Ostatni zgasi światło
2015-05-11 18:09:31
Wynik uzyskany przez kandydatkę SLD – Magdalenę Ogórek (około 2,4%) w pełni oddaje stan i kondycję lewicy w Polsce. Zapewnienia, że to była kandydatura „niezależna” jeszcze bardziej ośmieszają tych, którzy jeszcze kilka dni temu głosili, że doktor Ogórek to nadzieja dla polskiej lewicy, a sposób prowadzenia kampanii wyborczej jest niezwykle innowacyjny, oraz wybiega daleko w przyszłość. W tym miejscu apeluję do wszystkich tych, którzy odpowiadali za tę kandydaturę oraz przebieg kampanii, aby wzięli to „na klatę”. Koleżanki i koledzy z lewicy proszę was – przyznajcie, że tak polityki robić nie można i co ważniejsze po prostu się nie da. Nie budujmy lewicy w oparciu o fałszywe przesłanki, tylko na podstawie solidnych lewicowych fundamentów, które w kampanii pięknej pani doktor z Rybnika w ogóle nie istniały.


Sam wynik uzyskany w niedzielnych wyborach przez Magdalenę Ogórek należy określić jako katastrofę i jest to fakt niepodważalny. Nie mam zbytnich pretensji do samej kandydatki. Przez cztery miesiące miała w pełni darmową reklamę w mass-mediach, co dla celebrytki jest podstawą do funkcjonowania w obecnej medialnej rzeczywistości. Wykorzystała ten czas bardzo dobrze, ale tylko dla siebie, nie SLD. Mam trochę pretensji do Leszka Millera. Jakby nie patrzeć jednego z ważniejszych polityków funkcjonujących w ostatnim ćwierćwieczu. Jako lider wystawił Sojusz na pośmiewisko, bo to że ta kampania przejdzie do historii polityki, świata celebrytów, pudelka, plotek i tego typu portali, wątpliwości nie mam. Miller szukając kandydata na prezydenta był w dramatycznej sytuacji, bowiem poważni kandydaci odmówili startu, celebrycki Ryszard Kalisz został odrzucony przez partyjny aparat. Problem w tym, że od momentu wyboru Leszka Millera na przewodniczącego SLD minęły ponad trzy lata. Jest to czas całkowicie zmarnowany, w którym tylko tuszowano coraz większe niedociągnięcia. Sojusz miał czas, aby znaleźć i wypromować takiego kandydata, który wyborów może i by nie wygrał, ale lewicy wstydu by nie przyniósł. Tego nie zrobiono. Miller wybrał więc kandydatkę całkowicie przypadkową, która jeśli w ogóle chce zafunkcjonować w polityce, powinna najpierw wystartować na radną, najlepiej osiedlową - pełniącą funkcję społeczną, by nauczyć się politycznego kunsztu. O starcie na urząd prezydenta będzie mogła, jeśli w ogóle, pomarzyć za kilka prezydenckich kadencji. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć jak polityk pokroju Leszka Millera, jakby nie oceniać przebytej przez niego drogi politycznej i poglądów, mógł tego faktu nie dostrzegać. Chyba największe pretensje mam do działaczy SLD „drugiego i każdego kolejnego garnituru”, którzy biegali po stacjach radiowych, telewizyjnych, wylewali swoje wypociny w prasie, zapewniając że wszystko jest w porządku. Realizowana jest przyjęta strategia wyborcza i wszystko idzie zgodnie z planem. Zapewniali oni przecierający oczy ze zdziwienia lewicowy elektorat, że to normalne, iż kandydatka swój program opiera na hasłach, których nawet polityk pokroju Janusza Korwin – Mikkego by się nie powstydził. Bzdury opowiadane przez kandydatkę zniechęciły do głosowania nie tylko wyborców lewicy, których niestety wydaje się bezpowrotnie Sojusz stracił, co gorsza również „żelazny elektorat”, a nawet partyjny aktyw. To wydarzenie bez precedensu w historii kampanii wyborczych i myślę, że będzie ono przedmiotem wielu analiz z dziedziny politologii, socjologii polityki i im podobnych.
Najczęściej zadawanym dziś pytaniem jest to czy lewica ma przyszłość w Polsce. Uzyskanie przez Pawła Kukiza ponad 20% poparcia świadczy o tym, że społeczeństwo ma dość duopolu PO-PiS. Miejsce byłego lidera zespołu „Piersi” mógł zająć kandydat lewicy, jako realnej alternatywy dla mocno niezdrowej polaryzacji sceny politycznej. Było to w naszym zasięgu. Szansa była większa niż pięć lat temu, gdy Grzegorz Napieralski uzyskał blisko 14% w wyborach prezydenckich, bowiem wtedy wojna PO – PiS miała swoje apogeum. Obecnie siła rażenia argumentów obu stron tego sporu jest mniejsza, więc można było się przebić. Kukiz jako kandydat, bez struktur, funduszy, dopłat z budżetu, który receptę na wszystkie nasze problemy widzi w JOW-ach (Jednomandatowych Okręgach Wyborczych), zdobył dziewięciokrotnie większe poparcie niż kandydatka, kiedyś jednej z najpoważniejszych i najbardziej wpływowych partii – SLD. Kukiz nie mający większego pojęcia o meandrach funkcjonowania państwa jest dziś tam gdzie mogła być kandydatka lewicy. Jego wynik to dowód, że wyborcy oczekują zmian, bo mimo braku realnego programu dla Polski, muzyk głównie szczerością i otwartością zdobył głos co piątego wyborcy w niedzielnych wyborach. Tej szczerości i otwartości zabrakło Magdalenie Ogórek, która promowała się jako „marketingowy produkt”, tak jak telewizyjna reklama proszku do prania, czy pasty do zębów. Tego sztucznego przekazu, oraz neoliberalnych bzdur serwowanych przez kandydatkę, wyborcy lewicy po prostu nie kupili. W ogóle prawie nikt nie kupił. Lewica ma w Polsce przyszłość, ale na pewno nie taka jak obecnie funkcjonuje. W błędzie tkwią ci, którzy uważają, że odejście Leszka Millera uzdrowi sytuację. Miller sam w sobie nie jest problemem, tylko jego emanacją. Ci, którzy ostrzą sobie zęby na przewodniczącego są jego „klonami”. Często 20-30 lat młodszymi, ale bez świeżej wizji na politykę, państwo, gospodarkę i co gorsza na lewicę.


