne i fundamentalistyczne poglądy religijne w Ameryce), działające na rzecz wspomnianego projektu – m.in. Stinson's Father's House Foundation, PEF Israel Endowment Fund, Biblical Faith - są zwolnione za oceanem z podatków (jest to działalność non-profi na rzecz przedsięwzięcia o charakterze religijnym).
Ministerstwo Rolnictwa Izraela i wpływowe środowiska w USA pomagało w ominięciu standardowych przepisów zabraniających importu żywych krów z Ameryki. W projekcie wzięło udział także Ministerstwo d/s. Jerozolimy i Dziedzictwa Narodowego. Dyrektor generalny Netanel Isaac ujawnił w przemówieniu wygłoszonym podczas ceremonii powitania krów we wrześniu ub.roku., że agencja finansuje rozwój obszaru Góry Oliwnej, gdzie aktywiści Wzgórza Świątynnego planują rozpocząć rytualną ofiarą z czerwonej jałówki odbudowę świątyni. Ponadto ministerstwo zaangażowało się w przeniesienie krów do ośrodka dla zwiedzających i gospodarstwa utworzonego na potrzeby projektu dotyczącego hodowli czerwonej jałówki na stanowisku archeologicznym Tel Shiloh na okupowanym Zachodnim Brzegu. Aktualnie krowy trzymane są w jednym z kibuców w Dolinie Jordanu zaś jedno ze zwierząt przebywa w izraelskim ośrodku badań nad osadnictwem. „Proroctwa się spełniły i Żydzi wrócili do Izraela” – powiedział Jerusalem Post Byron Stinson, jeden z aktywistów na rzecz tego projektu - „Teraz musimy zbudować świątynię. (…) Czerwona jałówka jest kluczem do tego, aby Świątynia działała tak, jak powinna”.
Te pomysły, mimo iż wydają się kabaretowe (z racji ich uzasadnień i odwołań do wydarzeń symbolicznych, mitologicznych i absolutnie oderwanych od obecnych realiów), nie wolno lekceważyć z wielu względów. Po pierwsze nie można pomijać zmiany jaka zaszła w ostatnich dekadach w społeczeństwie izraelskim wskutek ciągłej wojny, opresji i apartheidu stosowanego wobec innych obywateli i mieszkańców Izraela oraz prowadzonej przez mainstream indoktrynacji. Dziś wśród lwiej części Żydów dominują poglądy nacjonalistyczne i fundamentalistyczne. Fanatycy ze skrajnej prawicy wspomagani przez religijnych ortodoksów zdobyli świadomość izraelskiego społeczeństwa. I proces ten postępował od wielu lat. Po drugie – w zapewnienia rządu izraelskiego o niezmienności statusu Wzgórza Świątynnego nie można wierzyć (rządy z Tel Awiwie wielokrotnie łamały swe przyrzeczenia i obietnice gdy chodziło o Palestyńczyków i arabskich obywateli). Po trzecie – wzrost fundamentalizmu religijnego a wraz z nim poparcia dla skrajnej prawicy często o para-faszystowskim programie, obserwuje się w obszarach trzech monoteistycznych religii światowych (judaizm, chrześcijaństwo i islam – czyli trzy podobne i mające te same źródła wyznania), od kilku dekad na całym świecie. To koreluje ze zwycięskim pochodem neoliberalizmu. Obie tendencje są z gruntu prawicowe. I wreszcie po czwarte – gdyby doszło do materializacji śmiesznego z dzisiejszego, nadwiślańskiego (czyli peryferyjno-zaściankowego) punktu widzenia, bo cóż to za zagrożenie stwarza hodowla dla rytualnych celów czerwonej jałówki nad Jordanem, trzeba pomyśleć co za nią stoi. I przypomnieć sobie uwagę wygłoszoną kilka lat temu przez Henry Kissingera, że istnieje realne zagrożenie zniknięcia Izraela z powierzchni Bliskiego Wschodu na wskutek nierealistycznej polityki jego władz. Budowa III Świątyni wg proponowanych pomysłów jest prostą drogą do gigantycznej, światowej wojny o niewyobrażalnych wymiarach i ofiarach. Prawdziwy Armagedon na jaki czekają i się o niego modlą judaistyczni fundamentaliści (w Izraelu) i ewangelikalni fanatycy (w USA). Tak oto materializuje się międzynarodówka religijnych fanatyków, mających w głowach apokaliptyczne wizje i marzenia.
Na zakończenie warto przywołać Misznę odnośnie rytuału poświecenia ziemi pod budowę III Świątyni (i jest to traktowane niezwykle poważnie i realnie w wielu kręgach izraelskich i amerykańskich fundamentalistów religijnych). Ten passus wielokrotnie przywoływano ostatnio w kontekście rytuału uboju czerwonej jałówki : „Od czasów Mojżesza obrzęd ofiarowania czerwonej jałowicy miał się dokonać wśród Żydów siedem lub dziewięć razy. Ostatni raz ma wypełnić go przychodzący mesjasz albo sam Bóg, który zatroszczy się o oczyszczenie Izraela. Ale mesjasz w rozumieniu judaizmu rabinicznego nie będzie Bogiem”.
2023-10-12 13:01:16
Najstraszniejsze w wojnie jest to, że
zaczyna się ją by osiągnąć swój cel, a
ona rozwija się i żyje własnym życiem.
Hideo KOJIMA
Piszę – czwarta wojna światowa - gdyż za trzecią należy uważać tzw. „zimną wojnę” trwającą od mowy w Fulton Winstona S. Churchilla po upadek Muru Berlińskiego. Co prawda na Starym Kontynencie te 45 lat przeszło w miarę bez zbrojnych wydarzeń - o ile nie liczyć interwencji radzieckiej na Węgrzech i w Czechosłowacji oraz inwazji Turcji na Cypr i okupacji części wyspy przez armię kraju NATO – lecz świat poza-europejski, zwany wówczas „trzecim światem” pogrążony był stale w konfliktach, wojnach i rebeliach, pociągających za sobą niezliczone, często milionowe ofiary. O materialnych zniszczeniach nawet nie wspominając.
Po 11.09.2001 nastąpiło szereg interwencji militarnych Zachodu w różnych częściach świata: Afganistan, Irak, Libia, Syria, a trwają jeszcze: interwencja Francji w Sahelu (w wyniku przewrotów w Mali i Nigrze ona wygasa i Francuzi muszą się ewakuować) oraz amerykańska (walka z Boko Haram i stałe uderzenia dronów w tereny Somalii kontrolowane przez asz-Shabab). Również wojnę na Ukrainie należy traktować nie tylko jako rosyjską agresję lecz patrzeć na nią przez pryzmat starcia Zachodu z nie-Zachodem. Jako return – choć nie w ideologicznym wymiarze – rywalizacji sprzed upadku Muru Berlińskiego.
Kiedy Hamas z Gazy dokonał śmiałego i po mistrzowsku – z punktu widzenia medialnego i piarowego - wykonanego ataku na obszar Izraela (przypomnieć warto, iż jak się wydawało izraelska armia jest jedną z najlepszych i technologicznie doposażonych na świecie) wielu komentatorów obwieściło, że oto rozpoczęła się owa III-cia (jak się uważa) wojna światowa. Rejon Bliskiego Wschodu jest bowiem od lat „beczką prochu”, skomplikowanych i wielopłaszczyznowych konfliktów, naładowany wzajemnymi niechęciami i sprzecznymi interesami. I grają na tej szachownicy nie tylko geopolityczni giganci, mocarstwa, ale i regionalni – z wielkimi ambicjami i możliwościami – gracze: Turcja (druga armia w NATO, zaprawiona w bojach z Kurdami i podczas wojny w Syrii), Arabia Saudyjska, Iran czy Egipt. Takie spojrzenie na Bliski i Środkowy Wschód oraz sytuację w tym regionie jest jak najbardziej uprawnione, biorąc pod uwagę wydarzenia ostatnich dekad.
Na tym obszarze zderza się też interes, czy raczej wielowiekowy konflikt teologiczno-religijny a przede wszystkim – kulturowy, między dwoma zasadniczymi odłamami islamu: sunnizmem i szyizmem. A role regionalnych – czy nawet ponad regionalnych – mini-mocarstw chcą pełnić Rijad i Teheran, a także z racji historii Ankara. Na to wszystko nakłada się sytuacja globalna, egzemplifikująca się słabnącą rolą USA (a za nią i całego Zachodu). W efekcie wojny na Ukrainie Unia Europejska jako – jak jeszcze niedawno można było sądzić - poważny i liczący się podmiot geopolityki została przez Waszyngton sprowadzona do pozycji karzełka i tak jest odbierana w nie-zachodnim świecie. A Izrael od zawsze będąc forpocztą cywilizacji zachodniej i euro-atlantyckiego sojuszu, jest kojarzony na Bliskim Wschodzie jako cywilizacyjne i kulturowe „ciało obce”, będące niejako przedłużeniem epoki kolonialnej i czasów wypraw krzyżowych (patrz: Radosław Czarnecki „Izrael niczym Outremer” [w]: > NASZE ARGUMENTY<, nr 4/10/2021). Dlatego m.in. Saddam Husajn w pop-kulturze jest przedstawiany jako współczesny Saladyn.
Omawiając sytuację bliskowschodnią nie można pominąć roli dwóch ważnych ruchów polityczno-militarnych jakimi są wspomniany Hamas i libański Hezbollah. Jeśli chodzi o Hamas i jego władzę na terytorium Gazy – warto przypomnieć iż pochodzi ona z wyborów kiedy to utracił tam wpływy al-Fatah – to jako ugrupowanie sunnickie orientuje się przede wszystkim na Turcję, w jakimś sensie na Arabię Saudyjską i Katar. Iran jeśli udziela pomocy to symbolicznie i w okrojonym zakresie przede wszystkim wspierając libański Hezbollah. Ta szyicka struktura polityczno-militarna orientuje się naturalnie „od zawsze” na Teheran. Zresztą Iran zbudował sobie silną pozycję na całym Bliskim Wschodzie, doprowadzając do ciągłości terytorialnej z obszarami zamieszkałymi przez mniejszości szyickie w Libanie, Syrii czy większej części Iraku. Tylko szyici jemeńscy (Hutu) – choć silnie spozycjonowani na pd. płw. Arabskiego – są oddzieleni od Iranu terytorium rządzonymi przez Saudów. Zaś w ich królestwie mniejszość szyicka zajmuje tereny nad Zat. Perską.
Co do Hamas-u, jego początki są związane z ideologią i doktryną Bractwa Muzułmańskiego oraz naukami egipskiego fundamentalisty Sayyida Qutba. Stąd też Egipt – obojętnie: Sadata, Mubaraka czy dziś as-Sisiego - patrzy niechętnie na te ugrupowania, które się do tej tradycji odwołują (Qutb został stracony za rządów Gamala A. Nasera jako anty-państwowy i anty-systemowy działacz polityczny). Swego czasu Izrael i jego spec. służby próbowały grać Hamas-em, celem osłabienia wpływów i znaczenia al-Fattah Jasera Arafata (sprawa szejka Ahmeda Jasina i jego wyjście z więzienia). Szejk jednak wywinął Izraelczykom nieprzewidywany numer – niczym Osama ibn Laden Amerykanom – stając się niekwestionowanym guru Hamas-u i jego głównym ideologiem. Często takie zamierzenia i operacje rozwijają się jak mówi motto niniejszego tekstu. I nie można odrzucić wersji, że i tak się nie stało w omawianym przypadku ataku Hamasu.
Można domniemać - i mnożą się w mediach izraelskich takie dylematy i pytania - iż spec.służby Izraela miały informacje o jakichś przygotowaniach w szeregach Hamasu, ale zarówno mogły to zbagatelizować lub popróbować wykorzystać je w innych, dla wewnętrznych sytuacji, zamiarach. Zwłaszcza, iż Egipcjanie informowali od dawna kierownictwo Mossadu, że w Gazie przygotowywana jest jakaś poważna operacja. Izraelskie społeczeństwo jest podobnie jak inne, zachodnie zbiorowości niesłychanie podzielone, trawione przez masowe, tłumione przez policję, demonstracje przeciwko urzędującemu premierowi, który przy pomocy ortodoksów religijnych wprowadził reformę sądownictwa nie akceptowaną przez demo-liberalną część Izraelczyków. Wiedza przychodząca z Egiptu mogła w głowach polityków podsunąć pomysł aby po kontrolowanym ataku z terenu Gazy, wprowadzając stan wyjątkowy w Izraelu, mobilizując rezerwistów (których sporo uczestniczyło we wspomnianym ruch sprzeciwu obywatelskiego), zjednoczyć wokół niepopularnego premiera społeczeństwo zagrożone atakiem z zewnątrz. Co się właśnie zmaterializowało rządem jedności narodowej, przygotowaniami do długotrwałej wojny oraz wygaśnięciem jakichkolwiek protestów ulicznych.
Ale dlaczego mówić od razu o wojnie światowej ? Patrząc na ten cały region, od kanału Sueskiego po M.Kaspijskie i na południe po Ocean Indyjski, stwierdzić iż jest on od kilku dekad (na pewno od inwazji Ameryki i jej sojuszników – w tym Polski - na Irak) obszarem wysoce zdestabilizowanym, pełnym chaosu, gdzie wybuchły zamrożone przez ostatnie dziesięciolecia II połowy XX w. konflikty i spory mające wielowiekową historię i takie też źródła. Sprawdzają się patrząc jasno i racjonalnie efekty zaprowadzania politycznego chaosu, kierowanego interwencją niekoniecznie militarną rozpadu dotychczasowych struktur i spowodowanie tym samym polaryzacji w społeczeństwach, opisane przez Naomi Klein (>DOKTRYNA SZOKU<). Skomplikowana sytuacja w Syrii i Libanie, wydarzenia między Armenią i Azerbejdżanem, wewnętrzne napięcia w Gruzji przeżywającej ciągle konflikty spowodowane wewnętrzną, ale i zewnętrzną, sytuacją (utrata na rzecz Rosji dwóch okręgów – Osetia Pd. i Abchazja). No i oczywiście mocarstwowe plany Turcji Erdogana grającej na „kilku fortepianach” w tym – i nie tylko - regionie: jeden kierunek to budowa przestrzeni gospodarczo-kulturowej zwanej Wielkim Turanem (czyli współpraca w obrębie narodów turko-języcznych bądź związanych historycznie z tradycją turecką – to rejon na wschód od M. Kaspijskiego, aż po granice Chin), a drugi – to próba odbudowy znaczenia i roli Ankary w świecie islamskim (tradycje Osmanów oraz w jakimś sensie kalifatu) idące na południe, na Bliski Wschód. Do tego dochodzi wspomniany problem Cypru, a także konflikt interesów powstały w wyniku odkrycia wielkich złóż gazu ziemnego na szelfie wschodnio-śródziemnomorskim między Cyprem, a tzw. Lewantem oraz w części M. Egejskiego.
