Marna nadzieja przy lewicy
2015-03-06 18:34:41

Początek kampanii wyborczej, wysyp lewicowych, lub jak kto woli centrolewicowych kandydatów przed majowymi wyborami prezydenckimi, wywołał u mnie spore zniesmaczenie. Lewica nie ma alternatywnego planu dla Polski, są jedynie strzępy nie mające ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ilość osób pretendujących do bycia liderem lewicy w naszym kraju jest odwrotnie proporcjonalna do wartości jaką wnoszą.


Oglądam to „widowisko” z dużym niesmakiem. Licytacja na kto jest bardziej lewicowy, bo wywodzi się z tej, a nie innej partii, jest na poziomie zabawy dzieciaków z piaskownicy, gdy jedno zabiera drugiemu zabawkę, co u pokrzywdzonego wywołuje płacz. Tymczasem sytuacja jest poważna. Po jesiennych wyborach parlamentarnych może się okazać, że głos lewicy w parlamencie będzie jeszcze słabszy niż to jest obecnie. Możemy całkowicie wypaść z obiegu, przestać być uczestnikiem debaty mającej wpływ na politykę w naszym kraju. Anemiczna lewica od lat jest w głębokiej defensywie. Jeśli zabiera głos w sprawach ludzi wykluczonych, zagrożonych wykluczeniem, prekariuszy, to tylko i wyłącznie broniąc obecnego stanu rzeczy. Mało kto zwraca uwagę na fakt, że ustępstwa świata pracy względem kapitału zaszły tak daleko, że do obrony zostało już naprawdę niewiele. Taktyka lewicy polega na obronie oblężonej twierdzy. Z każdym kolejnym atakiem na prawa ludzi pracy przez kapitał tracimy kolejny przyczółek, godzimy się na kolejny „kompromis”, który za każdym razem zabiera nam więcej. Lewica stała się na tyle defensywna, wycofana, że nie dostrzega jak daleko posunęliśmy się, ustąpiliśmy. Kandydatka lewicy w wyborach prezydenckich może spokojnie głosić hasła, które sprawią że rynek pracy w jeszcze większym stopniu będzie „rynkiem pracodawcy”, a nie „pracownika”. Dwie dekady temu, a nawet dekadę nikt z przedstawicieli lewicy nie odważyłby się na taki ruch. Dziś jest to uznawane za „nowoczesny styl” nowej lewicy. Może są i tacy, co obserwując ten „spektakl” kiwają głową z niedowierzaniem, ale mało jest takich co potrafią wstać i powiedzieć „dość”. Za taką postawę w polityce bardzo często płaci się cenę najwyższą.


