2015-03-27 22:45:10
Zakończył się proces rejestracji kandydatów na urząd prezydenta w majowych wyborach. Największą porażkę, już na starcie, poniosła lewica, bo żaden z zarejestrowanych kandydatów lub kandydatek nie odwołuje się nie tyle nawet do lewicowych wartości, ale lewicy w ogóle. Wahadło polityczne wychyliło się tak bardzo w prawo, że po lewej stronie nie zostało już praktycznie nic.
Wanda Nowicka z poparciem Unii Pracy i Anna Grodzka (Zieloni) nie zdołały zebrać wymaganych do rejestracji 100 tysięcy podpisów. Rozmiar klęski obu tych kandydatek powiększa fakt, że podpisy zebrali zarówno Marian Kowalski z Ruchu Narodowego, nie mającego przecież żadnego politycznego zaplecza, oraz Paweł Tanajno z Demokracji Bezpośredniej – znanej głównie z Facebooka. Kandydatury Nowickiej z poparciem Unii Pracy i Grodzkiej (Zieloni) miały być odpowiedzią na dryfujące w kierunku liberalnego centrum SLD, ale już wiadomo, że nie będą. Opowieści przedstawicieli obu tych formacji o maksymalnej mobilizacji przed najważniejszymi – jesiennymi wyborami parlamentarnymi można między bajki włożyć. W kraju, w którym około 70% społeczeństwa nie ma żadnych oszczędności, śmieciowe warunki pracy i płacy wyznaczają trend na rynku pracy, nie ma perspektyw zarówno dla osób starszych, ale również i młodych, którzy jedyną szansę na lepsze życie widzą w emigracji, lewica nie jest w stanie zebrać 100 tysięcy podpisów, to jest po prostu katastrofa. Janusz Palikot, lider Twojego Ruchu, który cztery lata temu startował w wyborach parlamentarnych pod szyldem Ruchu Palikota miał być nadzieją lewicy. Jedna kadencja wystarczyła, aby poseł z Biłgoraja ośmieszył się na tyle, że praktycznie nikt poważnie jego słów traktować nie może. Co więcej, sam Palikot do lewicy się nie przyznaje. Nie chce mieć przyklejonej łatki, że jest z lewicy. Jego działalność w kończącej się jesienią kadencji parlamentu ewidentnie świadczy, że poza początkowym okresem, w którym wysunął kilka lewicowych postulatów, z lewą stroną sceny politycznej nigdy nie miał nic wspólnego. Magdalena Ogórek, startująca w wyborach prezydenckich z poparciem SLD, również określa się jako kandydatka niezależna. Co więcej dystansuje się wobec haseł socjalnych, jak choćby kwestii przyznania odszkodowań dla najbardziej pokrzywdzonych przez reformy Balcerowicza z lat 1989 -1992. Czy z tej grupy 70% społeczeństwa nie mającej żadnych oszczędności należy dzielić ludzi na tych, którzy na pomoc zasługują, bo stracili na reformach Balcerowicza, oraz na tych, którzy zostali ekonomiczne i społecznie wykluczeni w późniejszych latach? Pomysł słaby, bo udzielając pomocy nie należy wyróżniać osób potrzebujących, tylko udzielić kompleksowego wsparcia tym, którzy w ramach neoliberalnego fundamentalizmu sobie nie radzą. Aby poprawić ich los konieczne jest opracowanie kompleksowego programu lewicy dla społeczeństwa. Zwłaszcza dotyczącego rynku pracy, edukacji i służby zdrowia jako tych elementów funkcjonowania państwa, które w największym stopniu wpływają na poziom życia obywateli. Dzisiaj tego planu lewica po prostu nie ma, zostaje więc rzucanie haseł i postulatów wyrwanych z kontekstu. Poza ogólnikami, pod którymi mogłaby się podpisać prawie każda opcja polityczna, bowiem różnic programowych między największymi partiami parlamentarnymi w tym kontekście praktycznie nie ma, lewica nie jest w stanie zaproponować niczego nowego. Podczas gdy coraz więcej naukowców, ekonomistów, socjologów i politologów otwarcie przyznaje, że neoliberalizm nie zdał egzaminu, a zaproponowane kierunki rozwoju zawiodły, partie takie jak SPD, PSOE, Partia Socjalistyczna z Francji czy właśnie SLD jakby na przekór wszystkiemu, zmierzają ku centrum, gdzie zderzają się z innymi partiami, które są tutaj od zawsze. Lewicę w Polsce, od dekady będącą w defensywie, a właściwie głębokim amoku dodatkowo pogrążają spory personalne. Niestety brak jest polemiki programowej, bo trudno o taką wśród osób wyznających jedną wiarę – „niewidzialną pięść rynku”. Duopol PO-PiS na scenie politycznej funkcjonujący od dekady dalej będzie trwał, bo jest na tyle mobilny, że obie partie potrafią się wobec siebie tak pozycjonować, aby przynajmniej na poziomie deklaracji realizować obietnice wyborcze. Nie jest prawdą twierdzenie, że Polakom wystarcza propozycja ze strony Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości, ale innych ofert praktycznie nie ma. Więc jest to co jest i niczego innego na razie nie będzie.
Lewica, po latach wewnętrznej walki oraz programowemu wyjałowieniu stała się pustynią. Zamiast być dodatkowym atutem, jest dla kandydatów utożsamiających się z nią ciężarem. W ubiegłorocznych wyborach samorządowych lewicowy kandydat na prezydenta Będzina – Łukasz Komoniewski wystartował z własnego komitetu wyborczego, jako kandydat niezależny. Wygrał w I turze zdobywając blisko 2/3 głosów. Prezydent Częstochowy – Krzysztof Matyjaszczyk wystartował pod szyldem SLD. Wygrał, ale dopiero w drugiej turze. Niby jeden przykład, ale w ilu dużych miastach zwyciężyli kandydaci Sojuszu startujący z partyjnym szyldem? Prezydent Krakowa – Jacek Majchrowski od dawna startuje w wyborach jako kandydat niezależny, podobnie jak Tadeusz Ferenc z Rzeszowa. Obaj mają lewicowe korzenie, ale się z nimi nie afiszują, a w majowych wyborach prezydenckich popierają Bronisława Komorowskiego, nie Magdalenę Ogórek – startującą z poparciem SLD. Samo określenie „lewica” stało się balastem, kamieniem u nogi, problemem, którego należy się pozbyć. To wszystko w kraju, w którym lewica ma ogromne perspektywy, choćby z racji wykluczenia społecznego i ekonomicznego, rzeszy prekariuszy, peryferyjnej gospodarki, amorficznego rynku pracy i upadającej służby zdrowia. Lewicy praktycznie w Polsce już nie ma, umarła z suchoty, po cichu, wielu z nas nawet tego nie dostrzegło. Im dłużej będziemy łudzić się, ze lifting może wskrzesić trupa, tym gorzej, bo nie zaczniemy pracy u podstaw od razu. Jakże koniecznej i niezbędnej do zbudowania lewicowej alternatywy dla dusznej atmosfery panującej w polskiej polityce.
Krzysztof Derebecki