Rewolta przeciw gettoizacji
2013-06-03 22:09:12
Przemysław Wipler przedstawia typ polityka, jakiego najbardziej nie lubię. Należę do zwolenników twierdzenia, że wprawdzie nie wszyscy prawicowcy są głupkami, to jednak większość z nich to prawicowcy. Niestety należy pamiętać też o pierwszej części tego zdania. Wiplera nie da się zaszufladkować jako zwykłego pajaca. Gorzej, on jest groźny. To człowiek ze swoim sztabem i promującym podłe idee, ale płodnym pismem. Wiem to najlepiej jako jego czytelnik: „Rzeczy Wspólne” wydawane przez Fundację Republikańską to jeden z tych tytułów, które regularnie przeglądam na zasadzie „poznaj wroga”.

Wipler reprezentuje wartości straszne. W nieskończoność możemy narzekać, jak ciężko odnaleźć się nam w układzie, gdzie tolerancja i kosmopolityzm towarzyszyć mają prawicowej Platformie, a wrażliwość społeczna bandzie Kaczyńskiego, z zarzutów względem której trudno byłoby mi wybrać mój „ulubiony”. Dzisiejszy secesjonista to człowiek, który z tego układu bierze to, co najgorsze: liberalizm gospodarczy i konserwatyzm światopoglądowy.

Za zasłonką rzekomej wrażliwości na rzecz rodziny (podstawowej komórki społecznej zagryzanej przez homoseksualistów) kryje się w jego przypadku darwinizm społeczny. Pan poseł posyła dzieci do elitarnej szkoły prywatnej, gdzie uczniowie selekcjonowani są na podstawie nie tylko poziomu, ale i stylu życia rodziców: zakazane są rozwody. Cieszę się tylko na myśl o tym, że jego zapowiedź tworzenia n-tego ugrupowania raczej nie wypali. Co by nie mówić o Kaczyńskim, ma on zdumiewającą zdolność przetrwania niezliczonych rozłamów. Ile to już razy porzucali go najbardziej medialni politycy? Kto dzisiaj pamięta o Polsce XXI, Prawicy Rzeczypospolitej i PJN? Tylko Ziobro może coś ugrać dzięki łączonym wyborom prezydenckim i parlamentarnym w 2015 r.

Wipler ze swoim połączeniem wszystkiego, co złe, w pewnym sensie działa jak premier Erdogan. Rządząca od dekady Partia Sprawiedliwości i Rozwoju ma swoje blaski i cienie, ale jeszcze niedawno trudno było jej zarzucić, aby naruszała demokrację poważniej od swoich „świeckich” poprzedników. Erdogan i jego przyboczni stroją się we wrażliwość na biedę, ale tak naprawdę ten polityk znany z tego, że przed wyborem na urząd nie podawał ręki na powitanie kobietom, należy do największych przyjaciół kapitału w zarządzanym przez siebie państwie. Jego Turcja wygląda nieciekawie. Jeszcze przed ostatnimi starciami więziono tu 49 dziennikarzy. Więcej niż w Chinach i Iranie, nawet liczonych razem. Dzisiaj docierają do nas strzępy informacji o największej fali przemocy od lat 70., kiedy na ulicach obrzucali się bombami radykałowie z lewa i prawa. Ze wzruszeniem i smutkiem oglądam obrazki z Beşiktaş, gdzie raptem kilka miesięcy temu świetnie się bawiąc graliśmy w tavlę razem ze świeżo poznanymi Fundą i Muratem. To samo uczucie ogarnia mnie na widok İstiklâl Caddesi, głównego deptaku, który teraz można na żywo podglądać w sieci. Świat zrobił się tak mały. Wystarczy kilka kliknięć, żeby zobaczyć miejsce, w którym jeszcze niedawno jechało się zabytkowym tramwajem, a teraz policja pałuje tam ludzi tylko za to, że mają demokratyczne sympatie.

Co dalej stanie się z Turcją? Obecny rząd jest pierwszym, który przejął inicjatywę w odwiecznej rozgrywce polityków z wojskowymi, którzy dawniej ucinali takie sytuacje zamachami stanu. Niby powstrzymywało to ekspansję islamistów, ale po drodze delegalizowało wszystkie organizacje życia społecznego, z kółkami gospodyń wiejskich włącznie. Nie wydaje się, żeby zyskiwali na tym jakoś najbardziej wykluczeni obywatele. Dzisiaj jednak nawet jedyna pewna dawniej perspektywa w postaci przewrotu nie może stanowić żadnego drogowskazu. Armię zbyt osłabiła tocząca się tutaj niczym niekończący się serial afera Ergenekon.

W tych wszystkich, okropnych wydarzeniach, jest jednak i coś, co ma dla mnie dodatkowy kontekst osobisty. Jakkolwiek protesty mają już charakter antyrządowy, ich źródłem była próba segregacji przestrzennej. Jest wiele powodów wyjaśniających dlaczego poszło akurat o to. Mało tutaj miejsca, aby je wszystkie streścić. Pokazuje to jednak, jak ogromną rolę odgrywa w naszym życiu przestrzeń i walka o jej planowanie. Właśnie z tego powodu: zanurzenia społecznego urbanistyki, chwilę wcześniej podjąłem decyzję o przewrocie w moim własnym życiu, składając papiery na studia z gospodarki przestrzennej. Takiemu turkofilowi i lewicowcowi jak ja, trudno byłoby znaleźć lepsze wzmocnienie dla swojego postanowienia.

Nasza przestrzeń to nasze życie, a nie tylko zdehumanizowane spekulacje i bańki kryjące się za tak obrzydliwym terminem jak nieruchomości. Potrafi wywoływać bunt: pamiętamy sprawę dworca w Stuttgarcie. Tradycyjne wartości to tymczasem tylko nędzna zasłonka i przedsionek gettoizacji, którą proponują nam wszyscy Wiplerowie i Erdoganowie tego świata, chcący nas dzielić na ładne centra handlowe i elitarne szkółki, przy jednoczesnym zamykaniu kobiet w domowych puszkach. Stambuł jest znacznie bliżej niż 2,5 godziny lotu i to, co chcielibyśmy myśleć.

poprzedninastępny komentarze