Jak widać sprzecznych, konfliktogennych interesów w tej części świata nie brakuje. A naprężenia oraz niestabilność, przy braku ogólnoświatowego braku zaufania i przerwanych linii dyplomatycznej komunikacji grozi w każdej chwili – mając na względzie sytuację na Ukrainie – autentycznym wybuchem konfliktu, w tej części świata o niewyobrażalnych rozmiarach. Nawet z możliwością użycia broni jądrowej (zarówno Izrael jak i Iran są w jej prawdopodobnym, choć oficjalnie nie potwierdzonym, posiadaniu). Atak Hamasu, biorąc to co stwierdzono wcześniej, może być – symbolicznie – tym czym prowokacja z radiostacją gliwicką w przededniu ataku III Rzeszy na Polskę we wrześniu 1939 r.
W podsumowaniu tych refleksji trzeba zadać pytanie komu mogło / może zależeć na takim rozwój sytuacji i kto zyskuje / zyska, na niej ? Odwołajmy się do cytowanego Hideo Kojimy – japońskiego projektanta gier komputerowych, reżysera i blogera. Na dziś – lub nawet na wczoraj - interes rządu Bibi Netanjahu już przedstawiono. Nie można wykluczać, że taki scenariusz w wyniku którego nastąpiłaby ostateczna rozprawa z Hamasem (będzie to uderzenie we wpływy Iranu) jest / był zbieżny z zapatrywaniami jastrzębi w spec.służbo-militarnym bloku izraelskiej polityki (których nigdy nie brakowało). Również można domniemać, iż na rękę w jakimś sensie Rosji jest zainteresowanie świata zachodniego, głównie USA, zagrożeniem niesionym Izraelowi przez szykującą się wojnę z Palestyńczykami. Ukraina zejdzie tym samym na dalszy plan. Tym dalszy im ostrzej będzie realizowana interwencja Izraela w Gazie i im więcej ofiar cywilnych tam będzie. Media zachodnie i tamtejsze polityczne elity staną przed dylematem - medialnym oraz wizerunkowym - jakie zająć stanowisko wobec ataków armii rosyjskiej na cywilne kwartały miast ukraińskich, a tym co czyni aktualnie Izrael (bez względu na okoliczności i regionalne niuanse - chodzi o wymiar humanitarny i egzystencjalny). Zresztą izraelskie komunikaty mówią analogicznie to co rosyjskie – w domach mieszkalnych i budynkach użyteczności publicznej ukryte są komórki Hamasu, grupują się tam terroryści, a to stanowi dla nas zagrożenie. Eliminujemy więc naszych wrogów bez względu na koszty.
Ale i Białemu Domowi jest to też w jakimś sensie na rękę. Ekipa Joe Bidena na gwałt potrzebuje – przed wyborami – jakiegoś spektakularnego sukcesu, a zwycięstwo Izraela (co jest wysoce prawdopodobne biorąc pod uwagę zasoby jego armii) i pomoc jaką mu USA udzielą będzie w tej mierze grało na korzyść rządzących w Waszyngtonie Demokratów. Jakby to cynicznie nie zabrzmiało również wielu rządom krajów muzułmańskim w regionie – przede wszystkim Egiptowi, Jordanii czy Saudom – również może zależeć na zniknięciu czy znacznym osłabieniu wymiaru palestyńskiego problemu (najszerzej rozumianego). Co prawda nie mogą one wystąpić z takim cynizmem jawnie – opinia publiczna w ich krajach jest jednoznacznie pro-palestyńska (bierze tu górę solidarność etno-religijna) – ale tak jak do tej pory ograniczały się do komunikatów i apeli zapewne tak będzie teraz. Chyba że konflikt rozleje się poza teren Izraela, Gazę i granicę izraelsko-libańską.
Wspomniane starcie Zachodu z nie-zachodnim światem trzeba rozpatrywać przede wszystkim jako kolejną fazę, trwającą od lat 60. XX wieku, dekolonizacji. To jednoczesne odchodzenia - ogólnie rzecz biorąc - owej „dżungli” jak nie-zachodni świat nazwał brukselski technokrata Borell od tzw. wartości Zachodu. I jednoczesny powrót do tradycyjnych, choć w zmodyfikowanej, XXI-wiecznej formie, wartości (są one często uwarunkowane wielowiekową historią jak np. w przypadku Indii, Chin, Persji / Iranu). Tego emanacją jest m.in. symbol zmiany nazwy państwa Indie –będą oficjalnie teraz nazywać się Bharat (termin pochodzący z sanskrytu), zacierając i symbolicznie kończąc tym samym resztki pozostałości kolonialno-brytyjskiej okupacji. Podobnie wydźwięk miały głosy jakie usłyszał w tym roku podczas turneé po frankofońskich krajach Afryki prezydent Francji Emmanuel Macron. Namacalnym faktem tych głosów i trendów są przewroty wojskowe jakie miały miejsce w kilku afrykańskich krajach frankofońskich. „Francuskiej Afryki już nie ma” – w jednym z tegorocznym wystąpień powiedział Francuzom ich prezydent.
I jeszcze jeden aspekt tego przeformatowującego się świata, który ma być wielobiegunowy, rozproszony (niczym przestrzeń wirtualna) i polikulturowo-centryczny. W tym świecie nie będzie stałych sojuszy, jednoznacznych aliansów (obowiązujących w każdej sytuacji), wiecznych koalicji i przymierzy. W jednej przestrzeni można będzie realizować wspólne interesy, a innej – być w konflikcie czy nawet walczyć ze sobą. Dozgonności aliansów nie będzie (vide NATO czy w jakimś sensie UE). Upadnie również rola i znaczenie dolara jako waluty planetarnej, ogólnie przyjętej, gremialnie aprobowanej jako uniwersalna waluta.
Takie kanony obowiązywały zawsze – poważna polityka ma na względzie wyłącznie interesy (Winston S.Churcill) – ale na bazie doświadczeń ostatnich dekad wydawało się, że świat progresywnych i oświeceniowych (utożsamianych z cywilizacją Zachodu) wartości oraz pojęć zwycięży absolutnie. I to w globalnym wymiarze. Dlaczego obserwuje się dziś coś przeciwnego to już inna sprawa, choć nie można nie wspomnieć o neoliberalnej – w jak najszerszym względzie – praktyce i oddaniu się w niewolę Zachodu totalnie tej toksycznej i szkodliwej społecznie doktrynie. Swą negatywną i anty-humanistyczną rolę odegrała też fascynacja i idące za tym wpływy ideami postmodernizmu, które kształtowały przez lata najszerzej rozumianą kulturę umysłową elit zachodnich.
W podsumowaniu warto przywołać zawarte w książce pt. >PONOWOCZESNOŚĆ JAKO ŹRÓDŁO CIEPRIEŃ< Zygmunta Baumana stwierdzenie „…..iż bóle, rozterki i zgryzoty typowe dla ponowoczesnego świata legną się (….) w społeczeństwie, które oferuje ekspansję wolności osobistej w zamian za kurczenie się zakresu bezpieczeństwa jednostkowego losu”. Dopełnieniem tej myśli może być wypowiedź b.sekretarza generalnego ONZ (1992-96), Egipcjanina Bouthrosa Ghallego, przestrzegającego już w końcu XX w. przed zagrożeniami jakie niosą przeciwstawne i antynomiczne, potężne siły w świecie, obserwowane tuż po obaleniu Muru Berlińskiego a które symetrycznie wspierał zwycięski Zachód: siły które jednocześnie ten świat jednoczą i rozrywają.
2023-06-04 09:16:10
Można do opozycji skierować niegdysiejsze
słowa cara Aleksandra: żadnych złudzeń panowie !
Jan WIDACKI
Warto w tym miejscu wspomnieć o roli mediów w naszym kraju mających ambicje informacyjno-analityczne, a które odwołują się do etosu klasycznego, niezależnego dziennikarstwa, informacyjnej jakości, próbujące zobrazować polskiemu odbiorcy polityczną oraz społeczną sytuację w kraju. Brak jest od lat jakiejkolwiek analizy przyczyn jej zaistnienia. Media stały się stroną polityczno-kulturowego konfliktu dzielącego nasze społeczeństwo niesłychanie głęboko. I wracając do wstępu: nikt z opozycyjnych polityków, a ja jako potencjalny wyborca lewicy to chciałbym od tej opcji usłyszeć, nie mówi co zrobią w tej właśnie niesłychanie wrażliwej i ważnej przestrzeni aby ją uzdrowić. Bo przed 2015 r. sytuacja w tej dziedzinie też nie była kryształową. Pouczano, napominano, wartościowano – pomijając objaśnienia, tłumaczenia, analizy przyczyn poszczególnych zjawisk.
I tu dochodzimy do sedna problemu. Co ewentualni kandydaci na posłów lewicy – nie ważne w koalicji z kimkolwiek czy samodzielnie – w tej materii pragną zrobić ? Chodzi głównie o media publiczne, zwłaszcza TVP. Czy skończyć ma się jedynie na wymianie personalnej tak aby wszystko zostało tak jak obecnie ? Jedynej zmianie uległby wektor sympatii / antypatii czy jednak projekty zmian uwzględniają absolutne odpartyjnienie i ograniczenie do minimum możliwości wpływów politycznych gremiów na informacyjny przekaz publicznej TV ? Znając cechy osobowości wspomnianych liderów Nowej Lewicy i ich intelektualne horyzonty - którzy aktualnie są twarzami tej formacji politycznej - trudno mieć nadzieje w tej mierze.
W ogóle gdy zagłębić się w programy – szczegółowe i dotykające konkretów – całej opozycji trudno znaleźć optymizm co do kierunków cywilizowania polskiej rzeczywistości po rządach Zjednoczonej Prawicy. Bliżej jest do mniemania, iż cała struktura państwa opresyjnego, balansującego na granicy wolności obywatelskich, demokratycznych standardów, sprawiedliwości i równości szans wszystkich obywateli jest jednak bliska całej, polskiej klasie politycznej. Ot, po zmianie władzy, można to i owo przypudrować – w prawie, procedurach, medialnie sprzedać to jako kolosalna sanacja post-pisowskich porządków itd. – ale istota opresji, mechanizmy generujące ów nacisk na obywatela zostaną. Bo pisowski model państwa jest wygodny dla całej tzw. polskiej klasy politycznej. Bez względu na „barwy klubowe”.
Chętnie usłyszałbym od wspomnianych kandydatów na parlamentarzystów Nowej Lewicy co zamierzają zrobić z (o mediach już wspomniałem):
- Instytutem Pamięci Narodowej, strukturą toksyczną i tworzącą kategorie obywateli lepszych i gorszych (czyli będącej namiastką apartheidu)
- słynnym art. Kodeksu Karnego o obrazie uczuć religijnych
- z haniebną praktyka tzw. „aresztów wydobywczych”
- w jakim kierunku winny ich zdaniem pójść reformy spec. służb gdyż ich nadmiar i nakładanie się kompetencji wprowadza chaos i pożera ogromne środki (co nie jest bez znaczenia w dobie kryzysu i finansowych braków).
- co z Kartą Praw Podstawowych EuroLex
- co z silnie progresywnym systemem podatkowym (jedynie RAZEM coś na ten temat popiskuje nieśmiało, ale bez przedstawienia szczegółów)
- co z najnowszym projektem prawa mającego tropić wpływy rosyjskie w Polsce, a który jest wypisz wymaluj nadwiślańską wersją makkartyzmu
To tylko nieliczne, konkretne problemy, jakimi winna się moim skromnym zdaniem zająć dziś partia mieniąca się lewicową.
Jeśli Nowa Lewica zamiast po raz 156 zapewniać ustami swych medialnych „front-manów” – Czarzastego, Biedronia, Żukowskiej czy Kulaska – o takiej czy innej koalicji, takich czy innych układach, bawić się komentowaniem takich czy innych posunięć funkcjonariuszy PiS-u, nie przedstawi jasnych zamiarów co chce wnieść do post-pisowskiej rzeczywistości nad Wisłą, Odrą i Bugiem to będziemy mieć kolejny parlament bez lewicy. Bo po co glosować na kogoś kto de facto nie ma nic do powiedzenia w węzłowych zagadnieniach naszego kraju i będącego jednocześnie substytutem liberalnej partii ?
Polacy po 1989 r. ochoczo zanurzyli się w kulcie rynku, totalnie dając się uwieść neoliberalnym ajatollahom wieszczącym koniec historii i prorokujących jednoczesny początek nowej ery powszechnej szczęśliwości, masowego dostatku, epoki bałwochwalczego miłości konkurencji i rywalizacji na unicestwienie tych słabszych i niedostosowanych. Liderzy Nowej Lewicy też się jak widać pozycjonują w tym trendzie. Miłość bez uczucia i zrozumienia jej źródeł, tylko emocje i afekty, w Polsce jest możliwa, nawet w poważnej zdawałoby się przestrzeni politycznej. Zauważył to już w 1845 r. Karol Libelt pisząc: „..Naród polski nigdy nie był przystępny dla abstrakcji. Wszystkie oderwane od wszelkiej materialności przedmiotowości ducha np. idea państwa, idea obyczajowości, idea prawa itp. leżą poza obrębem pojęć narodowych. Lud nasz każdą abstrakcję koncentruje w jednostkę, w osobę. Tak władza manifestuje się mu w panu, prawo w urzędniku, historia w mężach historii” (K. Libelt, >SAMOWŁADZTWO ROZUMU I OBJAWY FILOZOFII SŁOWIAŃSKIEJ<). Może i stąd nasze nadwiślańskie umiłowanie szaleństw, absurdów, diametralnych zwrotów i emocji oraz kolebania od ściany do ściany. Polska historia pełna jest tego typu przykładów i epizodów. Bez edukacji i oświaty, nie tylko powszechnej trudno myśleć o jakichkolwiek drogowskazach zmian tych paradygmatów. To zadania na dekady by nie rzec na pokolenia. Co lewica ma do powiedzenia na ten temat ? Nie słyszę, nie widzę. W takim razie – do widzenia z taką lewicą.
Niestety, ci co się mienią dziś polską lewicą ni jak nie wykazują nawet krzty racjonalizmu, pragmatyzmu czy przyzwoitości intelektualnej. O etyce nawet nie wspominam. Gdy patrzę na uśmiechniętą, zadowoloną i pełną pustych frazesów oraz pouczeń twarz Roberta Biedronia, twarz mającą promować po raz kolejny (?) program tej formacji, rodzi się pytanie o wiarygodność, moralność (wbrew pozorom tej na podstawowym poziomie, gdyż międzyludzkich relacji polityków i ich zaplecza z potencjalnymi wyborcami ona dotyczy) bądź siłę i zdolność przekonywania takiego symbolu. Dla mnie w tym kontekście rzucają się od razu cienie dwóch znanych mi postaci (z minionej kampanii wyborczej), wysoce nieetycznie potraktowanych przez Roberta Biedronia oraz to co je wiązało z jego osobą. I to jest jednoznaczne podsumowanie prowadzonych tu rozważań.