Polityka kadrowa SLD przypomina mi jedną z możliwych przyczyn zagłady cywilizacji na Wyspie Wielkanocnej. Bogate i wysokorozwinięte społeczeństwo, budowało łodzie, które zapewniały panowanie na oceanie. Obfite połowy ryb sprawiły, że nastąpił znaczny przyrost naturalny. Trzeba było budować więcej łodzi, aby zaspokoić potrzeby żywieniowe mieszkańców wyspy. Wycinano coraz więcej drzew, a gdy wycięto ostatnie deszcze zmyły do oceanu żyzną glebę. Mieszkańcy nie mając dostępu do produktów rolnych i ryb, których połowu zaprzestano z powodu braku łodzi, umarli z głodu i chorób. Sojusz również „wypłukał” się z wartościowych działaczy. W SLD od lat polityka kadrowa mocno kulała, a młodych działaczy sprowadzano do roli darmowej siły roboczej, niezbędnej w kampaniach starszym kolegom i koleżankom. Nie mogli się odzywać, podnosić ważnych dla swojego pokolenia spraw, mieć realnego wpływu na politykę partyjną. Forsowano tych, którzy najmniej „pyskowali”. Nie wychowano młodego pokolenia polityków, którzy mogliby przejąć władzę w partii, dlatego pozycja Millera w SLD jest względnie stabilna. Mimo wszystkich błędów popełnionych przez przewodniczącego jest on jedynym, który trzyma partię w ryzach. Dramatem Leszka Millera jest to, że należna mu polityczna emerytura przeciąga się w czasie, bo wszyscy ci, którzy aspirują na jego miejsce, przyjdą tylko po to, aby zgasić światło. Młodzi ciałem, starzy duchem i umysłem niczego więcej nie będą potrafili dokonać.



Krzysztof Derebecki






poprzedninastępny komentarze