Lewicowe postulaty w kolejnych kampaniach to dziś strzępy programu, którego lewica po prostu nie ma. Nie mam na myśli żadnej konkretnej partii, bo te choć są elementem składowym demokracji, przemijają. Kwota wolna od podatku, podniesienie pensji minimalnej? To słuszne postulaty, ale w przypadku podniesienia tej pierwszej trzeba powiedzieć wprost, kto zrekompensuje mniejszy wpływ pieniędzy do budżetu państwa. Bajki o mitycznym uszczelnieniu systemu, redukcji zatrudnienia w administracji państwowej i samorządowej powtarzają wszyscy, którzy rządzili po 1989 roku. W „Polsce powiatowej”, w średnich i małych miasteczkach, na wsiach administracja samorządowa bardzo często jest jedynym pracodawcą na rynku. Nie licząc oczywiście kilku „warzywniaków”, których właściciele ledwo wiążą koniec z końcem, bo klienci też nie mający wypchanego portfela pieniędzmi, zakupy robią w pobliskiej „Biedronce”. Jednak kilka groszy taniej. Odbierzmy tym kilku szczęśliwcom pracę na etacie w urzędzie gminy w ramach oszczędności. Podniesienie pensji minimalnej, wzrost uposażenia najbiedniejszych pracowników jest wart poparcia, ale należy pamiętać, ze uderzy on w mikro i małe przedsiębiorstwa. Firmy założone przez „wypchanych” na rynek pracy prekariuszy, którzy aby mieć jakąkolwiek pracę musieli wybrać samozatrudnienie. Sprzątaczki wykonujące zlecenia dla centrów i galerii handlowych „prowadzące własną działalność gospodarczą” to już dziś norma. Rynek pracy oparty na mikro i małej przedsiębiorczości jest typowy dla państw słabo rozwiniętych, głównie afrykańskich. Te firmy bardzo często balansują na granicy wypłacalności, nie są w stanie wdrażać innowacyjnych technologii – drogich i potrzebujących miesięcy, niekiedy lat, aby się zwrócić. Zatrudnienie w takich firmach polega głównie na „śmieciowych umowach”, bo skoro one nie są w stanie konkurować technologicznie, muszą inaczej – czyli cenowo, a najłatwiej ciąć koszty po stronie pracownika. Dlatego też pensje pracowników do najwyższych nie należą. Każde zwiększenie kosztów oznacza balansowanie na granicy – czy uda się przetrwać kolejny miesiąc, kwartał, rok, czy też lepiej zamknąć interes. Lewica powinna zrozumieć, że wciskanie kitu o przedsiębiorczości Polaków, zakładającego iż każdy może być własnym szefem, może założyć sobie firmę, jest równie prawdziwy jak ten, że ukończenie studiów wyższych zapewni bezpieczną, perspektywiczną i dobrze płatną pracę. Moje pokolenie było tym, któremu takie obietnice składano zewsząd. Nic z nich nie zostało. Lewica musi zaproponować zmianę struktury gospodarczej naszego kraju, bo obecna przypominająca strukturę państw afrykańskich, jest drogą do dalszej peryferyzacji Polski nie tylko wobec takich krajów jak Niemcy, czy Francja, ale także wobec naszych południowych sąsiadów – Czech i Słowacji. Najsilniejsze gospodarki na świecie, najbardziej innowacyjne to te, w których udział mają duże firmy, które swego czasu uzyskały pomoc od państwa. Tak było w przypadku japońskich i południowo-koreańskich firm: Sony, Sanyo, Samsung, Panasonic, LG, Honda, Hyundai, Toyota i wielu innych. Te przedsiębiorstwa z racji wdrażanych innowacji technologicznych, swojej pozycji na rynku, dochodów, są w stanie ponieść koszty zatrudniania pracowników na podstawie umów o pracę, mogą również płacić znacznie wyższe pensje pracownikom i podatki niezbędne dla funkcjonowania samorządów, i państwa jako takiego, ale również systemu zabezpieczeń społecznych. Co więcej leży to w ich interesie, bowiem z tych podatków finansowana jest m.in. edukacja i szkolenie przyszłych kadr. Od nich możemy, a w zasadzie musimy wymagać, aby zatrudniali pracowników na podstawie legalnych umów o pracę zgodnie z europejskimi standardami co do warunków pracy i co ważne płacy.


Oferta lewicy dla społeczeństwa jest dziś miałka i nijaka. Poza ogólnikami typu „wsparcie dla przedsiębiorców”, co oferuje prawie każda zarejestrowana partia polityczna w Polsce, nie ma żadnej oferty. Kampania wyborcza przed majowymi wyborami prezydenckimi jest kolejną zmarnowaną szansą dla lewicy w Polsce. Poza banałami trudno jest dostrzec cokolwiek co byłoby pożyteczne dla społeczeństwa i kraju. Od dawna było jasne, że żaden z kandydatów lewicy nie odegra w nich pierwszoplanowej roli, można było więc wykorzystać tę kampanię jako szansę na nowe otwarcie programowe lewicy. Tego niestety nie zrobiono. Pewnie oddam głos w majowych wyborach prezydenckich na kandydatkę lewicy, ale bez większego przekonania i głębszej wiary, nie w to że dokona zmian w realizowanej polityce, bo wiara że tak się stanie graniczyłaby z naiwnością. Za długo jestem w polityce, aby sobie na nią pozwolić. Jestem raczej sceptyczny, że zapoczątkuje zmiany programowe w samym obozie lewicy i chyba najbardziej to mnie uwiera, bo wiem jednocześnie że właśnie dlatego pogrążamy się coraz bardziej. No chyba, że 10 maja okaże się piękną słoneczną niedzielą i zamiast do wyborów wybiorę się na działkę. Wtedy nie będę musiał „bić się z myślami”...



Krzysztof Derebecki


poprzedninastępny komentarze