2023-04-24 07:28:42
Europę, potem Solidarność uratowała Europę,
pielgrzymki, ksiądz Skorupka, papież
Benedykt XVI coraz lepiej mówi po polsku
Józef HEN
Czy patriotyzm można dzielić na jakieś segmenty, osobno oceniane, wartościowane, opisywane, hierarchizowane ? Patriotyzm to przecież miłość własnej ojczyzny, własnego narodu połączona z gotowością ofiar dla niej. I to pojęcie ofiary jest tu zasadniczym idiomem, dla tzw. polskości, jako clou zrozumienia istoty patriotyzmu destrukcyjnego stojącego w opozycji do patriotyzmu cywilizowanego, odpowiadającego „duchowi epoki” czyli zmiennego w czasie i przestrzeni. Jak wszystko w życiu jednostki, ale i zbiorowości, społeczeństw, narodów, gatunku ludzkiego. Prof. Maria Szyszkowska uważa, że bezpieczeństwu narodu zagrażają przede wszystkim funkcjonujące uprzedzenia i stereotypy myślowe.
Problem faszyzmu – bo o nim tu winno się myśleć i mówić - oraz narastania na bazie niby-patriotycznego a de facto nacjonalistyczno-szowinistycznego wzmożenia traktowanego jako wyraz patriotyzmu, w latach 90. i pierwszej dekadzie XXI wieku był domena jedynie jakichś niepoprawnych sceptyków, pesymistów, na pewno lewaków, komunistów oraz związanych z tymi środowiskami jajogłowych. To też było kilka stowarzyszeń rejestrujących i prezentujących medialnie przestępstwa na tle rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu itd. Ale w przekazie mainstreamu i mediów głównego nurtu był to problem nieistotny, marginalny, nie zagrażający prawnemu porządkowi kraju. Dziś widać, że taka „strusia polityka” do niczego nie prowadziła. Pojedyncze wybryki podczas corocznych Marszów Niepodległości z ksenofobiczną, nacjonalistyczną, niosącą skojarzenia z latami 30. XX w. oprawą (Niemcy, Italia, a także II RP) przechodziły wtedy bez echa. Faszyzm to ideologia upokorzonych, wyzutych, zdeklasowanych i stygmatyzowanych. Faszyzm wiążę się bezpośrednio z agresją, siłą, natywizmem i przez to z ……. ofiarami. Bo każdy musi być bohaterem, być heroicznym a śmierć jest godna kultu. Faszysta tęskni do śmierci, za Ojczyznę i wodza (może doskonale nim być Jezus Chrystus). Doskonale to opisuje Umberto Eco w eseju >WIECZNY FASZYZM< konkludując, że najczęściej „ …Ludzie bez zasad moralnych owijają się zwykle sztandarem, a bękarty powołują się zawsze na czystość swojej rasy. Narodowa tożsamość to jedyne bogactwo biedaków, a poczucie tożsamości oparte jest na nienawiści - na nienawiści wobec tych, którzy są inni”.
Ważnym w polskim patriotyzmie, niejako immanentna temu pojęciu, jest afirmacja ofiary i cierpienia. To w znaczeniu religijno-teologicznym jest darem składanym bóstwu przez wiernych i stanowi jeden z najistotniejszych elementów kultu. Dotyczy to zarówno form materialnych – ofiary z ludzi, zwierząt, płodów rolnych etc. – jak i duchowych: kadzidła, zaklęcia, recytacje fraz uznanych za święte czy magiczne. W chrześcijaństwie za najwyższą ofiarę uznaje się śmierć Jezusa traktowaną wielopłaszczyznowo i wielowątkowo. I tak też po polsku rozumie się najszerzej patriotyzm. To ofiara na tzw. ołtarzu Ojczyzny. Krew, krzyż, cierpienie. Współgra to - a może i znajduje tam swe źródła - doskonale z polską religijnością maryjną, pasją oblekającą miejscowy katolicyzm ludowy tym cierpieniem zbiorowym obecnym stale w kulturach przesiąkniętych do głębi agraryzmem i przed-nowoczesnymi stosunkami społecznymi.
Twórca polskiej szkoły reportażu, Melchior Wańkowicz, uważał, iż śmierć sama w sobie, w boju, na polu walki, podczas wojny (bo tak najczęściej w polskiej historiografii traktuje się pojęcie ofiary), która samą w sobie inne narody traktują z czcią i powagą, w Polsce jest wielbiona „sama dla siebie”. Śmierć i ofiara z nią bezpośrednio związana stanowią nierozerwalną kompozycję uważaną za pieczęć polskości i tego co my traktujemy jako nieodłączny element wolności i suwerenności w zbiorowej narracji i świadomości. To echo towiańszczyzny, romantycznego i mesjanistycznego amoku, niczym nie uzasadnionej tromtadracji starającej się traktować Polaków i państwo polskie jako „Chrystusa narodów”, mesjasza, swoisty „metr z Sevres” dla całej Europy w przedmiocie tzw. wartości wyższych, duchowości i moralności. Ba, często dotyczyć to ma całego świata. „Chrystus narodów” poświęca się - niczym Jezus biblijny – za całą ludzkość, za jej grzechy, starając się ją oświecić i dać przykład postępowania (a także i myślenia) swoją, często bezsensowną z tytułu racji rozumowych ofiarą.
W atmosferze zacytowanej myśli Józefa Hena, stanowiącej motto, Tadeusz Konwicki mógł zauważyć, iż literatura, edukacja, przekaz medialny i narracja nastrój patriotyzmu heroicznego wytworzone w okresie międzywojennym stworzyły klimat poświęcenia, umierania „za Polskę” jako imperatyw ogólnie obowiązujący. I dziś w XXI w. jak widać i słychać znów odżyły te klimaty. Znów ktoś kto go kontestuje, ktoś przedstawiający alternatywę dla tak pojmowanego patriotyzmu i sensu życia jest oskarżany o jego brak, o komunizm, o bolszewizm i działania wedle agenturalnych, szkodzących Polsce, instrukcji. Widać, że polityka i narracja mainstreamu przez wszystkie dekady tzw. transformacji ustrojowej dały nowe życie w przestrzeni publicznej temu pospolitemu zombie. Liczne enuncjacje polityków polskich, różnych opcji i zapatrywań, doskonale w ten trend się wpisują.
Potrzeba mitu, nierzeczywistego przedstawiania zjawisk, sakralizacja realności świadczą o deficytach i kompleksach zagnieżdżonych w zbiorowej świadomości polskiego imaginarium. To przede wszystkim brak poczucia własnej wartości i dokonań oraz niechlujnego traktowania doczesnego życia pojedynczego człowieka. Ten cień to wynik przerostu narracji religijno-katolickiej w trydenckim, kontrreformacyjnym stylu, mesjanistycznego nauczania obecnego powszechnie tak w świeckiej jak i kościelnej edukacji, prymatu uczucia nad racjonalnością.
Wychowanie młodzieży „do ofiary”, do poświęcenia swego życia – bez względu na racje rozumowe i etyczne uzasadnienia takiego kroku (życie jest największym dobrem człowieka) – dawała zawsze w naszej historii traumatyczne, tragiczne i daleko idące konsekwencje. W wielu wymiarach: demograficznym, egzystencjalnym, kulturowym, społecznym i politycznym. Dziś ten sznyt patriotyzmu i związanego z nim wychowania tudzież edukacji, medialnej narracji czy mainstreamowego przekazu ponownie doszedł do głosu dmąc w surmy nierzeczywistości, irrealności, zupełnie anachronicznego sposobu spojrzenia na życie jednostki, zbiorowości, na historię i dzieje narodu. Przez to kalekie jest widzenie istoty patriotyzmu i wszystkiego co z nim jest związane.
Ofiara, której wymaga taka relacja obywatel / człowiek vs ojczyzna / Polska wiąże się bezpośrednio z cierpieniem. Prof. Maria Janion, zauważyła, iż zbiorowość nie umiejąca żyć bez cierpienia, podnosząca je do wartości wartej czci i kultu, musi ją sobie w masochistycznym geście, zadawać. Tu tkwią m.in. źródła sadystycznych fantazji zmuszających kobiety do rodzenia półmartwych dzieci czy rycie (symboliczne i rzeczywiste) w grobach ofiar katastrofy lotniczej w Smoleńsku. Janion wielokrotnie stwierdzała, iż polski mesjanizm, a już zwłaszcza państwowo-klerykalna jego wersja, jest przekleństwem, zgubą dla Polski. Podobnie o tym zjawisku wyraża się inny humanista, Bronisław Łagowski, nazywając go polski misjonizmem, Polskę określając krajem w którym symbole i mity pożarły rzeczywistość.
Mit polega na określonej prezentacji elementów kultury i natury, na ukazywaniu wytworów społecznych, ideologicznych, historycznych etc. oraz przedstawieniu bezpośrednich stosunków kulturowo-społecznych i związanych z nimi powikłań moralnych, estetycznych, ideowych jako powstałych samych z siebie. To w konsekwencji prowadzi do uznania ich za dobre prawa, głos opinii publicznej, powszechnie przyjęte normy, chwalebne zasady itd. Jednym słowem za rzeczy wrodzone. Jest to projekcja zdaniem jej akolitów i wyznawców oczywista i jedynie prawdziwa. Wiąże się on z tym co w kulturze pierwotne, starożytne, związane z magią i rytuałem. Mitologizacji ulega wszystko i zależy to od wielu czynników. Mit to pewna fabuła tworząca fikcję, fantasmagorie, iluzje rzeczywistości. Potęguje to chaos i nieprzewidywalność. Źródłem współczesnej mitologii i nierzeczywistości w spojrzeniu na świat i ludzi jest również nachalność, wszechobecność i agresywność reklamy, jako alternatywnego, nierzeczywistego i wydumanego świata.
Na takim pojmowaniu współczesności i rysującej się realności, na mitach nie zbuduje się racjonalnie rozumianego dobrostanu jakości życia. Tworzony jest – i został - dziwny konglomerat mitów, predylekcji do cierpienia i ofiary z para-faszystowskim tłem, eliminujący społeczno-kulturowy i ewolucyjny charakter ludzkiego bytu.
2023-01-01 07:59:12
Anty-lewicowość jest bodaj najważniejszą organizatorką
ogólnoświatowej wyobraźni faszystowskiej, tylko
w nazistowskich Niemczech przyćmił ją, lecz nie
osłabił, integralny antysemityzm. Z tego punktu widzenia
faszyzm daje się scharakteryzować jako skrajna prawica
Jednocześnie jego hybrydalny charakter, jego zadziwiające
zdolność inkorporacji, jego doskonała elastyczność
powodują, że daje się go scharakteryzować
jako skrajne centrum, ekstremum trzeciej drogi.
Pierre SERNA
Jak widać – a myśl tę wyprowadzić można wprost z zacytowanej myśli francuskiego historyka, zajmującego się Rewolucją Francuską, Pierra Serny – anty-lewicowość, a w szczególność i antykomunizm (postrzegany w każdej warstwie – tak praktycznej jak i teoretycznej) jest jednym z istotnych cech faszyzmu. Jednocześnie wspomniane zdolności inkorporacyjne – ta cecha nazwana przez Eco totalitaryzmem w wersji "fuzzy” - czynią go tak niebezpiecznym, mogącym nawet przybierać w związku z tym, „palta” ustroju demokratycznego. I uchodzić tym samym za nobliwy, stateczny, stabilizujący element ustroju demokratycznego. Jedność, jednomyślność to kolejne elementy charakterystyczne – albo może: stanowiące istotną część - ideologii faszystowskiej czy para –faszystowskiej.
Z ustroju faszystowskiego możemy wyeliminować kilka aspektów a i tak rozpoznajemy go jako faszyzm: tak właśnie udowadnia immanencję pra-faszyzmu w kulturze Zachodu Umberto Eco. I gdy dziś rozejrzymy się wokoło, nas to z przerażeniem zaobserwujemy, iż faszyzacja postępuje. I to od lat. Oto jeden z przykładów faszyzacji, która uchodzi jednak za prawidłowość pogłębiającą i immanentną demokracji i obywatelskich wolności.
Media mają w dzisiejszym świecie kolosalną, gigantyczną siłę rażenia. I zdolność do urabiania świadomości odbiorców w pożądanym, celowym, konkretnym aspekcie. Na dodatek osiągnięcia high-techu i nowych technologii pozwalają tak manipulować obrazem i sugestywną prezentacją, iż ta zdolność medialnego rażenia niepomiernie, w sposób nieznany do tej pory, wzrosła. Ojcowie tzw. public relation – Edward Bernays i Walter Lippman (twórcy schematu jak za pomocą reklamy maksymalizować zysk obecnych na rynku podmiotów poprzez zamaskowaną reklamę i żonglerkę obrazem, informacją i sugestią) – byliby dumni z dzisiejszych osiągnięć w przedmiocie medialnej manipulacji.
Powszechność i omnipotencja tego co ma przedstawić reklama medialna, nakazująca niemalże iż od kupna, skonsumowania, nabycia, posiadanie takiej a takiej to wartości czy dobra – obojętnie czego: podpasek, pasty do zębów, prezerwatyw czy suplementów na potencję, samochodu, żywności itd. - uczyni każdego od razu wolnym, szczęśliwym i „uchachanym”.
Dla pra-faszyzmu niezgoda na powszechność jest zdradą, przyczyną wykluczenia i stygmatyzowania tych którzy ośmielają się mieć - a co gorsza głosić publicznie - własne, indywidualne, odmienne zdania czy opinie które głoszą ichnie elity. A demokracja przypisuje obywatelom indywidualne prawa. Także do głoszenia poglądów. Wg opcji faszystowskiej tylko wyznawcy, akolici, monolityczna popierająca daną wizję świata zbiorowość są po stronie prawdy, światła i człowieczeństwa. Gdyż stanowią formę nowego, współczesnego „ludu wybranego”. Eco przestrzegał przed takim, jakościowym populizmem rodzącym się z pra-faszymu a sączonym przez ponoć wolne – ale tylko uznające swój ogląd rzeczywistości, w konwencji zadekretowanego polit-corectness za publicznie dopuszczalne – komunikatory. Dot. to głównie mediów elektronicznych: TV i Internet. Wmówienie wyznawcom, że są jednoznacznie po stronie prawdy, a inne opcje nie mają racji bytu i winne być napiętnowane oraz skazane na wieczne milczenie – często to się równa z eliminacją z życia publicznego czy nieformalną (bo poza sądową) anatemą – jest absolutnie tradycją charakterystyczną dla faszyzmu w każdej wersji.
No i oczywiście uzupełnia współczesną taką przestrzeń istnienie tzw. orwellowskiej nowomowy. Wypełnia ona ją absolutnie, celem efektywniejszego manipulowania „ludem”. Dziś tzw. konsumentów produktów medialnych. Przekaz współcześnie lejący się z mediów spełnia wszelkie kryteria funkcjonowania wedle recept Lippmana-Bernaysa. Dzisiejsza nowomowa ma swe źródła w całkowitej banalizacji i karnawalizacji przekazu, m. in. w języku i formach popularnych talk-show, kolejnych klonach Big Brothers, monokulturze myśli przekazywanych wyłącznie w afektywno-emocjonalnych formach, debatach na poważne i skomplikowane sprawy na różnego rodzaju Twitterach, Tik-Tokach i tego typu forach..
W swoim eseju Ecco stwierdził, iż faszyzm najpewniej powróci w najniewinniejszym i najmniej spodziewanym przebraniu. W nieoczekiwanej formie i chwili. I będzie tym samym świecić niezasłużonym, odbitym blaskiem niczym planety, udając gwiazdę. I zacznie się to jego zdaniem od mediów. Wielu topowych pracowników mediów z Zachodniej Europy – np. Sonia van den Ende (Holandia) czy Giorgio Bianchi (Włochy), nie mówiąc o Johnie Pilgerze – zwraca uwagę na ten właśnie aspekt. Niebywały wzrost cenzorskich i anty-pluralistycznych zapędów mainstreamu, który cały czas mówi jednocześnie o tolerancji, dopuszczalności różnych punktów widzenia czy wolności słowa, to jest echo pra-faszyzmu, dziś przebierającego się w palto demokracji liberalnej. Żądanie i egzekwowanie mono-przekazu jest tego ważnym elementem.
Fundamentalizm to pogląd na świat – nie tylko religijnego chowu – zakładający pewien rodzaj wiary, która może być łatwo doprowadzona do skrajności. Stoi on jednoznacznie pod rękę z pra-faszyzmem stanowiąc jego nieodłączny element. Jest to wiara w doskonałość, w Absolut, w to, że każdy problem musi być dziś rozwiązany. Zakłada istnienie autorytetu wyposażonego w wiedzę doskonałą. A ta wiedza nie musi być dostępna dla zwykłych śmiertelników. I są gremia – czyli ów Absolut – który im tę wiedzę i prawdę przekażą. To immanentny składnik faszystowskiego sposobu myślenia.
Rządzący mainstream, mimo zapewnień o admiracji wobec takich wartości jak wolności obywatelskie, demokracja, swoboda myśli i wypowiedzi, liberalizm wobec różnych postaw i sposobów interpretacji dziejącego się wokoło nas świata, sobie przypisuje wyłącznie prawo do oceny prawdziwości, słuszności czy wiarygodności krążących w przestrzeni publicznej sądów i tez. To swego rodzaju bałwochwalstwo i sakralizacja swoich poglądów. To uznanie siebie za ostateczny autorytet. Czysty fundamentalizm.
2022-11-30 14:37:51
autorytetów przyjmowane są za wzorce.
Lew Tołstoj
Biedni są celebryci, wzięci aktorzy, prezenterzy różnych TV show czy medialni macherzy. Skarżą się publicznie, płaczą „w klapy” bluz i marynarek konsumentów swoich produktów (często bezrefleksyjnych wygłupów telewizyjnych lub zwykłego chłamu reklamowego). Tak, są wśród nich np. aktorzy zdawałoby się poważni, którzy poprzez swoją drogę artystyczną i dokonania sceniczne, mogliby być czy nawet zasługują na to by traktować ich za jakieś tam autorytety. Tak jest z każdą osobą publiczną w jakimś sensie podpadającą pod wspominane kryteria. Ale z zaznaczeniem, iż autorytet, jakikolwiek, nie jest - i nie może być traktowany - jako wzorzec absolutny, jednoznaczny. Coś na kształt metra z Sevres w dziedzinach takich jak polityczne poglądy, sposób życia, stosunek do kultury, historii, człowieczeństwa. A już na pewno nie w kwestiach tak subiektywnych jak moralność, estetyka, wzory postępowania w codziennym życiu. Takie postacie postawione masowo na cokoły pomników – kreowane dogmatycznie i perwersyjnie w ostatnich dekadach na absolutne autorytety – spadają dziś z hukiem z tych postumentów. Rozbijając się wraz ze swoim z autorytetem w proch. Życie i jego praktyka z czasem – tym najważniejszym wymiarem ludzkiego bytu – weryfikują dokładnie kto zasługuje na miano autorytetu. I nawet wtedy nie może to być, nie jest, wymiar dogmatyczny i emocjonalno-uczuciowy: na zasadzie „bo go lubię” (to zupełnie inna para kaloszy).
Na początku XX wieku socjolog amerykański Charles Cooley (a w Polsce wszystko co pochodzi zza oceanu darzone jest czołobitnością i niemalże religijnym kultem) zauważył, iż motyw „pekuniarny” wyłącza olbrzymie obszary ludzkiego życia z racjonalnego i empatycznego postępowania. Wartości pekuniarne nie oznaczają wyższości czy powodów do jakiejkolwiek gratyfikacji czy splendoru. Egoistycznemu klimatowi współzawodnictwa i bezwzględnej konkurencji towarzyszą zawsze pycha, chełpliwość, koturnowość, potrzeba dominacji oraz swoista kostyczność.
Czy ostentacyjny luksus – o którym się w plotkarskich (i nie tylko) mediach mówi z emfazą i megalomanią - wobec materialnych i egzystencjalnych problemów dotykających gros członków naszego społeczeństwa od lat jest argumentem do kreowania się na wszystkowiedzącego guru, mesjasza czy absolutnego, we wszystkich dziedzinach, arbitra elegancji moralnej, etycznej itd. ?
Admirowane przez drobnomieszczańskie społeczeństwo, zaczadzone neoliberalnym sznytem i jego błyskotkami, owe wartości pekuniarne – jak nazwał je Cooley - i wszystko co z nimi się wiąże, są odbiciem tzw. mentalności homo oeconomicusa, osobnika bezwzględnie dążącego do osiągania maksymalnego zysku i korzyści dających mu poczucie pierwszeństwa, elitarności, dystynkcji. I takich idoli, preferujących taką życiową drogę owo społeczeństwo potrzebuje. To jest m.in. efekt neoliberalnego, czysto materialnego, „rycia nadwiślańskich beretów” przez ponad 3 dekady manipulacji i propagandy wyłącznie pro-rynkowej. Przekazu, że tylko rynek i to co się z nim wiąże jest weryfikacją i powodem do prestiżu czy uznania.
Bo przecież tylko przybliżona równość ekonomiczna, nie Himalaje luksusu i zbytku pośród oceanu krzywdy, upodlenia, egzystencjalnej mizerii, zapewnia właściwe funkcjonowanie demokracji, jej pogłębianie i sukcesy. Tak społeczne jak i psychologiczne. Sprzyja także racjonalizacji społecznego dyskursu oraz takich postaw.
Od jakiegoś czasu w mediach rozlegają się coraz powszechniejsze głosy nie tylko celebrytów, ale osób uchodzących czy chcących uchodzić za mentorów, guru bądź nawet mesjaszów naszej polskiej zbiorowości o tym jak żyć, jak głosować i kogo wybierać, jak się zachowywać. I co jest poprawne a co niedopuszczalne. Ich sceniczne dokonania – bo dot. to również niektórych topowych aktorów – czy nawet polityczne zaangażowanie w przeszłości „po jedynie słusznej stronie” (co również apriorycznie podkreślają) są jedyną i absolutną podstawą dla takich deklaracji i nauk.
W ogóle interesującym staje się pytanie czy jednostka może rościć sobie prawa do bogactwa znacznie przekraczającego jej potrzeby i na dodatek tym zbytkiem się szczycić. I za pomocą tego luksusu budować – który nigdy nie jest i nie będzie w minimalnym wymiarze osiągalny dla szerokich warstw społecznych z racji warunków ekonomicznych stworzonych przez współczesny system rynkowej bezwzględności – alternatywną przestrzeń, która pozwoli im być ponad plebsem, nie stykać się z tymi nieoświeconymi poganami nie potrafiącym dostrzec blasku rynkowych możliwości prowadzących do takiego stylu życia.
I jeszcze na dodatek pouczać mentorsko z wyżyn swego wyalienowanego świata owych maluczkich, nieoświeconych pogan czy post-komunistycznych populistów i heretyków o moralności, zasadach czy imperatywach. Analogie z podziałami społeczeństwa I RP nasuwają się same. A warto pamiętać, iż tamta Polska m.in. z powodów takich klasowo-kastowych podziałów zupełnie nie odpowiadających ówczesnemu Zeit-geistowi odeszła w niebyt dokonując politycznego, społecznego i kulturowego seppuku.
Jacy to biedni są owi medialno-plotkarscy guru polskiej transformacji, beneficjenci feudalnej wersji nadwiślańskiego kapitalizmu. Lockdawny, pandemia, zła władza (nie będąca z ich bajki politycznej, choć wywodząca swój rodowód również z tradycji z którą się utożsamiają), roszczeniowi i zachłanni „pięćset-plus untermenschen”, post-komuniści i krytykanci różnych opcji to wszystko spowodowało drastyczny spadek ich dochodów i zysków. Ponadto podatkowy system w Polsce poczynił drobniutkie kroczki (choć absolutnie nie wystarczające) w stronę cywilizowania i ograniczenia wpływu luksusu bądź bogactwa na demokracje (która w takich warunkach przeradza się w oligarchię) co także ich zdaniem uszczupla ich dobrostan i poczucie jakości celebrycko-wyalienowanego życia. Jak teraz, w takiej mizerii, utrzymać kilka mieszkań, lokaty kapitału, dwa-trzy domy, luksusowe samochody, a niekiedy – helikopter ? Jak pojechać z rodziną na Seszele, Malediwy, „Kanary” czy choćby do Hiszpanii bądź Italii ? Kilka razy do roku. Czy nadal trzeba obcować w Sopocie, Kołobrzegu czy innej Łebie – gdy wypada się na weekend – z sukcesorami 500+, którzy ze swoimi bachorami zaludniają teraz owe plaże i letniska ? Skandal oczywisty. Chce się zapytać – schizofrenia to czy brak poczucia realizmu, z jednoczesnymi pokładami pychy czy brakiem minimum przyzwoitości ?
Szanowni celebryci, drogowskazy polskich dróg i wyborów społecznych, pro-systemowe autorytety różnych maści, pouczacze i namaszczeni medialni cicerone: system tak chwalony przez was, o który (może ?) walczyliście z tzw. komuną i który jest waszym zdaniem najlepszym z możliwych naucza, że gdy kogoś na coś nie stać, to ogranicza się wówczas swój apetyt, swoje potrzeby, oszczędza, zwija swój dobrobyt, wyprzedaje dobra rodowe. Tak było, tak jest i tak będzie zawsze w tym systemie. Marylo Rodowicz, Krystyno Jando, Krzysztofie Cugowski, Zenku Martyniuku i cała maso większych lub mniejszych medialnych pieszczochów w rodzaju Cichopek bądź Rozenek: jak was nie stać, jak wam jest ciężko sprzedawać kolejne mieszkania, pozbywać się domów, ograniczać konsumpcję będącą pokazem i reklamą nieprzystającego do powszechnej recesji oraz kryzysu sybaryctwa i ostentacyjnego luksusu. Zwłaszcza, że chcecie pozować na ……. No właśnie, na kogo ?
2022-10-16 11:38:06
scenie tak małej, tak nie
mistrzowsko zrobionej.
Cyprian Kamil Norwid
Poprawność polityczna liberalnych elit osiąga w dzisiejszym świecie Himalaje absurdów. I to nie tylko w Polsce ale w całym zachodnim świecie. W Polsce pod tym względem – jako peryferia tej cywilizacji głęboko porażona na dodatek historyczno-społecznymi skazami, pozostawiającymi na powszechnej mentalności wyraźne ślady irracjonalizmu – mają takie akcje tym bardziej kabotyński i pokraczny wydźwięk. Ale ad rem.
Otóż w cywilizowanych, kulturowo mających pozostawać na piedestałach tzw. europejskości Niemczech, rozpoczyna się akcja w przestrzeni medialnej wyrugowania z obiegu całej serii książek Karola Maya o wodzu Apaczów Mescalero Winnetou i jego „białych” towarzyszach walk na „dzikim Zachodzie” w czasie jego zdobywania przez cywilizowanych ludzi „białej rasy”. Na podstawie tych książek powstało kilkanaście filmów przygodowych opowiadających o przygodach tych bohaterów.
Asumpt do tej akcji i dyskusji miały dać kontrowersje związane z filmem pt. >MŁODY WÓDZ WINNETOU<” jaki wszedł na ekrany w Niemczech w sierpniu br. Padły w nich m.in. oskarżenia o rasizm. Niemiecki wydawca Ravensburger Verlag postanowił wycofać książki o Winnetou z obiegu. W ten sposób reaguje na dyskusję o przedstawieniu postaci rdzennego Amerykanina – jakim był Winetou - w książkach dla dzieci. Wizerunek wodza Apaczów z książek K. Maya ponoć „rani uczucia” niektórych osób a wydawnictwo rozumiejąc owe personalne zmory podjęło taką właśnie decyzję.
Ravensburger Verlag to wiodące wydawnictwo dla dzieci i młodzieży w obszarze niemieckojęzycznym. Jak informuje >THE GUARDIAN< po rozmowie nt. temat z wydawcą okazuje się, iż w świetle rzeczywistości historycznej - ucisku rdzennych Amerykanów - powstał romantyczny obraz z wieloma stereotypami. Nie są to stereotypy z którymi wydawca chce się utożsamiać. Trzeba jego zdaniem kulturę z nich oczyścić. Wydawca przyznał, że decyzja o usunięciu książek z programu została dokładnie rozważona. Uważa, iż od dawna reprezentuje wydawanymi produktami wartości, w które wierzy, w tym we wspólnotę i edukację. Obejmują te wartości m.in. uczciwość i otwartość na inne kultury. I to właśnie jest głównym zadaniem Ravensburger Verlag na polu wydawniczym. Tak tę kontrowersyjną decyzję przedstawiono brytyjskiemu dziennikowi rzeczonym w wywiadzie.
Jako osoba można rzec wychowana m.in. na lekturze przygód Winnetou (ale też dot. to np. >PIĘCIOKSIĄG-u PRZYGÓD SOKOLEGO OKA<) sądzę, iż te powieści z gatunku przygodowo-awanturniczych po uprzednim przygotowaniu, z odpowiednią rozszerzoną edukacją historyczno-kulturową są jak najbardziej potrzebne. Uzmysławiają one bowiem toksyczne i szkodliwie, kolonialne i agresywne pod każdym względem dziedzictwo cywilizacji zachodniej. Tak budowano współczesny dobrobyt białych ludzi, cywilizacji euro-atlantyckiej, przez 500 lat hegemonii. I wyciszanie tej tradycji, tego historycznego faktu może być wprost odbierane jako próba cenzurowania niechlubnej, często haniebnej, historii prowadzącej do wspomnianej dominacji i wynikającego z niej dostatku. Poza tym młodzież jest narażona w takim wypadku na postrzeganie historii i upływającego czasu (a przez to dziejących się zjawisk) – w przedmiocie wartości i cnót – jako czegoś stałego, niezmiennego, dogmatycznie zadekretowanego. Z racji współcześnie obowiązującej politycznej poprawności.
Podobne debaty i retoryczne piruety toczą się u nas wokół lektury – typowo dziewczęcej – pt. >ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA< autorstwa Maud Montgomery.
Refleksja ogólna idąca tym torem myślenia winna w takim razie owocować np. wycofaniem z ekranów gros westernów gdzie pokazuje się autochtonicznych Amerykanów jako prymitywnych, bezmyślnych i krwawych (pozbawianych ludzkich odruchów) osobników. Ot choćby takie filmy jak >DYLIŻANS<, >FORT APACHE< czy >RZEKA BEZ POWROTU<. Jak konsekwencja to konsekwencja.
Ale co wtedy z hollywoodzką wersją i promocją American Dream ?
2022-08-03 07:05:54
Musi najpierw naostrzyć swe narzędzie
KONFUCJUSZ
Nancy Pelosi wylądowała jednak w Taipei na Tajwanie. Mimo groźby światowego konfliktu i starcia mocarstw dysponujących jądrową bronią. Chińskie myśliwce nie zdołały (?), nie potrafiły (?) nie chciały (?) przechwycić nad Morzem Południowochińskim samolotu rządowego USA, którym 82 – letnia spikerka Izby Reprezentantów, jedna z głównych osobowości Partii Demokratycznej i poważny gracz w talii tzw. „deep state” w USA leciała z Kuala Lumpur (Malezja) do Taipei podczas swego turneé po Azji południowo-wschodniej. Waszyngton triumfuje, Pekin ociera łzy. To mimo wszystko medialna porażka ChRL i osobiście prezydenta Xi Jinpinga. Przede wszystkim w perspektywie nadchodzącego późną jesienią XX Zjazdu Komunistycznej Partii Chin, który zgodnie ze wszystkimi przewidywaniami i personalnymi „tektonicznymi ruchami” w tej najliczniejszej politycznej organizacji na świecie (ponad 95 mln członków) powinien zatwierdzić kolektywnie – jak to ma miejsce w Chinach - władzę Xi i kierunek rozwoju Państwa Środka na najbliższe lata.
Ten afront – bo tak w wymiarze chińskiego pojmowania władzy i roli Chin jako centrum kultury oraz wschodzącego globalnego mocarstwa trzeba rozpatrywać dojście do skutku lądowanie i wizytę Pelosi na Tajwanie – ma wymiar przede wszystkim symboliczny i prestiżowy. Na dziś. Wschodzące, nowe mocarstwo i przyszły planetarny dominator – który zgodnie z zapowiedziami ma królować na świecie w XXI wieku – poniósł wizerunkowy uszczerbek. Hegemon dotychczasowy postawił na swoim. Jeszcze raz.
Ale znając historię, zwłaszcza dzieje polityki światowej i rozumienie tzw. syndromu Tukidydesa, a także mając na względzie pamiętliwość Azjatów trzeba sądzić, iż to dopiero początek zasadniczego starcia. Tę pamiętliwość odnieść należy zwłaszcza do Chińczyków, gdyż ta cecha została wdrukowana głęboko w ich kulturę i mentalność. Z wielu względów i uwarunkowań historycznych, kulturowych, filozoficznych itd. Czerpie to także uzasadnienia w ich głębokim poczuciu wewnętrznej mocy i kulturowo-cywilizacyjnego prymatu w dziejach świata. Nie na darmo Chiny wg tej koncepcji są Państwem Środka. Wielu obserwatorów uważa już, iż Chiny i USA nie mogą uniknąć owej pułapki Tukidydesa która mówi, że wschodzące mocarstwo musi się zetrzeć z panującym do tej pory hegemonem na polu boju.
Obserwując na bieżąco w światowych mediach elektronicznych jak rozwijała się sytuacja na pd. – wsch. Azji oraz nad Morzem Południowochińskim nadejść mogła tylko refleksja, iż dzisiejszy świat co raz staje w obliczu planetarnego konfliktu, ku któremu nieuchronnie zmierzamy. Ukraina krwawi już pół roku. Zagotowało się w Kosowie – to starcie jest tylko odroczone na razie o miesiąc gdyż USA w obliczu konfliktu jaki zawisł nad Tajwanem i wizytą Pelosi nie było absolutnie na rękę aby Bałkany znów stanęły w ogniu wojny Serbów i Albańczyków - trwa wojna na Ukrainie, niepokoje wywracają Irak, przedłużają się wojny w Syrii i Jemenie. Iskrzy mocno miedzy Turcją i Grecją (państwami członkami NATO). Czy dotychczasowy światowy żandarm i hegemon ma tyle sił i środków (w obliczu wewnętrznych, poważnych trudności i kryzysu tożsamości amerykańskiej) aby opanować i gasić wszystkie – a to tylko nieliczne konflikty, które niosą sobą zarzewia szerszych wojen – lokalne starcia, które najczęściej sam wywoływał i nadzorował ?
Wszystkie znaki na niebie i Ziemi wskazują, że światowy konflikt zbliża się wielkimi krokami, a my jak lemingi idziemy bezwiednie ku owemu Armagedonowi. Ukraina okazać się może – to trzeba sobie w Polsce uświadomić, gdyż eurocentryzm czy euro-atlantyzm są ideami zwietrzałymi i minionymi w obliczu trendów współczesnego świata – preludium i wstępem do zasadniczej rozgrywki w przeformatowaniu świata. To co się wydarzyło 2.08.2022 wokół Tajwanu było jawnym otwarciem tego starcia. Chiny w tej rywalizacji o pierwszeństwo na świecie, próbując wypchnąć Amerykę z liderowania, postępowały dotychczas w sposób pokojowy. Konkurując na polu gospodarki, kultury, logistyki i powiązań w ramach światowej gospodarki i wg reguł globalizacji jakie Zachód promował po upadku Muru Berlińskiego i kolapsu bloku radzieckiego. Teraz nadchodzi już po prowokacyjnej i jawnie wyzywającej wizycie Pelosi w Taipei czas zasadniczej realizacji opisanego schematu działań opisanych 2500 lat temu przez Tukidydesa.
Przed Pekinem stoją aktualnie dwa zadania. Zwłaszcza, że użyto w języku dyplomacji – co w Chinach zdarzało się do tej pory niezwykle rzadko – podczas sytuacji z wizytą Pelosi na Tajwanie terminu „yanzhen yidai”. To oznacza, iż jesteśmy w pełni przygotowani na każdą ewentualność. Takie sformułowanie ostatni raz Chińczycy użyli w 1950 r. I padło ono z ust premiera Zhou Enlaia. Dotyczyło ewentualnego przekroczenia 38 równoleżnika na płw. Koreańskim przez wojska amerykańskie w czasie wojny i poprzedzało udział ponad 1 mln ochotników chińskich w wojnie na półwyspie. Ma to być zarówno symbol jak i dowód na determinację Pekinu w sprawie Tajwanu, podobnie jak to miało miejsce w 1950 r.
Pierwszym zadaniem Chin jest ostateczne zjednoczenie z Tajwanem jako częścią ChRL, możliwie z minimalnymi (jak to po wspomnianych wydarzeniach widać) stratami oraz tym samym anulowanie możliwości zaistnienia takich jak to miało miejsce 2.08.2022 prowokacji. A po drugie – danie nauczki prowokatorowi made in Waszyngton. Jedno z licznych chińskich przysłów bowiem mówi: „drapieżniki łowi się podstępem, zwierzęta domowe – arkanem”.
.
2022-06-23 18:59:47
Inni nie mogą nam zabrać naszego szacunku
dla siebie, jeśli im go nie oddamy.
Mohandas Karamchand Ghandi
Wiosną tego roku po manipulacjach politycznych w efekcie których usunięto w formie parlamentarnego przewrotu popularnego premiera rządu w Pakistanie Imre Khana kolejną próbą destabilizacji i tak już napiętej atmosfery w skonfliktowanym wewnętrznie od dekad kraju był samobójczy zamach Shaari Baloch (alias Bramsh) na Uniwersytecie w Karaczi na przełomie kwietnia i maja br. Zamachu którego nie zauważono w mediach zachodnich dokonała 30-letnia, wykształcona nauczycielka (doktor zoologii), zaliczana do pakistańskiej klasy średniej z racji społecznej jak i materialnej pozycji (jej mąż jest wziętym stomatologiem w rodzinnym Turbacie – miasto w południowej prowincji Beludżystan, a ojciec pakistańskim urzędnikiem). Zamach zaowocował śmiercią trzech osób – sami Chińczycy. Kilkanaście osób odniosło rany (także obywatele ChRL). Był więc ów atak celnie i jednoznacznie wymierzony. Można bez większego błędu domniemać, gdzie leżą źródła i przyczyny (a także dalecy inspiratorzy) tej akcji.
Beludżystan to kraina zlokalizowana w południowej i zachodniej części kraju, na południe od Afganistanu (aż po Morze Arabskie). Leży zarówno w Pakistanie jak i Iranie. Od dawna dochodziło tam do aktów przemocy a nawet do okresowej wojny domowej (po obu stronach granicy i było to wykorzystywane politycznie jak i propagandowo zarówno przez Islamabad jak i Teheran). Plemiona zamieszkujące ten teren – nazywane ogólnie Beludżami - domagały zarówno niepodległości jaki większej autonomii (w zależności od okoliczności i środków otrzymywanych z bliższej i dalszej zagranicy). W ostatnich latach oba kraje osiągnęły w sprawie Beludżystanu kruche choć w miarę trwałe, porozumienie.
Pakistan stał się w ostatnich latach ważnym sojusznikiem Chin, porzucając wielo-dekadowe uzależnienie i półkolonialny status wobec USA. Czarą przelewającą złość Pakistańczyków w tej mierze była akcja komando amerykańskiego, które „po cichu”, bez zgody i powiadomienia władz w Islamabadzie, gwałcąc suwerenność kraju, dokonało rajdu w efekcie którego zabici zostali Osama ibn Laden i część członków jego rodziny.
W Beludżystanie działa kilka organizacji para-militarnych czy wręcz wojskowych o nastawieniu terrorystyczno-wyzwoleńczym. Największą z nich jest Armia Wyzwolenia Beludżystanu (BLA). Pakistańskie władze oskarżały wielokrotnie takie służby jak MI-6, CIA czy Mossad o infiltrację i wsparcie tej terrorystycznej organizacji celem siania niepokojów w całym Pakistanie. Sama CIA (oraz liczne fundacje z nią sprzężone) niedwuznacznie informowała o swych zainteresowaniach Beludźystanem w celu kontroli sytuacji zarówno w Pakistanie, Afganistanie czy Iranie. Finansowe wsparcie „w rozwój demokracji liberalnej” czym zajmują się wspomniane fundacje w prowincji gdzie jedynie 16 % populacji umie czytać i pisać są po prostu śmieszne. Czysty humbug.
Imre Khan i jego sojusz chińsko-pakistański stały się cierniem w opcji Zachodu, liczącej zarówno na skierowanie (jak w minionych dekadach XX w.) Islamabadu przeciwko Chińczykom jak i Hindusom. Warto wiedzieć, iż armia pakistańska jest zaliczana do jednej z lepiej wyposażonych na świecie. Ponadto Pakistan jest w posiadaniu broni jądrowej. W obliczu aktualnej sytuacji globalnej, kiedy Indie, Chiny a także i Pakistan (nazywany od jakiegoś czasu „żelaznym bratem Pekinu") nie kwapią się pójść za naciskami Zachodu co do polityki wobec Rosji – a wręcz przeciwnie: montują coś na kształt osi anty-zachodniej i trans-azjatyckiej przestrzeni handlowej eliminującej dolara z rozliczeń międzynarodowej - wszelkie próby osłabienia czy wręcz zanegowania takich sojuszy jest sprawą realną.
Trzeba jeszcze dodać, iż dalekosiężne plany trans-azjatyckie przewidują poprzez wciągnięcie do tej współpracy afgańskich talibów rządzących aktualnie w Kabulu mają zaowocować budową kilku gazociągów z Syberii i post-radzieckich republik środkowo-azjatyckich biegnących do portu Gwadar (leży w tej prowincji) nad M. Arabskim. Jest to projekt mający zmaterializować rezygnację Rosji oraz wspomnianych krajów Azji Śr. z handlu błękitnym paliwem z Zachodem i odwrócić kierunek transportu gazu ziemnego z Zachodu na Południe i Wschód. O tym w naszym kraju mało się informuje. Wiadomości o tych planach i przedsięwzięciach znaleźć można m.in. w moich, ubiegłorocznych tekstach pt: >Wielki świat gazociągów< (https://strajk.eu/wielki-swiat-gazociagow/) i >Afgańskie domino< (https://strajk.eu/afganskie-domino/).
Wspomniany port Gwadar jest niezwykle istotnym węzłem dla chińskiej koncepcji Nowego Jedwabnego Szlaku. Tu – ten port został rozbudowany i unowocześniony przez Chiny – docelowo ma się kończyć linia kolejowa, autostrada, rurociąg i gazociąg biegnace przez Sinciang do Chin centralnych i wschodnich. Także wg tej koncepcji tu mają kończyć swój bieg wspomniane gazociągi z Syberii i Środkowej Azji. Ten zamach jest zapowiedzią poważnych turbulencji w tej części świata mogących zakłócić trwale proces integracji nie tylko w tej części Azji. Biorąc pod uwagę wspomniane uwarunkowania regionalne wiadomo w czyim interesie nie będzie szła - i idzie - taka integracja.
BLA wzięła odpowiedzialność za wspomniany zamach ogłaszając Shaari Baloch pierwszą „szahidką” Beludżystanu. Czy będą powtórki ? Czas pokaże.
2022-05-01 21:52:30
To smutne, że głupcy są tak pewni siebie,
a ludzie mądrzy tak pełni wątpliwości
Bertrand Russell
Akira Kurosawa jest jednym z najważniejszych reżyserów kina światowego. Czarno-białe, surowe w swym wyrazie obrazy nasycone uniwersalnym humanizmem przyniosły mu międzynarodową sławę i zasłużone zaszczyty. Chyba najważniejszym w plejadzie jego twórczości jest film >RASHOMON<. Mimo upływu lat od jego nakręcenia (1950), prostej fabuły nie mówiąc już o warsztacie reżyserskim (gdy porównujemy go do współczesnych produkcji) niesie ponadczasowe, wiecznie żywe i zasadne dylematy będące esencją człowieczeństwa. Dylematy, które jak widzimy dziś są stale aktualne, a może tym bardziej istotne, w czasach technologicznej rewolucji w sposobie komunikacji interpersonalnych, medialnych mega-manipulacji oraz gigantycznej ilości informacji pochodzących z różnych stron i próbujących wywrzeć na nas presję która pozbawia człowieka samodzielnego, krytycznego i nie będącego trendy „z tłumem” myślenia.
Akcja filmu dzieje się w średniowiecznej Japonii. W opuszczonej świątyni Rashomon grupa podróżnych chroni się przed deszczem. Czasy są niepewne, bo kraj wyniszczają krwawe wojny toczone przez feudałów i pozostających w ich służbie samurajów. Królują wszechogarniający chaos i poczucie braku bezpieczeństwa. Jeden z podróżnych zaczyna swą opowieść. Niedawno w lesie znalazł ciało zabitego samuraja.
Zabójca został pojmany. Wersja zabójcy ma brzmieć, iż zabił samuraja w pojedynku po tym jak ten zgwałcił jego żonę. Z kolei jego żona przedstawia inną wersję – to ona zabiła samuraja, nie mogąc znieść pogardy męża wobec gwałtu dokonanego na niej. Pojawiający się duch zabitego samuraja opowiada, że on popełnił samobójstwo. Z kolei wg narracji podróżnego chroniącego się w świątyni przed deszczem który rozpoczyna opowieść o tym wydarzeniu to kobieta sprowokowała mężczyzn do walki. Obaj walczący jego zdaniem zachowując się jak tchórze.
W zależności od wersji wszystko wygląda różnie. Raz samuraj jest ofiarą, a raz katem. Jego żona jest widzem albo podstępną prowokatorką, zaś podróżny inicjujący tę opowieść: przypadkowym przechodniem, beznamiętnym obserwatorem albo mordercą. Każdy z bohaterów opowiadających historię napadu przedstawia ją zupełnie inaczej, starając się reprezentować siebie w możliwie pozytywnym świetle, jednocześnie demonizując postępowanie pozostałych uczestników zdarzenia. Nie wiadomo, która z relacji jest prawdziwa, który z narratorów jest wiarygodny a kto kłamie. W zderzenie kilku przeciwstawnych wersji, przy braku możliwości racjonalnej i zdystansowanej pozycji gdyż główną rolę grają zaangażowanie i emocje, nikt nie może być postrzegany jako świadek i recenzent całkowicie godny zaufania. To jest iście szekspirowskie, uniwersalne, wieczne pytanie o naturę prawdy i istotę człowieka: o to, czy możliwe jest obiektywne poznanie i czy istnieje jedna, absolutna prawda. Nawet w obliczu tak wydawałoby się jasnego wydarzenia jakim jest morderstwo człowieka przez drugiego człowieka.
Więc kto kłamie, a kto mówi prawdę ? Kto jest ofiarą a kto sprawcą zbrodni ? A jeśli to kłamstwo jest w przekonaniu mówiącego najczystszą prawdą ? Kurosawa każe widzowi wątpić w nas samych, bo człowiek jest omylny, zawsze ma w sobie nagromadzone życiowe doświadczenia i wizję świata oraz ludzi, wedle których sądzi i opiniuje, a jego wiedza zawsze pozostaje ograniczoną (gdyż jest subiektywna i selektywna). Zwłaszcza w chwilach takich jak współcześnie, kiedy media są wszechogarniające, pozostają w służbie określonych ośrodków mających wywierać wpływ w określonych celach na ludzką świadomość i bombardują nas miliardami informacji. Często sprzecznymi, nie pozwalającymi zachować balansu, zdystansowania i dokonać racjonalnej refleksji i analizy. Raz z nadmiaru tych informacji, dwa – z tytułu ich wzajemnego wykluczenia. Więc czasem może warto popatrzeć na dziejące się wokół nas wydarzenia – te małe, wielkie i globalne – przez pryzmat czasu który ciągle mija i miejsca w jakim się znajdujemy. I faktu, iż nie zawsze ofiara jest aniołem, a napastnik demonem.
Ta opowieść o ułudzie absolutu – bo chcemy aby nasza prawda była czymś niepodzielnym i powszechnie przyjmowanym aksjomatem – jest tym bardziej we współczesny świecie istotna gdyż owe wolne, demokratyczne i obiektywne ponoć media posiadające niebywałą władzę, formatują naszą świadomość wedle zapotrzebowania swoich kuratorów: czyli mega-kapitału wiejącego przez nasz świat niczym Duch Święty wedle św. Augustyna czyli „kędy on chce” i mającego jednoznaczny, utylitarny, wieczny interes. Zysk, wielowymiarowo rozumiany.
Marc Bloch, twórca w okresie międzywojennym znakomitej szkoły historycznej we Francji (tzw. >ANNALES<) zauważył, iż wszelkie dziejące się wokół nas wydarzenia – polityczne, kulturowe, ekonomiczne itd. – nie wolno oceniać i opisywać wyłącznie ze współczesnej nam perspektywy. Istnieje bowiem zasada przyczynowości i skutkowości. Z tej racji wszystko ma swe źródła w czasie minionym – tym bliskim, dalszym, a czasami w odległej o wieki przeszłości. To przykład na tzw. „długie trwanie”, jak z kolei konkludował kolejny reprezentant tej szkoły historycznej, Ferdynand Braudel.
Nie jest to pochwala – choć to jest ludzkie czyli realne – tzw. relatywizmu (wzmacnianego przy okazji przez medialnych mentorów terminem „moralny”). Nie jest to także nawoływanie do pasywności. Jest to jedynie zwrócenie uwagi na to, iż o winie, karze czy odpowiedzialności decydować winne powołane do tego specjalistyczne, profesjonalne, opierające się o kodeksy (oczywiście po dogłębnym i zgodnym z procedurami procesie) organy. Zbyt często owi nowi władcy naszej świadomości, umiejscowieni w mediach i mainstreamie podając nam informacje w formie jedynej i absolutnej prawdy – bo to ich prawda i ich wersja - mają w tym konkretny interes. A to taki aby owa prawda i wersja tak właśnie była odbierana i przez to jednocześnie kreując wyroki zgodne z ich intencjami. Chcą być prokuratorem, sędzią i katem.
Warto więc choćby dla psychicznej higieny wyrwać się z bańki jednoznacznych i dogmatycznych definicji serwowanych nam przez media, odłączyć sieć i przejść do informacji, źródeł, tekstów czy obrazów (takich jak np. wspomniany >RASHOMON< Kurosawy) pozwalających spojrzeć na świat, procesy w nim zachodzące i na nas samych – ludzi - bez emocji, uprzedzeń, fobii i dogmatyczno-poszufladkowanych klasyfikacji.
2022-03-31 19:12:10
Wszystko co stałe, wyparowuje,
a wszystko co święt ulega profanacji.
Karol MARKS
„Santo subito” – wołały tłumy podczas pogrzebu Jana Pawła II. Został on kanonizowany – w przyśpieszonym tempie wedle zatwierdzonego przez niego samego wcześniej schematu wynoszenia ludzi Kościoła godnych atencji i kultu na katolickie ołtarze z pominięciem także reguł jakie do jego pontyfikatu obowiązywały dodatkowo gdy kanonizowany miał być papież – blokada dot. daty jego śmierci (nieformalna lecz stosowana od wieków). Dziś ten nimb świętości Wojtyły mocno przyblakł, a towarzyszące mu monumentalne, alabastrowe pomniki co rusz się kruszą pod naporem skrywanych i zamiatanych pod dywan do tej pory informacji, danych, faktów. Wiara religijna wsparta emocjami potrafi przenosić góry, ale po to aby je wznieść w innych, najmniej spodziewanych, miejscach. Kościół z balastem pontyfikatu Jana Pawła II, sprowadzony przez niego do wymiaru struktury „po-trydenckiej”, kontrreformacyjnej, niemalże średniowiecznej (czyli wojowniczej, obskuranckiej i fundamentalistycznej) jest tego zawsze najlepszym przykładem.
Psycholog społeczny, dr Jarosław Klebaniuk w książce autorstwa Piotra Szumlewicza (>OJCIEC NIE-ŚWIĘTY<) w krótkich słowach podsumował pontyfikat Karola Wojtyły na podstawie jego początku: „Karol Wojtyła został wybrany na urząd w atmosferze skandalu. I to podwójnego. Po pierwsze obejmował stanowisko po niezwykle, jak na Watykan, egalitarnym i uczciwym poprzedniku. Po drugie, okoliczności śmierci Lucianiego ani wtedy, ani później nie zostały wyjaśnione”. 2.04.2022 mija 17 rocznica śmierci Karola Wojtyły, 264 papieża rzymskiego, który pozostawił po sobie rzesze świętych. Dziś w obliczu skandali wychylających coraz obficiej i szerzej zza Spiżowej Bramy owe tabuny kanonizowanych i beatyfikowanych kobiet i mężczyzn wyglądają coraz bardziej pokracznie, świadcząc o absolutnej hipokryzji, alienacji autora tej inflacji świętości z codziennego życia przełomu tysiącleci. Bo żaden papież w historii Kościoła katolickiego nie wyprodukował tylu kanonizowanych i beatyfikowanych osobowych wzorców. Z tym właśnie się wiąże wyniesienie jakiejś osoby (czy grupy osób en bloc) na ołtarze: mają stanowić modele postępowania, naśladowania przez wiernych, członków katolickiej wspólnoty.
Święci stanowili jedną z osnów pontyfikatu Karola Wojtyły. To miała być rękojmia tzw. nowej ewangelizacją jaką postawił przed sobą Jan Paweł II. Metoda zmiany procesów laicyzacyjnych i sekularyzacyjnych jakich świat zachodni, euro-atlantycki doświadczał od dekad. Vaticanum II nie wahał się ostatecznie podjąć nieśmiałych prób dostosowania nawy Kościoła do tych zamian i trendów, wyrwania się z konserwatywnych i tradycjonalistycznych ram epoki Piusów oraz kleszczy jakie na Kościół powszechny nałożył Vaticanum I. Zmian, które miałyby dostosowania go do wymogów współczesność. Aggiornamento i accomodata renovatio Jana XXIII miały być tego symbolem i zapowiedzią. I w jakimś sensie – co widać przynajmniej do początku lat 70. – były, choć sam Kościół jako struktura i instytucja na wskroś tradycjonalistyczna, do szpiku kości konserwatywna nie mógł tak z roku na rok się zmienić, porzucić swojej tradycji (często złej, czasami zbrodniczej, a nade wszystkim – dwulicowej). I ta właśnie dwulicowość, hipokryzja, manipulacja w przedmiocie tzw. świętości i jej prezentacji dla „ludu bożego” jest jak dziś widać głównym leitmotivem pontyfikatu Wojtyły.
Jan Paweł II cofnął Kościół o kilka dekad. Może do epoki Piusów a może jeszcze dalej, do czasów kontrreformacji. Swym pontyfikatem postawił wybitnie szkodliwe piętno na całej kulturze świata, Europy, a przede wszystkim – Polski. Te toksyny oddziaływać będą jeszcze przez dekady. Jego zdaniem masowa produkcja świętych – mających być niejako stemplem czasów w jakich żyli – miała zaświadczyć, że tylko życie wg norm i kanonów Kościoła którym on kierował jest przeznaczeniem do świętości. Że tylko takie wartości są ludzkie i stanowią jedyną podstawę ziemskiego bytu. Reszta klasyfikowana była do rzędu „cywilizacji śmierci”. Specyficzny wybór i prezentacja tak rozumianych wartości i cnót wartych admiracji, oddawania im czci i uprawiania ich kultu świadczą wyraźnie o preferencjach i zamiarach całego tego procesu. I mentalności kreatora. To właśnie stanowi o sile owych toksyn.
Jednak jak to dziś wyraźnie widać świat Wojtyły oparty o masową produkcję osób godnych naśladowania z racji swych walorów (a de facto papieskiego uwielbienia określonych wartości utożsamianych z tymi osobami) okazał się rzeczywistością na wskroś zakłamaną, pustą i godną napiętnowania. Właśnie z racji potwornych rozbieżności między medialnym zadęciem, żarliwymi przemówieniami, groźnymi potępieniami, ekstatycznymi modłami i praktyką życiową.
Święci w Kościele są niczym herosi z greckiej mitologii. To wzory osobowego postępowania, moralności i cnót dla katolickiej wspólnoty. Stanowić mają swoistą, katolicką mitologię, oprawę dla masowej wersji przekazu jak należy postępować oraz jakie wartości są niesione aktualnie przez naukę Kościoła. O zmienności tych tendencji niech świadczą przypadki Oscara Romero (zamordowanego przez prawicowe bojówki arcybiskupa San Salwador) oraz Pedro Arrupe (wieloletniego generała jezuitów, gorącego zwolennika teologii wyzwolenia i przez lata postponowanego publicznie przez Jana Pawła II aż ten niezwykle szanowany Hiszpan doznał rozległego wylewu krwi do mózgu i musiał w 1981 ustąpić ze stanowiska). Ci usuwani w cień podczas pontyfikatu Wojtyły ludzie Kościoła dziś mają otwarte procesy beatyfikacyjne. O czym Kościół Wojtyły (a także Ratzingera) nie chciał absolutnie słyszeć.
Jan Paweł II wyniósł z wielką pompą i medialną fanfaronadą na ołtarze tak kontrowersyjne postacie jak abp Alojzy Stepinać – ustaszowski prymas Chorwacji błogosławiący swym milczeniem zbrodnie faszystów z Zagrzebia w latach 1941-45 – czy założyciel i promotor Opus Dei Jose Maria Escriva de Balaguer. Kontrowersje i negatywne opinie osób obcujących z Escrivą przez lata, a dot. charakteru, osobowości i relacji interpersonalnych jakie ów przyszły święty prezentował, przekazywane do Watykanu nie miały żadnego znaczenia. Ważnym – właśnie taką promocję wartości przy wynoszeniu na ołtarze nakreślił Wojtyła – był jego skrajny antykomunizm, anty-progresywizm w każdym wymiarze życia i bezwzględne podporządkowanie się wytycznym Rzymu. Obaj – Stepinać i Escriva – splamili się współpracą i admiracją faszyzmu: ustaszowskiego i frankistowskiego.
Dzisiejsze kontrowersje i skandale kłębiące się wokoło takich świętych jak Matka Teresa z Kalkuty czy o. Pio z Pietrelciny potwierdzają jedynie wnioski o wybitnie konserwatywnym szkodliwym (dla świata, gdyż rzucały cień na świadomość ok. 1,5 mld ludzi na Ziemi) – wręcz toksycznym wobec postępu i rozwoju ludzkości – pontyfikacie polskiego papieża.
Gdyby sytuacja potoczyła się inaczej a Jan Paweł II władał by Kościołem jeszcze przez kilka lub kilkanaście lat (de facto w ostatnich latach rządził - jak mówiono w kurii rzymskiej – i o wszystkim decydował vice-papież, „don Stanislao” czyli abp Stanisław Dziwisz, jedynie osobisty sekretarz Wojtyły) na ołtarze wyniesiono by osobistych kamratów Dziwisza abp Paula Marcinkusa (to ten skompromitowany duchowny od afery Banco Ambrosiano) i założyciela Legionu Chrystusa, zwyrodnialca, gwałciciela dzieci, bigamistę Marciala Maciel Degollado („ukochanego syna Jana Pawła”). Ale żarliwych antykomunistów, skutecznych w pozyskiwaniu różnych dochodów dla Matki Kościoła.
Zgnilizna masowej pedofilii w łonie instytucji którą Jan Paweł II kierował przez prawie 30 lat i którym to procesom oraz zbrodniom funkcjonariuszy Kościoła w żaden sposób się nie przeciwdziałał powinny jednoznacznie demistyfikować ten pontyfikat w absolutny sposób. W Polsce jednak znajdują się gremia które w imię własnych, partykularnych, dwulicowych (bo z wartościami i moralnością na ustach) temu zaprzeczają, protestując głośno i agresywnie przeciwko demitologizacji osoby Wojtyły. Grożąc tym co chcą patrzeć na pontyfikat Wojtyły bez różowych okularów, nie klęcząc na kolanach i powtarzać tylko „Abba Ojcze”.
2022-01-01 00:10:48
Gdy zmieniają się ludzkie interesy zmieniają się też prawa
John Gray
Proponowany tzw. >zielony ład< niesie sobą oprócz ograniczenia emisji CO 2 co determinuje dalsze funkcjonowanie naszego gatunku oraz Ziemi jaką znamy do tej pory. Jednak elementów przemilczanych dyskretnie przez polityków i propagatorów tych rozwiązań jest mnóstwo. To przede wszystkim minimalizacja dotychczasowej, masowej konsumpcji stanowiącej clou panującego systemu i medialno-reklamowej retoryki. To totalna klapa całego systemu (i kultu) wolnego rynku i jego niewidzialnej ręki niepodzielnie panującego od kilku dekad tak w „realu” jak i narracji medialnej.
Z tym wiążą się kolosalne cięcia w produkcji dóbr i usług. A w konsekwencji ograniczenie ich sprzedaży oraz dostęp do nich. To będzie wynik cen i dochodów ludności permanentnie spadających. A więc co z zatrudnieniem ? A co z bezrobociem które sięgnie prawdopodobnie 40-50 % populacji ? Co z tą armią ludzi „bez długotrwałego zajęcia” ? To zagadnienie jest nie tylko egzystencjalne – praca i dochody z niej stanowią o przeżyciu – ale może przede wszystkim w przedmiocie znaczenia pracy jako uczłowieczania, humanizowania jednostki, jej rozwoju i poszerzanie horyzontów intelektualno-mentalnych. Co z tak podstawowymi elementami naszego życia jak ograniczenie masowego dostęp do energii elektrycznej, gazu, wody, ciepła w mieszkaniach ?
Znów kłaniają się ceny i drastycznie ograniczone dochody ludności. Raz, że tego ma być mniej (ochrona emisyjna i dekarbonizacja), dwa - wzrosną horrendalnie ich koszty przy jednoczesnym dramatycznym spadku wspomnianych dochodów. To tylko część dylematów na które winno się odpowiedzieć w kontekście całości zagrożeń związanych z klimatyczna katastrofą, która nieuchronnie się zbliża.
Czy ubogie, poszkodowane w epoce kolonizacji kraje, mają na równi z tym bogatymi (które dziś chcą stawiać mury i zasieki na swoich granicach chroniąc swe terytoria przed napływem uchodźców z regionów gdzie się niej da żyć) ponieść koszty wyrzeczeń i oszczędności w imię globalnej i gatunkowej solidarności ? Czy ci którzy z eksploatacji, podboju, rabunku tych regionów i krajów zapewnili sobie współczesny i dostatni poziom życia swoich społeczeństw, nie powinni w imię właśnie owej solidarności ponieść wyższych nakładów na rzecz globalnej walki z efektem cieplarnianym ?
Trzeba obniżyć poziom życia poprzez ograniczenie konsumpcji właśnie klasy średniej w bogatych krajach Zachodu (i nielicznych kompradorskich elit w pozostałej części świata) do poziomu miliardów ludzi żyjących aktualnie w biedzie, upodleniu, zmagających się z codzienną niepewnością i chaosem. Teoria skapywania bogactwa po raz kolejny okazuje się humbugiem i oszustwem. Tym razem jednak w wyjątkowo brutalnej i traumatycznej, bo globalno-katastroficznej, formie. I trzeba to ludziom uzmysłowić. Jednak czy klasa polityczna patrząca wg demo-liberalnej perspektywy czterech lat od wyborów do wyborów jest w stanie to uczynić ? Nie tylko z koniunkturalizmu i intelektualnego lenistwa. Chodzi przede wszystkim o indywidualne interesy związane z myśleniem o życiu jako paśmie sukcesów i wiecznego brylowania na salonach. Dobrowolna rezygnacja z tzw. „korytka władzy” jest jednym z kanonów rynkowo-neoliberalnego porządku tego świata.
Hurra-optymistom - twierdzącym że „tak jak jest musi zawsze być” - i ślepym fanom turbo-kapitalizmu oraz leseferyzmu, odprawiającym kult rynku zawsze pasącego się masową produkcją dóbr warto tylko przypomnieć, że zyski pomnażać można w dwojaki sposób: albo produkujemy i sprzedajemy dużo i tanio, albo – produkcja jest elitarna, droga a zysk tak czy siak się równoważy.
Kryzysy są immanencją systemu kapitalistycznego (vel wolno- rynkowego). Sygnał jaki dotknął świat w 2008 r. niczego nie nauczył elit globalnych, reprezentantów światowego mainstreamu politycznego, tzw. autorytety moralne i politycznie wziętych i cytowanych wciąż analityków (oczywiście głównego nurtu medialnego), celebrytów czy topowych dziennikarzy. Powszechna narracja – mająca już absolutne cechy propagandy i manipulacji by nie rzec mega-oszustwa - o postępującej szczęśliwości i wzroście powszechnego dobrostanu ni jak się ma do rzeczywistości. Ponad 70 % populacji światowej należy do najniższej kategorii majątkowej (w niej prawie połowa nie posiada nic w rozumieniu panującej doktryny rynkowego fundamentalizmu). Ostatnie dane (Forbes, Oxfam itd.) mówią, iż 26 miliarderów dysponuje majątkiem takim jak 3,8 mld ludności świata (i ta rozpiętość dramatycznie rośnie). Świat i ludzkość stoją przed globalnymi, planetarnymi wyzwaniami. Nie da się zrealizować koncepcji planetarnej cywilizacji uniwersalnej, humanistycznej, pro-człowieczej, z jednoczesną akceptacją rozpiętości majątkowych, w poziomie jakości życia, stratyfikacji społecznego usytuowania ludzi, grup, społeczeństw czy całych narodów. Nie może nam być to obojętne. W dobie globalizacji musi to być szczególnie istotny sposób widzenia ludzkich potrzeb. W sposób gatunkowy, globalny i ponad: rasowy, językowy, kulturowy, religijny, państwowy itd. I zaspokojenie przynajmniej podstawowego poczucia sprawiedliwości i równości szans. Lewicy jednak tu nie widać: i nie mówię tylko tym kraju znad Wisły, Odry czy Bugu. Całej, europejskiej, unijnej.
Horrendalny wzrost kosztów praktycznie wszystkiego zmienić musi absolutnie rzeczywistość w jakiej do tej pory żyje bogaty i quasi-bogaty świat: bilety lotnicze - to ograniczenie tej formy komunikacji sięgających nawet i 80-90 % stanu obecnego: benzyna - to spadek produkcji samochodów, a w związku z tym ich cena i dostępność jako masowego środka przemieszczania się musi też ulec znacznym ograniczeniom (ograniczenie tzw. mobilności): upadek turystyki i tłumów przedstawicieli middle class podróżujących i „szwędających się” po świecie musi uderzyć w kraje żyjące do tej formy pozyskiwania środków (Hiszpania, Portugali, Włochy, Grecja, Cypr, Chorwacja nie mówiąc o Mauritiusie, Seszelach czy Malediwach – o ile utrzymają się nad poziomem wzrastającego oceanu światowego). Co z poziomem i jakością życia milionów ludzi w tych krajach zajmujących się dotychczas obsługą tych rzesz turystów ?
Ponieważ świat stał się dzięki neoliberalizmowi jednym wielkim kasynem - a ten stan rzeczy rzutował oprócz wspomnianej żądzy szybkiego i maksymalnego, w krótkim czasie osiąganego, zysku na inne gałęzi gospodarowania i przede wszystkim na kulturę i świadomość społeczną – załamanie cywilizacji może być globalne. I odbije się w planetarnym wymiarze także na populacji ludzi z krajów najbardziej rozwiniętych. Panujący system nauczył społeczeństwa bogate, demokratyczne, z euro-atlantyckiego obszaru cywilizacyjno-kulturowego, życia „na czyjś koszt”. To jest cena globalizacji i za nią te zbiorowości przede wszystkim zapłacą. Tam gdzie owa klasa średnia, rządząca i prezentująca określoną, typową dla systemu świadomość -a emanacją tego w sferze polityki i porządków prawnych jest liberalna demokracja - ów spadek i degradacja może być największy. Niektórzy komentatorzy – np. Michaił Chazin (rosyjski ekonomista), Matthews Desmond (socjolog z Harwardu) czy James Dawid Vance (amerykański dziennikarz i polityk) - zapowiadają nawet 40 – 50 % spadek poziomu życia klasy średnie w społeczeństwach Zachodu. A deklasacja boli najbardziej, przede wszystkim kiedy jest się klasą rządzącą, powszechnie admirowaną (przez media i mainstream). I na dodatek gdy się coś ważnego – z racji wyznawanych wartości i głoszonej ideologii – posiada materialnie. Bo z tego czerpie się często uzasadnienie dla zajmowanego miejsca w społecznej hierarchii, kosztem tych niżej posadowionych na tej drabinie. O pogardzie i wyższości – wzmacnianej w ostatnich 3 dekadach przez media – wobec tych którym się nie udało nawet nie wspominam. Sytuują się tam gdyż są leniwi, niewykształceni, roszczeniowi, populistyczni, po prostu gorsi "z urodzenia”. A teraz te argumenty i uzasadnienia dla własnej społecznej pozycji staną się niedostępne. To m.in. z tego tytułu dotknięta głębokim kryzysem ekonomicznym drobna burżuazja, zdeklasowani urzędnicy, nauczyciele czy pozbawieni dochodów rzemieślnicy stali się klientami głosującymi na partię Adolfa Hitlera w Niemczech. I nie ważne propozycje i metody rządzenia jakie zapowiadała. Chodzi o mechanizm i przyczyny tego zjawiska.
2021-11-25 07:54:24
§ 3. Kto publicznie pochwala popełnienie przestępstwa, podlega grzywnie do 180 stawek dziennych, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.
Art. 255. Kodeksu karnego
Po 11 listopada zawsze nachodzić mogą takie refleksje jak w przedstawiam w tym tekście. Demo-liberalny mainstream, politycy, osoby o ugruntowanych (zdawałoby się) pozycjach medialnych, autorytetów są zniesmaczone, zdziwione agresją, nienawiścią, hejtem – a często nawoływaniem do pospolitego linczu – jakie leją się z mediów społecznościowych i elektronicznych, z ambon, z mównic politycznych debat. Nawet w parlamencie polskim są na co dzień obecne. Dziś to jest tylko skutek waszego mainstreamie i demo-liberalne elity udawania iż nic się nie dzieje. A w zasadzie to może i dobrze, gdyż to puszczanie od lat „perskiego oka” do środowisk które na różnego rodzaju marszach, demonstracjach, pikietach czy akcjach protestacyjnych wykrzykiwały głośno i publicznie hasło „a na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści” materializuje się w szerszej przestrzeni. To hasło ni mniej ni więcej jest nawoływaniem do zbrodni, do zabójstwa, do linczu. Was to nie brzydziło, nie bulwersowało, nie budziło w was nawet zaniepokojenia czy refleksji. I do dziś nie brzydzi, nie dziwi, nie bulwersuje. Zachowywaliście się dokładnie tak jak to w swej wiekopomnej i uniwersalnej frazie zawarł pastor Martin Niemöller mówiąc o komunistach, Żydach, socjaldemokratach i ciszy jaka towarzyszyła ich prześladowaniom. Bo nikt z porządnych, bogobojnych, konserwatywnych obywateli nie zaliczał siebie do tych kategorii, do tych zbiorowości.
Cytowany Kodeks Karny, artykuł 255, jak widać wprost mówi, że skandowanie na wiecach, marszach, manifestacjach zapowiedzi o wieszaniu kogokolwiek powinno podlegać ściganiu i karze. Ale od wielu, wielu lat nikt na ten akt nawoływania do popełnienia de facto przestępstwa, zbrodni – bo tak to należy nazwać – inspirowanej zwierzęcym antykomunizmem nie zwracał uwagi. Z wielu względów – przede wszystkim: doktrynalnych i ideologicznych. Mainstream oraz demo-liberalne elity w jakimś sensie traktowały te nawoływania, te okrzyki, jako przejaw patriotyzmu, emocjonalnie uzasadnione hasło wyrażające polskość, nadwiślańską tradycję, religijną wiarę i miejscową tożsamość. Miało ono udowodnić „od zawsze” powszechną nienawiść Polaków nie tyle do komunizmu jako takiego, ale do tych przedstawicieli polskiego społeczeństwa, którzy Polskę Ludową traktować raczyli jako państwo polskie. To państwo polskie będące dla wielu Ojczyzną (bo innej w owym po-jałtańsko-poczdamskim układzie geopolitycznym być nie mogło), której oddawali swe zdolności, umiejętności, wykształcenie. Tu realizowali swe marzenia zawodowe i rodzinne, kształcili się, żenili, rodziły się im dzieci, umierali. Wiedli normalne życie.
Kościół katolicki i jego najwyżsi hierarchowie, ta ostoja moralności i polskiej tożsamości, ten stróż wartości i człowieczeństwa - bez której to instytucji trudno sobie wyobrazić Polskę (tak uważa w 2021 roku Adam Michnik) – także dziwnie na te publiczne nawoływania do linczu i odpowiedzialności zbiorowej nie reagował. Milczał czyli de facto im sprzyjał.
Szanowny mainstreamie, elito demo-liberalna, inteligenckie środowiska post-solidarnościowe: brzydziliście się i odmawialiście racji jakiegokolwiek bytu tzw. komunistom, gardziliście tzw. „lewactwem”, nie chcieliście lewicy w ogóle w Polsce uznać za immanentną siłę sprawczą tzw. „polskości”, zwłaszcza tej post-peerelowskiej (miała tylko posypywać głowę popiołem i siedzieć „na oślej ławce” w kącie – bo jej z definicji „mniej wolno” – w najlepszym przypadku przyjąć waszą narrację i wasze mniemanie o świecie i ludziach) to macie ultra-konserwatystów i nacjonalistów u władzy, a na plecach już czujecie oddech faszystów. To dopiero będzie prawdziwa – zapowiadana w jakimś sensie przez owe hasło – „jazda bez trzymanki” gdy będą współrządzić. Ku temu idzie bo klimat jest od lat przygotowywany. Poseł Nitras już o tym kiedyś wspominał w Sejmie.
Wracając do meritum zawartego w tytule niniejszego tekstu czyli drzew na których mieli / mają być wieszani przez prawdziwych Polaków-patriotów komuniści. Trzeba zauważyć, iż niereagowanie na łamanie prawa zawsze wraca w nieoczekiwanym momencie niczym bumerang. To co wedle waszych demo-liberałowie jedynie słusznych mniemań, zaspokajających wasze poczucie plemiennej sprawiedliwości, będących pochwałą odpowiedzialności zbiorowej, aprobatą dla linczu, kultywowanej przez minione 30 lat bez mała, dziś ma brunatne podniebienie i język polskiego faszyzmu. Przybiera formę swastyki z wafelków Price-Polo na torcie, faszystowskich tatuaży na ciele kibola i wyciągniętej ręki w hitlerowskim pozdrowieniu tłumaczonej jako zamawianie 5 piw. Materializuje się w projektach ustaw a’la Kaja Godek, dekomunizacyjnych pomysłach składanych co jakiś czas w Sejmie, prześladowaniem systemowym uchodźców pomimo, iż Polska w efekcie współudziału w najazdach obok USA na kilku krajów jest współwinna sytuacji jaka zmusza mieszkających tam ludzi do ucieczki z tych regionów nie nadających się do normalnego życia, do jakiejkolwiek egzystencji. Gdzie zagrożone jest poważnie życie ludzkie.
Po owocach ich poznacie – jak mówi starotestamentowa sentencja. "Chcieliście Polski no to ją macie, skumbrie w tomacie, pstrąg !"(K.I.Gałczyński).
PS: Mój facebookowy znajomy, jeden z ważnych (kiedyś) polityków SLD, Krzysztof Janik, przypomniał w kontekście marszów nacjonalistów art. 13 Konstytucji mówiący, że „….Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmu, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową lub narodowościową”. Widać zapomniał, iż problem nacjonalizmu, szowinizmu czy jawnego nawet faszyzmu w naszym kraju nie jest wytworem dzisiejszej chwili. Odpowiedziałem mu więc następująco: Od lat to ma miejsce. Jeszcze sprzed PiS-u - KPP (działacze ze Śląska) są ścigani bodajże od 2012 roku (?) przez prokuraturę - wtedy prok. gen. był chyba "platformerski" Seremet i rządziła PO, a szefem TK był "dzisiejszy Katon" prof. Rzepliński. Nawet wyroki pozapadały "za szerzenie totalitaryzmu". Min. spraw wew. Sienkiewicz "szedł po faszystów" i nie doszedł. Albo nie chciał dojść. Jednak można było ..... Bo się chciało i w "nie swoich" uderzyć tym paragrafem kk. Dlatego dwie sprawy mam do Was wszystkich, polityków czynnych i byłych, dziś zdziwionych tym co się dzieje:
1) POPiS jest bytem realnym, leżącym w mentalności tych ludzi i konserwatywnym (tak czy siak) neoliberalnym i klerykalnym widzeniu świata oraz procesów w nim zachodzących. Przepływy polityków od lat mające miejsce w obrębie POPiS-u między członkami tego tworu o tym najlepiej świadczą - programowo-ideowa bliskość. O towarzyskich konotacjach nie wspominając. Nie na darmo Tusk po 2007 roku nie chciał rozliczać PiS-u za przekroczenia prawa, a było za co, choćby Trybunał Stanu dla JarKacza i ZZ (ale Kamińskiemu i Szwejkowskiemu należał się prokurator - Blida i Lepper gdyby ktoś zapomniał). Bo nie chciał zemsty i "jakże to kolegów z etosu ciągać po prokuratorach" (info. z pierwszej ręki, od osoby pozostającej wtedy blisko kierowniczych gremiów PO).
2) Arystotelesem podsumuję to co Pan słusznie zresztą zauważył: "nie poznamy prawdy nie zgłębiając przyczyn".
2021-10-29 10:41:54
z islamskim dżihadem, jaki malują obrońcy
„wojny z terroryzmem” oraz logikę ich
rozumowania, można by rzec, że ta wojna
zamieniła wielu z „nas” w „nich”. I być może
to właśnie jest jednym z największych zwycięstw
terrorystów, którzy wbili samoloty w wieże
WTC. Egzekucja na ibn Ladenie i jej szeroka
akceptacja są tylko kolejnymi tego przykładami.
Artur Domosławski
Od wielu lat (praktycznie od 3 dekad) mówi się o gruntownej reformie ONZ-tu i Rady Bezpieczeństwa jako będącej ciałem stałym, decydującym w zasadzie o kierunkach polityki światowej. Chodzi głównie o rolę tzw. Wielkich Mocarstw w RB ONZ i przysługującego im prawa weta. Celem tej reformy miałoby być z jednej strony urealnienia sytuacji jaka ma dziś miejsce na naszej planecie i dokooptowanie w formie stałych członków RB krajów, których rola i potencjał polityczni-gospodarczy niepomiernie wzrósł (znaczenie takich krajów jak Indie, Japonia, Niemcy, Brazylia, Meksyk, Iran czy Turcja jest nie mniejsze niż Francji czy Wielkiej Brytanii), a z drugiej – odwrócić tendencję przejawiająca się postępującym paraliżem działań całej organizacji. Chodzi głównie o tzw. interwencje humanitarne mające mandat Organizacji Narodów Zjednoczonych, z odpowiednimi plenipotencjami operacyjno-militarnymi. Przywoływane są tu przede wszystkim przykłady wojen domowych i związanych z tym klęsk dopadających miejscową ludność w Somalii i byłej Jugosławii (wojna w Bośni), a z ostatnich dekad – Irak, Libia, Syria, Sudan (dżandżawidzi i Darfur) czy Myanmar (i problem Rohingya). Pierwsze kroki ku materializacji takiej reformy złożył w czasie swego sekretarzowania (1997-2006) Kofi Annan, ale wobec sprzeciwu wszystkich stałych członków RB ONZ projekt odłożono do szuflady. Debaty nad nim trwają jednak od jakiegoś czasu, ale wszystko ogranicza się do debat kuluarowych, głównie między USA, Rosją i Chinami (Francja i Wielka Brytania pozostają „jakby z boku” wobec tego zagadnienia choć od czasu od czasu dobiegnie z ich strony jakieś oświadczenie czy enuncjacja w tej mierze).
Pojęcie tzw. interwencji humanitarnej przy użyciu wojsk międzynarodowej koalicji w błękitnych hełmach i pod flagą Narodów Zjednoczonych jako jedynej reprezentacji społeczności globalnej zostało jednak w XXI wieku wyraźnie sprofanowane i skompromitowane. NATO swoje operacje wojskowe, agresywne i typowo kolonialno-imperialistyczne działania (np. w Libii czy wcześniej w sprawie Kosowa), tłumaczył i objaśniał właśnie takimi argumentami. Choć wielu autorów o światowy wymiarze zwraca uwagę na cynizm i mega oszustwo tych działań. M.in. Naomi Klein w >DOKTRYNIE SZOKU< pokazała, iż wywoływanie lokalnych konfliktów i tzw. „kolorowych rewolucji” ma na celu spowodowanie chaosu w określonym kraju po to aby pod pozorem właśnie zaprowadzania porządków na „neoliberalna modłę” i niesienia tym samym pomocy cierpiącej ludności dokonywać zbrojnych interwencji. Także narracja o międzynarodowym terroryzmie i prowadzonej z nim wojnie z nim (toczonej od 20 lat czyli od chwili ataku na WTC) przybrała współcześnie groteskowy choć tragiczny w istocie wyraz. Właśnie argumentacja uzasadniająca interwencje humanitarne jakie przedsiębrał Zachód w kontekście tej wojny (dodatkowo argumentując, iż zaprowadzenie w tych regionach demokracji liberalnej na wzór zachodniej) okazywała się niezwykle kompatybilną z tym co poruszyła w swej książce wspominana Naomi Klein.
Znamienne słowa na temat kto jest terrorystą napisał w >SPIEGEL - on Line< znany dziennikarz, działacz polityczny i wydawca niemiecki Jacob Augstein: „Zachód zwalcza islamski terroryzm. Dlaczego nie nasz własny ? Liczba ofiar które on powoduje jest znacznie wyższa. Co 5 sekund w świecie umiera z głodu jedno dziecko. Z naszej winy. Jedynym wyjściem z tego jest oddłużenie biednych narodów, nałożenia ceł zaporowych na import agropaliw, zakaz spekulacji giełdowych na podstawowe produkty spożywcze”. Czy to jest możliwe do zrealizowania ? Czy tym właśnie nie powinna zająć się przede wszystkim – o ile do tego dojdzie – zreformowana RB i całe ONZ a nie debatami nad usprawnieniem ewentualnych militarnych interwencji ?
Rezolucja RB ONZ nr 688 z 5.04.1991dotyczyła potępienia Iraku i użycia przez Saddama Husajna wobec swoich obywateli napalmu, bomb fosforowych i gazów bojowych. Rezolucja otworzyła drogę – i była autentycznym głosem całej opinii międzynarodowej – do ingerencji humanitarnej w północnym Iraku (Kurdystan) oraz poprzez nadzór z powietrza zablokowała wszelkie ruchy wojsk irackich w tym rejonie.
11.09.2001 roku podczas ataku na WTC i Pentagon śmierć poniosło 2973 osoby z 62 narodowości. Minęła właśnie 20 rocznica tego dramatycznego wydarzenia zmieniającego diametralnie optykę świata. Z tego powodu Ameryka wyruszyła na wojnę do Afganistanu, która trwała bez mała 20 lat. Dziś US Army zrejterowała z tego środkowo-azjatyckiego kraju kończąc interwencję porażką. Dane ONZ mówią, iż w chwili gdy waliły się wieże Twin Towers na świecie z głodu i niedożywienia zmarło ok. 35 tys. dzieci poniżej 10 lat. Z powodu gruźlicy, biegunek, AIDS, malarii, trądu, infekcji dróg oddechowych tego samego dnia zakończyło życie w tzw. III Świecie 156 368 osób. Porównajmy – emocje, dramat telewizyjnego przekazu oraz śmierć na oczach świata owych 2973 osób pod gruzami zaatakowanych obiektów i kompletna cisza, milczenie wobec nieszczęścia tych dziesiątków tysięcy ludzi w tym „gorszym”, bo nie zachodnim nieszczęśliwym, świecie. Świecie który takich – i podobnych nieszczęść – doświadcza właśnie z racji polityki Zachodu realizowanej od dekad, by nie rzec – od wieków. I nikt nie wzywa do humanitarnych interwencji – nie, nie militarnych ale skoordynowanych i globalnych działań bogatych i sytych społeczeństw upasionych na wyzysku, niesprawiedliwości i cynizmie – aby położyć kres tej hekatombie. I kto jest tym rzeczywistym terrorystą ? Bo terrorystą jest nie tylko ten kto dokonuje zamachu, ale też i ten kto swoim działaniem stwarza pole do działań terrorystycznych. Klasyczny przykład współudziału w zbrodni.
Głośno mówi się o dramacie Syryjczyków gdzie od dekady toczy się brutalna wojna domowa i gdzie jak prezentowały do niedawna mainstreamowe media sytuacja układała się wedle schematu – dobrzy i światli bojownicy o demokrację i zła, brutalna władza w Damaszku (na dodatek wspierana przez Moskwę). Lecz czy sytuacja jaka istnieje np. od lat w demokratycznej i stawianej za przykład sąsiedniej Wenezueli Kolumbiii nie wymaga humanitarnej interwencji i takich samych wniosków ? Już w 2014 r. Wysoka Komisarz ONZ, Navi Pillar z RPA, podczas jednej z sesji RB ONZ zwróciła uwagę na fakt, iż w Kolumbii instytucje na szczytach władz państwowych chronią paramilitarne oddziały pozostające na usługach uprawiających palmę olejową latyfundystów bądź ponadnarodowych korporacji. Oprawcy z tych grup zabijali już wtedy setki rolników, palili ich domostwa uwalniając tym samym ziemię pod rozszerzanie upraw swoich mocodawców. Lekarze z Międzyamerykańskiej Komisji Praw Człowieka ONZ ekshumujący i identyfikujące te zwłoki zawiadamiali o tych nagminnych faktach władze w Bogocie. Żadnej reakcji Bogoty i zainteresowania mediów jak w przypadku rzeczonej Syrii nie było i nie ma. Odkrywane są masowe pochówki zawierające poćwiartowane i rozrzucone w różnych miejscach szczątki zabitych ludzi. To metoda uniemożliwiająca identyfikację zaginionych osób, którą stosuje się ostatnimi czasy w tym kraju.
Na temat poruszonej katastrofy humanitarnej w Kolumbii Navi Pillar nie uzyskała żadnej odpowiedzi od możnych zachodniego świata. A media światowe pominęły i nadal pomijają temat źródeł przemocy i zasięgu humanitarnej katastrofy w Kolumbii, skupiając uwagę na sytuacji w Wenezueli, tworząc atmosferę poparcia dla figuranta Guaido, niby-prezydenta tego kraju. Kolumbijska elita władzy uważa, iż jest ona upoważniona do pouczania i potępiania Caracas i Maduro w przedmiocie praw człowieka.
I znów się ciśnie pytanie - kto tu jest terrorystą i jaka jest jego definicja ?